Szturm

Szturm

Od bardzo długiego czasu w Polsce panuje wszechobecna cenzura, mimo konstytucyjnie zagwarantowanej wolności słowa. Tym razem w naszym kraju głównym celem cenzury jest szeroko rozumiany Internet – tutaj najbardziej przebijają się portale społecznościowe, z używanym przez miliardy ludzi Facebookiem na czele. Tutaj króluje stale polityka podwójnych standardów, faworyzująca jednych i uprzykrzająca życie drugim. Za eksponowanie symboliki komunistycznej, treści antykatolickich czy wszechobecnej golizny (nawet jeśli jest przykryta czarnymi paskami) nie usuwa się profili czy kont społecznościowych, zaś za wstawienie „zakazu pedałowania” lub krzyża celtyckiego administracja od razu rzuca 30 – dniowe bany na konta. Zgłasza się masowo wydarzenia niepoprawne politycznie, usuwa niewygodne komentarze oraz za wszelką cenę próbuje się wprowadzać różne ustawy tylnymi drzwiami, ustawy mające na celu wprowadzenie cenzury prewencyjnej do Internetu.

W 2012 roku dziesiątki tysięcy Polaków były zdolne wyjść na ulice, by zaprotestować przeciwko ACTA. Międzynarodowy pakt, kolejny z paktów zakładających pozytywne działania na rzecz dbania o prawa własności intelektualnej i przeciwdziałania piractwu, połączonego z gwarancją powszechności i łatwości dostępu różnych treści w Internecie. Tyle teorii, natomiast w praktyce skutkowałby w razie podpisania realną cenzurą i niebezpiecznym ograniczeniem funkcjonalności takich serwisów jak YouTube, Twitter, Facebook etc. W Polsce pakt nie został na szczęście wprowadzony, jednak obecnie, w czerwcu 2015 roku Komisja Europejska nie ustaje w pracy nad wprowadzeniem bocznymi drzwiami cenzury internetowej. KE od tego miesiąca zajmuje się ujednoliceniem rynku cyfrowego.

W przygotowanym projekcie znalazły się m.in. zapisy, które mają dać możliwość zakupu towarów i usług, do tej pory ograniczoną terytorialnie i dostępną tylko dla mieszkańców danego kraju. Ale, jak zauważa Dziennik Gazeta Prawna „w jednym z akapitów dwudziestostronicowego dokumentu Komisja Europejska rozważa możliwość nałożenia na dostawców Internetu oraz usługodawców obowiązku polegającego na kontrolowaniu umieszczanych w sieci treści, szczególnie pod kątem praw autorskich”. Co może oznaczać właśnie próbę nałożenia cenzury Internetu, podobnie jak miało to miejsce w porozumieniu ACTA.

„Strony wydarzeń, które między innymi namawiają do nienawiści, mogą zastraszać lub zawierają elementy nieprzyzwoite są zabronione. Usuwane będą również wydarzenia, które atakują osoby lub grupy osób albo promują produkty lub usługi. Dalsze korzystanie z Facebooka i jego opcji niezgodnie z regulaminem może skutkować dezaktywacją Twojego konta.”. Jeden z punktów regulaminu znanego portalu społecznościowego rozpoczynającego się na literę F ma w teorii za zadanie zwalczanie hate speech (mowy nienawiści), w praktyce sprowadza się do niemal komunistycznej cenzury, która pozwala na bezkarne usuwanie wydarzeń czy inicjatyw mających promować naszą ideę, występować w obronie moralności, tradycyjnych wartości oraz blokuje konta za głoszenie niepoprawnych treści na 30 dni, a w najgorszym razie usuwa bądź dezaktywuje konto. Nie muszę chyba więcej mówić, co to oznacza w kraju, w którym od 26 lat panuje „wolność, niepodległość i demokracja”.

Tutaj warto rozszerzyć zagadnienie polityki podwójnych standardów w Internecie. Dotyczy się to wszystkich kwestii, przede wszystkim światopoglądowych. W Internecie obecnie bez problemu mogą funkcjonować portale mające na celu obrazę uczuć religijnych, narodowych i kulturowych oraz promowanie seksizmu od młodego (profile typu „Najseksowniejsze 12 – latki”, „Niegrzeczne licealistki” czy „Jan Paweł II zajebał mi szlugi”), występują również strony obrażające pamięć żołnierzy podziemia niepodległościowego („Żołnierze Przeklęci”, „Beka z powsrania warszawskiego”), których autorami zazwyczaj są anonimowi pożyteczni idioci. Każda natomiast próba ingerencji w ich treść bądź legalnego zgłoszenia administracji jako konta propagującego nienawiść, nakłaniającego do przemocy etc. jest ignorowana, administratorzy owszem zapoznają się, by potem stwierdzić, że taka strona nie promuje zakazanych treści.

Inaczej jest z kolei z portalami nacjonalistycznymi, wydarzeniami mającymi promować tradycyjne wartości, bohaterów, moralność opartą na zasadach katolicyzmu. Każda próba promowania wydarzenia, obnażania prawdy o multikulti, zboczeniach seksualnych i tak dalej jest narażona na ostracyzm oraz sankcje karne od banów i blokad kont po sprawy sądowe. Tak się działo ze stronami Narodowego Odrodzenia Polski i portalu Nacjonalista.pl (kasowanymi raz po raz), w 2009 roku musiał zostać reaktywowany na nowo Autonom.pl, nawet zdarzały się hakerskie ataki na promujące powyższe opinie strony. Trzeba jednak zauważyć, że w Polsce cenzura treści nie musi obowiązywać na podstawie ACTA czy umów o prawach autorskich, wystarczą artykuły 256 i 257 Kodeksu Karnego, które mówią:

Artykuł 256: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”

Artykuł 257: „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby,
podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.”

Ponadto trzeba zauważyć, że cenzura Internetu może zostać wprowadzona pod byle pretekstem, tak samo wprowadzano ją w ramach „wojny z terroryzmem”, natomiast w maju 2015 roku Komisja Europejska współfinansowała tzw. „Czysty projekt”, który zakładał, że dostawcy usług internetowych „dobrowolnie” zobowiążą się do aktywnego nadzorowania swoich klientów oraz blokowania i filtrowania treści. Poza tym twórcy tego projektu sugerują zaostrzenie prawa w ramach Unii Europejskiej dotyczącego Internetu i legalności niektórych treści.

29 października 2012 roku Prokuratura Generalna wydała wytyczne, w nich zaleciła działania prewencyjne w razie podejrzenia zarzutu zniesławienia. Wystarczy nawet negatywna opinia na temat jakości usług w hotelu czy restauracji, by służby policyjne się taką osobą zainteresowały, wystąpiły do administracji portalu o udostępnienie danych osobowych i IP komputera, a to się prędzej czy później kończy nakazem zajęcia i sprawdzenia zawartości komputera. W ocenie prokuratury taka ocena danego produktu w Internecie może zostać zakwalifikowana jako przestępstwo zniesławienia, za które KK przewiduje karę do 2 lat pozbawienia wolności.

Cenzura połączona z polityką podwójnych standardów pożytecznych idiotów sprowadzi się do próby wprowadzenia ponownie nowomowy. Skąd my to znamy, co nie? Jak widzimy tutaj, te „26 lat wolności” to utopia, którą demoliberalna dyktatura karmi społeczeństwo za pomocą mediów. Władza ma świadomość, że Internet jest w chwili obecnej jedynym nośnikiem niezależnego, antysystemowego i swobodnego patrzenia na świat, dlatego będzie za każdym razem starała się o założenie mu kagańca w postaci cenzury. Jednak ilekroć oni będą nas blokować, zamykać czy uciszać za pomocą przemocy (w końcu „państwo ma monopol na przemoc”), my tym głośniej będziemy krzyczeć i bronić wolności, która została nam dana na przestrzeni wieków raz na zawsze. Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą. Później wygrywasz. Dlatego musimy walczyć tak długo z cenzurą, aż ostatecznie wygramy.

Adam Busse

sobota, 27 czerwiec 2015 14:11

„Alternatywne społeczeństwo”

Ostatnie miesiące przyniosły wysyp rozmaitych inicjatyw, które mienią się „antysystemowymi”. Poza motywem przewodnim, czyli deklaratywną chęcią zrobienia, podnoszonej do rangi mitu, zmiany, nie łączy ich właściwie nic. Jedni walczą o zmianę ordynacji wyborczej, która jak za dotknięciem magicznej różdżki, odmieni los Polski i Polaków. Inni od wielu lat walczą o „wolny rynek”, który również ma rozwiązać wszystkie problemy. Jeszcze inni walczą o Wielką Polskę, czyli bliżej niezidentyfikowany ideał państwa i narodu w jednym, który również ma zmienić III RP w kraj mlekiem i miodem płynący. W mediach wszyscy robią nieustanny szum, zapowiadając rychłą rewolucję lub kontrrewolucję, albo przynajmniej „jakościową zmianę” w polskiej polityce. To dzieje się w „głównym ścieku”. A co dzieje się pośród naszych rodaków? Nasz przeciętny rodak zapewne wie, że coś tam się dzieje, w końcu zmienił się prezydent na „tego z PiS-u”. Czasem może nawet powie do siebie i żony, siedząc w swoim ukochanym fotelu, przed swoim ukochanym telewizorem, że „wreszcie ktoś goni tych złodziei” i w poczuciu spełnionego obywatelskiego obowiązku troski o Ojczyznę, przełącza na pierwszy lepszy kanał sportowy. Tacy jesteśmy w swoim ogóle. Mali, egoistyczni, myślący wyłącznie o swoich sprawach, wiecznie niezadowoleni, skłonni do kłótni o małostki, leniwi, krótko mówiąc – godni co najwyżej pogardy. Nie interesują nas sprawy publiczne, nie interesują nas sprawy lokalne, nie interesuje nas, czy sąsiadka „spod piątki" jeszcze żyje. Jakoś tak się stało, że Polacy bardzo chętnie zostawili wspomnieniom czasy swojej wielkości, za to szybko i chętnie, poddali się marazmowi i konsumpcjonizmowi. Lud tubylczy zamieszkujący obszar geograficzny między Odrą a Bugiem przestał mieć prawo, żeby nazywać się narodem i z niezasłużoną dumą przypisywać sobie miano „spadkobierców husarii”, jak to chętnie wielu czyni. Już dawno temu przestaliśmy być obiektem zazdrości czy wzorem dla jakiegokolwiek narodu Europy czy świata. Dawno też zapomnieliśmy, jak to jest myśleć w kategoriach prawdziwej Wielkości. Przede wszystkim moralnej i politycznej. Dzisiaj jesteśmy karłami, karłami Europy, które tańczą chocholi taniec wokół płonącego stosu swoich dawnych osiągnięć. Ten szaleńczy taniec to stan umysłowy większości naszych rodaków, dla których „tu i teraz” stało się życiowym mottem, ważniejszym niż myślenie o jutrze.



Dlaczego więc, my – polscy nacjonaliści, wchodząc na naszą drogę, decydujemy się toczyć beznadziejną walkę ze swoimi rodakami i z towarzyszącym nam stale zwątpieniem? Niejeden z przyglądających się naszemu środowisku obserwatorów, zadaje sobie pytanie – po co oni poświęcają się dla tych karłów? Przecież to bez sensu. To jest jak walka z wiatrakami. Szkoda życia, które można spędzić w o wiele przyjemniejszy sposób niż organizując setki spotkań, akcji, pisząc teksty, które przeczytają te same osoby co zwykle. Finalnie i tak poza najwierniejszymi, nikt nie zauważy naszej pracy, naszych drobnych osiągnięć. Zasadnym wydaje się zastanowić, czy w ogóle warto poświęcać swój czas i swoje pieniądze na walkę o przebudzenie Polaków? Czy nie jest to naiwność i beznadziejny idealizm – wiara w drzemiący w naszych rodakach potencjał i chęć bycia wielkim narodem? Pewnie jest. Nasza praca z perspektywy demoliberalnych standardów, gdzie wszystko musi się „opłacać”, być drogą realizacji prywatnych ambicji i interesów, jest syzyfową pracą, całkowicie pozbawioną sensu. Tak patrzy na to przeciętny Polak. Czy ma rację? Czy rzeczywiście jesteśmy naiwniakami, zapatrzonymi w przeszłość i szukającymi innej, lepszej przyszłości, niż promowana „nieuchronność demokracji liberalnej”, której nikt poza nami nie chce?
Nie! Nie jesteśmy. To oni są w błędzie i masowym amoku. To oni są naiwni i marnotrawią swój czas. Nie są w stanie zrozumieć, że życie nie jest do przeżycia, tylko po to, żeby wydało coś twórczego, coś, co dołoży choćby małą cegiełkę do sztafety nieustannego rozwoju. Nikt nie wspomina tych, co przeżyli swoje życie pokornie jak stado baranów. Tacy ludzie nie zasługują na pamięć. Są niczym więcej jak zmarnowanym potencjałem, nawozem w historii dziejów. Naszą rolą jest wyłuskiwać ten potencjał i gromadzić go wokół wspólnych projektów, wspólnej szkoły myślenia o sprawach polskich oraz wskazywać drogę tym, którzy rokują na przyszłość. Tędy winniśmy razem pójść, a nie mamić siebie i innych, że z karłami zbudujemy Nowy Ład. Z ludźmi zaczadzonymi współczesnością nie można zbudować nic trwałego. Zresztą byłoby z naszej strony wielką niegodziwością stawiać sobie za cel przejęcie kontroli nad sprawami publicznymi, bez wcześniejszego obudzenia naszych rodaków, bo przecież nie robimy tego dla samej chęci wpływania na proces decyzyjny w państwie. Wręcz przeciwnie – nam nie powinno zależeć na realizacji jednostkowych ambicji, tylko na upowszechnieniu wspólnej ambicji, jaką jest bycie częścią wielkiego narodu. Tylko wspólny wysiłek serc i umysłów, myślących różnie, ale w jednym kierunku pozwoli nam dokonać przełomu w mentalności i zmienić karły w naród.


Istotne jest, żeby już dzisiaj zdać sobie sprawę z tego, że nie będzie Wielkiej Polski po następnych wyborach i po kolejnych też. Nie będzie jej dotąd, dokąd lud tubylczy będzie tylko ludem tubylczym, a nie obywatelskim narodem. Można mieć najwspanialsze programy polityczne (lub skupiać zapał wokół kilku haseł, jak to robią niektórzy) i dobrą wolę, ale na fundamencie z mułu, nie stworzy się Wielkiej Polski. Dziś potrzeba przede wszystkim mierzyć siły na zamiary, a nie bujać w obłokach sejmowych ław. Jest nas garstka, ale ta garstka nadal może robić rzeczy wielkie. Już dziś możemy skierować swój zapał na tworzenie dziesiątek stowarzyszeń, centrów kultury, inicjatyw społecznych, skierowanych do lokalnej społeczności (choć błędem i wypaczeniem byłoby ograniczyć się wyłącznie do spraw lokalnych!), nauczyć się pisać skuteczne wnioski o finansowanie naszych projektów, wspierać wykluczonych przez system kapitalistyczny, być w pierwszym szeregu w sytuacji klęski wywołanej przez żywioły natury, przejmować koła i kluby studenckie, budować braterskie więzi w swoich organizacjach czy grupach, tworzyć siatkę inicjatyw związanych ze sobą nie tyle organizacyjnie, co jedną wolą – wolą zbudowania nowego społeczeństwa, opartego o autentyczne wartości, a nie demoliberalne bezeceństwa. I tak, aż do momentu, w którym to „niewidzialne imperium” będzie realnie kształtować polskie umysły.
W pierwszej kolejności potrzeba nam stworzyć alternatywne struktury społeczeństwa, nowe drogi partycypacji obywatelskiej, ośrodki nacjonalistycznej myśli, a nie marnować siły i czas na „walkę” z systemem… na prawach systemu. Stańmy się liderami swoich lokalnych społeczności. Ludzi nie przekonają występy w telewizji, tylko praca, której efekty mogą zobaczyć i dotknąć na swoich osiedlach, podwórkach, w swoich miastach, podczas spaceru z dziećmi. Najlepszą reklamą naszej działalności jest zaskarbienie sobie zaufania naszych sąsiadów, ludzi, z którymi spotykamy się na zakupach, czy w drodze do pracy. Musimy być wizytówką narodowego radykalizmu. Choć oczywistym jest, że nie wszyscy staną się aktywistami nacjonalistycznymi, ale realne już jest, żeby stali się nieświadomymi nacjonalistami, bez nazywania swoich poglądów, jednocześnie wspierając działanie tych, którzy biorą na siebie ciężar pracy pod własnym nazwiskiem. Ktoś powie – kolejne bujanie w obłokach; to bez sensu; przecież nie mamy tylu rąk do pracy i pieniędzy. Owszem, to wyłącznie mało konkretna wizja przeorientowania naszej działalności – ponad szyldami, ponad dawnymi podziałami – ale to i tak więcej niż wieczna walka z urojonymi wrogami, programowa pustynia i powszechne obecnie, marnowanie potencjału. Oczywistym jest, i nie ma co się oszukiwać, że nigdy nie będzie tak, iż przekonamy wszystkich i za kilkanaście lat 100% naszych rodaków to będą narodowo-radykalni aktywiści. Jednak walczyć musimy o każdą duszę, bo byłoby niewybaczalnym błędem zgubić perełkę, nowego Mosdrofa, Reutta czy Piaseckiego, tylko dlatego, że nie chce nam się być misjonarzami NR. Nie chodzi jednak o osiągnięcia jakiegoś z góry założonego pułapu działaczy. To byłoby równie zgubne i sztuczne, jak dotychczasowe „robienie masy” przez największe organizacje nacjonalistyczne. Istotne jest, czy masę potrafimy przekuć w jakość i zaproponować coś nowego. Bez tego będziemy tylko patriotycznymi towarzystwami, pozbawionymi przyszłości. Finalnie, wielkich zmian dokonują zgrane, przepełnione idealizmem grupy, a nie masy, które zawsze idą za tym, co aktualnie atrakcyjne (przedwczoraj za Marszem Niepodległości, wczoraj za wolnorynkizmem, a dzisiaj z JOW-ami…).

 

Budowa alternatywnego społeczeństwa, obok tego oficjalnego, to ledwo początek drogi, ale początek, bez którego nie można zrobić kolejnych kroków. Jeśli dzisiaj nie stać nas na myślenie w kategoriach małych projektów, będących częścią większej wizji, to znaczy, że jesteśmy niczym więcej jak epigonami naszych wielkich poprzedników. Odpowiadamy nie tylko przed sobą, ale przed dziedzictwem wielkiego obozu politycznego, który swego czasu, panował niepodzielnie nad umysłami sporej części polskiego społeczeństwa. Co więcej, mamy też obowiązek w stosunku do tych, którzy pójdą naszym śladem za lat kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt. Chyba nie chcemy, żeby kolejne pokolenia nacjonalistów myślały o nas, tak jak my myślimy o liderach i strukturach, które zmarnowały potencjał i zapał takich samych jak my dzisiaj, młodych ludzi z początków lat 90. i LPR-u? Nie ma na co czekać. Reorientację i wspólną pracę należy rozpocząć teraz, nie bacząc na polityczną bieżączkę, brak „spektakularnych sukcesów”, jakimi dla niektórych są występy w mediach. Rewolucja świadomości zacznie się, nie w studio TVN-u, tylko w głowie każdego z nas. Nie zapominajmy o tym – nigdy.


Aleksander Krejckant

sobota, 27 czerwiec 2015 14:10

„Zdrowy i chory antyszowinizm”

Wielokrotnie w historii niechęć do innego narodu przyczyniała się do wzmocnienia dumy z własnego, zaś rozróżnienie na linii my – oni należy uznać za jedno z istotniejszych źródeł poczucia narodowego w ogóle. Nie zmienia to faktu, że zdrowy nacjonalizm powinien czerpać raczej z poczucia dumy narodowej oraz więzi z rodakami niż niechęci do innych. Szowinizm jest postawą ślepą i prowadzącą do nieraz strasznych konsekwencji. W przeciwieństwie do zdrowego nacjonalizmu, biorącego się z miłości do własnej nacji, szowinizm czerpie siłę z nienawiści do innych.

Niektórzy jednak z antyszowinizmu uczynili sobie pewien szkodliwy fetysz. Uznali, że w związku z degeneracją europejskich państw, nacjonalizm nabrał de facto cech internacjonalizmu, że konkurencja między narodami należy do przeszłości, wręcz że naród stał się zjawiskiem jedynie kulturowym, ale już nie politycznym. Polityczną ma być jedynie „walka z systemem”, która winna być wspólna nacjonalistom wszystkich krajów.

Jest to myślenie kuszące i od razu zauważmy, że w pewnym stopniu słuszne. Solidarność nacjonalistów Europy jest czymś pożądanym, niektóre nadrzędne cele (Europa Ojczyzn, walka z liberalizmem, laicyzacją itd.) mogą i powinny nas łączyć po jednej stronie barykady. Wszystkie kraje kontynentu trapią dziś te same plagi i ich pokonanie będzie mogło dokonać się jedynie w skali całej Europy. Mało kto jednak zadaje sobie w praktyce pytania, jak ta współpraca nacjonalistów miałaby wyglądać w praktyce, co robić by przełożyło się to na realne skutki – bo nie oszukujmy się, jak na razie wciąż jest to głównie jeżdżenie grupek ludzi na marsze w różnych krajach Europy i pisanie relacji z takich wydarzeń na portalach internetowych. Mało jest pomysłów na to, jak walczyć wspólnie. Bo mało kto dziś kwestionuje, że Europa Narodów jest naszym wspólnym interesem. Taka konkluzja nie wyczerpuje jednak tematu, a w niektórych wypadkach prowadzi do postaw zupełnie oderwanych od rzeczywistości.

Nie ma racjonalnych podstaw by sądzić, że rywalizacja między narodami zniknie. Takie uczucia żywili już w pierwszej połowie XIX wieku demokratyczni nacjonaliści – na całym kontynencie łączyła ich walka z ówczesnym „systemem”, jakim były konserwatywne monarchie. Już jednak w czasie Wiosny Ludów wielu z nich dostrzegło, że ich koledzy z innych krajów kierują się narodowym egoizmem, szczytne hasła braterstwa ludów zostawiając gdzieś na boku. Oczywiście, jak to zwykle bywa, Polacy byli jednym z tych narodów, które w całej tej zawiłej sytuacji zorientowały się ostatnie.

Nawet dziś, w dobie osłabienia uczuć narodowych i kosmopolityzmu państwa europejskie konkurują ze sobą, realizują swoje interesy. Są one czasem rozbieżne z tym co dobre dla ich narodów, ciężko na przykład powiedzieć, że rząd Niemiec realizuje w pełni interesy narodowe Niemców w sytuacji gdy tępi przejawy narodowego patriotyzmu, faworyzuje imigrantów, wspiera degenerację obyczajową. Z drugiej jednak strony, wsparcie dla niemieckiego przemysłu czy budowę pozycji samego państwa niemieckiego na arenie międzynarodowej wciąż można przecież uznać za realizację interesów niemieckich – nie jest zupełnie tak, że RFN przestało być państwem niemieckim i niemiecki patriota czy nacjonalista ma być wobec tych zagadnień obojętny. Również my wymagamy od naszych rządów by prowadziły możliwie najbardziej godną politykę, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, że będzie to mało prawdopodobne. Celem nacjonalizmów w różnych krajach jest napełnienie państw narodową treścią, wzmocnienie więzi narodowej społeczeństw. Nasze żywotne interesy mogą być sprzeczne z interesami innych narodów i antyszowinistyczne hasła przecież tego nie zlikwidują.

Niedopuszczalną (i zupełnie niezrozumiałą) jest więc sytuacja, w której w imię „antyszowinizmu” polski nacjonalista opowiada się, przykładowo, po stronie litewskiej w konflikcie o prawa Polaków na Wileńszczyźnie. Spór ten ma wiele odcieni i z pewnością prymitywnym byłoby budowanie dychotomii na zasadzie: zwolennicy asymilacyjnej polityki litewskiego szowinistycznego nacjonalizmu versus zwolennicy polskiego rewizjonizmu granicznego, aneksji Wilna przez RP i wysiedlania stamtąd Litwinów. Nie trzeba być szowinistą polskim by wspierać dążenia polskiej mniejszości do osiągnięcia przez nią praw niezbędnych do funkcjonowania i rozwoju.

Ciężko sobie wręcz wyobrazić by świadomy nacjonalista polski zajmował w tej sprawie inne pozycje. Oczywiście, nie ma nic nagannego w poszukiwaniu sojuszników po stronie litewskiej, problemem jednak jest to, że wśród ichniejszych nacjonalistów stanowisko propolskie należy do rzadkości. Kondycja mniejszości polskiej w tym kraju musi być dla nas istotniejsza niż brany na sztandary antyszowinizm, mimo że prostacka nienawiść do narodu litewskiego również powinna zniknąć z naszej retoryki.

To samo zresztą, rozwiejmy wątpliwości, dotyczy stosunku do Ukraińców, różnica jednak polega na zupełnie innej skali problemu. Państwo ukraińskie zorganizowanych prześladowań Polaków po prostu nie prowadzi, a Ukraińcy są wobec naszych rodaków, żyjących na terenie dzisiejszej Ukrainy nastawieni z grubsza pozytywnie – Polacy stanowią tam dość dobrze zintegrowaną część społeczeństwa. To, że sprzyja to nieraz ich (dobrowolnej) asymilacji to już inna sprawa, ale i tu, w przeciwdziałaniu temu procesowi leżeć powinno jedno z zadań polityki państwa polskiego. Podobnie sprzeciw wobec szowinizmu oraz rewizjonizmu granic nie oznacza automatycznie konieczności zapominania o naszym dziedzictwie historycznym na dawnych Kresach. Jasnym jest natomiast, że plaga ukrainofobii, podsycanej na ogół przez osoby, nie mające nic do powiedzenia na temat ukraińskiej historii czy łączących nas z Kijowem geopolitycznych interesów jest czymś, co należy zwalczać.

Na koniec postawmy sobie dość istotne, choć zupełnie dziś hipotetyczne pytanie. Co będzie jeśli, po domniemanym zwycięstwie nacjonalizmów nad „systemem” w każdym kraju Europy, przyjdzie poszczególnym nacjonalistycznym rządom prowadzić narodową politykę? Czy ktoś naprawdę wierzy, że wszystko będzie odbywało się na takiej zasadzie jak zjazdy kolejnych nacjonalistycznych międzynarodówek albo koncerty kapel z nurtu WP? Przyszłości oczywiście nie znamy, intuicja niżej podpisanego podpowiada mu, że wszelkie paneuropejskie projekty zjednoczenia w jednym organizmie państw nacjonalistycznych wydają się mieć mało wspólnego z rzeczywistością. Raczej po prostu mielibyśmy do czynienia z powrotem do starej konkurencji między narodami, nie zaburzanej liberalnym bredzeniem o „wartościach europejskich”. To co może tę konukrencję łagodzić, czynić ją bardziej etyczną niż znane z XX wieku krwawe jatki i wyrzynanie sąsiadów za to tylko, że mówią innym językiem, to wyższy stopień świadomości moralnej. W mojej ocenie sprzyjać jej może pogłębienie chrześcijańskiej tożsamości społeczeństw, co samo w sobie wydaje się w warunkach dziś panujących abstrakcją. Z drugiej strony sprzyjać mu może właśnie antyszowinizm – powszechne zrozumienie, że realizacja interesów narodu nie może wyrażać się w zbrodniach, że nacjonalizm nie musi wiązać się z nienawiścią. Być może brzmi to nazbyt idealistycznie, ale to ona go wewnętrznie niszczy, a jeśli pozornie wzmacnia, to doprowadza do wyrodnienia. Jej konsekwencje Europa oglądała w minionym stuleciu wiele razy i naprawdę nie ma do czego wracać. Wiemy z historii dobrze, że (niemożliwa do wyeliminowania) rywalizacja między narodami może odbywać się w różnych warunkach, na wiele sposobów i sprzeciw wobec szowinizmu mógłby się przyczynić do jej ucywilizowania.  

Zwalczajmy bezproduktywny i zidiociały szowinizm w naszych szeregach, ale nie ulegajmy pokusie, że idea państwa realizującego narodowe interesy należy do przeszłości, że słuszne hasło solidarności i współpracy nacjonalistów rozwiązuje wszystkie problemy międzynarodowe. Krytykujmy głupotę, ale uważajmy by samemu w nią nie popaść.

Jakub Siemiątkowski

sobota, 27 czerwiec 2015 14:07

„Szturmowy symbol nowych czasów”

Jeszcze parę lat temu losy przedwojennych nacjonalistów były dla mnie święte, uważałem ich za wszechwiedzących, nie widząc możliwości przebicia ich pod względem rozwinięcia idei nacjonalistycznej. Wydawało mi się, że współcześnie nie jesteśmy w stanie przeskoczyć granicy, którą nam wyznaczyli. Jednak jak napisałem na wstępie – tak było parę lat temu, kiedy zaczynała się moja cała „przygoda”. Z jednej strony było to wygodne, zawsze można było się za czymś schować i powiedzieć, że to przecież nie czasy przedwojenne. Można było stosować argumenty naszych poprzedników, lekko je poprawiając na dzisiejsze czasy. Siedzenie w przeszłości, uciekanie do niej i przez to liczenie na poprawę współczesnych realiów sprawiały pewną łatwość w ocenianiu rzeczywistości. Jednak z biegiem czasu życie pokazało brutalnie, że uciekanie i szukanie odpowiedzi w przeszłości to błąd prowadzący nas na manowce. To, co możemy i co stosujemy w „Szturmie” jak nasi poprzednicy, to patrzenie na dzisiaj oraz na przyszłość. Dziękujemy naszym poprzednikom za położenie fundamentów, ale własną drogę zbudujemy sami. Kochamy falangę jako symbol idei narodowo-radykalnej, mamy ją wyrytą w sercach. Jednak jej stosowanie „tylko i wyłącznie”, zaczęło nas powoli boleć, bo wciąż przypominało nam o poprzednikach i o ich dokonaniach. My też chcemy tworzyć, odkrywać rzeczywistość i układać ją według naszych zasad. Falanga zawsze będzie wielkim symbolem wskazującym drogę, jednak to teraz symbol szturmowy będzie nas prowadził, reprezentując naszą ideę nacjonalizmu, naszą ideę szturmowania rzeczywistości.

Nie będziemy stać w cieniu nikogo, możemy podziwiać kogoś, ale nigdy nie będziemy uważać się za stojących niżej. Nazwa naszego pisma, nasz symbol… to wszystko wyraża cechy naszych charakterów. Wszystko co chcielibyśmy, żeby nie tylko było czytane, ale także wprowadzane w życie. Każdy tekst w „Szturmie” to nasze postulaty dotyczące budowy nowej rzeczywistości. Od niedawna idea nacjonalizmu szturmowego ma swój własny symbol. Osoby utożsamiające się z naszą ideą, reprezentujące ją tak samo jak my, wiedzą już pod jakim sztandarem mają stanąć. Nasza literka „U”, stylizowana na spadającą bombę oddaje rewolucyjność naszego pisma, nie bojącego się podejmować żadnych tematów, nie bojącego się mówić i głośno prezentować poglądów, które w różnych kręgach uchodzą za lekko mówiąc „kontrowersyjne”. Nowe czasy potrzebują nowych poglądów, my nowym czasom na pewno sprostamy. Nie jesteśmy z tych, którzy płaczą na lewacki świat, nie jesteśmy z tych, którzy narzekają na wpływ złych poglądów na całą Europę. Kochamy wyzwania, krzyczymy głośno – chwała naszym czasom! Nie dlatego, że jesteśmy masochistami, jednak im więcej trudu wkładamy w zmianę otoczenia tym bardziej rozwijamy się sami oraz tym większa będzie satysfakcja kiedy rzeczy o których piszemy spełniają się bądź czekają na realizację. Nie jesteśmy naiwni czy patrzący przez różowe okulary. Wiemy co nas tu czeka, wiemy, że nic nie jest tak łatwe jak się o tym pisze czy mówi, ale będziemy próbować do końca i co najważniejsze – razem. Ten kto raz się z nami związał, ten na zawsze będzie nosił ze sobą symbol „Szturmu”.


Wiele słyszałem po naszym ogłoszeniu nowego symbolu w polskim nacjonalizmie, że jak to można odstawić Falangę na bok? Jak to możliwe? Dlaczego? Bez sensu… Jednak odzew był pozytywny, co bardzo nas ucieszyło. Teraz na nasz symbol pakujemy wszystko do czego odniesie się kiedyś historia. Bierzemy na barki w końcu nasz własny ciężar, który tworzymy sami – nie zaś dokonania innych. Nam się to udało, wpłynęło na to wiele czynników, przede wszystkim nuda, która objęła ideę nacjonalistyczną w Polsce. Przed Wami już 9 numer „Szturmu”, a pamiętam jak jeszcze zastanawialiśmy się czy nam się uda. Teraz jesteśmy o tym przekonani, że podjęliśmy właściwą drogę. Wiemy, że „Szturm” czy ktoś tego chce czy nie – tchnął pewną świeżość i nowość spojrzenia na wiele zagadnień, wzbudził wiele kontrowersji jak i obalił mity oraz poruszał tematy tabu. A to jest przecież dopiero początek. Dumny jestem z tego, że mogę współpracować z najtęższymi głowami pochodzącymi z różnych organizacji, którzy postawili podziały na bok na rzecz tworzenia współczesnego nacjonalizmu. Dokonaliśmy już rachunku sumienia, zmierzyliśmy się z przeszłością i nie spuszczamy głowy z zawstydzeniem słysząc legendarne dawne nazwy pism czy organizacji.

Idziemy własną drogą, wiedząc czego chcemy od życia. Wiemy co chcemy Wam przekazywać, wiemy jakiego chcemy nacjonalizmu – jesteśmy do bólu autentyczni. Bez względu na to czy piszemy na temat spraw współczesnych, czy oceniamy wydarzenia przeszłości. Dlatego też chcemy by nasz symbol kojarzył się z przebojowością, bojowością i autentycznością. Ważnym jest dla nas, aby utożsamiało się z nim jak największe grono. I do tego coraz szerszego grona z numeru na numer chcemy trafiać jak najprecyzyjniej, jak najlepiej. Liczymy na Was drodzy czytelnicy, jak Wy na nas, bo tak naprawdę reprezentujemy jedną sprawę. Nie dziwcie się więc naszym apelom, które często puszczamy w obieg, aby promować razem z nami „Szturm”. Jest to bardzo ważne, aby „zarazić” naszą ideologię ludzi, którzy jeszcze o nas nie słyszeli. Miejmy nadzieję, że takie sytuacje w przyszłości będą już tylko małym wyjątkiem. Ci, którzy jeszcze nie wzięli do siebie naszego symbolu oraz osoby nie mogące się do niego przyzwyczaić muszą zmienić swoje podejście, albo chodzić z zamkniętymi oczami, ponieważ będziemy promować to co nasze, najlepiej jak potrafimy. Przed Wami 9 numer „Szturmu” i kolejna dawka rewolucyjnego myślenia. Zgodnie z symbolem, szykujcie się na umysłowe bombardowanie!



Krzysztof Kubacki

wtorek, 26 maj 2015 10:19

Walc z Baszirem (Bejrut)

Walc z Baszirem

(Bejrut)

 

Brudna ziemia, wymieszana z błotem,

Wszędzie bomby spadają z łoskotem.

Koniec, koniec, jest już taki bliski…

Z nieba artyleryjskie pociski

Gryzą tak, jak rozwścieczone wilki,

A z domostw nienaturalne krzyki

Zagłuszają modlitwę do Boga…

By na Ziemi trwała…

przedwieczna trwoga,

 

Jak,

Warszawa, porzucona na stos

W trzydziestym dziewiątym,

Tak,

Zbombardowane miasto:

W osiemdziesiątym drugim.

 

I tak kamieniczka po kamieniczce

Rozlewała się cegiełką po cegiełce

Na zbroczonej krwią niewinnych

uliczce…

 

Baszir zatańczy z radości w grobie

Święty i Nietykalny na Wieki Wieków

Izrael pamiętać będzie o Tobie.

 

Pochwal pokłony ku dzieciom holokaustu!

Co sami tworzyli obozy koncentracyjne!

Przed chłopakami z zapalnikami

W brzuchu…

 

Bejrut miastem śmierci

W świadomości świata

Nie pozostanie

 

Oczy wydłubane wasze

Pozostać muszą

Okaleczone


Patryk Płokita

We współczesnym świecie jesteśmy świadkami degradacji środowiska naturalnego, zanieczyszczania powietrza, coraz mniejszej dbałości o egzystencję zwierząt w schroniskach bądź ich porzucania. W hipermarketach sprzedaje się zdrową żywność razem z podejrzaną – genetycznie modyfikowaną żywnością, która nic nie wnosi zdrowego do funkcjonowania organizmu w jednym szeregu ze śmieciowym żarciem typu chipsy, chrupki, słodycze czy słodkie napoje zawierające nadmiar cukru. Na łamach prasy możemy wiele się dowiedzieć o różnych przykładach znęcania się nad zwierzętami przez nieodpowiedzialnych właścicieli, traktowania ich jako prezenty dla dzieci, o górujących w lasach stosach śmieci i porzucanych przedmiotach codziennego użytku, które już są zużyte i nieeksploatowalne (typu baterie, fotele, lodówki, magnetowidy, telewizory etc.), eksperymentach naukowych na królikach oraz innych przykładach niszczenia naszego dobra naturalnego, na którego łonie każdy z nas się urodził.

W idei nowoczesnego, trzeciopozycyjnego nacjonalizmu ekologizm wszedł do kanonu jego elementów. Jeden z punktów deklaracji Trzeciej Pozycji zawiera informacje dotyczące roli środowiska naturalnego w prawidłowym i zdrowym funkcjonowaniu każdego narodu, co pozwoliło wielu ruchom narodowo – rewolucyjnym odejść od stereotypowego stwierdzenia, że ochrona środowiska i promowanie zdrowego trybu życia to lewacki wynalazek. Przyroda, która nas otacza w postaci lasów, rzek, mórz, gór, skupisk często zagrożonych wyginięciem gatunków zwierząt, która to przyroda jest ujmowana w granicach rezerwatów, parków narodowych i pomników przyrody, jest naszym równie ważnym, jeśli nie największym dziedzictwem naszego narodu i jego historii. Stąd obowiązkiem każdego nacjonalisty jest działalność na rzecz ochrony środowiska, znakomitym wzorem są narodowi rewolucjoniści z części krajów Europy, których organizacje posiadają własne przybudówki skupiające się na wyżej wspomnianych sprawach – Movimento Social Republicano, Złoty Świt, „La Foresta Che Avanza” (przybudówka CasaPound Italia), ukraiński „Ekologiczny Opór” (przybudówka ruchu AN – Autonomiczny Opór), a także część ugrupowań polskich (m.in. ONR Podhale, AN, Inicjatywa14.net).

Jak ważną rolę odgrywa ochrona środowiska? Wbrew powszechnemu kojarzeniu go jako lewackiego sloganu warto spojrzeć na historię naszego kraju, na podstawie której można wywnioskować, że ruch działający na rzecz ochrony przyrody miał dość mocno charakter narodowy. Pierwsze, nieśmiałe jeszcze głosy podnoszące problem ochrony przyrody z racji jej znaczenia napotkać możemy w Polsce już w wieku XVIII, kiedy to m.in. księżna Izabela Czartoryska w swym Pielgrzymie w Dobromilu… zalecała troskliwe traktowanie starych drzew i sadzenie nowych, w dobie rozwoju przemysłowego Królestwa Polskiego w XIX wieku nurty romantyczny i pozytywistyczny solidarnie podkreślały wkład przyrody w kulturową niepowtarzalność naszej Ojczyzny. Echa takich idei pobrzmiewały w twórczości literackiej Bolesława Prusa, Elizy Orzeszkowej, Stefana Żeromskiego czy Władysława Reymonta, natomiast prekursorem ekologizmu w polskim ruchu narodowym był Jan Gwalbert Pawlikowski, prezes galicyjskiego Stronnictwa Narodowo – Demokratycznego. Wg niego ochrona przyrody jest istotnym elementem etnosu kulturowego i cywilizowanej postawy każdego człowieka, a ponadto umiłowanie własnej przyrody powinno być uniwersalne i autentyczne, nie zaś płytkie i komercyjne jak jakaś chwilowa moda na nowe telefony, odzież czy ulotna fascynacja.

O charakterze i człowieczeństwie wobec mniejszych braci, jak zwierzęta określił święty Franciszek z Asyżu, świadczy nasze postępowanie wobec ich, stąd potrzeba niesienia pomocy, gdy dzieje im się krzywda. Bardzo ważne znaczenie zatem ma szereg organizowanych akcji oddolnych polegających na dokarmianiu leśnej zwierzyny, sprzątaniu lokalnych ekosystemów, akcjach wsparcia dla zwierząt mieszkających w schroniskach i opiece nad porzuconymi, ponieważ one pozwalają budować kolejną część społecznego obrazu współczesnego nacjonalizmu. Zrywać tę okrutną potwarz przyklejaną nam wszystkim przez System, potwarz chuliganów i neonazistów, a ukazywać twarz prawdziwie ludzką, czułą na problemy dzisiejszego świata i gotową do niesienia pomocy każdemu istnieniu.

Istotna jest też dbałość o populację zwierząt, dzięki którym produkcja żywności funkcjonuje prawidłowo, a sama żywność jest zdrowa. Niestety dzięki upowszechnianiu się środków chemicznych mających dbać o uprawę i ochronę roślin następuje między innymi masowy pomór pszczół, które są odpowiedzialne za zapylanie 70 na 100 gatunków roślin uprawnych zapewniających produkcję 90% żywności dla całej populacji Ziemi.

Nie tylko aspekt czysto materialny, ekonomiczny i żywnościowy ma rola edukacji w zakresie ochrony środowiska bez jakichkolwiek stereotypów. Więź człowieka z przyrodą ma przede wszystkim charakter duchowy. Rozerwanie tej mocnej więzi prowadzi do dewastacji przyrody. A dewastacja przyrody niesie ze sobą również dewastację człowieka, skutkującą poważnym uszczerbkiem na jego psychice i duchowości. O tym zieloni ekolodzy z kolei zapominają, a skupiają się tylko i wyłącznie na zagrożeniu bytowania człowieka spowodowanym przez dewastację środowiska. Skupiają się tylko na przyczynach, a nie na skutkach. Idea Narodowej Ekologii, którą znakomicie opisał Bogdan Kozieł na łamach numeru pisma Zielone Brygady. Pismo ekologów z 1991 roku, stawia nie tylko na przeciwstawienie się pogorszeniu własnych warunków życiowych, ale także na konsekwencjach, jakie niesie szeroko pojęta eksploatacja środowiska przez międzynarodowe korporacje. Która powoduje niszczenie duchowe każdej istoty ludzkiej, jej duszy i najgłębszego jestestwa.

Co więcej, eksploatacja środowiska naturalnego połączona z gwałtowną industrializacją i urbanizacją spowodowała ukształtowanie się nowego typu człowieka. Człowieka wyobcowanego, osamotnionego, zmechanizowanego i wtłoczonego w trybiki Systemu, który to człowiek nie jest świadomy swojej pustki duchowej i stanowi wyłącznie przedmiot istnienia bazujący na ideologii „postępu”, ideologii forsującej hedonistyczny i konsumpcyjny styl życia, przywiązanie do dóbr doczesnych oraz brak jakiejkolwiek głębi. Dlatego należy uznać współczesne ruchy „ekologiczne” za równie poważne zagrożenie dla środowiska naturalnego obok mechaniczno – korporacyjno – kolonizacyjnego systemu. Ponieważ oba te czynniki chcą sprowadzić człowieka do roli nie istoty odczuwającej mistyczną więź z przyrodą, ziemią, Ojczyzną i Narodem, do którego przynależą i z którymi to wartościami się utożsamiają, ale właśnie do roli członka stada nastawionego jedynie na konsumpcję.

Dlatego nowoczesny, rewolucyjny nacjonalizm powinien postawić na walkę o ocalenie i nieskażenie środowiska naturalnego we wszystkich jego aspektach, tak gospodarczym (jak między innymi ograniczenie uprzemysłowienia), społecznym (tj. ograniczenie urbanizacji oraz przedefiniowanie dotychczasowej polityki ludnościowej i przestrzennej na taką, jaka będzie sprzyjać prawidłowemu rozwojowi ekośrodowiska), jak i wychowawczym – tu musi zostać położony nacisk na wychowanie człowieka w postawie odczuwania miłości do przyrody, przeżywania więzi z nią jako jednym z elementów rozwojowych naszej narodowej tożsamości. Ku temu powinny iść konkretne postulaty płynące z ideowego wnętrza nacjonalizmu, nie zaś ruchów określających się mianem „ekologicznych” czy „new age”, które wraz z czynnikami dewastującymi mechanicznie środowisko są tak jak kapitalizm i komunizm takimi samymi odnogami materializmu. Zacząć tę walkę należy od poświęcenia czasu na sprzątanie lasów, parków i innych elementów ekosystemu, segregację odpadów i tym podobne akcje połączone z oddolną edukacją społeczną w tymże zakresie.

Adam Busse  

 

wtorek, 26 maj 2015 10:16

Pułk Azow i Europejska Rekonkwista

Wydarzenia, które miały miejsce na przestrzeni ostatniego roku na Ukrainie, a więc protesty i starcia z reżimem Wiktora Janukowycza na kijowskim Majdanie, zajęcie przez Federację Rosyjską Krymu, a następnie konflikt zbrojny pomiędzy Ukraińcami a rosyjskimi dywersantami wspieranymi przez lokalnych separatystów i Kreml, przyczyniły się do częściowego zaktywizowania społeczeństwa na Ukrainie. Wskutek tych przemian, coraz bardziej widoczni stali się ukraińscy nacjonaliści, wywodzący się chociażby z Prawego Sektora, czy walczący na wschodzie kraju Pułk Azow, który tworzony jest przez Socjal-Nacjonalistyczne Zgromadzenie. Warunki te przyczyniły się również do powstawania nowych koncepcji ideologicznych, nie tylko tych skierowanych do Ukraińców, ale również narodowców z państw zachodnich. W tekście tym nieco bliżej przedstawiona zostanie idea Europejskiej Rekonkwisty, która wyszła z inicjatywy środowisk związanych z Pułkiem Azow. We wstępie należy zaznaczyć, iż autor tekstu, pomimo swojej sympatii dla walczących Ukraińców, nie jest jednocześnie ślepym ukrainofilem.

 

Idea Europejskiej Rekonkwisty zakłada zjednoczenie pod wspólnym sztandarem wszystkich nacjonalistów z „Białej Europy”, co ma przyczynić się do odrodzenia, najpierw Rusi, a następnie całego kontynentu i wyzwolenie go od wrogich „pasożytów”, którzy przyczyniają się do słabości współczesnych społeczeństw.[1] Rekonkwista oznaczać ma wyrzeczenie się bierności i postawy wyczekującej na lepsze czasy, na rzecz aktywnego działania przeciwko obecnemu systemowi i wszechobecnej korupcji.[2] Ukraińcy mają być gotowi do współpracy z innymi europejskimi organizacjami i „braćmi krwi” w celu realizacji wspólnych interesów.[3]  

 

Nasi wschodni sąsiedzi, jak się zdaje, mają świadomość, iż osiągnięcie założonych przez nich celów będzie niezwykle trudne, jednak uważają, że współpraca pomiędzy europejskimi nacjonalistami jest możliwa. Ukraińscy nacjonaliści wiedzą, że każdy naród ma swoje idee i własne interesy, jednak wspólna płaszczyzna porozumienia pomiędzy ruchami narodowymi z Europy powinna być oparta na kompromisie, który miałby uwzględniać różne koncepcje wspólnie wyznaczonych zadań. Natomiast głoszone idee powinny być jak najbliższe zwykłym ludziom, przez co nacjonaliści mogliby zyskać poparcie wśród społeczeństw.[4]

 

Ukraińcy postrzegają swoją walkę, którą toczą na wschodzie kraju, w kategoriach mesjanistycznych, uważają, że to dzięki ich działaniu wyjdzie płomień, który odrodzi Europę, płomień, którego nikt w tej części naszego kontynentu się nie spodziewał. Według nacjonalistów z Ukrainy, do tej pory pokładano nadzieję w greckiej partii Złoty Świt, która bardzo szybko zaczęła zyskiwać poparcie, lecz jej marsz zaczął hamować, podczas gdy reszta podobnych europejskich ruchów zamyka się na działanie wewnątrz własnych państw. Majdan miał to zmienić. Narodowcy zza naszej wschodniej granicy mówią o sobie, jako o potomkach jednego z najwaleczniejszych narodów świata, o czym Ukraińcy przypomnieli w trakcie swojej rewolucji oraz w czasie konfliktu zbrojnego w Donbasie.[5] Nasi wschodni sąsiedzi uważają, że „Cały prawicowy świat rozpoczyna swoją wyzwoleńczą walkę na bitewnych polach Ukrainy.” Nacjonaliści są przekonani, że bijąc się z Rosjanami walczą nie tylko o swoją ziemię, ale również o wartości, tradycję i wiarę, które były podwalinami światowej dominacji białej Europy w wiekach średnich, a którym dziś zagraża putinowska Rosja i Azja.[6] Ukraińcy za największego wroga cywilizacji uważają dzisiejszą Federację Rosyjską: nie naród mieszkający na terenie tego państwa, ale rząd i elitę tworzącą FR,[7] w której, według nich przejawia się azjatycka mentalność i kult barbarzyństwa. Zahaczając nieco o stosunki polsko-rosyjskie, na jednym z profili społecznościowych Europejskiej Rekonkwisty pojawił się post sugerujący, że za katastrofą rządowego Tupolewa, w której śmierć poniósł prezydent Lech Kaczyński i ponad 90 innych osób odpowiedzialni są Rosjanie. Nacjonaliści z Ukrainy porównali Rosję do chorego psa, który chce zaatakować każdego, kto znajdzie się w jego pobliżu. Zwolennicy Europejskiej Rekonkwisty uważają, że dzisiejszy Zachód nie będzie w stanie uratować tego chorej Rosji, dlatego należy się jej pozbyć.[8]

 

W tym miejscu pojawia się kolejny ważny wątek, gdyż Ukraińcy widząc zagrożenie idące z Rosji, jednocześnie nie pałają miłością w stosunku do zachodniego świata, który uważają za takiego samego wroga, jak eurazjatyckie idee głoszone ze Wschodu. Ukraińcy przyznają, że dzisiejsza Europa, na pierwszy rzut oka, wydaje się o wiele bardziej atrakcyjnym i przyjaznym miejscem, jednak jest to tylko fasada i ułuda. Według ukraińskich nacjonalistów, Zachód stwarza tylko pozory wolności, a wartości, którymi współcześnie się kieruje, jak chociażby kult konsumpcji, dewiacje, wyrzeczenie się własnej tożsamości narodowej na rzecz multikulturalizmu, niszczenie tradycyjnego charakteru rodziny i nihilizm, przemieniają charaktery ludzi, którzy nie są w stanie samodzielnie myśleć, przestają być kreatywni i rozwijać się duchowo oraz nie są w stanie poświęcać się dla wyższych idei. Według Ukraińców to właśnie te ostatnie cechy przyczyniły się do wysokiej pozycji białego człowieka, dzięki którym był w stanie rozwijać się, budować wynalazki i odkrywać nowe ziemie, niestety postawy te zostały zapomniane.[9] Dlatego dla europejskich patriotów, współczesny liberalny Zachód jest takim samym wrogiem jak azjatycka Rosja, a upadek jest przeznaczeniem obydwóch tych podmiotów, które w istocie należą do tego samego systemu. Ich miejsce ma zająć Europa Narodów, gdzie wartościami najwyższymi będzie właśnie naród oraz tradycja.[10]

 

Według Ukraińców, kolejnym wrogiem, zaraz po Rosji, jest samozwańcze Państwo Islamskie, które rozwinęło się po wydarzeniach „arabskiej wiosny”, gdzie za przyzwoleniem Zachodu, rewolucjoniści obalali kolejne rządy, które stabilizowały sytuację w Północnej Afryce i na Bliskich Wschodzie. Okoliczności te przyczyniły się do prześladowań chrześcijan oraz możliwości przeprowadzania ataków terrorystycznych na terytorium państw leżących w Europie.[11] Ukraińcy, krytykują państwa zachodnie za brak dostrzegania zagrożeń płynących przede wszystkim z kierunku Rosji, jednak postulują oni współpracę z w sprawach bezpieczeństwa z Wielka Brytanią, Polską, Litwą, ale przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi, których potencjał gospodarczy i wojskowy może przyczynić się do deeskalacji konfliktu ukraińsko-rosyjskiego oraz zniszczenia Państwa Islamskiego działającego na terytorium Syrii i Iraku.[12]

 

Ukraińcy zagrożenie widzą również po stronie muzułmańskich terrorystów z Kaukazu, dostrzegając jednak, że gdyby ci zdecydowali się aktywniej działać przeciwko Rosji, oznaczałoby to, z taktycznego punktu widzenia, korzyści dla Ukrainy, gdyż otworzyłby się kolejny front przeciwko FR. Skądinąd warunki te przyczyniłyby się również do osłabienie rosyjskiej nacjonalistycznej opozycji względem putinowskich rządów na Kremlu, co z kolei byłoby minusem w tej sytuacji .[13]

 

Do idei europejskiej rekonkwisty odwoływały się, jeszcze w trakcie trwania protestów na kijowskim Majdanie, inne grupy ukraińskich nacjonalistów, jak chociażby Prawy Sektor, który upublicznił w Internecie wideo stanowiące streszczenie swoich poglądów. Jest w nim także mowa, iż ukraińska rewolucja zapoczątkuje zmiany nie tylko na Ukrainie, ale także w całej Europie. Przywódca „prawoseków” Dmytro Jarosz mówił w tym filmie: „Wszystko to tylko początek! Od naszego Majdanu, odrodzenia Kijowskiej Rusi, rozpocznie się odrodzenie całej Europy!”[14] Również w propagandowych grafikach Pułku Azow możemy zaobserwować odwołania do idei Europejskiej Rekonkwisty, gdzie na tle ochotników służących w pułku widnieje napis, „Today Ukraine, tomorrow Rus and whole Europe.” W celu propagowania swoich idei Ukraińcy prowadzą szereg stron internetowych i profili społecznościowych, które redagowane są w kilku językach, między innymi w ukraińskim, rosyjskim, białoruskim, polskim, angielskim i hiszpańskim. W swoim projekcie Ukraińcy skupiają się przede wszystkim na promowaniu idei współpracy pomiędzy nacjonalistami z Europy, a także popularyzowaniu informacji na temat Pułku Azow i jego działań bojowych. Nasi wschodni sąsiedzi podkreślają, że ochotnicze ukraińskie bataliony o charakterze narodowym to pierwsze zbrojne jednostki nacjonalistów we współczesnym świecie, co jakby samo przez się miało sugerować, że to właśnie Ukraińcy mają przyczynić się do odrodzenia Europy.

 

Jak możemy zaobserwować idea Europejskiej Rekonkwisty jest w dużej mierze oparta na programie negatywnym, kontestującym, słusznie zresztą, obecną sytuację w Europie. Niestety w przekazie Ukraińców nie ma praktycznych porad, poza ogólnikami, jak naprawić ten stan rzeczy. Sama koncepcja jest bardzo młoda i nie zdążono jeszcze wytworzyć wokół niej odpowiednio rozbudowanej myśli ideologicznej. Na dzień dzisiejszy idea ta jest w wielu miejscach niespójna, gdyż z jednej strony krytykuje się państwa zachodnie, gdzie indziej jednak podkreśla się potrzebę stabilizowania sytuacji na świecie za pomocą narzędzi, którymi dysponują Stany Zjednoczone, należące przecież do dekadenckiego Zachodu, któremu Ukraińcy chcą się przeciwstawiać. Zresztą sama idea zjednoczenia europejskich nacjonalistów pod jednym sztandarem jest praktycznie z góry skazana na niepowodzenia. Jest to czysta utopia. Wystarczy popatrzeć, jak narodowcy z Europy podzielili się w kwestii właśnie konfliktu na Ukrainie. Poza rzeczywistą chęcią współdziałania, idea Europejskiej Rekonkwisty forsowana przez środowiska powiązane z Pułkiem Azow, według mojej opinii, jest determinowana również sytuacją w ich własnym kraju, który pogrążony jest w wojnie oraz w zapaści gospodarczej, dlatego Ukraińcy tak bardzo chcą zyskać w swojej sprawie sojuszników. Czy zyskają?


  1. P.

 

[1]Idea of European Reconquista, http://en.whitereconquista.com/idea-of-european-reconquista, 22.05.2015.

[2]Ibidem.

[3]Ibidem.

[4]To a question about united nationalistic conception, http://en.whitereconquista.com/to-a-question-about-united-nationalistic-conception, 22.05.2015.

[5]Україна - останній форпост Європи, http://ukr.whitereconquista.com/ukraina---ostanniy-forpost-vropi, 22.05.2105.

[6]Ibidem.

[7]Our nationalism and them religion, http://en.whitereconquista.com/our-nationalism-and-them-religion, 22.05.2015.

[8]Третій шлях Європи, http://ukr.whitereconquista.com/tretiy-shlyah-vropi, 22.05.2015.

[9]Ibidem.

[10]Ibidem.

[11]R. Rukomeda, Беззахисна Європа, http://ukr.whitereconquista.com/bezzahisna-evropa, 22.05.2015.

[12]Ibidem.

[13]Our nationalism and them religion...

[14]Правий Сектор. Велике Українське Відвоювання, https://www.youtube.com/watch?v=i9mdBQ9MhEY&oref=https%3A%2F%2Fwww.youtube.com%2Fwatch%3Fv%3Di9mdBQ9MhEY&has_verified=1, 22.05.2015.

wtorek, 26 maj 2015 10:14

Ideał formacji narodowej

Wśród ideowych inspiracji nieodmiennie królują w szeregach grup narodowych formacje z lat 30. Wiele było w tych czasach ruchów żarliwie ideowych, do takich zaliczały się także niektóre kręgi polskiego ruchu narodowego, z RNR na czele. Punktem odniesienia dla wielu jest rumuński Legion Michała Archanioła. Często chcemy widzieć się w roli następców tych formacji, deklamujemy, że bliskie są nam ich założenia, ideały. Prawda jednak bywa surowa, typ psychiczny reprezentowany przez przeciętnego narodowca różni się dziś diametralnie od tego co prezentowali sobą nasi poprzednicy.

Czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego wspomniany Legion Michała Archanioła był tym czym był? Dlaczego niektóre gniazda legionistów przetrwały kilkukrotną delegalizację i krwawe prześladowania ze strony kolejno demoliberalnych rządów, królewskiej dyktatury, konserwatywno-narodowych rządów gen. Antonescu, a na końcu komunistów? W 1939 król Karol II wydał rozporządzenie aby w każdej prefekturze zlikwidowano po 3 legionistów. W ciągu następnych miesięcy cała Rumunia spłynęła krwią. Na wsi wieszano ich na słupach telegraficznych, a szkołom nakazano ściąganie dzieci na miejsca ich egzekucji. Czy dzisiejszy ruch nacjonalistyczny przetrwałby represje o takiej skali? Pytanie retoryczne – z autopsji wiemy, że niemała część dzisiejszych narodowców boi się… spisania przez policję. W ogóle represje dotykające nas ze strony „policyjnego państwa” PO bardzo rzadko wykraczają poza mandat czy nocleg na dołku.

Odpowiedź na pytanie o fenomen Legionu jest złożona. Fundamentalny był tu z pewnością czynnik religijny. Wielu współczesnych nacjonalistów nabija się z oscylujących wokół tego zagadnienia czynników, co musi smucić. Jak by to liberalnie nie zabrzmiało, zostawmy na chwilę sprawę samej wiary, uznając że stosunek do Boga jest indywidualną sprawą każdego człowieka. Nie zmienia to jednak faktu potężnego oddziaływania społecznego religii na przestrzeni wieków, a w kraju takim jak Polska widać to również dziś. Naprawdę, deprawacja dotykająca poszczególne jednostki reprezentujące Kościół jest sprawą czwartorzędną w skali makro. Przykład pierwszy z brzegu. Gdyby nie szerokie wpływy Kościoła w społeczeństwie, to u progu transformacji ustrojowej zapewne nikomu nie przyszłoby do głowy zniesienie aborcji na żądanie i mielibyśmy takich „zabiegów” rocznie po 100 czy 200 tysięcy, tak jak to było w czasach nie sugerującej się przecież zdaniem księży Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Nie trzeba być wierzącym katolikiem, by ten czynnik doceniać i wspierać. Sama nauka Kościoła, należycie i dogłębnie poznana jest sojusznikiem nacjonalizmu, wiara wszędzie tam gdzie się z nacjonalizmem łączyła, nie tylko podnosiła go doktrynalnie – również wzmacniała go potężnie, bo cóż może tak wzmóc jakąś ideę jak metafizyczne, religijne uzasadnienie? Być może nie jest do osiągnięcia powrót do takiego stopnia przesiąknięcia chrześcijaństwem ideologii narodowej, jak to było widać wśród dawnych ugrupowań nacjonalistycznych, ciężko jednak nie widzieć tu drogowskazu obowiązującego również dziś.

Legion Michała Archanioła to jednak nie tylko mistyczna religijność. Istotą relacji między organizacją a członkami było formowanie woli. Czynnikiem podnoszącym legionistę było to, co dziś niektórzy z nas zwą aktywizmem. Tyle tylko, że był to aktywizm z prawdziwego zdarzenia. Każdy, kto interesował się kiedyś tym ruchem, musiał być pod wrażeniem skali pracy fizycznej jakiej podejmowali się legioniści. Dość wspomnieć, że ich główna siedziba, Zielony Dom w Bukareszcie, zbudowana była od fundamentów przez legionistów. Legion wdrażał ideę Narodowego Państwa Pracy czynem każdego ze swoich członków. Ich spartański tryb życia, wyrzeczenie zbędnych wygód wydają się w warunkach nowoczesności i konsumpcjonizmu niedoścignionym ideałem, kto jednak jak nie nacjonaliści powinien widzieć w nim swój wzór?

Praca fizyczna jest istotnym czynnikiem formacyjnym, kształtuje charakter. Praca uszlachetnia – nie jest to frazes. Przynosi satysfakcję, pozwala oderwać się od wszystkich bezwartościowych głupot, jakie przynosi nam współczesność. Wielu narodowcom nawykłym czy to do filozofowania na tematy, o których mają mizerne pojęcie czy to do marnotrawienia czasu przed komputerem, przydałaby się choć raz na jakiś czas praca na budowie czy też pomoc rolnikom przy żniwach, jak miała to w planach jedna z narodowych organizacji. Także pomoc nacjonalistów ludności cierpiącej w wyniku klęsk żywiołowych powinna być normą. Współcześnie szlak wskazali tu kilka lat temu Węgrzy z Magyar Garda, wspierający czynem powodzian. W akcję włączył się zresztą sam prezes Jobbiku Gabor Vona – bo przywódcy powinni dawać przykład aktywowi we wszystkich tego typu działaniach.

Podobnie rozwijającym narzędziem jest sport, co również doceniali przedwojenni nacjonaliści w wielu krajach. Jest tak nie tylko dlatego, że sport kształtuje nas fizycznie, że przynosi tężyznę fizyczną potrzebną w walce o nasze ideały, ale również dlatego że wzmacnia charakter. Normą w naszym ruchu powinno być to, że nacjonalista nie tylko słucha odpowiedniej muzyki, uczestniczy w narodowych manifestacjach i czyta narodowe publikacje, ale także to że coś trenuje, jest aktywny fizycznie. Na tym polu widać zresztą pozytywne zmiany w wielu środowiskach narodowych.

Na kształcenie dodatnich cech wpływać może także inny czynnik. Mowa o aktywnym poznawaniu naszej ojczyzny. Chodzi o wędrówki, rajdy szlakami naszych żołnierzy, pielgrzymki do historycznych ośrodków polskości (jak Marsz Piastowski), zdobywanie polskich gór. Poznawanie ojczyzny to budowanie z nią więzi autentycznej, takiej której nie zastąpi nawet lektura cennych książek. I tu odnajdziemy inspirację wśród przedwojennych nacjonalistów. Legendarną stała się więź żelaznogwardzistów z ziemią ojczystą, która od czasów Decebala przesiąkała krwią rumuńskich wojowników. Wzmagały te więzy ich wędrówki po górskich wioskach, połączone z szerzeniem religijno-nacjonalistycznego przesłania. Nieco wcześniej niemieckie Wandervogel były kuźnią kadr dla przyszłej rewolucji konserwatywnej. Również na polskim gruncie mamy się zresztą do czego się odwoływać.

Dziś jedną z najbardziej obiecujących inicjatyw jest w tej materii „Projekt Wypad”, autonomicznych nacjonalistów, wrażenie robią kolejne edycje „Instynktu Przetrwania”, choć podobne, nienazwane na ogół inicjatywy funkcjonują także wśród innych grup narodowych. Przyszłość nakłada na nas obowiązek umasowienia tej formy spędzania wolnego czasu w środowiskach nacjonalistycznych. Myśleć można o innych wariantach tego typu aktywności, o obozach survivalowych, o nacisku na paramilitaryzację ruchu. Naturalnie predestynowane do szerokiego rozpropagowania tej idei są te grupy, które już dziś starają się realizować na tym polu. Podobnie jak w każdej innej dziedzinie – nie powinno nam zależeć na tym, by ten rodzaj aktywnej, nacjonalistycznej „turystyki” był domeną nielicznej grupki zapaleńców, ale możliwie szerokich rzesz działaczy.

Formacja to nie tylko intelektualne samokształcenie, zdobywanie wiedzy. Obserwując zachowania niektórych narodowców ciężko nie dojść do wniosku, że formacją musi być dziś nie tylko czytanie endeckich archiwaliów sprzed niemal wieku, choć i je powinniśmy znać. Mowa nawet nie o uczestnictwie w dyskusjach i czytaniu rzeczy aktualnych. Formacja to dziś w co najmniej równej mierze kształtowanie charakteru, siły woli – kształtowanie dodatnich cech osobowości poprzez pokonywanie własnych słabości i ograniczeń. Podejmowanie się dobrowolnych wyrzeczeń, w myśl elitarystycznej filozofii Wincentego Lutosławskiego. Podnoszenie się do miana „wyższego typu człowieka”, jak by to określił Dmowski. „Udoskonalanie człowieka to cel każdego zdrowego systemu społecznego” pisał Julius Evola. Formacja musi iść po wyznaczonym w czasach antycznych szlaku rozwoju nie tylko intelektualnego, który zresztą w środowiskach narodowych szwankuje, ale również duchowego i fizycznego. Jeśli nacjonaliści mają kiedyś być elitą albo chociaż do tego miana realnie aspirować (i ma to wyglądać poważnie, a nie groteskowo, jak dziś), to niezbędnym jest podjęcie na nowo ideału doskonalenia swoich cnót. Ideału tak często wdrażanego w środowiskach narodowo-radykalnych zeszłego stulecia, najlepiej chyba zrealizowanego w karnych i fanatycznie ideowych szeregach Żelaznej Gwardii. „Ruch Legionowy ma charakter wielkiej szkoły duchowej. Celem naszym jest rozpłomienić niezachwianą wiarę, przekształcić, zrewolucjonizować duszę rumuńską” – wcielanie w życie nadużywanego, a przez to tracącego powagę, hasła narodowej rewolucji rozpocząć musimy od siebie samych. Bepistowskie hasło „umundurowania dusz” jest wciąż aktualne i nie ma nic wspólnego z antykwarycznym powielaniem ówczesnych elementów ubioru.

Jakub Siemiątkowski