
Szturm
Walka Żołnierzy Wyklętych przeciwko powojennemu, bolszewickiemu światu.
1 marca co roku przez ulice polskich miast przechodzą nacjonalistyczne marsze ku czci Żołnierzy Wyklętych, tych żołnierzy, którzy nie zawahali się w chwili próby chwycić za broń i ruszyć do walki przeciwko drugiemu, znacznie groźniejszemu od hitlerowskich Niemiec okupantowi – Związkowi Sowieckiemu. Ich niezłomna i heroiczna walka trwała do 21 października 1963 roku, do śmierci Józefa Franczaka „Lalka”, żołnierza Armii Krajowej i ostatniego Wyklętego. Przez prawie pół wieku sowieckiej okupacji Polski służby bezpieczeństwa przy wsparciu propagandy, sprzedajnych artystów i bierności zastraszonego Narodu starały się ich wykreślić z kart współczesnej historii Polski bądź napiętnować jako bandytów, antysemitów, zbrodniarzy wojennych i „zaplute karły reakcji”.
Z perspektywy czasu aparat komunistyczny posiadający wsparcie moskiewskiego brata przegrał wyraźnie tę walkę. Dzisiaj na Łączce, Służewcu i wielu miejscach ich kaźni prowadzone są ekshumacje, organizuje się szereg, między innymi sportowych wydarzeń, mających na celu upamiętnienie Wyklętych, sporo młodych pasjonatów historii polskiego podziemia zakłada grupy rekonstrukcyjne bądź wstępuje do już istniejących, wydawane są książki opisujące tę zapomnianą za PRL kartę polskiej historii, na wykładach Leszka Żebrowskiego, Jana Żaryna, Tadeusza Płużańskiego czy innych badaczy tej tematyki pojawiają się tłumy słuchaczy, a twórcy muzyki tożsamościowej od hiphopu po muzykę metalową nagrywają na płyty utwory poświęcone ostatnim polskim partyzantom.
W tymże tekście jednak nie chcę się rozpływać nad budzącą się świadomością historyczną młodych Polaków, ponieważ mimo mojego zadowolenia z tak przebiegającego stanu rzeczy nie to jest celem moich rozważań. Tytuł tekstu zawiera parafrazę jednego z dzieł Juliusa Evoli Rivolta contro il mondo moderno”, czyli „Rewolta przeciwko współczesnemu światu”, w której zawarł swoje wykładnie na temat filozofii dziejów, zasad tradycyjnego świata i teorii cywilizacji, a także zawarł istotę podziału wizji cywilizacji na tradycyjną i antytradycyjną oraz przeciwstawił wizję modernistycznego świata duchowi Tradycji. Zatem w moim tekście Tradycję uosabiają Żołnierze Wyklęci, rolę Antytradycji z kolei posiada bolszewicki okupant wspierany przez Żydów i polskich komunistów.
Dlaczego ostatni partyzanci niepodległej Polski stanowią uosobienie Tradycji? Pierwszym czynnikiem było trwające do dziś silne zakorzenienie religii katolickiej w narodzie polskim, wiara w Boga pozwalała wielu żołnierzom i oficerom podziemia przetrwać najcięższe męki, tortury i szykany ze strony stalinowskiego aparatu przemocy. Tu można przywołać choćby grypsy więzienne ppłk. Łukasza Cieplińskiego „Pługa”, prezesa IV Zarządu WiN, który w oczekiwaniu na śmierć w więzieniu mokotowskim pisał do żony: Kochana Wisiu! Jeszcze żyję, chociaż są to prawdopodobnie już ostatnie dla mnie dni. Siedzę z oficerem gestapo. Oni otrzymują listy, a ja nie. A tak bardzo chciałbym otrzymać chociaż parę słów Twoją ręką napisanych (...). Ten ból składam u stóp Boga i Polski (...). Bogu dziękuję za to, że mogę umierać za Jego wiarę świętą, za moją Ojczyznę i za to, że dał mi taką żonę i wielkie szczęście rodzinne. Kolejnym przykładem może być fakt, iż w szeregach antykomunistycznego podziemia byli również katoliccy duchowni, którzy pełnili posługę duszpasterską, między innymi kapelan partyzanckiej jednostki PPAN, zamordowany przez UB w 1949 roku ksiądz Władysław Gurgacz. Niezłomność duchownych służących w szeregach partyzanckich wzbudzała bardzo silną nienawiść ze strony komunistów, a także i niejednokrotnie – negatywne opinie swoich duchownych przełożonych, którzy w 1950 roku potępili działalność podziemia niepodległościowego. Pomimo takiego traktowania wyklęci duchowni postępowali w zgodzie z własnymi przekonaniami i sumieniem, które nakazywało im pomagać w walce o niezawisłą Polskę, stąd angażowali się nie tylko w posługę duszpasterską w oddziałach partyzanckich, ale i także udzielali pomocy represjonowanym i ich rodzinom.
Dalej, cechowała ich niezłomność nawet w obliczu tego, czego się mogli spodziewać od komunistów. Wielu żołnierzy podziemia zostało po ujęciu osadzanych w więzieniach okrytych złą sławą – choćby w więzieniu mokotowskim, gdzie byli poddawani bardzo brutalnemu śledztwu poprzedzanemu szykanami psychicznymi, szantażem wobec rodzin oraz nakłanianiem do złożenia zeznań czy podpisania lojalki. Generał „Nil”, rotmistrz Witold Pilecki, Danuta Siedzikówna „Inka” i wielu innych żołnierzy czy oficerów, których nazwiska mógłbym długo wymieniać, bardzo mocno ucierpiało od tortur, jednak zachowało niezłomny charakter i nie wydało swoich towarzyszy broni, inni jak choćby Józef Kuraś „Ogień” popełniali samobójstwo, by nie wpaść w ręce ubeków. To choćby ilustrują słowa rotmistrza Witolda Pileckiego, że to, co przeżył w Oświęcimiu, przy torturach stosowanych przez stalinowskich oprawców było igraszką. Jednak nie wystarczyło tylko zabić fizycznie polskich bohaterów, ponieważ komuniści wiedzieli, że na ich walce może powstać inspiracja do walki przeciwko systemowi, dlatego rodziny nie były informowane o miejscach pochówku, sami żołnierze byli grzebani w masowych mogiłach, nieraz ubierani przez ubecję w mundury niemieckie, szkalowano w stalinowskich podręcznikach do historii Polski.
Co nadal wyróżniało Żołnierzy Wyklętych? Wiara w słuszność sprawy, o jaką walczyli, i hart ducha, które wzmacniały opór Polaków i sprawiły, że nawet w obliczu spodziewanej klęski woleli zginąć śmiercią z bronią w ręku. Warto przypomnieć, że wbrew oszczerstwom, pisanym na łamach Gazety Wyborczej, w książkach Grossa czy raportach UB z tamtego okresu, podziemie niepodległościowe było wspierane przez ludność cywilną, która doświadczała nie mniejszych represji ze strony czerwonych pachołków, i mimo pragnienia życia w spokoju z dala od wojennej zawieruchy była świadoma, że bolszewicka Rosja przynosiła ze sobą nie pokój, a wojenną pożogę, nie dobrobyt, ale głód, nie spokój, a gwałt. Ponadto komponenty wiary i hartu ducha były mocno podparte o tradycje walki z komunizmem, które sięgały 1920 roku i które stanowiły koronny dowód, że Sowieci nie okażą litości narodowi polskiemu i postanowią wziąć nad nim odwet. Skończyło się to zamęczeniem dziesiątek tysięcy Polaków w czasie Hołodomoru, „operacją polską” NKWD, Katyniem, Sybirem i Workutą.
Dalej, można czytając świadectwa walki polskich partyzantów, pomyśleć o pogardzie dla śmierci. Wielu żołnierzy na pewno nie bało się śmierci, liczyli się z tym, iż prędzej czy później muszą zginąć czy w lesie z karabinem, czy zostać zamęczonym na śmierć w kazamatach Mokotowa, Rawicza, Łubianki czy Zamku Lubelskiego, czy popełniając samobójstwo byleby nie wpaść w ręce ubecji. Wbrew takiemu wrażeniu byli jednak Wyklęci przede wszystkim ludźmi i nie wszyscy pragnęli śmierci, stąd można by zrozumieć tych spośród naszych bohaterów, którzy w śledztwie złamani torturami, szykanami czy represjami wobec ich rodzin poszli na współpracę z okupantem.
Następnym czynnikiem, jaki wskazuje na Żołnierzy Wyklętych jako obrońców Tradycji, jest własny przykład. Pomimo iż to było już ostatnie zbrojne wystąpienie z tchnieniem ducha dawnej II Rzeczypospolitej, to jednak ostatni partyzanci wskazali drogę, jaką naród polski musi podążać do odzyskania niepodległości. Tą drogą była walka, niekoniecznie z bronią w ręku, ale walka. Ruszyli nią powstańcy poznańscy w 1956 roku, robotnicy Radomia, Ursusa, Płocka i Wybrzeża, ruszyła Solidarność w 1980 roku oraz neoendeckie i narodowo-radykalne skrzydła opozycji antykomunistycznej w czasie stanu wojennego. Nie walczyli tylko, by wyzwolić Polskę spod bolszewickiego jarzma, ale też by poprawić dolę polskiej ludności traktowanej jak niewolnicy w jednym wielkim imperium rozciągającym się od wschodniego Berlina po Kamczatkę. Byli gotowi każdego dnia na poniesienie ofiary za niepodległą Ojczyznę, a nie od święta, tak jak wielu salonowych czy otumanionych przez propagandę medialną ludzi, którzy tylko raz do roku czy na 11 listopada, czy na EURO 2012 ukażą swój patriotyzm, a potem wrócą do oglądania telenowel, a swoje zainteresowanie problemami naszego kraju okażą tylko poprzez prywatne dyskusje.
Należy też wspomnieć o roli, jaką odegrały obok wiary moralność i świadomość wspólnoty. Wyklęci walczyli za naród, nie za samych siebie, dla nich nie liczyły się korzyści materialne ani jakieś bogactwa pokroju świętego Graala, tylko wolna i niepodległa Polska. Jednak z perspektywy czasu te wartości stają się powoli anachronizmami, które materialistyczny świat sprowadza do sfery, w której to, co się zdobywało ciężką pracą i nabywaniem następnych poziomów doświadczenia, można teraz bez żadnego wysiłku kupić, za to oczekuje się w oczekiwaniu na zmiany już od razu gotowego scenariusza i programu. Niczego, co szlachetne i inteligentne, nie da się od razu dostać i kupić, ponieważ trzeba na to zapracować. Partyzanci nie zadawali z pewnością pytań, nie mamili się żadnymi frazesami w stylu i tak nic się nie zmieni, i co z tego zyskamy, tylko zdecydowali się walczyć nawet do śmierci. I właśnie za to są czczeni i zasługują na pamięć. Nie mówiąc już nawet o tym, iż niektóre środowiska lub osoby uważają pamięć o Żołnierzach Wyklętych za znakomity parawan do promowania idei Unii Europejskiej, która to UE w przeciągu 11 lat doprowadziła do utraty pełnej niepodległości.
Żołnierze Wyklęci dzisiaj nad Wisłą są zasłużenie przywracani na karty polskiej historii, co dość często z drugiej strony przybiera niemal jarmarczny wymiar, delikatnie mówiąc napawa mnie to niesmakiem. Dość trafnie to ujął Zbigniew Lignarski w tekście „Pamięć i szacunek, nie błazenada!” opublikowanym na łamach portalu Nacjonalista.pl, więc nie mam zamiaru kopiować tego, co napisał w tym inspirującym artykule. Pragnę zaznaczyć przede wszystkim, że my, jako współcześni nacjonaliści powinniśmy pamiętać o naszych narodowych bohaterach codziennie, a nie tylko kilka razy do roku na marszach pamięci, warto poświęcić trochę wolnego czasu na posprzątanie grobów żołnierzy AK, NSZ, powstańców warszawskich czy ofiar komunizmu, uporządkowanie kwiatów, zapalenie świeczki i modlitwę za ich dusze. Natomiast historię oporu, między innymi antykomunistycznego podziemia powinniśmy traktować jako inspirację dla naszego codziennego życia. Zatem jak Julius Evola piórem, Żołnierze Wyklęci karabinem i granatem, tak my czynem i słowem w oparciu o swoje ideały ruszajmy do czynnej walki przeciw współczesnemu światu.
Adam Busse
Naszym głównym hasłem jest Narodowa Rewolucja
Z Andrijem Tarasenką[1], zastępcą komendanta głównego Wszechukraińskiej Organizacji „Tryzub” i jednym z liderów „Prawego sektora”, rozmawiał Jakub Siemiątkowski
Współczesne ugrupowania ukraińskiego nacjonalizmu są dla polskich narodowców materią słabo znaną. Zapewne większość miałaby problemy z wymienieniem jakiegokolwiek poza Swobodą. Na początek czy mógłbyś pokrótce opowiedzieć naszym czytelnikom o „Tryzubie” – jego programie, postulatach i działaniach?
Wszechukraińska organizacja „Tryzub” została założona w październiku 1993 roku z inicjatywy Służby Biezpieczeństwa Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Od samego początku jej istnienia nacjonaliści z „Tryzuba” uważali, że Narodowa Rewolucja nie skończyła się w 1991 roku. Głosiliśmy idee Narodowej Rewolucji jako systemu radykalnych zmian w interesie ukraińskiej nacji. Na początku kładliśmy akcent na walkę z pozostałościami rządów komunistycznych i rusyfikacją Ukrainy. Następnie znaczenia nabrał antykapitalistyczny, antyliberalny, antyatlantycki składnik naszej walki. W płaszczyźnie gospodarczej proponujemy realizację umiarkowanej wersji założeń Trzeciej Pozycji. W płaszczyźnie władzy – ideę silnej republiki prezydenckiej, w której jednak będą realizowane mechanizmy organicznego samorządu. W znacznej mierze opieramy się na zasadzie subsydiarności, którą głosi Kościół Katolicki. Co do wewnętrznego trzonu naszej ideologii, staramy się nie oddzielać nacjonalizmu od chrześcijańskiego tradycjonalizmu.
Twoja organizacja w czasie protestów na kijowskim Majdanie Niepodległości wchodzi w skład „Prawego Sektora”, obok m.in. UNA-UNSO czy Narodnej Woli. W polskiej prasie formacja ta przedstawiana jest po prostu jako grupa ekstremistów. Czym naprawdę jest „Prawy Sektor”?
„Prawy Sektor” powstał z inicjatywy „Tryzuba” pod koniec listopada zeszłego roku. „Tryzub” stał się szkieletem „Prawego Sektora”. Mamy doświadczonych i wyszkolonych bojowców i to właśnie oni zostali dowódcami drużyn „Prawego Sektora”. Ideowe i polityczne przewodnictwo „Prawego Sektora” też znajduje się w rękach „Tryzubu”. Odnośnie „ekstremistów”, to teraz wszyscy ukraińscy demonstranci są „ekstremistami”. Kijowska drużyna „Prawego Sektora” liczy około pół tysiąca bojowców. Jednocześnie w starciach z policją biorą udział tysiące demonstrantów, setki tysięcy wspomagają ich w walce. Wszyscy oni są „ekstremistami”? Teraz, faktycznie, na Ukrainie realizuje się moskiewski scenariusz, Janukowycz przekształca się w marionetkę Kremla. Jeśli prowadzenie narodowo-wyzwoleńczej walki to ekstremizm, to wtedy Ukraińcy są narodem ekstremistów.
Jest to scenariusz typowy w przypadku tego rodzaju wystąpień kiedy władze starają się przedstawić demonstrantów jako margines. Zainteresowało mnie wasze hasło na Majdanie „Przeciwko reżimowi i eurointegracji”. Niejako przeczy one stereotypowi, że demonstracje te są prowadzone w celu wprowadzenia Ukrainy do UE. Od którego momentu można powiedzieć, że Euromajdan zdominowany przez demoliberalnych polityków w rodzaju Kliczki stał się punktem oporu przeciwko zarówno Moskwie, jak i Zachodowi? Czy nastąpiło to po pierwszym szturmie Berkutu na wasze pozycje?
„Przeciwko reżimowi i eurointegracji” to nie jest główne hasło. Naszym głównym hasłem jest Narodowa Rewolucja. My nie ukrywamy swojego negatywnego stosunku do UE, jednak nie narzucamy go wszystkim uczestnikom protestu. Podstawowe hasło na teraz to zwyciężyć. Obecnie „Tryzub” i „Prawy Sektor” mają ogromne wsparcie społeczeństwa. Toteż myślę, że po zwycięstwie będziemy mogli nie dopuścić wstępu Ukrainy do UE.
Niektórzy nacjonaliści w Polsce postrzegają wasze demonstracje w Kijowie jako sterowaną przez Zachód rewoltę przeciwko zwalczającej demoliberalizm Rosji i Janukowyczowi. Co byś powiedział tym ludziom by ich przekonać?
Po pierwsze, trzeba pamiętać, że reżim Janukowycza jest demoliberalny, antykonserwatywny i antynacjonalistyczny. To symboliczne, że pierwsze kroki w kierunku legalizacji LGBT rozpoczęły się wtedy, kiedy prezydentem Ukrainy był Janukowycz – w 2010 roku. Nawet niedawno, miesiąc temu premier Azarow powiedział, że wspiera „ochronę praw” zboczeńców. Co się tyczy Putina, to jego konserwatyzm jest iluzją. Bardzo polecam polskim czytelnikom artykuł mojego towarzysza Ihora Zahrebelnego „Podział Rosji jako alternatywa dla utopii Eurazjatyzmu” (jest przetłumaczona na język angielski). Tam dość krótko i przystępnie wytłumaczono pseudokonserwatywną istotę Rosji. Po drugie, demoliberalny Zachód boi się Narodowej Rewolucji na Ukrainie. Dowodem tego są liczne oświadczenia polityków amerykańskich, którzy byli zaniepokojeni wzrostem nacjonalizmu na Ukrainie.
W ostatnich dniach nasila się krytyka Swobody i Ołeha Tiahnyboka ze strony ugrupowań radykalnych nacjonalistów. Z czego wynika ta krytyka? Czy tylko z poparcia Tiahnyboka dla UE?
Ta krytyka zachodzi już od całkiem dawna. Swobodę krytykujemy za zlanie się z istniejącym systemem. Już dość długo w samej Swobodzie zanosi się na rozłam. Najpierw bardzo wielu członków Swobody oburzyło się tym, że kierownictwo partii poparło kurs na eurointegrację. Kiedy zaczęły się akcje protestu, ci sami radykalni członkowie Swobody krytykowali liderów partii za umiarkowanie. Myślę, Ołeh Tiahnybok ma wielką szansę stać się politycznym trupem.
A w ogóle na jakich polach dopuszczacie możliwości współpracy z ugrupowaniami „opozycji demokratycznej”?
Jesteśmy otwarci na dialog z opozycją w celu walki z wspólnym wrogiem. W pewnym sensie, opozycja jest nam potrzebna po to, żeby po naszym zwycięstwie Zachód uznał nową rewolucyjną władzę (przecież jeśli to będzie zdecydowanie nacjonalistyczna władza, Zachód może ją zanegować). Jednocześnie poziom ludowego wsparcia dla opozycji jest minimalny i będziemy to wykorzystywać dla wzmacniania pozycji nacjonalizmu na Ukrainie. Ludzie idą za nacjonalistami i teraz to my dyktujemy warunki.
I co zamierzacie osiągnąć dziś? Czy wierzycie w przekształcenie Majdanu w Rewolucję Narodową?
Majdan już się przekształcił w Narodową Rewolucję. Ludzie mówią już nie o podpisaniu umowy z UE, a o zrzuceniu antyukraińskiego reżimu Janukowycza. Warto zaznaczyć, że nawet w poprzednich miesiącach na Majdanie były rozpowszechnione nastroje nacjonalistyczne - wykorzystywało się powitania „Chwała Ukrainie - Bohaterom chwała!”, „Chwała nacji - Śmierć wrogom!”, hasło „Ukraina - ponad wszystko!”. Oprócz tego cała otoczka była bardzo konserwatywna, w życiu Majdanu odgrywały bardzo ważną rolę Kościoły (greckokatolicki, prawosławny i rzymskokatolicki). Teraz proces porusza się drogą Narodowej Rewolucji. Ukraińscy nacjonaliści czekali na to dwadzieścia lat.
Jak wobec tego oceniasz kluczowy tu przecież poziom popularności haseł nacjonalistycznych wśród ukraińskiego narodu? Na ile można powiedzieć, że nacjonalizm nie jest już tylko kwestią rejonów zachodnich, ale stał się popularny także w centrum, a nawet na wschodzie kraju?
Jak już mówiłem, społeczeństwo wspiera nacjonalistów. Nawet rosyjskojęzyczni Ukraińcy, a także przedstawiciele mniejszości narodowych widzą w nacjonalistach tę siłę, która potrafi zmienić życie na lepsze.
Nie ukrywamy, że sprawa mniejszości narodowych jest tu dla polskich nacjonalistów kluczowa. Chodzi mi o interesy polskiej mniejszości na Ukrainie. Panuje u nas przeświadczenie, że Ukrainiec odnoszący się pozytywnie do postaci Stepana Bandery siłą rzeczy musi być antypolski. Słyszymy też co jakiś czas doniesienia o niechętnych Polakom wystąpieniach niektórych ukraińskich nacjonalistów np. ze strony silnej dziś Swobody. Z pewnością przyjazne gesty i działania względem tej mniejszości mogłyby poprawić wizerunek Ukraińców w Polsce. Jak patrzą na to zagadnienie ukraińscy rewolucyjni nacjonaliści?
Myślę, że Polacy, którzy mieszkają na Ukrainie, nie powinni się o to martwić. Polacy dosyć organicznie zintegrowali się z ukraińskim społeczeństwem. Polskich szowinistów jest bardzo mało. Ukraińscy obywatele polskiej narodowości powinni być zainteresowani zwycięstwem naszej rewolucji tak samo, jak przeciętni Ukraińcy.
Wywiad z Tobą dla „Rzeczpospolitej” spotkał się z wieloma kontrowersjami w naszym kraju. Antypolski wydźwięk Twoich rzekomych wypowiedzi podważyło zarówno oficjalne oświadczenie Prawego Sektora, jak i Twój wpis na Facebooku. Chcielibyśmy ostatecznie uciąć domysły i zapytać - czy Ty i Twój ruch postulujecie rewizję granic i włączenie do państwa ukraińskiego Przemyśla i ziem wokół niego? Czy np. ukraińscy nacjonaliści są w stanie zaakceptować szczególny stosunek Polaków do Lwowa, ważnego centrum polskiej kultury, o który przelewaliśmy krew w bratobójczej wojnie z Ukraińcami w 1919 roku, o ile nie podnosilibyśmy postulatów rewizji granic i haseł antyukraińskich?
Odpowiem krótko. Faktem jest, że wielu ukraińskich nacjonalistów ma pewien sentyment do ziem, które były zamieszkane przez Ukraińców, ale teraz wchodzą w skład Polski. To są ziemie, na których Ukraińcy żyli co najmniej tysiąc lat[2]. Wielu ukraińskich nacjonalistów ma gdzieś w sercu mapę Ukrainy, która obejmuje Łemkowszczyznę. Ale rozumiem też, że strategiczne interesy naszych narodów są ważniejsze niż wzajemne roszczenia terytorialne. Tak więc zgadzam się z opinią ideologa naszego ruchu Ihora Zahrebelnego, że obecnie narody Europy Środkowej i Wschodniej nie powinny ze sobą walczyć. W trosce o tę przyjaźń, te wspólne interesy można stłumić te pragnienia powrotu Przemyśla do Ukrainy, bądź powrotu Lwowa do Polski.
Niektórzy podkreślają, że Wiktor Janukowycz, mimo że wywodzi się ze środowisk prorosyjskich, to na polu politycznym sporo zrobił dla budowy Ukrainy niezależnej od Rosji. Na przykład rozpoczął budowę gazoportu w okolicach Odessy, dołączył Ukrainę do azersko-tureckiego projektu Gazociągu Transanatolijskiego (zupełnie niezależnego od Rosji). To duży krok w kierunku budowy suwerenności energetycznej wobec Moskwy. Jak nacjonaliści postrzegają tę sprawę?
Jego reżim sprzedawał nasze geopolityczne i ekonomiczne interesy i Moskwie, i Zachodowi. Jedyne, co niepokoi Janukowycza - to zachowanie władzy i zwiększenie osobistych bogactw. Kiedy dla niego było to korzystnie, trzymał kurs na eurointegrację. Teraz Janukowycz w całości podporządkowuje Ukrainę Moskwie[3]. Suwerenność Ukrainy może zabezpieczyć tylko ta władza, która będzie kierować się narodową ideą, a nie prywatnymi interesami.
Skoro nie UE i nie Rosja, to jaką drogą geopolityczną powinna podążyć Ukraina? Jakie miejsce w jej polityce powinna zajmować Polska?
Naturalne dla Ukrainy jest stworzenie osi od Bałtyckiego do Czarnego Morza. Taka oś potrafiłaby przeciwstawiać się i Moskwie, i Zachodowi. Również uważamy za stosowne konsolidowanie narodów Centralno-Wschodniej Europy od Zagrzebia do Kijowa. Dlatego są nam potrzebne dobrosąsiedzkie stosunki i z Polakami, i z Madziarami, i z Rumunami. Musimy odrzucić wzajemne terytorialne pretensje, goić rany przeszłości i wspólnie budować przyszłość. Oprócz tego, są inne perspektywiczne kierunki współpracy. Na przykład Iran.
Dziękuję za rozmowę
Wywiad przeprowadzono w lutym 2014 r.
[1] Andrij Tarasenko udzielił w styczniu 2014 r. wywiadu gazecie „Rzeczpospolita”, w którym zbagatelizował sprawę rzezi wołyńskiej, odmawiając jej miana ludobójstwa. Nasze stanowisko jest w tej sprawie jasne – nie ma mowy o zrównywaniu win, jakkolwiek ukraińska ludność również wtedy ucierpiała, to w stopniu wielokrotnie mniejszym niż ponad 100 tys. wołyńskich i galicyjskich Polaków, poddanych okrutnej rzezi za sam fakt bycia Polakami. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że wiedza o tych wydarzeniach jest na Ukrainie trudno dostępna, a ukraińscy nacjonaliści gloryfikują UPA za fakt walki z Sowietami i Niemcami, a nie bestialskie mordy na Polakach, których obraz jest znacząco wykrzywiony. Ukraina jest geopolitycznie kluczowym czynnikiem w naszym regionie, a nacjonalizm staje się tam coraz popularniejszy, stąd zainteresowanie tym tematem wydaje się niezbędne.
[2] Chodzi tu o ziemie położone między Sanem a granicą polsko-ukraińską, wchodzące 1000 lat temu w skład Grodów Czerwieńskich. Do dziś historycy spierają się o pierwotny charakter ich zaludnienia, który w zależności od teorii był zachodnio- lub wschodniosłowiański (innymi słowy, lechicki albo rusiński), bądź etnicznie mieszany.
[3] Mowa nie tylko o polityce historyczno-kulturalnej, ale też m.in. o ostatnich nominacjach ministerialnych Janukowycza, które wzmacniają prorosyjskie tendencje w jego polityce, a także o podpisaniu budżetu na rok 2014 obejmującego absorpcję pomocowych środków rosyjskich.
Nowoczesny radykalizm
Poniższy tekst początkowo miał być tylko komentarzem na artykuł Filipa Palucha, Czym jest idea Wielkiego Narodu?, z poprzedniego numeru Szturmu (tj. 5/2015), jednak stał się na tyle obszerny, że znalazł się łamach pisma, dzięki czemu mogę zapoznać się z opiniami czytelników na moje pomysły.
Adam Doboszyński to jeden z czołowych przedstawicieli naszego nacjonalizmu, jednak skoro jego myśli na tamtym przykładzie stają się nieaktualne, to może zatrzymajmy się na moment i zastanówmy się nad potrzebą „Nowoczesnego Radykalizmu”.
Sporo tekstów, myślicieli i książek z nurtu narodowo-radykalnego, z których czerpiemy wiedzę i pomysły, jest przedwojenna oraz odnosi się ściśle do lat 30. ubiegłego wieku – dziś traci wiele na aktualności. Obecnie narodowy radykalizm opiera się na dawnych receptach na rzeczywistość, nie możemy w dniu dzisiejszym dosłownie kalkować tego, co kiedyś się już pojawiło. Stajemy przed potrzebą wypracowania nowego (oczywiście opartego na solidnych, dotychczasowych fundamentach) programu i wytycznych (których moglibyśmy się trzymać, do nich wracać i łatwo móc przedstawiać) dotyczących aktualnych problemów, a także realnych i uzasadnionych koncepcji oraz wizji funkcjonowania państwa (gospodarka, ustrój, polityka zagraniczna itp.). Kolejnym powodem do działań w kierunku „Nowoczesnego Radykalizmu” jest fakt, że nasi ideowi ojcowie nie napisali rozwiązań na wyzwania, które spotkają nas, a których oni nigdy się nie spodziewali, również tę pustkę należy zapełnić (emigracja, polityka energetyczna, dekadencja naszych czasów itp.).
W jaki sposób przeredagować, stworzyć czy przystosować do obecnych czasów zagadnienia narodowo-radykalne? Istnieje potrzeba zorganizowania szerokiego cyklu debat i spotkań ze specjalistami w danych zagadnieniach (np. energetyka, demografia, ekonomia) przez przedstawicieli organizacji i środowisk uznających się, a może nawet faktycznie będących narodowymi radykałami. Trzeba dojrzeć faktyczne problemy społeczeństwa i przedstawić naszemu środowisku szereg różnych pomysłów na ich rozwiązane, by narodowcy zaczęli w końcu podążać właściwą drogą i uświadomili sobie, co i jak należy zacząć zmieniać w kraju. Spisanie i uporządkowanie na nowo teraźniejszych koncepcji narodowo-radykalnych przy udziale najbardziej zaangażowanych osób ze środowisk NR umożliwi osobom, nazywającym dotychczas siebie dumnie nacjonalistami (i nie robiących nic poza tym), przedstawienie w sposób profesjonalny i jasny właściwych celów i założeń, a przede wszystkim żeby sami wiedzieli, do czego mają zmierzać i o jakie państwo mają walczyć.
Skąd taka potrzeba? Bo obecny szeroko pojęty ruch narodowy jest nijaki. Skupia ludzi od nazywających siebie konserwatywnymi liberałami po narodowych solidarystów (którzy też mają problemy z wytłumaczeniem, o co im chodzi, czy przedstawieniem np. trzeciej drogi gospodarczej), ale nie przedstawia konkretnych rozwiązań i działań, a skupia się tylko na hasłach, a jeżeli pojawiają się teksty i publikacje, to nie tworzą spójnego, dłuższego cyklu spisanych zagadnień. Świetna formuła przedstawienia artykułów znalazła się w Życiu i Śmierci dla Narodu Arkadiusza Mellera, gdzie na dany temat są przedstawione konkretne, czasem różniące sie między sobą rozwiązania, jednak potrzeba nam opracowania takich zagadnień na dzień dzisiejszy – „Nowoczesnego Radykalizmu”. W bardzo dobrym kierunku poszła też książka wydana przez środowisko Polityki Narodowej – Niezbędnik narodowca – ABC nowoczesnego nacjonalizmu. Przedstawia dzisiejsze problemy, konkretne rozwiązania, przybliża pojęcia; należy pomóc rozwijać takie koncepty. Jednak oprócz książek, potrzeba wspomnianych wcześniej debat i dyskusji w środowisku. Do usprawnienia zagadnień ideowych są już odpowiedni ludzie, nieco większe problemy mogą dotyczyć węższych dziedzin, może czasem w naszych szeregach nie być odpowiednich specjalistów. Nie powinno być to problemem – znajdzie się wielu ludzi z wartościami, którzy nie są takim „betonem” ideowym jak my, nienazywających pewnie siebie nacjonalistami, mimo to nic nie stoi na przeszkodzie, by realizować ich pomysły.
Co może zmobilizować nas do działania? Może uświadomienie sobie, jak bardzo dzisiejsi narodowcy są oderwani od otaczającej ich rzeczywistości. Dla wielu wyznacznikiem nacjonalizmu jest patriotyczna bluza, a aktywność to tylko nekronacjonalizm: od cmentarza po marsz rocznicowy.
W tym miejscu można przejść do płaszczyzn, które nie zostały zagospodarowane przez narodowców. Wcześniejsza część tekstu odnosiła się głównie do szerszych zagadnień, pozostaje jeszcze kwestia do większego zmobilizowania się do spraw lokalnych.
Co w tym czasie robią nasi przeciwnicy ideologiczni w postaci „lewactwa”:
- interesują się losami polskich pracowników – tworzą związki zawodowe (my wspominamy narodowych syndykalistów, czytamy o narodowych ruchach robotniczych);
- bronią interesy wykluczonych przedstawicieli naszego narodu – dokarmiają bezdomnych, zapewniają wsparcie eksmitowanym (my się cieszymy, gdy oddamy krew raz na jakiś czas);
- dbają o „małe ojczyzny” - ingerują w plany zagospodarowania przestrzennego, zajmują się gentryfikacją, planowaniem przestrzennym, zielenią miejską itp.;
- działalność kulturalna – masa koncertów (my od niedawna ruszamy z Orlim Gniazdem);
- działalność informacyjna, własne biuletyny i drukarnie (jestem ciekaw, ile kół/oddziałów/brygad/dzielnic organizacji nacjonalistycznych prowadzi własne pisma podsumowujące bieżącą działalność);
- po odwiedzeniu strony jednego ze skłotów (poznańskiego Rozbratu), dowiemy się o działalności „dla Narodu” – za darmo odpicują rowery, prowadzą szkołę i organizują szkolenia, robią więcej wykładów iprelekcji niż niejedna z brygad/dzielnic/okręgów organizacji narodowych; organizują darmowe treningi sztuk walki oraz inne zajęcia sportowe jak samba czy joga; posiadają własne kluby.
Powyższe punkty również ukazują konieczność dążenia do stworzenia „Nowoczesnego Radykalizmu”, aby uświadomić nacjonalistom, jak daleko odeszliśmy od realnych problemów naszego społeczeństwa i stworzyć dla nich podwaliny dalszego funkcjonowania. Chwała każdej osobie zaangażowanej w pomoc dla potrzebujących, dla domów dziecka, biorącej udział w akcjach krwiodawstwa itp. Ten etap pracy już wykonaliśmy, trzeba zrobić krok dalej, bo nie chodzi o samo pomaganie „dla pomagania”, z powodów czysto moralnych, bo takie same akcje urządzają np. gwiazdy telewizyjne. Potrzeba „od teraz” zacząć wchodzić w powyżej wymienione płaszczyzny, by ludzie nie kojarzyli nacjonalistów tylko jako „tych od marszów historyczno-rocznicowych”, a tworzących autentycznie społeczny ruch. Myślę, że wzorować sie możemy w wielu kwestiach na CasaPound Italia i zwłaszcza na ich przybudówce La Salamandra. Dlaczego nie robić też podobnych, lokalnych stowarzyszeń do działalności społecznej, bez patetycznych przymiotników, w celu łatwiejszego nawiązywania kontaktów, np. z władzami miejskimi, będących w naszych rękach, po pewnym czasie uzyskiwać lokale i tworzyć w nich centra kulturalne, które byłyby motorem napędowym, a przy okazji moglibyśmy przedstawiać spotkanym przez nas osobom nasze idee i poglądy. Nad „lewactwem” mamy tę przewagę, że częściej spotkamy osoby zainteresowane naszą pomocą, z obrazkami świętymi w domu niż portretami Bakunina – „lewacy” potrafią świetni dostrzegać problemy społeczeństwa, jednak ich do końcu nie rozumieją a stawiane przez nich ideologiczne odpowiedzi są absurdalne.
Jakub Nowak
Straight Edge i sport jako alternatywa wobec nałogów współczesnego świata
Sport – białoruska polityka młodzieży,
Straight Edge – nowa religia.
– Kamaedzitca – xMinskx
Dzisiejszym światem rządzi materializm, który zatraca umysł każdego człowieka dla uwielbienia pieniądza jako celu, a nie środka do utrzymania swojej egzystencji, rodziny oraz zapewnienia godziwej przyszłości. Młodzież w naszym kraju, jak i w innych, jest narażona bardzo mocno na patologie społeczne spowodowane między innymi stosowaniem używek, które stało się coraz bardziej powszechne po upadku komunizmu w Polsce – dzisiaj powszechna jest obecność dilerów narkotyków w okolicach szkół, picie alkoholu w miejscach publicznych i wszczynanie awantur, rozwiązłość seksualna skutkująca niechcianymi ciążami i wzrostem aborcji, komputeryzacja świata skutkująca przesiadywaniem całymi dniami przed monitorem, a nie jak za starych młodocianych czasów graniem w piłkę, wieszaniem się na tapczanach, wyścigami na rowerach czy przełajach oraz wzajemnym płataniem figli w czasie wolnym od szkoły.
Często się to wiąże z opinią, że życie pozbawione korzystania z używek nie ma jakiegokolwiek sensu. Wielokrotnie spotykałem się z opiniami, iż ci, co krytykują narkomanię czy alkoholizm, nigdy nie próbowali nawet, a gadają głupoty. Otóż piszę ten tekst, ponieważ sam się od bardzo długiego czasu zmagałem z alkoholizmem, często w butelce jednego bądź kilku piw w tygodniu widziałem sposób na zatopienie swoich smutków, samotności etc., więc moje słowa mają na wstępie charakter nie tylko obserwacyjny, ale i ostrzegawczy. Nie idźcie tą drogą, którą proponuje hedonistyczny świat, ponieważ zatracicie swojego ducha, prawdziwy sens życia, porzucicie pasje, które chcieliście realizować od małego i zastąpicie perspektywy na przyszłość manią zaspokojenia swoich materialnych skłonności, a ponadto wyniszczycie organizm fizycznie i staniecie się coraz bardziej podatni na choroby!
Dziś chciałbym powiedzieć o dwóch alternatywach wiążących się ze sobą, które mogą pomóc wydostać ludzi z najgorszych nałogów, prowadzących do wyniszczenia fizycznego i psychicznego organizmów ludzkich. Są to Straight Edge oraz sportowy tryb życia, które wzbogaciły myśl autonomicznych nacjonalistów na początku XXI wieku i do dziś zyskują popularność w środowiskach nacjonalistycznej Europy – najsilniej rozpowszechnione są w Niemczech, Czechach, Słowacji, a także na Wschodzie – na Ukrainie, Białorusi i w Rosji, a które stają się coraz bardziej popularne wśród polskich nacjonalistów.
Czym jest idea Straight Edge w zabarwieniu nacjonalistycznym? Jest po prostu ułatwieniem wprowadzania swoich idei w życie, sporo założeń SxE pokrywa się ze środowiskiem nowoczesnych NR, więc powstanie tej oryginalnej myśli to czysta formalność. W myśl słynnej maksymy W zdrowym ciele – zdrowy duch, SxE odrzuca wegetarianizm i weganizm (przez wzgląd na fakt, iż w mięsie znajdują się substancje potrzebne do prawidłowego funkcjonowania organizmu), i promuje aktywny, sportowy tryb życia – w jego ramach każdy według swojego uznania i możliwości fizycznych uprawia rozmaite sporty, ze szczególnym naciskiem na sporty walki, siłownię i inne formy aktywności, które mają za zadanie nie tylko kształtować tężyznę fizyczną każdego z nas, ale formować nasz charakter i siłę woli. Siłę woli i charakter nowego, wyzwolonego od nałogów białego, słowiańskiego wojownika trwającego przy swoich ideałach, gotowego do działania na rzecz społeczeństwa i zdolnego do poświęceń.
Czym jest Straight Edge w codziennym życiu? Jest bowiem szansą na ponowne poznanie i poczucie własnej wartości, zatem własną wartość można pokazywać ludziom jedynie będąc w stanie trzeźwym, a nie po pijaku. Każdy pijący regularnie alkohol bądź biorący narkotyki często nosi maski, aby normalnie funkcjonować to potrzebuje skorzystać z którejś z używek, lecz gdy zabraknie pieniędzy, to podejmuje nawet niezgodną z prawem walkę o pozyskanie środków na zakup kolejnego jointa czy flaszki wódki. Jest również drogą, którą dumny, biały wojownik powinien wskazywać młodzieży cierpiącej od nałogów, dlatego w ramach szerzenia tych idei środowiska autonomicznych nacjonalistów organizują nacjonalistyczne turnieje piłki nożnej (w Polsce) czy sportów walki (przykładowo Tana Tigri we Włoszech, Niepokonani na Ukrainie czy rosyjski White Rex), na manifestacjach nacjonalistycznych pojawiają się transparenty i banery odnoszące się do porzucania używek i uprawiania sportu. Silny przekaz tychże idei gwarantuje także muzyka, tu można wymienić szereg kapel hatecore między innymi ze Wschodu – Kiborg, Kamaedzitca, You Must Murder czy Трезвый Заряд.
W Polsce idee krzewienia sportu połączonego często z porzuceniem używek są popularne wśród kibiców piłkarskich, związanych z ruchem autonomicznych nacjonalistów. Na łamach „Drogi Legionisty” czy portalu autonom.pl można odnaleźć sporo tekstów poświęconych zagadnieniom sportu, Straight Edge, zdrowego trybu życia, aktywizmu, poradniki jak prowadzić treningi zgodnie ze swoimi zdolnościami fizycznymi oraz zawierają dodatkową motywację. Jeśli nie jesteś nawykły do czytania, to przyzwyczajaj się i zawsze wspinaj na wyższy poziom. Wiedza jest potęgą, a im więcej wiesz, tym większym stajesz się zagrożeniem dla systemu.
Ponadto, dlaczego warto na rzecz aktywnego życia i dbania o rozwój fizyczny i duchowy porzucić używki? Choćby przez wzgląd na swoje finanse, jak się rzuci paczkę papierosów, butelki piwa czy wódki lub zaprzestanie się załatwiania prochów u dilerów, zaoszczędzi się pieniądze, które można choćby przeznaczyć na jedzenie, pirotechnikę na marsz czy mecz piłkarski, rzucić do puszki na pomoc dla biedniejszych obywateli naszego kraju bądź na rzecz Polaków mieszkających na Kresach. Warto tu wskazać słowa jednego z nacjonalistycznych raperów z Warszawy, Wuema Encehy, który w jednym utworze mówi: Dla mnie forsa środek, a nie cel!/Szpanuj, baw się w wozie ojca, ja za tą flotę zjem! Wiem, że niełatwo jest na pierwszy rzut oka porzucić picie lub palenie, ale życie jest od tego, żeby spróbować wykrzesać siłę charakteru, która pozwoli w końcu nie myśleć o nałogach, a swoim życiu, które można polepszyć.
Straight Edge jest również sprawdzianem dla każdego z nas. Czego sprawdzianem – zapytacie moi drodzy Czytelnicy? Ano sprawdzianem tego, czy każdy z nas jest zdolny do kontroli swojego życia. To uświadomienie sobie, że nic nie ma prawa kontrolować odgórnie Twojego życia! To prawdziwa, a nie urojona świadomość otaczającego nas świata i kwintesencja prawdziwej wolności niezarażonej żadnymi liberalnymi mrzonkami, które niewolą nas wszystkich. Istnieje jednak bardzo poważny problem, ponieważ ci, najczęściej młodzi ludzie, którzy imprezują, eksperymentują z narkotykami oraz ci, którzy chcą sprowadzać młodzież na złą drogę, wyzywają napotkanych bezdomnych od alkoholików, palacze marihuany biorców amfetaminy nazywają ćpunami. SxE jest drogą swobodnej kontroli swojego życia, nie dożywotnim wyrokiem porzucenia alkoholu, to naturalne, że człowiek od czasu do czasu, okazjonalnie lubi wypić piwo lub zapalić papierosa, ale różni się od osoby pijącej co dwa dni litry trunku tym, iż nie myśli na co dzień o używkach i nie oczekuje dnia, kiedy będzie mógł się napić, jak szansy na wygraną 10 milionów w Lotto czy premiery swojego ulubionego serialu. Bardzo poważnym środkiem, ale wartym podjęcia próby dla porzucenia przywiązania do nałogów, jest abstynencja.
Propagowanie ideałów wśród tracącej nadziei młodzieży nie wymaga w naszym środowisku żadnych pieniędzy, popularne jest hasło DIY – Do It Yourself!, czyli Zrób To Sam! Ma to charakter oddolny, społeczny, przejawiający się w rozklejaniu plakatów, roznoszeniu ulotek informacyjnych, wychodzeniu do ludzi, rozmawianiu ze znajomymi na te tematy i ich przekonywaniu oraz propagowaniu na łamach Internetu za darmo, bądź z własnych środków finansowych. Nie dla pieniędzy, ale dla idei i ratowania najbardziej wartościowej warstwy wiekowej europejskiego społeczeństwa.
Życie w sposób zdrowy, aktywny połączony z ograniczeniem korzystania z używek jest obecnie niemodny, młodzież musi pić i palić, by móc udowodnić swoją wartość i dorosłość. Mam świadomość, że podjęcie wyzwania wiąże się z chodzeniem pod prąd, zakończeniem nieraz długich znajomości ze szkoły z tego powodu, wzbudzeniem zażenowania czy nawet agresji tylko dlatego, że chcę się wyzwolić z kajdan materializmu, liberalizmu, hedonizmu i innych tożsamych z nimi rzeczy trzymających każdego człowieka w sidłach systemu. Czy jest to stan, który się uda osiągnąć? Nigdy nie mów nigdy, więc warto się tego podjąć, wyzwalając się ze wszelkich używek i podążając ścieżkami wyznaczonymi przez własne ideały, często niezgodne z obowiązującą linią ideologiczną każdej politycznej kasty, wtedy człowiek może stać się prawdziwie wolnym.
Płacz na treningu, śmiej się po wygranej walce. Oby zatem słowa polskiego publicysty, Antoniego Gołubiewa, pozwoliły zmienić wielu młodym ludziom życie na lepsze. Życie na prawdziwie wolne, wolne od alkoholu, narkotyków, pornografii i innych lansowanych przez system wynaturzeń niszczących duchową warstwę każdego człowieka. Życie wolne od kontroli schematów myślenia, narzucania światopoglądu na współczesny świat z góry, życie, którego za Ciebie nikt nie przeżyje.
Adam Busse
Koncepcje państwa i narodu Romana Dmowskiego w okresie do 1914r.
Zasługi Romana Dmowskiego w odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku są bezsprzeczne. Jednak w wyniku sytuacji politycznej w latach międzywojennych oraz przejęcia władzy przez komunistów w 1945 roku, zostały one zmarginalizowane. Podstawową cechą, która odróżniała Romana Dmowskiego od innych działaczy niepodległościowych i politycznych, była współtworzona przez niego ideologia. Sam w latach międzywojennych niechętnie odnosił się do politycznego podziału społeczeństwa na różnego rodzaju „-izmy”, jednak niewątpliwie stał się obok Jana Ludwika Popławskiego, współtwórcą polskiego nacjonalizmu. Jego koncepcje polityczne przysparzały mu tyluż zwolenników co przeciwników, jednak stanowiły przełom w pojmowaniu tego czym jest państwo i naród. Krytykując stanowiska socjalistyczne, lewicowe i konserwatywne, wypracował oryginalną ideę mającą doprowadzić do odzyskania przez Polskę niepodległości oraz obudzenia sił narodowych, które byłyby zdolne tą niepodległość rozwijać. Dmowski od 1888 r. należał do Związku Młodzieży Polskiej (Zet), w którym szybko obejmuje przywództwo, rok później wstępuje w szeregi Ligi Polskiej, która z jego inicjatywy zostaje przekształcona w Ligę Narodową. Pierwszą konsekwencję swojej działalności ponosi w 1892 r. kiedy to odsiaduje pięciomiesięczny wyrok za zorganizowanie manifestacji trzeciomajowej. Nie hamuje to jednak jego aktywności a wręcz ją napędza, tak jak i kolejne spotykające go represje. Jako bardzo płodny twórca, w 1895 r. przejmuje redakcję Przeglądu Wszechpolskiego, na którego łamach ukazują się jego liczne publikacje, w których zawarty jest teoretyczny i praktyczny program odbudowy niepodległego państwa polskiego, w którym suwerenem jest świadomy naród. Nie sposób przedstawić w tej pracy wszystkich poglądów Romana Dmowskiego oraz drogi ich ewolucji, dlatego uwaga zostanie skupiona na okresie, który zamyka wybuch I wojny światowej. Główny program polityczny Romana Dmowskiego w tym okresie, został wyłożony w broszurze Nasz Patriotyzm z 1893 r. oraz w Myślach Nowoczesnego Polaka z 1902r. liczących do 1933r. cztery wydania, każde opatrzone przedmową autora.
Roman Dmowski, jak niemal każdy polski działacz schyłku XIX wieku szukał przyczyn upadku I Rzeczypospolitej. Podkreślał zgubną dominację szlachty, która „równa między swymi” poprzez brak potrzeby rozwoju i rywalizacji, doprowadziła do powolnej degradacji kraju. Ważne zagadnienie stanowiła sprawa Żydów w Polsce, która w kontekście współczesnym wielokrotnie powraca. Mieli przyczynić się oni do upadku Rzeczypospolitej poprzez stanowienie alternatywy handlowej dla mieszczaństwa. Żyd trudniący się handlem, posiadający do tego „rasowe predyspozycje”, a nie posiadający jawnych ambicji politycznych, miał być dla polskiej szlachty doskonałą alternatywą dla domagającego się praw mieszczaństwa. W krótkim czasie Żydzi mieli przeniknąć do dworków i folwarków stając się mózgiem i liczydłem szlachcica, który popadał w coraz większą stagnację. Należy zwrócić uwagę, iż w tej oryginalnej koncepcji to nie Żydzi stanowią bezpośrednią przyczynę upadku państwa, lecz jest nią upadek intelektualny i kulturowy szlachty. Lenistwo i bierność elit stanowią dla Dmowskiego jedną z największych narodowych przywar, gdyż na równi z agresją zaborców, są przyczyną utraty polskiej państwowości.
„Biorąc pod uwagę, że powierzchnia ziemi nie jest muzeum do przechowywania „okazów etnograficznych”; musimy się dobrze natrudzić, by przetrwać.”[1]
Takie stanowisko musiało prowadzić do potępienia przez Dmowskiego wszelkich postaw lojalistycznych. W broszurze Nasz Patriotyzm dowodził, iż są one jedynie chęcią ochrony partykularnych interesów kapitalistów, którzy poza lojalizmem nie posiadają żadnej spójnej wizji polityki wobec zaborcy. Dążą oni do uzyskania protekcji petersburskiego rządu, bez której obawiają się zagranicznej konkurencji oraz co ważniejsze, uzyskiwania świadomości klasowej przez robotników. Dmowski potępia również postawę biernego patriotyzmu, którego celem jest podtrzymywanie praw, kultury i tradycji narodu polskiego, w sposób który nie będzie drażnił zaborców. W takim programie widzi on głęboki przejaw naiwności, bowiem – jak dowodzi, działalność narodowa w granicach wyznaczonych przez zaborcę, może jedynie opóźniać ostateczny upadek narodu, nie zaś go powstrzymać. Jego słowa cechuje realizm:
„Nie mówimy o rzeczach, których odebrać nie można – mowy ojczystej przecie nikt nam z gardła nie wydrze. A chleb?... Już wydzierają i wydzierać nie przestaną.”[2]
Warunkiem narodowego bytu w rzeczywistości zaborczej, dla Romana Dmowskiego jest nie obrona pozostałych praw i wolności lecz walka o pozyskanie nowych. Zauważa takie postulaty wśród zwolenników czynu zbrojnego, samą jednak ideę kolejnego powstania traktuje jako nierealną, romantyczną i naiwną. Lokalne bunty są złem koniecznym, dzięki któremu podtrzymywany jest duch narodowy, oraz wymusza się na zaborcach lekkie ustępstwa. Generalną polityką narodową powinna być jednak według Dmowskiego ekonomia krwi, gdzie najwybitniejsze i najaktywniejsze jednostki nie giną w beznadziejnej walce, a są wykorzystywane w procesie rozwoju narodu. Krytyce poddany zostaje również kosmopolityzm i cechujący się nim socjalizm, które nie uznają lub nie pojmują odrębności duchowej każdego z narodów, ich antagonizmów kulturowych i ekonomicznych. W samej walce z zaborcami widzi coś więcej niż starcie z rządami w Berlinie, Wiedniu i Petersburgu. Widzi w niej starcie pomiędzy żywiołami narodowymi, zwycięży je ten, który będzie silniejszy. Konsekwencją takiego zagrożenia ze strony zaborców jest postulat odrodzenia narodowego i podjęcia konkretnych działań mających na celu wewnętrzny rozwój.
W kwestii rozwoju narodowego Dmowski zajmuje stanowisko wszechpolskie, co znaczy że zarówno niepodległa Ojczyzna jak i obecna praca narodowa, musi obejmować wszystkie trzy zabory. Warunkiem do obudzenia żywotnych sił narodu jest włączenie w jego świadome struktury warstw, które dotychczas pozostawały bierne, społeczności które nie współtworzyły całości społeczeństwa. Będąc absolwentem nauk przyrodniczych, polski naród widzi on jako zbiór bardzo luźno połączonych komórek organicznych. Koniecznością jest uświadomienie i unarodowienie chłopstwa i robotników. Jest to zadanie na tyle istotne, iż Dmowski stając na stanowisku radykalnej krytyki socjalizmu, docenia jego aktywistów, mimo iż dążą oni bardziej do zaszczepienia wśród tych warstw, świadomości klasowej aniżeli narodowej.
Faktyczny rozwój umysłowy warstw wiejskich i robotniczych nie może mieć miejsca w warunkach, w których cała uwaga tych społeczności skupia się na przeżyciu kolejnych miesięcy. Ciężka nieustanna praca i nędza – to według Dmowskiego przyczyny stagnacji w rozwoju lokalnego życia społecznego i czytelnictwa. Nie bez znaczenia pozostają działania zaborcze, w których interesie nie leży aktywizacja polskiego życia społecznego. Mimo to owe warstwy to:
„[…] siły świeże, niewyczerpane fizycznie i imponujące liczbą.”[3]
Działania patriotycznych jednostek powinny zatem prowadzić do obrony praw i interesów warstw niższych, bo to z nich wyrosną żywotne siły narodu.
„Oto druga strona naszego programu: budzić świadomość narodową tam, gdzie jej nie ma, rozwijać ją, gdzie jest słaba, popierać wszelki ruch samodzielny w warstwach ludowych, gdyż samodzielność warstwy jest miarą jej wartości politycznej i cywilizacyjnej.”[4]
W programie narodowego rozwoju Dmowski nie ogranicza się jednak do polskich granic etnograficznych. Uważa za błędne zaniechanie rozwoju zewnętrznego na rzecz zwiększenia działań w rozwoju wewnętrznym. Konsolidacja i postęp by być skuteczne, muszą iść w parze z zewnętrzną ekspansją. Kultura polska posiadając potencjał rozwoju, ma być atrakcyjna dla tych elementów dawnej Rzeczypospolitej, które mogą zostać wchłonięte do nowoczesnego narodu polskiego. Szczególny nacisk położono na bierne warstwy Litwinów i Rusinów, których żywioł polski powinien wchłonąć dla obopólnej korzyści. Sytuacja narodowościowa na dawnych Kresach stanowi stracie pomiędzy polskością a innymi żywiołami, z którego to tylko jedna strona może wyjść zwycięsko. Walka w sensie ekspansji kulturowej, gospodarczej, cywilizacyjnej powinna być zatem prowadzona wszędzie tam gdzie wymaga tego polski interes. Walkę taką Dmowski pojmuje jako działanie zupełnie sprawiedliwe, ponieważ gdy zwycięży żywioł polski, powiększone zostaną żywotne siły narodu, a wchłonięta ludność będzie wyniesiona na wyższy poziom cywilizacyjny, gdy zaś zwycięży żywioł np. litewski, będzie to efektem sprawiedliwej rywalizacji, która stała się impulsem do narodowego rozwoju Litwinów oraz uwydatnienia i zahartowania narodowych i państwowych aspiracji. Tym bardziej, iż uważa że w miejscach, z których panowanie polskie zostało wypchnięte, ludność uległa cywilizacyjnej degradacji. Ekspansja jest więc poniekąd dziejowym obowiązkiem narodu będącego na wyższym stopniu rozwoju. Dwa warianty polityki widzi Dmowski względem Rusinów (Ukraińców) w Galicji Wschodniej:
„1) ale żeby zostali oni wszyscy lub część ich, o ile jest to możliwe Polakami, 2) albo żeby zostali samoistnym, silnym narodem ruskim, zdolnym bronić swej samodzielności nie tylko wobec nas, ale i wobec Moskali […]”[5]
Za porażkę polskich działaczy uważa zbyt łatwe przyznawanie praw i wolności narodom kresowym, choć sam pisze o odczuwaniu wstrętu do polskich nauczycieli, którzy prześladują ruskie dzieci, za to że mówią, myślą i czują po rusku. Kapitulacja w walce dwóch żywiołów oznacza skazanie ludności polskiej zamieszkującej sporne tereny, na wynarodowienie.
W kwestii problemów narodowościowych Roman Dmowski krytykuje ludzi mówiących o potrzebie skupienia wysiłku narodowego na rozwoju wewnętrznym lub też na jednym tylko froncie walki narodowościowej. Siły kulturalne i polityczne nie podlegają koncentracji, toczą walkę na wszystkich płaszczyznach życia narodowego oraz na wszystkich jego terytoriach lub tej walki nie toczą wcale. Ciekawą kwestię stanowi zauważenie przez Dmowskiego „zdolności kolonizacyjnych naszego chłopa”, który w podróży za chlebem zawędrował za ocean. Organizację zwartych kolonii polskich posiadających niezależność, traktowane jest jako doskonałe pole ćwiczeń dla sil narodu oraz stanowić może „odrodzenie zgnuśniałego ducha”. W tym miejscu znów pojawia się krytyka postaw mówiących o potrzebie skupienia uwagi na problemach wewnętrznych. Dmowski uważa, że potencjał narodu rozszerza się wraz z polem jego działalności, a ograniczenie pola prowadzi do nieuchronnej stagnacji. Jednym z elementów jego programu jest potrzeba czynu, podejmowanie ciągłej walki i wysiłków. Jednak popularną w XIX wieku sprawę polskich kolonii, które mogły by być przyczółkiem wolności dla okupowanej ojczyzny, uważa za nierealną.
Poglądy Romana Dmowskiego dotyczące sprecyzowania moralnej potrzeby i chęci rozwoju, stosunku jednostki do zbiorowości, a tej do państwa, wyklarowały się po jego podróży do Japonii. Pod jej wpływem sformułował pojęcie „etyki narodowej”, która ma być nie tylko podstawą ale i przyczyną patriotyzmu. Samo umiłowanie do ojczyzny nie ma wynikać z wysokiego poczucia własnej godności jednostki, jej moralnych interesów itd. lecz jest efektem mimowolnego związku moralnego z narodem, który obejmuje wszystkie przeszłe i przyszłe pokolenia. Zredukowana zostaje wolna wola, która zostaje niejako podporządkowana zbiorowej woli narodu, a ta ma się wyrażać poprzez odziedziczone instynkty. Ta niesłychanie oryginalna koncepcja, zdaje się być bardziej wyjątkiem z literatury romantycznej niż efektem intelektualnej pracy realisty politycznego jakim był Dmowski. Jednak to właśnie etyka narodowa ma zmuszać jednostki do poświęcenia własnego majątku czy życia dla dobra ogółu. Co ciekawe, nie jest ona do końca spójna z etyką katolicką, która według niego ma regulować jedynie kontakty na poziomie jednostkowym, sprawy pomiędzy narodami podlegają już tylko etyce narodowej, która może być pozornie sprzeczna z etyką katolicką. Etyka taka ma pozwalać na rozkwit jednostek wybitnych, aktywizację całych mas narodowych oraz zdyscyplinowanie jednostek niepokornych i złych.
Kolejnymi punktami narodowego programu staje się zatem regulacja spraw zbiorowości według etyki narodowej a nie indywidualistycznej. Etyka chrześcijańska stanowi regulację stosunków pomiędzy jednostkami oraz widzi społeczeństwo jako zbiór indywidualności. Etyka narodowa jest etyką człowieka wchodzącego w skład całości narodu, a przez co podporządkowującego się jego zbiorowej woli. Sam Dmowski przyznaje, że takie wnioski są efektem fascynacji duchem anglosaskim, a więcej japońskim. Popełnia jednak logiczny błąd traktując etyki chrześcijańską i narodową, jako odrębne. Za przykład dominacji etyki narodowej podaje sytuację, w której katolicki ksiądz błogosławi żołnierzy wyruszających na wojnę, którzy będą łamać piąte przykazanie w myśl etyki narodowej nakazującej zabijać w obronie wolności i interesów ojczyzny. Dmowski zapomina jednak, że katolicka nauka zna pojęcie wojny sprawiedliwej i obrony koniecznej. Etyka narodowa mogła by zatem być logiczną konsekwencją i przedłużeniem katolickiej, dostosowanej do indywidualnych warunków i tradycji narodu.
Konsekwencją przedstawionych powyżej poglądów Romana Dmowskiego jest uznana przez niego konieczność istnienia silnego państwa, które swoim zakresem władzy obejmowałoby terytorium, na którym funkcjonuje naród. O ile wyrazicielem przymusu moralnego jest społeczeństwo, o tyle organizację przymusu fizycznego stanowi państwo. Zakres władzy państwa zależy od tego w jakim stopniu wyręczy go społeczeństwo czyli „opinia publiczna”, która „narzuca obowiązki obywatelskie tym, którzy do nich nie dorośli”. Obowiązki obywatelskie pozostają zależne od obecnej sytuacji narodu, jego uwarunkowań historycznych itd. Pozytywnie wpływać na funkcjonowanie państwa ma równowaga pomiędzy tymi, którzy chcieliby zwiększenia jego władzy i świadczeń podatkowych a tymi, którzy pragnęliby jego minimalizacji. Interes narodu wymaga istnienia silnego państwa, a to potrzebuje swojego aparatu w postaci silnej armii, sprawnie działającej policji oraz systemu więziennictwa. Państwo ma wyrażać interes narodu i jego działalność nie może być podporządkowana żadnym innym interesom. W opinii autora Myśli Nowoczesnego Polaka, dezorganizacja narodu w Hiszpanii spowodowana była próbą podporządkowania państwa interesom Kościoła Katolickiego.
Funkcjonowanie państwa ma trzy płaszczyzny. Jest to organizacja życia wewnętrznego, jego bezpieczeństwa i pomyślności (służby, gospodarka itd.), co jest elementem władzy i zarządu. Prowadzenie polityki międzynarodowej czyli obronę interesów narodu na zewnątrz. Dostosowywanie politycznych praw i systemu gospodarczego do wciąż zmieniających się warunków, co sprowadza się do reformowania, inicjatywy przemian oraz samej twórczości politycznej.
Naród w ostatecznej fazie swojego powstawania jest według Dmowskiego wytworem życia państwowego. Ma być ono twórcą psychiki narodowej opartej na rodzimym instynktach (rodzinnych, rodowych, plemiennych). Psychika ta staje się wspólna dla wszystkich elementów tworzącego się narodu, również tych które dotąd stały na niższym szczeblu rozwoju. Działalność państwa, które funkcjonuje jako przymus fizyczny, wytwarza wśród jego obywateli przymus moralny, który stopniowo przejmował będzie część jego zadań. Skoro nowoczesne narody są wytworem własnej państwowości, to też język kulturalny i literatura są kształtowane przez istnienie państwa. XIX wieczne odrodzenia narodowe mające miejsce w całej Europie wśród narodów niehistorycznych tłumaczy tym, że każdy z nich w bardzo dalekiej przeszłości posiadał swoją organizację państwową. W grę wchodzą również czynniki zewnętrzne, które dla własnych interesów dążą do rozbicia narodów i państw, poprzez sztuczne stymulowanie funkcjonujących w ramach nich szczepów. Przyczynę powstania narodów kresowych upatruje w największej części w upadku Rzeczypospolitej oraz właśnie we wrogiej zewnętrznej działalności mającej na celu ich stymulację.
Żaden naród nie powstał z jednego tylko ludu, jednak wraz z rozwojem organizacji państwowej kształtuje się jeden naród żyjący w obrębie jednego państwa. Państwa nienarodowe nie mają perspektywy długiego trwania i prędko upadają (Austria).
Może istnieć jednak naród bez państwa (Polacy), jeśli utrzymuje moralną łączność ze swoja tradycją państwową oraz dąży do odzyskania niezależnego bytu. Jeśli naród, który nie posiada własnej państwowości nie podejmie się wewnętrznej pracy i organizacji lub ją zaniecha, skazany jest na wynarodowienie, sprowadzenie do roli „szczepu” a wreszcie asymilacje z obcym żywiołem.
„Naród jest niezbędną moralną treścią państwa, państwo zaś jest niezbędną formą polityczną narodu.”[6]
Problemem bardziej żywym dla Romana Dmowskiego niż teoretyczne koncepcje państwa i narodu, są działania praktyczne, które mogłyby doprowadzić do odzyskania przez Polaków niepodległego bytu. W tym celu postuluje on działalność wśród warstw robotniczo-chłopskich mającą na celu włączenie ich w świadomą strukturę narodu. Jednym ze środków do osiągnięcia tego celu jest obrona wolności tych warstw i troska o ich dostatnie życie, nędza bowiem stanowi czynnik hamujący wszelki rozwój nie tylko narodowy ale i umysłowy. Odrzucając koncepcje powstania narodowego a lokalne bunty traktując jako zło konieczne, Dmowski proponuje „rewolucję nieustającą”, która objawia się w dynamicznym rozwoju narodu w sferze kultury, gospodarki, organizacji wewnętrznej i przemian w organizacji społecznej. Nie istnieją prawa umożliwiające w zaborze rosyjskim i pruskim legalną organizację społeczeństwa, zatem środki i instytucje legalne zastąpić muszą działania nielegalne, podziemne. W Naszym Patriotyzmie zdaje się pojawiać cała koncepcja państwa podziemnego, które miałoby zrekompensować brak możliwości istnienia legalnych instytucji. Ukazuje się idea podziemnej prasy i nielegalnie wydawanej literatury. Degenerującej siły narodu szkole zaborczej, przeciwstawiono system szkolnictwa nielegalnego. Życie publiczne mają ogniskować nielegalne stowarzyszenia i organizacje. Przedstawiono również postulat funkcjonowania nielegalnego sądu narodowego, który mógłby „tępić wszelką zgniliznę”. Problemami ogólnonarodowymi stają się problemy dotykające naród lokalnie. Kwestia walki z żywiołem ruskim nie podlega jedynie zainteresowaniu Polaków w Galicji, lecz jest zmartwieniem całego społeczeństwa trójzaborowego. Drogą rozwoju jest ciągła rywalizacja z obcymi żywiołami, która konsoliduje naród wewnętrznie, hartuje jego ducha i aktywizuje wszystkie jego warstwy. Dlatego więc Dmowski przychylniej patrzy na kształtujący się pod wpływem pruskiej polityki, charakter Polaków z Wielkopolski, niż stagnację i konserwatyzm cieszących się sporymi swobodami, Galicjan. Tylko naród wewnętrznie zahartowany, znajdujące się w ciągłym rozwoju i rywalizujący z innymi, ma perspektywę długiego trwania. Żywotność narodu z czasem jednak się wyczerpuje, elity podupadają i następuje zastój w rozwoju a co za tym idzie – degradacja. Remedium na taka kolej rzeczy ma być ciągła rotacja w społeczeństwie. Wypalone jednostki odchodzą na plan dalszy, a na ich miejsce wstępują na bieżąco aktywizowane i awansujące, niższe warstwy narodu. Rotacja nie jest jednak procesem czysto wewnętrznym. Prowadząc politykę ekspansji kulturowej (nie wykluczając np. zbrojnej) w obręb państwa i narodu, zostaje wprowadzony nowy „surowiec”, który po zasymilowaniu się może prowadzić w zbiorowości nowe, innowacyjne działania. Ekspansja narodowa posiada więc dwie płaszczyzny: wewnętrzną – polegającą na aktywizacji warstw pozostających biernymi, oraz zewnętrzną – opierającą się de facto na wprowadzaniu do narodu świeżych sił.
Koncepcje państwa i narodu w pismach Dmowskiego podlegały ciągłej ewolucji. W przedmowach kolejnych wydaniach Myśli Nowoczesnego Polaka, zawsze znajdowała się wzmianka, iż tekst niezmieniony prezentuje poglądy autora z roku 1902. Adnotacja jest o tyle ważna, gdyż w dziele prezentowane są poglądy odnoszące się do zagadnień teoretycznych, zakrawających niekiedy nawet na historiozofię. W pismach Dmowskiego, w których prezentował swoje poglądy, zachowany został ciąg logiczny i konsekwencja. Wychodząc od analizy przyczyn upadku I Rzeczypospolitej przechodzi do konstrukcji programu, który mógłby być remedium na narodowe przywary. Daleki jest od stanowiska socjalistycznego, które pomimo deklaracji chęci walki o niepodległość, wyżej stawia interes i świadomość klasową. Nie utożsamia się również ze środowiskiem konserwatywnym, które niechętne jest przekształceniu organizacji społecznej i aktywizacji warstw robotniczo-chłopskich. Głównym założeniem Romana Dmowskiego w realizacji programu narodowego jest podjęcie walki na wszystkich płaszczyznach. Powstania narodowe wybuchały pod wpływem narastającego napięcia i stawały się dużą lecz krótką motywacją dla wzmożonej działalności patriotycznej. Korzystniejsze dla społeczeństwa będzie według niego przyjęcie programu ekonomii krwi i prowadzenie „nieustającej rewolucji”. Walce zbrojnej przeciwstawia rywalizację kulturową podjętą na wszystkich frontach. Starcie z wrogimi żywiołami musi być prowadzone we wszystkich trzech zaborach i na ziemiach zabranych. Celem nie może być tylko danie odporu wrogim zakusom ale również podjęcie ekspansji, która może doprowadzić do zasymilowania Rusinów i Litwinów. W przypadku nieosiągnięcia tego celu bilans pozostaje nadal korzystny gdyż dzięki kulturowej rywalizacji rozwinęły się i zahartowały żywotne siły narodu.
Świadomy naród jest moralną treścią państwa, które stanowi jego organizacje formalną. Dmowski w organizacji życia społecznego, większy nacisk kładzie na przymus moralny opinii społecznej niż na przymus fizyczny państwa. Zbiorowość postępować ma według zasad etyki narodowej, która jest efektem tradycji i odziedziczonych instynktów. Etyka narodowa reguluje zagadnienia, w których podmiotem jest zbiorowość lub jej interes. Mimo, iż jest powiązana i czerpie z etyki chrześcijańskiej to nie stanowi z nią jedności. Etyka chrześcijańska, według Dmowskiego przeznaczona jest do regulacji spraw międzyludzkich, rozgrywających się na poziomie jednostkowym, które dotykają ich indywidualnych interesów.
Program Romana Dmowskiego był przełomem w twórczości politycznej schyłku XIX wieku. On sam zajmował stanowisko wszechpolskie, zakładające odbudowanie niepodległego państwa ze wszystkich trzech zaborów. Ważniejszym jednak był fakt, iż w obrębie jego politycznego zainteresowania pozostawały wszystkie warstwy społeczne. Dzięki temu powstała ciesząca się popularnością alternatywa, dla klasowo czy społecznie ukierunkowanych socjalistów, konserwatystów czy ludowców.
Filip Paluch
Bibliografia
- Roman Dmowski, Dopełnienia – podstawy polityki polskiej, [w:] Nowoczesnego Polaka, Nortom, Wrocław 2008
- Roman Dmowski, Myśli Nowoczesnego Polaka, Nortom, Wrocław 2008
- Roman Dmowski, Nasz Patriotyzm, Dom Wydawniczy Ostoja, Krzeszowice 2005
- Krzysztof Kawalec, Roman Dmowski, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 2002
[1] Krzysztof Kawalec, Roman Dmowski, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 2002, str. 57
[2] Roman Dmowski, Nasz Patriotyzm, Dom Wydawniczy Ostoja, Krzeszowice 2005, str.16
[3] Roman Dmowski, Nasz Patriotyzm, Dom Wydawniczy Ostoja, Krzeszowice 2005, str.24
[4] Roman Dmowski, Nasz Patriotyzm, Dom Wydawniczy Ostoja, Krzeszowice 2005, str.24
[5] Roman Dmowski, Myśli Nowoczesnego Polaka, Nortom, Wrocław 2008, str.53
[6] Roman Dmowski, Myśli Nowoczesnego Polaka, Nortom, Wrocław 2008, str.107
Raport z kraju dziwnej wojny
Ulice miasta z pozoru dosyć ruchliwe, ale jednocześnie jakby pogrążone w lekkiej zadumie. Momentami widoczna mobilizacja społeczna mieszająca się równocześnie ze zrezygnowaniem i zmęczeniem tą wojną. Dziwną wojną. Takie wrażenie w rok po rosyjskiej agresji sprawia Kijów, stolica kraju zaatakowanego brutalnie przez drugą armię świata. To agresja, którą już niewiele osób dostrzega, nazywając wojnę pomiędzy dwoma europejskimi państwami, bardziej eufemistycznymi określeniami i przyjmując coraz bardziej pokrętne wyjaśnienia na opisanie tego, co się dzieje. Dawniej mówiło się w bloku wschodnim, że wojna jest wtedy, gdy jeden kraj zaatakuje drugi bez zgody ZSRR. Teraz wygląda to tylko trochę inaczej.
Zamach, o którym na świecie nie powiedzą
22 lutego br. prorosyjscy terroryści zabili skrytobójczo cztery osoby, w tym dwóch nastolatków, w centrum Charkowa w czasie lokalnie organizowanego „Marszu Godności”. To niestety zapewne nie ostatni zabici w ten sposób przez terrorystów wpieranych przez bodaj najbardziej agresywny obecnie imperializm (w tym odcinku wojny występują pod nazwą Charkowscy terroryści-partyzanci). Świat i tzw. opinia publiczna nie będzie o tym jednak zbyt długo pamiętać. Wszak Ukraińcy to nie zachodni turyści, a i skala zamachu nie taka, aby wstrząsnąć znieczulonymi na sygnały ze wschodu społeczeństwami Europy Zachodniej, której liderzy za parę tygodni spotkają się na kolejnym szczycie; znów poróżnią się w sprawie tzw. sankcji nakładanych na putinowską Rosję. Pochylą się zaś z troską nad zamachami terrorystycznymi (już par excellence) w świecie islamu, w walce z którym Rosja jest obecnie równorzędnym partnerem koalicji – o ironio! – antyterrorystycznej. Taki „koncert mocarstw”, na którym nikt nie zwraca uwagę na maluczkich.
W tym samym czasie główny „Marsz Godności” w Kijowie gromadzi nieprzebrany tłum osób w różnym wieku. Godności, bo to o godność głównie chodzi. W obliczu wcześniejszej o kilka dni klęski pod Debelcewem widma bankructwa państwa i fiaska polityki zawierzania swojego bezpieczeństwa obcym mocarstwom, nie własnym siłom, zachowanie godności to może jedyne, co na bieżącą chwilę pozostaje.
Godność to słowo-klucz do zrozumienia całej dynamiki zdarzeń, która popchnęła ludzi do pójścia w listopadzie 2013 r. z gołymi rękoma na zbrodniczo nastawione do własnego narodu władze. Nie jest nim już nawet niezależność, nie jest nim niepodległość, do której zdążyło się przyzwyczaić całe pokolenie Ukraińców wychowane po 1991 roku.
Banderowcy…
Na samym „Marszu Godności” flagi Ukrainy przeplatają się swobodnie w niektórych miejscach z czarno-czerwonymi „banderowskimi” sztandarami i flagami… Polski. Czy powinno nas to dziwić? Raczej tylko z powodu naszej zawężonej perspektywy. Bowiem Bandera, powtórzmy to po raz kolejny, konotowany jest głównie antyrosyjsko, a czasem – o dziwo – prozachodnio. I w tym sensie, jakby to obrazoburczo nie zabrzmiało, ta narracja może być naszym sprzymierzeńcem. Trafnie już to zauważył, oczywiście nie on pierwszy, Adam Doboszyński, który w 1941 roku pisał: „Los nam kazał warować między Azją a Europą i żadnymi frazesami nie wykpimy się od naszego przeznaczenia. Przeciągnąć Ruś do Europy i zespolić się z nią na dolę i niedolę – nie jakąś mechaniczną federacją, ale najgłębszym zespoleniem psychicznym, jakie daje wspólnota narodowa – to warunek istnienia i dla Rusi, i dla Polski. To warunek bytu i wielkości.” To zespolenie się na pewną skalę jest dostrzegalne. Na razie oparte na oporze przeciwko byłej władzy i ich moskiewskim mocodawcom.
Pomimo wszechobecnego kultu Stepana Bandery okrzyków na jego cześć na „Marszu Godności” nie słychać, w przeciwieństwie do manifestacji środowisk narodowych na Ukrainie. Czarno-czerwone flagi nie przeszkadzają Polakom idącym i krzyczącym w ich sąsiedztwie pod swoimi barwami narodowymi. Aby upewnić się, czy nie są to ci, o których różni tzw. realiści w Polsce zwykli pisać jako o „naiwnych, wierzących w propagandę proukraińską” mieszkańcach Polski, podchodzę bliżej. Z daleka rozpoznaję, że tutejsi. Śpiewny wschodni akcent nie pozostawia żadnych wątpliwości.
„Sława bohaterom, sława Ukrainie, bohaterowie nie umierają, sława bohaterom” - i tak
w kółko. Podniosłą atmosferę spotęgowaną przejściem szlakiem pomordowanych jakby niedawno – o czym przypominają zdjęcia, świeże kwiaty i obrysowane na chodniku sylwetki ofiar – przerywa czasem wesołość, gdy ktoś za długo i zbyt intensywnie zaczyna „pozdrawiać” prezydenta sąsiedniego mocarstwa. Niby to tylko manifestacja, ale brakuje jakiegoś politycznego przesłania i… haseł antyrosyjskich. Czy znów przywoływany szpetnie prezydent Putin wykopał rów pomiędzy, wydawałoby się, bratnimi narodami? „Niedawne badania pokazują, że Polacy są najbardziej rusofobiczni na świecie, przed nami” – powie mi później znajomy Ukrainiec, z pewną zazdrością w głosie.
…i majdanowcy
Ale nie tylko z tego powodu mamy jako Polacy wyraźnie dobrą renomę w Kijowie. Co i rusz można spotkać wyrazy sympatii. Pamiętane jest nam masowe, choć symboliczne, wsparcie dla „pomarańczowej rewolucji” ponad 10 lat temu. Nawet jeśli tylko oparta na gestach
i często nieudolna, to jednak postawa władz III RP wypchniętych ze stołu obrad na temat Ukrainy na wyraźne życzenie Kremla, odróżnia je od cynizmu i tchórzostwa zachodniej Europy. To Ukraińcy dostrzegają, po polsku zagadują na Majdanie, wspominając rzesze Polaków wspierających ich w najtrudniejszych dniach. Znów ta „wspólnota psychiczna” Doboszyńskiego.
Z kolei Roman Dmowski w Myślach nowoczesnego Polaka pisał: „Jeżeli Rusini mają zostać Polakami, to trzeba ich polonizować; jeżeli mają zostać samoistnym, zdolnym do życia i walki narodem ruskim, trzeba im kazać zdobywać drogą ciężkich wysiłków to, co chcą mieć, kazać im hartować się w ogniu walki, który im jest jeszcze potrzebniejszy, niż nam, bo są z natury o wiele jeszcze bierniejsi i leniwsi od nas. Jeżeli im będziemy dawali bez oporu wszystko, czego chcą, „a nawet więcej, niż chcą”, to tym sposobem sami tylko się z Rusi wycofamy, ale narodu ruskiego nie stworzymy. Zaspokoiwszy ich nadmierne dziś apetyty, pozostawimy tę piękną ziemię gnuśnym, sytym próżniakom, których samoistność dopóty będzie trwała, dopóki ktoś energiczniejszy od nas swej ręki na nich nie położy. Zamiast samoistnego narodu ruskiego przygotujemy pognój pod naród moskiewski”. Brzmi to bardzo darwinistycznie, bo taki był wczesny Dmowski, mając poniekąd wiele racji w tym, iż w relacjach między narodami nie sposób mówić nie tylko o zwykłej sprawiedliwości ani humanitaryzmie. Pomija on może splot wielu czynników, które czasem pomagają w uzyskaniu własnego państwa lub też sprawiają, iż dany naród traci swą podmiotowość na wieki (Serbowie i Węgrzy niech będą tego pierwszymi z brzegu przykładami). Jednak co do zasady ma rację: naród musi zawsze samodzielnie wykuć swój niepodległy byt. Nie na darmo Dmowski przez część badaczy nacjonalizmu uchodzi za duchowego, i mimowolnego ojca nacjonalizmów narodów wschodnich[1].
Ale gdyby przyjąć zaproponowaną optykę ciągu zdarzeń dziejowych, to po ponad stu latach od tych strof, na wspomniane wyżej dictum sprzed ponad wieku, należałoby odpowiedzieć twierdząco: Rusini (Ukraińcy) na własne państwo zasłużyli! Zasłużyli w ogniu walki z wielkim głodem. krwią przelaną w czasie I i II wojny światowej, latami wytrwałej antykomunistycznej postawy w ZSRR i w niedawnej wojnie z oligarchią i plutokracją zginającą kark pod postsowieckim naciskiem. Walczyli również na Majdanie i walczą już ponad roku na wschodzie Ukrainy – egzamin z odrębności jako naród zdali nad wyraz dobrze.
Lecz nie tylko dzięki temu przybierającemu obecnie postać determinizmu dziejowego ruchowi irredenty po 1991 roku większość rządzących na Ukrainie, nawet tych oligarchicznych i uznawanych za promoskiewskich, umacniała odrębność Ukrainy od Rosji. Niemal każdy kolejny rząd i prezydent, chociaż wykonywał z konieczności gesty przyjaźni wobec Kremla i zwalczał nacjonalistów (bardzo silnych od początku lat 90. XX wieku), działał na rzecz podmiotowości państwa i narodu ukraińskiego. Jak oligarchiczna nie byłaby władza na Ukrainie, to z czystego pragmatyzmu pragnęła odseparowania od Rosji. Do państwa słabego, biednego, źle zarządzanego, ale ukraińskiego. Nie może dziwić, także dzisiaj to państwo wydaje się zdemobilizowane i znudzone tą dziwną wojną, choć powoli odbudowuje lub buduje na nowo swoje instytucje. Nie czas i miejsce, by już podsumowywać podobnie jak w przypadku III RP imitacyjny i neokolonialny charakter, który przybiera Ukraina w okresie reform. Może i na otrząśnięcie się z tego letargu przyjdzie pora.
Czy ta nowa Ukraina jest tak bardzo „banderowska” i czarnosecinna, jak to się czasem przestawia? Na pewno do tego daleko. Chyba żeby kierować się jedynie symboliką i polityką historyczną, ale nie należy kwestii symboli ignorować ani wyolbrzymiać. Pewnie, że lepiej byłoby gdyby zbudowana była na kulcie np. ofiar Majdanu z 2014 r., nie UPA i Bandery, ale czy naprawdę jesteśmy w stanie mieć na to jakikolwiek wpływ?
O ile stanu gotowości państwa gołym okiem nie widać, to mobilizacja ludzi jak najbardziej widoczna: na każdym kroku ochotnicy, umundurowani pozdrawiający się serdecznie w barach wokół Majdanu, zbiórki pieniędzy co kilkanaście metrów i co najbardziej przemawiało do wyobraźni, wspólne spontanicznie organizowane modlitwy i śpiewanie pieśni religijnych i patriotycznych na ulicach przy miejscach śmierci ofiar, najczęściej pod auspicjami greckokatolickiego i prawosławnego kleru. Sowietyzacja Ukraińców ponosi kolejną pośmiertną porażkę.
Gdzie się nie obejrzeć, widać przebudzenie patriotyzmu. Na straganach, gdzie tandetne częstokroć suweniry nad wyraz i ponad potrzebę pokryte są bogoojczyźnianą, niekiedy przaśną symboliką. Widać je wśród młodzieży golącej głowy po kozacku i przywdziewającej stroje z ludowymi zdobieniami, co nie jest tam bynajmniej utożsamiane z obciachem. To brutalne, ale być może dopiero fizyczna agresja, bo nawet nie jej perspektywa, budzi w ludziach żywy patriotyzm. A ten ma szansę nie zginąć nawet po zakończeniu działań wojennych, co może kiedyś nastąpi.
Wojna, której nie ma
Pewnie część ludzi paraliżuje strach. To naturalne. Dochodzą do nas głosy o unikaniu poboru do wojska. Od Kijowa na front kilkaset kilometrów. „Żeby nie było wojny” – mówi jakby zaklinając rzeczywistość drobny pijaczek na ulicy, którego wiek, oszacowany nawet bez wzięcia pod uwagę niesportowego trybu życia raczej nie pozwala na osobistą pamięć
o II wojnie światowej czy tym bardziej Hołodomorze siedmiu milionów Ukraińców w latach
30. ubiegłego wieku. Lecz nie o pamięć osobistą tu chodzi. Zbiorowa pamięć Ukraińców nakazuje od Rosji trzymać się jak najdalej.
W tym czasie w centrum Kijowa wystawiono zniszczony sprzęt wojskowy z ogarniętego wojną Donbasu. Anglojęzyczny napis mówi o dowodach rosyjskiej agresji na Ukrainę. Ale nie tylko język świadczy o tym, kto ma być rzeczywistym adresatem tego jakże obrazowego komunikatu. Na pewno nie dzieci bawiące się beztrosko na zdezelowanych czołgach „krasnej armii” ani też ich rodzice czy dziadkowie. To głos wołający na pustyni znieczulenia i znużenia Zachodniej Europy. Daremnym byłoby jednak pouczanie Ukraińców, że świata nie należy daremnie wzruszać swoim przeżywaniem krzywdy i dziejowej niesprawiedliwości i że liczy się tylko siła i słabość w przypominających dżunglę stosunkach międzynarodowych. Dziennikarze z zagranicy fotografujący owe eksponaty ruskiej agresji, których w pierwszą rocznicę masakry na Majdanie spotykamy sporo, wyślą bowiem te zdjęcia swoim agencjom na zachodzie, których ostateczni odbiorcy są przecież co dzień, choćby pośrednio, bombardowani ściekiem z kremlowskich „przekazów dnia”: banderowska junta, katastrofa humanitarna, walka o prawa człowieka w Donbasie itd. Petrorublom wydawanym na propagandę Kijów może przeciwstawić tylko ten prosty i wymowny przekaz.
Socrealizm okresu przejściowego
Poza tym Kijów pod wieloma względami przypomina stolicę, jakich wiele. Z tą różnicą, że skala defektów infrastruktury miejskiej jest dużo większa niż w najbardziej zacofanych pod tym względem państwach. Ciągłe remonty, słaba komunikacja, choć trzy linie metra, i to głęboko kopanego ze względu na położenie Kijowa, dowiozą nas niemal we wszystkie ważne punkty stolicy. Zaśnieżone i oblodzone chodniki w samym centrum miasta. Czy ktoś tu w ogóle kiedykolwiek sprząta i odśnieża?
Na tych ulicach również nadal sporo kontrastów, które zapewne tak łatwo nie znikną. Pędzą po nich np. z zawrotną prędkością w zaskakująco drogich samochodach lokalni „biznesmeni”. Podobno sporo ich przyjechało niedawno do Kijowa ze wschodu. To też charakterystyczny znak najnowszych czasów.
W hotelu pomimo ujemnej temperatury okna pozostawiamy niemal cały czas otwarte.
W kraju toczącym wojnę surowcową grzejników nie da się zakręcić. Tak jest wszędzie. Podobnych absurdów spotkać można tam wiele.
Podoba nam się wszechobecny w centrum socrealizm, którego jest dużo więcej niż u nas. Jest bardziej okazały i lepiej utrzymany, niepozbawiony cech narodowych, zdobień, bogatych i bizantyjskich w istocie.
Ruś – pomiędzy Moskwą a Kijowem
Próbujemy zwiedzać miejsca pamięci historycznej, ale kolejne próby ucieczki nieco dalej od zgiełku politycznych wydarzeń w odleglejsze zakątki miasta i historii nie powiodły się. Co chwila w Kijowie natrafiamy wszak na dziedzictwo Rusi Kijowskiej, a to przypomina nam o splątanych dziejach Ukrainy nie tylko z Polską, ale i z Rosją. Ławra Peczerska, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, dziś siedziba Patriarchatu Moskiewskiego, gdzie sprowadzeni z Bizancjum mnisi tłumaczyli księgi kościelne z greckiego na staro-cerkiewno-słowiański i gdzie powstała pierwsza kronika ruska, przypomina, że to właśnie tu, nie w Moskwie, bije serce Rusi. Zresztą Rosjanina nawet najmniej szowinistyczny Ukrainiec nie nazwie inaczej niż Moskalem, chyba że jeszcze bardziej pogardliwie „kacapem” – takie semantyczne wykluczenie z grona Rusinów.
W centrum unosi się nad miastem Sobór Mądrości Bożej – Sobór Sofijski zbudowany za czasów Jarosława Mądrego, podobnie jak wiele innych zabytków Rusi Kijowskiej, grabionych i łupionych zazwyczaj przez trzy główne wielkie zmory dziejów Rusi Kijowskiej: Tatarów, Mongołów i przede wszystkim bolszewików. Dzisiaj w najbliższym otoczeniu tych odbudowanych zabytków młodzi ludzie kwestują na walkę z kolejną destrukcyjną nawałnicą ze wschodu. A zdawkowa i skrótowa narracja typowa dla przewodników turystycznych nie kłamie; Kijów, od początku zerkający raczej na zachód niż wschód (i mający zachodnią genezę) niemal od zawsze grabiony był przez najazdy barbarzyńców ze wschodu.
Cofając się dalej w pomroki dziejów, przeskakując kilka wieków, przypominamy sobie, że po przegranej walce o prymat na Rusi od 1658 roku Ukraińcy, już w objęciach Moskwy, jako naród peryferyjny dalej walczyli o obronę własnej tożsamości wewnątrz państwa moskiewskiego. Ich samoidentyfikacja narodowa i poczucie odrębności okazuje się już wtedy zbyt silna, by je wykorzenić.
I znów skaczemy niemalże trzysta lat w historii tysiącletniej Rusi. W latach 1918-1920 bolszewicy dopiero za trzecim podejściem podbijają Ukrainę. Jeszcze w latach 20. XX wieku Ukraina jest rejonem względnej autonomii kulturalnej. Zmieniło się to dopiero za czasów Stalina. Gdy nie udało się propagandą i przekupstwem, rozpoczęto procedurę dużo brutalniejszą, ludobójczą. Sztucznie wywołany głód w latach 30. doprowadza do śmierci ponad siedmiu milionów ludzi. Do tego dochodzi stała polityka Związku Radzieckiego polegająca na zasiedlaniu peryferii imperium etnicznymi Rosjanami, czego skutki stwarzają problemy w budowaniu spoistości narodowej państwa ukraińskiego.
Chichotem historii jest to, że dzisiaj nawet rosyjskojęzyczni Ukraińcy wybierają tożsamość ukraińską jako atrakcyjniejszą od rosyjskiej, a na wschodzie zyskują na znaczeniu partie nacjonalistyczne. Demonizowany „Prawy Sektor” poza szkoleniami paramilitarnymi i ideologicznymi prowadzi naukę ukraińskiego dla swoich członków, wśród których rosyjskojęzyczni to podobno niemal połowa.
Można odnieść wrażenie, iż nawet w czysto pragmatycznym podejściu do patriotyzmu przeciętnemu Ukraińcowi Rosja może się kojarzyć jedynie z większą oligarchizacją i większą korupcją niż obalone rok temu władza Janukowycza. Może jeszcze z wulgarną podkulturą rosyjskojęzyczną. Ta współczesna Rosja, jakże niestety odległa od choćby Bułhakowa, którego dom zwiedzamy w centrum starszej części miasta.
Ku refleksji politycznej
Wracamy do czasów najnowszych. Namacalnie dostrzegamy, jak ważnym i istotnym elementem budowania jego tożsamości narodowej był ostatni rok. Krew pomordowanych ofiar ma szansę nie pójść na marne, a stać się narodowym i państwowotwórczym mitem odrodzonej Ukrainy. Pewnie bardziej nacjonalistycznej i mniej ufającej oligarchom i politycznym celebrytom, pomimo że jeden z nich został po Majdanie prezydentem, można z rozmów odnieść wrażenie, że traci poparcie szybciej niż premier. Może mniej wierzącą też w gwarancje bezpieczeństwa z Zachodu, bo z memorandum budapeszteńskim z 1994 r. już wiemy co można zrobić.
Wejście do NATO i Unii Europejskiej to marzenia nie do zrealizowania. Jednak miraż zachodu wśród Ukraińców pozostał, a jego najbliższym urzeczywistnieniem jest dla Ukraińców … Polska. Dla nas z kolei Ukraina to kraj dawnych „kresów”[4] I RP. Unia Europejska i jej program partnerstwa wschodniego naszej agendy nie zastąpi. Zainteresowanie Europą Środkową i Wschodnią utracili chyba także Amerykanie (aczkolwiek w rozmowach z Ukraińcami daje się zauważyć niezmienny zachwyt USA), stopniowo, aczkolwiek konsekwentnie redukujący swoją obecność i zaangażowanie na Starym Kontynencie. Pozostała Polska wraz z krajami bałtyckimi i może jeszcze z zastraszaną przez Rosję Szwecją.
Na pewno dzisiaj Ukraina to kraj pogrążony w chaosie, ale to też kraj ogromny jak na warunki europejskie, prawie dwukrotnie większy od Polski, posiadający w swych rozległych granicach wiele bogactw naturalnych. To miejsce krzyżowania się wielu interesów mocarstw od wieków. Kraj, o który rywalizację przegrywamy z Moskwą od II połowy XVII wieku, ale jak uczy historia, nie niższością cywilizacyjnej oferty, ale słabością i brakiem strategii. Unia hadziacka z 1658 roku zakładająca powołanie Rzeczpospolitej Trojga Narodów była ostatnią próbą odwrócenia tej tendencji schyłkowej.
Współczesna Ukraina jawi się także jako potencjalne miejsce ekspansji polskiej kultury i gospodarki, ale już nie oręża i z większym niż niegdyś zrozumieniem autonomiczności narodowej i państwowej sąsiada. To dobry rynek zbytu dla polskich wyrobów. Już dzisiaj na Ukrainie działa wiele polskich firm, ich spółki-córki, a przedsiębiorcy wielu branż mają na Ukrainie swoje fabryki. Obecnie zainwestowali tam prawie miliard w inwestycjach bezpośrednich.
Polacy na Ukrainie
Dziś Polacy na Ukrainie to rozproszona, niewielka procentowo w skali kraju i relatywnie słabo zorganizowana mniejszość. Warto o nią dbać, bo to nasi rodacy wyjątkowo skrzywdzeni przez historię. Cenna inicjatywa pomocy Polakom z zajętego przez Rosjan Donbasu wyszła w głównej mierze ze środowisk społecznych, nie rządowych.
W przyszłości należy jednak widzieć Polaków na Ukrainie, którzy mogli być kojarzeni nie tylko z pozostałymi na wschodzie rodakami, ale także polskimi przedsiębiorcami czy też eksporterami zarówno wysokowartościowych towarów, jak i wyższej od chłamu rosyjskiej popkultury, kultury wysokiej. Pomoc w zamian za inwestycje to byłaby skuteczna
i realna alternatywa dla bezbarwnej i jałowej obecnej polityki naszych władz, ograniczającej się m. in. do ułatwiania Ukraińcom przyjazdów do Polski.
Przypomnijmy, że Ukraińcy w wieloetnicznej II RP stanowili ok. 15% ludności. W III RP również należą obok Niemców do najliczniejszych mniejszości narodowych, ale już w państwie prawie monoetnicznym. Do niedawna oficjalnie było ich u nas 30 tysięcy, lecz to tylko część polskich Ukraińców, najczęściej przesiedleńców z akcji „Wisła”. Kolejne tysiące przyjeżdżają do pracy, wykonując często najpodlejsze zajęcia. Dla współczesnego Ukraińca Polska to miejsce, dokąd jedzie się po pracę, nierzadko po spełnienie polskiego odpowiednika american dream Język polski jest dobrze rozumiany i nieźle znany na Ukrainie, a „Karta Polaka” jest dla licznych osób o skomplikowanej polsko-ukraińskiej historii rodzinnej i takowej mentalności obiektem marzeń i starań. Te więzy niełatwo przeciąć. Kulturowa i mentalna bliskość bardzo często nad wyraz dobrze zmierza do bliskości politycznej.
Można mieć do Ukraińców w Polsce stosunek taki jak wątpliwej kultury gwiazda TV do pokojówek z Ukrainy, lecz więcej w tym odreagowania kompleksu postkolonialnego niż dojrzałej i rozumnej oceny sytuacji. I znowu ciśnie się na usta cytat z Myśli nowoczesnego Polaka: „Gdybym na Rusi galicyjskiej spotkał nauczyciela Polaka, prześladującego dziecko za to, że jest ono dzieckiem ruskim, że po rusku mówi, czułbym do niego nie mniejszy wstręt od tego, jaki budzi we mnie moskiewska i pruska kanalia pedagogiczna...”
Interes Polski
Co w takim razie robić w sprawie Ukrainy, można by zapytać trzeźwo, niczym obalany dalej nie tylko symbolicznie Lenin?
Po pierwsze, uświadomić sobie, że sprawy sporne pomiędzy naszymi narodami należą raczej do historii niż teraźniejszości. Oczywisty i bolesny konflikt historyczny opisywany jest już coraz rzetelniej i o kompleksowość tego opisu trzeba zadbać. Jednak póki żadna strona zakusów imperialnych nie posiada a stopień relacji nie prowadzi do budowy jednego państwa z jedną wizja historii, nawet on nie stanowi przeszkody nie do przezwyciężenia. Po drugie, powtórzyć, iż konfliktu geopolitycznego i politycznego również nie ma, a żadne środowiska nie dążą do przesunięcia granic i nie budują uniwersalistycznej wizji dziejów. Trzecim aspektem są mniejszości narodowe po obu stronach granicy. Co rzadkie, również one nie są wielkim polem konfliktu. W skali obu krajów mniejszości są procentowo niewielkie i nie są też dyskryminowane, jak choćby Polacy na Litwie. Oczywiście koniecznym jest upominanie się o elementarne poszanowanie praw i zasadę wzajemności w traktowaniu mniejszości w obu krajach.
Odmiennie też niż włodarze III RP musimy zabiegać o polskie interesy, również te wymierne; choćby o domy polskie w rejonach wielkich skupisk Polaków, renowację żywych pamiątek po I RP, kultywować miejsca pamięci po wiekach potęgi tejże czy wysyłać tam polskie dzieci na wycieczki i obozy, aby poznali nie tak odległych mentalnie ukraińskich rówieśników.
Mamy dzisiaj z Ukrainą najlepsze stosunki ze wszystkich sąsiadów. Co jest sytuacją historycznie rzadką, a nawet nietypową w relacjach miedzy graniczącymi ze sobą państwami. Dla porównania, dużo mniejsze od Polski, oczywiście sentymentalnie bliskie naszemu sercu Węgry pozostają w najróżniejszej rangi konfliktach z większością państw sąsiednich.
Racjonalny naród nie szuka wrogów na siłę. Nowoczesnemu albo po prostu zdrowemu nacjonalizmowi jest równie daleko do imperializmu, jak i do szowinizmu. Siedemdziesiąt lat temu istniały niezaprzeczalne różnice w dążeniach Polaków i Ukraińców. Dzisiaj jest inaczej. Właściwie nie mamy interesów sprzecznych, pomiędzy naszymi krajami nie ma pola do potencjalnego konfliktu. Jest Polska i w miarę niepodległa Ukraina. Nikt rozsądny i rozważny nie nawołuje do eskalacji nienawiści i rewizji granic.
Z wielu wspomnianych wyżej przyczyn oba państwa są dla siebie najbardziej naturalnymi partnerami. Oba te państwa są największymi w regionie międzymorza, w pewnych warunkach ich sojusz mógłby wpływać integrująco na inne pobliskie państwa obawiające się dominacji Rosji bądź dążące do wydostania się spod wpływów Niemiec. A ich współpraca z bagażem wspólnych żalów historycznych mogłaby być równie istotna dla tej części Europy jak współpraca francusko-niemiecka (których wojenna ścieżka jest dużo dłuższa i brutalniejsza niż polsko-ukraińska) w Europie Zachodniej. To pomysł po obu stronach nienowy. Już od 1993 prezydent Leonid Krawczuk usilnie dążył do integracji regionu w oparciu o sojusz polsko-ukraiński. Niestety, większość naszych polityków uznała, że wiązanie się z Ukrainą opóźni wejście Polski do NATO.
Tylko na postawie szacunku i równoprawności możemy budować lepszą przyszłość, nie zapominając jednak o trudnej przeszłości. Tego nie uczynią jedynie gesty polityków, a długotrwała i konsekwentna praca na rozwijaniu szeroko pojętej współpracy. Jako naród możemy się sporo nauczyć od naszych wschodnich sąsiadów.
Konrad Bonisławski
[1] Tak pisał m. in. znawca kwestii narodowościowej w Europie, Wiktor Sukiennicki: „Chociaż żaden z nowych narodów nie miał teoretyka nacjonalizmu o podobnej randze, wielu »nowoczesnych« Litwnów, Ukraińców, a także przedstawicieli innych narodowości, podzielało idee Dmowskiego i świadomie stosowało je w praktyce politycznej, budują własne partie nacjonalistyczne surowo krytykujące »staroświeckich patriotów i demokratów rodzimego chowu«.”, [w:] East Central Europe During World War I: From Foreign Domination to National Independence, ?1984, s. 61.
Czy Ukraińcy są narodem?
Pytanie postawione w tytule oczywiście brzmi prowokacyjnie. Jest jasnym, że odpowiedź musi być twierdząca. Tak, są narodem gdyż na terenie państwa ukraińskiego funkcjonuje kilkudziesięciomilionowa społeczność za jeden naród się uważająca, jednym narodem być chcąca, mająca wspólne korzenie, wspólną historię, wspólną kulturę i, przynajmniej deklaratywnie, wspólny język ojczysty. Przy prawie każdym z tych czynników występuje jakieś „ale”, jakieś zastrzeżenie, dla niektórych będące asumptem do twierdzenia iż narodu ukraińskiego nie ma. To błędne założenie niech będzie przyczynkiem do poniższego tekstu, w którym zajmiemy się czynnikami decydującymi o fakcie, że naród ukraiński żyje i do życia ma prawo, tak jak każda inna nacja. Tematem zajmiemy się dlatego, że w środowiskach narodowych, niestety, bardzo modne jest negowanie istnienia ukraińskiego narodu.
Faktem, któremu mało kto zaprzeczy jest to, że naród ukraiński na niektórych terenach wciąż jest w fazie formowania się. Można, uogólniając, przyjąć, że w pełni ukształtował się on na zachodzie kraju już w I połowie XX wieku, w centrum i na wschodzie proces był bardziej skomplikowany, po okresach rozkwitu następowały regresy, związane z opresyjną sowietyzacją. Od uzyskania niepodległości, następnie pomarańczowej rewolucji, a wreszcie Majdanu i konsolidującej naród wojny z Rosją, można przyjąć, że proces ten wszedł w fazę finalizacji.
Mówimy tu, rzecz jasna, o tworzeniu się narodu w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. Takim w jakim w XIX wieku „tworzył się” naród czeski, później słowacki, fiński itd. Zjawisko „budzenia się narodów” w ciągu ostatnich wieków nie przesłania nam istnienia we wcześniejszych stuleciach ich bardziej pierwotnych faz, w pełni uprawnionych, ale stanowiących ciąg ewolucji często w którymś momencie przerwanej. Piszemy o tym, gdyż modnym w pewnych kręgach jest uznawanie, że Ukraina nie ma historii, że Ukraińcy zostali wymyśleni nieco ponad 100 lat temu przez Austriaków, że Ukraińcy nie mają prawa odwoływać się do żadnych bytów państwowych funkcjonujących na ich ziemiach w stuleciach wcześniejszych. Często pada stwierdzenie, że przecież żyli tu Rusini, Kozacy, ale nie żaden „naród ukraiński” - ten rozwija się gdzieś od XIX wieku za sprawą grupek nawiedzonych inteligentów... Dużą rolę odgrywają tu ugruntowane, niestety, także przez endecję stereotypy, każące dopatrywać się w budzeniu się żywiołu ukraińskiego spisku sił antypolskich. Patrzeć na takie teorie należy z perspektywy zażartej walki politycznej na tle narodowościowym, jaka toczyła się w tamtych czasach. Sprawa jest jednak daleko bardziej złożona, a fakty znacznie smutniejsze dla zawodowych ukrainożerców niż mogliby się oni spodziewać.
Źródła narodu
Spór o to czy do dziedzictwa Rusi Kijowskiej mają prawo odwoływać się Rosjanie czy Ukraińcy jest jednym z dominujących w tamtejszej historiografii. Badacze od dawna spierają się o pochodzenie nazwy Ruś. Najprawdopodobniej pierwotnie była ona stosowana w odniesieniu do ziem plemienia Polan ze stolicą w Kijowie (stanowiących już przed podbojem wareskim plemienny organizm państwowy), następnie, wraz ze zjednoczeniem ziem wschodniosłowiańskich przez Rurykowiczów oraz wzrostem znaczenia ich państwa, rozszerzała się ona na inne terytoria.
Przed najazdem mongolskim w XIII wieku słowo Ruś ma dwa znaczenia. Według węższego jest to centrum państwa Rurykowiczów – ziemie kijowska, czernihowska, perejasławska. Według szerszego jest to całe państwo. Istotne, że drugie znaczenie było w dużej mierze pochodną wpływu organizacji cerkiewnej, zwanej ruską, na życie społeczne i polityczne na ziemiach wszystkich księstw.
Istnieje także spór o jednolitość samej państwowości ruskiej. Teza jakoby na terytoriach całego państwa istniał jeden wielki naród staroruski wywodzi się z imperialnej historiografii rosyjskiej i była podtrzymywana także w czasach sowieckich. Ukraińscy badacze tradycyjnie podkreślają niski stopień centralizacji państwa, upatrując się w nim zrzeszenia nieraz zupełnie innych etnicznie grup. Niektórzy skłonni są widzieć w państwie Rurykowiczów organizm imperialny z centrum, położonym na ziemiach współczesnej Ukrainy oraz peryferiami, zasiedlanymi przez mniej cywilizowane, czasem nie do końca nawet słowiańskie ludy. Stepan Rudnycki, ukraiński geopolityk zauważył, że separacji obu ludów sprzyjały odmienne systemy rzeczne, co miało znaczenie przy wyznaczaniu granic międzyregionalnych. Funkcjonowanie w ramach jednego zlewiska rzecznego sprzyjało integracji. Istotnie miało to przełożenie na stosunki między społecznościami i utrudniało proces integracji całej ludności państwa.
Nie będziemy wchodzić szczegółowo w te dywagację. Faktem jest jednak, że najważniejsza kronika ruska, „Powieść minionych lat”, Nestora ukazuje cywilizowanych Polan z Kijowszczyzny w kontraście do barbarzyńskich Słowian północnych. Podkreśla pogaństwo i prymitywizm obyczajów tych drugich oraz silne różnice kulturowe pomiędzy nimi a etnosem zamieszkującym południe państwa.
Z całą pewnością rozpad jedności państwowej przyczyniał się do rozkładu poczucia ogólnoruskiej wspólnoty, niezależnie od tego na ile była ona silna wcześniej. Nie kto inny jak Lew Gumilow, jeden z ideologów eurazjatyzmu, którego ciężko posądzić o deprecjonowanie historycznego znaczenia rosyjskości, podkreślał że fakt spustoszenia Kijowa przez księcia włodzimierskiego Andrzeja Bogolubskiego w 1169 roku był znamienny – władca północnej Rusi, z której wzięła swój początek Moskwa, nie traktował dawnej stolicy Włodzimierza Wielkiego jako centrum jednego, choć podzielonego kraju. Było to tylko kolejne miasto do złupienia i podporządkowania, co daleko różniło jego stosunek od podejścia innych książąt ruskich napadających wcześniej na gród stołeczny dawnego mocarstwa.
Z tych czasów pochodzi też sama nazwa Ukraina, stosowana jeszcze wówczas dość uniwersalnie, w stosunku do ziem pogranicznych w różnych miejscach Rusi. Do południowej jej części przylgnęła na trwałe w wieku XVI.
Nawet gdyby uznać jednak (a jak widzimy, byłoby to co najmniej tendencyjne), że Ruś Kijowska nic z Ukrainą wspólnego nie miała, to ukraińskim z całą pewnością jest drugie wielkie ogniwo dziejów tego kraju – Księstwo Halicko-Wołyńskie, rządzone przez dynastię Romanowiczów, bliskie w pewnym momencie do zjednoczenia całej południowej Rusi, mające przy tym ambicje nawiązywania do dawnego państwa kijowskiego. Największy władca tej dynastii, Daniel Halicki koronował się w 1253 roku na Króla Rusi, widząc w sobie dziedzica dawnego upadłego mocarstwa. Po zajęciu części tego państwa przez Kazimierza Wielkiego wiek później, jego elity ulegną z czasem polonizacji, na którą odporna aż do czasów najnowszych będzie większość warstw ludowych.
Okres upadku Rusi Kijowskiej na skutek najazdu Mongołów doprowadza do przejścia ziem ukraińskich pod kontrolę Litwy. Elity Rusi Południowej całkiem dobrze odnalazły się w Wielkim Księstwie Litewskim, będącym, jak wiadomo, państwem w dużej mierze ruskim i aż do XVI wieku nie zagroziło im wynarodowienie. Ojciec ukraińskiej historiografii Mychajło Hruszewski, nie bez pewnej racji, uznawał, że były one jednym z dominujących w państwie czynników, w związku z czym można uznać je za swego rodzaju ogniowo łączące poszczególne stadia rusko-ukraińskich form państwowości. Historycy na Ukrainie spierają się zresztą o to do dziś, co opisał m.in. prof. Tomasz Stryjek w godnej polecenia (także z punktu widzenia innych poruszanych tu kwestii) książce „Jakiej przeszłości potrzebuje przyszłość? Interpretacje dziejów narodowych w historiografii i debacie publicznej na Ukrainie 1991-2004”.
Czasy Kozaczyzny
Znaczącym momentem w historii kształtowania się ukraińskiego narodu była Unia Lubelska z 1569 roku. Oddzieliła ona ziemie ukraińskie od litewsko-białoruskich, w czym można chyba upatrywać ostatecznej separacji obu blisko spokrewnionych etnosów. Górna warstwa elit Rusi Południowej spolonizowała się dość szybko, choć jeszcze kniaź Konstanty Ostrogski w początkach XVII uznawał się za wielkiego obrońcę Rusi i prawosławia przed wpływami polszczyzny. Mniej znacząca, uboższa szlachta, żyjąca bliżej ludu, była na wpływy zewnętrzne bardziej oporna i z czasem wspierać zaczęła ruch kozacki. Czuła ona przynależność do narodu politycznego Rzeczypospolitej, już wtedy czasem określanego zbiorczo polskim, niemniej jednak wykazywała się jednocześnie potężnym poczuciem etnicznej odrębności i dumy z pochodzenia od staroruskich przodków. Bardzo długo protestowała ona przeciwko naruszeniom praw wiary i języka ruskiego na ziemiach ukraińskich Korony.
W związku z niszczycielskim wpływem tatarskich najazdów, był to okres znacznego wyludnienia części Kijowszczyzny, zasiedlanej masowo chłopami, głównie z sąsiedniego Wołynia. Proces wspierała szlachta, także polska. Zbiegł się on ze wzrostem znaczenia Kozaczyzny, która z żywiołu anarchicznego szybko stała się głównym uosobieniem ruskich interesów.
Dość popularna w Polsce jest teza jakoby Kozacy właściwie z Ukraińcami nie mieli zbyt wiele wspólnego, jakoby byli po prostu grasującymi na przygranicznych terenach niemalże rozbójnikami, którym jakakolwiek świadomość narodowa wydawać się musiała abstrakcyjną. Nic bardziej błędnego!
Początkowo Kozacy stanowili warstwę bardzo zróżnicowaną, o różnym składzie etnicznym, choć żywioł ruski oczywiście dominował również wtedy. Ich obojętność na sprawy narodowe (w ówczesnym tego słowa znaczeniu) oraz religijne z czasem ustępuje zaangażowaniu w obronę Rusi i wiary prawosławnej. Jak przypomina prof. Teresa Chynczewska-Hennel, w jednym z memoriałów z 1621 roku Kozaczyznę za „reprezentanta „państwowych i narodowych tradycji ruskich” uznali sami duchowni kijowscy. 4 lata później Kozacy występują przeciwko prześladowaniom prawosławia w imieniu „braci naszych Narodu Ruskiego religii starożytnej greckiej”. W sukurs przychodziła im zresztą ruska szlachta. Melecjusz Smotrycki, jeden z jej głównych autorytetów w pierwszej połowie XVII wieku oskarżał Polaków słowami: „Jątrzycie naród ruski naprzeciw polskiemu, gdy nas w przyszły punkcie naszym położonymi sposobami do wiary lackiej (jako Ruś pospolicie mowiemy) zaciągacie”. Ten jeden z wybitniejszych przedstawicieli ruskiego narodu był też autorem innych, jakże wymownych słów, potwierdzających silną świadomość etniczną: „Nie wiara albowiem Rusina Rusinem, Polaka Polakiem, Litwina Litwinem czyni, ale urodzenie i krew ruska, polska i litewska”.
Jak wspomina niechętny przecież Kozakom, wybitny badacz Polski nowożytnej (a przy okazji zaangażowany politycznie endek) Władysław Konopczyński, Powstanie Chmielnickiego masowo wsparła drobna ruska szlachta. Jego wymiar nie tylko społeczny i religijny, ale także i narodowo-etniczny ciężko zakwestionować także i w świetle słów samego przywódcy zrywu. W lutym 1649 roku Chmielnicki buńczucznie deklaruje ruskiego pochodzenia wojewodzie Kisielowi: „Jużem dokazał, a o czymem nie myślił zrazu, i dalej com umyślił. Wybiję z lackiej niewoli naród ruski wszystek; a com pierwej o szkodę moją i krzywdę wojował, teraz wojować będę o wiarę prawosławną naszą. […] Za granicę na wojnę nie pójdę, szabli na Turki i Tatary nie podniosę; dosyć mam na Ukrainie i Podolu a Wołyniu teraz; dosyć wczasu, dostatku i pożytku w ziemi i księstwie moim po Lwów, Chełm i Halicz”. Było wtedy dążeniem kozackich elit doprowadzenie do proklamacji Księstwa Ruskiego, trzeciej części składowej Rzeczypospolitej, na równi z Koroną i Litwą. „Kiedy wybrany królem Jan Kazimierz kazał Kozakom wracać na Ukrainę, Chmielnicki usłuchał. Tam czekał na niego atoli wysłannik turecki, ów patrjarcha jerozolimski, Teofan. Wjeżdżającego do Kijowa Chmielnickiego powitał jako „księcia Rusi”, pisze Feliks Koneczny.
Zachodnia granica Księstwa, w myśl bardziej śmiałych planów, sięgać miała Przemyśla, a więc z grubsza pokrywać się z granicą pomiędzy osadnictwem polskim a ruskim. Myślenie kategoriami etnicznymi, wbrew popularnemu również wśród naukowców przesądowi, nie było zupełnie obce ludziom dawnych wieków. Kozackie elity identyfikowały się z Rusią i Rusinami. Oczywiście było wielu Rusinów, dla których uświęcona tradycją lojalność wobec króla i Rzeczpospolitej okazała się ważniejsza niż wspólnota krwi i kultury, ale które powstanie narodowe nie zna tego zjawiska? Ze strony Kozactwa ci Rusini, którzy pozostali wierni Polsce spotykali się z najbardziej brutalnymi konsekwencjami, co widać na przykładzie Rusinów lwowskich, mordowanych i wydawanych Tatarom.
Jest znanym fakt, że Ugoda Perejasławska z carem miała wymiar przede wszystkim taktyczny (choć jej popularność miała niewątpliwie oparcie we wspólnocie wyznania), wbrew późniejszej rosyjskiej propagandzie, nie widział w niej Chmielnicki ostatecznego, trwałego rozwiązania, a pod koniec życia dążył do co najmniej ograniczenia jej konsekwencji. Uczynił to zresztą jego następca, hetman Iwan Wyhowski, który sprzymierzył się z Polakami. Utworzone na mocy Unii Hadziackiej w 1658 roku państwo kozackie zwać się miało Wielkim Księstwem Ruskim i oficjalnie dziedziczyć prastare kijowskie tradycje. Później, jeszcze przez wiek istniały podległe Rosji ukraińskie, autonomiczne państwowości w postaci Hetmańszczyzny i Siczy Zaporoskiej oraz zasiedlanego masowo przez Kozaków i innych Rusinów terytorium Ukrainy Słobodzkiej. Również później lewobrzeżna Ukraina potrafiła wydawać z siebie ruchy na rzecz pełnego oddzielenia od Rosji, ze stronnictwem hetmana Mazepy na czele. Znamiennym jest, że kres (częściowej) niezależności wszystkich powyższych tworów położyła dopiero Katarzyna II, która nie tylko w dziejach Ukrainy zapisała się negatywnie. Kozacka starszyzna szybko zaczęła czerpać profity ze stania się częścią elity rosyjskiego imperium, dodajmy zresztą, że długo była jej najbardziej oświeconą częścią, co zadaje kłam stereotypowi o prymitywizmie kozaków. Szkolnictwo tworzone na terenach Hetmańszczyzny stało na bardzo wysokim, jak na owe czasy, poziomie. Sprzyjało temu wysokie znaczenie Akademii Mohylańskiej w Kjowie, tak zasłużonego dla ruskiego odrodzenia kulturalnego w XVII wieku.
Jak wspomina daleki przecież od narodowej megalomanii Iwan Łysiak-Rudnycki, w Litopysie Samoiła Wełyczki z początku XVIII wieku całkowicie świadomie stawia się pojęcia Ukrainy i ludu ukraińskiego jako „samodzielnych, społeczno-politycznych kategorii, które powstały na drodze historycznej i dalej powinny rozwijać się swoim szlakiem”. Wełyczko rozumie przez to terytoria kozackie poza Hetmańszczyzną, ale i zachodnie miasta jak Lwów, Brody, Dubno. Jasno uznaje też Ukrainę spadkobierczynią Rusi Kijowskiej. Bardzo wyraźnie ocenia wydarzenia polityczne przez pryzmat ukraińsko-ruskiej racji stanu.
Dodajmy, że zasymilowana elita kozacka także po likwidacji autonomii Hetmańszczyzny nie przestaje przejawiać przywiązania do własnego etnosu. To Ołeksandr Bezrobodko, kozackiego pochodzenia kanclerz carskiej Rosji zawiaduje programem kolonizacji wybrzeża Morza Czarnego, w czym niektórzy, pewnie nieco na wyrost, widzą realizację odwiecznych interesów Ukrainy – dokonaną z pomocą obcego panowania, na co uskarżał się potem Mychajło Drahomanow. Faktem jest, że jeszcze w XIX wieku, pomimo lojalności wobec tronu i imperium, lokalne elity będą kilkakrotnie podejmować działania na rzecz przywrócenia zniesionych, kozackich praw. Nie przeczy to, rzecz jasna, ich stopniowej rusyfikacji. Nie był to jednak proces krótkotrwały i prosty.
Równolegle do istnienia Hetmańszczyzny na Lewobrzeżu, na terenach Ukrainy Prawobrzeżnej, kontrolowanej przez Rzeczpospolitą, wybuchały powstania hajdamaków, z najkrwawszą Koliszczyzną (1768 r.) na czele. Ich wydźwięk polityczny był już daleko mniej wyraźny niż w wypadku Powstania Chmielnickiego, choć wątek religijno-etniczny wystąpił tu w nie mniejszym natężeniu, przybierając najbardziej tragiczny obrót w takcie rzezi Humania.
Od Rusi do Ukrainy
Nie jest przypadkiem, że początki ukraińskiego ruchu narodowego, ukraińskiego odrodzenia mają miejsce nie w Galicji (jak by chcieli zwolennicy teorii o wykreowaniu narodu ukraińskiego przez Niemców), a tam gdzie dziedzictwo kozackie było najsilniejsze – na terytoriach dawnej Hetmańszczyzny, na Połtawszczyźnie. Większość spośród ukraińskich działaczy narodowych tych czasów ma pochodzenie kozackie. Widać to na przykładzie wybitnego filozofa Hryhorija Skoworody, tęskniącego już w XVIII wieku za wolnością, tłumioną przez carat, tęskniącego za wolnością z czasów Chmielnickiego.
Olbrzymie znaczenie mają dzieła literackie „Eneida”, innego potomka kozaków Iwana Kotlarewskiego z 1798 r. oraz „Historia Rusów” nieznanego autora z 1800 r., budujące dumę z minionej przeszłości. Silne piętno wywierało na pierwszych ukraińskich działaczach narodowych dziedzictwo kozackie, często pojmowane już stricte lokalnie. Byli oni patriotami imperium rosyjskiego o złożonej kilkupoziomowej tożsamości, nazywano ich Małorosjanami. Jak się okazało, niedaleko stąd do powstania nowego narodu, czy może raczej odrodzenia się dawnego, przykrytego przez inny na dziesiątki lat. Był to proces bardzo burzliwy, wcale nie jednostajny, bo pełny regresów, toczący się, jak już było powiedziane na wstępie, właściwie po dziś dzień.
Dodajmy, że w przeciwieństwie do większości spośród „młodych” narodów, odrodzonych w XIX czy XX wieku, na ukraiński ruch narodowy spadały potężne represje (z drugiej strony, skłonnych się asymilować często czekała kariera), nie dające się porównać z analogicznymi w innych krajach. Opresyjny wobec działaczy narodowych daleko bardziej niż monarchia habsburska carat, a następnie ludobójcza władza sowiecka były w stanie cofać ukraiński proces narodotwórczy o dziesiątki lat. Znamienne jednak, że nie udało się go nigdy stłumić w pełni. Kiedy pojawiała się ku temu okazja, odradzał się on.
To poczucie odrębności od Rosjan wśród ukraińskiego ludu istniało w mniejszym lub większym stopniu zawsze. Hugo Kołłątaj w 1810 roku dowodził, że Ukraińcy bardziej różnią się od „prawdziwych Moskali” niż Hiszpanie od Włochów. W latach 30. XIX wieku Johann Georg Kohl, niemiecki podróżnik odnotował: „Odraza, którą naród Małorosji odczuwa do narodu Wielkorosji, jest tak silna, że można ją nazwać bez wahania, nienawiścią narodową. Od XVII w., gdy te ziemie po raz pierwszy przyłączono do Carstwa Rosyjskiego, owe poczucia nie złagodniały, wręcz przeciwnie, nasiliły się […]. Małorosjanie twierdzą, że zanim zostali podbici, byli wolnymi ludźmi, a pańszczyzna nie była im znana. Jak sami mówią, Rosjanie zmienili połowę narodu w niewolników. W pierwszym stuleciu po aneksji, Małorosja posiadała swoich hetmanów oraz zachowała większą część swojej dawnej konstytucji i przywilejów; jednak wszystko to zostało zniweczone przez uwsteczniające reformy wprowadzone w minionym oraz obecnym stuleciu […]. Do dziś w całej Małorosji wspomina się bitwę pod Połtawą z takim samym uczuciem, jak u Czechów, gdy mowa jest o bitwie pod Białą Górą. Jeśli kiedyś nastąpi taki dzień, w którym kolosalne Imperium Rosyjskie rozpadnie się na kawałki, nie ma wątpliwości, iż Małorosjanie utworzą odrębne państwo. Posiadają oni swój własny język, swoją historię, rzadko mieszają się ze swoimi gospodarzami moskiewskimi, i jest ich ponad dziesięć milionów dusz”.
Ukraiński ruch narodowy zaznaczył swoją obecność szczególnie w latach 40. XIX wieku. Powstało wtedy w Kijowie Bractwo Cyryla i Metodego, w którym najbardziej doniosłą rolę odgrywać zaczyna poeta Taras Szewczenko – prawdziwy prorok ukraińskiego odrodzenia narodowego. Urodzony w rodzinie chłopów pańszczyźnianych, gromadzi krążące wśród ludu pieśni o kozackich hetmanach i ich wielkich zwycięstwach. W wierszu „Stoi we wsi Subotowie” Szewczenko oskarża Chmielnickiego o poddanie Ukrainy Rosji w Perejasławiu 200 lat wcześniej. Wiersz kończy się zapowiedzią powstania Ukrainy z grobu i odzyskania niepodległości. Postać Szewczenki jest do dziś jednym ze spoiw narodowych Ukrainy, a jego pomniki i ulice znajdziemy w każdym większym mieście kraju.
W XIX wieku coraz częściej i silniej imperialna Rosja nawiązywała do tradycji Rusi Kijowskiej, uznając się po prostu za jej kontynuację. Ze strony ukraińskiej wiązało się to de facto z przyjęciem nowej nazwy narodu, gdyż słowo „ruski” eksploatowane było przez rosyjskie środki przekazu. Jan Mosdorf pisał o tym procesie słowami: „Odrębna była pozycja Ukraińców. Nie należą oni do rzędu małych narodów. Ale ich tradycje państwowe, aczkolwiek wspaniałe, przerwane zostały już w końcu wieku XIII, ich spadek przyjęła Polska, Litwa i Moskwa. Poczucie przerwy w tradycji jest u Ukraińców tak silne, że odradzający się w końcu XIX wieku naród zarzucił starożytną nazwę Rusi, łączącą się z wizją wspaniałego mocarstwa Włodzimierzów na rzecz polskiego terminu Ukrainy, oznaczającego ziemie kresowe, a wiążącego się z insurekcjami XVIII wieku, które do niezawisłości nie doprowadziły”. Oczywiście sama nazwa Ukraina, jak już wspominano, również była zakorzeniona wśród ludności i w jej podjęciu, a nawet wyprowadzeniu z niej nazwy narodu nie było nic nienaturalnego.
Ruch narodowy ukraiński jest tłumiony kolejnymi carskimi ukazami, a jednak funkcjonuje w kręgach inteligencji na Ukrainie Naddnieprzańskiej. Publicyści podważający narodowy charakter tego zjawiska podnoszą często fakt, że jego przedstawiciele, tacy jak Mykoła Kostomarow, Mychajło Drahomanow czy Wołodymyr Antonowycz pod wpływem swojej narodnickiej, antypaństwowej ideologii nie podnosili hasła niepodległości Ukrainy, a na przykład postulaty uczynienia jej podmiotem w zdecentralizowanej federacji Słowian (anarchizujące poglądy Drahomanowa szły w jeszcze innym kierunku). „Ukraina będzie niepodległą Rzecząpospolitą w Sojuszu Słowiańskm”, pisał Kostomarow. Nic w tym dziwnego, jeśli zważyć na fakt, iż podobne tendencje występują właściwie w każdym innym ruchu odrodzenia narodowego, na pewnym etapie. Czescy narodowcy jeszcze w 1914 roku byli federalistami, a nie niepodległościowcami. Rozpatrywali oni przyszłość swojego kraju w ramach monarchii habsburskiej, no ale według niektórych Ukraińcy zasługują na inne traktowanie.
Warto na marginesie odnotować, że znaczna część wybitnych ukraińskich narodowców tego okresu przekonanych jest o konieczności pojednania z Polakami. Jeden z mniej w Polsce znanych, Pantełejmon Kulisz pisał w 1882 roku: „Na zbyt ciasnej ziemi, między dwoma morzami, panuje zagorzały Rusin ze swoim okrutnym i nieubłaganym tysiącletnim wrogiem, Lachem, i natchniona przez stulecia omamów wściekłość czyni ich obu opętańczymi. Niczym dwa lwy, przed którymi drżał niegdyś groźny dla całego chrześcijaństwa Bosfor, z wielkiego żalu do tego co było i minęło, z ogromnej rozpaczy przed tym, co snadź musi się zdarzyć, rozdzierają sobie nawzajem piersi do głębi serca i patrzą krwiożerczym wzrokiem złości na tę uciechę, dzięki której weselą wspólnych wrogów swoich. Na tę nieszczęsną walkę tracą oni ostatnie siły, ostatnie swoje zasoby i niczym ci gladiatorzy przed rzymskim zgromadzeniem ludu gotują sobie śmierć nawzajem, acz śmiercią tą nie pochwali się żaden z ich potomków”. Następne dziesięciolecia przyniosły potwierdzenie tych proroczych słów.
Równolegle ukraińskie odrodzenie narodowe ma oczywiście miejsce także w Galicji, gdzie osiąga większe rozmiary, ze względu na swobody polityczne panujące w monarchii austro-węgierskiej. Istniało tam także opozycyjne wobec niego stronnictwo staroruskie, którego pozostałości przetrwają aż do czasów II RP. Pomimo popularności w pewnym okresie, widzieć w nim należy raczej przeżytek dawnej, przedrewolucyjnej epoki niż ośrodek, wokół którego mogłaby wykrystalizować się odrębna opcja narodowa. Ich program charakteryzował paternalistyczny stosunek do chłopów, bezwarunkowa ufność wobec administracji zaborczej, elitaryzm, zacofanie, wyobcowanie z ludu. Nie miał ruch ten szans w starciu z ukraińskim, reprezentującym idee modernizacji. Znamienne, że Franciszek Bujak pisał w 1908 roku: „Nasze perspektywy w Galicji Wschodniej nie są dobre. Los narodu angielskiego w Irlandii, niemieckiego w krajach czeskich i prawdopodobnie, choć w bardziej odległej przyszłości, narodu niemieckiego na Górnym Śląsku, jest dla nas złą prognozą”.
Z czasem ów „ukraiński Piemont” staje się także punktem oparcia dla działaczy na Ukrainie Naddnieprzańskiej. Również jednak i tam Ukraińcy odnoszą sukcesy, szczególnie po liberalizacji systemu na skutek rewolucji lat 1905-1907. Jeden z czołowych członków kijowskiego klubu rosyjskich nacjonalistów A. Sawenka w 1911 bił na alarm: „Ruch mazepiński wzrasta. Należy się z tym zgodzić. […] mazepiństwo rozłazi się po całej południowej Rosji […] Płomień pożaru ogarnął już całą Małorosję”. I jakkolwiek znamy także wypowiedzi przeczące temu obrazowi, wskazujące na postępującą rusyfikację miast na terenie Ukrainy, to błędem jest uznawanie ukraińskiego ruchu za zupełnie rachityczny. Demonstracje na 100. rocznicę urodzin Szewczenki w 1914 roku były już masowe. Doświadczenia I Wojny Światowej oraz Rewolucji lat 1917-1921 potężnie go wzmacniają. Nawet przeciwnik ukraińskiej niepodległości, jakim był przecież przez większość swojej kariery politycznej Roman Dmowski, pisał pod wpływem powstania Ukraińskiej Republiki Ludowej: „Jesteśmy świadkami wysunięcia na porządek dzienny najtrudniejszej bodaj kwestii, jaką Europa widziała – kwestii ukraińskiej. […] A kwestia to pierwszorzędnego znaczenia dla naszej przyszłości narodowej. Kwestii […] ukraińskiej nie można traktować tak, jak się traktuje kwestię pierwszej lepszej narodowości, obudzonej do życia politycznego w XIX wieku. Znaczeniem swoim przerasta ona wszystkie inne ze względu na liczbę ludności, mówiącej po małorusku, jak na rolę obszaru przez nią zajmowanego i jego bogactw naturalnych w zagadnieniach polityki światowej”.
W 1918 roku w wyborach do Wszechrosyjskiego Zgromadzenia Ustawodawczego partie ukraińskie odnoszą znaczący sukces, które oczywiście należy przypisać w dużej mierze czynnikom socjalnym przez nie podnoszonym, niemniej jednak zadaje to kłam wrodzonemu przywiązaniu ukraińskiego ludu do rosyjskości. Sama Ukraińska Republika Ludowa, w przeciwieństwie do jej białoruskiego odpowiednika, była państwem, które przecież realnie zafunkcjonowało. Nie zmienia tego fakt, że istniało ono początkowo pod kuratelą niemiecką, nie ulega też wątpliwości jego niski stopień zorganizowania, ogólna słabość oraz, wynikający w dużej mierze z doktrynerstwa osób takich jak Hruszewski czy Wynnyczenko, niedorozwój armii. Tę zaczął rozbudowywać dopiero hetman Skoropadski. W URL bujnie zresztą odżyły tradycje kozackie, co poniekąd miało pewien wpływ na anarchizację sytuacji na terytoriach całej Ukrainy.
Narodowy odcień miał również silny ruch Nestora Machno na Zaporożu. Kojarzony z anarchizmem, w rzeczywistości (a przynajmniej jak chcą niektórzy badacze) inspirował się raczej Kozaczyzną niż zachodnimi ruchami sprzeciwu wobec państwa. I walkę pojmował również w sensie narodowowyzwoleńczym, jak sam pisał w pamiętnikach. Zresztą jego czyny, wspieranie ukraińskiej kultury i szkolnictwa mówią same za siebie.
Nie jest przypadkiem, że pierwszy rząd radziecki na Ukrainie tzw. Sekretariat Ludowy, został utworzony w grudniu 1917 jako przeciwwaga dla Centralnej Rady Hruszewskiego. Korienizacja, tj. wdrażanie komunizmu poprzez wpływ narodowych kultur nie była kaprysem Lenina. Jeszcze kilka lat przed Rewolucją Październikową uznawał on, że przyszłe państwo komunistyczne musi być scentralizowane, unitarne. Dopiero doświadczenia Ukraińskiej Rewolucji zmusiły go do zmiany podejścia. Postanowił on pogodzić komunizm z miejscowymi nacjonalizmami. Wiadomym jest, że w latach 20. radzieckie władze wspierały rozwój ukraińskiego narodu, ukrainizację szkolnictwa i kultury na tych ziemiach. Już jednak w latach 30. Stalin, wskrzeszając wielkoruski szowinizm, przeszedł do polityki skrajnie antyukraińskiej, niszcząc fizycznie ukraińską inteligencję, elity narodowo-komunistyczne, a chłopstwu będącemu jedną z podpór ukraińskiej odrębności zafundował sztuczny Wielki Głód, który pochłonął kilka milionów ofiar. W szkołach i prasie powzięto kampanię rusyfikacji. Polityka represji wobec ukraińskiego ruchu narodowego trwała, z krótkimi okresami odwilży aż do lat 80. – groteskowo w tym kontekście brzmią głosy sugerujące, iż Ukraina jest tworem komunizmu, a nawet, bo i taki artykuł zdecydował się przedrukować jeden z kresowych portali, dowodzące, że „Stalin był ukraińskim nacjonalistą”... Kto nie widzi tu złej woli, ten nie chce jej widzieć.
W historiografii toczy się także spór o wspomniany Wielki Głód z lat 1933-1934. Chyba najbardziej bliskim prawdzie będzie stwierdzenie, że taki los zgotowano właśnie Ukraińcom, gdyż byli oni nacją negatywnie nastawioną do komunizmu (w stopniu daleko większym niż Rosjanie), mało na jego kolektywistyczny charakter podatną historycznie. Dlatego właśnie oni zostali poddani głodowi w stopniu największym, choć dotknął on także rosyjskie Powołże i Kazachstan. Ci, którzy kwestionują antyukraińskie ostrze Wielkiego Głodu nie wiedzą najwidoczniej, że w czasie jego trwania na granicach Ukraińskiej SRR stało wojsko nie wypuszczające z jej obrębu uciekających ludzi...
W dekadach powojennych Ukraińcy wciąż poddawani byli represjom. Mimo, że były to liczby nieporównywalne z polskimi, to odnotować należy że ukraiński ruch opozycyjny był wielokrotnie większy niż rosyjski. W 1991 roku, skala kulturowej rusyfikacji była potężna, choć w referendum aż 90% ludności opowiedziało się za niepodległością. Kolejne 24 lat to mozolny i nie przebiegający bez komplikacji proces odzyskiwania Ukrainy przez Ukraińców. Mimo to język rosyjski wciąż jest bardzo popularny w kulturze masowej, a znaczna część świadomych Ukraińców (a także ukraińskich nacjonalistów) mówi nim na co dzień.
Ukraińcy narodem historycznym?
Oczywiście wersja historii uwypuklająca narodowe wątki rusko-ukraińskie budzi spory nie od dziś. Najbardziej znanym popularyzatorem wizji dziejów Ukrainy jako procesu ciągłego, od Rusi Kijowskiej, przez Kozaczyznę po wieki XIX i XX był oczywiście Mychajło Hruszewski. Jak nietrudno się domyślić, rosyjska historiografia uznała go za hochsztaplera, usiłującego ukraść Rosjanom znaczną część ich tradycji. Niektórzy podkreślają, że już sam fakt tak świeżej datacji ułożenia chronologii dziejów narodowych świadczy na ich niekorzyść – ma ten punkt widzenia jednak oczywiste wady. Jak zostało napisane powyżej, Kozacy uważali się za prawowitych dziedziców Rusi Włodzimierza Wielkiego i Jarosława Mądrego, zaś pokolenia XIX-wiecznych działaczy narodowych, opierały swoją wizję odrodzonej nacji na micie kozackim. Na zasadzie analogii warto dodać, że historia Grecji w takiej formie w jakiej dziś znają ją współcześni Grecy, tj. opartej na 2 mitach: Grecji antycznej oraz Cesarstwa Bizantyjskiego, została sformułowana i spisana dopiero w latach 60. XIX wieku. Hruszewskiego, który dopuszczał się w swoich pracach wyolbrzymień, a być może i manipulacji, nie należy idealizować, z drugiej jednak strony jego kunszt i osiągnięcia wymagają uczciwego stosunku, a nie demonizacji.
Ukrainofobiczna, bo i nie ma co unikać tego w pełni uzasadnionego w tym wypadku określenia, część debatujących nad poruszanym przez nas tematem ma zawsze szereg uwag dotyczących historii naszego wschodniego sąsiada. Jak staraliśmy się dowieść, zastrzeżenia te na ogół nie wytrzymują starcia z faktami. Łysiak-Rudnycki całkiem trafnie opisywał ciągłość istnienia stałego substratu etnicznego na omawianych ziemiach (mowa o zachodniej i centralnej Ukrainie), wydającego z siebie co jakiś czas (w dobie ruskiej, kozackiej i odrodzenia narodowego) elitę, dzięki której naród uzyskiwał przynajmniej na pewien czas polityczną podmiotowość. W związku z tym, że pozostałości drobnej szlachty ruskiej weszły w skład Kozaczyzny, a ze uświadamiających sobie swoje korzenie pozostałości po tej z kolei rekrutowała się napędzająca proces odrodzenia narodowego XIX-wiecznej Ukrainy inteligencja, można mówić o utrzymaniu się w pewnej, szczątkowej formie ciągłości elit politycznych w tym kraju. Poczucie tej wielowiekowej spuścizny wracało jednak w pełnej krasie falami. Za Anthonym Smithem można by to nazwać etnosymbolizmem „powrotowym”. Nie mają Ukraińcy praw do nazywania się narodem historycznym, w Heglowskim tego słowa znaczeniu, w takim stopniu jak Węgrzy czy Polacy, ale jednak są nim daleko bardziej niż Słowacy, Łotysze czy Estończycy – narody, które w żadnym wypadku nie mogą pochwalić się nawet szczątkowymi elementami ciągłości elit politycznych w ciągu wieków. Argumentacja Łysiaka-Rudnyckiego, który, nawiasem mówiąc, był jednym z bardziej znaczących krytyków nacjonalizmu integralnego spod znaku OUN, wydaje się spójna i mająca oparcie w faktach, w przeciwieństwie do bezrefleksyjnego kwestionowania jakichkolwiek przejawów ukraińskich dążeń. Do podobnych wniosków skłaniał się także niemiecki badacz dziejów Ukrainy Andreas Kappeler. Dodajmy, że nikt dziś nie kwestionuje odrębności narodowej Łotyszy, mimo że swojego państwa nie mieli nigdy, zaś elitę stanowili na ich ziemiach Niemcy, podobnie jest ze Słowakami, którym nikt nie zabrania odwoływać się do Księstwa Nitrzańskiego i Wielkich Moraw, mimo że są to byty sprzed ponad 1000 lat, które dzieli od XIX-wiecznego odrodzenia narodowego Słowaczyzny okres totalnej madziaryzacji warstw wyższych i zaniku jakichkolwiek przejawów dążenia ludu do odrębności politycznej czy kulturowej.
W tym kontekście interesującym dla nas faktem jest niesamowita żywotność mitu kozackiego, ogarniająca w XIX wieku warstwy ludowe również na terenie Galicji, gdzie przecież Kozaczyzna nie funkcjonowała. Notabene ruch kozacki, odrodzony po upadku komunizmu bujnie rozwija się na Ukrainie dziś, w nowej formie – jego członkowie, starający się na co dzień utrzymać tężyznę fizyczną, taką jak ich przodkowie sprzed wieków, zasilali tak sotnie Samoobrony Majdanu, jak i bataliony ochotnicze walczące w Donbasie. Przywiązująca kluczową wagę do wolności tradycja kozacka, choć przez carat przytłumiona odradzała się w tym kraju właściwie nieustannie. Władza sowiecka, jeśli chciała zdobyć przychylność Ukraińców, zawsze odwoływała się do kozaków, do Chmielnickiego, do hajdamackiej Koliszczyzny. Można jedynie żałować, że w Polsce nie funkcjonuje dziś tak silnie oddziałujący na wyobraźnię zbiorową mit narodowy.
Wartym poruszenia jest także wątek tzw. ukraińskich ziem etnicznych. Historyczny konflikt polsko-ukraiński o ziemię lubimy rozpatrywać jako pretensje młodego narodu ukraińskiego wobec Galicji, która od XIV wieku wchodziła w skład Polski, była zdominowana przez nasze wpływy kulturowe. Mamy swoją wizję historii, na której zbudowana jest nasza tożsamość i nasze postrzeganie dziejów tych ziem, niemniej jednak należy wiedzieć, iż ukraińska perspektywa wychodzi z innych przesłanek. Ukraińska historiografia od XIX wieku stawia nacisk na kwestie stricte etniczne, ludowe. Hruszewski opisywał dzieje Ukrainy jako historię ukraińskiego ludu – kluczowe dlań znaczenie miało to kto na danej ziemi stanowił lud, a nie elity, które podatne były na wynarodowienie. Choć perspektywa narodnicka spotkała się później z krytyką statocentrycznych konserwatystów i nacjonalistów integralnych, to pojęcie ukraińskich ziem etnicznych stało się jedną z podstaw ukraińskiej tożsamości. Fakt iż Galicja miała polskie elity był tu mniej istotny niż to, że lud był tam w głównej mierze ruski, a nie polski. Generalnie rzecz biorąc jest to podejście typowe dla narodów, które „odtwarzały się” w XIX wieku i nie posiadały (bądź nie posiadały dostatecznie silnych) historycznych elit. Zauważmy, że polskie argumenty wobec Górnego Śląska, gdzie „narodu historycznego” Polacy nie stanowili, wywodziły się z podobnych przesłanek. Wydarzenia wieków XIX i XX ostatecznie zresztą potwierdziły znaczenie zasady etnicznej, jako podstawowej (a przynajmniej jednej z podstawowych) przy wyznaczaniu granic.
Ze strony osób kwestionujących ukraińską wersję historii pojawia się także często chęć do odseparowania Ukraińców od samego pojęcia ruskości. Piszą one, iż sam fakt przyjęcia nazwy Ukraińcy oznacza danie początku nowemu narodowi, nie zważając jakby na zewnętrzne uwarunkowania tej decyzji ze strony rusko-ukrańskich działaczy narodowych. Tymczasem, stosując kryteria używane przy opisie procesów narodotwórczych innych nacji w tym okresie, przejście od ruskości do ukraińskości należy widzieć w kategoriach modernizacji. Z ludu, niepolitycznej ruskiej etni, powstaje (jak już zauważyliśmy, jest to proces długotrwały) nowoczesny, świadomy naród ukraiński, o ambicjach politycznych. W Czechach, w Serbii czy w Bułgarii następowały bliźniacze procesy, z tą jedną różnicą, że zmianie nie uległa nazwa narodu. Jest przejawem strasznej, spowodowanej niewiedzą bądź uprzedzeniami, małostkowości deprecjonowanie ruskości Ukraińców z tego względu, pomimo faktu, iż pod prawie każdym innym względem dziedziczą oni tradycje ruskie ziem, na których mieszkają. Fakt, że część (obecnie bardzo niewielka) Rusinów Zakarpackich odcina się od ukraińskości jest tu bardzo słabym argumentem, choćby dlatego, że jest to społeczność bardzo niewielka, historycznie najbardziej chyba odseparowana od reszty Rusinów-Ukraińców, z tradycją dawnej Rusi mająca w rzeczywistości najmniej wspólnego. Inna rzecz, że opcja proukraińska dominowała wśród tamtejszej ludności już w międzywojniu.
Jako dowód na sztuczność zlepku różnych, odmiennych krain w ramach państwa ukraińskiego podaje się często także kulturową i historyczną odrębność niektórych ziem, takich jak Galicja czy Zakarpacie. Ale przecież i nasz Śląsk przez 600 lat funkcjonował poza polską państwowością, utracił polskie elity, utracił świadomość łączności z Polską, został niemalże wydany na pożarcie niemczyźnie i dopiero w XX wieku udało się go, tak daleko różniącego się od innych polskich ziem, zespolić na powrót z macierzą. Znaczącego zróżnicowania ziem ukraińskich nie należy kwestionować, czymże jednak jest ona na tle różnorodności krain w obrębie Hiszpanii czy Włoch? Owszem, znaczący, choć systematycznie się zmniejszający, procent Ukraińców mówi na co dzień po rosyjsku, a nie w języku narodowym, choć i tak ten drugi jest tu znacznie popularniejszy niż np. irlandzki na Zielonej Wyspie. Dość wspomnieć, że jeszcze w połowie XIX wieku zaledwie 40% ludności Francji mówiło po francusku. I tu, według niektórych, standardy przyjmowane przy opisie innych nacji nie obowiązują w stosunku do Ukraińców...
Ruś – Ukraina czy Rosja?
Poruszając wątek sporu ukraińsko-rosyjskiego o spuściznę historyczną Rusi oczywiście wspomnieć należy o tym, że na skutek zniszczenia Kijowa przez Tatarów w 1325 roku, stolica patriarchatu kijowskiego znalazła się w zupełnie prowincjonalnej wówczas Moskwie. Wiek później dokonano jednak podziału metropolii kijowskiej na dwie odrębne: litewską z siedzibą w Kijowie i moskiewską, co zresztą było znaczącym sukcesem państwa polsko-litewskiego. Dopiero w II połowie XVII wieku, po ostatecznym przejściu Kijowa we władze Rosjan metropolita moskiewski stał się na powrót także metropolitą Wszechrusi.
Przeróżnym antyukraińskim narodowcom wypada także przypomnieć, że przez całkiem długi okres to pozostające w związku z Polską Wielkie Księstwo Litewskie pretendowało do miana dziedzica tradycji Rusi Kijowskiej i wszelkie gesty konkurencji o ten tytuł ze strony Moskwy spotykały się z bardzo negatywną oceną również w Polsce. Innymi słowy, przyjmując tezę o prostym następstwie na linii Ruś Kijowska-Rosja, przychylają się oni do tradycyjnej imperialno-rosyjskiej wersji historii, de facto przeciwko naszej, rodzimej. Fakt, że w Wielkim Księstwie Moskiewskim rządzili Rurykowicze (tak jak na Rusi Kijowskiej) nie może być uznany za decydujący – w końcu boczne gałęzie Rurykowiczów stanowiły ważną część elit ruskich także Wielkiego Księstwa Litewskiego (część, jak Czartoryscy, się z czasem spolonizowała), samo pochodzenie dynastii władcy z pewnością nie było wówczas czynnikiem ważniejszym. Także zarzuty o pochodzenie etniczne Ukraińców, mających być jakoby mieszanką Tatarów, Polaków, Rosjan i innych napływowych elementów nie dość, że idiotyczne w świetle faktów, to w zestawieniu z wyrosłym na ugro-fińskim podłożu, wymieszanym z elementami mongolskimi państwem moskiewskim, jawią się oni jako bardzo jednolity naród. Dość wspomnieć, że w poczet moskiewskiej szlachty jeszcze Iwan Groźny przyjmował masowo dziesiątki tatarskich rodzin.
Dotykamy tu zresztą także innego, nadmienianego już w tekście problemu. Rosja zawsze była organizmem imperialnym, wchłaniającym elity narodowe państw podbitych, a ZSRS należy widzieć w podobnym świetle. Pomimo istnienia Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, która była formalnym (choć całkowicie podporządkowanym rosyjskiej odpowiedniczce) współzałożycielem państwa sowieckiego, dopatrywanie się w czasach komunizmu okresu funkcjonowania w tej formie państwa ukraińskiego razi śmiesznością. Na paranoję zakrawa przypisywanie przy tej okazji ukraińskiego pochodzenia Chruszczowowi czy nawet Breżniewowi (który był szczególnie zażartym rusyfikatorem, silnie tępiącym ukraińską odrębność), którzy urodzili się w rosyjskich rodzinach, choć ten drugi na terenie ukraińskiej SRS. Połączone jest to, w przypadku niektórych publicystów z odmawianiem ukraińskości działaczom odrodzenia narodowego czy też w ogóle jakimkolwiek wybitnym postaciom, mającym złożoną, kilkustopniową tożsamość. Wszystko co złe to Ukraińcy, wszystko co dobre nic z Ukrainą nie mogło mieć wspólnego?
Z całą pewnością, pod kątem cywilizacyjnym Ukraina zawsze reprezentowała sobą typ bliższy naszemu niż Rosja. Wiaczesław Łypiński, jeden z ideologów ukraińskiego obozu konserwatywnego pisał: „Główną różnicą między Ukrainą a Moskwą jest nie język, nie naród, nie wiara…, lecz inny ustrój polityczny, tworzony przez wieki, inny… sposób organizacji warstwy rządzącej, inne stosunki między warstwą wyższą a niższą, między państwem a ludnością”. Wspomniany już kilkakrotnie Łysiak-Rudnycki sugerował, że już Ruś Kijowska przepełniona była duchem wolności, tak obcym turańskiej, despotycznej Moskwie, wymieniając takie, charakterystyczne dla staroruskiego państwa elementy jak: „porządek społeczny, który charakteryzowały relacje oparte na umowie między władzą a poddanymi; poszanowanie praw i godności jednostki; ograniczenie władzy monarszej księcia przez radę bojarską i zgromadzenie ludowe; samorządność społeczności miejskich; decentralizacja terytorialna na kształt quasi-federacyjny”. Ukraińcy często w swojej historii ciążyli w inną stronę niż Moskwa, czuli jej cywilizacyjną obcość. Hołdująca wywodzącym się z czasów mongolskiego jarzma wzorcom Rosja jawiła się jako tyran nastający na tradycyjne ruskie wolności. Nawet w czasach kiedy ukraińskie elity wchodziły w skład politycznego narodu imperium rosyjskiego, te tendencje były widoczne. Ukrainę zawszę różniło od Rosji wiele. Także ustrój własności ziemskiej. Prof. Jarosław Hrycak pisze: „Innym czysto ukraińskim zjawiskiem była przewaga indywidualnej własności ziemi nad własnością wspólnotową. Wspólnoty były na Ukrainie niezwykle słabe; dominowała tu indywidualna własność ziemi przekazywanej w spadku. Powodowało to powstawanie wśród chłopów silnych nastrojów prowłasnościowych. Ponadto na Ukrainie odsetek średniozamożnego i zamożnego chłopstwa był jednym z najwyższych w europejskiej części imperium rosyjskiego. W 1865 r. 96,5% gospodarstw chłopskich na Ukrainie prawobrzeżnej, 82,1% na Połtawszczyźnie i 68% w ukraińskich (południowych i centralnych) okręgach Czernihowszczyzny należało do prywatnych właścicieli i było przekazywane drogą dziedziczenia. I przeciwnie, w guberniach wielkorosyjskich szeroko rozpowszechniona była wspólnotowa własność ziemi”. Typowy dla turańskiej Rosji kolektywizm nigdy nie znajdował na Ukrainie uznania.
Powagi należy odmówić także hasłom mającym przeczyć ukraińskości południa i wschodu kraju. Czyje te ziemie są etnicznie od ponad 200 lat, od kiedy znają one stałe osadnictwo, jak nie ukraińskie? Owszem ich część zasiedlał Ukraińcami rosyjski car (będący monarchą wielonarodowego imperium), ale cóż to zmienia? Inna rzecz, że także Kozactwo zaporoskie w stopniu znaczącym przyczyniło się do rozwoju gospodarczego i demograficznego części tych ziem. Miasta takie jak Charków czy Mariupol, nie mówiąc już o Zaporożu zostały założone przez Kozaków. Nawet przemysłowy Donieck budowano na terenie kilku kozackich osad, samo zresztą terytorium późniejszego Donbasu, które rzekomo „nigdy nie było ukraińskie” wchodziło w XVIII wieku przez pewien czas w skład Siczy Zaporoskiej. W okalających większe ośrodki wsiach lud na ogół nigdy nie przestał być ukraiński, nawet jeśli rusyfikacja silnie dotknęła tamtejsze miasta. Czynnik etnicznie rosyjski był tu silny, ale wśród ludu nie dominował nad ukraińskim. Niepoważne jest też traktowanie Doniecka czy Ługańska jako miast zamieszkiwanych po prostu przez Rosjan. Przed aktualnie trwającą wojną liczba mieszkających w obu miastach ludzi deklarujących się w spisach powszechnych jako Rosjanie i Ukraińcy była niemalże taka sama, różniąc się na korzyść Rosjan o zaledwie 1,5% w przypadku Doniecka, zaś w Ługańsku 3 % przewagi mieli Ukraińcy. Przy pełnym zrozumieniu, że dominującym typem społecznym jest tam człowiek o mentalności postsowieckiej, nie stawiający narodu w roli priorytetu, nie ma powodu by zupełnie lekceważyć te deklaracje.
Ostatecznie, nawet gdyby wszystkie wymienione w powyższym tekście tropy okazały się błędne, a Ukraińcy faktycznie stanowiliby „naród bez historii”, taki który opiera się jedynie na pseudonaukowych teoriach i wyobrażeniach nie mających nic wspólnego z faktami, nie przeczyłoby to istnieniu narodu ukraińskiego. Znamy nacje oparte na naprawdę wątłych podstawach historycznych, takie którym dzieje narodowe faktycznie należało „wymyślać”, bądź konstruować w oparciu o wątpliwe przesłanki, a jednak ich poczucie narodowe ma się nieraz całkiem nieźle. Ukraińcy jednak do takich narodów się nie zaliczają.
Czas chyba wreszcie skończyć z dziecinnym podważaniem prawa Ukraińców do własnej historii i samoistności. Dojrzale brzmią słowa Stanisława Piaseckiego z 1935 roku: „Właśnie my, narodowcy polscy, mamy obowiązek mówić o tem najgłośniej, że jest naród ukraiński, że żyje i walczy o swe prawo do życia. Bo my to najlepiej zrozumieć i odczuć możemy. My, którzy dumni jesteśmy z odporności narodu polskiego w stukilkudziesięciu latach rozbiorów, my, którzy dożyliśmy powrotu na łono Ojczyzny polskiego Śląska przez sześćset lat niewoli niestrawionego przez Niemców – my właśnie musimy rozumieć i cenić heroiczny wysiłek narodu ukraińskiego, od setek lat nie posiadającego własnej państwowości, rusyfikowanego, polonizowanego, rozdartego, a trwającego”. I faktycznie, naród rusko-ukraiński na przestrzeni wieków wykazywał niesamowitą żywotność. Jego elity wynaradawiały się i odradzały kilkukrotnie. Nawet kiedy Ukraińcy na długo popadali w niewolę, to w którejś warstwie, w którymś regionie pulsowała ich chęć odrębnego życia w takiej czy innej formie, zaznaczenia, że są „czymś innym niż Lachy i Moskale”, nawet jeśli często nie przejawiało się to w pełnej samoświadomości narodowej. Czyż nie ma racji Piasecki, że zasługuje to na szacunek każdego nacjonalisty? Sytuacja polityczna bywa różna, dziś łączy nas z Ukrainą wiele wspólnych interesów, dawniej bywało inaczej, ale przeczenie oczywistościom należy nazwać głupim i pozbawionym sensu.
Jakub Siemiątkowski
List do młodego prawicowca
Drogi młody prawicowcu,
zwracam się dziś do Ciebie, albowiem w przeciągu ostatnich kilku lat wiele się zmieniło. Możliwe, że nigdy tego nie przeczytasz, możliwe, że z racji na specyfikę tego pisma nigdy na ten tekst nie trafisz. Niemniej jednak, jako starszy stażem kolega, spróbuję się w ten sposób dziś z Tobą skomunikować.
Czemu miałbyś się zainteresować tym, co mam Ci do przekazania? Chociażby dlatego, że tak jak i Ty, również mam się za człowieka prawicy. A także dlatego, że jako osoba, która ma już lat kilka więcej od Ciebie, trochę już widziałem – gdy byłem w Twoim wieku lub nawet młodszy (świadomym politycznie, o ile w tym okresie można mówić o politycznej świadomości – konserwatystą stałem się w gimnazjum) nie było Marszu Niepodległości, nie było całej masy narodowej prasy, a gdyby ktoś powiedział, że na patriotycznych koszulkach można cokolwiek zarobić, to chyba zostałby uznany za wariata. Nacjonalizm utożsamiany był wyłącznie z grupką skinów śpiewających „nie będzie Żyd pluł nam w twarz”, wartości tradycyjne i narodowe utożsamiane były z partiami politycznymi, które często ośmieszały te pojęcia, a pewien popularny polityk, którego Ty lub Twoi koledzy macie za swojego przywódcę, jeśli nie „Króla”, traktowany był wyłącznie jako dziwadło, które należy raz na pół roku pokazać w telewizji celem wyśmiania. I tak sobie myślę, że może lepiej będzie dla Ciebie i ogółu, a także dla – że rzeknę sekciarsko – Sprawy, jeśli kilka rzeczy Ci objaśnię, których sam wówczas nie rozumiałem.
Pierwsza rzecz, do której bardzo serdecznie Cię zachęcam, to do krytycznego patrzenia na świat. Każdą treść, na którą natkniesz się na przykład w mediach, z wyjątkiem tej właśnie myśli (ale kolejne punkty mojego wywodu – już jak najbardziej, o to właśnie chodzi!) traktuj z lekką podejrzliwością. Nie mówię tu jednakże wyłącznie o mediach głównego nurtu, którym nie ufasz z definicji. Nie wierz w każdą informację, którą podają prawicowe media. Konfrontuj je. Nie czytaj wyłącznie prasy narodowej albo konserwatywno-liberalnej – czytaj i jedną, i drugą. Czytaj także teksty monarchistów, entuzjastów Trzeciej Drogi, katolickiej nauki społecznej, a nawet od czasu do czasu odważ się przejrzeć, co ciekawego napisali lewacy. Ot, żeby chociaż wiedzieć i móc przewidywać, jakimi argumentami Cię zaatakują. A jeśli akurat napisali coś mądrego – cóż, Szatan jest kwintesencją zła i kłamstwa, ale skoro nie jest w stanie zaprzeczyć istnieniu Boga, to chyba sporadycznie zdarza mu się powiedzieć prawdę, czyż nie? Ludzie zafascynowani konkretną ideologią potrafią przekłamywać rzeczywistość, by odpowiednio dopasować pewne fakty - nie mają złych intencji, po prostu inaczej pewien przekaz by im się zupełnie rozsypał. Podam Ci prosty przykład – wielu wrogów Unii Europejskiej mówi o utracie niepodległości przez Polskę w wyniku dołączenia do wspólnoty, czytałeś to na pewno niejednokrotnie. Tak się składa, że jako osoba w miarę znająca się na prawie mogę Cię zapewnić, że przy wszystkich wadach UE to twierdzenie jest co najmniej sporym skrótem myślowym, a wręcz nieprawdą. I z tego nie wynika wcale, że jestem entuzjastą tego tworu. Po prostu trzeba obiektywnie patrzeć na rzeczywistość.
Kolejna rzecz – ci wstrętni lewacy. Jako dzieciak rzucałem tym określeniem na prawo i lewo – „lewacy”, „czerwoni”, „komuniści”, „socjalizm”. Byli wszędzie. Wszechobecni. Lewactwo tu, lewactwo tam. W zasadzie – lewak to każdy, kto nie zgadza się ze mną w jakiejś kwestii. Sensowne? Cóż, nie do końca, zwłaszcza jeśli przeanalizować, jak płynne jest to pojęcie. Przyjęło się uważać wśród Twoich kolegów, że prawica to wolność gospodarcza i tradycyjne wartości, a lewica odwrotnie - państwo socjalne i „postępowość”. Szczególnie ten pierwszy aspekt jest akcentowany – kto nie wolnorynkowiec, ten socjalista, socjalista to lewak, lewak to wróg. Nie wiem jednak, czy wiesz, ale jeden z prekursorów ultraliberalnej austriackiej szkoły ekonomii, Frédéric Bastiat (bardzo lubiany w koliberalnych środowiskach) uważany był w swoich czasach za radykalnego lewicowca. Inny sztandarowy klasyk myśli wolnorynkowej, Murray Rothbard, sam odcinał się od jakiejkolwiek „prawicowości”. Z drugiej strony – karliści, być może znani Ci już z historii hiszpańskiej wojny domowej, hiszpańscy monarchiści bohatersko broniący wiary i tradycji przed bolszewicką rewolucją, a w XIX wieku przed masońskimi wpływami, uważani za być może nawet najbardziej „czystą” prawicę w historii - kapitalizmem szczerze się brzydzili, widzieli w nim nowoczesną herezję próbującą podważyć ustawiony przez Boga feudalny ład. Tak samo krytycznie do zagadnienia podchodzili na przykład francuscy rojaliści. W państwach radykalnie wręcz konserwatywno-katolickich, takich jak Austria Dollfussa, Portugalia Salazara, Hiszpania Franco (aż do lat 60. i zmiany polityki na bardziej liberalną), Państwie Francuskim Pétaina panował korporacjonizm, a nie kapitalizm. Oczywiście byli też radykalni, tradycjonalistyczni prawicowcy, którzy „pogodzili się” z kapitalizmem, na przykład Ramiro de Maetzu, hiszpański nacjonalista i założyciel monarchistycznej Akcji Hiszpańskiej, rozstrzelany przez komunistów podczas wojny domowej, ale on bynajmniej nie uważał, żeby ten wymyślony przez Anglosasów system był dobry – po prostu stojąca z nimi w konfrontacji katolicka Hiszpania musi pokonać wroga jego własną bronią. Możesz odpowiedzieć, że był Pinochet, jest amerykańska radykalna prawica, która sama z siebie kapitalizmu nie odrzuca, wolnorynkowe tendencje w naszej rodzimej narodowej demokracji – oczywiście. Nie neguję tego, że prawicowiec może być zwolennikiem liberalizmu gospodarczego, chcę Ci tylko ukazać, że nie jest to jedyny wyznacznik prawicowości. Aha, i tak nawiasem mówiąc – swoboda gospodarcza, prawo do własności prywatnej czy preferencja sensownych, w miarę niskich podatków nad kilkudziesięcioprocentowym zdzierstwem to jedno, a kapitalizm w duchu XIX wieku to drugie. To pierwsze odnajdziesz też w całej masie innych doktryn gospodarczych, które bynajmniej do pojęcia liberalizmu czy kapitalizmu nie pretendują (katolicki korporacjonizm czy – polska nazwa jest dość myląca – niemiecki ordoliberalizm), a są uważane za na wskroś prawicowe.
Następna bardzo istotna uwaga, być może najważniejsza, a dla mnie szczególnie istotna, bo samemu tak postępowałem aż do granic śmieszności – nie daj sobie wmówić, że jesteś wybitnym znawcą wszelkich możliwych zagadnień. Przede wszystkim dotyczy to ekonomii. Dzisiaj, jako osoba już dorosła, mogę powiedzieć, że się na niej nie znam – moje studia nie mają zbyt wiele z nią wspólnego, coś tam wiem, ale nie na tyle, by mówić innym, jak powinna wyglądać struktura polskiej gospodarki, bądź by „masakrować” lewaków (lub „lewaków”) jednym wykresem. Masz wiedzę porównywalną do studenta piątego roku ekonomii? Okej, masz prawo uważać się za mądrego. Jeśli nie – masz prawo dyskutować, ale nie uważaj, że znasz prawdę objawioną na ten temat. Bo tak nie jest. Analogicznie jest z materią na przykład prawniczą – nóż otwiera się w kieszeni, kiedy słyszy się wszelakie brednie wypowiadane przez polityków, a które wiem, że osoby w Twoim wieku mogą łatwo podłapać. Ja sam tak miałem. Nie idź moją drogą.
Kolejna kwestia jest dość aktualna, i tutaj naprawdę zwracam się do wszystkich takich prawdziwych polskich, kilkunastoletnich endeków – o tym, żebyście darowali sobie plucie na Piłsudskiego; już kiedyś pisałem o tym w Szturmie, więc nie będę się powtarzał. Kultywujcie narodowo-demokratyczne tradycje, ale nie zamieńcie się wyłącznie w kółko historyczne bo wówczas zajmiecie się działalnością naukowo-edukacyjną, a nie polityczną. Nie o tym jednak teraz. Sięgnęliście może kiedyś po przedwojenną narodową prasę bądź lekturę? Polecam. Książka „W krainie czarnych koszul” o faszystowskich Włochach. „Hiszpania bohaterska” Giertycha o walkach frankistów z czerwonymi. Słynny tekst o Léonie Degrelle'u w „Prosto z mostu” i artykuły upamiętniające zamordowanego przez władze założyciela rumuńskiej Żelaznej Gwardii Corneliu Zelea Codreanu. Przykładów można by mnożyć, ale myślę, że nie ma potrzeby. A czemu mają służyć? Jeśli ktoś kiedyś powie wam, żeby nie szukać wzorców z zagranicy, że wystarczy nam polska myśl narodowa – każcie mu się puknąć w czoło. Nie tylko Dmowski nawiązywał do nacjonalistycznych myślicieli z innych państw Europy, cały ruch narodowy przyglądał się z zainteresowaniem, co się dzieje poza naszymi granicami, od czasu do czasu wręcz coś kopiował i przyjmował jako własne. Jest to jak najbardziej pożyteczne i sensowne. Tak robiono przed wojną, dzisiaj róbmy tak samo. Czytajmy naszych klasyków, ale patrzmy też na narodowych radykałów z innych części Europy, zainteresuj się, młody Przyjacielu, takimi prądami jak tradycjonalizm integralny, Nowa Prawica (przy czym jako katolik muszę przypomnieć, że musisz podchodzić do tychże z odpowiednim krytycyzmem), rewolucja konserwatywna w Niemczech, poszukaj sobie lektur takich postaci jak Julius Evola, Ernst Jünger, Oswald Spengler. Z klasyków myśli radykalnego konserwatyzmu mogę Ci polecić Nicolása Gómeza Dávilę, z europejskich nacjonalistów Léona Degrelle'a. Zainteresuj się tak ciekawymi postaciami jak na przykład „Krwawy Baron”[1] Roman Ungern von Sternberg (masakrował lewaków znacznie lepiej niż część idoli polskiej gimnazjalnej „prawicy”) czy Corneliu Zelea Codreanu (prawdziwy człowiek wiary i idei, polecam łatwe do znalezienia fragmenty jego pamiętnika więziennego), dbaj o swój rozwój duchowy czytając odpowiednie lektury religijne, np. Drogę, którą napisał św. Josemaría Escrivá (założyciel Opus Dei). Części z nich nie zrozumiesz dzisiaj i nie odbieraj tego jako atak na Twoją osobę – ja sam chociażby wspomnianego Evoli do lat 18 nie rozumiałem w ogóle. Na wszystko przyjdzie czas. Po prostu spróbuj wyjść spoza getta, w którym są tylko libertarianie oraz palenie świeczek Dmowskiemu i żołnierzom „wyklętym”. To nie znaczy, że nie należy czytać Dmowskiego oraz zapomnieć o WiN i NSZ – wręcz przeciwnie. Po prostu nie jest to jedyna wartościowa rzecz na tym świecie.
Odpuść też sobie wrzucanie wszystkich do jednego worka. Nie każdy Rosjanin to komunista, nie każdy Ukrainiec to zbrodniarz z Wołynia, nie każdy Niemiec to hitlerowiec idący odebrać nam Śląsk, nie każdy mieszkaniec Zachodu jest „spedalony”, nie każdy muzułmanin chce się wysadzić, celem islamizacji Europy. Z rad praktycznych polecić mogę też spokojne dyskutowanie z adwersarzem zamiast wyzywanie go od najgorszych. No i nie mów, że kogoś „zmasakrowałeś”[2] – co najwyżej przekonałeś go do swoich racji, a o to chyba chodzi, prawda?
Życzę Ci wszystkiego najlepszego i zachęcam do owocnej lektury naszego pisma, a także każdego innego pisma lub książki, która ukształtuje Cię na inteligentnego, oczytanego polskiego prawicowego narodowca. I nie daj sobie wcisnąć żadnego kitu, dlatego zacznij od zastanowienia się – gdzie autor powyższego tekstu się myli? Jeśli mądrze to uzasadnisz, z największą przyjemnością podyskutuję lub przyznam się do błędu.
Trzymaj się!
Michał Szymański
Realizm, romantyzm i mit
Żyjemy w czasach, w których mit czy branie przykładu z romantycznych zrywów są piętnowane i widziane raczej niechętnie. Dzisiaj liczy się realizm i tylko to, co z niego wynikło, jest godne uwagi. O romantycznych zrywach należy zapomnieć, ponieważ mają one zły wpływ na naszą psychikę i podejście do własnej historii – tak twierdzą współcześni realiści. Jednak to mity przez wieki kształtowały podejście narodów do walki o własne cele i to one w złych momentach podnosiły na duchu szerokie masy. Tak samo jak zwycięskie bitwy pod Grunwaldem czy pod Warszawą w 1920 r. muszą być dla nas równie ważne jak porażki styczniowe, listopadowe, powstanie warszawskie czy tragiczny los żołnierzy „wyklętych”. Szczególnie mówiąc o tych ostatnich, nie należy zapominać, że przecież walczyli o przegraną sprawę, od początku nie mając szans na jakąkolwiek wygraną. Choć wygrywano pojedyncze bitwy, to jednak walka była przegrana. I pomimo tego nikt nie ma wątpliwości, że pamięć o żołnierzach „wyklętych” i o ich walce jest potrzebna. Dają nam oni dobry przykład jako ludzie czynu i ci, którzy w imię swoich ideałów poświęcili wygodne życie na rzecz lasów. To samo można powiedzieć o powstańcach, którzy poświęcili swoje życie – mogli przecież przeczekać, poczekać na zakończenie wojny czy też skazać się na łaskę okupantów, jednak nie liczyli na to i wzięli sprawy w swoje ręce. I choć przegrali, ich chwała jest wieczna tak samo jak pamięć naszego narodu o nich.
Tak jak każdy człowiek, przede wszystkim młody, potrzebuje dobrych wzorców i autorytetów, tak samo narody potrzebują legend, mitów i bohaterów. W codziennej szarej rzeczywistości zabijanej walką o przetrwanie (głównie w państwach o niskich pensjach jak u nas) to właśnie wielkie czyny pomagają jeszcze wierzyć w zmianę. Zauważmy, że nawet ważne wydarzenia z historii działy się na fundamentach tych wcześniejszych – i podobnie jest dzisiaj. Oczywiście często przesadzamy z mitologizowaniem osób z przeszłości, obdzierając je z ludzkich słabości i niedoskonałości. Przecież byli to ludzie jak my, ludzie, którym czasem się nie chciało, którzy czasem mieli też wszystkiego dość i tak dalej. Są jednak dla nas wzorami do naśladowania i patrzymy przez to na nich idealistycznie. Wielu to może przeszkadzać, lecz jeżeli wiara w wielkie bitwy czy też wielkich ludzi z przeszłości może pomóc Europie i Polsce odbudować się kulturowo, moralnie i podnieść szeroko pojęte morale, to nie możemy tego powstrzymywać. Wszelkiej maści realiści rozpatrują zdarzenia z przeszłości pod względami możliwości wygranej, rozkładając każdą decyzję na cząstki pierwsze i nie biorąc pod uwagę tego, co siedzi w człowieku, jego dumy i chęci walki. Odrzucając uczucia zatopimy się w nudzie i wiecznej debacie. Owszem, realizm jest dobry, ale nie możemy się kierować wyłącznie nim, nie patrząc na nic innego.
Obserwując dzisiejszą Europę, gdzie stajemy do walki w nierównych szansach z systemem demoliberalnym, to właśnie heroiczne czyny muszą być dla nas „kopem” dobrej energii. Siła czynów naszych przodków musi być też naszą siłą, bo to na fundamencie wielkości dawnej Europy ta współczesna musi się odrodzić. Europejczycy do przebudzenia nie potrzebują realizmu i wiecznego wyścigu szczurów, a wielkich wygranych bitew, lecz także przegranych zrywów romantycznych i heroicznych. Tych, którzy stawali naprzeciw przeważających sił wroga i z dumą w sercach walczyli do końca. To jest nasza Europa, nasz dom wielkich czynów i herosów, nie gnuśnych polityków i partyjniaków zatruwających swą wieczną paplaniną o niczym umysły współczesnych Europejczyków. Ich porażka nie prowadzi przez wyborcze urny i plakaty, bo tam, gdzie demokracja, tam nie ma ducha walki i zwycięstwa, a porażka obecnego systemu to zamiana demoliberalnej paplaniny na czyny. To na czynach powstała Europa i nie może umrzeć przez nie widzących niczego poza swoim czubkiem nosa demokratów.
Potrzebujemy idealizowania, potrzebujemy mitów. Bo choć przeważnie, jak wcześniej pisałem, widzimy wszystko przez różowe okulary i przeszłość widzimy tylko w jasnych barwach, nie możemy tego odtrącać – sami musimy dążyć do doskonałości; nigdy jej nie osiągniemy, lecz dzięki temu będziemy coraz lepsi. My nacjonaliści także musimy pamiętać o wszystkich zdarzeniach, nie tylko zwycięstwach. Musimy dążyć do doskonałości jak legioniści Codreanu, być wytrwali i silni fizycznie, a także psychicznie jak ONR-owcy siedzący w Berezie Kartuskiej, umieć przyjmować i zadawać ciosy jak włoscy nacjonaliści podczas lat ołowiu. Europa ginie, trzeba ją reanimować. Nie realizmem, ale siłą uczuć, wewnętrznego ognia każącego nam przeć naprzód bez względu na wszystko. Bez względu na to co podpowiada nam rozum miłość do Europy, która podczas rządów liberałów jest nam wroga – miłość ta jest nieskończona. W końcu jest to nasz dom, nie porzucajmy emocji i uczuć, bo to z nich też składa się nasza europejska historia.
Nie możemy dawać się nudzie, mówiącej nam, żebyśmy wiecznie debatowali i rozdrabniali się bez podejmowania odważnych decyzji lub rozwiązań. Zostawmy to bezpiecznym demoliberałom i im sejmowym przepychankom. Pamiętajmy o tym, co mówił José Antonio: „nasze miejsce jest na wolnym powietrzu, pod czystym nocnym niebem, z bronią w ręku i na wysokości, w gwiazdach. Niech inni zajmują się nadal swoimi ucztami”. My, rewolucyjni nacjonaliści, nie możemy najdrobniejszych spraw kalkulować na zimno, tylko pobudzać wyobraźnię, rzeczy nieosiągalne przekształcać w naszych głowach w cele do osiągnięcia.
Jest wśród nas wielu, których nie obchodzi to, kto rządzi zagranicą, byleby polskie interesy były zabezpieczone. Pewnie, powinniśmy stawiać nasze interesy na pierwszym miejscu, jednak powinno nam również zależeć na sukcesie nacjonalistów w innych krajach. Sukces jednych jest sukcesem wszystkich narodowych rewolucjonistów. Marzeniem i celem wszystkich nacjonalistów powinno być obalenie demoliberalizmu na całym kontynencie i wprowadzenie zasad oraz rządów nacjonalistycznych. Uczucie przyszłego zwycięstwa powinno działać na nas motywująco dzień w dzień. Jesteśmy jak tych Trzystu Spartan pod Termopilami, stoimy i walczymy z przeważającymi siłami wroga, nie wątpiąc w ostateczne zwycięstwo. Nie pozbywajmy się emocji na rzecz zimnych kalkulacji, to one były jednym z fundamentów powstawania ruchów narodowo-radykalnych i to one prowadzą nas do codziennej walki. Żyjmy wielkimi czynami, to one pozwolą nam w chwilach zwątpienia podnieść się na duchu. Nie zapominajmy o tym.
Krzysztof Kubacki