
Szturm
Wojna kulturowa
Można by rzec, że przyszło nam żyć w szalonych czasach. Na każdym kroku człowiek XXI wieku jest osaczany i oblegany. Stał się owcą. Podczas gdy to nowoczesność jest wilkiem. Co rusz przypisuje się zbawczą moc wygodzie, przyjemności i umiarkowaniu. Pieniądz zyskuje wartość sakralną i staje się jedną z wielu świeckich religii współczesności. Tak daleko idąca degeneracja nie może ominąć, również naszego środowiska. Możemy sobie wmawiać, że dotyka nas w mniejszym stopniu niż innych, ale często wystarczy rzut okiem, chociażby na własne życie. Ideał nigdy nie urzeczywistni się samoistnie, bez poświęcenia, trudu i mozolnej pracy. Trzeba z odwagą spojrzeć prawdzie w oczy. Nawet nacjonaliści uginają się pod ciosami postmoderny. Objawia się to w kilku aspektach. Od naszego lenistwa zaczynając, a na postulatach kończąc. Naszemu środowisku zdarza się zadowalać półśrodkami politycznego wyścigu lub ograniczać zakres naprawy państwa i narodu do kwestii materialnych, pomijając przy tym aspekty duchowe. A to przecież nie wzięło się znikąd. Z łatwością można sobie wyobrazić czy zaobserwować, jak w degeneracji pogrążają się nasi rówieśnicy. Skoro i my staliśmy się leniwi, porzuciliśmy niektóre z wielkich marzeń, to co dzieje się z przeciętnym człowiekiem? Przecież nie każdy ma zainteresowania takie jak my, wymuszające większą świadomość polityczną i wrażliwość społeczną. Przyczyną tej choroby jest wszechobecna liberalna propaganda. Dywersja kulturowa postmoderny odznacza się wszędzie. W kinematografii, muzyce, teatrze czy literaturze. Popkultura krzyczy: więcej! — miej! — konsumuj! Więc kupujesz. Więc chcesz mieć. Więc konsumujesz, siebie, miłość, chwilowe przyjemności. Epokowa przemiana poczeka. Niestety, nie na dogodne warunki, a na to, aż się najesz i napijesz. Szkoda. Materialny głód nigdy nie powie „jestem syty”.
Nasze społeczeństwo chłonie bezwartościowe wiadomości i puste informacje. Chwilowe zachwyty nad życiem, w sztuczny sposób, wypromowanej celebrytki czy polityczne pseudoafery. Ogłupienie medialnym ochłapem rzuconym dla zmanipulowanego ludu niby nie dotyczy wszystkich. A jednak każdy o tym słyszy, każdy spotka się z tym w jakiejś rozmowie czy kątem oka przeczyta. Globalizm maszeruje przez nośniki i dociera w najdalsze zakątki świata. Podbija kolejne społeczności, rozmydla lokalną tożsamość swoimi materialnymi antywartościami, niszczy środowisko naturalne i kulturę swoją brudną polityką. Duchowej sile człowieka przeciwstawia pieniądze i międzynarodowe układy. A to wszystko zabezpiecza zbiorową głupotą. Orwellowską masą. Bo przecież mało kto widzi... Że to oni otworzyli mcdonaldy, zabezpieczyli układy finansowo-polityczne i to właśnie oni! oni! oni! trzymają w brudnych łapskach dusze naszych narodów.
Zatem do broni! — chciałoby się wykrzyczeć. By stanąć w obronie tego, co budowane było przez lata. Od największych katedr po najkrótsze przyśpiewki ludowe. Zbudować barykady, wykuć kosy i stanąć w szeregu jak chłopcy z Brygady Świętokrzyskiej. A jednak... nie na tym polu walka się toczy. Wszystko poszłoby na nic. Wojna nie toczy się w okopach, a front nie jest jedynie materialny. Zwycięska wymiana kadry kierowniczej w państwie była i będzie na nic, jeżeli naród nie dojrzeje do odzyskania tożsamości. Tutaj chodzi bowiem o coś więcej niż przebudowę systemu politycznego... Konieczna jest głęboka przemiana narodowa. Taki proces nie może zadowolić się kompromisami! Społeczeństwo musi być nie tylko świadome, a również gotowe do budowy epokowej przemiany. Fundamentem istnienia narodu nie jest tylko tożsamość, a jego formą jest coś więcej niż państwo. Tak naprawdę jego naprawę należy zacząć od szczerego odrodzenia moralnego. Gdy ono ustąpi, padnie nawet nasz największy wróg! A jest nim kultura nowoczesna.
Zatem najwyższy czas, aby polski narodowy radykalizm wypowiedział wojnę pseudokulturze i XXI wiecznemu materializmowi! Zamiast ich bylejakości — dyscyplinę, zamiast degeneracji — etykę i przede wszystkim, zamiast ich „mieć” nasze — wierzyć! wierzyć! wierzyć!
Współczesne lenistwo, degeneracja, zaniedbanie relacji rodzinnych i brak głębszych celów życiowych to warunki koniecznie do istnienia współczesnej patologii. Nieszczęśliwa mieszanka postkomunizmu i neoliberalizmu, jaką jest III RP, potrzebuje niedbałego społeczeństwa, które pozwoli na istnienie jej patologii. Na polu mentalności narodów stoczono niejedną wojnę. Znaczenie wpływu kultury i aktywności państwa w jej zakresie było i jest dobrze rozumiane przez wszelkie ośrodki imperialne. Na myśl przychodzi zarówno doktryna kulturkampfu, jak i amerykańska lub sowiecka praktyka propagandowa okresu zimnej wojny. Dziś w takim sam sposób dominujący układ polityczny zdobywa swój rząd dusz. Zatem na tym polu należy mu odpowiedzieć! Wystarczy już mydlenia oczu wizją „zachodniego życia”, kredytu i nowoczesną modą. Niech powróci kultura ludowa ze swoimi tańcami i pieśniami! Niech powróci literatura niosąca światło etyki i wrażliwości! Niech nadejdzie treść!
„Człowiek jest panem form”, jak pisał Ernst Jünger. Wykorzystajmy je więc, aby obronić naród przed kulturową degeneracją, obłudą łatwego, wegetatywnego życia czy bezsensowną gonitwą szczurów w labiryncie materializmu. Nadszedł czas totalnej mobilizacji ku militaryzacji ducha narodowego. Nie każda wojna potrzebuje naboi i bagnetów, a przecież tutaj tak samo chodzi o istotę przetrwania narodu. Obóz nacjonalistyczny ma obecnie ogromne zaległości na polu kulturowym. Jesteśmy na gorszej pozycji. Środowiska wyznające postnowoczesność z łatwością przebijają się do świata mediów, kultury, nawet nauki! To pokazuje, jak ogromna jest skala wyzwań, którym musimy stawić czoła. Dywersja kulturowa nie powinna iść jedynie jednym torem, jest ona kwestią ubioru, muzyki, literatury, teatru, działalności kół naukowych i think-tanków, najważniejsze pozostaje jednak promowanie wzorców zachowań. Można spokojnie powiedzieć, że sprawę poniekąd ułatwia patriotyczna moda wśród młodzieży. Bez wątpienia jest ona zjawiskiem pozytywnym. Sama w sobie jednak nie wystarczy i jeżeli ktoś uważa, że należy już ona do naszych sukcesów, grubo się myli. Otwiera ona jedynie drogę do wypełnienia serc iskrą idei, która być może w przyszłości przyniosłaby owoce. Walka bowiem toczy się o przywrócenie wartości takich jak: tożsamość, dyscyplina, solidarność i szczery patriotyzm, które będzie nie tylko pamiętał, ale również czynił.
Historia europejskiego narodowego rewolucjonizmu pozostaje obfita we wzorce. Oczywiście trzeba napomnieć, że każdy z ideologów czy myślicieli tworzył rozwiązania i wskazywał ideę godne czasów, w których żył. Oczywistym pozostaje fakt, że wiele myśli powstających w warunkach wojennych lub okupacyjnych uległo przedawnieniu. Na aktualności nie straciły jednak cele pozostające fundamentem idei, którą podążamy. Jak starałem się wskazać wcześniej, dziś i my pozostajemy świadkami wojny, która toczy się o serca naszego narodu. Znaczenie niszczenia dorobku kulturowego Polski przez zamierzoną akcję wrogich ośrodków dostrzegał już Roman Dmowski pisząc Nasz patriotyzm. Podobnie, rolę kultury w sprawie narodowej doceniło pokolenie młodych nacjonalistów okresu wojennego. Środowisko na czele z Andrzejem Trzebińskim na łamach Sztuki i Narodu konsekwentnie krytykowało poetów i literatów dwudziestolecia, widzących w sztuce jedynie formę rozrywki. Proponowali oni zamiast tego model kultury będącej kuźnią awangardy polskiego nacjonalizmu. Z dzisiejszej perspektywy trudno nie przyznać im racji. Szczególnie dostrzegając, jak ogromny wpływ ma kultura na kształt ducha XXI-wiecznego społeczeństwa. A to właśnie ten duch, jak dostrzegł niejeden europejski bojownik, będzie światłem epokowej przemiany.
„Oddychać… Ponownie uwierzyć w cnotę, piękno, dobroć, miłość… Czuć jak wokół tańczy na fali tysiąc innych żagli, które nadyma wiatr, unoszonych tym samym zrywie, ku temu samemu wezwaniu. Kiedy złote morze ujrzy pojawiającą się biel, Rewolucja będzie w drodze, na czele flotylli dusz”. — Leon Degrelle
Leon Zawada
Rycerz Chrystusa
Kiedy poprosisz przypadkowego człowieka o zdefiniowanie pojęcia „nacjonalizm”, odpowie — jak najbardziej słusznie — że jest to ideologia stawiająca na pierwszym miejscu dany naród. Bardzo dobrze. Kiedy jednak Ty czy ja spojrzymy sobie na wszelkie ruchy ideowe mające w nazwie człon „narodowy”, kiedy sięgniemy po książki historyczne i zaczniemy czytać o najróżniejszych wydarzeniach w historii, które dokonały się pod nacjonalistycznymi sztandarami czy wręcz które ów światopogląd stworzyły (myślę tu naturalnie o Wielkiej Rewolucji Francuskiej), to nie sposób dojść do wniosku, że chyba nie każda idea związana z pojęciem narodu jest nam bliska... nawet jeśli częstokrotnie dla samej społeczności wydawać się może korzystna.
Jaki jest sens narodowego radykalizmu? O co w takim razie naprawdę nam chodzi? Czy tylko o Wielką Polskę jakąś-tam (do wyboru, do koloru), czy też o coś więcej? Ktoś powie, że o bogate państwo, dostatek wśród społeczeństwa i tak dalej — czym wówczas idea narodowo-radykalna różniłaby się od wielu innych, może łatwiej po prostu deklarować się wówczas jako narodowy — w zależności od sympatii — liberał, bolszewik czy co komu siedzi w głowie? Może komuś chodzi po głowie jedność Słowiańszczyzny? Jeśli ktoś się utożsamia i jest to bliskie jemu sercu — proszę bardzo, aczkolwiek sama polskość z racji na swą historię i wielki mix kulturowy, jakim było włączenie się Polski do kultury zachodniej, rozległy obszar Rzeczpospolitej i osiedlanie się tu najróżniejszych nacji, nawet z racji na graniczenie z Niemcami czy Węgrami — to wszystko zebrane do kupy sprawia, że faktycznie jesteśmy jakimiś takimi dziwnymi Słowianami (zresztą tak samo na przykład Chorwaci, wyklinani od najgorszych przez Serbów za ich łacińskość), a poza tym nasza rodzina narodów jest rodziną wyjątkowo patologiczną, gdzie ciągle ktoś się z kimś bije i wszyscy są na siebie pogniewani, więc niespecjalnie widzę sens oddawać za nią życie. To może sensem narodowego radykalizmu powinna być walka o „tradycyjne wartości” — samo w sobie ma to nawet sens, tylko musielibyśmy w sumie ustalić, czym ta tradycja jest, bo jeśli sprowadzać by się miała do cepelii oraz nielubienia homoseksualistów, „bo to obrzydliwe” (ale ładne lesbijki to już chętnie się poogląda, tak?), to dla mnie to wciąż troszkę za mało.
Kim powinien być moim zdaniem narodowy radykał? Co powinno być jego największą miłością? Co sprawia, że narodowy radykał jest w stanie znieść największy trud i upokorzenie, ponieść najstraszniejszą nawet ofiarę, mając jednocześnie pewność, że jego sprawa jest święta, a sztandar czysty? Myślę, że znamy prawidłową odpowiedź. Myślę, że znamy Prawdę. Myślę, że powinniśmy zaufać naszemu Panu — Chrystusowi. Powinniśmy stać się Jego rycerzami.
Często polscy narodowcy zastanawiają się nad stosunkiem endecji do Kościoła, nad tym, że nasza podmiotowość jest ściśle związana z religią i tak dalej — tak, faktycznie, polski obóz narodowy był prokościelny, acz pamiętajmy, że nie od razu. To właśnie młode pokolenie w latach 30-tych jako pierwsze zrozumiało, że to nie tylko naród się liczy, a księża co najwyżej mogą pomóc w budowie Wielkiej Polski — wiara stała się głównym odniesieniem.
Bóg jest dawcą wszystkiego, co dobre — prawdy, nadziei, miłości... Nie ma możliwości, ażeby — jeśli ktoś wierzy — uważał, że można zapewnić szczęście narodowi bez poszanowania Bożych praw. I należy o tym mówić konsekwentnie. Skończmy mówić o tym, że krzyże w salach szkolnych czy urzędach powinny wisieć wyłącznie dlatego, że „to symbol narodowy, uszanujmy historię”; a gdyby Polska była — o czym pisał Mosdorf dawno temu — muzułmańska, to wtedy byśmy chcieli, by wisiały w miejscach publicznych symbole szahady? To by nic nie zmieniło. Wierzymy w Pana Jezusa, chodzimy do kościoła i odmawiamy różaniec nie dlatego, że tego wymaga kod kulturowy, ale dlatego, że On naprawdę istnieje, a oddając Mu cześć i rozmawiając z Nim nie mówimy do pustej ściany. A zatem skończmy z tym delikatnym dyskursem, który nic nie daje — jesteśmy radykałami, więc mówmy jasno i prawdziwie. Bądźmy odważni w bronieniu Matki Kościoła i Pana naszego — krzyże mają wisieć, bo jest to symbol Męki Chrystusa. Protestujemy przeciwko, jak to się utarło mówić, „legalizacji” związków homoseksualnych (tak jakby teraz za samo bycie homoseksualistą groził obóz pracy) nie dlatego, że z tego związku dzieciaków to nie będzie czy dlatego, że artykuł 18. konstytucji mówi, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, ale dlatego, że sodomia jest grzechem ciężkim. Religia w szkołach ma być nauczana nie dlatego, że „większość tak chce”, bo jakby nagle rodzice zażądali od dyrektora, by wprowadził zajęcia, na których ogląda się filmy pornograficzne i zachęca do masturbacji, to idąc tym tokiem myślenia również i taki przedmiot powinien być w polskich szkołach, ale dlatego, że skoro uczymy dzieci o historii, chemii i fizyce, to dlaczego akurat o Panu Jezusie powinny się dowiadywać wyłącznie od rodziców? (Żeby była jasność — naturalnie niewierzący uczniowie nie powinni być zmuszani do chodzenia na takowe zajęcia). Wyliczać takowych przykładów można więcej, ale myślę, że nie ma potrzeby.
Co nam po państwie, które będzie jednolite etnicznie, jeśli nie będzie ono przestrzegało katolickiej moralności? Chrześcijaństwo to najwspanialszy system etyczny, jaki można stworzyć. Przede wszystkim dlatego, że jego dawcą jest sam Bóg, ale myślę, że również niewierzący czytelnicy zgodzą się, że nauka oparta o miłość i troskę o drugiego człowieka jest właśnie tym, co powinno cechować każdego z nas. Powiedzmy więcej — nacjonalizm powinien być miłością. Miłością do drugiego człowieka. Ale kochać należy też w sposób mądry — co jest bowiem ostatecznym celem, jak nie zbawienie? Jest taka słynna wypowiedź, często wyśmiewana, że nieważne, czy Polska będzie biedna, czy bogata, ważne żeby była katolicka. Oczywiście, naszym celem musi być państwo silne, bogate, liczące się na arenie międzynarodowej — ale prędzej czy później każdy z nas stanie przed Stwórcą. Czyż nie powinniśmy troszczyć się wzajemnie o siebie, ażeby każdy z nas z tego egzaminu, jakim jest ludzkie życie, na końcu każdy mógł zdać pozytywne sprawozdanie?
Narodowy radykalizm to nacjonalizm, ale nacjonalizm specyficzny — nacjonalizm przekraczający granice. Kiedy spojrzymy na Leona Degrelle’a jadącego do Meksyku obserwować powstanie katolików przeciwko masońskiemu rządowi, kiedy oglądamy ochotników z całej Europy jadących walczyć z bolszewizmem czy to w Hiszpanii, czy na froncie wschodnim, to musimy pamiętać o prostym fakcie — oni nie robili tego już tylko dla narodu, oni robili to kierując się wiarą w Pana Jezusa. Musimy odrzucić szowinizm nie tylko dlatego, bo jest głupi — on jest niegodny chrześcijanina. Kochajmy swoją ojczyznę, dbajmy o naszych rodaków, ale nie gardźmy drugim człowiekiem. Ostatecznie powinniśmy wręcz uświadomić sobie prawdę, która będzie niezmiernie kontrowersyjna, lecz moim zdaniem kluczowa — to nie naród, a wiara musi być absolutną podstawą naszej tożsamości. To nie dobro Polski, ale katolickie nauczanie powinno być podstawowym źródłem odniesienia. Ojczyzna ziemska nie może przysłonić ojczyny niebieskiej i jeśli państwo nasze odrzuca tę piękną naukę i te piękne wartości, o których tu mowa, to naszym świętym obowiązkiem jest przeciwstawić się, powiedzieć „nie”. Doskonałym przykładem jest tutaj postawa Stauffenberga — jego zamach na Hitlera to nie była żadna próba wprowadzeniu demokracji w Niemczech, jak zapewne dziś wielu myśli, to był odruch nacjonalisty i katolika który obrzydzony tym, co wyprawia pewien mały człowiek z dyktatorską władzą i tysiącami siepaczy na swe rozkazy, postanowił — mimo przysięgi (z której zapewne został zwolniony przez spowiednika) — postawić ponad przysięgę, a kto wie czy i nie rację stanu (inna rzecz, że zapewne przeciętny człowiek rządziłby lepiej państwem), prawo Boże. Wreszcie musimy pamiętać, że kiedyś Polski nie było — nie wiemy też, co będzie za lat kilkaset. Może Polska będzie wielka, może słaba, może narody w ogóle znikną, tak jak zniknęły greckie polis czy barbarzyńskie plemiona — a Krzyż trwa. Dlatego to Chrystusowi musimy wpierw służyć i to Jego rycerzami być. A jeśli Jemu zaufamy, to nie ma wroga, którego musielibyśmy się bać, gdyż prędzej czy później największe zło musi uznać Bożą wyższość.
Michał Szymański
Wspomnienie tytana klęski
W kwietniu miałeś znów urodziny. Do dziś jesteś najbardziej intrygującą postacią nowożytnej historii. Wciąż trudna jest do pojęcia tragiczna ewolucja, którą przeszedłeś w trakcie 12 lat rządzenia największym narodem Europy. Była to ewolucja od rewolucjonisty i człowieka dającego nadzieję milionom, do zbrodniarza i tytana zagłady. „Demon pokonał geniusza” – tak podsumował ową transformację jeden z twoich najwierniejszych generałów. Decyzje, które podjąłeś w trakcie całego swojego życia, a zwłaszcza w jego ostatnich latach, wpłynęły na losy świata w sposób fundamentalny. Już nigdy na niego nie zmienisz tego, co uczyniłeś, ale to, co teraz napiszę zwracając się teraz do ciebie może pozwolić innym zrozumieć, dlaczego żyją w takiej, a nie innej rzeczywistości.
W 1933 roku, po latach niebywałego wysiłku politycznego, okraszonego krwawymi zmaganiami na ulicach, doszedłeś do władzy w kraju poszarganym powojennym dyktatem zwycięzców, cierpiącym nędzę i poniżenie. Odebrałeś komunistom hasła socjalne, a prawicy – odwołujące się do patriotyzmu i tożsamości. Na cuda ekonomiczne, które czyniłeś objąwszy władzę, wszyscy patrzyli z podziwem. Oplatanie ojczyzny siecią autostrad, wprowadzenie solidaryzmu narodowego do spraw gospodarczych, pomoc zimowa dla ubogich, kredyty i mieszkania socjalne, wakacyjne rejsy dla każdego robotnika z rodziną – można wymieniać bez końca. Nawet najzagorzalsi spośród twoich wrogów zwracali się wówczas do ciebie nie inaczej jak per „Ekscelencjo”, a „Time” ogłosił cię człowiekiem roku w 1938 r. Z początku kredytu zaufania udzielili ci niemal wszyscy – pierwszy wycofał się Kościół Katolicki, bezbłędny w swych diagnozach. Chodziło oczywiście o eugenikę i wdrażane możliwie jak najciszej programy sterylizacyjne. Ale poza nielicznymi, szczególnie czujnymi katolikami, nikt specjalnie nie zaprzątał sobie tym głowy. Tak już jest, że ludzie nie chcą być ortodoksyjni w swoich poglądach na świat.
Nie inaczej było w Polsce, która celebrowała fakt, iż przepędziłeś ze swojego kraju poczwarne widmo o nazwie „Rapallo” i przestawiłeś jego politykę zagraniczną na tor antybolszewicki. W 1934 roku podpisany został wymarzony przez ciebie pakt o nieagresji z Rzeczpospolitą. Nastały więc na krótko złote czasy dla naszych wzajemnych stosunków. W broszurach drukowanych dla polskich żołnierzy przedstawiany byłeś – obok m.in. Horthy’ego i Antonescu – jako „głowa zaprzyjaźnionego państwa”. Nasze gazety pisały o tobie w niemal samych superlatywach.
Rok później, na jeden z Parteitagów w Norymberdze twój zausznik zaprosił trzech wybitnych Polaków. W tej delegacji znalazł się m.in. Władysław Studnicki. Podczas rozmowy z tobą, ów wielki człowiek wręczył ci w podarunku swój geopolityczny majstersztyk: „System polityczny Europy”, książkę, której publikacja w wielu językach wzbudziła przerażenie samego Wiaczesława Mołotowa. Na jej pierwszej stronie widniała dedykacja: „Wodzowi Narodu Niemieckiego i przyszłemu Wodzowi Europy”. Gdybyś tylko przeczytał ze zrozumieniem owe dzieło i zastosował się do wskazówek Studnickiego, świat mógłby dziś wyglądać zupełnie inaczej.
Sojusz de facto kwitł i wydawał owoce, aż do tragicznej wiosny 1939 roku. Były liczne konsultacje międzyrządowe, ożywienie relacji gospodarczych, korzystna dla Polski mediacja twego kraju w sprawie litewskiej. Polska poparła nawet aneksję Austrii, której przeciwne były choćby Włochy Mussoliniego. Wkrótce potem czechosłowacki pistolet Stalina przystawiony do pleców Polski, przestał istnieć. Haniebny czas wersalskiego dyktatu dobiegł końca, sudeccy Niemcy byli wolni, a wraz z nimi Polacy na Zaolziu. W Europie nastał Nowy Ład. Kłamałeś jednak w Monachium stwierdzając, że Sudety są twoim ostatnim roszczeniem terytorialnym. Szykowałeś się bowiem na wojnę o przyszłą hegemonię w Europie. Wojnę, która mogła być sprawiedliwa, gdyby nie jej mastermind. Ale o tym świat miał się dopiero przekonać.
Najpierw było utworzenie w Czechach protektoratu z pogwałceniem prawa narodu do samostanowienia. Był to pierwszy groźny pomruk zwiastujący burzę. Wykreował negatywną atmosferę – nawet w dotychczas zaprzyjaźnionej Polsce wzbudziłeś niepokój. I właśnie wtedy twój „genialny” minister wystąpił do polskiej dyplomacji z kwestią gdańską. Miał to być, jak pisał słusznie Władysław Studnicki, „fajerwerk”. Ostatni krok przed wielką inwazją na sowiecką Rosję, z Polską u swego boku. Jakże niefortunnie postawiony.
Ty i twoi dygnitarze nie rozumieliście bowiem psychiki moich rodaków. Okultystyczne brednie zastąpiły na waszych półkach poważne książki historyczne. Z mównicy i w notach dyplomatycznych przemawiałeś do nas tak, jak się przemawia do Czechów. Tymczasem proporcje dwóch cnót – waleczności i rozsądku - są u tych nacji dokładnie odwrotne. Twoja niebywała ignorancja kosztowała cię utratę najcenniejszego sojusznika. W tym momencie pewien intrygant postanowił przejść do działania. I skutecznie wplątał nas w swoją sieć. Nie jestem jednak pewien, czy zdradzieccy lordowie zdawali sobie sprawę z tego, jak potworną hekatombę ściągali wówczas na nasze głowy.
Rzeczą powszechnie znaną jest, że dwóch miałeś największych idoli wśród polityków – Bismarcka i Piłsudskiego. Kompletną zagadką pozostaje, dlaczego fascynacja nie szła u ciebie w parze z naśladownictwem. Bismarck podał rękę pokonanej Austrii, pozyskując sobie w ten sposób cennego sojusznika. Ty za błąd polskich przywódców postanowiłeś ukarać cały naród, grzebiąc na dziesięciolecia perspektywę autentycznego pojednania polsko-niemieckiego. Piłsudski rozumiał doskonale, że od pokonania Sowietów wspólnymi siłami zależy przyszłość całej Europy. Ty swoim morderczym obłędem doprowadziłeś do tego, że Polacy – jedyni, którzy kiedykolwiek zdobyli Moskwę – nie towarzyszyli ci u jej bram w 1941 roku. I to właśnie ten element układanki zaważył o twojej późniejszej klęsce wojennej oraz bankructwie politycznym.
Niestety, to nie nadeszło od razu. Po spektakularnych zwycięstwach na wschodzie i zachodzie miałeś na tacy Europę. W większości krajów okupowanych patrioci i idealiści zgłosili się na ochotnika pod twój sztandar. Ci młodzi ludzie byli solą europejskiej ziemi, elitą elit kontynentu. Znana niemiecka dywizja o nazwie „buta”, która podczas swego wojennego spaceru łamała kości konwencjom oraz zrywała orzełki depcząc po granicznych słupach, nie przesłoniła im jednego, istotnego faktu: że Europie zagraża jeszcze gorszy dyktator i jeszcze gorszy reżim. Mimo powszechnego upokorzenia i rozczarowania, stawili się masowo jako ochotnicy do nowej wojny – o być albo nie być Europy. Niejeden taki zgłosił się nawet w Polsce, gdzie twoi siepacze mieli rozpętać istne piekło, odzierając naród okupowany i upodlony z resztek złudzeń.
Stanęli więc wszyscy w gotowości i ruszyli w głąb Rosji. Najpierw nimi pogardzano i robiono z nich pozafrontowych świniopasów lub magazynierów. Potem, zorientowawszy się o ich wartości, kierowano na najgorsze odcinki piekła rosyjskiego. Kiedy generał wielonarodowej dywizji „Wiking” Feliks Steiner usiłował zwrócić twoją uwagę na ich męczeństwo, ty skwitowałeś tylko lakonicznie, iż młodzież jest właśnie po to, aby poświęcać się i umierać. Kompletnie nie rozumiałeś ich szlachetnych motywacji, widać były nie do pojęcia dla twej pokalanej moralności. Okazałeś się być małym dowódcą wielkich żołnierzy. Taka armia nie mogła zwyciężyć. Skutek dla żołnierzy i przyszłych pokoleń był opłakany.
Marginesy i przypisy historii pełne są większych i mniejszych przywódców, którzy skazywali siebie i swoje cele na sromotne klęski, gdyż otaczali się gromadą nędznych klakierów, zaś skutecznie eliminowali ze swego otoczenia inteligentniejszych indywidualistów, ośmielających się głosić na temat ich „rządzenia” cokolwiek krytycznego. Ty jednak nie byłeś z marginesu, lecz z pierwszych stron i okładek. Zaprzepaściłeś to przez pychę. Wyrzucałeś za drzwi swoich mądrych generałów, gdy błagali cię o opamiętanie się, chciałeś rozerwać pewnego gubernatora na strzępy gdy ten zorientował się, iż represje przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego. Za to chętnie słuchałeś jadowitych podszeptów prymitywów i sadystów. Jakże wielką katastrofą był fakt, że nie zdołano cię zastrzelić jeszcze przed końcem wojny.
Lata 30. ubiegłego wieku przyniosły Europie sztorm narodowej rewolucji, bunt przeciw bolszewizmowi i liberalizmowi, ideom, które stanowią personifikację śmierci per se. Zamiast wystąpić przeciw ww. siłom w wymiarze najważniejszym - duchowym, postanowiłeś wziąć z nich przykład. Podległe tobie zbiry traktowały Polaków tak, jak Brytyjczycy traktowali Burów w Południowej Afryce. Mając na sztandarach socjalizm, uczyniliście z Europy Wschodniej klasyczny bantustan siły roboczej i surowców. Zamiast rozwiązać kwestię żydowską w sposób chrześcijański i humanitarny, czyli przez emigrację, ty wolałeś spuścić ze smyczy psychopatów w czarnych mundurach. Nasłaliście więc na Żydów komanda śmierci. Mordowaliście i szykanowaliście żydowską biedotę, bogatym spekulantom z zachodu, którzy odwrócili się od cierpienia swych krewniaków zapewniając na długie dekady wygodny status „ofiar prześladowań”. Dziś dzieci owych spekulantów - syjoniści trzymają palestyński naród w zamknięciu za murem największego w historii obozu koncentracyjnego – Gazy. Nikt jednak nie śmie nazywać tego tym słowem na „H”, które zarezerwowane jest wyłącznie dla „wybranych” ofiar. Dzisiejszym zbrodniarzom, wzorującym się na tobie, przywołanie twojego upiora do tej pory wystarczało, aby szantażować moralnie całą ludzkość. Jak długo będzie jeszcze trwać ta obłuda, na którą nas skazałeś?
Spośród wszystkich przegranych, ty byłeś i jesteś największy, a wraz z tobą – twoja wina.
Czasem unosząc się w oparach otaczającego mnie absurdu i własnej wściekłości rzucam nienawistnie twoje imię na lewo i prawo, używając ciebie i „złamanego krzyża” jako totemów, mających odstraszać obecnych wrogów normalności. Nie ma w tym jednak uwielbienia dla ciebie i twojej ideologii. To raczej życzenie, czy też pokusa, aby „Belzebuba diabłem wypędzić”. Wypowiadana w poczuciu kompletnej bezsilności.
Ty już nie możesz się bronić. Sprawiedliwość nakazuje mi zamienić się na chwilę w adwokata diabła i orzec: tak, to nieprawda, że pragnąłeś „globalnego nazizmu”; że chciałeś eksterminować Słowian; że Polacy mieli trafić „za Ural” (co najpierw głosiły szuje, a teraz gdaczą po nich poprawni „narodowcy-antyfaszyści”). To bzdura, że we wszystkim się myliłeś. To kłamstwo, że nie rzucałeś żadnych ofert porozumienia, choć były liche i przesiąknięte butą. Bardziej niż ciebie i twoich bandytów nienawidzę tych, którzy po wojnie skutecznie rozpowszechnili te wszystkie bujdy. Jednak moje oskarżenia przeciw tobie są ostrzejsze i bardziej bolesne, bo mają źródło w prawdzie, nie w propagandzie takich samych, o ile nie gorszych, zbrodniarzy. Setka zamordowanych rodaków w Wawrze to wystarczający powód, byś zawisnął. Niepotrzebne mi, ani żadnemu innemu Polakowi, bajeczki o kozach za Uralem, którymi sowieckie bestie próbowały pudrować własne umazane od krwi ryje.
Tak, po tych wszystkich zbrodniach i krzywdach nadal uważam, że byłeś mniejszym złem od bolszewików, choć nadal złem. I podpisuję się obiema rękami pod słowami Józefa Mackiewicza, który oznajmił w liście do Jerzego Giedroycia już po wojnie: „teraz, już z perspektywy historii żałuję, że w swoim czasie Wehrmacht nie rozgromił Armii Czerwonej w drobny mak”. Co więcej, uważam, że każdy Polak po zapoznaniu się z odkłamaną i odbarwioną historią, a potem z treścią „Wiadomości o 19.30”, względnie jakiegoś programu rozrywkowego/serialu/etc., niechybnie dojdzie do tej samej konkluzji, co nasz wielki prozaik i moja skromna osoba.
Jednak ten sam wielki Mackiewicz pisał o szczególnej asymetrii zbrodniczości. Zbrodnie twoich przeciwników były interesowne: przybliżały ich do zwycięstwa. Zbrodnie twoich żołdaków były jednym z głównych powodów twojej przegranej. Dzisiaj moi rodacy celebrują ten fakt. Nie rozumieją, że pociągnąłeś nas ze sobą. Że – diabelskim zrządzeniem losu – nasza klęska powiązana była nierozerwalnie z klęską twoją i twego reżimu. Twój los to dla nas ważka lekcja – oto bowiem, co spotyka ideę nacjonalistyczną, gdy oderwie się ją od Boga i Kościoła. I w zasadzie to jedyna rzecz, którą ci zawdzięczamy.
Z pewnością nie zawdzięcza ci wiele twój kraj, który jest dziś osmozą starczego skansenu z „wiosną imigrancką”, owładniętą chorobą kapitalizmu, hedonizmu i kultu pieniądza. To pewnie realizacja twych najgorszych koszmarów. Ale w moim kraju jest niewiele lepiej i to również twoja zasługa. Kiedy idę po ulicy, w moich myślach rodzi się mord. Patrzę na hordy bezmyślnych proletów pozbawionych własnej tożsamości, a nawet poczucia własnej płci, niezwiązanych ze sobą niczym, z których każdy myśli tylko o własnej, mizernej egzystencji. W programach telewizyjnych natężenie trucizny zmienia się tylko w jednym kierunku. Wszędzie coraz więcej homoseksualnych „małżeństw”, coraz więcej mieszanych rasowo związków, coraz mniej wiary. „Międzynarodowy” wróg uderza i jednocześnie idzie za własnym ciosem, nie daje czasu na wytchnienie, przemyślenie strategii obrony, a co dopiero jakiegoś kontrataku. Europa zachodnia to rasowe, moralne i religijne zgliszcze poatomowe. Europa postsowiecka, biedna i skretyniała od czerwonej eugeniki potyka się o własne nogi, biegnąc za przykładem. Nie ma innych elit poza kolaborantami rozmaitych lóż i światową synagogą systemu bankowego. Tak jest wszędzie, gdzie kiedykolwiek postawił swoją stopę biały Europejczyk. Kona cały aryjski świat, któremu przepisano historię, zaś „prawnym antyfaszyzmem” powybijano zęby i połamano nogi.
Ale przed tym wszystkim ktoś był największym propagatorem bolszewizmu w Europie. Ktoś własnymi zbrodniami dyskredytował słuszność haseł o zbrodniach sowieckich i amerykańskich. Komuś małostkowość wraz z obsesją nie pozwoliły stać się Karolem Wielkim XX wieku. Ktoś zdewastował Europę, obezwładnił ją pancernymi korpusami głupoty, a na koniec wystawił wykrwawioną i bezbronną na obcy żer. Tym kimś byłeś ty.
Kiedy Polska runęła w 1939 roku, twoi propagandyści rozklejali na murach Warszawy i innych miast plakaty z wymownym sloganem: „Anglio – twoje dzieło!” Czyim zatem dziełem jest wszechobecny bezmiar tragedii, z którą mierzymy się po dziś dzień?
Chciałbym głęboko wierzyć, że kiedyś podniesiemy się po tej ogromnej tragedii, którą nam wszystkim zgotowałeś. Może to jednak potrwać całe stulecia albo nie wydarzyć się wcale. Widmo zagłady, o której pisał Oswald Spengler, kłębi się coraz czarniejszymi chmurami nad naszą prastarą cywilizacją. Gdzieś my – obrońcy dawnych wartości i rewolucjoniści XXI wieku - zdobywamy przyczółki i kopniakami wyważamy drzwi od parlamentów, gdzie indziej rozpadamy się, mnożąc przez podział partie i partyjki. Wszędzie jesteśmy siłą oddolną, uliczną. Bez armii, bez wsparcia zewnętrznego. I niemożliwym jest wręcz pogodzić się z natrętną, a jakże bolesną myślą, że mogło być zupełnie inaczej i że tak wiele złego spowodowało szaleństwo jednego człowieka.
W ostatniej godzinie mojego życia będziesz ostatnią osobą, której wybaczę.
A teraz nas, młodych patriotów Europy, czeka posprzątanie całego tego burdelu, który niemal ekskluzywnie tobie zawdzięczamy.
Autor Bezimienny
Co dalej z polskim nacjonalizmem?
W trakcie swojej działalności każdy z nas styka się z ludźmi, którzy na pewnym etapie rezygnują z aktywności w ruchu nacjonalistycznym. Powodów jest wiele, na ogół istotne jest znudzenie, mała efektywność podejmowanych działań, rozczarowania przywódcami. Mało kto rozumie, że działalność narodowa to idea organicznej, systematycznej pracy, obliczonej na lata. Efekty widać dopiero po czasie. Równie istotnym jak sam wysiłek jest jednak inny czynnik. Wciąż mało dyskutujemy o tym, czym ma być nowoczesny nacjonalizm, jakie formy działania wybierać. Tym razem niewiele będzie o samej idei, a sporo o sprawach organizacji ruchu.
Zgodnie z przyjętą przez nas formułą nie będzie bezpośrednich odniesień do organizacji narodowych w Polsce. Trudno jednak dyskutować nad przyszłością nacjonalizmu bez choćby pośredniego zarysowania sytuacji. Niech nikt nie odbiera tego tekstu jako atak na swoje środowisko, jest on raczej wymierzony w ruch nacjonalistyczny jako całość — niemal wszyscy, niezależnie od organizacji czy środowiska mamy tu sobie coś do zarzucenia.
Retrospekcja
Pięć lat temu, w 2010 roku wszystko wyglądało inaczej. Było nas znacznie mniej, organizacje narodowe były dosłownie wielokrotnie mniejsze niż dziś, nie było Marszu Niepodległości. Kiedy jedna z 2 czy 3 organizowanych w ciągu roku manifestacji narodowych przyciągnęła 200–300 osób, wszyscy byli w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku — w końcu każdy zaliczył kolejny duży marsz. „Za rok będzie nas jeszcze więcej”, powtarzał sobie statystyczny narodowiec. O wkładzie Dmowskiego w polską niepodległość się nie mówiło (w ogóle chyba mało kto wiedział, o kim mowa), na ulicach nikt jeszcze nie nosił bluz z jaszczurkami, choć o żołnierzach „wyklętych” już coś zaczynało się słyszeć.
Sięgnijmy pamięcią jeszcze dalej. 10 lat temu, w 2005 roku jedną z partii parlamentarnych był LPR – mało kto spodziewał się, że kwestią czasu jest to kiedy wypadnie ona z sejmu. Jej elektorat stanowili ludzie starzy, o jakimkolwiek zainteresowaniu patriotyzmem wśród młodzieży dopiero zaczynało się mówić. Z jednej strony wstydem, niezrozumieniem bądź przeświadczeniem o jego misternych „planach” napełniały nas wypowiedzi lidera ligi o odcinaniu się od nacjonalizmu, z drugiej mniejsze organizacje w gruncie rzeczy nie miały pola do działania, naród był zupełnie oporny na hasła... narodowe.
Starsi, już zupełnie dziś nieliczni w naszym gronie, pamiętają też sytuację sprzed lat 15, z 2000 roku. Nie było jeszcze nawet LPR, jakieś 80 czy 90% polskich nacjonalistów skinowało, chwilę wcześniej ruch narodowy podzielony był na kilka Stronnictw Narodowych, spierających się o to, kto dokładniej interpretuje programy z lat 30–tych. W debacie publicznej niepodzielnie królowała wyśmiewana dziś przez niemałą część narodu Gazeta Wyborcza, każdemu inteligentowi zaś wypadało otwarcie sympatyzować z Unią Wolności. Nacjonalizm był demonem przeszłości, który należało pogrzebać na drodze do raju, jakim jawiła się (zupełnie poważnie i na serio) niemal wszystkim Zjednoczona Europa.
Można tak sięgać dalej. Pomiędzy każdym z tych obrazków jest zaledwie 5 lat, a przez tak krótki przecież czas, za każdym razem zmieniało się bardzo wiele. Również rzeczywistość, w której funkcjonuje polski ruch nacjonalistyczny, dziś diametralnie różni się od tej, w której żyliśmy w 2010 roku, o czym niżej. Oczywiście, w zależności od tego, z jakiego środowiska się wywodzimy, możemy kłaść nacisk na inne rzeczy, inaczej patrzeć na wydarzenia z ostatnich kilku czy kilkunastu lat, ale to teraz zupełnie bez znaczenia. Faktem jest, że sytuacja zmienia się bardzo szybko. Wyciągnijmy z tego najprostsze wnioski — te, których wyciągnąć nie było w stanie wielu naszych kolegów, tych, którzy gdzieś po drodze, widząc ogólną beznadzieję, zwątpiło i odeszło. Ruch nacjonalistyczny jest taki, jacy są nacjonaliści. Jeśli będziemy na tyle zdeterminowani i sprawni, by w naszym duchu kształtować rzeczywistość, to cóż stoi nam na drodze? Od nas zależy, co będzie w przyszłości, więc nie ma co załamywać rąk nad tym, że ogół narodowców w Polsce jest zbyt liberalny, zbyt umiarkowany czy też w ogóle bezmyślny, nawet jeśli to wszystko prawda. Jeśli będziemy iść drogą doskonalenia swojej wiedzy i umiejętności, to automatycznie nasz ruch będzie silniejszy. Równie ważne jest nadanie mu odpowiedniej formuły.
Ruch nacjonalistyczny dziś
Fenomen Marszu Niepodległości pobudził rozwój wielu dotychczas istniejących organizacji, doprowadził do gwałtownego wzrostu ich potencjału i rozpoznawalności, a także sympatii w społeczeństwie. Proces ten jest pewnym przełomem. Każdemu krytykującemu to zjawisko warto zarysować wspomniany już obraz ruchu przed kilku laty. Nawet tzw. „gimbopatriotyzm” nie powinien być przecież postrzegany w kategoriach zła – problemem jest nie to, że młodzi ludzie noszą podobizny Pileckiego i Inki, ale to, że mało kto myśli nad ich dalszym rozwojem, mało kto dąży do tego, by poziomem swym wybiegli ponad ten płytki, ale przecież pożądany totemizm. Dojrzały nacjonalizm winien identyfikację młodzieży z symbolami patriotycznymi nasilać i wypełniać realną antysystemową treścią. To, że aktualnie dzieje się to w bardzo ograniczonym zakresie, nie jest argumentem na rzecz odrzucenia kultu „wyklętych” i powstania warszawskiego.
Pewną nowością jest również wykwit nowych organizacji w ostatnich latach. Część ma ambicje ogólnopolskie (choć ich zrealizowanie wygląda mało obiecująco), wiele charakter stricte lokalny. Jedne z grup prowadzą ożywioną działalność, szukając interesujących dróg rozwoju, inne skupiają się na antykwaryzmie — nie będziemy wchodzić w szczegóły, każdy z nas ma pewnie swoje, wyrobione zdanie na temat każdej z nich.
Warto mocniej skoncentrować się nad pewnym gloryfikowanym w wielu kręgach hasłem. Chodzi o aktywizm. Kult aktywizmu, który jest istotny, jest podstawą funkcjonowania nacjonalisty, zdominował postrzeganie działalności narodowej. Wielu uważa, że na jego rzecz należy na przykład odpuścić sobie formację ideową czy też ukierunkowanie na szerszą, ogólnokrajową działalność. Powiedzmy sobie to otwarcie — w skali makro, w dzisiejszej formie taki „aktywizm” do niczego nie prowadzi. Może zabrzmi to nieco obrazoburczo, ale cóż wynika z tego, że w jakimś mieście powiatowym czy wojewódzkim zgrana ekipa kilku ideowców raz na jakiś czas obklei dzielnicę plakatami czy wlepkami albo nawet stworzy gdzieś patriotyczny mural. Oczywiście jest to godne pochwały, może kogoś przyciągnie do „ruchu”, może w kimś innym wzbudzi narodowe uczucie, ale czy w długofalowej perspektywie takie pojedyncze, nieskoordynowane akcje coś zmieniają? Pytając jeszcze bardziej prowokacyjnie: cóż z tego, że ta sama albo inna ekipa kilka razy w roku zakupi produkty dla domu dziecka, skoro w 90% przypadków będą to de facto jednorazowe akcje, czasem powtarzane, ale wciąż jedynie lekko dotykające problemu. Jest to działanie ze wszech miar słuszne, jak każda inna aktywność na rzecz potrzebujących osób i w związku z tym należałoby je kontynuować nawet w ograniczonym zakresie, ale w obecnej formie naprawdę trudno to identyfikować z „działaniem dla własnego narodu”, jak sobie to często tłumaczymy. To jednak zupełnie inna skala niż analogiczne działania prowadzone przez np. Złoty Świt. Można zauważać różnicę potencjałów, lecz oni przecież właśnie na tym wyrośli — od czegoś zaczynali, nie urodzili się jako parlamentarzyści z dostępem do grubych pieniędzy.
Do czego zmierzam? Mimo niewątpliwych zalet wynikających z działalności stricte lokalnej, trudno myśleć o budowie ruchu, który ma ambicję, by zmieniać coś w kraju, a koncentruje się jedynie na ekscytacji nad swoim własnym istnieniem. Innymi słowy, działalność lokalna jak najbardziej tak, ale nie bez szerszego planu, obliczonego być może na lata, konsekwentnie realizowanego i możliwie masowego — takiego, w które zaangażowanych będzie jak najwięcej środowisk narodowych w kraju, tak by jakiś zauważalny ułamek polskiej młodzieży miał szansę w ogóle zetknąć się z tym, co robimy. Ewidentnie szwankuje tu to, co niektórzy nazywają networkingiem. Wymieniamy się doświadczeniami, wiadomościami, współpracujemy na dużą skalę jedynie w obrębie własnych organizacji i środowisk, nie dostrzegając, jak bardzo zwielokrotnilibyśmy potencjał każdej akcji, gdyby wciągnąć w nią inne grupy i środowiska.
Kreujmy rozpoznawalne wzory, motywy i hasła, zerwijmy z formułą „sztuki dla sztuki”, z dążeniem do samego tylko pokazania sobie samym, że wciąż jesteśmy, że mamy fajną, zgraną ekipę i „coś robimy”. Działajmy tak, by inni to widzieli, by przyłączali się do nas. I jakkolwiek postulat ten może budzić opór części środowisk, potrzebna w przyszłości będzie jakaś forma centralizacji, koordynacji ogólnopolskich działań środowisk radykalnie nacjonalistycznych. Formuła działania poza organizacjami, funkcjonowania lokalnych grupek być może jest w niektórych warunkach pociągająca, ale przecież nie można tak bez końca! Człowiek jest panem form, jak pisał Ernst Jünger. Dziś jakby o tym zapominamy, często oddając się bezproduktywnemu egoizmowi organizacyjnemu, swój szyld stawiając ponad całością tego, co można nazwać ruchem nacjonalistycznym. Nie chodzi o mityczne, wałkowane od lat „zjednoczenie ruchu” — połączenie w ramach jednej organizacji tych wszystkich, którzy fascynują się Dmowskim i mówią, że interes narodu jest najważniejszy. Taka wizja zjednoczenia ludzi o de facto zupełnie innych poglądach to utopia, a dowodów na to nie trzeba szukać w odległych czasach. Jednoczmy i koncentrujmy się wokół konkretnych, spójnych poglądów. Nie obrażajmy się na tych, którzy działają w innych organizacjach, a mają wspólne z naszymi przekonania. To takie polskie i jak wiele razy nas gubiło. Wielu z ludzi, których ze względu na działalność w innych grupach postrzegamy jako konkurentów i rywali, za kilka lat może należeć do naszej organizacji. Współdziałać z pewnością możemy już dziś.
Trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach powstało kilka narodowo-radykalnych inicjatyw ponadorganizacyjnych przeznaczonych dla sympatyków różnych środowisk narodowych. Pomijając sam Marsz Niepodległości, mający umiarkowaną, raczej patriotyczną niż nacjonalistyczną wymowę (ale za to będący doskonałym, choć wciąż niewykorzystanym w pełni narzędziem transmisji narodowych postulatów do szerokich mas), wymienić można Festiwal Orle Gniazdo czy nasze pismo Szturm. Optymizmem napełnia zapowiedziany na czerwiec turniej First to Fight, nad którym patronat objęła już paneuropejska federacja White Rex. Interesującym, choć mającym znacznie mniejszy rozmach projektem wydaje się Nacjonalistyczny Klub Dyskusyjny organizowany w Krakowie przez przedstawicieli 3 narodowych środowisk — oby więcej takich inicjatyw w kraju! Wszystko to daje nadzieję na lepsze jutro, ale to wciąż mało.
Narodowy radykalizm przyszłości
W dobrym tekście Nowoczesny radykalizm z poprzedniego numeru Szturmu Jakub Nowak podjął słuszny pomysł skonkretyzowania postulatów współczesnego polskiego ruchu narodowo-radykalnego, ale też i sprecyzowania listy działań mających na celu promocję idei. Z pewnością część pomysłów wydaje się na dziś zbyt śmiałych. Niestety wypada zauważyć, że dysponujemy obecnie raczej niewielką liczbą prawdziwych ekspertów — posiłkowanie się przemyśleniami osób znajdujących się poza naszymi środowiskami wydaje się tedy niezbędnym. Czy byłoby coś zdrożnego w podjęciu współpracy (na określonych polach) np. z osobami ze środowiska patriotyczno-lewicowego pisma Obywatel? Nie, podobnie jak w ogóle nasilenie kontaktów z ruchem związkowym, pomimo świadomości tego, jaka degeneracja toczy jego przywództwo. Ruch nacjonalistyczny nie istnieje po to, by odprawiać modły przed wizerunkami Dmowskiego i Mosdorfa. Oni sami zresztą byliby zgorszeni zasklepieniem umysłowym, jakie dziś charakteryzuje ich rzekomych spadkobierców. Ruch nacjonalistyczny istnieje po to, by wypracowywać dla polskiego narodu najlepsze rozwiązania, by walczyć o jego świadomość i rozwój, a nie by talmudycznie trzymać się haseł sprzed niemal wieku.
Istnieje nawet pewna platforma światopoglądowa dla współpracy czy wręcz jednoczenia omawianych środowisk. Tu polscy nacjonaliści w ostatnich latach, w jakmiś stopniu i nie wszyscy, rzecz jasna, odrobili lekcję. Zarówno wśród organizacji o dłuższym rodowodzie, jak i zupełnie świeżych, tendencje autentycznie narodowo-radykalne zyskują na popularności. Wspólne młodym działaczom bardzo wielu środowisk są im takie punkty jak opór wobec liberalizmu w każdej formie, radykalizm i skłonność do otwartego prezentowania swoich poglądów, sprzeciw wobec imperializmu.
Na naszej drodze pojawia się sporo zagrożeń natury również ideowej. Nie można poddawać się pokusie nacjonalizmu oderwanego od rzeczywistości. Bądźmy przeciw narodowej megalomanii, ale nie pogrążajmy się w nihilizmie i samej tylko fetyszyzacji rewolucjonizmu. Zwalczajmy destruktywny i przestarzały szowinizm, ale nie zapominajmy, że instrumentem wyrażania narodowego interesu jest państwo narodowe. Pokusa nacjonalizmu wyabstrahowanego z czynników, które zawsze decydowały o jego istocie, jest równie szkodliwa jak zwalczany przez nas paleoendecki nacjonalizm przeróżnych przekonanych o swojej nieskończonej mądrości (choć w rzeczywistości na ogół zupełnie głupich) „realistów”. Zgodzić wypada się z artykułem Zawodowcy na ring, opublikowanym na portalu 3droga.pl. Nasza niechęć do prawicy nie oznacza, że od razu mamy hołdować najbardziej egalitarystycznym nurtom. Czerpmy z różnych nurtów, także tych, które „oświeceni” endecy uznają za skrajne i oszołomskie, ale róbmy to pod kątem faktycznej trafności i użyteczności głoszonych przez nie postulatów.
Nasza antysystemowość nie może skłaniać się ani ku dążeniu do wewnętrznej emigracji, ani totalnemu odpuszczeniu zainteresowania życiem politycznym narodu. Nie jest to bynajmniej wyraz poparcia dla którejś partii, do tego wcale mi nie blisko. Po prostu nacjonalizm realizowany musi być na wielu polach — rozumie to Jobbik, rozumie Złoty Świt, rozumieją nacjonaliści z Ukrainy i wszystkich tych państw, gdzie idea nacjonalistyczna nie jest prawnie zabronioną. Polska, póki co, również zalicza się do tych krajów. Formuła ruchu społecznego, do której wciąż nam daleko, zakłada także działalność polityczną. I nawet tak bardzo sprofilowana na działania oddolne organizacja jak Casa Pound stara się funkcjonować również na niwie politycznej, choć jak dotąd bez większych powodzeń. Zbyt wiele istotnych w życiu narodu spraw przegłosowywanych jest dziś w Sejmie, by ruch nacjonalistyczny z prawdziwego zdarzenia mógł uznać, że jedynie działaniami społecznymi, lokalnymi czy ulicznymi będzie w stanie zrównoważyć negatywne skutki działań polskich polityków.
Jeśli nasz narodowy radykalizm, nasz idealizm nie pójdzie w którymś z opisanych wyżej kierunków, będziemy mieć podstawę do budowy nowoczesnej idei narodowej.
Którędy droga?
Do wypracowania wspólnego fundamentu ideowego nie jest daleko. Równolegle należy szukać nowych form działalności, które umożliwią w długofalowej perspektywie umasowienie ruchu. Trzeba również zastanowić się nad formułą organizacyjną. Banałem będzie stwierdzenie, że nie ma tu prostych odpowiedzi, mało kto jednak w ogóle myśli o tym, by sprawę posunąć jakoś do przodu. Wielu z nas wystarcza samo to, że jest nacjonalistami, że sobie działa na jakimś swoim poletku. Mało kto zadaje sobie klasyczne Leninowskie pytanie „co robić?”. Co robić, byśmy za tych kilka czy kilkanaście lat byli dużo dalej niż dziś. Wymagać to będzie nie tylko jasno zarysowanych priorytetów, ale i systematycznej pracy. Takiej, do której wielu z nas wcale nie nawykło, uznając, że można być nacjonalistą ograniczając swoją aktywność do udzielania się na forach internetowych i słuchania odpowiedniej muzyki.
Na koniec jeszcze jedno wspomnienie. Z roku 2009. W czasach, kiedy węgierskim ruchem nacjonalistycznym interesowało się w Polsce może kilka osób, wybraliśmy się ze znajomymi na pokaz filmu Dübörög a nemzeti rock — na polski przetłumaczono to chyba po prostu jako „Rock narodowy”. Film opowiadał o zespole Romantikus Eroszak, w naszym ruchu zupełnie wtedy anonimowym, a projekcję organizowała jakaś mdła, demoliberalna fundacja. Dość sprawnie zarysowano tam obraz węgierskiego nacjonalizmu ok. roku 2006, przed i bezpośrednio po słynnych zamieszkach w Budapeszcie. Masowe manifestacje, bujnie rozwinięta nacjonalistyczna kultura i naprawdę dobra muzyka z tożsamościowym przesłaniem, organizowane już wtedy Magyar Sziget — wszystko to wydawało się dla mnie abstrakcją. Nieco bardziej optymistycznie nastawiony kolega stwierdził, że i nasz ruch tak będzie wyglądał za kilka lat, potrzeba tylko ciężkiej pracy. Oczywiście mylił się — Węgrom do pięt nie dorastamy i dziś, ale naprawdę dystans dzielący nas od nich zmniejszył się przez te lata. I może być lepiej, jeśli będziemy umieli ukierunkować potencjał, który mamy.
Jakub Siemiątkowski
11 lat Polski w Unii Europejskiej — „pasmo sukcesów”
1 maja minie 11 lat od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. W minionym roku z kolei przypadła okrągła, dziesiąta rocznica tego tragicznego dnia. Wszyscy mogliśmy w telewizji oglądać spoty przedstawiające „sukcesy” i „osiągnięcia” Polski, jakie miały wyniknąć z wejścia w struktury tego Związku Sowieckiego (a właściwie Związku Socjalistycznych Republik Europejskich), którego ponadnarodowym symbolem nie jest już czerwona szmata z sierpem i młotem, ale niebieska szmata z 12 żółtymi gwiazdkami. Zwyczajna szmata, a nie flaga, która zasługuje na spuszczenie w kiblu lub spalenie. Każdy mógł posłuchać przemówień włodarzy III RP, którzy mówili, że dzięki UE Polska się otworzyła na Europę, Zachód i zaczęła czerpać z nich inspirację do gruntowania ustroju demokratycznego i tak dalej, i tak dalej, mógł zobaczyć organizowane przez różne demoliberalne fundacje Schumana pochody, filmy, sondy dotyczące UE. Nikt się jednak te 11 lat temu, poza nielicznymi, nie spodziewał, że Polska po 11 latach zacznie iść w stronę granicy bankructwa.
Dla Polaków wiernych obecnej kaście politycznej, która sprawuje nad nami władzę od 1989 roku i legionów lemingów będących nadal jak Spartanie bronić „demokracji”, „integracji europejskiej” i innych pseudowartości, którzy poza swoją bandą polityczną nie widzą żadnej alternatywy zmian, ten tekst będzie bardzo niestrawny, ponieważ to będzie zestawienie wszystkich „sukcesów”, jakie odnieśliśmy dzięki wstąpieniu do Unii Europejskiej.
Zadłużenie państwa
W 2003 roku, a więc na rok przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej, dług publiczny wynosił 408,3 miliarda złotych, wartość tego długu stanowiła 47% PKB państwa, po 10 – 11 latach wzrósł tenże dług o prawie 430 miliardów złotych, co podniosło o 9% w PKBstopień zadłużenia naszego kraju.4 lata temu wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej na podstawie decyzji Komisji Europejskiej zostały zobowiązane do raportowania wielkości długu i deficytu publicznego według jednolitej metody obliczania, co w założeniu miało ograniczyć wpływ rozmaitych zabiegów fiskalnych stosowanych w celu jego ukrycia. Wg obliczeń na podstawie tej metody wychodzi jasno, iż dług publiczny Polski wynosił w 2012 roku 55,6% PKB, a deficyt — 3,9% PKB.
Ponadto trzeba jeszcze wziąć pod uwagę fakty, iż w międzyczasie musiało zostać w ratach spłacone zadłużenie wobec Klubu Paryskiego z lat 70. ubiegłego stulecia, kiedy to rząd Edwarda Gierka zaciągnął milionowe kredyty na rozwój przemysłowy i budowniczy w PRL, co z jednej strony pozwoliło poprawić byt mieszkaniowy i stopę życiową obywateli polskich (w późniejszych latach jednak trudną do utrzymania), a także rozwinąć sieć drogową, początkowo zmechanizować rolnictwo i restrukturyzować polską gospodarkę, jednak później z powodu źle skonstruowanego programu inwestycyjnego, który nie bilansował się, wielu inwestycji nie ukończono i doprowadzono tym samym do kryzysu energetycznego i transportowego. Oprócz tego w teorii istnieją progi ostrożnościowe mające ustalić graniczną wartość relacji długu publicznego do PKB, obowiązywanie pierwszego progu mieszczącego się w granicach 50 – 55% w lipcu 2013 roku zostało zawieszone na polecenie rządu Platformy Obywatelskiej.
A dług publiczny rośnie —Janusz Szewczak, główny ekonomista kasy krajowej SKOK wskazał ponadto, iż zadłużenie Polski całkowicie wymknęło się spod kontroli: „To są kwoty dla ludzi niewyobrażalne, astronomiczne i tak naprawdę nie do spłacenia. Warto pamiętać również, że powinien być drugi zegar zagranicznego zadłużenia Polski i Polaków; ten zegar wygląda praktycznie identycznie. To jest prawie 370 mld dolarów, a więc kolejny bilion, który jesteśmy winni zagranicy i z którym zawsze są największe kłopoty. Trzeci zegar, który można by ustanowić, to zegar zadłużenia prywatnego, czyli gospodarstw domowych i firm w Polsce. Ten też przekroczył już kwotę 800 mld złotych. Jest jeszcze tzw. ukryte zadłużenie, które szacuje się na prawie 3 biliony złotych”.
Wzrost migracji
Według statystyk Głównego Urzędu Statystycznego z Polski wyjechało za granicę ponad 2,2 miliona naszych rodaków, co można z pewnością zaliczyć do kolejnego ze skutków wejścia do Unii Europejskiej. Najwięcej osób wyjechało z województw śląskiego, małopolskiego i dolnośląskiego, ale w odniesieniu do ludności faktycznie zamieszkałej liczba emigrantów jest największa na Opolszczyźnie (10,6% ludności), Podlasiu (9,1%), Podkarpaciu (8,4%) oraz na Warmii i Mazurach (7,5%).
Nie tylko doprowadziło to do sytuacji, w której poszczególne regiony Polski zaczęły odczuwać negatywne skutki odpływu mieszkańców, na co wskazywano w raporcie Komitetu Badań nad Migracjami Polskiej Akademii Nauk: „Wynikająca z permanentnej emigracji depopulacja, w połączeniu z niskimi wskaźnikami urodzeń oraz starzeniem się społeczeństwa, powodują znaczące zaburzenia w rozwoju społeczno-gospodarczym i rzutują na przyszły rozwój tych regionów.”Należy podkreślić, że innym z rezultatów emigracji jest depopulacja skutkująca powiększającą się liczbą rozwodów. Według raportu wstępnego KBnM PAN liczba rozwodów w latach 2004 –2011 wyniosła 519 tysięcy, co oznacza, że udział rozwodów po akcesji Polski do UE w ogólnej liczbie rozwodów z lat 1990– 2011 wynosi aż 52%najwyższych współczynników rozpadu małżeństw.Doświadczają tego województwa, które charakteryzują się wysokim poziomem odpływu migrantów: dolnośląskie, lubuskie, zachodniopomorskie i warmińsko-mazurskie. Emigracja oznacza też rozpad rodzin wielopokoleniowych, co będzie skutkowało koniecznością wypracowania skuteczniejszych form instytucjonalnej opieki nad osobami starszymi, które pozostaną w kraju.
Wzrost bezrobocia
Obecnie stopa bezrobocia w Polsce wynosi 11,4% w skali całego kraju, natomiast w tych spośród regionów naszego kraju najbardziej dotknięte narastaniem tegoż problemu stały się regiony Warmii i Mazur, Pomorza i Lubelszczyzny, gdzie stopa bezrobocia mieści się w granicach od 15 do 21% w skali całego kraju, co doprowadziło też do sytuacji, w której, jak napisałem wyżej,wzrasta emigracja za chlebem setek tysięcy Polaków. Najbardziej zagrożeni brakiem uzyskania pracy są tradycyjnie młodzi, którzy wg ostatnich sondaży publikowanych w 2014 roku na łamach Dziennika Gazeta Prawnauważają się za stracone pokolenie.
51% chłopców i 74% dziewcząt ankietowanych czuło się zagrożonych bezrobociem. 33% badanych jako odpowiedź na problemy ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy wskazywało najczęściej emigrację. W ankietach aż 92% przyznało, że większość polityków, niezależnie od tego co mówi, dba tylko o swoją karierę na starej jak świat zasadzie: co innego mówić, co innego myśleć, a co innego robić. 84% uważa, że partie służą wyłącznie jako maszynki do zdobywania głosów obywateli. Połowa ma wątpliwości co do tego, czy podczas głosowań Polacy mają szansę dokonywania rzeczywistych wyborów.
W warunkach zwiększenia się poziomu ubóstwa i udziału umów na czas nieokreślony utrata pracy to katastrofa dla dużej części gospodarstw domowych. W przypadku, gdy pracę utraci główny żywiciel, aż 22% gospodarstw domowych nie byłoby w stanie spłacić swoich stałych zobowiązań. Natomiast tylko 11% gospodarstw domowych byłoby w stanie poradzić sobie z takimi wydatkami w perspektywie dłuższej niż pół roku.
Ingerencja w gospodarkę
Od 11 lat Unia Europejska dąży do poważnego osłabienia polskiej gospodarki poprzez szereg czynników mających zastraszyć polski budżet. Jednym z takich środków jest nakładanie kar finansowych: w grudniu 2014 roku Polska musiała ponieść kary za nadprodukcję mleka, przy czym Komisja Europejska odrzuciła wszelkie prośby o zmianę zasad w sprawie obliczenia kwot mlecznych, by móc rozłożyć na raty bądź zmniejszyć sumę kary do zapłacenia.Za rok rozliczeniowy 2014 polscy rolnicy musieli zapłacić 46 mln euro, a przekroczenie wynosiło wtedy 1,7%. W obecnym roku kwotowym każdy dodatkowy litr mleka będzie kosztował producentów ok. 80 groszy.
Dalej, od początku Polski w UE, a nawet od 2003 roku rozważa się nadal plan wprowadzenia euro nad Wisłą, co doprowadziłoby do usunięcia naszej waluty narodowej — złotówki i pozbawiłoby nasz kraj własnej waluty jako jednego z podstawowych czynników naszej suwerenności. Narasta sprzeciw w społeczeństwie wobec planu wprowadzenia wspólnej waluty, co znakomicie ilustrują sondaże — w 2012 roku 56% Polaków wyrażało sprzeciw, w 2013 — 64%, a w 2014 — 76%! Ponadto wprowadzenie euro pozbawiłoby Warszawę możliwości prowadzenia swobodnej polityki pieniężnej, co zakończyłoby się sytuacją, w której pracownicy musieliby mieć obniżone płace dla zwiększenia konkurencyjności miejsc pracy, doprowadziłoby do deindustrializacji i delokalizacji na ogromną skalę, czyli stałego poszukiwania taniej siły roboczej i przenoszenia zakładów produkcyjnych.
Dodatkowo za przyjęcie euro nasze władze będą musiały przekazać część naszych rezerw walutowych do Europejskiego Banku Centralnego, które to rezerwy będą już własnością Banku, a nie państwa polskiego, a pozostała ich część pozostanie w rękach Narodowego Banku Polskiego.
Innym czynnikiem mogącym zabić polską gospodarkę jest prowadzona polityka klimatyczna. Pakiet klimatyczny przyjęty w 2007 roku przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a w 2008 zatwierdzony przez Donalda Tuska zakładał redukcję o 20% emisji gazów cieplarnianych, zwiększenie efektywności wykorzystania energii o 20% oraz zwiększenie o tyle samo wykorzystania energii ze źródeł odnawialnych. Eksperci przewidywali, iż z powodu wprowadzenia przez Polskę pakietu klimatycznego może z mapy gospodarczej zniknąć nawet 10 sektorów przemysłu. Działania, które zaczęły obowiązywać w 2013 roku w ramach wdrażania pakietu klimatycznego będą kosztowały polskich przedsiębiorców 5 miliardów złotych. Przez następne 15 lat nastąpi wzrost o 13 miliardów złotych rocznie. Ponadto oceniono, iż z powodu gigantycznych kosztów pakietu, może on doprowadzić do utraty miejsc pracy przez 800 000 pracowników.Ten wątek znakomicie w obecnym kontekście przeanalizowała firma EnergSys, z której wynika, że dzięki tymże regulacjom obecnie Polsce grozi trzykrotny wzrost cen hurtowych prądu i cen ciepła sieciowego do 2050 roku, czyli dwukrotnie wyższy niż w scenariuszu bez polityki klimatycznej.
Prawo unijne ważniejsze od polskiego!
To stało się pokłosiem traktatu lizbońskiego podpisanego 13 grudnia 2007 roku przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był poważnym gwoździem do trumny niepodległej Polski. Dlatego, że przyjmując paragrafy stawiające wyżej prawo Unii Europejskiej ponad prawo państwowe pozbawiliśmy się kolejnego czynnika warunkującego naszą niezależność od obcych ośrodków decyzyjnych, wbrew temu, co twierdził prezes Trybunału Konstytucyjnego Bohdan Zdziennicki — wg niego traktat jest zgodny z Konstytucją RP: „(…) zaciąganie zobowiązań międzynarodowych i ich wykonywanie nie prowadzi do utraty lub ograniczenia suwerenności państwa, ale jest jej potwierdzeniem, a przynależność do struktur europejskich nie stanowi w istocie ograniczenia suwerenności państwa, lecz jest jej wyrazem”.
Jestem ciekaw, jak te słowa się mają do następujących artykułów i ustępów traktatu lizbońskiego:
Artykuł 4 ustęp 3 wersji skonsolidowanej traktatu o UE (artykuł 1 punkt 5 Lizbony; dalej zwany A4U3)
- (…)Państwa Członkowskie podejmują wszelkie środki ogólne lub szczególne właściwe dla zapewnienia wykonania zobowiązań wynikających z Traktatów lub aktów instytucji Unii.
Państwa Członkowskie ułatwiają wypełnianie przez Unię jej zadań i powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii.
Artykuł 2 ustępy 1-3 traktatu skonsolidowanego o funkcjonowaniu UE (artykuł 2 punkt 12 Lizbony)
- Jeżeli Traktaty przyznają Unii wyłączną kompetencję w określonej dziedzinie, jedynie Unia może stanowić prawo oraz przyjmować akty prawnie wiążące, natomiast Państwa Członkowskie mogą to czynić wyłącznie z upoważnienia Unii lub w celu wykonania aktów Unii.
- Jeżeli Traktaty przyznają Unii w określonej dziedzinie kompetencję dzieloną z Państwami Członkowskimi, Unia i Państwa Członkowskie mogą stanowić prawo i przyjmować akty prawnie wiążące w tej dziedzinie. Państwa Członkowskie wykonują swoją kompetencję w zakresie, w jakim Unia nie wykonała swojej kompetencji. Państwa Członkowskie ponownie wykonują swoją kompetencję w zakresie, w jakim Unia postanowiła zaprzestać wykonywania swojej kompetencji.
- Państwa Członkowskie koordynują swoje polityki gospodarcze i zatrudnienia na zasadach przewidzianych w niniejszym Traktacie, do których określenia Unia ma kompetencję.
Artykuł 216
- Umowy zawarte przez Unię wiążą instytucje Unii i Państwa Członkowskie.
Artykuł 24 (dawny artykuł 11 TUE)
- Kompetencje Unii w zakresie wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa obejmują wszelkie dziedziny polityki zagranicznej i ogół kwestii dotyczących bezpieczeństwa Unii, w tym stopniowe określanie wspólnej polityki obronnej, która może prowadzić do wspólnej obrony
Nowy system głosowania
Od 1 listopada 2014 roku obowiązuje nowy system głosowania za podjęciem decyzji wiążących w Unii Europejskiej. Dotychczas obowiązywał system nicejski, w którym każdy kraj miał przypisaną określoną liczbę głosów, natomiast traktat lizboński doprowadził do sytuacji, w której do podjęcia decyzji wiążącej potrzebnych będzie 55% państw reprezentujących co najmniej 65% ludności państw członkowskich.
Dlaczego to jest niekorzystne dla nas? Ponieważ liczba mieszkańców naszego kraju to około 7,5% liczby ludności UE, w związku z czym nam trudno jest zebrać mniejszość blokującą podejmowanie niekorzystnych decyzji, a trzeba przypomnieć, iż do zablokowania decyzji potrzebnych jest co najmniej 35% głosów. Dobrym przykładem do ilustracji tego jest koalicja państw Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry), których łączna liczba ludności to jedynie 12,73% ludności Unii, czyli o niecałe 23% za mało wymaganej do zablokowania decyzji, a w systemie nicejskim z kolei miała razem 58 głosów na 92 wymagane. Do końca 2017 roku Polska może stosować tylko przejściowo rozwiązanie awaryjne, czyli zażądanie przeprowadzenia głosowania wg systemu nicejskiego.
Ponadto jest to decyzja niekorzystna, ponieważ nowe zasady wzmacniają niewątpliwie pozycję największego pod względem liczby ludności kraju UE, Niemiec, których liczba ludności wynosi około 16% ludności całej Unii Europejskiej.
Otwarcie granic dla sąsiadów z UE
Od strony południa i zachodu graniczymy z państwami unijnymi — Niemcami, Czechami i Słowacją, natomiast od północnego wschodu — z Litwą, które to państwa także obejmuje układ z Schengen zezwalający na swobodne przekraczanie granicy bez potrzeby kontroli, a jedynym dokumentem potrzebnym do potwierdzenia swoich danych osobowych i narodowości w naszym priwislinskim przypadku jest dowód osobisty. Oznacza to brak jakiejkolwiek kontroli na granicach wewnętrznych Unii Europejskiej, która jest tymczasowo przywracana jedynie w wypadkach zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego i porządku publicznego, zwłaszcza teraz w momencie nasilania się ataków terrorystycznych tuż za granicą Starego Kontynentu.
Równie negatywnym skutkiem oprócz braku kontroli granicznej jest wzrost bezrobocia spowodowany upadkiem rozwijających się gospodarczo obszarów przygranicznych.Zmniejszeniu zaczęła ulegać wymiana handlowa.Ponadto otwarcie granic znacząco ułatwia nielegalny wwóz i wywóz zabytków kultury na Zachód, jednym z najważniejszych problemów jest nielegalna eksploracja stanowisk archeologicznych i wywóz za granicę uzyskanych zabytków, na co wskazują Olgierd Jakubowski z Ośrodka Ochrony Zbiorów Publicznych czy dr Maciej Trzciński z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego: „Teraz, kiedy Polska jest w Schengen i kontrole graniczne są rozluźnione, wywóz z Polski różnego rodzaju zabytków jest realnym problemem i ze statystyk wiemy, że to nie kradzież jest w Polsce najpoważniejszym przestępstwem, tylko nielegalny wywóz zabytków”.
Polska jako atrakcyjny kanał przerzutu dla imigrantów
Z uwagi na położenie geograficzne Polska jako kanał przerzutowy do Niemiec i dalej w głąb Unii Europejskiej, między innymi ze względu na otwarcie granic, jest atrakcyjnym krajem dla wszelkiej maści imigrantów. Według szacunków podawanych w 2012 roku przez Rzeczpospolitąw Polsce może żyć około 300 do 500 tysięcy nielegalnych imigrantów, z których 7 tysięcy chciało zalegalizować swój pobyt dzięki abolicji ogłoszonej przez rząd PO. Najwięcej wniosków o legalizację pobytu złożyli Wietnamczycy (1740 wniosków), Ukraińcy (1470) i Pakistańczycy (1045), dla których głównym warunkiem do ułatwienia wyjścia z szarej strefy miało być złożenie wniosku o legalizację pobytu do lipca 2012 roku i mieszkanie na terytorium Polski przez co najmniej 4 lata.
Niedawno, bo w połowie kwietnia 2015 roku na forum Parlamentu Europejskiego, Dimitris Awramopulos, komisarz ds. wolności obywatelskich, zaapelował o to, by kraje członkowskie Unii (w tym i Polska) przyjmowały coraz więcej imigrantów w oparciu o proporcję wobec liczby mieszkańców danego kraju oraz odciążyły kraje, które mają problem z imigracją. Ta decyzja wywołała sprzeciw ze strony polskich eurodeputowanych, oni uzasadnili te postanowienia faktem, iż Polska przyjęła już uchodźców z Ukrainy i ustami Barbary Kudryckiej zapytali: „DlaczegoPolska ma ponosić koszty tego, że Grecja, Włochy czy Malta nie radzą sobie z napływem uchodźców i stanowią dla nich otwartą furtkę do Europy?”Zaakceptowanie takiej polityki zdecydowanie pogorszyłoby sytuację wewnętrzną Polski poprzez przyjęcie między innymi imigrantów z krajów afrykańskich.
Ponadto nie wolno negować zagrożenia ze strony nielegalnej imigracji, zwłaszcza związanej ze społecznościami, które po przybyciu do kraju się najczęściej nie asymilują, zakładają getta i popadają w konflikt z krajowym prawem, co widać doskonale na przykładzie Francji, Szwecji, Norwegii czy Rosji, gdzie mają miejsce krwawe ataki ze strony imigrantów z Kaukazu, spotykające się później z kontrakcją rosyjskich nacjonalistów. Tego jednak nie dostrzegają politycy, którzy choćby ustami byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego stawiają na multikulturalizm, który tak naprawdę powinien otrzymać miano rasizmu XXI wieku: „Europa nie przetrwa, jeśli nie postawi na politykę multikulturowości. W debacie publicznej musimy być coraz bardziej otwarci, musimy się zastanowić, jak stworzyć warunki dla setek tysięcy ludzi, głównie ze Wschodu, gotowych osiedlić się w Polsce i stać się obywatelami Rzeczypospolitej”.
Indoktrynacja w szkołach
Trzeba wskazać również na to, iż „idee” forsowane bądź obejmowane patronatem Unii są stopniowo narzucane społeczeństwu, czego przykładem była słynna praca 11-letniej uczennicy Julii, w której krótko, dosadniej i konkretniej niż ja produkując swoje wypociny wyraziła zdanie o eurokołchozie i obaliła podstawowe tezy narzucone przez nauczycielkę szarej szkółki, która nie tylko nie doceniła umiejętności samodzielnego i niezależnego myślenia, ale postawiła pałę! I jeszcze zachciało się nauczycielce wzywać rodziców do zganienia córki, a zamiast tego pod jej uwagą matka Julii napisała: „Proszę bardzo!”.
Widzicie drodzy Czytelnicy? Narzucanie standardów myślenia ze strony ponadnarodowej instytucji kosztem wychowania rodziców, które dla nich jest złe, czy przypomina to jakiś okres, w którym Wasi rodzice czy Wy sami poddawani byliście takiej indoktrynacji? Nie mylicie się, PRL, w którym kazano pluć na żołnierzy „wyklętych”, Kościół i wychwalać dobrodziejstwa Wielkiego Brata z Moskwy.
„W podręcznikach do przedmiotów, które wymagają od ucznia zajęcia stanowiska, czyli do WOS czy historii, przy wielu zagadnieniach podawane są różne punkty widzenia, żeby uczniowie mogli na tej podstawie wypowiedzieć swoje zdanie.”Te słowa powiedziała Katarzyna Szybalska, dyrektor departamentu nauczania i podręczników inisterstwa Edukacji Narodowej. Gdy uczyłem się w liceum na zajęciach z wiedzy o społeczeństwie czy historii, to nie widziałem tam żadnego pluralizmu, tylko wszystko praktycznie pisane pod jedną tezę, nie mówiąc, że w liceum edukowałem się w latach 2009 – 2012, a więc w trakcie wydarzeń Arabskiej Wiosny, tam jedyne dopuszczalne w dyskusji głosy były za popieraniem „przemian demokratycznych” doprowadzających do destabilizacji Syrii, Iraku, Libii czy Egiptu, prześladowań chrześcijan i napływu radykalnego elementu islamskiego do zachodnioeuropejskich miast. Nie mówiąc już o narzucaniu uczniom miłości do Unii Europejskiej i relatywizacji dotychczasowego wychowania, które obecnie jest postrzegane jako „ciemnogród”, „faszyzm”, „katotaliban” i tak dalej.
Cień państwa policyjnego
24 lutego 2014 roku, a więc kiedy opinia publiczna oglądała z uwagą i niepokojem rozwój sytuacji na Ukrainie po Majdanie, prezydent Bronisław Komorowski pod jej cieniem podpisał ustawę nr 1066. Zgodnie z wymaganiami Unii Europejskiej! Ustawa przewiduje nadanie funkcjonariuszom służb policyjnych państw unijnych specjalnych praw, w jej ramach obcy funkcjonariusze będą w razie podejmowania wspólnych operacji mogli korzystać z pełni uprawnień, jakie przysługują polskiej policji czy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czyli posiadania i używania broni palnej w każdej sytuacji interwencyjnej, korzystania z środków przymusu bezpośredniego i środków pirotechnicznych.
Według regulacji unijnych tejże ustawy wprowadzony jest termin „ratownicze działania”, mający w teorii unormować możliwość współpracy także służb ratowniczych państw unijnych, w zasadzie jest to znakomita przykrywka do rzeczywistych działań obcych służb wraz z polską policją, które będą polegały nie tylko na ochronie imprez masowych, ale także na inwigilacji osób czy środowisk wrogich obecnej władzy i ewentualnym tłumieniu wystąpień polskich obywateli. Nie zapominając, iż funkcjonariusze obcego państwa w razie poszkodowania będą leczeni z pieniędzy polskich podatników.
Dzięki decyzji prezydenta Komorowskiego Polska oddala się coraz bardziej od demokracji w stronę państwa policyjnego. O tym, jaki charakter ma państwo policyjne, nie muszę mówić, ponieważ w Internecie od kilku lat sukcesywnie są podawane informacje o nadużyciach stosowanych przez policję czy ABW, wiadomo powszechnie o represjach stosowanych wobec ruchu kibicowskiego, polskich nacjonalistów, organizatorów i sympatyków Marszu Niepodległości, bezprawnych zatrzymaniach, rewizjach, zastraszaniu ludzi groźbą wyrzucenia z pracy czy szkoły.Nawet na legalnych manifestacjach wśród uczestników krążą prowokatorzy z tajnych służb mający wywoływać zamieszki, by potem dać pretekst do zaostrzania represji wobec swoich obywateli.Czyżby władze Polski obawiały się w najbliższej przyszłości gwałtownych wystąpień polskiego społeczeństwa, które uświadomi sobie, w jakiej sytuacji obecnie znajduje się kraj? Czy polski rząd nie potrafi w odpowiedni sposób zapewnić „bezpieczeństwa” swoim obywatelom, że musi sięgać po obce służby policyjne, dając im pole do naruszania integralności terytorialnej swojego kraju?
Podsumowanie
Musiałbym z pewnością poświęcić znacznie więcej czasu na to, by móc napisać wszystko, co myślę o Unii Europejskiej i „korzyściach”, które Polska odniosła z wstąpienia do brukselskiego molocha i dobrowolnego zrzeczenia się pełnej niepodległości na rzecz obcych ośrodków politycznych, za którymi sznurki ciągnie nie tylko Bruksela. Ciągną też Waszyngton, Tel Awiw, Berlin i Moskwa. Więc wybaczcie, że moje podsumowanie będzie bardzo długie, ale mam nadzieję wystarczy na to, by móc nakreślić negatywne wpływy UE na Polskę i Polaków jako takie. Od tego tragicznego wydarzenia w historii Polski minęło już 11 lat, więc powinien po tej, jak i innych lekturach, przyjść dla narodu czas głębokiego otrzeźwienia i chłodnego skalkulowania rachunku zysków i strat. Czy zatem zyskaliśmy cokolwiek dzięki otwarciu granic, pozwoleniu na zdominowanie polskiej gospodarki przez obcy kapitał, uznaniu nadrzędności prawa unijnego nad polskim, promowaniu demoliberalnych pseudowartości mających podkopać fundamenty naszej cywilizacji i przyzwalaniu na ingerencję w wewnętrzne sprawy państw Bliskiego Wschodu i Afryki?
Nie! Nie zyskaliśmy nic, za to straciliśmy praktycznie wszystko! Majątek narodowy rozkradziony w przeciągu kilkunastu lat, kopalnie, stocznie i inne elementy strategicznych sektorów mających bronić naszego bezpieczeństwa energetycznego są prywatyzowane albo likwidowane, albo zamykane, a setki czy nawet tysiące pracowników zasilają grono bezrobotnych i od dnia zwolnienia ledwo wiążą koniec z końcem, tracąc nadzieję na jakiekolwiek polepszenie losu, kraj jest bezwzględnie eksploatowany przez międzynarodowe korporacje jak kraje środkowoafrykańskie i staje się, parafrazując profesora Witolda Kieżuna, „kolonią Zachodu”. Serwilizm władz wobec Unii sprawił, iż zagraniczne przedsiębiorstwa nie muszą płacić podatków z zarobionego przez siebie kapitału na rzecz państwa polskiego, podczas gdy rodzime przedsiębiorstwa są obciążane kolejnymi podatkami.
Politycy chcą promować ideologię cywilizacji śmierci i forsują ustawy proaborcyjne bądź konwencje, które mają na celu sprowadzenie człowieka do roli zwykłego egoisty mającego patrzeć wyłącznie na siebie, a nie wspólnotę, w której żyje. Stąd nie są w stanie przyjąć do wiadomości, iż ideologia Unii Europejskiej ma wyraziście antychrześcijański wydźwięk, ponieważ stawia „prawa człowieka” ponad prawo Boże, promuje ideologię gender, usiłuje doprowadzić do pełnej legalizacji aborcji i eutanazji zapominając, iż czerpią tym samym z dorobku hitleryzmu i komunizmu. Wliczając również dotowanie z środków unijnych prowadzenia homofilskiej, genderowej i neoliberalnej propagandy.
Ponad 2 miliony Polaków wyjechały za chlebem, a nic na razie nie rokuje szans na powstrzymanie tej tragedii, którą Donald Tusk przedstawiał jako wielki sukces dla Polski, a teraz grzeje posadę w Brukseli tak jak „europarlamentarzyści”, którzy z podatniczych pieniędzy zarabiają krocie, a nie chcą wyrzec się swoich pensji na rzecz polepszenia bytu najbardziej potrzebujących rodaków. W zamian za to oferuje się nam zasiedlanie kraju setkami tysięcy imigrantów, do czego zachęcał Kwaśniewski, do tego namawiał również „światowej sławy socjolog” oraz zbrodniarz stalinowski Zygmunt Bauman.
Czy zatem powinniśmy nadal naiwnie łudzić się, że Unia Europejska pomoże podnieść państwo polskie z sytuacji, do której sama ona doprowadziła? Patrząc na Grecję, Hiszpanię, Irlandię czy teraz proponowane pakiety pomocowe dla Ukrainy należy się wyzbyć wszelkich złudzeń wobec drugiego po moskiewskim okupanta. Okupanta, który nasz kraj przekształcił w kolejną prowincję Eurolandu. Zapytacie, czy wobec tego jest alternatywa? Wbrew opiniom zwolenników dalszej okupacji jest alternatywa, jest nią Europa Narodów, Europa niepodległych państw narodowych posiadających własne rządy, siły zbrojne, stabilną gospodarkę i dyplomację pozwalające na nawiązywanie relacji międzynarodowych i budowanie silnych osi geopolitycznych stanowiących przeciwwagę dla amerykańsko-syjonistycznego czy moskiewskiego imperium. Polscy nacjonaliści w tej walce nie są jednak sami, po naszej stronie są też nacjonaliści z krajów europejskich, którzy w swoich ojczystych krajach mają nawet swoje miejsca w parlamencie i nie wyrzekają się wszelkiego radykalizmu, wierząc w słuszność sprawy, o którą walczą. Naszym celem jest dążenie do wyzwolenia socjalnego i narodowego Europy, owo wyzwolenie nie może zacząć się od wewnętrznego reformowania, wprowadzania bardziej ugodowych reform wobec suwerenów, Polska i Europa będą w stanie normalnie funkcjonować po zerwaniu wszystkich kajdan, które spętały naszą niepodległość, stąd musi się ono rozpocząć od zniszczenia Unii Europejskiej.
Adam Busse
Bibliografia:
- , Młodzież 2013. Plany i obawy związane z przyszłością, CBOS, 2013.
- GrądalskiF., Jałmużna dla Polski, „Nasz Dziennik”, nr 24, 2013.
- , Polska bez pracy (wywiad z prof. Witoldem Kieżunem), „Tygodnik Solidarność”, nr 20, 2004.
- , Unia Europejska, czyli związek na prawie niemieckim, „forsal.pl”, 4 maja 2014 [dostęp: 4 maja 2014].
- , Renta neokolonialna, czyli ile jeszcze Polak zapłaci, „Nowa Konfederacja”, nr 2, 2014.
- , Skąd się bierze polski dług publiczny?, „Le MondeDiplomatique”, nr 6, 2011.
- http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/3610619,polska-zawetuje-pakiet-klimatyczny,id,t.html
- http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/rozszerzenie-strefy-schengen-polska-od-7-lat,121,0,1681273.html
- http://www.nacjonalista.pl/2015/03/19/neokolonia-gigantyczny-drenaz-polski-z-kapitalu/
- http://www.nacjonalista.pl/2013/02/22/poznan-precz-z-panstwem-policyjnym-zapowiedz-manifestacji/— zapowiedź manifestacji „Precz z państwem policyjnym!”, która odbyła się 9 marca 2013 roku na Placu Wolności w Poznaniu.
- http://www.nacjonalista.pl/2014/05/02/wt-unia-europejska-utrwali-nasza-peryferyjnosc-nie-dla-eurokolchozu/
Narodowi, radykalni, socjalni!
W ciągu ostatnich kilku miesięcy pojawiła się w sieci garść tekstów, których wspólnym mianownikiem była chęć rozprawienia się z dość uciążliwym zjawiskiem, zwanym tu i ówdzie „gimbopatriotyzmem” bądź „gimbonacjonalizmem”. Pod wszystkimi z nich wypada się podpisać, zaznaczając jednak, że piętnowanie tego typu zjawisk absolutnie nie ma na celu znęcania się nad młodymi i niedoświadczonymi, lecz raczej (także poprzez kolokwialne „darcie łacha”) są to działania obliczone na wzrost świadomości aktywistów i sympatyków organizacji narodowych i wyjście z mentalnego oraz intelektualnego grajdołka, w którym masy szeroko pojętego ruch tkwią. Piętnowanie „narodowego” infantylizmu jest po prostu konieczne, na co wskazują dobitnie liczne przykłady, jak bardzo płytkie i miałkie jest pojęcie nacjonalizmu wśród wielu jego aktualnych wyznawców. Na opisywanie poszczególnych zachowań kreujących negatywny obraz polskiego nacjonalizmu, budzących bądź to pełen zażenowania uśmiech, bądź to grymas potężnej irytacji, szkoda tu miejsca. Są to zjawiska na tyle powszechne, że nie trzeba wcale być wnikliwym obserwatorem, by je dostrzec. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje mająca wciąż silną reprezentację polityczna hybryda uparcie dążąca do połączenia w jedną całość myśli narodowej z liberalną. Jest ona na tyle poważnym problemem, że przebija wszystkie inne dziwactwa i odchyły, takie jak szowinizm, zoologiczny antykomunizm, bezrefleksyjny historyzm czy objawiający się w bieganiu po cmentarzach „nekronacjonalizm”. Dlaczego narodowy liberalizm to oksymoron, niemający prawa istnienia, napisano już wiele, także na łamach Szturmu, nie ma więc powodu, by teksty te powielać po raz kolejny. Celem tego wpisu jest raczej sprowokowanie dyskusji, dlaczego do dziś wśród wielu sympatyków nacjonalizmu samo poruszenie tematyki socjalnej wywołuje niezrozumiały odruch obronny, który sprowadza się do bełkotu o „lewactwie” i socjalizmie oraz nieśmiertelnymi przykładami Korei Północnej i Kuby rzucanymi jako przestroga przed… No właśnie. Przed czym?
Kwestie socjalne? Apage, Satanas!
Każde niemal wydarzenie o charakterze solidarystycznym (antykapitalistycznym), takiż artykuł na zaangażowanym portalu, ewentualnie samo zaakcentowanie konieczności prymatu dobra narodu nad mechanizmami ekonomicznymi, powoduje wzrost aktywności liberalnej armii internetowej, która nie spocznie, dopóki nie odbębni swoich oklepanych frazesów o socjalizmie/komunizmie, wysyłając przy okazji swych adwersarzy do kraju Kimów lub braci Castro. To wszystko byłoby nawet zabawne, można by też machnąć ręką na liberalną epistolografię, uskutecznianą przez pryszczatych gówniarzy, gdyby nie fakt, że gołym okiem daje się zauważyć niezbyt wysokie realne zainteresowanie sprawami socjalnymi, co ma zresztą swoje przełożenie i na frekwencjach podczas publicznych wystąpień, i na ogólną liczbę osób faktycznie zaangażowanych w działania na niwie społecznej. Kilkusetosobowa frekwencja na największej pierwszomajowej demonstracji jakoś blado wygląda przy wielotysięcznych pochodach rocznicowych. A podobno polski nacjonalizm znajduje się na fali wznoszącej. „Idzie nowe pokolenie…”, czy jakoś tak.
Tworzy się przez to swoisty paradoks, który postawił polski nacjonalizm w awangardzie ruchów europejskich. Jesteśmy w absolutnej czołówce marszów, cmentarno-pomnikowych akademii ku czci, ciągłej walki z wiatrakami („precz z komuną” i takie tam). Kwestie socjalne nadal traktowane są z nieśmiałością, rezerwą lub wręcz ze strachem, co wcale nie ułatwia wyjścia z mentalnego oraz ideowego getta, w którym polski nacjonalizm tkwi od lat. Prymitywne oraz infantylne skojarzenie socjalny = socjalistyczny każe natychmiast odczyniać liberalne egzorcyzmy, by broń Boże! nie mieć nic wspólnego z solidarystycznym, a więc i socjalnym „diabłem”. Także i ci, którzy na pozór stoją po właściwej stronie barykady, wolą przezornie zachować otwartą furtkę antykomunizmu, będącą swoistym alibi przed posądzeniami o „socjalistyczne” odchyły. Zachowanie tyleż śmieszne, co i głupie, a podobieństwo do chowających głowę w piasek, byle tylko uniknąć oskarżeń o „faszyzm” jest niemałe. Dziwi to zwłaszcza w sytuacji, kiedy „komuna” dawno zdechła, zaś rzeczywistość w neokolonii zwanej III RP z roku na rok uwidacznia, jak bardzo destrukcyjne dla narodu jest hołdowanie neoliberalnym rozwiązaniom, których entuzjastami w formie i treści są też ochoczo przyjmowani przez „narodowych” lemingów prawicowi demagodzy. Jak to więc rzeczywiście jest z tą antysystemowością wśród zwolenników nacjonalizmu?
Bez „socjalizmu” nie ma nacjonalizmu
Bez wyraźnego akcentowania kwestii społecznych w duchu narodowego solidaryzmu, bez twórczego rozwinięcia koncepcji narodowo-radykalnych, gettoizacja „ruchu” będzie postępować nadal. Dokąd nas ona zawiedzie? By kroczyć naprzód „w skier powodzi”, tak by przemoc wroga rzeczywiście zadrżała, nie wystarczy prężyć muskułów kilka razy do roku, budując mrzonki o „Wielkiej/Wolnej Polsce”. Ona nie powstanie z masowych marszów, nie odrodzi się z dresiarsko-kibolskich ruchawek, nie stanie się ani wolną, ani tym bardziej wielką dzięki facebookowym teoretykom, lecz ma szansę stać się taką dzięki faktycznemu zaangażowaniu aktywistów narodowo-radykalnych, którzy będą w stanie masowość od święta przeobrazić w masowy aktywizm na co dzień. Właśnie poprzez uporczywe, konsekwentne, bezkompromisowe podnoszenie tematyki socjalnej. Patrząc na kierunek, w którym zmierza polski nacjonalizm, trudno nie zauważyć, że poza hasłami niewiele rzeczywiście wnosi on do przestrzeni publicznej. Dobitnie zostało to przedstawione w poprzednim numerze Szturmu, w artykule pióra Jakuba Nowaka zatytułowanym Nowoczesny radykalizm, gdzie Autor bardzo dobrze opisuje społeczną niemoc polskiego nacjonalizmu, mimo jego całkiem sporego potencjału. Pozwolę sobie zacytować w tym miejscu także fragment tekstu Krzysztofa Wołodźki z Nowego Obywatela, który w artykule Elegia na śmierć prekariusza zauważył rzecz następującą: „(…) łatwiej policzyć rzucających się w oczy, wygolonych na łyso facetów, szukających dla siebie ścieżek awansu choćby w ramach kibicowskich subkultur, niż zdiagnozować koszty społeczne strukturalnego bezrobocia. Strach przed młodym mężczyzną, który może dać w mordę, jest bardziej namacalny i łatwiej go pokazać w telewizji niż lęki kobiety, która nie ma z czego ugotować obiadu dla dzieci i wie, że za progiem dorosłości nie czeka ich żadna obiecująca przyszłość, że ich świat będzie taki, jaki jej”. Pełna zgoda. Radykalizm dzisiejszy stał się w wielu przypadkach jedynie „radykalizmem” telewizyjnym. Bunt narodowo-rewolucyjny poszedł po prostu w złą stronę, gubiąc się gdzieś po drodze. Jeżeli dalej zostanie on na poziomie blokowania pedalskich parad, zakłócaniu różowo-czerwonych wieców, szczeniackiego maskowania twarzy pod czarnym kapturem, zostanie tylko namiastką prawdziwej antysystemowej rebelii. Dlatego też solidaryzm (niech będzie i „socjalizm” — na przekór kretynom) musi być czymś znacznie więcej niż hasła i doraźna pomoc. Roboty huk, a czasu mało. Jeżeli już na początku drogi będziemy spowalniać, zajmując się nic nieznaczącą kwestią nazewnictwa, będzie to wyglądać tak, jakbyśmy przed startem złączyli sznurowadła u obu butów. Padniemy na twarz. Jedyna rada: daleko w nosie mieć pierdołowate „dobre rady” teoretyków zza monitora. Jeśli ich (miejmy nadzieję, że chwilowe) zaczadzenie liberalnymi bzdurami wynika z młodzieńczej głupoty — po chrześcijańsku wybaczmy. Jeśli jednak widać w tym choćby cień złej woli — traktujmy ich na równi z pozostałym elementem wrażego systemu.
Zbigniew Lignarski
Narodowe Święto Pracy
Już od kilku lat pierwszego maja w Warszawie odbywa się manifestacja organizowana przez Autonomicznych Nacjonalistów. 1 maja został ogłoszony przez nacjonalistów „Narodowym Świętem Pracy”. Wielu krytyków tego przedsięwzięcia używa argumentów dotyczących komuny i masowego, przymusowego manifestowania w ten dzień w PRL. Przez to dla wielu narodowców z pierwszym maja powinno się walczyć… Jednak dla nas nie jest to żaden argument. „Szturmowcy” także opowiadają się nie za zniesieniem tego święta, tylko jeżeli ono już istnieje —za jego przejęciem. To bardzo dobra okazja do pokazania prospołecznych postaw nacjonalistów, przełamania liberalnego myślenia, które bardzo poważnie wtargnęło w polski ruch nacjonalistyczny. To także kolejna dobra okazja do solidarności z ludźmi różnych sektorów pracy, pracownikami, ale także pracodawcami mającymi problem w odnalezieniu się w niewolniczej rzeczywistości IIIRP. W czasach, kiedy bardziej szukamy ucieczki za granicę w poszukiwaniu chleba, czas podnieść głowę i spojrzeć, że jest nas naprawdę dużo i że wspólna walka może doprowadzić nas do sukcesu. Skoro na razie zmiana systemu jest jeszcze odległą sprawą, zróbmy tak, żeby obecny system zaczął się w pewnych kwestiach z nami liczyć i drżeć przed tym, co może stać się w przypadku braku zmiany podejścia.
Z powodów ekonomicznych i życiowych stworzonych przez IIIRP z roku na rok rośnie liczba samobójstw w naszym kraju. To pokazuje, że tak bardzo używany przez nacjonalistów narodowy solidaryzm nie może być jedynie głośnym hasłem na manifestacjach. Ludzie nas potrzebują, nasz naród nas potrzebuje — tak samo jak my potrzebujemy innych. Razemmusimy staćnaprzeciw władzy i dominacji IIIRP sprawiającej swoimi prawami problemy zwykłym obywatelom, razem naprzeciw nieuczciwych pracodawców oszukujących swoich pracowników i wyzyskujących ich aż do wyczerpania nerwowego. Jest paranoją, że żyjemy w państwie, w którym czasem, gdy nawet pracują dwie osoby, żyją dalej byle do następnej wypłaty. Ludzie pracują, żeby mieć choć ten przysłowiowy grosz, który jeszcze bardziej frustruje, niż cieszy. Nie może tak być, żeby Polacy spędzali cały dzień w pracy za byle co. Dlatego tak bardzo ważny jest solidaryzm i wsparcie. Każdy w chwilach zwątpienia potrzebuje pomocy, więc jako nacjonaliści powinniśmy nieść te wsparcie. Na krytykantów nie ma co patrzeć, rzeczywistość pokazuje, kto ma racje. Bądźmy wrażliwi, nieśmy pomoc — w tym całym bagnie jedynie wspólnota jest wyjściem.
System demoliberalny nauczył nas postawy niewolnika. Spójrzmy dookoła:spuszczone głowy, zmęczenie na twarzach i brak nadziei. IIIRP pozbawiła nas złudzeń. Dobre kilka lat temu narzekałem na emigrantów, z oburzeniem patrzyłem, jak większość raduje się wyjeżdżając z Polski dla większych zarobków. Zrozumiałem to później, kiedy miałem więcej styczności z takimi osobami i ogólną sytuacją panującą u nas. Już wiem, że nie mieli wyjścia, a gdy słyszę o kolejnym znajomym opuszczającym nasz kraj — z całego serca życzę powodzenia. Choć to kolejny cios w serce, kolejni młodzi ludzie opuszczający swój kraj, w którym powinny być szczęśliwi. Rozumiem teraz, że ci, którzy wyjeżdżają, nie są żadnymi zdrajcami, tylko osobami chcącymi zwyczajnie żyć i budzić się rano bez strachu o jutro.
Jesteśmy niszczeni przez kastę polityków i ich samowolkę, ale także przez nas samych, że nie umiemy zareagować, postawić się, krzyknąć głośne „nie”. Czasem niektórzy protestują, organizują wielkie protesty, ożywiają nadzieje. Jednak osiągając swoje cele, pozostawiają sprawę nie patrząc szerzej na możliwość osiągnięcia jeszcze więcej dla siebie i dla ogółu. Może ten 1maja — czy nie jest to dobra data na zorganizowanie się? Koledzy z AN rozpoczęli nowy etap w życiu ruchu nacjonalistycznego. 1 maja nie kojarzy się — przynajmniej na chwilę obecną nacjonalistom i ich zwolennikom — z rzeczywistością PRL. 1 maja to teraz dla nas święto nacjonalistyczne i musi to „promieniować” na ludzi nas otaczających. 1 maja musi nas uwrażliwić na dziejącą się krzywdę. Biada temu, który odtrąci rękę prawdziwie potrzebującego. Będąc prospołecznymi nacjonalistami w takiej rzeczywistości, w jakiej żyjemy, musimy mieć oczy szeroko otwarte. Coś się ruszyło, kiedyś poza tematami rocznicowymi nie istniało nic więcej. Na szczęście zmieniliśmy się i już nie jesteśmy bezbronni. Wykorzystajmy to.
Przy wspominaniu o solidarności często krytykanci tego pojęcia nazywają nas socjalistami. Nie ma co na takie zaczepki reagować, ani brać ich do siebie. Solidaryzm jest ważny, ten narodowy, jak i nacjonalistyczny. Nacjonalistyczny, żebyśmy mogli liczyć na siebie wewnątrz naszego ruchu, jako swoi towarzysze walki. Ten narodowy, żeby żaden Polak nie czuł się na co dzień opuszczony. A tak jest na chwilę obecną w rzeczywistości IIIRP. Solidaryzm jest nam potrzebny do otwarcia się Polaków na siebie, do współpracy w miejscowych spółdzielniach, zakładach pracy, w sytuacjach kryzysowych. Solidaryzm pozwala nam zrozumieć istotę wspólnoty, że jest ona nam potrzebna, że to właśnie dzięki niej możemy poradzić sobie w każdej sytuacji. Poprzez solidaryzm wiemy, że wspólnota nie jest czynnikiem nas ograniczającym, ale pomocniczym, że także w niej możemy się realizować. Solidaryzm jest tym pojęciem, który bardzo elektryzuje współczesny nacjonalizm i śmiem twierdzić, że to on coraz śmielej nas napędza.
Narodowe Święto Pracy, czyli 1 maja musi być zwieńczeniem całorocznej pomocy i promocji narodowego solidaryzmu. Jest to inicjatywa, która na stałe wpisała się we współczesny ruch nacjonalistyczny. Szturm promuje i będzie promował solidaryzm w celu zjednoczenia się narodu i odrzucenia demoliberalnych podziałów. Demoliberałowie bardzo promują powiedzenie „Polak Polakowi wilkiem”, niszczą naszą jedność twierdząc, że w krwi mamy jako naród rzucanie sobie kłód pod nogi. Takie podkopywanie narodowej solidarności od 1989 roku ma miejsce cały czas. Możemy w końcu przeciwstawić się takiej propagandzie. Polak Polakowi bratem!
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 6 2015 PDF MOBI EPUB
Zemsta Ducha Narodu
Forma krótkiej prozy
o tytule
Zemsta Ducha Narodu
I
Witamy państwa. Z tej strony wideorecenzenci z Gazety Wybornej. Nazywam się Hanna Bakerman, a obok mnie z kamerą Stefan Joskowicz. Dzisiaj jesteśmy na kolejnej manifestacji antyrządowej w stolicy. Jak co miesiąc liczba uczestników nie zmienia się. Chyba już nikt nie wierzy, że można w tym kraju coś zmienić. Widnieją za nami transparenty antysystemowe i antyrządowe. Pośród tłumu zauważam kilku zamaskowanych neofaszystów. Tak, to na pewno oni – w rękach mają odpalone race i podśpiewują dziwne pieśni. Patrząc na zebranych, mało kto rozumie tego typu przyśpiewki – faszystów nikt nie słucha. Tłum rozrósł się pod gmachem sejmu. Przewodniczący manifestacji rozpisali w swoich żądaniach m. in. zwiększenie praw i respektowanie demokracji bezpośredniej, rozpisanie nowych wyborów, bo wcześniejsze zostały sfałszowane. Ponadto protestujący żądają on rozwiązania Sejmu, Senatu i Rządu. Powodem tego są kolejne kompromitujące afery, które wypłynęły przez ostatnie miesiące. W pakiecie żądań znalazło się także ukaranie winnych za biedę, która nastąpiła w państwie – przypomnijmy, że przez ostatnie lata liczba samobójstw wzrosła trzykrotnie, przykładem dwie kobiety: matka i córka – z powodu trudnej sytuacji materialnej powiesiły się w kościele. Pochodziły z małej miejscowości, której nazwy nie będziemy tutaj wymieniać. Zastanawiające jest, w jaki sposób system doprowadził do skraju psychicznego wyczerpania większości obywateli: zwiększenie zachorowań na nerwicę, depresję czy z bliżej nieokreślonych przyczyn schizofrenię między 17 a 27 rokiem życia. Oprócz tego eksmisje komorników zwiększyły liczbę bezdomnych o 1/3 populacji w państwie, a poziom uzależnienia od alkoholu, narkotyków i innych destruktywnych używek w społeczeństwie wzrósł o 40%. Młodzież częściej uzależnia się od nielegalnych substancji psychoaktywnych. Powodem tego jest brak perspektyw w życiu czy środków do założenia rodziny…
Niestety, musimy przerwać… Ktoś z rządu wychodzi z przemową. Podchodzi do mikrofonu. Rozpoczyna przemowę…
Jezus Maria! Jego głowa! Jego głowa eksplodowała jak arbuz! Stefan, weź to kręć! Patrz na tamten blok! Tam jest czarna postać. To chyba snajper. Co? Nie widzisz nic?! Jaki czarny obraz? Jaki czarny sztandar ci zasłania? O czym ty pieprzysz? Sam się nie drzyj do mikrofonu! Dawaj, staniemy tutaj! Że co bełkoczesz? Obraz ci się rozmazuje? Postaci nie ma? Kurwa, jak to mam wytłumaczyć, przecież to na żywo leci…
II
Do wieżowca wpadli antyterroryści. Zrobili to nieprofesjonalnie – z opóźnieniem, jak zawsze…
Ich głównym celem było odnalezienie winowajcy. Podczas przeprowadzanej akcji okazało się, że poszczególni domownicy oglądali telewizję, robili obiad albo zajmowali się innymi codziennymi sprawami – nie wiedzieli, co się naprawdę dzieje lub nie byli zainteresowani zaistniałą sytuacją. Objawy konsumpcjonizmu i egoizmu w pełnej krasie. Postawy wyhodowane przez system. Bierność… jak za chwile się okaże, te postawy to cień ułudy… bezpieczeństwa.
Podczas tych „codziennych czynności” rękoma antyterrorystów wyrwano z zawiasów niezliczoną liczbę drzwi. Tak, jakby nigdy nic się nie stało. Normalna procedura w tego typu „akcjach”. Obywatele padali na hasło: „Gleba!”, przygnieceni nogą i zimną lufą karabinu przy skroni. Przerażenie w oczach było widoczne, a ludzkie łzy spływały po podłodze wymieszane z błotem spod ciężkiego buta niejednego siepacza systemu.
Nie przejmowano się losem obywateli. Poszukiwania trwały – próbowano ustalić, skąd padł strzał. Dowódcy poszczególnych jednostek rozmawiali za pomocą radia i doszli do wniosku, że zamachowiec musiał znajdować się na dachu:
– Lepsze miejsce nie mogło zaistnieć w tej infrastrukturze dla terrorysty - szeptał jeden z głosów wydobywających się ze słuchawki radia.
Kolejni funkcjonariusze wchodzili do następnych mieszkań – dla profilaktyki, nawet jeśli bandyta nie zostałby odnaleziony… Niech szary obywatel czuje strach przed systemem… Niech przez jego skórę, mięśnie i kości przejdzie przeszywający strach. Strach przed tym, że każdy może zostać przeszukany bez nakazu sądowego, bezprawnie, nawet z ominięciem prawa konstytucyjnego, by dopaść wroga systemu… w najmniej spodziewanym momencie.
Antyterroryści dotarli na dach wieżowca. Zabezpieczyli teren. Tylko te pytania bez odpowiedzi grzęzły w umysłach:
– Nie wykonamy roboty – nie będziemy mieć wpisu w papierach.
–Ciekawe, kogo szef na dywanik dzisiaj zarzuci…
Kolejne pytania, stwierdzenia w stylu:
– Zamachowca nie ma… gdzie ten skurwysyn jest?...
Następne, gdy psychika już siadła:
– Jak szybko opuścił miejsce zbrodni?; „Gdzie podział się bandyta, jeśli jedynym wyjściem były trzy windy i jedna klatka schodowa – wcześniej zabezpieczona?”; „Jeśli uciekł – to w jaki sposób? Skoczył z wieżowca? Zszedł na lince? Gdzie zostawił broń?”; „Bandzior może się przebrał i wtopił się w tłum? - Przecież nie rozpłynął się w powietrzu... przecież to nie zjawa, upiór czy duch!”
Jeden z członków grupy antyterrorystycznej zauważył coś intrygującego. Podszedł on do miejsca, gdzie leżał stary karabin samopowtarzalny z zamontowaną lunetą. Spojrzał pod spust. Leżała tam kartka. Podniósł ją i przeczytał. Napisane na niej było:
– Śmierć Wrogom Ojczyzny!!!
III
Wszystkie ekrany bilbordów reklamowych w stolicy zostały wyłączone; można było odnieść wrażenie, że zabrakło prądu. Po chwili na ekranach pojawiła się tajemnicza postać. Obraz rozmazywał się. Śnieżnobiałe pasy pojawiały się i znikały, a za nią stała tajemnicza, surrealistyczna persona.
Ze wszystkich głośników wydobył się chrapliwy głos.
– Nie wiecie, kim jestem? Zapomnieliście o mnie?... Zostałem tutaj zrodzony z bólu hańby, ale także z honoru, godności i miłości do narodu. Nie wiecie, kim jestem? Powinniście mnie znać. Pisali o mnie pomarli z czasów odległych: wasi poeci, pisarze, dramaturdzy i inni. Lepili mnie z gliny myśli turpiści, aktorzy i mężowie stanu, a nie te chochoły niepowodzeń plugawego zaprzaństwa czasu obecnego. Pamiętają mnie ledwo za mgłą wojowie, rycerze i ci mieszkający w miastach. Pamiętają mnie także szlachetnie urodzeni, którzy sprawowali pod moim rozkazem opiekę przez długi czas nad chłopstwem… za swoją głupotę i zaprzaństwo szlachta też zapłaciła wielką cenę… To Ja…
– JA ŻEM JEST DUCHEM NARODU! A tamten, co pomarł, to ze słusznej winy… Tam wskazuję palcem na to truchło niegodziwości! Nie płaczcie nad nim! Dopadł go praworządny gniew! Zdradził ojczyznę, okłamał naród. Złodziej, psubrat, paskuda, menda, gwałciciel danego słowa, niedowiarek, prostytutka, niehonor! Zrobiłem to, co musieć trzeba! Ja żem upiór z Czasów Guseł Minionych, duch waszych dziadów, surowy i kochający ojciec narodu. Ja żem przypominajka... Dowiecie się wkrótce, kto ukarany kolejno zostanie… A za co? Za zdradę, dziadostwo, cwaniactwo, hańbę, niehonor, pustosłowie, dwulicowość, pychę, kłamstwo, wyzysk słabszych, nadużywanie stanowiska wybranego z woli narodu, blokowanie dobrych ustaw, podkładanie słowa pod swój interes – zaprzaństwo parszywe! Za prostytuowanie się i tworzenie klienteli dla swej racji, tworzenie obłudnej polityki, samowolę i układy z wrogami narodu. Czas rozpocząć narodowe dziady… Śmierć Wrogom Ojczyzny! ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY! - zawył głos dwukrotnie.
Przez zebrany tłum przeszły dreszcze, przerażenie, strach. Jedynie kłamliwie wcześniej opisywani przez dziennikarzy „faszyści”, to tak naprawdę ci, którzy najbardziej rozumieli w tych słowach najgłębszy ich sens.
Stali nieruchomo, wpatrując się w ekrany. Głos zamilkł, tajemnicza postać znikła, a bilbordy wygasły. Osłupieni czekali, aż ktoś ich pokieruje do rozejścia się do domów, jednak prowadzący manifestacji również stali w apatii.
IV
Zbiorowisko nadal czekało pod budynkiem rządowym. Pośród ludzi widać było w rękach kije, kostkę brukową, race, noże i inne przedmioty nadające się do walki. Wtargnęli oni z wrzaskiem do budynku i zaczęło się…
Bez litości, jakby w furii, czuli niepohamowaną chęć zrealizowania planu „praworządnego gniewu” na tych, których wybrali; na tych, którym zaufali. Tym, którym powierzyli narodową sprawę – najważniejszą cnotę. Część z nich czuła niepohamowaną chęć wyrównania Szali Sprawiedliwości za kłamstwo, złodziejstwo, dwulicowość i inne określenia, którymi posłużył się Duch Narodu ukazany na ekranach. Ochrona rządu próbowała działać, użyła nawet broni palnej. Strzały ostrzegawcze w sufit nie przestraszyły gniewnego tłumu… Część z ochrony poddała się i przyłączyła do tłumu, a ci, co zaciekle walczyli… niestety niegodne opisania w tym miejscu to pozostaje i ominięte będzie.
Skład Rządu zabarykadował się w głównym pomieszczeniu. Stworzono osłony z mebli i innych użytecznych rzeczy. Dzwonili po pomoc: ochronę, wojsko, innych... Nie było zasięgu w sieci komórkowej. Stacjonarne? Jakby odcięte od świata…
Usłyszeli głosy, przeraźliwe krzyki oszukanych. Wreszcie tłum zebrał się na odwagę. A byli to ci, którzy od dawna czuli więź z narodem. Byli też tacy, co więź poczuli dopiero tu, pod budynkiem rządowym. Dotarło do pustych baranów, że media w roli wasala systemu karmiły ich brudną, śmierdzącą, obłudn, propagandą dobrobytu i konsumpcji dla wygodnickiego życia tych „na górze” kosztem swoim, a więc narodu…
Nadszedł czas Niesławetnej Rewolucji. Drzwi od pomieszczenia pękały pod naciskiem tarana powstałego z wyrwanej parkowej ławki. Nacierali mocno, wspólnie, solidarnie. Na czołach rządzących widać było strugi potu, a zwieracze odmawiały posłuszeństwa. Nie mieli ratunku… niech wyobraźnia wystarczy do zobrazowania tego, co może nastać w tym pomieszczeniu…
Na tym zakończę moje słowa.
Patryk Płokita
Szmaragdowa noc
Nad starymi ruinami zamku zapadał zmierzch. Słońce schowało się już za horyzontem. Zdążyło zostawić po sobie zorzę, podkreśloną przez ciemne obłoki. Odchodzący dzień usiłował przekazać światu swój testament. Niebo powoli ciemniało – początkowo turkusowe, potem podobne do wody morskiej, w niektórych miejscach czarno-szkarłatne.
Ceglaste mury spoglądały ze wzgórza. Rozlatujące się okna patrzyły na nieboskłon, na niszczącą je naturę oraz na przybysza. Stał przy ścieżce wiodącej ku bramie. Pod czarnym beretem kłębiły się myśli, które szły w świat z dymem fajki. Nieznajomy co chwilę spoglądał na zegarek, chodził w tę i we wte, wzdychał ciężko. Zamek patrzył nań współczującym wzrokiem, niby dziadek na niespokojnego wnuka. Wkrótce zjawił się kompan. Twarz jego skrywał kaptur. Radośnie się przywitali, aby dalej czekać przy ścieżce. Mówili coś o ważnych sprawach, niepokoili się, machali rękoma, niecierpliwili się. Po chwili nadszedł trzeci, wyraźnie starszy od pozostałych. Rozmowa przycichła, wręcz przeszła w szept. Pan w berecie gwałtownie gestykulował, aż w końcu się zaśmiał. Całą trójkę ogarnął śmiech. Zjawił się czwarty. Po krótkim przywitaniu weszli do zamku. W podziemnej komnacie wisiały podobizny bohaterów. Z ciemności wydobywały je świece, równocześnie tworząc aurę tajemniczości. Dostojna cisza, wieki zaklęte w murach, blask ognia.
- Boże, wejrzyj ku ratunkowi memu...
Istotnie, były powody prosić o pomoc. Rycerze nie mieli nic do stracenia. Życie w okupowanym kraju dostarczało zerowe perspektywy. Wrogi rząd robił wszystko, aby zniszczyć naród i pogrążyć mieszkańców. Europa upadała. Dawni patrioci zdradzili sprawę. Pogodzili się z niewolą.
Niewielu zachowało wierność sprawie. Pojedyncze grupy chodziły ze sztandarami, drukowały ulotki, a szczytem akcji bezpośredniej były bójki na pięści. Samozwańczy liderzy, z ustami pełnymi frazesów, cały czas kazali działać w jeden, mało skuteczny sposób. Odważniejsze pomysły odrzucano. „Jeszcze nie czas.” „To zbyt radykalne.” Co najśmieszniejsze, każdy z owych małych królów uważał się za jedynego prawdziwego. Żądali lojalności, a marnowali młodych aktywistów. Rozłamy rodziły rozłamy.
Dusza wzburzona, trzęsąca się z niepokoju. Oczy wlepione w obrazy i symbole. Szukały jakiejkolwiek rady. Portrety, oświetlone niezwykłym światłem, zdradzały nic więcej niż spokój. Spokój twardych kamieni, nieubłaganie spadających z lawiną. Choć pędzą dziko w dół, choć niszczą wszystko na swojej drodze, choć wiele z nich się rozbija, zachowują swój pradawny stoicyzm. Solarność.
- Gloria Patri...
Na te słowa słodycz napełniła serca. Świadomość wiekuistego Absolutu, światła niezwyciężonego. Wszystkie troski stały się obojętne. Profańskie indywidualności zastąpił jeden Duch. Duch, który walczy, sieje strach wśród wrogów i zawsze wraca do nieba. Do domu.
- Da pacem, Domine...
Stara pieśń rycerzy krzyżowych. Wyrzekali się ziemskiego życia, aby zwyciężyć bądź umrzeć dla świętej sprawy. „Daj pokój...” Pokój to nie brak wojny. Na co wyzyskiwanemu robotnikowi spokój w kraju, jeśli przymiera głodem? Z prawdziwym pokojem mamy do czynienia, gdy nie targają nami żadne wątpliwości. Człowiek nie oddaje się bezsensownym zajęciom „szukając swego miejsca w świecie”. Nie płacze nad sobą i swoją bezradnością. Zna cel swego życia, dąży do niego, nie okazuje wahania.
Zaczęła się przemowa.
- Bracia! Nad Irlandią panuje ciemność. Społeczeństwo, którego walkę poznał cały świat, dziś jest trawione przez marazm. Zdrajcy zgasili ogień, który tlił się w sercach rodaków. Mało nas zostało, chcących zachować nieśmiertelne ideały. Jeszcze mniej tych, którzy potrafią myśleć i czuć jak polityczni żołnierze. Ci, którzy wszystkim i wszystkiemu wbrew IDĄ WALCZYĆ! IDĄ WZNIECAĆ POŻAR! Chodźmy ku bohaterstwu! Nie chcemy kłamliwych kompromisów z podłymi czasami! Nie chcemy spokojnego życia niewolników! NIECH ŻYJE ŚMIERĆ!
I poszli.
Nieopodal zamku mieścił się park. Za dnia odwiedzały go głównie dzieci i starsze osoby. Teraz odbywał się tu wiec lojalistów. Tłum trzymał znienawidzone flagi z czerwoną dłonią. Na barykadach było widać dobrze znane twarze. Politycy z telewizji, „lokalni aktywiści”, „działacze społeczni”, „autorytety moralne”. W ten sposób tytułowali się nawzajem przemawiający. Przez megafony opluwali „ekstremistów”, nie pozostawiali suchej nitki na idei zjednoczenia Irlandii.
Nagle rozległ się huk. Trybuna zajęła się ogniem. Początkowo ogarnął on jedynie schody. Potem sięgnął poręczy. Wybuchła panika. Dygnitarze krzyczeli. Ich twarze pobladły. Burmistrz zeskoczył na ziemię. To był jego ostatni krok. Natychmiast trafiła go kula. Złapał się za pierś. Padł na ziemię. Zdrajca i kat wiernych synów narodu nie żył.
Zgromadzeni rozbiegli się na wszystkie strony. Bomba mogła być wszędzie! Terroryści mogli się czaić wszędzie! Mogli celować wszędzie! Lojalistyczne szmaty leżały na ziemi. Kawałki transparentów walały się w błocie. Ci, którzy je trzymali, obecnie uciekali ulicami. Byle najdalej od tego miejsca!
Rycerz Ognistego Miecza załadował broń. Po raz ostatni wypuścił serię – tym razem ostrzegawczą, w powietrze. Schował broń pod płaszczem. Wyszedł z krzaków. Zbiegł ze wzgórza, ku alei. Zniknął w tłumie.
Wacław Dzięcioł