Szturm

Szturm

wtorek, 21 lipiec 2015 00:58

Jeszcze o Rewolucji Francuskiej

W środowiskach szeroko pojętej „prawicy” w dobrym tonie są wyrazy wrogości wobec Rewolucji Francuskiej. Tymczasem jeden z najbardziej tradycjonalistycznie nastawionych polskich nacjonalistów Karol Stefan Frycz, o którym Wojciech Wasiutyński pisał: „fenomen i prawdziwie konserwatywny narodowiec”, wypowiadał się na temat niektórych aspektów tych wydarzeń pozytywnie. Pisał wręcz, że nacjonalizm jego czasów, mimo nawiązań do średniowiecza, jest tak naprawdę dzieckiem XVIII-wiecznego zrywu.

Afirmatywnie podchodzi Frycz do tych kilku dekad dziejów Europy, kiedy siły dążące do rewolucyjnych zmian ścierały się w większości krajów ze starymi monarchiami. W pełni rozumiejąc zakorzenienie narodów w dawniejszych czasach, widzi w wieku rewolucji świt nowoczesnych narodów i bynajmniej nad takim biegiem spraw nie rozpacza. W 1936 roku tak opisywał swoje stanowisko: „To, co się nazywa wiekiem XIX, zaczęło się właśnie z rokiem 1789 i do roku 1848, a więc do ukazania się „Manifestu Komunistycznego” Marksa nie stanowi czegoś, co bezwzględnie należałoby potępić. Ta pierwsza faza epoki nie jest czymś absolutnie złym i antypatycznym. Jeszcze „Wiosna Ludów” ma karty, które i dziś wzruszą, była to przecież właściwa wiosna narodów, które budziły się do nowego życia. Dopiero później historia ta coraz bardziej się zaciemnia i coraz gorszą przyszłość zapowiada. W każdym razie nad tą pierwszą epoką unoszą się nie tylko hasła rewolucyjne, ale i narodowe; – druga już jest znacznie ciemniejsza, niby jest nacjonalizmem, ale myśl przeżarł socjalizm i materializm, – jest epoka „izmów”, niemiła i głupia jak one”.

Sama Rewolucja Francuska także nie spotyka się u Frycza z agresją, a wręcz z akceptacją części założeń. Na łamach „Myśli Narodowej” pisał nieco później: „Nasze zadanie dziejowe polega na urządzeniu państwa mas – państwa narodowego. Państwo ma obejmować dzisiaj wszystko i służyć mu mają wszyscy. Ruchy narodowe w koszulach, umundurowane i słuchające wodzów, wzywają rzesze na ratunek ojczyzny. Rzucają masy do krwawej walki o ideały. I jeśli ta dzisiejszość lubuje się w średniowieczu, to jest do niego li tylko w pewnej barbaryzacji podobna, „w mroku” – ale socjologicznie całą tkwi w tym, co zawikłała francuska rewolucja i jej poprzedni, przygotowawczy etap – filozoficzno-absolutystyczne monarchie oświeconego stulecia”. Frycz oczywiście jest świadomy, że swoje źródła w czasach Rewolucji mają również trendy zupełnie niszczycielskie, gubiące naszą cywilizacje, ale jest w stanie oddzielić dobre od złego.

Oczywiście totalizm postulowany przez Frycza i wielu jego rówieśników ma być głęboko katolicki, a więc inny w treści niż totalizm jakobiński, niemniej jednak sam Frycz zaznacza, że rozwiązania doby Rewolucji Francuskiej na koncepcje jego pokolenia siłą rzeczy wywierają nie mniejszy wpływ niż myśl klasyków katolickiej teologii. Frycz nie postuluje odcięcia się od całości dziedzictwa rewolucji – byłoby to oszukiwanie samego siebie, bo nacjonalizm jest dzieckiem tych wydarzeń: „Marszałek Kellerman odnosząc zwycięstwo pod Valmy, z przekąsem myślał o swoim sankiulockim wojsku i nie bardzo sam wierzył w jego triumfy. Ale ta skromna, właściwie nawet nie bitwa, a kanonada rozpoczyna jednak nową epokę, w której walczyć będą nie armie, ale uzbrojone narody, a w […] dobie wojny odrywa się wszystkich od pługów i warsztatów, i wszystkim każe pracować dla zwycięstwa. I możemy sobie dziś bardzo mądrze odbrązowywać żyrondę, terror i Napoleona – ale mimo to wszyscy z nimi, a nie ze św. Franciszkiem i rycerskimi krucjatami do Ziemi Świętej, jesteśmy układem naszych stosunków związani”.

Obrzydzenie jakie żywimy do tego co zrobiono z ludem Wandei i innych występujących przeciw Rewolucji regionów tego nie zmienia. Jeszcze gorszą konsekwencją wydarzeń rewolucyjnych było oczywiście wypchnięcie Boga z należnego mu miejsca, Frycz jednak zdaje się wierzyć, że ramy państwowe, które nakreśliły wydarzenia Rewolucji da się jeszcze Nim wypełnić. I brzmi to sensownie, bo nie jest wcale tak, że w społeczeństwo masowe i państwo narodowe ma być wpisana walka z katolicyzmem, a nawet hierarchią i autorytetem.

Interesującym zresztą przypadkiem była sama ideologia jakobinów, notabene nacjonalistyczna w stopniu najpełniejszym spośród nurtów rewolucyjnych. Jakobini łączą w sobie egalitaryzm Jana Jakuba Rousseau, ale w miarę sprawowania władzy, utwierdzają swoje dyktatorskie rządy, a postulowana równość ustępuje faworyzowaniu lepszych, „cnotliwych” obywateli – prawdziwych patriotów, stanowiących mniejszość. Władza należy się tym, którzy (w myśl samego Rousseau) wolę ludu potrafią zrozumieć. Adam Danek w krótkim, choć interesującym tekście na temat jakobinów pisał zupełnie trafnie: „Wojna jako inkubator narodu przenosi model władzy sprawowanej przez naczelnego wodza ze sfery militarnej w sferę polityczną. Pojawia się idea „wodza narodu” („pierwszego obywatela” lub wręcz „obywatela-boga”): rządów dyktatorskich. Zasady wodza nie wyłonił z siebie dopiero bonapartyzm. Przed nim wysunął ją jakobinizm: rządy pierwszego konsula i „cesarza Francuzów” poprzedza dyktatura Robespierre’a, za której Republika nabiera cech peryklejskich”. W ogóle olbrzymią rolę w jakobinizmie odgrywa cnota (Vertu), znana jest powszechnie uczciwość „nieprzekupnego” Robespierre’a, tak kontrastująca ze skorumpowaniem wielu innych przywódców Rewolucji.

Specyficznym jest stosunek Robespierre’a do religii. Szczerze wierzy on w Boga i choć jest antyklerykałem, to sprzeciwia się akcji dechrystianizacyjnej prowadzonej przez hebertystów, zwraca katolikom część zagarniętych świątyń, wyśmiewa ateizm żyrondystów. Identyfikuje brak wiary w Boga ze zdegenerowaną arystokracją – idealizowany przezeń prosty lud jest pobożny. Społeczeństwo potrzebuje odniesień religijnych, inaczej niemożliwą jest cnota. Masońskiej proweniencji Istota Najwyższa, której państwowy kult starał się wprowadzić Robespierre nie jest przecież jednak Bogiem katolickim. Jakobini zwalczają tradycję swojego narodu, ale widać w nich głód odniesień do przeszłości, legitymizacji swojej władzy odwołaniu do minionej wielkości. Wyraża się to w kulcie Sparty i Republiki Rzymskiej. Spektakularne uroczystości, organizowane przez wielkiego malarza Davida, aktywnie zresztą angażującego się w prace klubu jakobińskiego, również zwiastują ruchy o ponad wiek późniejsze.

Jak pisał prof. Wielomski, „Nacjonalizm ten nie ma charakteru liberalnego, lecz kolektywistyczny. Głosząc ideę społeczeństwa zamkniętego, jakobini są narodowymi szowinistami, a popierająca ich ulica jest wrogo nastawiona do wszelkich obcych. Mamy tu do czynienia z nacjonalizmem zmilitaryzowanym i ekspansjonistycznym, gdzie każdy dom miał być bunkrem Rewolucji, a każdy obywatel żołnierzem Republiki”. Jako uczniowie preromantycznego Rousseau, jakobini sprzeciwiają się racjonalizmowi, głoszą prymat uczucia – w ogóle znaczna część oświeceniowego, liberalnego dziedzictwa budzi niechęć przynajmniej bezpośredniego otoczenia Robespierre’a. W pewnym sensie można powiedzieć, że już w tym prototypie nacjonalizmu, jakim był jakobinizm, niejako zakodowane są te wątki, które będą kształtować nacjonalizmy późniejsze, czasem nawet te sytuowane na prawicy. Frycz ma więc niemało racji w swoich diagnozach. Jakobinizm staje się tedy zwiastunem, swego rodzaju prekursorem faszyzmu – nurtu w znacznej części swoich założeń bliźniaczo podobnego, nieprzypadkowo przecież odwołującego się żywo do włoskiej, postjakobińskiej demokratycznej lewicy spod znaku Mazziniego i Garibaldiego.

Karol Stefan Frycz zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i zamiast z tymi faktami walczyć, jak dzisiejsi konserwatywni narodowcy, w zasadzie akceptuje je. Co może na pierwszy rzut oka szokować, ten tradycjonalista nie ukrywa zresztą szacunku dla cnót czołowych jakobinów, w szczególności „Gwiazdy rewolucji” Saint-Justa. W publikowanej na łamach „Prosto z mostu” recenzji książki J. M. Thompsona, Frycz pisze: „Ująć musi prawością charakteru, skromnością swej osoby i pokorą kogoś, kto dąży do ideału. I ten chłopiec, który zaczął karierę od okradzenia starej matki i ucieczki z domu – był jednak tym, który potrafił się poprawić i zacząć na nowo. Nie zrobili tego tymczasem inni i raz zbrukani nie potrafili być czyści. Śliczna twarz „archanioła terroru” nie zawodzi – w greckiej tragedii potrafił być greckim bohaterem”. Robespierre jest tu odpowiednio postacią „niewątpliwie wybitną”, choć typową dla swoich strasznych czasów. Szaleństwa jakobińskiego terroru nie deprecjonują moralnych zalet tych postaci. I co ciekawe, opisywaną książkę stawia Frycz wyżej niż słynną „Rewolucję Francuską” Pierre Gaxotte’a, monarchisty z Action Francaise. Ta druga, uznawana przez konserwatystów nieraz jako punkt odniesienia w sporach o te wydarzenia, jest dla Frycza nieobiektywna, zbyt idealizuje stosunki przedrewolucyjne, za bardzo demonizuje z kolei samych rewolucjonistów.

Gorliwy katolik, monarchista i zwolennik odrodzenia Świętego Cesarstwa Rzymskiego nie robiący z przywódców Rewolucji Francuskiej bezrozumnych bestii, a ludzi z krwi i kości. Mających często sumienia zbrukane zbrodnią, ale i zdolnych do heroizmu, chcących autentycznie naprawiać świat – nawet jeśli w swoich wizjach ostatecznie zbłądzili. Wielu z nich to moralne karły i szumowiny, ale zdarzały się też postaci wielkie. Takie słowa chyba oddają tok myślenia Frycza, i warto zastanowić się czy nie miał on racji. Nie chodzi o reaktywację dyktatury „górali”, wykazującej przecież już w końcówce XVIII wieku symptomy patologicznych i zbrodniczych systemów ponad wiek późniejszych. Po prostu czas skończyć z bezsensownie płaską oceną tych wydarzeń i postaci. Nigdzie nie namawiamy do entuzjazmu wobec całokształtu działalności rewolucjonistów, ale bądźmy chociaż sprawiedliwi w osądzie nad nimi. „Nie wszyscy nasi mistrzowie byli na prawicy”, mawiał Maurras, i może warto faktycznie wyciągnąć wnioski z tego twierdzenia.

Karol Stefan Frycz konkludował: „Jednym słowem – epoka nasza zwalcza ideologię masońską tamtych czasów, ale cała w nich tkwi każdym najdrobniejszym szczegółem”. Epoka narodowego radykalizmu i wszechobecnych faszyzmów, ale także, jak by to przewrotnie nie brzmiało, epoka nacjonalizmów chrześcijańskich miała swe korzenie w roku 1789. I miejmy tę świadomość również dziś.

Jakub Siemiątkowski

 

 

 

wtorek, 21 lipiec 2015 00:57

Upadek myślenia

Przed Wami już dziesiąty numer „Szturmu” – pamiętam, że jak zaczynaliśmy to marzyłem, żebyśmy chociaż dobili do tej liczby. Ciężkie początki, rozmowy na temat tego jak ma wyglądać pismo oraz dyskusje z poszczególnymi ludźmi, którzy mogliby zostać i w ostatecznym rozrachunku zostali redaktorami. Mogę powiedzieć na pewno tyle, że entuzjazm z jakim ruszyliśmy nie opadł z nas wcale. Motywuje i nakręca nas nie tylko wtedy, kiedy przychodzi „dedlajn” napisania tekstów, ale codzienność reprezentowania „Szturmu” i jego symbolu – a przede wszystkim idei, którą tworzymy. Dziękujemy za wsparcie i zainteresowanie, także za zwracanie nam uwagi na błędy, które popełniamy i dzięki Wam staramy się poprawić. Chciałem, żeby zaczynając erę numerów dwucyfrowych ten 10 numer był szczególny. Oprócz tego zbliża się rocznica naszego pisma – cóż mogę napisać, bądźcie gotowi!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Upadek myślenia


To co zawsze charakteryzowało naród polski to porywczość, myślenie utartymi schematami i ufność w narzucane nam bzdury. Pomimo, że ufamy w swój rozsądek dajemy się nabierać przeróżnym samozwańczym autorytetom chcącym wybić się na barkach narodu za pomocą jednego słowa „antysystemowość”. We współczesnych dyskusjach nie są używane argumenty własne, nie jest używana zdobyta wiedza – ale właśnie ogólniki tychże autorytetów, cytaty etc. Tak samo jest niestety w ruchu nacjonalistycznym/narodowym. Nie raz, nie dwa na fanpage’u „Szturmu” w dyskusjach w komentarzach leciały ostre teksty w celu obrażenia przeciwnika, za punkt spojrzenia nie przedstawiając oprócz masy wyzwisk w ani jednym komentarzu żadnych dobrych kontrargumentów. Bieda umysłowa jaka dosięgła nasz naród jest katastroficzna i ma niestety także odbicie na szeroko rozumianym ruchu nacjonalistycznym. Nie potrzeba już książek – wystarczy filmik na youtube czy też krótkie hasło, bądź słowne prowokacje mające na celu nie wzajemne merytoryczne przekonywanie, ale dokopanie czy po prostu pokazanie swego intelektualnego dna. Jeżeli ktoś dzisiaj by się mnie spytał co sądzę o cenzurze czy zaostrzeniu wolności słowa – odpowiedziałbym, że całkowicie przeciwny nie jestem – niektórzy chyba po prostu na to nie zasługują. Miał rację Stanisław Cat-Mackiewicz, że „symbolistyczno-ogólnikowe a nieokreślone frazesy mają u nas zawsze znakomite powodzenie." I w tym tkwi nasz tragizm.



Wielu z nas winę zrzuca na dzisiejsze czasy co nie jest do końca prawdą. Cat-Mackiewicz krytykując duszę polską opisywał przecież nasz naród z tak dziś wyidealizowanego przez nacjonalistów dwudziestolecia międzywojennego. Szczególnie o czasach dla nas tragicznych, kiedy to polski naród ufny we frazesy i wspólnie nakręcający się z ówczesną władzą sam pchał się nad przepaść. Osoby mające inne zdanie były linczowane i alienowane z szeregu społeczeństwa. Dziś może nie pchamy się aż do takiej tragedii jak ponad 70 lat temu, choć spadamy w równie niebezpieczną otchłań braku myślenia. Tak samo poddajemy linczowi wszystkich stojących do nas w opozycji, choć przedstawiających racjonalne argumenty. Rozmawiamy między sobą z uczuciem niechęci, tak naprawdę chcąc się wywyższyć nad swoim kontrrozmówcą niż dojść do sedna sprawy. Są takie hasła wśród naszej społeczności, że tylko na krótki ich wydźwięk dochodzi do unicestwienia procesów myślowych i rzucania się do dyskusji jak na zwierzynę. Jest to dla nas bardzo niebezpieczne, oddając się jedynie pustym grom słownym przestajemy się rozwijać.


Zaprzestanie dyskusji i myślenia nad argumentami doprowadza nas do stanu, w którym nie możemy w sposób normalny ocenić polityki państwa, ani jej tak naprawdę tworzyć. Tak samo jest z ideą nacjonalistyczną, która staje się spleceniem krótkich frazesów, a nie konkretnych postulatów. Zamglona rzeczywistość oparta na krótkich hasłach nie powoduje rozwinięcia ich na większą skalę. Sądzę, że i w naszych szeregach można by odnaleźć ludzi niepotrafiących rozwinąć haseł wykrzykiwanych na manifestacjach. Mam pośrednie pretensje do tych osób, dlatego, że do takiego myślenia doprowadza bardzo często organizacja. Tych masz nie lubić, z tymi się trzymać itd. To tak oczywiście w skrócie. Wolałbym posłuchać zdania konkretnej osoby, niż maglowania mnie cytatami przeszłości lub teraźniejszych „gwiazd Internetu”. Bardzo często wrzucając na nasz internetowy profil na jednym z portali społecznościowych dajemy specjalnie kontrowersyjne tematy, aby pobudzić ludzi do dyskusji. Co się pod nimi dzieje jest jedną wielką beznadzieją. To, że jako „Szturm” staramy się w pewien sposób narzucić swój pogląd świata, to nie znaczy, że jesteśmy zamknięci na argumenty. Z chęcią poczytalibyśmy polemiki z naszymi poglądami lub powymieniali się spojrzeniami na różne sytuacje. Jednak do tego potrzebujemy normalnych kontrrozmówców, nie zaś ludzi, którzy swoją postawą zasługują jedynie na naszą pogardę. My także szukamy nadal odpowiedzi na wiele pytań i zapewne nie na wszystkie kiedykolwiek poznamy odpowiedź. Jednak chęć wiedzy pcha nas do przodu, dzięki czemu dyskutując między sobą bez zawiści przemy naprzód tworzymy przez to nowe pomysły i koncepcje. Chcielibyśmy, żeby oprócz kształtowania rzeczywistości „Szturm” był taką platformą starcia się różnych spojrzeń na daną sprawę. Niech nikt nie cofa się przed wejściem z nami w dyskusje przez ludzi rzucających mięsem w komentarzach czy artykułach – rozmawiajmy i twórzmy nacjonalizm razem.

Upadek myślenia wśród narodu jest poważnym tematem, na który nie możemy przymykać oka. W czasach rozwoju Internetu, prezentacji wielu rzeczy poprzez grafiki, krótkie spoty reklamowe my sami powinniśmy narzucać sobie rygor kształcenia. Czytać książki, lektury, debaty, wywiady, szukać na własną rękę rozwiązań problemów i pytań, które nas męczą, a kiedy znajdzie się już odpowiedzi dzielić się z nimi poprzez napisanie artykułu i przesłanie go na którąś ze stron, bądź do jakiegoś pisma. U nas także mile widziani są czytelnicy chcący na naszych łamach podzielić się własnymi spostrzeżeniami. Przykładem jest właśnie numer 10, który mam nadzieję zapadnie Wam na długo w pamięci. Nie ma co się bać przelać na papier swych myśli – jest to o wiele wartościowsze niż trzymanie ich dla siebie. Aby wyeliminować tzw. współczesnych trolli istnieje potrzeba wygenerowania postawy ofensywnej przez ludzi mających coś do powiedzenia. Obecnie nawet o polityce państwa jaką chcielibyśmy mieć bądź o rzeczach dziejących się dookoła nas rozmawiamy bluzgami, wystarczy rzucić hasło wojny na Ukrainie, stosunku do Rosji itp. żeby rozpoczęła się jatka. Jeżeli chcemy aby nacjonalizm był czymś więcej nie spuszczajmy go w dół do poziomu demoliberalizmu i reprezentujących go pomniejszych idei. Jeżeli tego nie zmienimy to te wszystkie manifestacyjne hasła tak naprawdę będą gó..o warte.


Krzysztof Kubacki



sobota, 27 czerwiec 2015 14:26

„Samotna krucjata”

        Weźmiesz maszynę czasową i zrobisz obwód, aby się zamknął, gdy czas minie. I weźmiesz proch. Pójdziesz do miejsca, w którym kobiety zniżone czynią nieprawość. Uzbroisz się w odwagę i odejdziesz, wydawszy wyrok na nie.
         Wiek Ciemny pełnię osiągnął. Dał ludziom wolny głos i nad głosem tym zapanował. Rozpustę uczynił cnotą. Zabójstwo niewinnych pochwalił. Walk ze Złym potępił, a Przebóstwienie wyśmiał. Uczynił wyrzutków królami, królów wyrzutkami, zaś lud w nędzy pogrążył. Bogaci wolność do zła otrzymali. A liczba ich wciąż się zmniejszała. Zwiększała się liczba nieszczęsnych, dusze spadały w Otchłań.
Ja rzekłem: Dość!
Odrzućcie jałowe słowa i języki! Kartkę i kij odrzućcie! Weź topór i zabij Bestię czasu swego. Niech jej Państwo i jej Kościół cierpią z Twych rąk!
Odrzućcie gusła ludzkie i prawne!
Ja jestem czyn!

       Bar LGBT w mieście A otworzył podwoje. Tęczowa flaga powiewała przy wejściu, głosząc dumę „innych preferencji”. Zjawili się goście – osobniki płci wszelakich, trudnych częstokroć do wymówienia. Łyse, kudłate, chude, umięśnione, ras rozmaitych, wiele w krzykliwym makijażu, w nienaturalnie ekscentrycznej biżuterii. Kto mężczyzną a kto kobietą? Oto jest pytanie.
         Ściany zdobiły napisy: „Wolność, miłość pokój”, „Moje ciało, moje prawo”, „Miłość nie wyklucza”, „Seks! Seks! Seks!”, itp. Stworzenia obejmowały się i całowały po 2, 3,... Czasem jakaś grupa skierowała swe kroki ku toalecie. Z głośników leciała muzyka, opiewająca powyższy styl życia. Krążyły rozmaite napoje, szeptano słowa, śmiano się.
         Nagle powietrze przeszył huk. Paraliżujący huk! Stoliki i krzesła zwaliły się na ziemię, razem z klientami. Sala wypełniła się dymem. Scena zaczęła płonąć. Rozległy się krzyki.

- Bomba!

- Terroryści!

- Podli fanatycy!

- To straszne!

- Policja!!!

Radiowóz przyjechał na syrenie. Funkcjonariusze przystąpili do przesłuchiwania. Spytali się właścicielki:

- Macie nagrania z kamer?

- Oczywiście. Już przekazuję.

- Czy widziała pani coś podejrzanego?

- Cóż... Różnych gości tu mamy, naprawdę różnych... Ale musicie coś zrobić! Oni chcą nas nastraszyć i pozabijać! To ma być kraj równości i sprawiedliwości, tak?

Śledczy zrobili dokumentację, zabierając wszelkie możliwe dowody. Działaczki rozpoczęły dyskusję.

- Napiszę dziś oświadczenie do gazety!

- Nie inaczej!

- Nici z imprezy!

- Ci radykałowie... Mają teraz siłę, by nas zabić. Wystarczy jeden chudzielec do jednej bomby. Umiarkowana prawica na pewno się odetnie, kościoły generalnie też, ale radykałowie... Te małe organizacje, niemające nic do stracenia... To dla nich szansa, by się wybić!

- Co on musi mieć w głowie!? Takie poglądy! Tolerować innych nie umie, konstruować bomby umie.

Eric Rudolph urodził się 19 września 1966 roku na Florydzie. Aktywista anty-aborcyjny i anty-homoseksualny. Dokonał zamachów bombowych podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie w 1996 roku, protestując przeciwko ideom globalnego socjalizmu, jakie według niego reprezentowały. W następnym roku podłożył bomby pod klinikę aborcyjną (zabijającą średnio 50 ludzi tygodniowo) i lesbijski bar. Do 2003 roku ukrywał się, będąc jedną z najbardziej poszukiwanych osób przez FBI. Skazany w 2005 roku na dożywocie, bez możliwości ułaskawienia. Odsiaduje wyrok w więzieniu ADX Florence.

Fabuła nie porywa się całkowicie z prawdą historyczną.

Wacław Dzięcioł

sobota, 27 czerwiec 2015 14:25

„Wróg numer 1”

                Poniższy tekst chciałbym zadedykować wszystkim tym, którzy się do jego powstania (niestety) przyczynili. Pomysł nań jest bowiem bezpośrednią konsekwencją dyskusji na fanpage'u jednej z narodowych organizacji (a dokładnie pod grafiką z którą zresztą się w 100% zgadzałem), w której to cała masa „prawicowców”, wychowanych na wszelakich korwinizmach, filmikach pewnego polskiego dziennikarza z amerykańskim paszportem (doprawdy, mało co nie osłabia mnie u wielu polskich „narodowców” jak traktowanie niczym wyrocznię pana Mariusza Maxa Kolonko – niejeden endek się w grobie przewraca) i grafikach z popularnych serwisów internetowych postanowiła udowodnić, że dla większości z nich od wiary, tradycji, rodziny ważniejszy jest kapitalizm. Żeby nie owijać w bawełnę – zakaz handlu w niedzielę (będący logiczną konsekwencją katolickiej nauki społecznej – raz, że jest to dzień święty i tego jednego dnia każdy wierzący powinien wygospodarować tę niecałą godzinę na Mszę świętą, a dwa, że może lepiej kiedy mama może sobie spędzić ten dzień z dziećmi, zamiast zasuwać przez kilkanaście godzin na kasie?) to zło, socjalizm, biurokratyzm i takie pomysły to wręcz – uwaga, nie żartuję, wpis autentyczny i dokonany wcale nie przez członka „Nigdy Więcej” – faszyzm, nieróżniący się niczym od tego z Brukseli. A postulat by tego dnia iść do kościoła został potraktowany jako narzucanie ludziom, co mają robić ze swoim wolnym czasem, a tak robić nikomu nie wolno, bo to brzydko.

                Ten wściekły atak na postulat, który powinien przeciętnemu prawicowcowi, narodowcowi, konserwatyście i tak dalej, i tak dalej, wydać się jak najbardziej godny aprobaty, doskonale obnaża fakt, że liberalizm to trucizna najgorszego rodzaju. Przecież w Polsce, w katolickim kraju, taki postulat z racji na przywiązanie społeczeństwa do chrześcijaństwa, gdzie pozycja rodziny wciąż jest jeszcze dość silna, nagle okazuje się, że polscy prawicowcy wcale nie chcą prawa zgodnego z nauczaniem Kościoła. Hola, hola! Takie pomysły to my już przerabialiśmy w PRL-u! (to niestety też autentyczny argument pewnego liberała - nawiasem mówiąc biedak chyba nie zauważył, że akurat w tym „państwie robotników”, gdzie rządziła partia forsująca „społeczny solidaryzm”, to nawet wolne soboty były wprowadzane dopiero w latach 80. i były bardzo sporadyczne).

                Częsty argument przeróżnych „konserwatywnych liberałów”, mówi, że są za konserwatyzmem obyczajowym i liberalizmem gospodarczym. A to jest mniej więcej taki sam oksymoron jak „chrześcijańska demokracja”, o czym mądrze pisał hiszpański tradycjonalistyczny filozof, działacz karlistowski Francisco Elias de Tejada, który słusznie zauważył, że prędzej czy później będzie musiało dojść do sytuacji, że ludzie chcieliby jednego, a nauczanie chrześcijańskie będzie mówiło drugie. I co wtedy począć? Wzruszamy ramionami na wolę większości? Łamiemy zasady demokracji. Vox populi, vox Dei? Cóż, właśnie złamaliśmy pierwsze przykazanie, bo olaliśmy Pana Boga dla zadowolenia społeczeństwa. W przypadku konserwatywnego liberalizmu musiałoby to działać dokładnie tak samo – możemy żyć zgodnie z nauką Kościoła i forsować jednocześnie system kapitalistyczny ale co z sytuacją kiedy okaże się, że dla zwiększenia wzrostu PKB musimy wprowadzić niechrześcijańskie prawo? Albo konserwatyzm, albo liberalizm – któryś człon tutaj będzie musiał wygrać, a któryś przegrać. Oczywiście nauczanie Kościoła można sobie zastąpić narodowymi zwyczajami, cywilizacją łacińską czy innymi wartościami, które można zbiorczo wrzucić do pojęcia „konserwatyzm”, chodzi mi o sam mechanizm. Doskonale widać to gdy niektórzy „narodowcy” deklarują przywiązanie do leseferyzmu do tego stopnia, że wzbraniają się na myśl o możliwości pomocy rodzimym firmom celem ich ochrony przed silnymi, międzynarodowymi korporacjami. Cóż, rynek ważniejszy od dobra narodu, nie?

                Liberalizm należy uznać za – ujmę brutalnie – wroga numer jeden. Komuna? Jaka komuna? Komunizmu to w Polsce nie ma od 25 lat, a nawet postkomunistyczne SLD (zostawmy już, że z ideami Marksa i Lenina to ma ono niewiele wspólnego) idzie na dno i co wybory dostaje mniej i mniej głosów bo jego elektorat w sposób naturalny się wykrusza. Anarchiści? Bez żartów, mikroskopijna grupka nie mająca żadnej reprezentacji w społeczeństwie. Jeśli dla kogoś głównym zagrożeniem dla narodu są anarchiści to albo pomylił kraje i żyje mentalnie w Grecji, Włoszech bądź Hiszpanii (gdzie takowe ruchy były i są dość silne i popularne) albo sprowadza nacjonalizm do subkulturowego getta, które polega na bieganiu skinów za punkami.

                System, w którym żyjemy, to system liberalny. Jeśli ktoś chce go sobie „unaradawiać” – no cóż, wspaniale. Co jednak w gruncie rzeczy zmieni to, że „zakażemy islamu” i powstrzymamy tę słynną „islamizację Europy” (jakże popularny postulat wszelakich narodowo-liberalnych partii, rzekomo antysystemowych i „skrajnie prawicowych”, a w rzeczywistości wpisujących się w dyskurs obecnego reżimu)? Co po ciągłym smęceniu, że Unia Europejska to zło bo to twór biurokratyczny i „socjalizm”? Czy zerowa populacja muzułmanów w Europie i obalenie UE już sprawią, że będziemy mieli zdrowe społeczeństwa? A skąd, bzdura totalna. To jest jedynie pudrowanie trupa w narodowe barwy, w środku jest równie martwy i równie przegniły.

                Demoliberalizm jest złem ale wszelacy nasi „narodowo-liberalni” czy „konserwatywno-liberalni sojusznicy są dodatkowym zagrożeniem, gdyż szkodzą idei. O wiele łatwiej jest chyba dyskutować z kimś całkowicie odległym od idei narodowej niż z takowym „narodowcem”, który uważa, że polski nacjonalizm to mix kapitalizmu (przecież Rybarski i Taylor!), antykomunizmu i niechęci do homoseksualistów. Co gorsza, w wielu głowach pokutuje genialny pogląd, iż w sumie między narodowcami a „kolibrami” i innymi liberalnymi ugrupowaniami jest w zasadzie tak niewielka różnica światopoglądowa (no jasne, w końcu przywiązanie do narodu da się połączyć z kultem indywidualizmu a konieczność ponoszenia ofiar dla dobra wspólnego z – mówiąc Ayn Rand – „cnotą egoizmu”), że powinno się stworzyć jeden, wielki antyestablishmentowy, „antysystemowy” blok. W jaki sposób wszyscy razem mielibyśmy się bić i o co – nie mam zielonego pojęcia. Nie widzę absolutnie podstaw ku temu, poza jakimś wspólnym programem negatywnym, by iść ramię w ramię z orędownikami wolności jako naczelnej, wręcz deifikowanej, zasady. Nie widzę powodu byśmy mieli święcie wierzyć wraz z nimi w to, że szkoła austriacka czy chicagowska to najlepsza metoda by osiągnąć wzrost gospodarczy a on sam jest najważniejszy...

I w tym momencie chciałbym na koniec przywołać taką osobistą anegdotkę. Otóż dwa lata temu miałem okazję być na spotkaniu z pewnym bardzo znanym i lubianym pisarzem w środowiskach wszelakiej „antykomunistycznej prawicy”. Nie będę przez litość zdradzał nazwiska, powiem tylko, że ten pan dość często pojawia się w telewizji, jako gadająca głowa i zapewne większość Czytelników, zwłaszcza interesujących się historią Polski, nazwisko to doskonale zna. Otóż nasz bohater wygłosił pogląd, iż za cenę dalszego uwalniania gospodarki i rozwoju ekonomicznego Polski byłby w stanie przeboleć ustawę o związkach partnerskich dla homoseksualistów. Cóż, to chyba najlepiej pokazuje, jakie kto ma priorytety.

Michał Szymański

Z nowości płytowych największą popularnością cieszy się najnowsza płyta zespołu Obłęd – ,,13 Nowych Ciosów”. Płyta brzmieniowo nawiązuje do swoich dwóch poprzedniczek czyli ,,Bo tu jest Polska” z 2013 roku oraz ,,100% Obłęd”. Jednak pozytywnie zaskakuje fakt iż, najnowsza płyta jest wzbogacona o niebanalne solówki oraz jak zwykle bardzo bezpośredni przekaz.

Kiedy Oswald Spengler w 1921 opublikował ,,Zmierzch Zachodu”, widział w chrześcijaństwie fundament europejskiej kultury, ale dowodził, że naszą niegdyś bogatą żywą kulturę zastąpiły martwe zasady ,,cywilizacji”, a kiedy cywilizacja ustępuje miejsca kulturze wchodzimy w epokę upadku, tak twierdził Spengler i bardzo w tej kwestii niestety się nie mylił.

Bo czym jest ,,kultura? Jest wspólnotą obyczajów i artefaktów, której dana grupa zawdzięcza swoją spoistość. Dodatkowo są to cechy intelektualne, emocjonalne i behawioralne, które są przekazywane poprzez nauczanie oraz stosunki społeczne[1], a nie jak mogłoby się wydawać tylko przekazywane drogą genetyczną. To dzięki owej ,,kulturze” społeczeństwa na przestrzeni czasu mogły zdefiniować swoją tożsamość narodową. Poprzez wytworzoną ,,kulturę wysoką” czyli ponadczasowe dzieła sztuki i literatury.

Lecz dokąd właśnie zmierza owa ,,kultura”? Gdzie są jej nowe dzieła, które można by wpisać w ,,kulturę wysoką? Tu postawię zapewne dość śmiałą tezę : Skoro wszystko może być sztuką, to sztuka przestaje mieć sens.[2] Tak myśli dość spora część społeczeństwa woląca patrzeć w telewizor niż pójść do teatru lub słuchając ,,postępowych” audiobooków niż przeczytać prawdziwą książkę. Takie traktowanie sztuki, a przez to ewentualnie nowych dzieł ,,kultury wyższej” jest błędne.

Sprowadza się bowiem do terminologii Milla ,,klasy rzeczywistej”, klasy, której istotę ustala nie człowiek, lecz natura[3]. Więc jest zasadnicza różnica między sztuką czyli ,,kulturą wyższą” a sztuka funkcjonalną. Brak zainteresowania estetycznego społeczeństwa jest jednym z powodów dla których ma ono problem z rozróżnieniem terminu sztuki a sztuki funkcjonalnej, co jest przyczyną zamierania jakiegokolwiek zainteresowania ,,kulturą wyższą”.

Dodatkowym paradygmatem ,,kultury” jest tradycja. A nie od dziś wiadomo że, elementem tradycji jest też religia. Bez nich nie funkcjonuje prawdziwa ,,kultura”. A dziś tendencją ,,kultury wysokiej” jest właśnie odchodzenie od religijnych korzeni, dlatego powrót do ich korzeni, może zapewnić ,,kulturze wysokiej” przetrwanie. Wskazanie i pokazanie przykładu, przez nas nacjonalistów, naszym społeczeństwom tychże korzeni może ponownie obudzić zainteresowania estetyczne i je ocalić. Wyrywając z niewidzialnych kajdan tej coraz bardziej panoszącej się pseudoliberalnej odpowiedniczki kultury.

 

Kacper Sikora  

 

      

 

[1] Roger Scruton, tłum. Tomasz Bieroń, Kultura jest ważna. Wiara i uczucie w osaczonym świecie., Wydawnictwo ZYSK I S-KA, Poznań 2010, s. 15.

[2] John Carem, What Good are the Arts?, Faber and Faber, London 2005, Roger Scruton, tłum. Tomasz Bieroń, Kultura jest ważna. Wiara i uczucie w osaczonym świecie., Wydawnictwo ZYSK I S-KA, Poznań 2010, s. 24.

[3] J. S. Mill, System logiki dedukcyjnej i indukcyjnej, przeł. Czesław Znamierowski, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1962, ks. I, rozdz. VII § 4.

Klęska militarna Polski w kampanii wrześniowej 1939 roku oraz związany z tym początek niemieckiej i sowieckiej okupacji wymusiły szereg zmian na dotychczas funkcjonujących strukturach przedwojennego ruchu narodowego. Pochodząca ze środowiska Obozu Narodowo-Radykalnego „ABC” grupa ocalałego kierownictwa przekształciła się w Grupę „Szańca”, której nazwa pochodziła od wydawanego już w październiku 1939 roku głównego pisma konspiracyjnego „Szaniec” (będącego organem prasowym tejże grupy, Związku Jaszczurczego i później Narodowych Sił Zbrojnych). Pismo było wydawane początkowo jako biuletyn na nasłuchu radiowym, natomiast od 24 marca 1940 roku – już w formie drukowanej (od 1940 roku do upadku powstania warszawskiego łącznie wydano 156 numerów w nakładzie od 5 do 15 tysięcy egzemplarzy).

14/15 października 1939 roku powstał zalążek przyszłego wojska polskiego, jakim była Organizacja Wojskowa Związek Jaszczurczy, i który stał się fundamentem do stworzenia Narodowych Sił Zbrojnych, natomiast głównym organem cywilnym był powstały na przełomie 1939 i 1940 roku Komisariat Cywilny, jego zadaniem było przygotowanie kadr administracyjnych do objęcia ziem polskich po ich wyzwoleniu. Po utworzeniu Narodowych Sił Zbrojnych KC przekształcił się w Służbę Cywilną Narodu pod przewodnictwem brata autora „Odrodzenia idealizmu politycznego”, Kazimierza Gluzińskiego, później po rozłamie na tle scalenia NSZ z Armią Krajową w drugiej połowie 1944 roku konspiracja narodowa powołała do życia samodzielną Radę Polityczną NSZ.

W ramach Grupy Szańca działało 6 organizacji wewnętrznych, podporządkowanych politycznie tajnej strukturze ONR – Organizacji Polskiej: organizację kobiecą „Wiara i Wola”, chłopski Zespół Działaczy Ludowych „Zydel”, działającą w środowiskach robotniczych „Załogę”, „Medycynę Polską” skupiającą lekarzy, związany z środowiskiem prawników Związek Odbudowy Prawa oraz Młodzież Wielkiej Polski. W terenie działacze Grupy prowadzili bardzo silnie rozwiniętą działalność propagandową i wydawniczą, kontynuując rozwój ideologii narodowo-radykalnej na polskiej ziemi.

Natomiast w niniejszym artykule przedstawię wizję państwa polskiego rysującą się w środowisku Grupy „Szańca”, ich możliwości realizacji oraz odniesienia do dorobku programowego przedwojennego ruchu narodowo-radykalnego. Warto tutaj najpierw rozpocząć od jednego z podstawowych elementów każdej państwowości, czyli zagadnienia dotyczącego przebiegu granic. To właśnie środowisko skupione wokół pisma „Szaniec” najwcześniej podjęło zagadnienie polskiej granicy na zachodzie. Jego zdaniem, po pokonaniu hitlerowskich Niemiec, Polska powinna odzyskać całe Prusy Wschodnie, a granicę zachodnią oprzeć o linię rzek Odry i Nysy Łużyckiej, co oznaczało postawienie aliantów zachodnich i polskiego rządu emigracyjnego w Londynie przed faktami dokonanymi: Przed nadejściem armii zwycięskich z Zachodu sami musimy zająć to wszystko, co odwiecznie jest polskiem: Prusy Wschodnie, Gdańsk, Linię Odry, cały Śląsk, aby przypadkiem nie stały się te ziemie męczeńskie przedmiotem targów i szacherek dyplomatycznych, aby znów nie skrępowano nam rąk, które wymierzać będą zasłużoną karę i przywracać sprawiedliwy ład. W 1940 roku rachuby na przegraną III Rzeszy okazały się błędne ze względu na klęski zachodnich państw (głównie Francji), jednak to doprowadziło do sytuacji, w której narodowi radykałowie nie tylko nie porzucili postulatów, ale je jeszcze bardziej zradykalizowali i uszczegółowili. Na łamach „Szańca” w artykule „Oczy na Zachód” z dnia 29 sierpnia 1940 roku pisano: Jako minimum rewindykacji ustalamy ziemie, leżące na wschód od Nissy Łużyckiej i Odry, przy czym dla celów obronnych granica musi obejmować obie te rzeki, a nawet pas ochronny na ich lewym, zachodnim brzegu. W tym artykule postulowano nie tylko rewindykację granicy zachodniej, ale również przesiedlenia Niemców z ziem postulowanych zastrzegając, że państwo polskie przeprowadzi je w sposób zgodny z prawem międzynarodowym.

Natomiast w kwestii granicy wschodniej Grupa Szańca postulowała rewizję paktu „Ribbentrop – Mołotow” z dnia 23 sierpnia 1939 roku oraz przywrócenie granicy wschodniej w oparciu o traktat ryski. Zatem środowisko narodowo-radykalne było pierwszym w polskiej konspiracji, które wysunęło tak daleko idące postulaty w zakresie przebiegu granic nowo utworzonego po trupach okupantów państwa polskiego.

Kolejnym punktem programu Grupy Szańca była wizja ustroju politycznego odrodzonej, powojennej Polski. Narodowo zorientowani konspiratorzy planowali przekształcić ustrój Polski w kierunku narodowo-katolickim (nawiązanie do przedwojennej wizji Katolickiego Państwa Narodu Polskiego) poprzez naprawę i usprawnienie niektórych elementów systemu demokratycznego oraz reorganizację struktur państwa. Na czele narodu stałby Rząd składający się z grupy wybranych obywateli, zasłużonych dla Polski oraz cieszących się nieposzlakowaną opinią. Władzę ustawodawczą miałyby tworzyć Sejm i Senat ze zmienionym zakresem kompetencji – sam skład Senatu planowano zmniejszyć do trzydziestu członków wybieranych dożywotnio w wyborach bezpośrednich lub mianowanych przez Sejm i Głowę Państwa (określoną mianem „Piasta”). „Piast”, czyli Głowa Państwa z kolei miała stanowić najwyższy autorytet w państwie, wybierany byłby dożywotnio i posiadałby sporo prerogatyw, m.in. koordynację prac parlamentu, możliwość rozwiązywania Sejmu, wyznaczanie i odwoływanie dowódców sił zbrojnych oraz podpisywanie umów międzynarodowych. Część z tych postulatów znakomicie ilustruje „17 myśli żelaznych Grupy Szańca”, w szczególności punkt 8: „Wyrwać władzę partiom, zabezpieczyć ją przed opanowaniem przez żywioły próżne wprawdzie, podejrzane i nieliczne, lecz ambitna z zuchwałe; podporządkować wszystkie interesy prywatne interesowi narodu; zorganizować życie zbiorowe, poczynając od rodziny a kończąc na zrzeszeniach gospodarczych i kulturalnych oraz na władzach administracyjnych tak, aby każdy wagę swoją w mechanizmie ogólnym odczuwał żywiej niż niemożność wyłamania się z jego żelaznych trybów; włączyć tę zorganizowaną społeczność w państwo, które się stanie w ten sposób jej pełnym wyrazem - oto istota suwerenności narodu.”

Rezerwuar przyszłych elit miała stanowić Organizacja Narodu, która skupiałaby wszystkich Polaków dysponujących prawem wyborczym, warto tu zaznaczyć, że prawo wyborcze równocześnie miało zostać w przyszłym państwie ograniczone dla mniejszości narodowych destrukcyjnie wpływających na wewnętrzną stabilność państwa.

Zamierzano również zreformować system nazewnictwa wybranych urzędów państwowych tak, by podkreślić ciągłość niepodległej Polski z przedrozbiorową Rzeczpospolitą Obojga Narodów, na czele rządu stanąłby zgodnie z nazewnictwem kanclerz zamiast dotychczasowego premiera. Kanclerza zastępowałby wicekanclerz (pomimo, że w tradycji polskiej prawidłowo powinien być podkanclerzy), zaś Urząd Rady Ministrów miał być określany jako Urząd Kanclerski. Wchodząca w skład „Szańca” Służba Cywilna Narodu w zakresie administracji postulowała usprawnienie pracy administracji poprzez wprowadzenie decentralizacji państwa i ustalenie nowego podziału administracyjnego Polski – ów podział miał być oparty na regionalizmie i na jego podstawie zamiast dotychczasowych województw planowano wprowadzić 8 regionów samorządowych, co pozwoliłoby ujednolicić administrację, odciążyć centralę ustawodawczo, ponieważ każdy region miał posiadać swój sejmik z pełnią kompetencji rejonowych. Dzięki temu interes ludności przyzwyczajonej po czasie do nowego systemu władzy zostałby zabezpieczony przed wszelkimi dyktatorskimi zakusami.

W zakresie szkolnictwa SCN postulowała wprowadzenie nowego ustroju, na który składałyby się jednolitość programu w oparciu o idee chrześcijańskie, przymus szkolny, szeroko rozbudowany samorząd, pełną autonomię uczelni wyższych oraz wydatną pomoc dla studiującej młodzieży z biednych rodzin. Samorząd miał dzielić się na trzy stopnie – powiatowy, ziemski i państwowy. Powiatową Radę Wychowania, czyli lokalną instytucję edukacyjną na szczeblu powiatowym, mieli zasilać przedstawiciele polskiego nauczycielstwa, rodzice, duchowni katoliccy oraz członkowie władz pierwszej instancji. Działalność samorządowa w zakresie szkolnictwa odbywałaby się pod nadzorem Ministerstwa Oświaty, którego zadaniem miało być czuwanie nad wykonywaniem programu edukacji, zatwierdzanie i kontrolowanie budżetu przeznaczonego na ten cel. System ponadto miał być tak skonstruowany, że edukacja w ten sposób byłaby powszechna także dla młodzieży robotniczej i chłopskiej, co pozwoliłoby wykształcić i z tych środowisk młodą inteligencję.

Czas teraz pochylić się nad koncepcjami ekonomicznymi i społecznymi, jakie wysuwała narodowo-radykalna konspiracja doby wojennej. W dziedzinie prawa własności postulowano ograniczenie tego prawa względem moralności społecznej, co wiązało się z bardzo silnym antykapitalizmem i antykomunizmem, one bowiem w tym samym zakresie wyzyskiwały jednostki nieposiadające żadnej własności. Oprócz ograniczonego prawa do własności prywatnej, proponowano podniesienie dochodu społecznego i jego sprawiedliwy podział, co w konsekwencji doprowadziłoby do dekoncentracji produkcji i upowszechnienia własności prywatnej. W dziedzinie rolnictwa narodowcy zamierzali przenieść nadwyżki ludności wiejskiej do pracy w przemyśle, dążąc do należytego rozmieszczenia przemysłu przetwórczości rolnej w terenie, oprócz tego wskazano możliwość pozbawienia właściciela gospodarstwa, jeśli ten osobiście nie pracuje i przez to zmniejsza jego wartość.

W zakresie handlu, który ukazał ogromne zainteresowanie obywateli tą dziedziną pracy, zaobserwowano konieczność nałożenia na handel hurtowy obowiązku specjalizacji, podniesienia norm moralnych oraz stworzenie rejestru kupieckiego – dzięki stworzeniu rejestru kapitał na przebyte praktyki i stabilizację przedsiębiorstwa oraz dane rejestru określające wartość moralną i fachowość kupca byłyby czynnikami umożliwiającymi udzielanie koncesji. W dziedzinie gospodarki planowano wprowadzenie systemu samorządowego, który obok własnego zakresu prac administracyjnych miałby zajmować się inicjowaniem projektów z dziedziny gospodarki oraz opiniowaniem nadesłanych projektów, wprowadzaniem w życie centralnie pomyślanego planu gospodarczego, zaś na szczeblu powiatowym samorządy miały się opierać na związkach branżowych, a więc w ramach specjalności, ponadto zadaniem samorządów byłoby objęcie całości zagadnień gospodarczych swojego terenu. Ekonomię państwa z kolei wzięłaby na siebie Państwowa Rada Gospodarcza, a na wszystkich poziomach samorządów mieli w nich brać udział przedstawiciele świata pracy wybierani przez załogi zakładów, w których pracowali, producenci oraz właściciele małych i średnich warsztatów.

W zakresie socjalnym z kolei Grupa „Szańca” planowała wprowadzenie nowego systemu ubezpieczeń emerytalnych na zasadzie przymusu, wypłacanie emerytur rozpoczynałoby się po osiągnięciu granicy wieku emerytalnego, w razie zajścia niezdolności do pracy bądź po 25 latach opłacania składek. Opieka nad pracownikami miała więc na celu ulżenie ich doli, udzielanie pomocy w ich usamodzielnianiu i uwłaszczaniu oraz warunkową pomoc państwa dla rodzin pracowniczych.

Jednak zobrazowanie koncepcji państwa polskiego wg wojennej konspiracji nacjonalistycznej nie byłoby pełne bez uwzględnienia czynników zewnętrznych oraz planów geopolitycznych wobec swoich sąsiadów. Jeśli chodzi o koncepcje geopolityczne, to grupa „Szańca” nawiązała bezpośrednio do swojego poprzedniego programu z czasów międzywojennych. Zakładając, że po wojnie nastąpi przebudowa kształtu politycznego na nowo całej Europy, postulowała utworzenie Konfederacji Państw Europy Środkowowschodniej, obejmującej szeroką gamę państw od Morza Bałtyckiego po Adriatyk i Morze Czarne – państw skandynawskich, Estonii, Łotwy, Litwy, Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii oraz krajów bałkańskich razem z Turcją. Byłby to sojusz o wyraźnym ostrzu antysowieckim, którą to sowiecką Rosję Grupa „Szańca” uważała za największe zagrożenie dla bezpieczeństwa regionu, ponieważ miało odmienny ustrój i zupełnie obce wartości cywilizacyjne (tu można śmiało nawiązać do idei cywilizacji Feliksa Konecznego, zgodnie z nim Rosja jest krajem przynależnym do cywilizacji bizantyjskiej). Warto tu zaznaczyć, że ta koncepcja miałaby mieć charakter związku na zasadzie partnerstwa, ograniczającego się jedynie do współdziałania na polu gospodarczym i obronnym, przy tym wyrażono przekonanie, że sama Polska musi się przeobrazić w kraj z ukształtowaną już od fundamentu etyką chrześcijańską jako etyką narodową, co byłoby warunkiem siły moralnej Polski i jej możliwości przewodzenia w Europie Środkowej.

Jeśli chodzi o politykę wobec mniejszości narodowych zamieszkujących tereny dawnej Rzeczypospolitej, to przewidywano stopniową polonizację Białorusinów oraz Rusinów, zaś po 1943 roku, kiedy rozpoczęły się masowe rzezie polskiej ludności przez UPA, narodowa konspiracja przewidywała surowe kary wobec zbrodniarzy oraz możliwość usunięcia Ukraińców z obszaru powojennego państwa polskiego. Zaś wobec Niemców polityka była następująca, zgodnie z planem objęcia w swoje granice ziem pomorskich, Dolnego Śląska, dzisiejszej ziemi lubuskiej oraz Prus Wschodnich Niemcy mieli zostać wysiedleni w liczbie ok. 3,8 miliona (zgodnie z obliczeniami z broszury „Szaniec Bolesławów”, później w broszurze „Dziedzictwo Piastów” z 1944 roku liczba spadła o 2 miliony), zakładano też możliwość repolonizacji części ludności polskiej posługującej się na co dzień językiem niemieckim. W zakresie ludności żydowskiej natomiast zakładano całkowitą eliminację żywiołu żydowskiego z Polski, który w latach okupacji miał promować szkodliwe dla polskości idee takie jak komunizm, socjalizm, liberalizm i masonerię. Jeden z głównych ideologów „Szańca” i ostatni później komendant główny NSZ, płk Stanisław Kasznica ps. „Piotr Straża”, nakreślił plan pozbawienia Żydów praw politycznych, niepodejmowanie restytucji ich mienia zajętego przez ludność polską, a nawet konkludował, iż najlepszym pomysłem na rozwiązanie problemu żydowskiego będzie utworzenie państwa żydowskiego na terenie Palestyny (co postulował przed wojną RNR Falanga, który na tej płaszczyźnie współpracował z syjonistycznym „Betarem” Żabotyńskiego). Mimo takich planów politycznych zdecydowanie narodowi radykałowie sprzeciwiali się eksterminacji Żydów ze strony niemieckiego okupanta, odrzucali biologiczny rasizm z pozycji katolickich i uznawali go za „blef XX wieku”, tu warto też krótko wspomnieć o tym, iż polscy nacjonaliści doby wojennej nieraz ratowali Żydów, za co byli poddawani represjom ze strony najeźdźców, ale demoliberalny System woli nadal żyć w oderwanej od rzeczywistości legendzie ruchu narodowego jako „antysemickiego” i „współpracującego z Hitlerem”.

Grupa „Szańca” niewątpliwie wybija się ze wszystkich organizacji narodowych doby II wojny światowej swoją aktywnością, która brak bądź niedobór środków finansowych na swoją działalność rekompensowała sprawną organizacją, współpracą środowiskową i dynamizmem młodych konspiratorów gotowych za ideę narodowo-radykalnej, niepodległej Polski poświęcić wszystko włącznie ze swoim życiem. Obecnie temat dotyczący szeroko zakrojonej konspiracji narodowej jest poruszany bardziej w aspektach wojskowych i taktycznych niż politycznych, stąd czuję się zobowiązany na łamach tego pisma do uzupełnienia tej luki. Przede wszystkim na uwagę zasługuje oprócz spójnego programu i koncepcji politycznych również bezkompromisowy stosunek do każdego nurtu, który jest wrogi idei nacjonalistycznej, a które to podstawy powinniśmy zachowywać i krzewić w XXI wieku. Zwłaszcza gdy teraz mają miejsce rozmaitej maści niezrozumiałe dla mnie mariaże części środowisk narodowych z liberałami, co prowadzi do poważnego rozmycia naszej idei i jej spychania na margines społeczno-polityczny Polski.

Adam Busse

* Wszystkie cytaty w tekście zawierają oryginalną pisownię (przyp. red.).

 

 

Wybrane źródła:

  • Grott, Dylematy polskiego nacjonalizmu: powrót do tradycji czy przebudowa narodowego ducha, Warszawa 2014.
  • Kasznica, Piastowy Szlak. Projekt konstytucyjny Grupy „Szańca” (Związek Jaszczurczy, Narodowe Siły Zbrojne”), „Instytut Norwida”, Warszawa 2014.
  • Kenar, Myśl zachodnia Ruchu Narodowego w czasie II wojny światowej, „Niezależna Gazeta Polska – Nowe Państwo”, nr 1, 2010.
  • Wójtowicz, Związek Jaszczurczy: „O wielką i wolną Polskę”, „Histmag.org”, 19 października 2014 [dostęp: 19 października 2014].
  • Porozumienie pomiędzy Stronnictwem Narodowym i ONR, „Z archiwum Narodowych Sił Zbrojnych”, opis dokumentu Nr. 29.
  • 17 myśli żelaznych Grupy „Szańca”, „Phalanx.pl”, 2 stycznia 2001 [dostęp: 2 stycznia 2001].
sobota, 27 czerwiec 2015 14:19

„Nowe perypetie w polskim piekiełku”

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy namnożyło się sporo wstrząsów, które drastycznie przyspieszyły i tak postępującą delegitymizację obecnej koalicji rządzącej polskim protektoratem amero-unijnym. Idiotyczne wpadki prezydenta-rezydenta uwieczniane na kamerach bystrych przechodniów i wrzucane w Internet, bezustanne wycieki i przecieki, niewyobrażalna buta naszych kolonialnych zarządców… tego wszystkiego byliśmy świadkami. W społeczeństwie bardziej ospałym niż w Macedonii czy na Białorusi wreszcie coś zaczęło bulgotać. I system nie pozostał na to obojętny – zaczęło się nie tylko wzajemne gryzienie po genitaliach w poszukiwaniu kozłów ofiarnych, ale również szykowanie ewentualnych szalup ratunkowych. I wymyślono – Nowoczesną PL, tak nowoczesną jak twarz Leszka B., który cały mizerny projekt firmował. System się wyraźnie zapędził, bo płodzone naprędce sondaże dające tej „nowej sile” nawet 15% poparcia społecznego zostały potraktowane jako kolejne spotwarzenie milionów rodaków. Skończył się czas dobrej koniunktury dla wydalania odchodów na nasze twarze. Jeden z rodaków skwitował sprawę wręcz doskonale:

"Powstaje nowa partia zagranicznych banków i korporacji. Kolejne wcielenie Unii Wolności. Nowoczesna jak kredyty we frankach :) Lemingiado - pojawiła się dla Was nadzieja! :) Kity do góry!"

Któż to napisał? Jaki bezkompromisowy rewolucyjny trzeciopozycjonista obnażył hipokryzję autorów kolejnego projektu politycznego z cyklu „wraca nowe”? Otóż drodzy Państwo, słowa te wypowiedział jeden z prawicowych, populistycznych trybunów ludowych: Paweł Kukiz.

Jak to? – spytaliby do niedawna co niektórzy z niedowierzaniem. Czyż to nie ten sam Kukiz miał zaraz po celebrowaniu znakomitego wyniku 20% w I turze wyborów prezydenckich ogłosić alians z „nową jakością” w postaci Nowoczesnej partii Balcerowicza, Petru i tego obrzydliwego Frasyniuka? Tak przecież prognozowali przez chwilę nacjonaliści i „autentyczni antysystemowcy”. Inni wieścili, że Kukiz został „wypchnięty” do góry przez tzw. układ lubiński, czyli twardych graczy z KGHM. Oj, i ta prognoza się nie spełniła – dziś na FB pan Paweł dał po uszach panu Raczyńskiemu. Czekamy na wieszczony przez wielu, w tym Grzegorza Brauna, brudny alians Kukiza ze Schetyną i układem wrocławskim. Albo na kolejne obalenie wydumanej hipotezy…

Skonfundowany spojrzałem jeszcze na wieści ze słonecznej Italii. A tam przewodniczący CasaPound Italia stwierdził, co następuje:

Jestem za tym żeby Kościół był finansowany z darowizn. Gdybym został prezydentem, to moją pierwszą zagraniczną wizytą byłaby podróż do Watykanu żeby uregulować stosunki Państwo-Kościół, bo są teraz idealne warunki, bo jest teraz papież „obywatelski”

Oczywiście żartuję. Słowa te wypowiedział również Paweł Kukiz. Ale równie dobrze mógł to być któryś z liderów znakomitej organizacji, jaką jest CP Italia. Ta sama jednak grupa w tematach „tyłkowych” zajmuje stanowisko bardzo „letnie”, do tak drogiego nam katolicyzmu ma stosunek najwyżej indyferentny, momentami niechętny. Pamiętając o innych zasługach jesteśmy jednak skłonni wybaczać im te dziwne zaloty do tradycji Ernsta Rohma i jego antyklerykalno-tęczowych chłopców z SA. Jak również fakt, że do wyborów startują z list zupełnie mainstreamowej Ligi Północnej. Cóż to, nie słychać okrzyków „zdrajcy!!!”? U nas nacjonalistów z takimi odchyleniami, nawet czysto taktycznymi, własne środowisko by ukrzyżowało bardzo prędko. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że w zamian oferujemy nadal niewiele. Zbyt niewiele.

Oczywiście, nieuformowany politycznie Paweł Kukiz to nie Simone de Stefano, a jego ruch to nie Casapound Italia. Jestem ostatnią osobą, która próbowałaby równać te dwa gremia ze sobą. W ogóle w Polsce problem z wszelkimi „gremiami” jest taki, że bledną wobec autorytetów wyrazistych osobowości. Robi nam się ostatnio niby to samorodnie model amerykański, jakby w przygotowaniu na wprowadzenie JOW-ów i w odpowiedzi na grozę systemu dwupartyjnego. Mianem naczelnych wodzów antysystemowych powszechnie ochrzczeni (głównie przez media) zostali czterej panowie – właśnie Paweł Kukiz, Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun i last but not least – budzący ostatnio sporo skrajnych emocji biznesmen Zbigniew Stonoga, który wzorowo wręcz punktuje i ośmiesza obecny neokolonialny reżim. Spowodowało to niesamowitą mentalną biegunkę u wielu spośród „prawdziwych antysystemowców” gnijących we własnych gettach, którzy zaczęli ścigać się po kamienie o nazwach „agent”, „Żyd”, „lewak”, „cwaniak”, „oszust” i rozpoczęli ciskanie nimi w być może nowe gwiazdy polskiej polityki.

Kieruję teraz pytanie do największych krytyków wyżej wymienionych populistów – skąd drodzy koledzy nacjonaliści wiecie, że tym ludziom chodzi jedynie o autopromocję i prywatę? Jakie macie dowody na ich działalność rzekomo agenturalną? Skąd to nieustanne atakowanie? Obca mi jest ślepa egzaltacja takimi osobami, jednak nie rozumiem również przekreślania wszystkich ich dotychczasowych zasług w kontestowaniu obecnie zastanego ładu. Od kiedy nacjonaliści stali się takimi hagiografami politycznymi, żeby „uznawać” wyłącznie ludzi nieskazitelnych? Ostatecznie nawet święci byli swego czasu pijaczynami, złodziejami i awanturnikami. Skreślanie zatem wszystkich zawczasu jako „agentów SB” etc. zajeżdża jakimś molierowskim „świętoszkowaniem”, ewentualnie popadaniem w paranoję.

Bardziej potępienia godne niż zagalopowane pomstowanie na Stonogę, Korwina czy Kukiza jest jednak rzucanie gromami w zwykłych ludzi, którzy – „o dziwo” – wolą interesować się działalnością tych person niż polskim środowiskiem NR i dają temu wyraz w internetowych komentarzach lub opiniach na ulicy. Zaraz jednak my, nacjonaliści, pocieszamy się kompletnie idiotycznym przekonaniem, że „na szczęście ponad połowa/niemal połowa Polaków olała ten wyborczy spektakl”. Jeśli ktoś uważa, że jakieś 90% z tej „ponad połowy” Polaków zignorowało wybory, bo „system jest demoliberalny”, bo „rewolucyjni nacjonaliści nie wystawili kandydata”, „bo niszcz komunę i kapitalizm”, to po prostu gratuluję i nie mam słów. Sęk w tym, że niejeden zapalony radykał w to zdaje się głęboko wierzyć, tak oceniam po wpisach na różnych portalach.

Tymczasem smutny fakt jest taki, że ta niby lepsza połowa narodu to w większości po prostu skamielina ludzi totalnie ogłupiałych lub po prostu bezdennie głupich, zupełnie obojętnych na jakiekolwiek procesy polityczne. Wyłączając może sytuację, w której „brunatny faszyzm” wchodzi do drugiej tury, jak to miało raz miejsce we Francji przy okazji wyborów prezydenckich – wówczas skamielina się budzi i idzie „ratować demokrację” drastycznie podnosząc statystyki. Spośród tych nigdy niegłosujących, odsetek ludzi uświadomionych, którzy przejmują się programami politycznymi, jest naprawdę drobnicowy. Co do tych choćby częściowo uświadomionych a zarazem kompletnie zrezygnowanych – nie ruszą się z miejsc dopóty, dopóki nie zobaczą naprawdę potężnej siły antysystemowej, za którą ruszyły już miliony. Do wywołania takiej reakcji jeszcze nam daleko, można by rzec, że niewiele ruszyliśmy się do przodu.

Przykład Kukiza pokazuje zaś dobitnie, że dla tej części polskiego społeczeństwa, która się „zbuntowała” i która nie ma wszystkiego w tylnej części ciała, tylko dwie rzeczy są naprawdę istotne: kontestacja systemu i skuteczność w prezentowaniu się. Ludzie kalkulują, zresztą nie można im w tym względzie odmówić racjonalności, że tylko osoby, które często bywają w mediach, których „wszędzie pełno” (także w Internecie), są w stanie coś zmienić. Polscy narodowi radykałowie chyba nie przyjmują tego do wiadomości. Co gorsza, oczekujemy od całego społeczeństwa naprawienia się, zmiany postawy. Wypływa to jak mniemam z jakiegoś niewypowiedzianego, absurdalnego przekonania, że „każdy Polak powinien być nacjonalistą” i rozumieć wszystko tak doskonale, jak my. Przypomina mi się natychmiast biedny dureń w kominiarce, opowiadający w pewnym reportażu telewizyjnym sprzed lat o „ubiorze prawdziwego Polaka”, jako skrajny, wręcz kliniczny przykład tej zgubnej tendencji. Tymczasem założyciel ONR Jan Mosdorf pisał już w 1936 roku bardzo wyraźnie:

Byłoby oczywiście naiwnością sądzić, że całe społeczeństwo da się przesycić do głębi ideowością, jako motywem postępowania w codziennych sprawach gospodarczych. Wielu ludzi pozbawionych zarówno wyobraźni, jak i wyższego polotu myśli, nawet zasugerowanych ideowo, nie potrafi związać wyznawanej idei ze swym postępowaniem, dla nich motyw stopy życiowej będzie zawsze decydujący. Ten duży odłam społeczeństwa da się wciągnąć na rytm produkcyjny przez poszczególną odmianę ideowości, jaką jest praca dla dobra rodziny i dla ambicji rodzinnej.

Przystańmy na chwilę nad tym cytatem i prędko zrozumiemy, dlaczego dla większości „rozbudzonych” Polaków alternatywą pozostają ludzie pokroju Korwina, Brauna, Maxa-Kolonki czy Zbigniewa Stonogi. Tacy, którzy „mówią jak jest”. Ogromna większość narodu to ludzie, którzy wołają o przedstawicieli na szczeblu ogólnokrajowym. Musimy im ich dostarczyć. A jeśli nie jesteśmy obecnie w stanie, musimy pomyśleć, w jaki sposób to wypracujemy.

Dodać do tego można Cata-Mackiewicza, który wielokrotnie pisał, że polski naród ma zasadniczo psychikę kobiety i posługuje się niemal wyłącznie w swych wyborach politycznych emocjami. To one rzuciły jego sporą część w stronę Palikota i to one rzucają ją obecnie przeciw niemu. W polskim środowisku nacjonalistycznym pokutuje natomiast błędne myślenie, zaszczepione w latach 90., które nic nacjonalizmowi nie dało wtedy, ani nic nie daje teraz. Chodzi w nim o syzyfową próbę wykreowania z jakiejś niedookreślonej części narodu „armii politycznych żołnierzy”, która ignorując reguły gry narzucane przez system przejedzie się po legalnych instytucjach i niczym fala wszystko zmiecie. A jeśli nie zmiecie – rusza w pośpiechu na pomoc beznadziejnej koncepcji niepoprawny polski romantyzm – to przynajmniej „zginiemy w ogniu i chwale niczym Spartanie, a walka będzie nadal trwała” – to w teorii. Albo nadal będziemy wesoło hasać po parkach ze śmiercionośnymi ASG/paintballem, ewentualnie napiszemy coś „radykalnego” na blogu lub rozdamy trochę ulotek – to w praktyce.

Ale na razie na bok z tym paintballem/blogami, bo to odrębny problem i nie potępiam zresztą takich form działalności. Otóż z tą „ciągłością walki” to nieprawda – jeśli, załóżmy, zginiemy w tej epopeicznej walce, to walki już raczej nikt nie podejmie. Eksperymenty natury eugenicznej mają bowiem to do siebie, że mają swój koniec, swoje bottom line. Polski naród, dostatecznie zmasakrowany takowymi eksperymentami, nie może sobie już pozwolić na ani jeden następny, bo zwyczajnie przestanie istnieć (prawdę powiedziawszy, jego realna egzystencja już teraz budzi poważne wątpliwości – w Polsce mieszka jakaś narodowość, z której trzeba znów wykuć Naród). Wracając do koncepcji „PŻ” – jest ona niedoprecyzowana, bo ktoś nie nadał jej właściwych granic. Materiał na bezwzględnych radykałów stanowi ledwie ułamek polskiego społeczeństwa i uwarunkowania nie tylko socjokulturowe, lecz również GENETYCZNE powodują, że inaczej być nie może (o czym szykuję następny tekst). Trzeba to sobie jasno powiedzieć, bo mam wrażenie, że wielu nacjonalistów nadal gubi się w najprostszych zagadnieniach. Radykalni nacjonaliści to mniejszość i zawsze tak będzie – a ich wpływ na politykę zależy nie od liczebności, lecz od własnego zorganizowania. Pozostali natomiast, ci wyklinani Kowalscy, czekają na „zbawców” i się w tym względzie NIGDY nie zmienią, nieważne jak wiele zaklęć będziemy rzucać na nich z internetowych trybun i „bezkompromisowych” blogów. Nawet w osławionych Dziennikach Turnera, owej „biblii prawicowej ekstremy”, którą znają doskonale starsi działacze, można znaleźć takie wnioski. Czasem mam wrażenie, że przeciętny polski nacjonalista jest po prostu analfabetą i cokolwiek weźmie do ręki i przeczyta, to zrozumie na opak.

O wyraźnym rozdziale na fanatyków i zwykłych Brytyjczyków genialnie wypowiadał się zresztą były europoseł i znany brytyjski narodowiec Nick Griffin podczas międzynarodowej konferencji EURO 2005 zorganizowanej w Nowym Orleanie przez nacjonalistów amerykańskich. Zwracał wówczas uwagę, że większość obecnych na sali gości i mówców (a byli tam przedstawiciele francuskiego Frontu Narodowego, znany w polskim środowisku David Duke, prof. Kevin MacDonald i wielu innych, najwybitniejszych) stało się zagorzałymi aktywistami pod wpływem „byle jakiego bodźca”; czasem wystarczyła naklejka na przystanku, czasem hasło wypisane na murze, innym razem kilka zdań o jakiejś partii w gazecie, by tego typu osoba zaczęła zgłębiać na poważnie politykę i oddała się temu całkowicie. Teraz pomyślmy: ilu Polaków choć raz usłyszało nazwę każdej z najbardziej rozpoznawalnych organizacji deklarujących nacjonalizm przy okazji medialnych doniesień o Marszu Niepodległości, czy kontrowania Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim etc.? Odpowiedź brzmi: naturalnie choć raz, a może i kilka razy, usłyszały o nas miliony. Czy u każdego człowieka spośród tych milionów usłyszenie sloganu wywołało analogiczny proces myślowy, wiodący ku całkowitemu oddaniu się idei? Czy „radykalny duch” udzielił się choćby połowie z nich? Odpowiedź jest oczywista. Tymczasem jak pamiętam, w moim przypadku, a było to dokładnie 10 lat temu, wszystko zaczęło się od jednej durnej, na dodatek w połowie zdartej, wlepki przyklejonej do latarni. Dlatego uważam, że Griffin miał i ma rację. Zresztą ten wątek swojego przemówienia skwitował w genialny sposób: „i bardzo dobrze, że tylko wąski odsetek ludzi ma tę skłonność oddawania się polityce, bo wyobraźcie sobie państwo chaos, jaki ogarnąłby każde państwo, w którym bylibyśmy wszechobecni”.

Szukając korzeni problemu: praprzyczyną takiego błędnego myślenia wśród nacjonalistów jest – tu się niektórzy mogą zdziwić – metaideologia marksizmu. Dr Tomislav Sunić, wybitny chorwacki pisarz nacjonalistyczny, zwracał nieraz uwagę na fakt, iż marksistowski system myślenia dawno już skaził całą prawicę i w ogóle rozlał się na całe spektrum polityczne, nie wyłączając wielu grup antysystemowych. Pogląd, iż wszyscy ludzie mogą osiągnąć równy poziom np. uświadomienia politycznego jest tożsamy z założeniem, że wszyscy są jednakowo inteligentni albo mogą tacy być. „Nie ma ludzi niewymienialnych” – głosił najpopularniejszy slogan komunistów w byłej socjalistycznej Jugosławii. Musimy zerwać raz na zawsze z tymi obłędnymi mitami i zacząć patrzeć na świat taki, jaki jest. Wrócić do kwestii biologicznych, nie bagatelizować ich. Naród bowiem to żywy organizm, w którym panuje hierarchia. Jest miejsce dla wąskiego grona wybitnych patriotów oraz dla milionów poczciwych rodaków, których nie wolno nienawidzić za to, że dają się nabierać zawodowym kłamcom, emisariuszom różnych Unii i Ameryk.

Wyprowadzając myśl z poczynionych do tej pory wniosków, nasuwa nam się odpowiedź na pytanie: jak zmienić położenie Polaków? Jak ich wciągnąć w te „tryby” konstruktywnej pracy, o których pisał Mosdorf? Recepta jest jedna: przejęcie władzy politycznej. Wiem, to przygnębiające. Trzeba być jednak niesłychanie naiwnym, żeby wierzyć, iż „niezależne media” bądź podziemne wydawnictwa są w stanie kształtować świadomość mas w sposób decydujący. Dopiero kiedy ma się w rękach władzę państwową, można z umysłami ludzkimi robić niemal wszystko. Można je kształtować niczym plastelinę – w dobrym i złym znaczeniu. Innej drogi niestety nie ma. Dzisiejsi nacjonaliści często popełniają na szczeblu powiedzmy para-strategicznym (bo jednolitej strategii dalej nie mamy) błąd endecji z początku XX wieku, pragnąc bez końca „wychowywać rodaków”, zamiast stawiać na walkę o władzę, o państwo. I nie, drodzy koledzy, choćbyśmy bardzo chcieli i ćwiczyli w lasach podchody, ju-jitsu i ASG, nie staniemy się Hezbollahem, bo nie spełniamy trzech warunków: po pierwsze nie graniczymy z Izraelem, po drugie nie jesteśmy mniejszością religijną, a po trzecie duże państwo nie wlewa w nas hałd pieniędzy. Dzisiaj na taki Hezbollah wyrastają nacjonaliści ukraińscy ze względu na swoje położenie i możliwości szachowania do pewnego stopnia własnego rządu oraz Amerykanów. W Polsce musimy postawić na aktywizm społeczny, na uczestnictwo w procesach politycznych.

Przestańmy zatem pomstować na „durny plebs”, że się znowu daje (?) nabijać w butelkę. To jest tylko nasza wina, że tak się dzieje, wina ludzi uświadomionych, których wiedza rodzi automatycznie odpowiedzialność za losy kraju. Przestańmy jednakowoż przeklinać wyrosłych na gruncie coraz powszechniejszej nienawiści do systemu populistów, którzy nie są nacjonalistami, reprezentują jedynie podobne emocje i dysponują kapitałem finansowym/społecznym pozwalającym na ich efektowniejsze wyrażanie. Równocześnie bądźmy bardziej rozważni w sądach i nie skreślajmy tych ludzi zawczasu – pamiętajmy, że Oswald Mosley, wielki patriota Europy i Brytanii, cieszył się wsparciem finansowym monarchisty, zamożnego barona Harolda Sidneya Harmswortha, który chyba nie do końca rozumiał, w którym kierunku dryfują chłopcy z BUF. Jeżeli zatem jakiś „nawrócony” biznesman z układu stwierdzi, że czas najwyższy wlać fundusze w partie narodowe, nie powinniśmy się zastanawiać, tylko brać, o ile człowiek ten mówi poważnie. Oburzonym odpowiadać jak adiutant Piłsudskiego Wieniawa odpowiedział Sienkiewiczowi, który się dziwił piłsudczykom, że „z Niemcami idą”: „z samym diabłem panie Sienkiewicz, byle do wolnej Polski”. W taki sposób wygrali ją piłsudczycy, czerpiąc fundusze z lóż masońskich i służb specjalnych Niemiec/Austrii, jak również endecy, wygłaszający dla celów taktycznych w rosyjskiej Dumie idiotyczne przemowy na nutę zgubnego neoslawizmu.

Powtórzę więc: nie rozumiem oburzenia spowodowanego faktem, że to Paweł Kukiz się skapitalizował na społecznym wkurwieniu, a nie ktoś inny, w domyśle lepszy, narodowo-rewolucyjny, trzeciopozycyjny i „prawdziwie prawdziwy”. Przepraszam, ale nie licząc gratulacji dla Grzegorza Brauna, któremu do nas najbliżej (mimo dziwnych prokapitalistycznych fascynacji), o wynikach innych kandydatów nacjonaliści powinni po prostu zamilknąć. No chyba, że oczekiwaliśmy, że wszyscy Polacy zostaną w domach, bo "opcja NR" nie wystawiła nikogo, względnie liczyliśmy, że wobec tego ci ludzie zerwą się z kosami i pójdą pod pałac domagając się wystawienia kandydata nacjonalistów bez wysiłku nacjonalistów. Nacjonalizm w tej rozgrywce odpadł z powodu własnej słabości i dziecinnego rozczłonkowania, a nie w wyniku „spisku systemu”. System nie wystawił Kukiza, aby nas zmarginalizować. My się sami skutecznie zmarginalizowaliśmy, mimo potencjału, jaki zrodził rok 2010 i początek wielkiego marszobiegu. To oczywiście było do przewidzenia, jednak większość wolała nie zaprzątać sobie tym głowy.

I wszystko sprowadza się do tego, o czym wspominał niejaki Aguirre w swoim świetnym felietonie: „10,9,8,7” na witrynie Trzeciej Drogi, a mianowicie – nacjonalistom na ich „mądre diagnozy”, a także słowa pomstowania i inne zaklęcia, odpowiada głuche echo. Produkujemy się na naszych zbyt rozdrobnionych witrynach, ale nie mieszamy pracownikom korporacji w ich planach weekendowych. Metodą wyjścia z tego impasu jest po prostu odpowiednio zorganizowane wyjście do ludzi – tak, tych głupich, tych omamionych, tych wkurwionych, tych „niezupełnie narodowo-radykalnych” i skończenie z formułami sekciarskimi albo przynajmniej zostawienie ich na inne okazje. Ruchy, takie jak Majdan na Ukrainie, czy „zbiorowisko Kukiza” w Polsce, są fluktuujące i nieostre pod względem granic ideologicznych, a nawet celów działania. Nacjonaliści ukraińscy potrafili wykorzystać ten fakt do znacznego zwiększenia swoich wpływów w strukturach władz. Można i w Polsce spróbować „ujeździć tygrysa”. Wszystko jest lepsze niż nic. W polskim środowisku nacjonalistycznym dominuje zaś malkontenctwo z cyklu „ten i tamten otoczyli się liberałami, a tutaj wieje kapitalizmem, tak więc wszystko jest do niczego”.

Skoro i te wnioski mamy już za sobą, trzeba wreszcie zająć się rzeczą, na którą mamy realny wpływ: robieniem porządku we własnych szeregach. I nie mam tu na myśli mitycznego „scalenia”, które tak naprawdę nie jest bezwzględnie potrzebne. Ale przydałaby się polskiemu nacjonalizmowi jakaś naczelna rada konsultacyjna. Pilnowałaby ona, aby różnorodność organizacyjna środowiska nie działała mu na szkodę oraz, aby przy okazji kilku większych wydarzeń (wybory, manifestacje) występowała pełna koordynacja działań, która przysłuży się przecież wszystkim. Getrennt marschieren, gemeinsam schlagen, brzmiała dewiza pruskiej
armii, która dała jej zwycięstwo pod Sadową.



Daniel Kitaszewski

 

 

sobota, 27 czerwiec 2015 14:16

„Surferzy Kalijugi!”

Surferzy Kalijugi!

„This is the age of endless discussion

By totally state control

Freedom of speech, a level retreat

Some credit for the price of your soul”

- Von Thronstahl

 

Wstęp

Europejska prawica radykalna niejednokrotnie czerpała z dorobku tradycji religii niechrześcijańskich. O ile u jednych przeradzało się to w niezbyt zdrowe fascynacje ezoteryczne o tyle u drugich pozostawało jedynie inspiracją na polu estetycznym lub kulturowym. Tekst ten poświęcony będzie jednemu z przykładów tego drugiego zjawiska. Kalijuga to w wierzeniach hinduistycznych (i nie tylko) wiek żelazny oraz wiek kłótni i hipokryzji. Zdaniem wyznawców wschodnich wierzeń, utożsamiana z demonem Kalim epoka trwa obecnie. Termin ten najczęściej pojawia się na łamach propagandy narodowo-rewolucyjnej w krajach romańskich. „Surfing the Kali Yuga” spotykane jest już dosyć często pośród nacjonalistycznej awangardy Starego Kontynentu. Samym Hinduizmem inspirowali się również teoretycy tradycjonalizmu integralnego Julius Evola oraz Rene Guenon. Tekst ten zatem spełni rolę przedstawienia pewnych spostrzeżeń i interpretacji autora na temat żelaznego wieku, skoro ten mało znany w Polsce temat został już poruszony.

 

Upadek autorytetów

Wyznawcy Kalijugi jako elementu religii, wierzą że stanie się ona czasem upadku autorytetów, odwrócenia uczniów od mentorów czy zidiocenia uczonych. W świecie brakować ma dobroci, cnoty, świętości oraz prawdy. Łatwo dostrzec, że postmodernistyczna Europa, a także większość szeroko pojętego świata zachodu oparta jest na fałszu. W społeczeństwie, które podważa istnienie nawet rozróżnienia płciowego nie może być miejsca na faktyczny autorytet rodziców. Nauczyciele akademiccy utracili moc przekazywania wiedzy i zasad moralnych, skupiając się zazwyczaj na tym samym. Opatrzone pseudointelektualnym bełkotem peany o dominacji człowieka, jego istocie jako centrum wszechświata i nieskończonych możliwościach nauki, mającej wkrótce rozebrać świat na czynnik pierwsze, stanowią prostą drogę do kariery. Instytucje akademickie, miejsca mające stanowić źródło refleksji i walki o kondycję mentalną społeczeństwa stały się ośrodkami klakierów panującego systemu i „filozofii hulajdusza”. Najbardziej znany ze starożytnych filozofów dostrzegał, że „tolerancja i apatia to ostatnie cnoty umierającego społeczeństwa”. Nie należy się zatem dziwić, ze szkoły oraz uczelnie poddały się kompletnie liberalnemu reżimowi, w większości wypadków nie potrafiąc wyjść poza dominujący schemat. W dzisiejszych czasach przestał istnieć etos elity. Nie tylko akademickiej ale również rządzącej. Władza stała się ścieżką kariery taką samą jak każda inna. Jej celem nie jest już dobro podwładnego ludu ani przestrzeganie praw tradycji. Władcy wielcy jak Karol I czy Justynian zajmują miejsce jedynie na zakurzonych stronach podręczników do historii. Upadek zdrowego rozsądku i poczucia moralnego obowiązku wśród kasty rządzącej również stanowi element wieku żelaza. Wszechobecna hipokryzja odznaczać ma się na każdym polu życia. Czyżbyśmy mieli mało jej przykładów we współczesnej Polsce? Wystarczy odnieść się do życia medialnego, w którym znacznie częściej przywołuje się postać pewnego więźnia obozu zagłady wypuszczonego... ze względu na stan zdrowia (sic!) niż bohatera, któremu faktycznie z tego piekła udało się uciec. Myślę, że ten przykład będący jedynie kroplą w oceanie wystarczy aby zamknąć temat brakujących współcześnie autorytetów i przejść do podstawowej cechy Kalijugi.

 

Hipokryzja

Nietrudno zauważyć, że wiek kłótni i hipokryzji stał się nazwą idealnie pasującą do naszych czasów. Ile osób w imię wypisanej na każdym sztandarze wolności słowa poddanych zostało pozbawieniu wolności? Ile wojen rozpętano w imię pokoju? Ile razy chodziło o pieniądze, gdy miało chodzić o człowieka? Współczesna cywilizacja zachodu deklaruje się jako cywilizacja postępu, praw człowieka i obywatela. Wzniesiony wysoko sztandar humanitaryzmu, naprawdę jedynie przykrywa prawdziwe oblicze nowoczesności. W europejskim społeczeństwie, skutecznie prowadzonym ku   nowemu oświeceniu przez wykształconą elitę, kara śmierci jawi się jako zło ostateczne. O ile w ich mniemaniu zabicie winnego kryminalisty jest pogwałceniem praw człowieka o tyle morderstwo nienarodzonego dziecka to podstawowe prawo kobiety w społeczeństwie demokratycznym. Obrzydliwość takiego rozumowania nie kończy się wszakże na tym przykładzie. W 2013 roku na terenie Królestwa Niderlandów dokonano 42 eutanazji z powodów psychiatrycznych i 97 ze względu na demencję![1] Po prawach człowieka wolność jest drugim z najważniejszych współcześnie pustych haseł. W tej chwili cywilizacja zachodu co raz mniej akceptuje obecność Kościoła czy religii chrześcijańskiej zasłaniając się przy tym właśnie wolnością osobistą człowieka. Nie jest ich zdaniem jednak naruszeniem tejże wolności osobistej agresywna edukacja seksualna wśród najmłodszych. Hipokryzja to działanie na rzecz fałszu w imię własnego interesu. Wiek żelaza jest przecież wiekiem materializmu. Trudno byłoby uwierzyć, że sprytniejsi przedstawiciele współczesnych obozów władzy dopuszczają patologie takie jak aborcja mając na względzie dobro kobiet. Wywołujący depresję oraz inne zaburzenia „zabieg” nie ma w istocie służyć niczemu innemu jak zarabianiu pieniędzy. Niemałych pieniędzy. A jak nietrudno zauważyć, gdy upada autorytet, władza staje się biznesem. Tak jest i tym razem.

 

Dyktatura doczesności

Hinduiści wierzą, że w trakcie trwania Kalijugi uroda i walory zewnętrzne uznane zostaną za najważniejsze cele życia. Czy dziś jest inaczej? Jak wiele osób dookoła poświęca znacznie większą ilość czasu na siłowni czy zabiegach kosmetycznych niż własnym zbawieniu? Nie potępiam aktywności fizycznej ani treningów militarnych, wręcz przeciwnie. Myślę, że są one potrzebne i stanowią pożytek zarówno dla kraju na wypadek konieczności obrony jak i promocji męskiego ducha w opozycji do panującego zniewieścienia. Narcystyczna przesadność w dbaniu o własny wygląd jest jednak z prawdziwą męskością mylona, a jej głównym celem staje się zazwyczaj podniesienie poziomu własnej atrakcyjności. Na polu miłosnym również całość zostaje pozbawiona wszelkich aspektów duchowych i ograniczona jedynie do fizyczności. Dominacja doczesności to dominacja świata handlu. Nie twórczy etos pracy a wygoda, prędkość i opłacalność stają się najważniejszymi elementami życia zawodowego. Przykładowo w architekturze historia wyróżnia rozmaite style stawianych budowli, które odzwierciedlały duchowe aspiracje danej epoki. Tymczasem od ubiegłego wieku wygląd nowych części naszych miast nie odzwierciedla żadnej duchowości ani poczucia estetyki. Najpierw bloki z wielkiej płyty, obecnie szklane wieżowce są odbiciem jedynie pragmatyzmu i wygodnictwa na modłę anglosaską. Zaczynamy żyć w miastach ze szkła i płyty, które stają się molochami przystosowanymi jedynie do zwiększania wydajności wyzysku czy potęgowania konsumpcji. Ignorancja i niereligijność cechami Kalijugi.

 

Na koniec

Obserwując otaczającą rzeczywistość można by bez trudu przytoczyć znacznie większą ilość przykładów zbieżności współczesnych patologii z pozostającą w wierzeniach hinduistów czwartą częścią mahajugi. Sam postanowiłem przytoczyć całe zagadnienie czytelnikom „Szturmu”, chociaż jestem katolikiem i utożsamiam się zdecydowanie bardziej z tradycją europejską niż dalekowschodnią. Nie zrobiłem tego mając na celu przekonanie kogokolwiek do hinduizmu, chciałem jedynie pokazać zepsucie i degenerację społeczeństwa współczesnego Okcydentu. Zepsucia, które dotyka świata polityki, biznesu, kultury czy nawet, niestety i Kościoła. Słowami zamknięcia tekstu powtórzę po raz kolejny: narodowy radykalizm musi przynieść odrodzenie przede wszystkim moralne i duchowe. A nacjonaliści muszą stać się awangardą świata Tradycji, wiary, wierności i ideałów. Walka o pokonanie niektórych tylko objawów zdegenerowanej post-moderny nie może się udać bez skutecznej walki o Polskę i Europę, której wielkość leżeć będzie w Wierze. Jedynej prawdziwej rewolcie przeciwko nowoczesnemu światu.

 

Leon Zawada

 

[1]     http://gosc.pl/doc/2559048

Przyjaciele Maurrasa tworzą zuchwałą awangardę, która wydała wojnę pyskom, które zniszczyły wszystko, czegokolwiek dotknęły się w naszym kraju; zasługa tych młodych ludzi dla historii będzie olbrzymia, gdyż spodziewamy się, że dzięki nim kłamliwy reżim niedługo upadnie. [1]

Cercle Proudhon to jedna z pierwszych grup, która dążyła do połączenia elementów pozornie różnych doktryn. Działacze wywodzący się z Action Francaise (AF) oraz syndykaliści z CGT (Confédération générale du travail) postanowili doprowadzić do powstania grupy łączącej elementy monarchii, nacjonalizmu i syndykalizmu. Grupy, która zbuduje podwaliny pod nowy ruch, który położy kres starym ideom i wyjdzie naprzeciw nowej epoce.

W początkach XX wieku Action Francaise dążyło do zbliżenia z przedstawicielami klasy robotników – pariasów liberalnego, mieszczańsko-arystokratycznego świata. Oszukanych przez parlamentarnych socjalistów, którzy skupiali się w związkach zawodowych, przejmujących myśl Georgesa Sorela. Odrzucali działalność demokratyczną na rzecz akcji bezpośredniej. W tym czasie nacjonaliści z Action Francaise zaczęli promować późną myśl Pierre’a Josepha Proudhona. Według Proudhona należało zbudować społeczeństwo zdecentralizowane i federalne oparte na wspólnocie, pozbawione mieszczańskiej kultury i obyczajowości. Według działaczy AF tylko monarcha był w stanie zapewnić bezpieczeństwo i wolność takim społeczeństwom. Co więcej sam lider ugrupowania Charles Maurras pisał pozytywne teksty zarówno o Proudhonie nazywając go wielkim Francuzem, jak i o socjalizmie, który jest psuty przez demokrację.

W niedługim czasie doszło do zacieśnienia współpracy między AF oraz Jeunes (żółtymi związkami zawodowymi). Monarchiści i syndykaliści pod opieką Sorela mieli wspólnie tworzyć czasopismo La Cite francaise, które nigdy się nie ukazało. Jednak dzięki tej inicjatywie doszło do spotkania Gerogesa Valoisa oraz Eduarda Bertha, którzy 16 grudnia 1911 roku założyli Cercle Proudhon. Platformę wymiany poglądów działaczy różnych opcji politycznych, dla których ważna była silna, samorządna, monarchistyczna Francja bez liberalizmu, demokracji i niszczącego korporacje zawodowe kapitalizmu. Pismem grupy były „Zeszyty” (Cahiers du Cercle Proudhon) w których wyłożony został program.

Inicjatywa dość szybko uległa osłabieniu, a następnie rozbiciu. Głównym powodem, który zakończył działalność grupy był stosunek do I wojny światowej. Syndykaliści francuscy byli przeciw udziałowi Francji w walkach, kierował nimi internacjonalizm.. Po wojnie członkowie CP zaczęli włączać się w inicjatywy młodofrancuskie i faszystowskie.

Pomimo tego, że sam projekt upadł, do dziś budzi wiele kontrowersji w środowiskach narodowych i lewicowych Zdecydowanie wyprzedził swoją epokę, udowodnił że można doprowadzić do syntezy nacjonalizmu i socjalizmu, który dla wielu narodowców (zwłaszcza polskich) jest nie do przyjęcia. Skupił się na elementach, na których dzisiaj współczesny, europejski, świadomy nacjonalizm opiera swój program: walce z liberalizmem, mieszczaństwem duchowym, kapitalizmem niszczącym rodzimy przemysł, liberalną demokracją wraz z jej następstwami oraz autorytarnym, scentralizowanym państwem.

 

Cahiers du Cercle Proudhon, Pierwsze wydanie, styczeń-luty 1912r.

 

Francuzi, którzy spotkali się, aby założyć Cercle Proudhon są nacjonalistami. Patron, którego wybraliśmy dla naszej grupy ma pozwolić na zbliżenie z Francuzami, którzy nie są nacjonalistami, nie są rojalistami, a którzy do nas dołączą, aby brać udział w życiu Cercle Proudhon i redakcji "Zeszytów". Grupa założycielska, składa się z ludzi o różnym pochodzeniu, żyjących                      w różnych warunkach, którzy nie mają wspólnych aspiracji politycznych, i którzy będą swobodnie wyrażać swoje poglądy w "Zeszytach". Federalistyczni republikanie, integralni nacjonaliści i syndykaliści, wszyscy jesteśmy tak samo zainteresowani naprawą państwa francuskiego zgodnie z zasadami przyjętymi                  z francuskiej tradycji, którą znajdujemy w Proudhonie i ruchach syndykalistycznych. Naszą ideę określają następujące punkty:

Demokracja jest najpoważniejszym błędem minionego wieku. Jeśli chcemy żyć, jeśli chcemy pracować, jeśli w życiu społecznych chcemy zachować najwyższe ludzkie gwarancje w produkcji i kulturze; jeśli chcemy uchronić                     i zwiększyć moralny, intelektualny i materialny kapitał cywilizacji naturalnym jest zniszczenie demokratycznych instytucji.

Idealna demokracja jest najbardziej głupim ze snów. Historyczna demokracja, realizowana w barwach współczesnego świata stanowi śmiertelną chorobę narodów, społeczeństw, rodzin i jednostek. Wychowują nas bez znajomości cnoty, zachęcają nas do uznania wszystkich form tego systemu. Teoretycznie jest to reżim wolności; praktycznie nienawidzi prawdziwych swobód i poddaje nas wielkim firmom złodziei i politykom zależnym od finansistów lub zdominowanych przez tych, którzy żyją z wyzysku producentów.

Demokracja pozwoliła w gospodarce i polityce na ustanowienie kapitalistycznego reżimu, który niszczy ducha polis demokratyczne idee niszczą symbole narodu, rodziny i moralności, zastępując prawo krwi, prawem złota.

Demokracja żyje dzięki złotu i perwersji inteligencji. Umrze jeśli nastąpi przebudzenie ducha oraz utworzenie instytucji, które Francja stworzy bądź odtworzy dla obrony wolności oraz duchowych                     i materialnych wartości. To podwójne zobowiązanie, którego podejmiemy się w działalności Cercle Proudhon. Będziemy walczyć bezlitośnie przeciwko fałszywej nauce, która służy do uzasadniania idei demokratycznej i jej systemów gospodarczych stworzonych do ogłupiania klasy pracującej. Będziemy gorliwie wspierać ruchy, które przywracają wolność we Francji, w formach właściwych dla współczesnego świata. Ruchy, które pozwalają ich działaczom żyć dzięki działalności, a tym samym zaspokajają ich poczucie honoru, tak samo, jak gdyby ponieśli śmierć na polu walki.

Założyciele Cercle Proudhon oraz redaktorzy “Zeszytów”:

Jean Darville, Henri Lagrange, Gilbert Maire, René de Marans, André Pascalaon, Marius Riquier, Georges Valois, Albert Vincent

Wstęp oraz tłumaczenie tekstu - Tomasz Kosiński

 

 

 

[1] G. Sorel, Socialistes antiparlamentaires, „Action Francaise” 22 VIII 1909