
Szturm
Gdy Wilk wyje
Gdy Wilk wyje
1.1
O Wieczne Miasto, przed wieki wieloma
Germanie Twoją skrócili agonię
A dziś sprzedana Twoja korona
Znów toczy Ciebie upadku choroba
Płyniemy, płyniemy ku Twoim wybrzeżom
Nie barbarzyńcy, lecz Twoi synowie
My z Osi Świata wypłynęliśmy
Siły prastarej skosztowaliśmy
Nie mamy na ziemi nic do stracenia
I nie krępują nas więzy człowiecze
Ogień, co nowoczesne zło przegoni
Z dumą niesiemy na naszej broni
Niektórzy bronią Starego Porządku
Choć z niego resztki nie pozostały
My rewolucją to piekło zniszczymy
I Nowy, Złoty Wiek rozpoczniemy
1.2
Było już po nocy. Ciemne niebo zaczynało jaśnieć, zdradzając, że świt się zbliża. Morze, nietargane przez wiatr, okazywało nadzwyczajny spokój. Żadnych fal, piany, bałwanów, jedynie płaska tafla wody. Księżyc przeglądał się w niej, choć za chwilę miał ustąpić słońcu. Nadbrzeżne miasteczko jeszcze niedawno ogarniała imprezowa gorączka. Teraz muzyka powoli cichła, a ludzie wracali do domów. Na plażach, ulicach, a szczególnie przy ujściu rzeki, walały się śmieci. A rzeka nazywała się TYBER.
Na horyzoncie pojawiła się pierwsza zorza, a wraz z nią łodzie. Kilka sporych motorówek turkotało, zakłócając ranną ciszę. Nie różniły się one zbyt od innych jednostek, które zacumowano w porcie. Pomalowane na biało niebiesko, na burtach imiona postaci z kreskówek, kolorowe chorągiewki, pirackie czaszki. Niby nic nadzwyczajnego w tym miejscu, ale widok ów budził niepokój.
Na dziobie stanął mężczyzna w czarnej koszuli.
- Gotuj się! – zagrzmiał. Natychmiast spod pokładu wyległo kilkadziesiąt jemu podobnych. Twarze pełne honoru, odwagi, determinacji. Bez śladu rauszu czy senności.
2.1
Wznoszą się w górę kolosy szklane
Pomiędzy nimi betonu wstęgi
Tutaj handlowy stoi dom wielki
Tam klub się mieni kolorami tęczy
To Moloch Północy, ze szkła i stali
I nowoczesna Zachodu stolica
Wszelakich ras zobaczysz tu lica
Ten gród kupiecki aryjskość zdeptał
Talassokracja i demokracja
Tu wspólną sobie obrały siedzibę
Co pieniądz wskaże, to święta racja
Choć moje słowa w tobie zaginą
Powiem ci prawdę Ja, wilk samotny
Tyś Wieżą Babel i Kartaginą
2.2
- BUM! – Siedziba policji wyleciała w powietrze. Z gmachu Trybunału sączył się potężny obłok dymu. Niczym kolejna chmura, tylko ciemniejsza i bardziej ruchliwa. Siedziba rządu płonęła żywym ogniem. Wieżowiec, będący siedzibą służb specjalnych, przypominał papieros. Zapalony.
- BUM! – Poszły mosty na rzece i wiadukty. Tory kolejowe przerwano. Poranny pociąg nigdzie nie pojedzie. Podobnie metro. Samochodom i autobusom też nie będzie łatwo.
- BUM! – Coś uderzyło w budynek telewizji. Chyba rakiety. W szklanej elewacji powstała dziura. Z wnętrza wypływały się szare opary. `
Z domów wyjrzeli ludzie. Huk przerwał ich sen. Wszak dopiero piąta rano! Biedni proletariusze liczyli na spokojny sen przed pracą. Nie wiadomo, co by ich bardziej wystraszyło – odgłos bomby czy telefon od szefa.
Po kwadransie tłum gapiów zjawił się przy zgliszczach. Dzieci niezwłocznie wyciągnęły telefony, aby zrobić zdjęcia. Dresiarze ćmili papierosy. Matki i zniewieściali mężczyźni patrzyli w milczeniu, pełni strachu. Emeryci zaczęli wywody.
- Znowu atakują terroryści! I jakie tu bezpieczeństwo?
- Islamiści!
- Ach, Johnie! Ty zawsze swoje, rasisto! Mam przeczucie, że tym razem to naziści!
- Stawiam dychę, że komuniści.
- Od rzeczy gadasz! Wszyscy pleciecie głupoty! To wojna się zaczyna!
- Właśnie! Pamiętam WTC, ale czegoś takiego nie widziałem od.... lat czterdziestych.
- Kto zginął?
- A kto siedzi w Trybunale tak wcześnie?!
- Gdzie jest policja?!
Na policji rozdzwoniły się telefony. Postawiono na nogi także agentów specjalnych oraz wojsko, razem z całą rezerwą. Kolumna radiowozów, czołgów, transporterów opancerzonych, ruszyła w kierunku centrum. Jednak większość dróg była zablokowana – ktokolwiek to zrobił, znał się na rzeczy.
- Curs! Gdzie do cholery się podziewacie?!
- Nie możemy przejechać...
- Ja wam dam „Nie możemy przejechać”! Zniszczono wszystkie budynki rządowe! Profesjonalnie! A teraz jeszcze desant!
- Jaki desant?
3.1
Idę ze Słońcem w ciemną dolinę
Najwyżej zginę, najwyżej zginę
Zrywam ze szyi hańbiącą linę
Najwyżej zginę – to honor jest!
Najwyżej zginę, toż to honor jest!
Najwyżej zginę, toż to honor jest!
Najwyżej zginę, toż to honor jest!
Nadchodzi Wieku Kłamstwa straszliwy kres!
Dogmatów Morza ciąży tu brzemię
Nadeszła pora na przebudzenie!
A kysz ugody złej pokolenie
Najwyżej zginę, to honor jest!
Rozpusta, wyzysk oraz samotność
Dla ludu tego to jest codzienność
My wybraliśmy jasną bezkresność
Najwyżej zginę, to honor jest!
3.2
Prastarą puszczę na pograniczu polsko-białoruskim ogarniały jeszcze ciemności. Pomiędzy majestatycznymi drzewami przemykały zwierzęta. Gałęzie zdobiły już pierwsze liście. Pomiędzy nimi śpiewały ptaki. Na leśnej polanie komandor Korabiewski wpatrywał się w gwiazdy. Tutaj było je bardzo dobrze widać. Jako osoba wysoko wtajemniczona w Zakonie dobrze czytał z ciał niebieskich. Z powagą i spokojem obserwował układy świecących punktów. Dla wszystkich piękne, romantyczne, dla niektórych obraz przyszłości.
Spojrzał na zegarek. Stanowczym krokiem wszedł do leśniczówki. W środku czekali żołnierze.
- Siemowit! Jak wygląda sytuacja z ludźmi?
- Mamy dwustu czternastu prosto z obozów szkoleniowych. Dwudziestu Polaków z zagranicy. Pięćdziesięciu trzech braci przyjechało teraz z RP. Dwudziestu dwóch zwerbowanych w ostatniej chwili. Jedenastu nie dotrze. Z szóstką nie ma kontaktu – pewnie stchórzyli.
- Bernard! Broń?
- Ta dwusetka z obozów ma kałasznikowy. Siedemdziesiąt sześć tych niemieckich na ostrą amunicję. Osiem granatników, dwie wyrzutnie rakiet. Granatów i butelek zapalających, ile dusza zapragnie.
- Synu Thora! Jak sprawa ma się z transportem?
- Ciężarówki i samochody czekają przy wyjściu z tunelu, jak planowano.
- A jak z naszymi ludźmi w terenie?
- U kibiców, na koncercie wszystko gra. Na przejściu granicznym jak zwykle. Tylko na jednej z wycieczek profan coś węszy.
- Dokładnie?
- U Doktora.
- Trefnych rzeczy nie oddadzą. Obawiam się, aby niepotrzebnego hałasu nie było.
- Modlę się o grupę rzymską i północną! – dodał Bernard.
- I żeby nam wszystko poszło! Wchodzimy!
Otworzył skrzynię w rogu, kryjącą schody pod ziemię. Wilgotne pomieszczenie zapełniał tłum ludzi w panterkach, z bronią, niektórzy nosili także kominiarki. Na widok dowódcy zaprzestano szeptania.
- Bracia! – zawołał. – Nasza ojczyzna przez długie lata znosiła nieopisane męki z rąk obcych i swoich! Dzieliła los upadającej Europy, przepraszającej świat za swoje istnienie. Nikt nie podniósł ręki, aby się temu sprzeciwić. AŻ DO DZIŚ. Kończą się czas pustych słów! Bezradnego płaczu! Wołania bez odpowiedzi! Wybrano nas, abyśmy, przynajmniej, jako ostatni wyciągnęli broń! Jeżeli mam być optymistą, to jesteśmy armią, która wyzwoli ten ląd w świętej wojnie!
Ponieważ nakazano zachować ciszę, nie mogły zabrzmieć głośne wiwaty. Jedynie wzniesione ręce i płonące oczy mówiły, iż komandor dobrze powiedział. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
- Teraz odnówmy przysięgę, którą każdy z nas własną krwią podpisał!
Chór zdecydowanych głosów wyrecytował słowa. Bez cienia wahania.
- W obliczu Absolutu i wszystkich pokoleń, przysięgam, że zbrojnie wystąpię przeciw liberalnemu reżimowi Polski i całemu światu współczesnemu. Nie słowa, nie spektakl, lecz autentyczna ofiara z własnego życia, aby zakończyć Wiek Kłamstwa. Ślubuję posłusznie i bez lęku iść na wrogie czołgi i wyzwalać kolejne ziemie. Moja krew za Złotą Erę. Zobowiązuję się i poddaję się następującej karze, jeśli złamię swoje słowo: niech mi spalą wargi rozpalonym żelazem, niech mi utną rękę i przetną szyję, i wyrwą język, moje imię będzie okryte hańbą po wsze czasy, a duszę ogarną wieczne ciemności. Tak mi dopomóż Bóg! Niech tak się stanie.
Nastała chwila milczenia. Od tej pory nie ma już powrotu do zwykłego życia. Indywidualne błahostki znikały. Przywołano potężne siły, by z zebranych wyrósł olbrzym. Ten, do którego należy ów dzień.
- Naprzód! Bez odwrotu! – padła komenda.
Raz! Dwa! Raz! Dwa! Zadudniły kroki. Załomotały serca. Drogę oświetlały pochodnie i latarki, ukazując bojowników na tle ziemistych ścian. Pod drewnianymi podporami wykopano przepiękną drogę dla nowej armii. Armii mającej właśnie ujawnić swe istnienie. Wróg nie będzie wiedział od razu, z kim ma do czynienia.
- Stać! Drużyna Bernarda na lewo!
Zajmujący dotychczas miejsce na przodzie podążyli bocznym korytarzem , ku wyjściu. Jeden po drugim znikali w górze. Ostatni raz.
- Powodzenia na przejściu granicznym! – ktoś wyszeptał.
- Wymarsz!
Całe przedsięwzięcie przypominało harcerską wyprawę do kopalni. Podziemia, mundury, dzika przyroda. Poczucie, że robi się coś wspólnie. Tyle przygody, braterstwa i radości! Kto uwieczni tę chwilę? Ostatnie minuty spokojnego snu III RP. Czasu, kiedy się dużo mówiło, a nic nie robiło. Dobrowolnie poszliśmy do walki, zwanej przez niektórych rewolucyjnym samobójstwem. Profani z Kali Yugi nie zrozumieją nas nigdy.
To już tu! Trzy metry po metalowej drabinie dzieliły od świata zewnętrznego. Niepewnej ciemności pod niebem. Szczeble wilgotne od porannej rosy, prowadziły do paśnika dla zwierząt. Ciemny wypatrywał intruzów, z pistoletem ukrytym pod płaszczem. Przy leśnej drodze stało pięć samochodów, w tym dwa dostawcze oraz autobus. Każda grupa kierowała się do wyznaczonego sobie pojazdu. Gdy wszyscy zajęli miejsca, włączono silniki. Wehikuły ruszyły jeden po drugim. Po kilku kilometrach wydostały się na betonową szosę. Ruch był bardzo niewielki. Drzewa przesuwały się za szybą, a nad nimi jaśniała poranna zorza.
- Jak sytuacja z naszym Doktorem? – spytał dowódca.
- Jednak fałszywy alarm. Intruz sprawdził, czy nie są pijani i poszedł do łóżka. – odparł Ciemny.
- Lepiej przesadzić, niż nie dopatrzeć. Włącz radio. Może w wiadomościach już coś usłyszymy.
Zabrzmiał głos spikerki.
- [...] Wypadek na krajowej jedynce. Prezydent z wizytą w Arabii Saudyjskiej. Koncert teen popu w warszawskim Blue City. Rekord: największy pies świata.
- Czyli jak było planowane. – skomentował z uśmiechem Siemowit. – Papy nie ma w domku.
Kobieta relacjonowała ze szczegółami wymienione wydarzenia. Znali dobrze ów głos oraz niepokojącą muzykę puszczaną w tle. Na razie nic nie zaskakiwało. Aż w pewnym momencie puls przyspieszył.
- Z ostatniej chwili. Zamach terrorystyczny sparaliżował Hagę. Siły bezpieczeństwa walczą z napastnikami. Będziemy informować państwa na bieżąco o rozwoju wydarzeń. Zostańcie z nami.
- Ach, ta punktualność. – westchnął Ciemny.
Z głośników leciała teraz muzyka. Słowa oznaczały w języku Anglosasów: „Spotkaj mnie w połowie drogi, dokładnie na granicy...”. Tymczasem samochód mknął szosą. Wjechał właśnie do miasta Białystok. Tutaj kolumna się rozdzieliła. Srebrna kija wodza skierowała się ku schronisku młodzieżowemu. Był to żółty blok, niewiele różniący się od innych budynków na osiedlu. Miał trzy piętra. Na przeciwko mieściły się garaże, ozdobione graffiti.
Ze środka wyszedł mężczyzna w brązowej kurtce i czarnym berecie.
- Witaj, wodzu! Jak dobrze, że już jesteście!
Weszli do środka. Pani w portierni oderwała wzrok od krzyżówki.
- A panowie, czego tu szukają?
Na te słowa wszyscy wyciągnęli broń.
- Kyrie eleison!
- Proszę nie robić głupstw, a wszystko będzie dobrze. – Spokojnym głosem powiedział Korabiewski. – Doktor! Pilnujcie jej!
- Rozkaz!
Przy schodach, na pierwszym piętrze czekała gromada młodych spiskowców. Dowódca wydał rozkaz:
- Możecie wyjąć broń. Wszyscy mają się zebrać na stołówce! Wykonać!
Zapukano do pokoju opiekunów wyjazdu. Gdy nikt nie odpowiedział, otwarto drzwi.
- W imieniu Narodowej Rewolucji! Prosimy zejść do stołówki!
W leżących na łóżkach wycelowano kilka luf. Siwowłosy okularnik pobladł. Blondynka wpadła w histerię.
- Nie! Ja chyba śnie!! Oddajcie to zaraz!
- Spokój! Nie chcemy państwa skrzywdzić! Do stołówki! Tam odczytany będzie komunikat!
Para zarzuciła na siebie bluzy i dała się zaprowadzić. Na schodach kobieta znów zaczęła krzyczeć.
- Oddajcie to zaraz i do łóżek! Policję wezwę!
- Policją jestem ja! – Rzucił Korabiewski. Razem z nim stało dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn z pistoletami. Twarze ich zdradzały jasno, że nie żartują. – Ci młodzi wykonują teraz moje rozkazy. Radzę nie robić kłopotów.
- Doktorze! Ty również?!
Inny pokój.
- Puk! Puk!
- Tak?
Świecił się otwarty monitor. Gracz zerwał się na równe nogi.
- Co tu wyrabiacie?!
Pozostali się obudzili.
- To nie jest śmieszne! Rzućcie te zabawki i dajcie spać!
Jeden z bojowników strzelił. Huk przeszył powietrze. W ścianie utkwiła kula.
- W imieniu Narodowej Rewolucji rozkazuję wam zejść na stołówkę! Zostanie tam odczytany komunikat!
- Nie wierzę, Mateo. Ty terrorysta?! Mogliście nas wcześniej uprzedzić, że robicie rewolucję. Ja bym się dołączył.
- Och, naprawdę nie pamiętasz? Proponowałem ci tyle razy różne rzeczy, a zawsze kręciłeś nosem.
Zapukano do drzwi dziewczyn. Te spały twardo, nawet nie usłyszały, że ktoś chce wejść. Gromada powstańców wkroczyła.
- Mm... Co tak wcześnie?
- Spadać mi stąd, śpimy.
- W imieniu Rewolucji Narodowej! Macie zejść na stołówkę! Tam będzie odczytany komunikat!
- Że co?... Jezu Chryste! Przepraszam! Przepraszamy was! Zrobimy wszystko, tylko nas nie zabijajcie!
Schodząc, rozglądały się na wszystkie strony.
- Ty też, Krzysiu?
- Co to za mundury?
- Skąd macie tę broń?
Gdy wszyscy zebrali się w wyznaczonym miejscu, Korabiewski uderzył w stół. Zapadła cisza. Po wyliczeniu haniebnych kart „wolnej Polski ogłoszono rozpoczęcie rewolucji i powstanie Komitetu Rewolucji Narodowej. Wkrótce Doktor zjawił się pod magistratem z dziesięcioma oddanymi ludźmi. Tuż za nimi szło trzydziestu trzech młodych. Trach! Granat uderzył w drzwi. Zza budynku wybiegł ochroniarz. Na widok rewolucjonistów podniósł ręce do góry.
- Rzuć broń i możesz odjeść.
Pobladły stróż wykonał polecenie.
- Do środka! Zajmujemy urząd!
Tymczasem salę koncertową w jednym z klubów wypełniał tłum. Grała znana kapela sceny tożsamościowej. Tłum w ekstazie, wokalista panował nad każdym atomem. Gdy utwór się skończył, powiedział do mikrofonu.
- Słuchajcie teraz uważnie! Mój przyjaciel ma ważną rzecz do przekazania!
Owym przyjacielem był Wiking. Wyciągnął z futerału karabin i wypalił serię do góry. Zaległa cisza.
- Bracia! To nie jest żart! Powstanie! Biała rewolucja, o której słuchaliście pieśni, właśnie się rozpoczęła!
Na scenę weszło jeszcze kilku uzbrojonych ludzi w panterkach, z krzyżami celtyckimi na opaskach. Ktoś zaczął rozdawać butelki zapalające.
- Nasi towarzysze w tej chwili szturmują magistrat i komendę! Koszary zniszczyła bomba! Dworzec w naszych rękach. Widzicie, że mamy broń!
Przekazał głos z powrotem wokaliście.
- Bracia! Dziś macie niepowtarzalną szansę stać się prawdziwymi wojownikami! Chodźcie, przepędźmy to żydostwo! Możemy to zrobić!
- Hurra!!! – zagrzmiało. Tłum wyszedł na ulicę. Na czele szli uzbrojeni w kałasznikowy, na tyłach niesiono głośniki. Z nich leciała muzyka, zagrzewająca do boju. Budynek magistratu zdobiła flaga z falangą. Kto lepiej się przyjrzał, mógł dostrzec dziurę po wybuchu na miejscu drzwi.
- Poddajcie się! – zagrzmiał megafon.
Nadjechały dwie suki na sygnale. Na widok tłumu policjant stał się jeszcze bardziej nerwowy.
- Proszę się rozejść! Policja wzywa do zachowania zgodnego z prawem! Apelujemy do waszego zdrowego rozsądku!
Padły salwy ze strony „stróżów prawa”. Poleciał deszcz butelek. Wozy błyskawicznie zmieniły się w stosy Inkwizycji. Kilku psów wydostało się z wnętrza. Rzucili się natychmiast do ucieczki, ostrzeliwując się.
- Na urząd wojewódzki! – rozkazał Korabiewski przez mikrofon.
Przez miasto popłynęła rzeka ludzi. Niczym Marsz Niepodległości! Tylko, ze teraz system nie miał żadnej mocy. Przepędziła ją armia patriotów. Prawdziwa armia! Ktoś wykombinował pochodnie. Inni chwycili flagi.
- Nadchodzą! Nadchodzą! Nacjonaliści!
Prowizoryczna tęcza, ustawiona rok temu na skwerze, zapłonęła. Przy niej stały auta straży miejskiej. Opuszczone.
- Zakaz pedałowania! Zakaz pedałowania! Zakaz pedałowania! Zakaz pedałowania!
Dotarli pod urząd wojewódzki. Przed wejściem ustawili się antyterroryści. Ubrani w stylu kosmitów. Lufy wycelowane w buntowników. Zaczęli kosić kulami po motłochu, jak nakazał kiedyś minister. Awangarda odpowiedziała. Poleciały butelki oraz granaty. Jeden z funkcjonariuszy zlikwidował całą grupę kumpli. Sam dostał płonącą butelką.
- Aaaa!!! – ognisty ludzik darł się wniebogłosy. Jego koledzy rozbiegli się. Na prawo! Na lewo! Do środka budynku! Rozwścieczeni rewolucjoniści wdarli się za nimi. Rządowe mięso armatnie kryło się za biurkami urzędników. Wbiegali też na wyższe piętra, by z góry strzelać. Cichy pobiegł za jednym. Posyłał mu kule, naprzemiennie kryjąc się za ścianą. Raz! Drugi! Trzeci! W końcu to bojownik został trafiony. W ramię. Chwycił się za bolące miejsce. Przeciwnik stanął przed nim. Zdjął hełm. Uśmiechnął się. To był człowiek znany z licznych aresztowań wśród „nazistów”, głównie za komentarze w Internecie. Nie oszczędzał nawet dzieci.
Cichego ogarnął gniew. Kopnął bydlaka między nogi. Chwycił swoją broń. Huk! Wpakował w niego ołowiu. Prosto w ów parszywy mózg!
Korabiewski proklamował z okna urzędu Komitet Rewolucji Narodowej. Ogłosił obalenie wasalskiego rządu w Warszawie. Miasto budziło się do życia. Poza władzą Brukseli.
4.1
Wstaje świt złoty
Słońce nad nami
Nie do spojrzenia
Nad wieżowcami
Ponad świat cały
Światło zwycięskie
My z nim idziemy
Wam wieszczy klęskę
Wstał dziś kwiat ludu
Modlitwa wysłuchane
Powstań, moja ziemio
Zbierz w sobie odwagę
Będziesz centrum świata
Lub zmyjesz swą hańbę
Będziesz centrum świata
Lub zmyjesz swą hańbę
4.2
Poniedziałek. Kto lubi ów dzień? Mieszkańcy Warszawy wstawali do pracy. Ulice powoli się zapełniały. Jedna rzecz była inna, niż zwykle. Policjanci. Stali w pełnym rynsztunku na skrzyżowaniach, dworach, metrach, legitymując, kogo mogli. W centrum jeździły czołgi. Ze cztery postawiono pod Pałacem Kultury. W górze latały helikoptery. Policyjny wóz można było spotkać co pięćdziesiąt metrów. Raz na dwie minuty przejeżdżał na sygnale. Na Rondzie Dmowskiego jeszcze wczoraj wyświetlały się reklamy kosmetyków. Teraz telebim pokazywał kawałek flagi Unii Europejskiej z gwiazdami, ozdobiony napisem: „UNITET WE ARE STRONG. UNITET WE WILL WIN. FOR FREEDOM AND DEMOKRACY!”
- Hura! Nareszcie! Nareszcie, powstanie! – ktoś zaczął krzyczeć. – Obalimy ten Okrągły Stół! Polacy, wreszcie!
- Nie ruszaj się!!!
Na nieszczęśnika rzuciło się kilkunastu prewencyjnych. Pałki, tarcze, kuloodporne stroje. Żandarmi wycelowali lufy. Obleźli go, niczym mrówki. Po chwili zaciągnęli do suki. Aresztowany krzyczał.
- Czego chcecie? Co ja zrobiłem?! Gestapo! Zomowcy!
- Zamknij mordę, albo zamkniesz oczy! Terrorysta, prowokator brudny! – Mundurowy splunął. - Czy ktoś zna tego człowieka?
Nikt z gapiów się nie przyznał. Starsza pani tylko mówiła:
- Zamknijcie go dobrze! I bijcie ich wszystkich bez litości!
Dowódca zignorował ją. Skupił się na innych.
- A wy, smarkacze! Co wam tak wesoło? He? Nie bądźcie tacy mądrzy! Dnia wagarowicza dzisiaj nie będzie! I żebym was nie spotkał za dziesięć minut!
5.1.
Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!
Tego, co biednych zabija
Czas beznadziejny przemija
Bez krwi nie odejdzie! Bez krwi nie odejdzie!
Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!
Lata całe wołaliśmy
Dziś broń wyciągnęliśmy
Choć nie słuchaliście! Choć nie słuchaliście!
Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!
Garstka wiernych, pełna Woli
Dziś starą ziemię wyzwoli
Wbrew rozumowi! Wbrew rozumowi!
Podążaj niczym Lew na Znakiem! Za Znakiem!
Niech przyjdzie sztorm, o sztorm! Zbawienie! Zbawienie!
5.2
W porannej telewizji szarzy ludzie mieli podane wyjaśnienie niecodziennej sytuacji.
- Dziś w godzinach rannych granicę polsko-białoruską przekroczył oddział uzbrojonych bojowników. Zajęli miasto Białystok i wiele ważnych punktów na północnym-wschodzie Polski. Trwają walki na przejściach granicznych. Na zajętych terenach neofaszystowski Komitet Rewolucji Narodowej proklamował przejęcie władzy. W południe Prezydent wygłosi specjalne orędzie, transmitowane przez nas na żywo.
Przez następne godziny nadawano niemal wyłącznie wiadomości o starciach na północnym- wschodzie. Co kwadrans wymieniano nową miejscowość, gdzie podjechał „dziwny autobus”, po czym teren zajęły „zielone ludziki. Niektóre również czarne. Co gorsza terroryści, również „prawicowi”, sparaliżowali Holandię. W miejskich dżunglach toczył się zacięty bój. Pod włoskim miastem Ostia miał miejsce desant „fanatyków faszystowskich”. Rząd Republiki ewakuował się z Rzymu, razem z „personelem Stolicy Apostolskiej”.
Nieco się zmniejszyła ilość reklam – pojawiło się kilka naprędce zrobionych spotów, zachęcających do „obrony wolności”. Puszczano piosenki solidarnościowe, utwory kapel „anty nazi”, a także przeboje typu „Stand up” Boba Marleya. W pewnym momencie zabrzmiał „Mazurek Dąbrowskiego”, poprzedzony „Odą do radości”. Przed telewizorami zgromadzili się ludzie z urzędów, szkół, szpitali, także tych prywatnych „korpo”, gdzie szefowie chcieli popisać się swoją poprawnością.
- Rodacy! Obywatele i obywatelki! Zwracam się do was dziś, kiedy nad naszą młodą demokracją pojawiły się czarne chmury. Wolność, równość, troska o człowieka – te wartości, o które walczyliśmy podczas drugiej wojny światowej, które przeciwstawialiśmy sowieckiemu komunizmowi, które zwyciężyły przy Okrągłym Stole, które utorowały Polsce drogę do świata euroatlantyckiego, wspólnej, wolnej Europy. Dziś są zagrożone. Pod wpływem kryzysu gospodarczego, za cichym wsparciem państw autokracji, wypełzły brunatne demony, niosące terror i nienawiść. Pogrobowcy totalitaryzmu, sprzymierzeni z islamistami! Złaknione krwi bestie, cynicznie żerujący na ludzkich problemach. Marzą, aby Żyda posłać do gazu, zabić gejów, wieszać polityków, wywłaszczyć kapitalistów. Człowieku! Wolność cię dziś potrzebuje, abyś stanął w europejskim szeregu i jej bronił! Kto jest wierzący, niech idzie za przykazaniem miłości i modli się o zgniecenie wrogów ludzkości! Nie daj się omamić... nienawiści! Narody sojusznicze! Okażcie nam swą solidarność! Zwycięstwo demokracji w Polsce to Wasze zwycięstwo! Za naszą i waszą wolność!
Po orędziu nastał czas na komentarze „autorytetów z różnych opcji”. Jedni się wzruszali, inni wytykali rządowi niedociągnięcia w „walce z ekstremizmem”. Jeszcze inni krytykowali system z pozycji „prawicowych”, odcinając się równocześnie od „terrorystów”. Nazywali ich nazistami, bolszewikami, agentami Rosji, sojusznikami islamistów, kumplami Kim Dzong Una. Jeden z „chrześcijańskich” publicystów zarzucił bojownikom powiązania z masonerią, pogaństwo oraz satanizm. Jego adwersarz wskazywał na „fundamentalistów katolickich”, nakłaniając do ich delegalizacji.
Debatę przerwano, gdy wpłynęła informacja o „obietnicy pomocy” ze strony UE. Chwilę później podobną deklarację złożyły Stany Zjednoczone. Izrael, Kanada i Australia zapewniły o „solidarności, dobrej woli i trosce, wobec agresji na polską demokrację”.
6.1.
Ziemio przeklęta wiedz, że Jedyny
Samotnie cierpiał na tobie, marnej
Weźmie cię całą i rózgę żelazną
Wzniesie go promień nadziei jasnej
6.2
Przy stacji metra „Centrum” można było usłyszeć rozmowę kilku oficerów.
- Kogoś ważnego złapaliście? Poza kibolami.
- Yhm. Siostrę cioteczną jednego z tych, co walczą na Podlasiu.
- Nam za to udało się trafić na typa, którego próbowali zwerbować. Myślisz, że lepiej dla niego by było, aby tu został czy tam pojechał?
- Sam nie wiem. Oni mają poryte w tych głowach wszyscy... My w sumie nie mniej. Większość z ludzi aresztujemy na oślep.
- Minister kazał używać wszystkich chwytów. Chce wiedzieć, że „jesteśmy wojsko”.
- A w końcu ilu ich tam walczy?
- A ja wiem?
- Ja coś słyszałem. Setka.
- Człowieku! Z kilkaset na pewno! Teraz pewnie się powiększyli o tych kiboli, skinów i innych. W sumie parę tysięcy może...
W tym momencie telebim propagandowy zmienił nieco treść. Na tle błękitnej flagi pojawiła się ciemnoskóra kobieta z brodą, z mycką na głowię. W dłoni trzymała dildo z symbolem dolara. Napis pozostał: UNITET WE ARE STRONG. UNITED WE WILL WIN. FOR FREEDOM AND DEMOKRACY. Popłynął potok przekleństw.
- Durnego ekranu w Centrum nie umiecie upilnować! To państwo naprawdę nie istnieje!
Przechodnie wybuchali śmiechem.
- Sierżancie Kowalski! Pilnować mi, by nikt nie tknął Tęczy!
7.1
Pojawiasz się na horyzoncie
Pojawiasz się, gdy ludzi mało
Oni zakrzykną, że Słońce wstało
Widzi Cię zwierz i drzewo wszelkie
Wpierw jesteś ogniem nad linią czarną
Potem się stajesz tarczą czerwoną
Ponad drzewami nad wschodnią stroną
Aż łagodnymi promieńmi się stajesz
Wstający późno mieszkańcy Ziemi
Nie wiedzą, jak się zmagasz z Ciemnością
I żyją myślami bez Ciebie, NIEWDZIĘCZNI
Za swą głupotę zapłaczą słono
Kiedy nie miłość, lecz moc im objawisz
Niechaj zgubienia grodziska spłoną!
7.2
Bukogród budził się do życia, gdy na rynek wjechał stary autobus. Poczciwy Ikarus, z białymi firankami w oknach. Namalowano na nim reklamę firmy, która kilka lat temu przestała istnieć. Żadnych oznaczeń wskazujących kierunek jazdy lub numer linii.
Drzwi się otworzyły. Z wnętrza wysypali się uzbrojeni mężczyźni w kominiarkach. Nosili panterki z czarnymi opaskami. Ci, którzy wyszli, jako pierwsi, ruszyli ku siedzibie władz gminy – pięćdziesiąt metrów od autobusu. Pozostali skierowali się ku innym uliczkom miasta. Jeden wyciągnął megafon.
- Mieszkańcy Bukogrodu! Przez kilkadziesiąt lat nikt nie reprezentował Waszych interesów! Zamykano zakłady, przez co nie mieliście gdzie pracować! Rolników dręczono przepisami! Rzemieślników z własnymi firmami zmuszano do płacenia danin, z których nie mieli żadnych korzyści! Własność Narodu odsprzedawano za bezcen globalnemu kapitałowi, a nawet oddawano za darmo! Starców głodzono na emeryturach, młodych zmuszano do emigracji! Liczyło się wdrażanie liberalizmu i eksport „wolności” na wschód! Mało tego! Sączono propagandę dewiacji seksualnych, również i w najmłodszych! Oto nowoczesna Europa w wydaniu Okrągłego Stołu! DOŚĆ!!! Przychodzimy dziś do was nie po to, aby uzyskać głosy w tak zwanych wyborach! Nie przychodzimy kompromitować patriotyzmu! Wyzwolimy tą ziemię WŁASNĄ KRWIĄ! ZWYCIĘŻYMY LUB ZGINIEMY! Chwała Wielkiej Polsce! Deus vult!
W urzędzie nie stawiano oporu. Większość urzędników wyszła posłusznie – lufy zadziałały na wyobraźnie. Kilku zadeklarowało współpracę, więc pozostawiono ich na stanowiskach. Jedynie szef, mijając w wyjściu bojowników, splunął im pod nogi.
- Faszyści! – wysyczał.
Gorące powitanie wyzwolicielom zgotowali uczniowie. Dyrektor technikum, nie chcąc wchodzić w konflikt, pozwolił wywiesić na budynku flagę z falangą. Ogłosił, że chętni „mogą mieć lekcję w oddziałach”. Ulice, uliczki, a nawet okoliczne wioski, zapełniły się patrolami „czarnych” lub „zielonych ludzików”. Fast-food przy szosie pozbawiono szyb, a następnie podpalono. Podobnie stało się z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych czy punktami „łatwych kredytów”. Na bloku, przy wjeździe do miasteczka, wywieszono transparent: „NIECH ŻYJE NARODOWA REWOLUCJA”. Po pięciu minutach minął go srebrny mercedes. To jechał prezydent miasta z „partnerką”. Znienawidzony za uciążliwe przepisy, skandale, bezwstydnym, wystawnym życiem przy ogromnej biedzie mieszkańców. Sława jego skorumpowanych urzędników sięgała sąsiednich województw. Mimo to wygrywał w kolejnych wyborach, referenda odwoławcze nie dochodziły do skutku – głównie za sprawą głosów „nieważnych”. Teraz satrapa, gnany strachem, uciekał do stolicy. Gdy opuścił już zbuntowaną ziemię, od razu chwycił telefon.
- Halo? Mietek, słuchaj mnie. Mam tu faszystów! Najprawdziwszych nazioli z kałachami! Wzięli młodzież! Wyrzucili administrację! Palą budynki!
- Co palą?
- McDonalda...
- Człowieku! Gdzie twoja policja?!
- Palcem nie kiwnęli! Broń rzucili i zwiali! Ochrona też!
- Nic nie umiecie na tym zadupiu...
- Kolego, zmiłuj się! Oni zaraz będą w Warszawie! Jeśli się nie pozbieracie, powieszą was na latarniach! Z rodzinami...
Dygnitarz odrzucił słuchawkę.
- Panie premierze! Dzwonił Władkowski, burmistrz Bukogrodu. Są tam już faszyści z bronią palną. To niecałe sto kilometrów od Warszawy...
- Powiedz mi, profesorze, jak do tego mogło dojść? Przecież dziś rano było ich kilkudziesięciu!
- Czy pan premier pamięta Breivika? Jaką masakrę, jakie zamieszanie zrobił? Ile czasu minęło, zanim go ujęto? Tutaj mamy ten sam przypadek, pomnożony wiele razy.
- Ech... skoro tak mówisz, wyślemy tam wojsko.
- Lepiej policję. Już zebrana, a wojsko zbierze się ostatecznie pojutrze.
Na twarzy szefa rządu zaczął pojawiać się gniew.
- Eee... Możemy dać czołgi! I tych żołnierzy, co już mamy!
- Dobrze. Niech Sławek się tym zajmie. Skoro mówisz, że to tylko grupa breivików...
- Panie premierze! Zbierzemy ze wszystkich możliwych miast mundurowych – więcej, niż na Marsz Niepodległości. Zapewniam, że jeszcze dziś w tym mieście zapanuje spokój.
8.1
My, chór straceńców, przeklęty przez ludzi
My zastęp duchów, które Śmierci pieją
Lecz nasz jest dzwon, co bije i budzi
Choć każdy z nas się rozstał z nadzieją
Jeżeli spisano, że ludy upadną
I nie powstaną w owym stuleciu
I tak pójdziemy ku ciemnym bramom
By zbawić siebie w krwi pełnym przejściu
Lecz może wyrok losu szczęśliwy
I będziem bogami, co ląd ów wyzwolą
Zstąpimy na ziemię z tajemnej wyżyny
Z mieczem potężnym, promienistą zbroją
8.2
Świąteczną niemal atmosferę w mieście przerwał dźwięk śmigłowca. Bynajmniej nie należącego do przyjaciół. Po chwili doniesiono o kolumnie policji, ciągnącej od strony Warszawy. Razem z czołgami. Na dawnej stacji benzynowej, a obecnie punkcie kontrolnym przy rogatkach Bukogrodu, zawrzało. Dwóch nowo zwerbowanych uciekło. Koledzy nie zdążyli nijak zareagować – tak tchórze przebierali nogami.
- Ja się stąd nie ruszam! – zawołał jeden z bojowników. Reszta wzrokiem potwierdziła gotowość do walki.
- Dobrze. – odparł dowódca. – Zostajemy tu. Żywi albo martwi.
Zajęli pozycje: przy oknach, w rowie, za drzewami. Rozpięto łańcuchy wzdłuż drogi. Kto nie miał karabinu, wziął torbę granatów. Dla kogo nie starczyło granatów, dostał butelki zapalające.
Rozległ się ryk dział. Na horyzoncie pojawiły się czołgi. Masywne pojazdy, pełznące po asfalcie, plujące pociskami na wolne miasto. Ku chwale Okrągłego Stołu! Za demokracje! Ta sama broń, którą wytoczono przeciw Serbii, Irakowi, Libii, Syrii... Trzach! Pierwszy czołg stanął w płomieniach. Załoga wyskoczyła. Prosto do lasu. Po chwili blaszane ściany stacji podziurawiły kule. Teka z rowu odpowiedział serią. Żołnierze „wolności” zbliżali się do obrońców. Strzał! Za drzewo! Strzał! Za drzewo! Tymczasem następne dwa czołgi zajęły się ogniem. Stojący za nimi sprawny pojazd zjechał z drogi. Ryknęło działo. Myjnia runęła.
- Wytrzymać, chłopcy! – zawołał stary radykał. Poleciały kolejne granaty i pociski. Kilku rządowych rozerwało. Kolejne pojazdy zapłonęły. Poleciał deszcz rewolucyjnych kul, szczególnie ze strony Teki. Wtem otoczyli go „antyterroryści”.
- Mamy cię, skurwielu! – Spod kominiarek spojrzały podłe oczy najemników.
- Postrzelałeś sobie! Sport to zdrowie!
Teka pociągnął za spust. Niestety, to była ostatnia porcja amunicji. Rzucił się na rzeźników. Bił, wspomagając się kolbą. Po kilku sekundach otrzymał strzał w tył głowy. Wrogowie z pogardą rzucili jego ciało do rowu.
Ze strony stacji poleciał wściekły ogień. Kilku „czarnych ludzików” zmieniło się w „płonące ludziki”. Działo znów przemówiło. Zawalił się budynek, grzebiąc naśladowców Leonidasa.
Czołgi wjechały do miasta. Za nimi mrowie funkcjonariuszy, najeżone bronią. Całej bitwie przyglądał się tłum gapiów, stojący na parkingu dyskontu. Żądni zemsty stróże demokracji puścili się w pogoń. Między blokami popłynęła fala przerażonych cywilów. Za nimi prewencyjni w białych kaskach, niczym stado wściekłych os. Co jakiś czas rozlegał się strzał z pięter bloków i kamienic. Odpowiadała broń gładkolufowa. Padały trupy. Powietrze przeszywały krzyki, świsty, ryki, wybuchy. Z niektórych budynków sączył się dym.
Reżimowe siły wkroczyły na rynek. Horda białych kasków zalała plac. Wtargnęli do urzędu, plując nieustannie z gładkich luf. Przyprowadzano ludzi schwytanych na ulicy. Musieli paść twarzą do ziemi przed policyjnymi butami.
Nagle nadjechała czarna limuzyna. Mundurowi niezwłocznie się rozstąpili. Z pojazdu wysiadł gruby, łysiejący mężczyzna w garniturze. Towarzyszyło mu dwóch goryli oraz drobny, młody elegancik. Niósł za swym panem jakąś walizkę.
- Panowie! Wchodzimy! – rozkazał dygnitarz.
Otworzyły się drzwi kościoła. Po chwili cała czwórka stała na dachu. Lokaj otworzył walizkę, rozłożył kilkumetrowy kij, nałożył nań olbrzymią flagę UE, po czym podał chlebodawcy. Ten przybrał postawę czerwonoarmisty, powiewającego sztandarem nad Berlinem. Sługa zbiegł z powrotem na dół , z aparatem w ręce. Polityk rozpoczął przemowę.
- Obywatele! Obywatelki! Stoję tutaj przed Wami, z symbolem naszej wolności. Tej właśnie wolności, której fanatycy i terroryści chcieli zadać dzisiaj śmiertelny cios. Pełni kompleksów mówili, że demokracja upada, że politycy to źli ludzie. JA, razem z naszymi dzielnymi funkcjonariuszami, brałem dziś udział w walce ze złem. Mój przykład pokazuje, że DEMOKRACJA TRWAĆ BĘDZIE! Trwać będzie, ponieważ jest najlepszą rzeczą wymyśloną przez ludzi. Gdy przepędzimy ekstremistów, zniszczymy nienawiść, Europa znów będzie się rozwijała! Wszyscy idioci, szaleńcy, tyrani, niedokochani przyjmą do wiadomości, że WOLNOŚĆ zawsze zwycięża! Obiecuję, że w Polsce nie będzie 1917 roku! Nie będzie ’33 roku! Zamiast czystek, Holocaustu, STO LAT WOLNOŚCI!
Na strychu jednej z kamienic siedziała drużyna powstańców. Zgodnie z rozkazami, ostrzeliwali z tego stanowiska wkraczających wrogów. Kilku z nich przybyło z Białegostoku. Teraz oczekiwali „stróżów prawa”, mających ich aresztować.
- Ile lat możemy dostać?
- Zdrada stanu: dziesięć lat, dwadzieścia pięć lub dożywocie.
- Niech spróbują mnie tknąć! Róbcie, co chcecie, ja zostaję!
- Nie da się stąd teraz jakoś uciec?
Spojrzeli groźnie na biedaka.
- Przecież... Zdradzili nas! Zostawili całe miasto! Gdzie się podziały te tysiące naszych z karabinami?! Mieli przybyć!
- Nie dotarli jeszcze...
- Godzinę temu! Na dworcu kolejowym! Dwa pociągi, pełne naszych, każdy miał spluwę i porządny mundur! Gdzie oni są?!
- Słuchaj. Kto ci powiedział, że powstanie się uda?
- Właśnie! Ci partyjni dobrze gadali! Powstanie nic nie da, tak jak warszawskie czy styczniowe! Zdelegalizują organizacje i wprowadzą lewacki terror!
- Dokładnie! Zawsze mówiłem, by startować w wyborach i działać narodowo!
- Gimbusy tępe! Chcecie dostawać jeden procent od szanownego PKW? Rozklejać plakaty „przecz z komuną?”? „Masakrować lewaków” w Internecie? Ile razy wyliczaliśmy dobrodziejstwa demokracji?! Ilu polityków głosowało w Sejmie przeciw nim? Ile osób „wychodziło na ulice”? Głosujcie sobie dalej, dzieci Romana! Może Polska w tym stuleciu przestanie istnieć. Może Europa stanie się czarna i islamska. Ja chce wziąć od przodków, co najlepsze – właśnie te „bezsensowne powstania”! Zachowam honor, może nawet ci muzułmanie będą mnie wspominać – ostatni Polak! O partyjnych śmieciach nikt nie będzie pamiętał! Najwyżej spluną na ich groby!
Nastała cisza. Skamieniały twarze. Towarzysze spuścili głowy ze wstydem. Jeden wstał, rzucił broń i zbiegł po schodach. Tyle go widziano.
- Ja zostaję z tobą!
- Ja również!
Obrońca powstania uśmiechnął się.
- Niech wchodzą! Gocki, patrz przez okno, co się dzieje!
- Rozkaz!
Na stojąco wyczekiwali oprawców. W oczach gotowość na wszystko. Serca biły mocno – to ostatnia chwila...
- Idą!
- Panowie! Miło było się poznać!
Czekali. Każdy mięsień napięty. Wzrok wytężony. Modlitwy w myślach. U niektórych szeptem. Coraz głośniejsze...
- Wchodzą?
- Nie... Czekajcie! Oni... Cofają się! Uciekają!
- Co???
- Mówię wam! Uciekają przed kimś!
Rzucili się do okna. Na ulicy kłębiło się mnóstwo mundurowych.. Podążali w stronę rynku. W pewnym momencie zaczęli panicznie biec, niczym szaleńcy. Niektórzy ostrzeliwali się z tyłu.
- Kto ich goni?!
Pojawił się zwarty rząd ludzi w mundurach khaki. Na głowach mieli czarne berety. Ramiona zdobiły trupie główki. Za „wojami śmieci” jechały ciężarówki, wypełnione nacjonalistycznymi żołnierzami. Policjant krzyczał przez krótkofalówkę.
- Otoczyli nas! Otoczyli miasto!... Ale jakie mamy wyjście? Mają nas wszystkich wymordować?!
Przed kościołem wylądował śmigłowiec. Polityk z flagą UE wsiadł do środka. Za nim kilku oficerów. Helikopter wzbił się w powietrze. Mundurowi zostali bez dowódców. Zdjęli hełmy. Rzucili broń. Podnieśli ręce do góry.
9.1
Naprzód! Naprzód! Naprzód!
Idziemy wyzwolić naród nasz
Obudzić gromem cały świat
Choć straszy jeszcze tyranii bat
Choć ciemność ta od wieków trwa
Dalej, z gór oraz mokradeł
Na świątynie oraz place
Zdobędziemy, zdobędziemy ogniem i krwią
Zasiejem pożogę, zburzymy pałace!
Patrz, to nadziei widok jest
Promień, co wzywa nas od zawsze
Zdmuchniemy domy wrogów, nim też zdążą uciec
Ruszymy na śmierć, mimo, że my w wieku kwiecie
Dalej, dalej armio niosąca strach
Tyś olbrzymem z wielu
Co ruszy stulecie!
9.2
Ciemna noc. Ulice wsi dawno opustoszały. Markety, budki z kebabami miały zasunięte rolety. We wszystkich oknach można było dostrzec jedynie ciemność. Jedynie latarnie oświetlały szosę żółtawym światłem. Las straszył egipskimi ciemnościami.
Nagle na rynek wjechał autobus. Wyskoczyli zeń uzbrojeni ludzie. Kilku z nich wtargnęło do komisariatu policji. Na piętrach rozległy się strzały. Nadjechał radiowóz. Z okna wyleciał policjant. Zza rogu ktoś podziurawił szyby. „Stróże prawa” wyjęli pistolety. Pif! Paf! Paru nazistów leżało na ziemi
- Stary, uciekajmy stąd lepiej! Jeszcze ich tu idzie! – powiedział funkcjonariusz do kolegi.
Puścili się biegiem do lasu. „Bandyci” gonili ich. Akompaniowały strzały. Tak aż do końca zagajnika, gdzie świeciły światła Stolicy.
Epilog
Czy to jest prawda? Czy tak się stanie?
Co czeka dalej? – twoje pytanie
Bo odpowiedzi pilnej wyczekujesz
Powiem Ci krótko: Ty decydujesz!
Dzieje Irlandzkiego Nacjonalizmu
Część Pierwsza
Wstęp
W tym artykule nie chcę pisać o dziejach Irlandii - to będzie jedynie tłem. Chcę przedstawić rzecz zupełnie inną, która bardziej czytelnika nacjonalistę zainteresować może. „Szturm” jest do tego odpowiednim miejscem i bardzo mnie cieszy, że powstała w Polsce tak ciekawa inicjatywa.
Jako autor chciałbym przedstawić czytelnikowi tytułowe „Dzieje Irlandzkiego Nacjonalizmu”, które zostały w jakiś sposób zagrzebane w odmętach historii. Warto je odświeżyć, bo irlandzcy nacjonaliści mieli wiele ciekawych pomysłów na świat i funkcjonowania swojego narodu. Ponadto część z nich wdrożono w późniejszych czasach w życie.
Zachęcam podwójnie do zapoznania się z poniższym artykułem, z racji tego, że Irlandczycy podobnie jak Polacy mieli na przestrzeni stuleci podobne historie i podobny proces wykreowania swoich narodów. Oprócz podobieństw pod kątem konotacji historycznych można także wymienić dominacje pierwiastka katolicyzmu w wymiarze religijnym i obyczajowym pośród większości ludności, co także zasługuje we wstępie na uwagę.
Artykuł zostanie podzielony na rozdziały (pogrubienie) i podrozdziały poszczególnych rozdziałów (pogrubienie z kursywą), aby był bardziej czytelny. Z racji obszerności materiału, powstanie w przyszłości druga część „Dziejów Irlandzkiego Nacjonalizmu” skupiająca się na jego historii przez cały XX w.
W pierwszej części „Dziejów Irlandzkiego Nacjonalizmu” skupimy się na organizacjach i prądach w Irlandii od końca XVIII w. do przełomu XIX/XX w., które wiązały w swoim programie cele skupiające się wokół „centrum” jakim była „idea narodu”.
Bazą źródłową do opisania artykułów oprócz polskich (głównie monografii) będą także źródła anglojęzyczne: brytyjskie, amerykańskie i irlandzkie.
A na początku był koniec XVIII w. …
By zrozumieć istotę irlandzkiego nacjonalizmu, trzeba cofnąć się do końca XVIII w. i przedstawić pewien proces przyczynowo-skutkowy. Zielona Wyspa w tamtym czasie należała do Imperium Brytyjskiego i bombardowana była hasłami rewolucyjnymi płynącymi z Francji i Ameryki Północnej. Ponadto, pośród wielu ludzi wygrana wojna o niepodległość i utworzeniu USA dawała nadzieje na całkowite oderwanie się od wpływów brytyjskich.[1] Wielu „buntowników” pragnęło tego. Czekało na odpowiednią okazję w dziejach historii, bo Irlandia, jako pierwsza, padła już dawno ofiarą kolonializmu brytyjskiego (Irlandia pod wpływami angielskimi, a potem brytyjskimi znalazła się już w XII w. Proces kolonizacyjny nastał w XIV w., a nasilenie miało miejsce od XVII w.)
W 1791 r. powstaje jedna z pierwszych w dziejach Irlandii organizacja, o charakterze rewolucyjnym, republikańskim i narodowym. Mowa tutaj o Towarzystwie Zjednoczonych Irlandczyków (TZI), której przewodniczącym był Theobald Wolfe Tone. W 1795 r. Tone musiał wyjechać do Ameryki, ponieważ TZI zostało zdekonspirowane. W 1796 r. zamieszkał w Paryżu, aby potem w rozmowach dyplomatycznych przekonywać rewolucjonistów francuskich by Ci poparli go w walce przeciwko uciskowi w Irlandii - zgodzili się. Dyrektoriat Rewolucyjnej Francji wysłał ekspedycję w 1796 i 1797 r. na czele której stał francuski gen. Łazarz Hoche i wcześniej wspomniany T.W. Tone. W 1798 r. w oparciu głównie o irlandzkie katolickie chłopstwo wybuchło powstanie (w historii określa się ono po prostu „Rebel 1798”). [2]
Jak to bywa w dziejach wielu narodów, powstania często źle przygotowane upadają dosyć szybko. Tak było i w tym przypadku. Po nim doszło do represji - przejawiały się masowymi egzekucjami „buntowników”, aresztowaniami i paleniem wsi tam, gdzie powstanie było najsilniejsze w Irlandii. Przywódców zrywu także stracono (jedynie T.W. Tone dostał się do niewoli).[3] Z obrazu tego wyłania się jednak program TZI, który pod kątem nacjonalizmu zasługuje znacząco na uwagę.
Program polityczny TZI
TZI postawiło sobie za pierwszy cel odzyskanie niepodległości, aby następnie wprowadzić swój program polityczny. Najważniejsze, co zawarte w nim było to:
- Zrównanie wszystkich mieszkańców Irlandii wobec prawa. Chodzi tutaj oczywiście o zakończenie podziałów stanowych istniejących w tamtym czasie.
- Udzielenie prawa wyborczego wszystkim mężczyznom nie biorąc pod uwagę cenzus majątkowy i dochodowy.[4]
Z tego programu wyłania się czysty republikanizm skopiowany z Wielkiej Rewolucji Francuskiej (WRF).
Nie można pominąć w tym miejscu także przedstawienia w skrócie persony lidera tej organizacji:
- T.W. Tone pochodził z protestanckiej rodziny osadniczej, która przybyła do Irlandii Północnej za czasów „purytańskiej krucjaty” dokonanej przez lorda protektora Olivera Cromwella w II poł. XVII w. Pomimo protestanckiego wychowania i „nietutejszego” pochodzenia, Tone zaangażował się w rewolucyjny ruch na rzecz Irlandczyków.
- T.W. Tone był ateistą, który wspierał uciskaną większość katolicką w Irlandii. Postawa ta wynikała z tajnego programu TZI. Program ten polegał na „połączeniu” protestantów i katolików w jednolity naród - naród irlandzki,[5] bez względu na wyznawaną religię lub jej brak.
Trudno jednoznacznie ocenić czy program ten uznać za nacjonalistyczny czy też nie, zwłaszcza w dzisiejszym tego słowa znaczeniu.
Warto postawić tutaj bardzo ważne pytanie w ramach dygresji:
- Czy okres Rewolucji pod koniec XVIII w.: we Francji, Belgii, Ameryce, Irlandii czy Polsce (konstytucja 3 maja wpisuje się także w ten dyskurs) i innych miejsc w Europie uznać trzeba za „protoplastę” idei nacjonalistycznych? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam czytelnikowi.
Osobiście uważam okres w II poł. XVIII w. w Europie i Ameryce Północnej za początek, punkt kulminacyjny, dzięki któremu doszło w następstwie do ewolucji pewnych myśli i prądów w dziejach tych dwóch kontynentów, a może i świata. Wyrosły one na bazie oświecenia i rewolucji w myśleniu i postrzeganiu istoty ludzkiej oraz jego skupisk. To w tym okresie nabrały ważnego znaczenia pojęcia takie jak lud, naród czy społeczeństwo. Zarysy polityczne „poszły swoimi drogami” niezależnie od siebie, łącząc się lub dzieląc na przestrzeni lat, dekad i wieków. Starając się patrzeć obiektywnie, bez tego punktu dziejowego, jakim była w końcowych latach XVIII w. „Rewolucja”, nie byłoby później nacjonalizmów, ale także innych idei, ideologii, programów politycznych, często skrajnych i negatywnie do siebie zestawionych. Przykładem tutaj mogą być oprócz nacjonalizmu także: socjalizm, komunizm, liberalizm, demokracja, antyklerykalizm itp. Ponadto warto napomnieć, iż dzisiejsza dominanta skostniałego systemu demo-liberalnego we współczesnym świecie ma swoją genezę także z okresu końca XVIII wiecznej „Rewolucji”.
W dziejach irlandzkiego nacjonalizmu problem wygląda zupełnie inaczej. Tutaj nie da się pominąć końca XVIII wiecznej „Rewolucji”, bo nacjonalizm ten związał się głównie z republikanizmem, radykalizmem, rewolucjonizmem i celem osiągnięcia pełnej niepodległości i suwerenności dla idei narodu Irlandzkiego.
Bierny opór czy kolejna walka zbrojna?
Przez cały wiek XIX i I poł. XX wytypować można dwa nurty w irlandzkim nacjonalizmie:
- Pierwszy z nich związany będzie z: pracą organiczną; parlamentaryzmem; walką polityczną w ramach systemu brytyjskiego; krzewieniem rodzimej kultury, aby uzyskać w sposób legalny jak najwięcej przywilejów dla Irlandczyków; wywalczenie autonomii w ramach Imperium Brytyjskiego a potem - pełnej niepodległości. Ten nurt określić trzeba jako „Ruch Narodowy” lub „Narodową Demokrację”. Tak to określenie nie pada tutaj przypadkowo z racji tego, że przypominał on w swoim działaniu (nie strukturze i wszystkich poglądach!) XIX-wieczny polski Ruch Narodowy. Ponadto z tego ruchu wyrosło bardzo dużo nacjonalistów żyjących na przełomie XIX i XX w., którzy chwycili za broń w Powstaniu Wielkanocnym (1916 r.) oraz w wojnie anglo-irlandzkiej (1919-1921) - szerzej obydwa zagadnienia zaistnieją w drugiej części „Dziejów Irlandzkiego Nacjonalizmu”.
- Drugi natomiast będzie związany z republikanizmem, walką zbrojną i kolejnymi powstaniami w imię niepodległości dla Irlandii. Nurt ten bezapelacyjnie porzucił idee pracy u podstaw od samego początku, zwłaszcza w XIX w.
W dalszej części artykułu przedstawię przekrój ważniejszych i ciekawszych organizacji oraz person w związku z wyżej wymienionym podziałem.
„Irlandzki Ruch Narodowy”
Daniel O’Connell
Pierwszym przykładem persony wpisującej się w irlandzki Ruch Narodowy będzie Daniel O’Connell. Stworzył on katolicki ruch polityczny, który miał na celu likwidację Aktu Unii Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii. Akt ten został uchwalony dnia 28 marca 1800 roku - jak można się domyśleć, była to odpowiedź m.in. na „Rebel 1798”. Ważnym było to, że dokument ten nie zawierał żadnych zapisów w związku z równouprawnieniem katolików w brytyjskiej monarchii parlamentarnej (nie mogli oni obejmować większości stanowisk w administracji i polityce w ramach systemu ze względu na wyznawaną religię), dlatego też O’Connell w sposób legalny chciał wywalczyć prawa dla wyznawców tej religii i autonomie.[6]
Z najważniejszych rzeczy, jakie udało się osiągnąć O’Connellowi to trwałe równouprawnienie katolików. Stał się on pierwszym katolikiem od czasów powstania anglikanizmu w brytyjskich strukturach systemu:
- W 1829 r. wybrano go w parlamencie brytyjskim na posła.
- Stał się burmistrzem Dublina.[7] Jego kadencja miała miejsce w latach 1841-1842.[8]
O’Connell poszedł dalej - dokonał antyunijnej demonstracji pokojowej w Clontarf w 1843 r., za co go aresztowano, a potem skazano na rok więzienia w 1844 r. i karę grzywny.[9]
W Irlandii z szacunku dla tej postaci historycznej nazwano główną ulicę Dublina jego nazwiskiem, jednakże ocena jego poczynań jest dwuznaczna. Idąc za słowami związanego z PPS’em Władysława Gumplowicza (1922 r.), cytując: „(…) Daniel O’Connell usiłował osiągnąć ulgi dla Irlandii drogą ściśle legalnej pracy politycznej i parlamentarnej, zaznaczając na każdym kroki wierność swoją wobec Anglii. Osiągnął bardzo niewiele; ugodowość nie uchroniła go od prześladowań. (…)”[10] Z tymi słowami trzeba się w dużej mierze zgodzić - przez jego poczynania w samym kręgu jego zwolenników wyrosła opozycja, która poszła w kierunku republikańskim i rewolucyjnym (o niej w dalszej części artykułu) jednakże ważnym pozostaje fakt, iż O’Connell chciał wywalczyć autonomie.
W tym miejscu postawić trzeba kolejne bardzo ważne pytanie w rozważaniach na temat tej społeczno-politycznej postawy jakim jest nacjonalizm:
- Walka o autonomie to oznaka przywiązania „wierności” wobec ciemiężonego systemu czy może to podstawy tworzenia pewnego gruntu, zaplecza ku niepodległości i kształtowania narodu na kolejne pokolenia?
Odpowiedź na to pytanie pozostawiam ponownie czytelnikowi, z racji tego, iż w dalszej części artykułu część przedstawionych działaczy zaliczana do irlandzkiego Ruchu Narodowego była przeważnie za autonomią. Walkę o niepodległość odkładano w tym ruchu na odpowiedni czas lub o niej zupełnie nie myślano, co ostatnie wydaje się być adekwatnym w przypadku O’Connella.
Charles Stuart Parnell i „Irlandzka Narodowa Liga Ziemska”
Drugim dobrym przykładem wpisującym się w irlandzki Ruch Narodowy będzie organizacja o nazwie „Irlandzka Narodowa Liga Ziemska” (INLZ) [11], której koordynatorem był Charles Stuart Parnell (z pochodzenia protestant i Anglik, urodzony w Irlandii). Warto na wstępie napisać, że organizacja ta była mniej bierna w swoim aktywizmie niż pokojowe przemarsze O’Connella.
INLZ powstało w 1879 r., a rozwiązano w 1881 r. Głównym zadaniem tej organizacji było tworzenie środków obronnych bez używania przemocy. Zdanie wcześniejsze może brzmieć dziwnie, dlatego potrzeba szerszego wytłumaczenia. Chodzi dokładnie o zjawisko bojkotu (pojęcia raczej nie trzeba wyjaśniać na czym ono polega, zwłaszcza pośród czytelników związanych z ideami nacjonalistycznymi). Ciekawostką jest, że słowo to związane jest właśnie z działalnością INLZ. Zatem, o co dokładnie chodzi?
- INLZ zastosowała tą formę walki z systemem na niejakim byłym kapitanie armii brytyjskiej o nazwisku… Boycott.
Charle - nomen omen podobnie jak jego oponent Parnell - stał się w tamtym czasie zarządcą hrabstwa Mayo w Irlandii.[12] Ten człowiek odpowiedzialny był z ramienia systemu brytyjskiego za „zabieranie” i „nadawanie” ziemi pod dzierżawę głównie za pomocą zwiększania lub zmniejszania czynszu. I tu pojawił się problem: w jego działaniach dokonywano zabiegów, w których nie zmniejszał czynszu dla dzierżawców - głównie irlandzkich biednych chłopów, na co zareagowało INLZ. Cytując: „Liga zadecydowała, że za karę opuści go (Ch. Boycott’a) cała służba domowa i folwarczna. Drzwi wszystkich sklepów i zakładów zostały również przed nim zamknięte. (…) Pociągnęło to koszty podwójnie wyższe od wartości zbiorów (…) Boycott (…) opuścił hrabstwo.”[13] Warto zapamiętać, że była to pierwsza akcja tego typu zorganizowana przez INLZ, a kolejne wzorowano na niej: nie utrzymywać kontaktów towarzyskich, ekonomicznych z przedstawicielami ziemskimi, którzy sprzyjali Anglikom, a gnębili Irlandczyków. Najbardziej obrazowym i drastycznym przykładem stosowania tej formy oporu to tzw. „historia trzech kowali” - poszli oni dobrowolnie do więzienia, bo nie chcieli podkuwać kopyt koni człowiekowi, który wykupił ziemię przeznaczoną na działalność INLZ. Dzierżawa ta przeznaczona została dla ubogich Irlandczyków, którzy mieli ją uprawiać.[14]
W konsekwencji tych poczynań z ramienia INLZ powstała sytuacja, w której większość irlandzkich dzierżawców zyskało ziemię na własność. Ponadto zaktywizowała samych Irlandczyków do walki o swój dobrobyt. Nie zmienia to jednak faktu, że Ch. Parnell potępiał oficjalnie rewolucjonizm (choć potrafił go wykorzystać do tego by polepszyć życie dla Irlandczyków) i był za autonomią. Zgodzić się trzeba ze słowami W. Gumplowicza, cytując: „Parnell natychmiastowe wywalczenie niepodległości uważał za niemożliwe, chciał jednak uczynić choć krok naprzód w kierunku politycznego oswobodzenia kraju.”[15]
Parnell związany był także z ugrupowaniami działającymi w imię idei „Home Rule”
(na polski: „Rządy Krajowe”) walczącym o autonomie.[16] Z racji tego Parnell po wyjściu z więzienia za działalność INLZ założył w październiku 1882 r. organizację polityczną o nazwie: „Irlandzka Liga Narodowa”. W 1885 r. powstała kolejna interesująca sytuacja godna napomnienia, w wyniku której żadne ze stronnictw brytyjskich nie mogło utworzyć rządu bez poparcia Irlandczyków. W tak odpowiednim momencie, „Pan sytuacji” Parnell stracił niestety wpływy polityczne. Powodem takiego stanu rzeczy był fakt, iż żył on z zamężną kobietą angielskiego pochodzenia. Miała ona na imię Katarzyna O’Shea; co ciekawsze, jej mąż - Irlandczyk - pozwalał na „nielegalny związek” do chwili rozwodu. Ponadto Parnell miał z nią trójkę dzieci. W konsekwencji takich wypadków został on potępiony przez Kościół Katolicki, który podał informacje do opinii masowej, że ten człowiek nie powinien pełnić funkcji publicznych. Po tych wydarzeniach kariera Parnella wygasła. [17]
Ostatecznie ruch parlamentarny wykonywany przez wcześniej wspomnianego
D. O’Connella oraz Ch. Parnella zamarł w okresie pierwszej wojny światowej z racji dominacji innych idei pośród większości Irlandczyków. Okres I wojny światowej w Irlandii pod kątem nacjonalizmu zostanie opisane w drugiej części „Dziejów Irlandzkiego Nacjonalizmu”.
„Odrodzenie Celtyckie”
Trzecim przykładem wartym przedstawienia w tym artykule będzie prąd intelektualno-artystyczny o nazwie „Odrodzenie Celtyckie”.[18] Za początek tego nurtu uznaje się rok 1864 r., w czasie gdy wyszła na świat praca Sir Samuel’a Ferguson pt.: „Pieśni Zachodnich Gaelów”. Koniec „Odrodzenia Celtyckiego” przypada na zakończenie pierwszej wojny światowej.
W samym ruchu kulturalnym doszło do podziału na dwie grupy:
- Pierwsza z nich związana była z „celtyckością” jako formą fascynacji pod kątem kulturowym. W grupie tej skupiali się tylko i wyłącznie literaci i artyści. Jej głównym przedstawicielem był William Butler Yeats. Pisali swoje utwory wyłącznie w języku angielskim.
- Druga oprócz fascynacji „celtyckością” wiązała w swoim programie także dorobek historyczny Celtów z językiem gaelickim irlandzkim. Ponadto odwoływano się w tej grupie do idei utrzymania ciągłości tradycji przodków jako ważnego elementu życia i odrębności irlandzkiej. Jednym z głównych przedstawicieli tego nurtu był Douglas Hyde. Autorzy w tej grupie pisali w języku rodzimym, ale także „okupanta” - często zdarzało się tak, że w publikacjach tłumaczono teksty na język angielski i irlandzki.
W artykule skupimy się na drugiej odnodze tego nurtu kulturalnego, bo to w nim rozwinął się pierwiastek irlandzkiego nacjonalizmu.
Liga Gaelicka (Celtycka) to doskonały przykład wpisujący się w drugi nurt „Odrodzenia Celtyckiego”. Powstała ona w 1893 r. Jej przewodniczącym został wcześniej wspomniany Hyde. Celem głównym organizacji było stworzenie sytuacji, w której irlandzki stałby się na nowo językiem używanym w codziennym życiu. Praca Ligi polegała na wyuczeniu umiejętności mówienia i pisania w rodzimej mowie. Zadanie to napotykało na swojej drodze wiele problemów. Pomimo tego rozwój organizacji był znaczący - zyskała poparcie w Dublinie, Belfaście, Corku, w miasteczkach i wsiach na zachodzie i południu Wyspy. Uważa się, że organizacja posiadała 50 tyś członków. Ponadto w latach 1906-1908 miała 670 ośrodków w kraju i na obczyźnie.
Głównym narzędziem do zachęcania inicjatywy czytania i pisania irlandzkiego wykorzystywano publikacje: miesięcznik „Gaelic Journal’y”, dwujęzyczny tygodnik „Claidheamh Soluis” (miecz światła) oraz wydawane tylko w Belfaście czasopismo „Craobh Ruadh” (czerwony oddział). W publikacjach tych promowano zbiory folklorystyczne, historyczne, tłumaczenia oryginalnych wierszy i opowiadań. Ponadto przedstawiano w nich dzieła ówczesnych twórców.
Uznać za sukces Ligi trzeba wprowadzenie irlandzkiego jako języka obowiązkowego do kanonu przedmiotów w Irlandzkim Uniwersytecie Narodowym, w czasie, kiedy język gaelicki irlandzki był wyśmiewany, szydzony i w większości zakazywany przez angielską administrację oraz kojarzony z niskimi warstwami społecznymi. Organizacji udało się przezwyciężyć haniebny wytworzony przez brytyjski system stereotyp. [19]
Owoce pracy Ligii Gaelickiej widoczne są i dzisiaj w postaci istnienia języka irlandzkiego na Zielonej Wyspie jednak nie można było uniknąć katastrofy. Cytując: „(…) Na chwilę obecną mało który Irlandczyk posługuje się biegle swoją ojczystą mową - częściej korzysta z języka swojego dawnego „ciemiężyciela”. (Język Irlandzki istnieje w mowie żywej w formie anegdot i pojedynczych zwrotów(…)”[20] ale także na znakach drogowych, nazwach miast i w instytucjach państwowych. Katastrofa jaką spotkał ten dialekt związana była z brytyjskim kolonializmem i okupacją Irlandii przez dekady lat. Warto tutaj wtrącić pewne bardzo ważne rozważanie:
- Jeśli my Polacy mówimy o germanizacji albo rusyfikacji przez 123 lata, warto pomyśleć „co by było gdyby” niedola Polskiego Narodu trwała o wiele dłużej. Sytuacja obecnie w Irlandii wygląda tak, że można przyrównać posługiwanie się gaelickim irlandzkim w Irlandii do polskiej gwary kaszubskiej czy śląskiej w Polsce. Niewytłumaczalne dla mnie osobiście jest to zjawisko, jak mało Irlandczyków zna biegle swój ojczysty język. Nie potrafię tego pojąć.
Wróćmy jednak do dalszego przedstawienia Ligi Celtyckiej. W późniejszym czasie stery w niej przejmowali działacze nacjonalistyczni skupieni w tajnym stowarzyszeniu o nazwie „Irlandzkie Bractwo Republikańkie” - „Irish Republican Brotherhood” w skrócie IRB - (o organizacji później). Ponadto środowiska radykalne skupiające nie tylko nacjonalistów, ale także socjalistów, wykorzystywały Ligę do swoich celów. Ponadto protestanci mieli obawy, że gdy stery przejmie IRB w organizacji Hyde’a to zacznie ona promować tylko i wyłącznie katolicyzm, radykalizm i nacjonalizm, co do końca nie było prawdą[21] - wychowywano i kształcono w niej ludzi pod kątem nacjonalizmu w późniejszym czasie tak, aby przygotować ich do kolejnej walki o niepodległość o ugruntowanym programie politycznym. Nie było w Lidze żadnego pierwiastka o dominacji katolicyzmu i żadnej mowy o dyskryminacji protestantów odkąd znalazła się pod kontrolą IRB. Wynikało to z tego, że nacjonalizm z ramienia Bractwa przyjmował formę czysto republikańską i wzorowany był na ideach T.W. Tone’a.
Drugą organizacją wartą krótkiego przedstawienia wpisującą się w „Odrodzenie Celtyckie” to Gaelicka/Celtycka Asocjacja Atletyczna lub Gaelicki/Celtycki Związek Atletyczny (ang. „Gaelic Athletic Association”, w skrócie GAA). Założona została w 1884 r. w Tipperary. Jej zadaniem było promowanie irlandzkiego sportu i odrzucenie angielskich dyscyplin uznawanych za obce. GAA założył Michael Cusack. Wyszedł on z założenia, że trzeba umożliwić wszystkim ówczesnym irlandzkim klasom społecznym udział w zawodach i odrodzić irlandzkie dyscypliny sportu jak np. Hurling (grę można przyrównać z hokejem na trawie). W 1887 r. IRB opanowało GAA, przez co zwiększyła się ilość nowych członków. Ciekawostką jest, że w 1916 r. podczas Powstania Wielkanocnego 300 uczestników było członkami GAA, którzy w latach 1919-1921 (Ci co przeżyli) stali się kręgosłupem pierwszej Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA).[22]
Nie warto tutaj pominąć charakterystycznego zjawiska, które swoje konotacje ma z opisywanym „Odrodzeniem Celtyckim”. Chodzi dokładnie o zmianę imienia i nazwiska z języka angielskiego na irlandzki. Przykładem Charles Burges, Edmund Kent oraz Patrick Pearse. Zmienili oni swoje dane osobowe (trudno określić kiedy dokładnie - na pewno przed Powstaniem Wielkanocnym - przed 1916 r.) i od tej pory nazywali się: Cathal Burgha, Eamon Ceant [23]i Pádraig Anraí Mac Piarais.
Analizując to zjawisko trzeba zadać sobie pytanie: z jakich powodów to czyniono?
- po pierwsze: ze względu na inspirację kulturą i językiem irlandzkim.
- po drugie: bunt wobec kultury angielskiej i dominacji w codziennym życiu. Interpretować to można jako swoistą formę oporu.
Wydaje się, iż wiele osób zmieniające swoje nazwisko wiązało jeden i drugi powód w nierozerwalną całość.
Na sam koniec zapamiętać warto fakt, że pod wpływem „Celtyckiego Odrodzenia” wychowano bardzo ważne persony związane z irlandzkim nacjonalizmem, które będą opisane w kolejnym artykule. Mowa tutaj o Patricku Pearsie oraz o Konstancji Markiewicz, dlaczego? Kierowali się oni w swoim życiu postawą nacjonalizmu oraz byli także związani z warstwą intelektualistów. Ponadto byli oni pisarzami i artystami: Pearse był poetą i nauczycielem, a Markiewicz pisała dramaty, przedstawiała sztukę w założonym przez siebie teatrze (sztuka jej autorstwa miała konotacje narodowe), pisała także wiersze.
Grunt to bunt!
XIX wieczny irlandzki nacjonalizm rewolucyjny
Przez cały XIX w. rewolucyjny nacjonalizm irlandzki związany był z dążeniem do pełnej suwerenności Irlandii. Cytując: „wszystkie XIX-wieczne irlandzkie zrywy niepodległościowe: Robert’a Emmeta z 1803 r., Młodej Irlandii z 1848 r., Fenian z 1867 r., miały na celu stworzenie niepodległego bytu państwowego pod nazwą „Republika Irlandzka”. Odrzucano monarchię jako system polityczny „nie pasujący do Irlandczyków”.”[24] W odłamie tego irlandzkiego nacjonalizmu nie było mowy o jakiejkolwiek autonomii.
Pierwsze XIX wieczne tzw. „Powstanie z 1803 r.” trudno zaliczyć do insurekcji - raczej przypomina to… trzy godzinną „ruchawkę”. Zapamiętać warto, iż w programie tego zrywu znalazło się zerwanie Unii Irlandii z Wielką Brytanią. Po powstaniu złapany inicjator - Robert Emmet został skazany na powieszenie, a potem na ścięcie głowy mieczem (ze względu na to, że miał arystokratyczne pochodzenie). Przed egzekucją, podczas rozmowy w sądzie wypowiedział znamienne słowa, które przeszły do historii i stały się wzorem do naśladowania dla kolejnych pokoleń radykalnych Irlandczyków. Znalazłem dwa polskie tłumaczenia warte szerszego przedstawienia czytelnikowi, aby sam zobaczył, czym przesiąknięta była przemowa Emmeta. Cytując:
- „Niech nikt nie pisze mi epitafium, ten bowiem, kto zna moje pobudki, nie ośmieli się ich dzisiaj bronić, niech więc nie kala ich uprzedzenie czy ignorancja. Pozwólcie nam, zapomnianym, spocząć w pokoju, a grób mój niech pozostanie bez napisu tak długo, aż w innych czasach inni ludzie oddadzą mi sprawiedliwość. Kiedy mój kraj zdobędzie swoje miejsce wśród narodów Ziemi, wtedy, nie wcześniej, niech zostanie wyryte moje epitafium.”[25]
- „Niech nikt nie pisze mojego epitafium, gdyż, jako że nikt, kto zna moje motywy, nie będzie śmiał ich bronić, niech ich nie szkaluje uprzedzenie i niewiedza. Niech zostaną w ciemności i spokoju, niech pamięć o mnie pójdzie w zapomnienie, a grób mój zostanie niepodpisany, dopóki inne czasy i inni ludzie nie będą mogli oddać sprawiedliwości mojemu charakterowi. Gdy moja ojczyzna zajmie swoje miejsce pomiędzy narodami świata, wtedy i dopiero wtedy niech wyryte będzie moje epitafium. Skończyłem.” [26]
Drugie powstanie zostało wywołane przez organizację „Młoda Irlandia”. Warto pamiętać, że lata 40 i 50 XIX w. były znamienne w dziejach Europy. Podobne organizacje powstawały m.in. w Niemczech, Francji, na Węgrzech, we Włoszech oraz w Polsce. Ich głównym celem było wywalczenie większych swobód dla ludności (narodu), zjednoczenie kraju lub uzyskanie niepodległości dla jakiejś nacji. Wydarzenia te przeszły później do historii jako „Wiosna Ludów”.
Losy „młodoirlandczyków” związane były początkowo z inicjatywą D. O’Connell’a - pośród jego ludzi wyrosła opozycja niezgadzająca się z dużą ilością poglądów lidera wspomniana wcześniej przy omawianiu tej postaci. Z racji tego, już w 1840 r. Thomas Davis utworzył organizację o nazwie „Młoda Irlandia”. W swoim programie bezpośrednio nawiązywała do myśli T.B. Tone’a. [27] W 1846 r. ostatecznie rozeszły się ścieżki O’Connella i „młodoirlandczyków” - na jednym z zebrań Thomas Meagher (związany już z radykalną rewolucyjną organizacją) przedstawił swój punkt widzenia, w którym potępił bierność i pacyfizm inicjatywy O’Connella. Następnie pod wpływem rewolucji lutowej we Francji, zawrzało pośród szeregów Młodej Irlandii, co w konsekwencji spowodowało większy radykalizm ku zbrojnemu powstaniu. Próbowano je wywołać w 1848 r., ale zostało stłumione. Warto posłużyć się cytatem: „Niewielki oddziałek powstańców napadł na posterunek policji w hrabstwie Tipperary; rozproszony kilkoma wystrzałami wycofał się w nieładzie.”[28] Powstanie to określa się też w historii mianem bitwy cytując: „(…) na grządce kapusty w ogrodzie wdowy McCormack”.[29] Ciekawostką jest, że z insurekcją tą powiązania miał pewien Polak z Powstania Listopadowego, cytując: „Józef Szymanowski najprawdopodobniej miał duży wkład w powstanie narodowe w Irlandii w roku 1848. (…) Michael Purcell, lokalny historyk z Carlow w Irlandii z pomocą polskiego inżyniera, Piotra Krzysztofowicza, powiązał ponad stuletni dokument z nazwiskiem polskiego generała. Dokument jest sprawozdaniem Irlandzkiego konstabla z misji, której celem było śledzenie poczynań niejakiego Josepha Simoski, obywatela Polski. Jak mówi Purcell, po dokładnym sprawdzeniu faktów, nie ma wątpliwości, że chodzi o Józefa Szymanowskiego, a co za tym idzie, być może trzeba będzie nanieść poprawki do podręczników historii.”[30] Wskazuje to, że XIX wieczny ruch rewolucyjny miał powiązania w imię idei „za wolność naszą i waszą” i nie były to puste hasła wypowiadane podczas insurekcji narodowych w Europie w tamtym czasie.
Warto przytoczyć w tym miejscu losy przywódców wywołujący powstanie z 1848 r. w Irlandii: Smith O’Brien i Thomas Meagher skazani zostali na karę śmierci. Obydwa wyroki nie zostały wykonane, ponieważ zamieniono je na deportację do Australii (Australia w tym czasie była kolonią karną dla złodziei, recydywistów, pospolitych przestępców, ale także dla wrogów politycznych i wszelkiej maści nacjonalistów-rewolucjonistów walczących z Imperium Brytyjskim, i nie tylko w Irlandii ale także w Indiach czy dzisiejszym RPA - np. po wojnach Burskich). Deportacje do Australii w Imperium Brytyjskim można przyrównać do zjawiska wysyłania na katorgę na Sybir w Imperium Rosyjskim. Warto zwrócić uwagę na analogie - było to te same zjawisko i w tym samym czasie wskazujące na charakterystykę XIX wiecznego systemu imperialnego). Meagher przedostał się do USA, a O’Brien został ułaskawiony. Bardzo znacząca ciekawostką jest dla polskiego odbiorcy informacja, że O’Brien po zniesieniu wyroku dużo podróżował i był m.in. w Królestwie Polskim w 1863 r. [31] Opisał on Powstanie Styczniowe. Cytując: „W wydanej jeszcze w 1863 roku po francusku propolskiej broszurze O’Brien napisał, że pragnął na własne oczy przekonać się, czy powstanie jest rzeczywiście tylko aferą wywołaną przez grupkę wichrzycieli, jak twierdzili Rosjanie, czy jednak czymś więcej. Władze carskie nie robiły mu zasadniczo żadnych przeszkód - prawdopodobnie nie sądzono, że przeciwnik panowania brytyjskiego w Irlandii, skazany w 1849 roku na śmierć za zdradę stanu, może stać po tej samej stronie, co Polacy, uważający przecież Wielką Brytanię za sojusznika. Aby przekonać się dokładnie o charakterze insurekcji, przebył trasę Kraków–Warszawa–Grodno–Wilno–Kowno–Królewiec. Rozpoczął swoje zapiski w Krakowie i przerwał je na czas pobytu w Królestwie oraz na Litwie. W związku z tym jego dzienniki podróży po Polsce mają dwie części: pierwsza znajduje się w zapiskach z podróży od Rumunii po Kraków (całość oryginału 33 s.), druga została napisana w Berlinie (51 s.) i dotyczy prawie wyłącznie powstania styczniowego, z bardzo pobieżnymi uwagami na temat Berlina i samych Prus.” [32]
Trzecie powstanie zostało wywołane w 1867 r. Jak to w Irlandzkiej tradycji bywało - ponownie źle zorganizowane i szybko rozbite.[33] Warto skupić się w tym przypadku na opisaniu ruchu, który w dużej części przyczynił się do znacznej ewolucji irlandzkiego nacjonalizmu. Jego owoce wyrosły w I połowie XX wieku - zostaną one opisane w drugiej części „Dziejów Irlandzkiego Nacjonalizmu”.
Irlandzkie Bractwo Republikańskie i Fenianizm
Tytułowa organizacja wpisywała się w szerszy ruch określany w historii jako „Narodowy Ruch Fenian” („Fenianizm”). Nazwa ta związana była z irlandzką armią wojowników działających w IV w. n.e. Formacja ta nosiła nazwę po irlandzku „Fianna” co na polski oznacza: „Żołnierze”. [34]
Samo Irlandzkie Bractwo Republikańskie (IRB) powstało w 1858 r. w Dublinie. Zrzeszenie to oprócz wcześniejszej nazwy określało siebie jako „Irlandzkie Bractwo Rewolucyjne” („Irish Revolutionary Brotherhood”) jednak to pierwsze nazewnictwo utrwaliło się pośród aktywistów bractwa na stałe. Oprócz ojczyzny, tworzono organizacje na obczyźnie. Przykładem „Bractwo Feniańskie” powstałe w 1859 r. w Nowym Jorku [35] oraz „Clan na Gael” założone w tym samym mieście w 1865 r.[36] Wartym zapamiętania jest, że obydwie ściśle współpracowały z IRB, ponieważ po nieudanym powstaniu z 1867 r. oraz fali „Wielkiego Głodu” w Irlandii to gałąź amerykańska przejęła „stery” w tym ruchu na pewien czas ze względu na przymuszoną emigrację polityczną i ekonomiczną.
Główne stery w gałęzi amerykańskiego fenianizmu przejęło stowarzyszenie: „Clan na Gael”. Jej członkowie brali udział w wojnie secesyjnej mając własne oddziały w armii Unii i Konfederacji. Ponadto z odnogi ojczyźnianej powstała tzw. „Wirtualna Republika Irlandzka” - fikcyjne państwo niemające fizycznie swojego terytorium, ale za to parlament, rząd i armie. Ten dziwny twór postawił sobie za cel walkę z Imperium Brytyjskim na kontynencie amerykańskim, np. w 1866 r. zaatakowano Kanadę pod Ridgway zwalczając 900-osobowy oddział milicji, a w 1870 r. stworzył sojusz z kanadyjskimi Metysami by wspólnie organizować bunty - do najważniejszych z nich wymienić trzeba w: Manitoba i Saskatchen.
W ramach dalszego funkcjonowania fenianizmu jako spójnej całości, w 1873 r. doprowadzono do „odświeżenia” szeregów bractwa:
- wymieniono kadry IRB by zachować ciągłość między „ojczyźnianym” nurtem a tym powstałym na obczyźnie. Cytując: „(…) delegaci IRB przyjeżdżali do USA na konwencje Clan na Gael, a jego inspektorzy zza oceanu kontrolowali struktury organizacji konspiracyjnej na Zielonej Wyspie.” [37] W taki oto sposób IRB przejmowało inicjatywę i ostatecznie odzyskało swoje wpływy w ruchu feniańskim na okres, który można oszacować na lata 1900-1921.
Kolejnym punktem przy opisywaniu ruchu feniańskiego powinno być przedstawienie zarysu politycznego. Oczywiście jak można się domyśleć główne koncepcje nawiązywały do ideałów Towarzystwa Zjednoczonych Irlandczyków, jednakże oprócz charakteru narodowego, rewolucyjnego i republikańskiego, widoczne było nacechowanie antyklerykalne wobec Kościoła Katolickiego. Niestety nie potrafię na chwilę obecną określić, co było powodem takiej postawy - możliwe, że Fenianie uważali kler jako grupę, która zamiast pomagać Irlandczykom dzieliła ich i wykorzystywała, choć są to tylko domysły i potrzeba szerszej pracy na ten temat. Nie zmienia to faktu, że w konsekwencji taka postawa doprowadziła do sytuacji, w której wyższe warstwy duchowieństwa potępiały fenian. Przykładem Paull Cullen, katolicki arcybiskup Dublina z 1865 r. – wypowiedział on znamienne słowa, cytując: „Jeśli fenianie zdobędą wśród nas wpływy, ucierpi na tym religia, a doktryny Mazziniego odniosą większy skutek niż anglikańska herezja”.[38] Nie zmienia to faktu, że do członków IRB zapisywali się głównie katolicy, a niższe warstwy kleru katolickiego „skrycie”, choć nie oficjalnie, popierały ten ruch.
Ciekawym faktem pozostaje, że działacze IRB jako republikanie i nacjonaliści mieli powiązania z I Międzynarodówką, co u czytelnika może wywołać lekki szok. Dzięki takim kontaktom działacze IRB wyuczyli się ścisłej konspiracji, którą wykorzystano zwłaszcza na okres 1900-1921.
W latach 1870-1922 IRB za cel obrało przejmowanie inicjatyw, pod które można było podpiąć idee nacjonalizmu. Organizacja ta przejęła stery m.in. nad Ligą Gaelicką, Irlandzką Narodową Ligą Ziemską, Irlandzkimi Ochotnikami i partią Sinn Fein (dwie ostatnie organizacje zostaną opisane w drugiej części „Dziejów Irlandzkiego Nacjonalizmu”). W każdej z nich siano ziarno propagandy jakoby odpowiednim ustrojem i jedynym dla Irlandii była republika, a nie monarchia.
IRB stała się organizacją dominującą i zajmującą czołowe miejsce w dążeniach niepodległościowych dla irlandzkiego narodu. Dzięki takim działaniom na przestrzeni XIX i początkach XX w. bractwo zdominowało irlandzkie dążenie do niepodległości, zwłaszcza na lata 1914-1921.
Warto na koniec zapamiętać spostrzeżenie, że gdyby nie praca ruchu feniańskiego możliwe, że Irlandia nadal pozostawałaby integralną częścią Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, a świadomość narodowa Irlandczyków obudziłaby się później lub wcale.
Słowo końcowe
W tym miejscu większość czytelników przeżywa pozytywne zdziwienie, że irlandzka ścieżka do niepodległości od końca XVIII w. i przez cały XIX w. związana była z nacjonalizmem. Część zastanawia się, jak do tego doszło, iż pośród irlandzkich nacjonalistów republikanizm związał się nierozerwalnie z tą ideą, a powód jest bardzo prosty.
- „Ciemiężyciel” (Imperium Brytyjskie) związany był z systemem monarchii parlamentarnej. „By zrobić na złość” nie jeden XIX wieczny irlandzki nacjonalista-rewolucjonista obmyślał plan, „jak by dokopać złemu i podłemu systemowi”. I przywalił: najpierw związał się ze znienawidzonym wrogiem „ciemiężyciela” - francuzem, potem wpisał się w rewolucjonizm XIX wieczny by zniszczyć „Święte Przymierze” i „Stary Ład”. Wszystko z ideami na ustach: rewolucja, walka o suwerenność, republikanizm, nacjonalizm. Tak wyglądają moje spostrzeżenia.
Niestety, pewne procesy historyczne pokazują, że nie tylko pośród irlandzkich dziejów narodu, ale także np. polskich… - źle przygotowane powstania, wpisujące się w dyskurs narodowy, powodują falę kolejnego ucisku… by w końcu na zasadzie domina dziejowego zburzyć mur w imię samostanowienia. Mowa tutaj głównie o powstaniach XIX-wiecznych. Ponadto proces wyżej opisywany jest straszny, bolesny w materiale ludzkim i często też kulturalnym. Naprawdę potrzeba wielkiej powściągliwości by szeroko pojęty ruch narodowy każdej nacji „znalazł” i „wyczuł” odpowiednią chwilę do walki, a odpowiedni moment do pracy nad kształtowaniem swojego narodu w dziejach ludzkości.
Historia to nauczycielka życia, a nauka na błędach i sukcesach innych jest często bardzo trudna jednak wykonalna. Nowe pokolenie pierwszej dekady XXI w. powinno czerpać z doświadczenia dawnych przodków jak najwięcej i „zerkać” także na tych, którzy mieli podobne losy do naszych.
Najciekawszą kwestią, którą chciałem przekazać w tym artykule jest geneza powstania słowa „bojkot”. Mało który człowiek wie, z czym to się wiąże. Po przeczytaniu tego artykułu mam nadzieję jako autor, że czytelnik kiedyś komuś znajomemu powie coś w ten sposób:
- „Ej słuchaj, wiesz w ogóle skąd wywodzi się słowo bojkot?”
- „Nie.”
- „To poczytaj trochę „Szturmu”.”
Na tych słowach zakończę pierwszą część „Dzieje Irlandzkiego Nacjonalizmu”. Druga część już niedługo.
[1] S. Klimkiewicz, Republika Irlandii, wyd. KAW, 1979, s. 21.
[2] S. Grzybowski, Historia Irlandii, wyd. zakład narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2003, s. 225.
[3] H. Zins, Historia Anglii, wyd. zakład narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 2009, s. 258;
S. Grzybowski, op. cit., s. 225-226; G. Swoboda, Dublin 1916, wyd. Bellona, Warszawa 2006, s. 16.
[4] S. Grzybowski, op. cit., s. 220-221, 224-225.
[5] B. Ó hEithir, Historia Irlandii, wyd. Wiedza Powszechna, Warszawa 2000, s. 31.
[6] S. Grzybowski, op. cit., s. 227-228; B. Ó hEithir, op. cit., s. 32; J. Donnelly , Encyklopedia of Irish History & Culture, wyd. Thomson Gale, 2004, p. 208.
[7] S. Grzybowski op. cit., s. 235-236.
[8] M. Bloy, Daniel O’Connell, [w:] http://www.victorianweb.org/history/oconnell.html (Dostęp 01 IV 2012).
[9] Clark Bounty Library, Daniel O’Connell (1775-1847) [w:]
http://www.clarelibrary.ie/eolas/coclare/people/daniel.htm (Dostęp 24 III 2013)
[10] W. Gumplowicz, Anglia a Irlandia, 1922, [w:] http://lewicowo.pl/anglia-a-irlandia/ (dostęp 13 II 2015)
[11] B. Ó hEithir, op. cit., s. 42.
[12] Ibidem.
[13] S. Klimkiewicz, op. cit., s. 25
[14] Ibidem.
[15] W. Gumplowicz, op. cit.
[16] S. Grzybowski, op. cit., s. 251-253, 256-257; Historia Irlandii, Unia Irlandii z Anglią, [w:] http://alwert.republika.pl/pliki/historia.htm#irl3 (dostęp 13 II 2015).
[17] Ibidem, s. 253-258.
[18] Irish, celtic, gaelic revival (irlandzkie, celtyckie, gaelickie odrodzenie/renesans).
[19] J. Donnelly, op. cit., p. 264-265; S. Grzybowski, op. cit., s. 263.
[20] P. Płokita, Geneza IRA, [w:] http://www.nowastrategia.org.pl/ira-geneza-powstania-organizacji/ (dostęp 13 II 2015).
[21] B. Ó hEithir, op. cit., s. 46-47; S. Grzybowski, op. cit., s. 263-264.
[22] J. Donnelly, op. cit., p. 266-267; Patryk P., op. cit.
[23] G. Swoboda, op. cit., s. 131-132.
[24] P. Płokita, op. cit.
[25] B. Ó hEithir, op. cit., s. 33.
[26] S. Grzybowski, op. cit., s. 228.
[27] B. Ó hEithir, op. cit., s. 35-36.
[28] Ibidem, s. 36.
[29] SlaveckM, Bitwa na grządce kapusty w ogrodzie wdowy McCormack, [w:] http://slaveck.net/2010/05/10/bitwa-na-grzadce-kapusty-w-ogrodzie-wdowy-mccormack/ (dostęp 13 II 2015).
[30] Carlow Nationalist: Polski generał wyzwolicielem Irlandii, [w:] http://www.onionas.pl/spoleczenstwo/carlow-nationalist-polski-general-wyzwolicielem-irlandii (dostęp 13 II 2015).
[31] S. Grzybowski, op. cit., s. 246-247.
[32] K. Gmerek, W.S. O’Brien w Polsce i na Litwie. Kraków–Wilno, maj–czerwiec 1863 (cz. 1)
http://histmag.org/W.S.-OBrien-w-Polsce-i-na-Litwie.-Krakow-Wilno-maj-czerwiec-1863-cz.-1-6347 (dostęp 14 II 2015)
[33] G. Swoboda, op. cit., s. 16-17.
[34] Ibidem.
[35] J. Donnelly, op. cit., p. 250.
[36] Ibidem, p. xxxiii.
[37] G. Swoboda, op. cit., s. 18.
[38] B. Ó hEithir, op. cit., s. 40.
Patryk Płokita
Polska gospodarka według Mariana Reutta
Nacjonalistyczna krytyka kapitalizmu, komunizmu i plan naprawy polskiej gospodarki według Mariana Reutta
Marian Reutt, który był jedną z czołowych postaci przedwojennego Ruchu Narodowo-Radykalnego, urodził się w 1907 roku w Sankt Petersburgu, skąd z rodzicami wyprowadził się do Warszawy w 1920 roku. Tam uczęszczał kolejno do Gimnazjum Męskiego Kazimierza Kulwiecia, Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego i Liceum im. Stanisława Staszica. Niewątpliwy wpływ na jego życie wywarła edukacja w tej drugiej z wyżej wymienionych szkół, ponieważ tam kształcili się również ludzie, którzy podłożyli podwaliny pod utworzenie nowego ruchu nacjonalistycznego w międzywojennej Polsce – Jan Mosdorf, Bolesław Piasecki i Wojciech Kwasieborski. Reutt w 1927 roku został usunięty z gimnazjum z powodu ostrej reakcji na ringu – warto wspomnieć tutaj, iż zawodowo uprawiał boks (4 razy zdobył mistrzostwo Warszawy w boksie wagi półciężkiej), lecz jego dalsza edukacja przebiegała pomyślnie – w 1929 roku zdał maturę w Liceum im. Stanisława Staszica, rok później ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty w Berezie Kartuskiej, następnie do 1937 roku studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Równolegle zaangażował się w działalność polityczną − od 1932 do 1933 roku był członkiem Oddziału Akademickiego Obozu Wielkiej Polski. Po jego rozwiązaniu przez władze sanacyjne, wziął czynny udział w tworzeniu Obozu Narodowo-Radykalnego, gdzie zajmował się sprawami gospodarczymi państwa polskiego, później w ramach Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga” kierował Wydziałem Ekonomicznym, następnie Wydziałem Propagandy. Angażował się również w działalność publicystyczną na łamach Falangi, Sztafety, Pro Christo, Przełomu, Ruchu Młodych, Ruchu Gospodarczego i Akademika Polskiego oraz przetłumaczył na język polski dzieła rosyjskiego filozofa i myśliciela Nikołaja Bierdiajewa: Problem komunizmu i Nowe Średniowiecze. W grudniu 1939 roku został aresztowany przez Gestapo, jednak po opuszczeniu więzienia zaangażował się w tajne nauczanie dla maturzystów, dowodził również 25. Pułkiem Piechoty AK pomimo tego, że był nieformalnie związany z Konfederacją Narodu. W październiku 1944 roku ponownie został aresztowany przez Gestapo i uwięziony w Tomaszowie Mazowieckim, skąd został przewieziony do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen i tam prawdopodobnie zmarł (pomimo tego dokładna data śmierci Mariana Reutta nie jest znana, przypuszcza się, że w styczniu 1945 roku, choć jego współpracownik Włodzimierz Sznarbachowski wspominał, iż został rozstrzelany po Powstaniu Warszawskim).
Zatem poglądy i działalność Mariana Reutta mają pośrednie odzwierciedlenie w hasłach propagowanych przez polskich nacjonalistów w XXI wieku: Sport-Zdrowie-Nacjonalizm, Praca-Godność-Nacjonalizm, Polski przemysł w polskich rękach etc. Aktywność Mariana Reutta w środowisku narodowo-radykalnym nad Wisłą od początku była skupiona głównie na kwestiach ekonomicznych. Wraz z powstaniem Oddziału Akademickiego OWP brał on udział w powstawaniu broszury pt. Wytyczne w sprawach żydowskiej, mniejszości słowiańskich, niemieckiej, zasad polityki gospodarczej, która zakładała konieczność kontroli państwa i jego nadzoru nad czołowymi sektorami gospodarczymi, co godzi w zasady liberalizmu ekonomicznego. W deklaracji ONR z 14 kwietnia 1934 roku Reutt był autorem punktów numer 5. i 7., postulujących upaństwowienie wielkich zakładów i wywłaszczenie obcego kapitału.
Czas teraz przybliżyć poglądy gospodarcze jednego z liderów RNR. Otóż według Reutta „Ekonomia to ogół zasad postępowania w dziedzinie produkcji i wymiany dóbr, któremi kieruje się uspołeczniona jednostka, mając na uwadze obowiązujące normy moralne i prawne”, co wyraźnie sugeruje kierowanie się względami moralnymi oraz uwzględnia dwa podstawowe elementy w stosunkach gospodarczych: etyka katolicka i użyteczność działań na rzecz wspólnoty narodowej. Odwoływał się ponadto do zasad procesu wytwórczego w średniowieczu uważając, iż w tym okresie najważniejsze było kierowanie się zasadami etyki i sprawiedliwości: „Myśliciele katoliccy już w średniowieczu zauważyli, że nie można oddzielić gospodarki od etyki. Dowodzili oni słusznie, że w życiu nie ma takiej dziedziny, która była wolna od obowiązków moralnych. Obowiązki te rozciągają się również i na gospodarowanie. I tutaj człowiek powinien pamiętać o tych zasadach bliźniego, które religia katolicka nakłada na wierzących”. Zgodnie z jego myślą system gospodarczy ma służyć potrzebom Narodu oraz misji krzewienia idei nacjonalizmu chrześcijańskiego.
„Polityka gospodarcza państwa narodowego musi tak, jak to ma miejsce w Italii lub Niemczech, stawiać cele do zrealizowania swemu gospodarstwu, zgodnie z tymi założeniami polityki zagranicznej, które stanowią istotę postępowania państwa wobec innych państw, zgodnie z planami sztabu generalnego na wypadek wojny itp., zgodnie z powziętym zamiarem zwalczania bezrobocia etc.” Według Mariana Reutta tych założeń nie spełniał kapitalizm, a do jego ostatecznego upadku miał doprowadzić kryzys gospodarczy w latach 30. Działacz skrytykował:
- bezgraniczną wiarę liberałów w samoregulujący się mechanizm rynku, który poprzez niezależność od państwa doprowadzał w efekcie do zapaści gospodarczej;
- fatalizm zakładający konieczność podporządkowania się człowieka niezależnym od niego mechanizmom ekonomicznym;
- kierowanie się wyłącznie względami materialnymi przy jednoczesnym odrzuceniu etyki katolickiej;
- narażenie państwa na uzależnienie się od wpływów obcego kapitału;
- brak reakcji rynku na rozwijający się przemysł zbrojeniowy III Rzeszy i Związku Sowieckiego;
- sztuczne rozbicie Narodu na właścicieli środków produkcji i wytwórców;
- powodowanie naruszenia równowagi poprzez nadprodukcję i marnotrawstwo wytwarzanych produktów.
Zatem krytyka kapitalizmu wynikała z jego historycznej nieaktualności i nieprzydatności w ówczesnym okresie, który wymagał podjęcia innych rozwiązań niż te forsowane przez liberałów. Marian Reutt krytykował też system kolektywistyczny stanowiący część ideologii komunistycznej, ponieważ dla narodowych radykałów niedopuszczalne było popieranie systemu pozbawiającego wolności poprzez ograniczanie inicjatywy jednostki, jego mechanizację i wyjałowienie z wartości ogólnoludzkich. Ponadto uzależnienie życia ekonomicznego od decyzji urzędników sprawujących stały nadzór nad ekonomią niosło zagrożenie dyktatury biurokracji: „Mechanizm gospodarstwa kolektywnego, dzięki swojej złożoności nie zniósłby niedelikatnych dotknięć laika. Orjentować się w nim mógłby tylko gruntownie wykształcony funkcjonariusz. Wzmocniłoby to niesłychanie stan urzędniczy, który stałby się właściwie jedynym piastunem władzy. Dyktatura proletarjatu przeszłaby w dyktaturę biurokracji, a ta jak każda dyktatura własne interesy miałaby przede wszystkiem na względzie. Społeczny dochód rozdzieliłby się równomiernie... po kieszeniach urzędników kolektywistycznych, proletarjat by na tem nie zyskał to pewne”. Sądził również, że proponowane przez komunizm zastąpienie prawa popytu i podaży poprzez decyzję administracyjną o wysokości dóbr bądź zrównanie wszystkich pracujących pod względem dochodów zaowocowałoby zaistnieniem negatywnych zjawisk społecznych: „równe wynagradzanie spowoduje wyrównanie w zapotrzebowaniu na pewne artykuły, co przy ograniczoności dóbr, wywoła nowe trudności i różnice między ceną, ustaloną przez państwo, a płaconą przez konsumenta. Ten, kto otrzyma jakieś rzadkie dobro, będzie odstępował za nadmierną ilość bonów pracy, które zużytkuje dajmy na to, na zaopatrzenie się w jakiś artykuł w ilościach nadmiernych. Równe wynagrodzenie ma i tę jeszcze trudność, że nikt wobec tego nie zechce podejmować się zawodów przykrych, nikt nie zechce pracować w okolicach o złym klimacie, nikt nie zechce podjąć się prac niebezpiecznych, albo takich, które wymagają długiego i uciążliwego przygotowania. I jakiemi sposobami zechce zmusić państwo kolektywne jednostki do pracy w tych zawodach: przymusem, czy zróżniczkowaniem wynagrodzeń. Pierwsza ewentualność, to nawrót do proletaryzacji funkcjonalnej i odrzucenie wolności, druga to nawrót do burżuazyjnej nierówności i do gospodarczej przewagi pewnych zawodów”.
Krytyka komunizmu miała jeszcze jeden powód: otóż przyjęcie założeń gospodarki kolektywistycznej doprowadziłoby do poszerzania się światopoglądu materialistycznego, niezgodnego z etyką katolicką: „Ustrój kolektywistyczny efektowny na pierwszy rzut oka, szkicowany tylko, bez szczegółowego analizowania, może niejednemu wydawać się doskonałym, ale w zetknięciu z rzeczywistością społeczno-gospodarczą i przy szczegółowem rozpatrzeniu jego istoty, dochodzi się do wniosku, że nie jest on ani rozwiązaniem niedomagań, istniejących, ani uniwersalnym środkiem osiągnięcia szczęśliwości. Niedomagania tam, będą miały charakter dużo ostrzejszy, bo równowaga ustroju będzie się opierała na czynnikach sztucznych, a nie na naturalnej grze czynników gospodarczych, regulujących automatycznie wszelkie zachwiania równowagi”.
Marian Reutt proponował rozwój wielkiego, zmechanizowanego przemysłu, ponieważ uważał, że rozwój techniki i gospodarki umożliwia człowiekowi rozwój duchowy i kulturowy kosztem Materii. Nie odrzucał dystrybucjonizmu, nawet postulował jak najszersze upowszechnienie własności w społeczeństwie i jego indywidualizację: „Własność prywatna stanowić ma podstawę ustroju gospodarczego, być punktem wyjścia w działalności gospodarczej i stanowić cel tej działalności. Zadaniem państwa jest upowszechnienie tej własności w celu zwiększenia ilości posiadaczy. W ten sposób bowiem zwiększają się szeregi samodzielnych wytwórców, mających zapewnione narzędzia dochodu. Upowszechnia się własność drogą udzielania odpowiednich kredytów oraz narzędzi produkcyjnych”. Definiował pojęcie własności jako związane z obowiązkami jednostki: „Uprawnieniom właściciela odpowiadają społeczne obowiązki właściciela, który sprawuje swoją własność w imieniu narodu”. Utworzył typ własności funkcjonalnej, która miała stanowić opozycyjny nurt wobec liberalizmu, wiązać jednostkę z całością i łączyć ją z życiem i potrzebami Narodu.
Wzorem dla Reutta i jego wizji polskiej gospodarki był system ekonomiczny obowiązujący w wiekach średnich, wyróżniający się planowością gospodarki i hierarchizacją społeczeństwa. Główna organizacja, którą był cech, skupiała się na trzech płaszczyznach działalności: produkcji (określenie ilości i sposobu wyrobu produktów), pracy (określenie godzin pracy, procesu kształcenia nowych pracowników etc.) oraz organizację zbytu dóbr (ustalenie cen, kosztów produkcji i miejsc sprzedaży). Poza tym postulował utworzenie określonych korporacji w tych spośród gałęzi przemysłu, wewnątrz których dana gałąź rozwijałaby się z myślą o najpełniejszym zaspokojeniu potrzeb, określenie cen sprzedawanych i nabywanych produktów na drodze taksy, zwiększanie kontyngentów tytułem nagrody dla przedsiębiorstw wchodzących w skład korporacji stosownie do jakości wytworzonych dóbr. Miało to na celu stworzenie zdrowej konkurencji na zasadzie jakości produktów, a nie ilości.
„Ustrój ten oparty z jednej strony o prawo, z drugiej o przepisy korporacji, a więc elementu społeczeństwa narodowego, z trzeciej o specjalny kodeks moralny winien funkcjonować harmonijnie, zaspakajać potrzeby społeczne i jednostkowe oraz usuwając możliwość bezrobocia, gdyż poszczególne korporacje będą ustalały czas pracy i kontyngenty (ilość wytworów) odpowiednio do ilości rąk do pracy wolnych w społeczeństwie”.
Jak widać, Reutt oparł swoją koncepcję ustroju gospodarczego na etatyzmie, związaniu życia jednostki ze wspólnotą narodową oraz etyce katolickiej. Poza wyżej wymienionymi postulował również unarodowienie całego handlu hurtowego i systemu bankowego, co przyjęłoby formę przejęcia banków na własność państwa lub jego uspołecznieniu poprzez przyznanie prawa prowadzenia własnych instytucji bankowych związkom, organizacjom i instytucjom społecznym. To pozwoliłoby na kontrolę przez państwo systemu kredytowego, która byłaby instrumentem planowania gospodarczego oraz wywłaszczania obcego kapitału, a przede wszystkim majątków społeczności żydowskiej. Zalecał również prowadzenie przez państwo aktywnej polityki gospodarczej w zakresie inwestycji gospodarczych, koncentrację i racjonalizację produkcji poprzez oparcie gospodarki narodowej o wielki przemysł, upaństwowienie wszystkich zasobów surowców oraz militaryzację gospodarki. Występuje także wzmianka o konieczności wprowadzenia obowiązku pracy: „Nacjonalizm stoi na stanowisku, że praca jest obowiązkiem człowieka, że jest najwyższem zadaniem, jednocześnie ekonomia wykazała, że praca jest jednym z najważniejszych czynników w tworzeniu wartości, a tem samem i narodowego bogactwa”.
Marian Reutt był świadomy znaczenia środowiska robotniczego w procesie gospodarczym państwa polskiego i zagrożenia popularyzowaniem idei komunistycznych w tymże ruchu przez rodzime partie z nurtu lewicy marksistowskiej, stąd promował swoją koncepcję gospodarki noszącą znamiona etatyzmu i solidaryzmu narodowego oraz krzewił poczucie świadomości narodowej polskich robotników: „Ruch Młodych, jako ruch narodowy, odrzuca wszelkie frazesy o potrzebie pracy dla robotnika. Ruch Młodych powiada: „Robotniku chodź z nami, pracuj dla dobra Polski, bo tyle naszej pracy co twojej. Nikt dla nikogo robić nic nie będzie, tylko wszyscy dla wszystkich”. Nacjonalizm jest ruchem świata pracy, jest ruchem robotników, chłopów, inteligentów, którzy budują Wielką Polskę, jest ruchem demokratycznym – o ile chodzi o strukturę społeczną, hierarchicznym – o ile chodzi o organizację społeczeństwa. W Polsce narodowej każdy zajmie stanowisko – odpowiednie do charakteru i zdolności, nie zaś do ilości wpływu i znaczenia – mierzonych pieniądzem”.
Adam Busse
* Wszystkie cytaty w tekście zawierają oryginalną pisownię (przyp. red.).
Wyścig szczurów
Wyścig szczurów to pojęcie określające bezcelowe dążenie jednostki do osiągnięcia sukcesu materialnego lub zawodowego. Zjawisko, o którym mowa, jest wielką tragedią dla społeczeństw współczesnej Europy. Odznacza się też ono ostatnio coraz mocniej w Polsce. Wyścig szczurów polega na tym, że dana osoba ciągle chce więcej i więcej, pragnie ciągle piąć się wyżej po szczeblach kariery. Często odbywa się to kosztem wielu istotnych czynników, na które nie powinniśmy być obojętni. Pogoń za pieniądzem i niezaspokojony głód dowartościowania swojego ego statusem materialnym niesie za sobą grono szkodliwych konsekwencji. Należą do nich zjawiska takie jak: zaniedbywanie życia rodzinnego i społecznego, przewartościowanie pieniądza kosztem wiary w Boga czy stworzeniem miejsca dla pracowniczego wyzysku i skrajnego indywidualizmu. Ale po kolei.
Częstym następstwem zbyt intensywnego skupienia się na własnej karierze jest utrata znacznej ilości czasu. W efekcie stworzenie normalnej rodziny przez taką osobę staje się mocno utrudnione. Człowiek niemogący zaspokoić tej elementarnej ludzkiej potrzeby ucieka w nałogi, a prawdziwą miłość zamienia na "wolną miłość". Swój brak czasu utożsamia z dojrzałością, definiowaną jako posiadanie sporej pensji i pracy w dużej korporacji, oczywiście międzynarodowej. W modelu człowieka kompletnie poddanego pracy miejsca na rodzinę po prostu nie ma. Przecież pracownik musi być gotów do podjęcia pracy w każdym możliwym momencie, kiedy jest to od niego wymagane. Rynek nie śpi. A człowiek musi. Szczególnie odczuwa to, mając małe dzieci. Ostatecznie wielu ludzi uczestniczących w wyścigu szczurów dostrzegając konflikt między swoim życiem zawodowym a perspektywą założenia rodziny, często wybiera to pierwsze. Tworzy się wtedy patologiczna sytuacja pogardy dla życia poczętego, osób starszych czy innego człowieka jako takiego. Patologia tego typu, w dodatku skutecznie pochłaniająca sporą część ludzi w młodym i średnim wieku, uniemożliwia stworzenie zdrowych relacji społecznych. Utrudnia znacznie odbudowę tradycyjnego modelu rodziny w społeczeństwie i stworzenia narodu opierającego się na najbardziej odruchowej formie organizacji społecznej. Młodzi, wykształceni pracownicy często cynicznie usprawiedliwiają swój, jak mniemają, nowoczesny styl życia, krytykując przy tym bardziej tradycyjne formy zatrudnienia. Ostrze ich ironii często skierowane jest przeciw kobietom wychowującym potomstwo czy domagającym się poszanowania swoich praw górnikom, kolejarzom lub rolnikom. Złudna wizja szczęścia, która zazwyczaj się nie spełnia, odbiera przy tym najlepsze lata życia. Zagubiony człowiek, gdy zaczyna szwankować mu zdrowie lub w trudnej chwili pozostaje bez bliskich, uświadamia sobie, że siła jego młodości stała się jedynie punktem na wykresie. Czas, w którym powinien zawrzeć związek małżeński czy spłodzić dzieci, on wykańczał się nerwowo w pracy. Niejednokrotnie podkopując kolegów, żeby tylko móc zaistnieć w oczach przełożonych. Odrzucił na bok ludzkie odruchy, dlatego, że gdy powinien być człowiekiem, był jedynie kapitałem ludzkim.
Kolejnym nieuchronnym następstwem wyścigu szczurów jest zatracenie jakichkolwiek wyższych wartości. Człowiek utknąwszy w pułapce materializmu, eliminuje ze swojego życia wszystko to, co mogłoby hamować jego bieg ku sukcesowi. A rozumie przez to najprostsze zasady przyzwoitości. Na taki stan rzeczy składa się kilka czynników. Należy do nich notoryczny brak czasu, który nie pozwala stworzyć normalnych relacji ludzkich. To między innymi dlatego młody szczur zazwyczaj ochoczo popiera liberalną wizję świata. Zgadza się na aborcje, bo wie, że sam zdecydowałby się na nią, ratując karierę. Podobny stosunek przyjmuje wobec innych znaków czasu postmoderny. Opierając cel swojej egzystencji na posiadaniu. W momencie, gdy brak, chociażby religijnego sensu spełnienia swojego żywota nie ma żadnych przeszkód by kryterium oceny człowieka, stały się pieniądze. Kto w swoim życiu miał kontakt z ludźmi kariery być może doświadczył części opisywanych przeze mnie zjawisk. Niejednokrotnie spotkać się można z nastawionymi przeciwko sobie pracownikami korporacji. Obarczenie innych ryzykiem utraty pracy w imię własnych aspiracji nie jest w takim środowisku niczym obcym, co ukazuje jego niskie pobudki moralne. Upadek wyższych wartości na skutek miłości do pieniądza jest szkodliwy zarówno dla narodu, jak i samej jednostki. W momencie, gdyby taka osoba zaczęła pełnić funkcję publiczną, z pewnością realizowałaby jedynie własne interesy, zaniedbując służbę publiczną i tworząc miejsce dla korupcji. Człowiek nastawiony tylko i wyłącznie na własne dobro łatwiej ulega też politycznej demagogii, pieczętując przy tym przymierze polityki z kapitałem. Taka postawa nie przyniesie nic pozytywnego i dla samej jednostki, która w pewnym momencie spostrzeże się, że jednak pieniądze i „menadżer” przed nazwiskiem szczęścia nie dały, a zniszczenia dokonane przez przepracowany tryb życia trudno naprawić. Częstym lekiem na stres i zmęczenie staje się weekendowy alkoholizm lub inne szkodliwe nałogi. Ukazuje to wielostronną złożoność prawie kompletnie pomijanego problemu.
Wyścig szczurów przyczynia się do pogarszania jakości pracy oraz wyzysku. W niektórych zawodach darmowe lub nagradzane zwykłą stawką nadgodziny stały się normą, której przełożeni oczekują od pracowników. Młody szczur oddając się całkowicie pracy, stworzył standardy, przekładające się później na wymogi, jakie stawiają pracodawcy. W ten sposób osoby po studiach często stawiane są przed alternatywą pracy na podobnych zasadach w korporacji, pozbawiając się szansy na rodzinę i normalny ośmiogodzinny etat lub wyjazdem za granicę. Obie drogi prowadzą do pracy na rzecz zagranicznego kapitału w zupełnie niepotrzebnych ludzkości sektorach usług. Branżach istniejących jedynie w celu pomnażania pieniędzy poszczególnym osobom. Paradoksalnie, po godzinach darmowych staży i wypracowaniu sobie pozycji, szczur często pogardza prostymi ludźmi pracy, a nawet młodymi pracownikami, których później zatrudnia. Nie dostrzega zatem, że piętnuje położonych w podobnej, jeszcze do niedawna, sytuacji jak on. Postawa taka wynika ze skrajnego indywidualizmu, którym pożywia się system liberalno-kolonialny. Co najgorsze jego objawy odczuje nie tylko szeroko pojęty świat pracy, ale i społeczeństwo ogółem. Młody szczur rzadko kiedy kryje swoją pogardę dla „darmozjadów” górników, rolników, robotników czy nauczycieli. Rzadko kiedy też darzy szacunkiem ludzi mających inną wizję spełnienia swojego życia. Zjawisko wyścigu szczurów jest niczym innym jak przełożeniem liberalizmu na życie zawodowe, co ma nie raz tragiczne skutki dla ludzi i środowiska. To właśnie międzynarodowe korporacje stają się źródłem wyzysku, nieuczciwych relacji społecznych czy niszczenia środowiska naturalnego. Konieczna jest naprawa tych tendencji. Jednak, żeby przebudować całą strukturę należy najpierw przebudować najmniejsze jednostki, które ją tworzą.
Alternatywą dla przedstawionego przeze mnie stanu rzecz jest solidaryzm. Jako model społeczno-gospodarczy oparty na zasadach narodowych i chrześcijańskich. Tendencjom indywidualistycznym należy przeciwstawić wizję społeczeństwa organicznego. Naród jest ciałem, za którego zdrowie odpowiadają wszystkie jego części. Nie może on funkcjonować dobrze, gdy jeden z jego elementów składowych kuleje. Wszyscy to odczuwamy, chociaż nie wszyscy to widzą. Świadome podejście do życia wspólnotowego oraz zadbanie o relacje świata pracy jest drogą do uzyskania suwerenności jako państwo. Wyzuty z etycznych wartości indywidualizm, jak starałem się udowodnić, jest szkodliwy zarówno dla jednostki, jak i ogółu. Walka narodowo-radykalna powinna opierać się o postulaty budowy sprawiedliwości społecznej, niezależności gospodarczej, ale również odbudowy moralnej narodu. A to dlatego, że problemy, o których wspominałem przyczyniają się do szkody zarówno na płaszczyźnie etycznej, jak i socjalnej. Warto też wziąć pod uwagę, że sam rozwój materialny nie musi być wcale czymś korzystnym, jak twierdzą zwolennicy liberalizmu ekonomicznego, gdy wiąże się on z rozwojem nierówności i innych patologii społecznych. Nie byłoby dla Polski niczym korzystnym stanie się bogatszą, gdyby wiązało się to z jeszcze większą atomizacją jednostki w narodzie. Taki stan rzeczy prędko, wzorem państw zachodnich, stałby się niekorzystny dla demografii oraz kondycji moralnej narodu. Wszelkie zdobycze na polu ekonomicznym powinny iść w parze z rozwojem społecznym, nawet jeżeli trzeba by było, kosztem tego pierwszego. Tymczasem Polacy powinni skupić się na budowie prawdziwej wolności, gospodarczej, społecznej i państwowej, która nie ma nic wspólnego z pełną swobodą zagranicznego kapitału. Prawdziwej wolności, która albo dojrzeje w naszych sercach, albo nigdy nie nadejdzie.
Leon Zawada
Czym jest idea Wielkiego Narodu?
Nowoczesny polski nacjonalizm bezsprzecznie za protoplastów swojej idei uznaje przedwojennych działaczy szeroko pojętego obozu narodowego, którego jednym z najwybitniejszych przedstawicieli, bez cienia wątpliwości, był Adam Doboszyński. Idee wyłożone przez niego w szeregu dzieł, z których wystarczy wymienić tylko Gospodarkę Narodową, od lat stają się inspiracją dla nowych pokoleń. Projekty urzeczywistniania tych myśli zmieniają się jednak tak, jak zmienia się świat. Idee zachowania etyki w gospodarce czy nadzoru organów narodowego państwa nad kluczowymi gałęziami przemysłu, pozostają aktualne. Oczywistym jest, że koncepcje działań do tego prowadzących muszą ulec zmianie, gdyż na wielu płaszczyznach nasz dzisiejszy świat nie przypomina tego, w którym żył i tworzył Adam Doboszyński. Wypaczeniem idei byłoby bezrefleksyjne zestawianie wniosków wyciąganych niemalże wiek temu do działań, które miałyby być podejmowane dzisiaj. Tak jak nieaktualne wydają się niektóre rozwiązania gospodarcze przedstawione w Gospodarce Narodowej, tak na aktualności tracą wnioski wyciągane w stosunku do skomplikowanej sytuacji narodowościowej w Europie Środkowo-Wschodniej zaprezentowane między innymi w broszurze Wielki Naród. Nie jest zadaniem łatwym podjęcie krytyki nawet krótkiej publikacji, która wyszła spod pióra tak ostrego umysłu jakim był Doboszyński. Autor zdaje sobie również sprawę z niedostatecznego wyłuszczenia niektórych problemów, jednak forma, którą jednak przyjmuje ten esej, ma charakter ogólny i jest jedynie wprowadzeniem do szerszego zagadnienia ewolucji narodów, które ostatecznie i tak zweryfikować może tylko historia.
Wydana na emigracji w 1941r. broszura Adama Doboszyńskiego Wielki Naród, zawiera w sobie tezę, jakoby nacje zamieszkujące Rzeczypospolitą w czasach przedrozbiorowych, partycypowały w procesie spajania się w jeden Wielki Naród. W założeniu twór ten jest stopem wszystkich nacji zamieszkujących dany obszar historyczny oraz tworzących społeczeństwo, które w procesie jednoczenia wokół trzonu − w tym przypadku języka i kultury polskiej − wnosiły wartościowe elementy społeczności współzamieszkujących państwo polskie (w głównej mierze Rusinów, Ukraińców i Litwinów). Nieodłącznym elementem tego procesu był wpływ kultury polskiej na narody czy też grupy etniczne mające wchodzić w jego skład.
Wielkie Narody powstają przez stop pokrewnych sobie ludów.
Doboszyński, chcąc przybliżyć ten proces, podaje za przykład Wielką Brytanię, w której Anglicy najpierw mieli stopić się z Normanami, a następnie ze Szkotami. W obu przypadkach mowa o historycznych faktach, które nastąpiły po normańskiej inwazji na Anglię po bitwie pod Hastings (1066 r.) oraz zawarciu unii pomiędzy Królestwem Szkocji a Królestwem Anglii w roku 1707, na mocy której powstało Zjednoczone Królestwo (United Kingdom). Egzemplifikację tego procesu narodowotwórczego (mowa bowiem o powstawaniu nowych Wielkich Narodów) stanowi również historia Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej oraz Rosji, w których to nieustanna afirmacja wspólnych celów ich mieszkańców stawała się podstawą bytu kraju. W tych dwóch przypadkach trudno bowiem mówić o istnieniu jednolitego narodu historycznego.
Czy zwrócono jednak uwagę na to, na ile te elementy składowe Wielkiego Narodu wzajemnie się przeniknęły i czy konsekwencje były dlań pozytywne?
Proces unifikacji Anglików i Szkotów, który Doboszyński w 1941 r. uważał za dawno zakończony, do dnia dzisiejszego odbija się echem w Zjednoczonym Królestwie. Wystarczy jedynie wspomnieć referendum niepodległościowe, które miało miejsce w Szkocji we wrześniu 2014 roku. Mimo iż 55.3% głosujących opowiedziało się za dalszym związkiem z Wielką Brytanią, to nie oznacza to zakończenia niepodległościowych aspiracji Szkotów.
Ideą przewodnią prezentowaną przez Doboszyńskiego jest powtórne zapoczątkowanie procesu powstawania Wielkiego Narodu, który w Rzeczypospolitej przerwały rozbiory. Nie zauważa on jednak kwestie zasadniczej: nacje, które polonizowały się jeszcze w XVIII wieku, we współczesnych mu czasach weszły na poziom narodowego rozwoju, który nakazuje im dążenie do niepodległego bytu w ramach własnego państwa. Fakt ten nie zawsze jest oczywisty, zwłaszcza w odniesieniu do obywateli państwa białoruskiego, których tożsamość narodowa wciąż bywa wątła. Znamy groteskowe zabiegi inteligencji białoruskiej, która szukając w historii fundamentów pod funkcjonowanie państwa białoruskiego, mianuje Białorusinami niemalże wszystkich, w tym Mickiewicza czy Kościuszkę. Litwini natomiast, silnie utożsamiający się ze swoim młodym krajem, często niestety budują swój patriotyzm na kłamstwie, poprzez celowe niedostrzeganie faktów historycznych, kulturowych i społecznych. Również Ukraińcy, a może w dzisiejszych czasach zwłaszcza oni, pragną stanowić jeden silny i samodzielny naród. Być może zwieńczeniem tego procesu stanie się obecny konflikt zbrojny, który ma miejsce we wschodnich regionach tego kraju, a wobec którego znaczna część obywateli nie pozostaje obojętna. Mówiąc o znacznej części obywateli, nie można mieć na myśli jednak ich całości. Ukraina kipi bowiem od separatyzmów, obcych wpływów przenikających struktury państwa oraz obojętności pozostałych mieszkańców. Jednak koło zostało wprawione w ruch, świadoma narodowo ludność zaczęła się angażować w życie społeczne, włączając w to grupy nieidentyfikujące się z pomajdanową rzeczywistością. Naród ukraiński podkreślił swoje istnienie i odtąd - w mniejszym lub większym stopniu- zawsze będzie dążył już do samostanowienia. Jedyną niepewność stanowią granice, w których przyjdzie mu żyć, oraz skuteczność narodowego uświadamiania mas biernych, które przecież mogą być atrakcyjniej nęcone przez któregokolwiek z sąsiadów. W ostatnim roku do Polski przybyło wielu mieszkańców Ukrainy, w celu podjęcia pracy, nauki lub w ramach uchodźctwa. Ogromna część z nich już tu pozostanie, niewątpliwie ulegając polonizacji. Pytaniem otwartym pozostaje czy napływający obywatele Ukrainy będą występować w Polsce jako elementy wzbogacające żywotne siły narodu, czy też demoralizujące je.
Fundamentem trzeciopozycyjnego nacjonalizmu jest uznanie prawa do suwerennego bytu wszystkich narodów. W państwie narodowym najwyższym suwerenem jest naród; nie jest warunkiem sine qua non, by jego członkowie musieli się wykazać polskim rodowodem sięgającym wielu pokoleń wstecz. Warunkiem jednak pozostaje, by byli oni świadomi swojej tożsamości i dobro swojej Ojczyzny, Polski, traktowali jako dobro najwyższe. W sytuacji, kiedy wiele nacji funkcjonuje w obrębie jednego państwa, jedna z nich zawsze będzie dominowała nad pozostałymi. Nawet w procesie powstawania Wielkiego Narodu zakłada się, że do jego polskiego trzonu przyswajane będą elementy ruskie, ukraińskie, białoruskie czy inne, wywodzące się z tego samego szczepu Słowian. Doboszyński wyrzeka się intencji polonizowania innych nacji − podkreśla ich równą pozycję i zazębiający się rozwój kulturowy w hipotetycznym państwie. Pozostaje to jednak mało prawdopodobne, ponieważ w takich procesach zawsze istnieje strona dominująca i zdominowana. Idea większej korzyści wspólnoty nie uzasadnia odbierania prawa do bytu innym narodom, zwłaszcza tym słabszym i dopiero kształtującym się w biegu historii. Kooperacja polityczna i kulturowa może przecież funkcjonować w ramach niepodległych państw i nie niesie za sobą konieczności wyrzekania się swojej tożsamości narodowej. O ile próba zasymilowania czy też zespolenia Rusinów w ramach Rzeczypospolitej u progu epoki nowożytnej była uzasadniona i mogła odbyć się z korzyścią dla obojga stron, o tyle kwestionowanie prawa do niezależnego bytu dla narodu ukraińskiego w wiekach XX i XXI jest jedynie oglądaniem się w przeszłość, które nie może przynieść pozytywnych rezultatów. Zasadniczym błędem popełnianym przez Doboszyńskiego jest nieprzyjęcie do wiadomości, iż Ukraińcy wyewoluowali w Naród, i choć posiadamy wspólną historię, zwyczaje a poniekąd i tradycje językowe wywodzące się z dawnego państwa przedrozbiorowego, to stanowimy odrębne byty narodowe. O niemożności powrotu do wspólnej koegzystencji w ramach jednego państwa świadczy choćby jaskrawy ukraiński szowinizm, który jest charakterystyczny dla narodów młodych, a którego ofiarami nierzadko stają się przedstawiciele Polonii na Ukrainie.
Analizując kwestię ewolucji bytów narodowych, warto sprecyzować kryteria, na podstawie których można orzekać, które wspólnoty ludzkie można klasyfikować jako narody, a które z nich nie mogą pretendować do tego miana. Podstawowym kryterium przy definiowaniu narodu, podawanym przez wszystkie słowniki, jest posiadanie wspólnej tożsamości narodowej, języka, historii i tradycji. Naród nie musi być legitymizowany w danym okresie dziejowym poprzez państwo zarządzające posiadanym przez niego terytorium, gdyż jak pokazała historia, nie jest to warunkiem koniecznym do jego rozwoju i egzystencji. Elementem ważniejszym od niepodległości terytorialnej jest suwerenność kulturowa, poprzez którą dana społeczność dąży do samodzielnego rozwoju intelektualnego. Warunkiem funkcjonowania narodu jest posiadanie przez niego dodatniej jakości intelektualnej co rozumiemy jako stały rozwój umysłowy jego jednostek składających się na całość. Kolejną niezbędną jakością jest jakość moralna wyznaczająca normy etyczne, w ramach których funkcjonuje społeczeństwo, oraz utożsamiająca grupy ludzkie z całością − narodem, jednocześnie zobowiązując wybitniejsze jednostki do odpowiedzialności za losy wszystkich pozostałych. Ostatnim warunkiem, o którym warto w tym miejscu wspomnieć, jest wynikająca z powyższych kryteriów potrzeba posiadania elit oraz ich krążenia. Elity rozumiemy jako zbiór wybitnych jednostek, które poprzez swoją pracę intelektualną i organizacyjną, prowadzą i stymulują rozwój cywilizacyjny.
Powyższe kryteria są niezbędne do określenia danej społeczności mianem narodu. Może zdarzać się tak, iż niektóre społeczności w biegu historii utraciły zdolność do spełnienia któregoś z wymogów, co powodowało ich degradację. Wiadomym jest także, iż pewne społeczności stopniowo wzbijały się na wyższe stopnie samorozwoju, co doprowadzało je do ewolucji w naród. Społeczność, która raz rozwinęła się w naród, nie jest jednak wieczna − bez nieustannego rozwoju wewnętrznego może upaść i ulec zagładzie. Są na świecie ludzie, którzy świadomie dążą do upadku jednych narodów, by na ich miejscu powołać do życia sztuczne twory, a których głównym celem bytu ma być konsumpcja, jedynym zaś czynnikiem spajającym – struktura sztucznego państwa. Sytuacja taka ma doprowadzić do zaniku tradycyjnych narodów na rzecz łatwych do sterowania społeczności, w których antagonizmy mogą brać górę nad całością.
Rozważając te kwestie należy zwrócić uwagę, jakie różnice niosą za sobą pojęcia odmienności i odrębności. Niewątpliwie naród polski nie stanowi jednolitego twóru. Mieszkańcy różnych regionów kraju, choć różnią się od siebie to posiadają wspólny trzon tradycji, w ramach której funkcjonują odmienne elementy. W każdym kraju istnieją pewne regionalizmy, tym bardziej w Polsce, której granice zmieniały się na przestrzeni wieków, a sporne terytoria takie jak Śląsk, raz po raz zmieniały swoją przynależność. Ciekawy przykład stanowią Mazurzy, których pochodzenia można się dopatrywać w ścieraniu się wpływów polskich i pruskich. Nie tworzą oni jednak, ani nie mają podstaw, by pretendować do miana odrębnego narodu. Ślązacy, Mazurzy, kresowiacy, Kaszubi czy krakowiacy są względem siebie odmienni i nie ulega to żadnej wątpliwości, nie są jednak od siebie odrębni. Grupy te tworzą jeden spójny naród, posiadają wspólną tradycję, historię, język i cele. Łączy je jedna polska tożsamość narodowa, dlatego separatyzmy nie stanowią większego zagrożenia i powstają być może ze zbytniej afirmacji odmienności oraz niekiedy szkodliwego tworzenia odmiennych celów, a jednoczesnym zaniedbanej integracji. Niewykluczone, iż takie działania nie są przypadkowe.
W tym miejscu należy ze sobą skonfrontować ideę Europy Wolnych Narodów, której siła polega na sojuszach i kooperacji suwerennych państw, z ideą Wielkich Narodów, w której elementy składowe rezygnują ze swojej niezależności i odrębności na rzecz „wyższych celów”. Czy jednak nie jesteśmy właśnie świadkiem indoktrynowania europejskich społeczeństw poprzez aparaty Unii Europejskiej, zapętlającymi się frazesami o wyższych celach wspólnoty „europejskiej”? Czy raz po raz nie powtarza się nam, że powinniśmy oddać „część” swojej suwerenności na rzecz dobra ogółu? Czy w końcu nie jesteśmy świadkami próby stworzenia Wielkiego Narodu Europejskiego, który składać się będzie z mieszkańców euroregionów? Zasady są może i całkowicie inne, jednak idea pozostaje zbieżna.
Taka wizja świata nie leży w interesie Polski ani żadnego innego Wolnego Narodu. Żadne frazesy nie przysłonią nam celu, którym jest Europa Wolnych Narodów. Jedyny uniwersalizm, który możemy uznać, to uniwersalizm chrześcijański, do którego należy dążyć. Dzisiejsza konieczność to niepodległość dla Ukrainy i Litwy oraz dla Białorusi, jeśli ta nie zatrzyma się w swych narodowych aspiracjach. Kraje te nie mogą być jednak kondominiami obcych wpływów, co niestety zdaje się być mało prawdopodobne. Jako naród będący w wyższym stadium rozwoju, powinniśmy skupić wszystkie swoje siły na zaszczepieniu w tych narodach łacińskich wartości, do których jeszcze nie nawykły. Cywilizacja łacińska jest tam w całkowitym odwrocie (gdzież bowiem jest w natarciu?). Chcąc być pozytywnym wkładem w rozwój europejskiej kultury niezbędnym jest, aby w tych państwach przybierała na sile religia katolicka w formie łacińskiej lub grekokatolickiej. Sami Ukraińcy, Litwini i Białorusini nie zdają sobie sprawy, że w obecnej sytuacji geopolitycznej albo staną się częścią cywilizacji łacińskiej, albo przestaną istnieć.
Historia jest nieprzewidywalna, nieprzewidywalne są również zmiany granic. Dziś należy jednak odłożyć puste pretensje do ziem utraconych na wschodzie, a skupić się bardziej na rzeczywistej pracy na rzecz rozwoju i godnego bytu naszych rodaków poza granicami. Polski Lwów jest piękną ideą, która urzeka; jest bardziej wołaniem o sprawiedliwość niż wyrazem ekspansji. Dziś jednak to polskie miasto znajduje się na terytorium Ukrainy. Ukraińcy jednak muszą zdać sobie sprawę, że wyrzekając się polskości tych terenów, wyrzekają się historii własnego narodu. Pognębianie mniejszości polskiej, usilne rugowanie polskiego języka, jest prymitywnym przejawem niezrozumienia, że w interesie tego kraju leżą przyjacielskie kontakty z Polską, a przede wszystkim braterska koegzystencja z polską mniejszością. Czyż nie jest paradoksem historii, że na lwowskim kopcu Unii Lubelskiej znajdują się tablice informacyjne w języku ukraińskim, rosyjskim i angielskim, nie ma za to żadnej informacji w języku polskim? Jakąż by to było niedorzecznością, gdybyśmy chcieli przebudować niemiecką część architektury Wrocławia czy Szczecina, zapętlając się w swych twierdzeniach, iż są to miasta z na wskroś polską historią od zarania dziejów? Na każdym kroku stara się ukryć polską historię ziem utraconych, co nie sprzyja ani pokojowej koegzystencji, ani wzrostowi świadomości narodów wschodnich. Buduje to jedynie narastające wciąż napięcia, na fali których i nam niekiedy zdarza się popłynąć.
Idea Wielkiego Narodu sformułowana przez Adama Doboszyńskiego mogła być zrozumiała w międzywojniu, kiedy tylko 68% obywateli II Rzeczypospolitej było pochodzenia polskiego. Państwo polskie musiało poradzić sobie z zespoleniem ludności ukraińskiej i białoruskiej, która była w idei Doboszyńskiego docelową grupą mającą współtworzyć Wielki Naród. Według danych z 1931r. grupy te stanowiły odpowiednio 13.9% i 3.1% całości obywateli (spis na podstawie deklarowanego języka ojczystego). Oznacza to, iż II Rzeczypospolita rzeczywiście była państwem niejednolitym, które dążąc do stabilności, musiało prowadzić przemyślaną politykę unifikacyjną jego mieszkańców. Jeśli zamierzano z narodem polskim trwale zespolić 17% obywateli narodowości ukraińskiej i białoruskiej, to faktycznie budzi pokusę myśl o zjednoczeniu z nim daleko większej grupy ludności, będącej z jednej strony poza granicami państwa, lecz znajdujących się w nieustannym oddziaływaniu polskiej kultury i języka za pośrednictwem chociażby istniejącej wtedy 450-tysięcznej mniejszości polskiej na Ukrainie. Dane procentowe podawane powyżej mogą być dyskusyjne, gdyż w większości opierają się na deklaracjach języka ojczystego. Poziom świadomości narodowej wśród chłopów był jednak niekiedy tak nikły, iż zdarzały się przypadki deklarowania przez respondenta polskiego języka ojczystego, a narodowości ukraińskiej.
Nie oznacza to jednak, że wprowadzenie w życie idei Wielkiego Narodu nawet w czasach międzywojnia byłoby łatwe i skuteczne. Przypadki Irlandczyków, Szkotów i Flamandów, które Doboszyński podaje za przykład nacji w pełni zintegrowanych w ramach Wielkiego Narodu, są bardzo dyskusyjne. Chęć oderwania się Irlandii Północnej od Wielkiej Brytanii jest wciąż żywa, 44% Szkotów domaga się niepodległości, a wśród Flamandów wzrasta myśl o separatyzmie. Każdy naród ma prawo do samostanowienia o swoim bycie, jeśli spełnia podane powyżej kryteria pozwalające na zakwalifikowanie go w ten sposób, a nie jest politycznym tworem o niejasnej genezie, którego cel oscyluje wokół finansowych korzyści regionu. Konieczne jest również by niepodległy byt był uzasadniony historycznie i terytorialnie. Nie może dochodzić do sytuacji, w której syjoniści postanawiają wbrew wszelkim regułom założyć własne państwo w Palestynie, korzystając z międzynarodowego mandatu, pieniędzy i uzbrojenia, pozbawiając miejscową ludność prawa do życia na swoim własnym terytorium. Po około 2000 lat niebytności Żydów w regionie ich roszczenia terytorialne uległy przedawnieniu.
W teorii Wielkiego Narodu jego siłą żywotną miał być nieustanny rozwój połączony z ekspansją kulturową i przyswajaniem odrębnych elementów do macierzy. I trudno tu nie przyznać racji. Naród, który nie znajduje się w ciągłym rozwoju kulturowym, którego wybitnych jednostek nie podziwia się w obrębie całej naszej cywilizacji, umiera. Dziś być może bardziej niż w minionym stuleciu, potrzebna jest praca na rzecz wzrastania narodowego ducha. Polityka struktur państwowych jest jawnie antynarodowa, ciąży wszelkiemu rozwojowi polskiej kultury. Polacy, pozostawieni sami sobie, muszą stawić czoła wielkiemu wyzwaniu, którym jest oddolne pokierowanie narodowym rozwojem za pośrednictwem własnych, prywatnych środków, z koniecznością pokonywania trudności, które zsyła na nich system. Wielki Naród w XXI wieku to naród, w którym nacjonaliści pełnią rolę emisariuszy idei. Oprócz działań stricte politycznych w naszym obowiązku leży kontrolowanie oddolnych inicjatyw i rozmyślne nadawanie im kierunku, żeby w ten sposób służyły wewnętrznej ekspansji kulturowej. Efektem tych działań musi być społeczeństwo świadome i zaangażowane, gdyż tylko na fundamencie takiego społeczeństwa możliwe są do zrealizowania nasze cele. Tam, gdzie naród samoistnie nie podjął inicjatywy z powodów swojej stagnacji czy też jałowości, tam nacjonaliści powinni rozsiewać ziarna idei, osobiście organizując wbrew wszystkiemu działania angażujące społeczność tak, by w późniejszym czasie móc zbierać plon. Wielki Naród dla nas jest Narodem, który wbrew kolejnym okupacjom potrafi rozwijać się u podstaw, tworząc struktury niezależne od państwa. Wielki Naród jest narodem, który znajduje się w nieustannym rozwoju, gdyż narody, które dosięga marazm – umierają.
Filip Paluch
Dlaczego nie z prawicą?
Często można przeczytać, że narodowy radykalizm to prawica czy nawet skrajna prawica. Nic bardziej mylnego i wprowadzającego w błąd. Prawica to zasklepiała w sztywnej formie przebrzmiała idea, a narodowy radykalizm to dynamizm i siła witalna narodu dostosowująca się do aktualnych warunków i zmian na świecie. Można by rzec, że skoro nie prawica, to pewnie lewica. To również jest błędem. Narodowy radykalizm, czy też narodowy rewolucjonizm, to nie lewica i nie prawica, a trzecia pozycja, która odrzuca ten stary podział służący systemowi do lepszej kontroli społeczeństwa i powodujący antagonizmy wewnątrz narodu. Adam Doboszyński w Zagadnieniach społecznych napisał: „W XIX wieku pojęciem tym zwykło się określać zachowawcze ugrupowania polityczne, zasiadające po prawej stronie parlamentu, które broniły autorytetu władzy, religii, tradycji narodowych oraz przywilejów warstw posiadających. Od czasu ukazania się papieskich encyklik »społecznych«, które spowodowały, że w społeczeństwach katolickich obrońcy religii stali się w wielu wypadkach radykalniejsi społecznie od jej wrogów, oraz od czasu silnego wysunięcia przez ruchy nacjonalistyczne haseł sprawiedliwości społecznej, przy równoczesnym pojawieniu się »faszyzmu lewicowego«, pojęcia prawicy i lewicy uległy pomieszaniu i stanowią dziś zupełne przeżytki”. Było to kilkadziesiąt lat temu. Dziś jest już tylko system i antysystem, gdzie po stronie demoliberalnego systemu stoją wszystkie ugrupowania popierające obecny status quo, w tym również te tzw. prawicowe, których politycy siedzą w kieszeniach wielkich międzynarodowych korporacji i banków.
Czy trwały sojusz z tzw. prawicą jest możliwy?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Nie, nie jest możliwy i nigdy nie był. Krótkotrwałe sojusze, zawarte dla osiągnięcia zamierzonych celów, owszem − są możliwe. Podobne zapatrywania na takie tematy jak: kryzys wartości rodzinnych, sprawy wiary, patriotyzm czy też wspólni wrogowie mogą łączyć nacjonalistów z prawicą, co nie zmienia faktu, że często te sojusze kończyły się źle dla nacjonalistów. W praktyce radykalne społecznie programy partii narodowo-radykalnych nie były do zaakceptowania dla prawicy. Przykładami mogą być Hiszpania czy Rumunia.
W Rumunii przed wojną działał Legion Michała Archanioła (rum. Legiunea Arhanghelul Mihail) założony w 1927 r. przez Corneliu Zelea Codreanu. Po tragicznej śmierci Codreanu władzę w Legionie obejmuje Horia Sima. W 1940 roku, po abdykacji króla Karola II, Sima zostaje wicepremierem w rządzie Iona Antonescu i zostaje proklamowane Narodowe Państwo Legionowe. Jednak niedługo trwał sojusz nacjonalistów z prawicą. Już w 1941 roku Antonescu usuwa Simę i legionistów z rządu oraz ważniejszych stanowisk w aparacie państwowym. W Bukareszcie doszło do krwawych starć pomiędzy legionistami a wojskiem, którego oficerowie, bojąc się radykalnego programu, wsparli rząd Antonescu. W tych walkach poległo 2500 legionistów, a 60 000 aresztowano.
W Hiszpanii sytuacja nie była aż tak tragiczna dla radykalnych nacjonalistów. Gen. Franco podczas wojny domowej ściśle współpracował z Hiszpańską Falangą Tradycjonalistyczną i Juntami Ofensywy Narodowo-Syndykalistycznej. Po wygranej wojnie Franco powoli odsuwa od władzy falangistów. Ustawa o Zasadach Ruchu Narodowego anulowała 26-punktowy program Falangi, a tym samym zawarte w nim akcenty radykalnego narodowego syndykalizmu.
Na Węgrzech nie było sojuszu pomiędzy narodowymi radykałami z Nyilaskeresztesek – Strzałokrzyżowcami kierowanymi przez Ferenca Szálasiego a autorytarnym reżimem admirała Horthy’ego. Zbyt duża popularność radykalnego programu społecznego Strzałokrzyżowców zaniepokoiła regenta na tyle, że kazał aresztować Szálasiego, którego skazano na 3 lata więzienia.
Tak kończyły się sojusze z prawicą bądź zdobycie za dużej popularności przez jakąś partię narodowo-radykalną.
Wydawać by się mogło, że dziś sytuacja jest lepsza niż przed wojną. Nic bardziej mylnego. Być może już nie będzie w użyciu ostra amunicja, ale prawicowe partie w krajach, w których dostają się do władzy, równie zaciekle atakują nacjonalistów, co lewica. Przykład Węgier jest chyba najlepszy do zilustrowania tego zjawiska. Działająca tam narodowo-radykalna partia Jobbik od samego początku była na celowniku systemowych partii. Po dojściu do władzy prawicowego Fideszu wyszło na jaw, ze partia ta zamierza użyć swej władzy do infiltracji zwolenników radykalnego Jobbiku, sprawdzać ich konta bankowe, a także użyć policji podatkowej, by w ten sposób wpłynąć nie tylko na zwolenników, a także działaczy narodowo-radykalnych.
Partie prawicowe deklarują też swoje poparcie dla Unii Europejskiej. Czasami z pewnymi zastrzeżeniami, ale nie sprzeciwiają się pozostaniu państw w jej strukturach. Co więcej, często też deklarują swoje poparcie dla polityki Izraela, co czyni ich współwinnymi śmierci i kalectwa tysięcy Palestyńczyków. Partie narodowo-radykalne zawsze stały i stoją na stanowisku całkowitej suwerenności państw i prawa narodów do życia we własnym kraju.
Na koniec warto przytoczyć to, co mówi narodowo rewolucyjny Złoty Świt:
„Tchórzliwa prawica wciąż zerka na brudne pieniądze oferowane przez syjonistycznych mocodawców na ołtarzu anty-nacjonalizmu. Ale czego możemy spodziewać się po demoliberalnej prawicy? Sam fakt, iż naszymi wrogami są wszyscy, »antyfaszyści«, lewicowcy, prawicowcy, centryści jest wielkim zwycięstwem naszej ideologii”.
Bogusław Wagner
Źródła:
http://www.legitymizm.org
http://www.nacjonalista.pl
Fronda
Polska Bangladeszem Europy
Piękna nasza Polska cała…, śpiewa zespół „Mazowsze”. Rzeczywiście, jeśli wziąć pod uwagę jej naturalne piękno, jest się czym zachwycić. Znacznie gorzej, by nie rzez fatalnie, wygląda Polska w ujęciu przestrzennym. Pod tym względem nasz kraj bywa uważany za jeden z najbrzydszych w Europie, ustępując w tym niechlubnym rankingu może tylko byłym postsowieckim republikom, jak Mołdawia, Białoruś czy Ukraina, gdzie architektoniczna szpetota, cechująca socjalistyczne „osiągnięcia”, jest jeszcze bardziej widoczna. Peerelowska szarzyzna, obecna w krajobrazie polskich miast i wsi, została zastąpiona nie mniej brzydką, „nowoczesną” mieszaniną dowolności, bezguścia i zwykłego kiczu, która aż bije po oczach. Przestrzenny chaos, który jest naszą „specjalnością” od kilku dziesięcioleci, poza tym, że godzi w poczucie estetyki, niesie ze sobą także inne, dużo bardziej wymierne konsekwencje.
Nie zwalajmy wszystkiego na „komunę”
Jest oczywiste, że miniony ustrój można śmiało ganić także i za bylejakość w budownictwie oraz planowaniu przestrzennym. Szybkie i tanie odbudowywanie kraju ze zgliszcz pozostałych po II Wojnie Światowej, doprowadziło do bardzo dużych zmian w wyglądzie polskich miast. Do dziś w krajobrazie urbanistycznym straszą przygnębiające blokowiska z wielkiej płyty – betonowe dżungle, poprzetykane tylko gdzieniegdzie kilkoma rachitycznymi drzewkami. Także i budynki użyteczności publicznej, jak dworce, szkoły czy ośrodki zdrowia wybudowane w tamtym okresie, są doskonałym przykładem na to, jak architektoniczne potworki mogą trwale zeszpecić miejski pejzaż. „Komuna” się jednak skończyła, lecz razem z nią nie poszła w diabły także nieudolność w sztuce architektonicznej i urbanistycznej. Przeciwnie, w wielu przypadkach jest jeszcze gorzej. By zachować obiektywizm, należy zaznaczyć, że niektóre budynki powstałe w PRL wybijały się ponad przeciętność, dzięki śmiałym koncepcjom zyskiwały nawet uznanie wśród specjalistów za granicą. Dzisiaj jednak ustępują miejsca kompletnie nieprzemyślanym projektom zagospodarowania przestrzennego, kończąc swój żywot definitywnie, lub tracąc swą pierwotną formę, zamieniane w ohydne, „funkcjonalne” kloce. Obecnie, na co zwracają uwagę przedstawiciele branżowych zawodów, w Polsce panuje pełna samowolka, a inwestorzy, podejmujący decyzję o budowie obiektów, nie liczą się z nikim i niczym. Masz pieniądze, możesz śmiało budować co chcesz i jak chcesz. Bez konsekwencji, bez większego ryzyka, że projekt zostanie zakwestionowany przez urzędników od planowania i zagospodarowania przestrzeni. Nic to, że powstają w ten sposób budynki odpychające swą formą, śmieszące groteskową imitacją, nie stanowiące spójnej całości z resztą. Byle szybciej, byle więcej. Obecny dysonans w układzie urbanistycznym pobił na głowę wszelką nieudolność socrealizmu i następujących po nim form. W wielu miejscach słusznie wykpiwane, nie poczyniły jednak takiego spustoszenia w przestrzeni miejskiej, co dyktowana neoliberalną chęcią zysku działalność rynku budowlanego w ostatnim ćwierćwieczu, z naciskiem na ostatnią dekadę. Większość obecnych inwestycji wiąże się z bowiem z wykorzystaniem każdego, najmniejszego nawet skrawka ziemi. Pociąga to za sobą degradację zabudowy śródmieść, ale też barbarzyńskie niszczenie zieleni miejskiej, w tym również wiekowych drzew, które ustępują miejsca królestwu betonu i asfaltu. Ulica Marszałkowska w Warszawie na fotografii sprzed 40 lat tonie w zieleni. Obecnie ciężko tam nawet o mizerny krzaczek – beton, stal i szkło wygrały. Niedawna dewastacja Ogrodu Krasińskich, gdzie z „błogosławieństwem” stołecznych urzędników wycięto 1/3 drzewostanu, czy wykarczowanie prawego brzegu Wisły, będącego unikalnym ekosystemem w centrum dwumilionowej aglomeracji, to tylko parę przykładów na bezwzględną działalność liberalnej, urzędniczo-biznesowej mafii. „Europejscy” troglodyci XXI w. nie ustępują w niczym swoim poprzednikom, wyhodowanym w obrębie wpływów wschodniej, sowieckiej barbarii.
Co by tu jeszcze spieprzyć?
Próby zwrócenia uwagi na opisane wyżej patologie w planowaniu przestrzennym miast (choć problem w równym stopniu dotyka także i wsi), od lat są głosem wołającego na puszczy. Jest on zwyczajnie zbyt słaby, by w dyskusji nad wyglądem polskich miast stał się słyszalny. Słuszne inicjatywy, jak ta sprzed kilku lat, kiedy na posiedzeniu sejmowych komisji Infrastruktury oraz Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej zaprezentowano projekt dokumentu Polska Polityka Architektoniczna - polityka jakości krajobrazu, przestrzeni publicznej, architektury, nie doczekały się większego odzewu. Autorzy projektu, czyli Stowarzyszenie Architektów Polskich, Towarzystwo Urbanistów Polskich oraz Izba Architektów RP, zwrócili uwagę na krytyczny stan polskiej przestrzeni, wskazując na nasilające się zjawisko chaosu funkcjonalnego i wizualnego, które jednoznacznie źle wpływa na jakość warunki życia obywateli. W dokumencie wymieniono główne czynniki, które niekorzystnie wpływają na ład przestrzenny, wygląd miast oraz ogólną kondycję mieszkańców, czyli: realizację zespołów mieszkaniowych bez dostępu do komunikacji publicznej, szkół, przedszkoli, zieleni i sportu, bezładną ekspansję stref podmiejskich, chaotyczną zabudowę komercyjną pasów przydrożnych oraz degradację przestrzeni publicznych, zaśmiecanych agresywną reklamą. Autorzy projektu żądali rozpoczęcia prac nad rządową wersją projektu Polskiej Polityki Architektonicznej, co wymagałoby uznania ładu przestrzennego za dobro publiczne oraz doskonalenia narzędzi legislacyjnych. Jaki skutek odniósł ów projekt? Zerowy, podobnie jak podpisanie przez Polskę (co należy traktować raczej w kategorii żartu) tzw. Karty Lipskiej, czyli dokumentu na rzecz zrównoważonego rozwoju miast europejskich Politycy, zarówno na szczeblu centralnym, jak i samorządowym, nie kwapią się, by na poważnie zająć się problemem, który dotyczy nas wszystkich.
Zdaniem znanego socjologa miasta, prof. Bohdana Jałowieckiego, chaos przestrzenny w Polsce (pojęcie kompletnie nieznane u naszych zachodnich sąsiadów), upodabnia nasz kraj do tego, co można zaobserwować w tzw. krajach Trzeciego Świata, gdzie przestrzenny nieład połączony jest z zaniedbaniem i niszczeniem zasobów, do czego dochodzą także zła sytuacja gospodarcza, kontrasty społeczno-ekonomiczne, a także słabe prawo oraz korupcja. Brak edukacji społeczeństwa pod kątem dbania o dobro wspólne, doprowadził do zobojętnienia Polaków na to, w jakim środowisku przyszło im żyć. Zwraca się uwagę na fakt, że Polacy do funkcjonowania w takich warunkach po prostu przywykli, nie ma więc dla nich większego znaczenia czy są to zaniedbania poprzedniego ustroju czy też chaos wprowadzony przez nadwiślański neoliberalizm. „Zafundowane” nam przez polityków udogodnienia dla bylejakości i braku harmonii, są jedną z przyczyn, dla których Polska jest traktowana jako miejsce do tymczasowych, szybkich i tanich inwestycji, przy wykorzystaniu niskiej ceny pracy. Nie ma więc mowy, by w tych warunkach mówić o stabilnej gospodarce oraz rozwoju ekonomicznym państwa i obywateli.
Z chaosem przestrzennym wiąże się też dość ściśle zjawisko gentryfikacji, które starałem się przedstawić w pierwszym numerze „Szturmu”. Nieudolna rewitalizacja, która często stanowi wstęp do gentryfikacji, z jednej strony oznacza szkody wyrządzone w wyglądzie budynków, z drugiej – zagładę dla starego układu przestrzennego. Tu również nie ma regulacji, a w stolicy i na prowincji dość często słyszy się o zakusach kapitału na atrakcyjnie położone, stare budynki, które mogą ot, tak sobie zniknąć z powierzchni ziemi, bo przez lata kolejni urzędnicy „zapominali” o wpisaniu obiektu do rejestru zabytków. Zresztą, samo wpisanie też nie gwarantuje nietykalności przed zakusami pazernych przedsiębiorców. Jednym z najbardziej znanych i drastycznych przykładów tego typu działalności jest zburzenie zabytkowej fabryki Kamlera na warszawskim Muranowie, gdzie w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego stacjonowała Komenda Główna AK. Przez luki w prawie, opieszałość urzędników, właściciel działki, na której stał zabytek, mógł bez przeszkód postawić nowe domy mieszkalne. A że dołożył tym samym kolejną cegiełkę do i tak rozerwanej przez działania firm deweloperskich Warszawy? A kogo to obchodzi? Przecież kasa się zgadza. Podobny los spotkał zabytkowy Port Praski, który spłonął w „niewyjaśnionych okolicznościach”. Firmy budowlane zacierają ręce, bo oto zamiast remontu starego dworca wodnego i otworzenia planowanego tam Muzeum Wisły, można myśleć o budowie luksusowego centrum mieszkaniowo-usługowego.
Sami sobie zaciskamy pętlę na szyi
Przedstawione wyżej w ogromnym skrócie przykłady oraz przyczyny jaskrawej dysharmonii w polskim układzie przestrzennym, nie są jedynymi w szerokiej palecie patologii. Całej winy nie da się też zrzucić na złe prawo, lokalne układy, korupcję, urzędniczą niemoc. Duża część problemu leży w nas. Widać to najdokładniej na obrzeżach miast z dominującą zabudową jednorodzinną, a także na wsiach, gdzie w dalszym ciągu króluje z jednej strony ohydna „polska kostka” (to wersja ekonomiczna), z drugiej – nie mniej obrzydliwe pseudoszlacheckie dworki (wersja lux). Kompletny brak dobrego smaku, bezguście idące w parze z egoizmem, oraz lekceważeniem pozostałych, rozwijają się w dużo poważniejsze problemy natury społecznej. Chaos i dowolność w stawianiu domów mieszkalnych, przeznaczanie przez gminy ogromnych połaci ziemi pod zabudowę czy kierowana wyłącznie chęcią szybkiego zysku sprzedaż gruntów, prowadzą do powstawania sporych komplikacji w życiu mieszkańców. Osiedla bez placów zabaw czy ośrodków zdrowia, spowodowane źle rozplanowaną zabudową utrudnienia w korzystaniu z dróg publicznych, to wszystko ma niebagatelny wpływ na funkcjonowanie lokalnych społeczności. Bez konkretnych kierunków polityki zagospodarowania przestrzennego na poziomie państwowym i lokalnym, bez rozsądnego wydatkowania publicznych pieniędzy, ale też i bez radykalnej zmiany w postrzeganiu przez społeczeństwo idei dobra wspólnego, nasz kraj coraz bardziej będzie przypominał piękny niegdyś tolkienowski Shire, zamieniony w dymiący i brudny moloch. Ewentualnie któryś z pozaeuropejskich krajów Trzeciego Świata.
Zbigniew Lignarski
Wybrana literatura:
Billert A., Likwidacja podmiotowości miast i ich degradacja jako wynik błędnej polityki rozwoju państwa, [w:] Zielone Wiadomości, http://zielonewiadomosci.pl/wp-content/uploads/2012/01/Billert_Likwidacja_podmiotowosci_miast.pdf
Billert A., Polskie miasta poza Europą, [w:] Zielone Wiadomości, nr 3, listopad 2010.
Jędraszko A., Billert A., Polska przestrzeń – polskie miasta. Sodoma i Gomora w sercu Europy, artykuł dostępny w wersji elektronicznej na: www.poznan.pl
Raport: Planowaniem przestrzennym w Polsce rządzi chaos, Rynek Infrastruktury, 3.07.2014, http://www.rynekinfrastruktury.pl/wiadomosci/raport-planowaniem-przestrzennym-w-polsce-rzadzi-chaos-7849.html
Urbanistyczny chaos i agresywne reklamy gnębią polskie miasta. Potrzebne są zmiany w prawie!, Bryla.pl, 31.07.2012,
http://www.bryla.pl/bryla/1,85300,12225193,Urbanistyczny_chaos_i_agresywne_reklamy_gnebia_polskie.html?bo=1
Imperializm jako najgorsza wada Idei Narodowej
Współczesna ideologia narodowa tak, jak ją rozumiemy i czujemy w Europie, różni się bardzo znacznie od tego, co chrzci się mianem szowinizmu, czy też bardziej nowocześnie: megalomanii narodowej. Być narodowcem, to nie znaczy wcale uważać, że mój naród, jest na świecie czemś jedynie najlepszem i najwyższem; jest natomiast czymś najdroższem i najbliższem sercu. Stąd płynie szacunek narodowca dla idei narodowej każdego innego narodu, co różnym głupkom daje okazję do kiepskich dowcipów na temat międzynarodówki nacjonalistycznej. Ta „międzynarodówka” jest po prostu poczuciem wspólności pewnego typu psychicznego. Będąc narodowcem muszę szanować uczucia narodowe innych. Wiem, że rodzą się one z tych samych pobudek moralnych. Niema takiego dobrego prawa, któreby mi pozwoliło zwracać się przeciwko temu u obcych, co dla mnie samego jest najdroższe.*
Stanisław Piasecki
Żyjemy w XXI wieku – wieku Globalnej Wioski, wieku eksperymentów na społecznościach narodowych, wieku zatargów i konfliktów, a przede wszystkim wieku imperializmów, które nasiliły się w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. W dzisiejszych czasach zagrożenie dla wolnych narodów niosą trzy imperializmy: amerykański, syjonistyczno-żydowski i rosyjski. Amerykański, który swoimi korzeniami sięga czasów I wojny światowej (od przystąpienia w 1917 roku USA do wojny i zerwania z dotychczasową polityką izolacjonizmu), doprowadził po 1945 roku do destabilizacji politycznej Korei, Wietnamu, Japonii, państw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a obecnie prowadzi politykę imperialną w oparciu o makdonaldyzację i amerykanizację społeczeństw tradycyjnych, co prowadzi do zatracania tożsamości na rzecz globalizacji. Syjonistyczno-żydowski, ponieważ od lat 30. XX wieku prowadzi na wzór III Rzeszy eksterminacyjną politykę wobec narodu palestyńskiego walczącego o swoje państwo i przy wsparciu swojego lobby w USA narzuca światu własną wizję historii opartą o mity Narodu Wybranego i Holokaustu, dzięki czemu może skutecznie terroryzować wszystkie nieprawomyślne wobec ich polityki środowiska. Rosyjski z kolei od kilkuset lat jest zagrożeniem dla narodów wschodnio- i środkowoeuropejskich wraz z narastaniem tendencji imperialnych i szowinistycznych, a swoje agresywne działania uzasadnia jak za Sowietów: choćby ochroną mniejszości rosyjskiej w atakowanym przez siebie kraju oraz ich demokratycznie podjętą wolą związania się na stałe z Federacją Rosyjską.
Kiedy piszę te słowa, mają miejsce rozpady Iraku, Jemenu, Libii czy częściowo Syrii. Dzięki obietnicom wprowadzenia demokracji pod bagnetami Jankesów, naród palestyński prowadzi dalej niepisaną wojnę przeciwko Izraelowi, łamiącemu raz po raz postanowienia rozejmu (w czym Palestyńczyków i ich niepodległościową walkę wspierają Syria, Iran i Hezbollah), a za naszą wschodnią granicą rozpala się na dobre rosyjski imperializm, który bezprawnie pozbawił Ukrainę Krymu i usiłuje oderwać jej wschodnie terytoria w celu utworzenia tzw. Noworosji, a jeszcze wcześniej zaatakował Gruzję i naruszył jej integralność terytorialną poprzez utworzenie samozwańczych państw Abchazji i Osetii Południowej oraz utopił we krwi niepodległościowe dążenia Czeczenów w 1994 i 1999 roku.
Niejeden naród w przeciągu swojej historii miał okresy, kiedy był wielkim mocarstwem, ale i miał także lata utraty niepodległości na rzecz silniejszych państw. Imperialne tradycje zawsze rodzą sentymenty historyczne ze strony różnych środowisk względem terytoriów, na które spogląda się z utęsknieniem. Niemcy patrzyli na stare krzyżackie ziemie (Pomorze, Mazury, ziemia królewiecka etc.), Turcy na dawne terytoria Imperium Osmanów, Albańczycy na stare serbskie ziemie tworzące obecnie marionetkowe państwo Kosowa, a my z sentymentem wspominamy o Kresach Wschodnich i czasach, gdy Polska była mocarstwem od Bałtyku do Morza Czarnego. Teraz gdy większość narodów posiada swoje państwa, których granice pokrywają się z granicami etnicznymi, jakiekolwiek mocarstwowe i imperialne dążenia prowadzą do naruszenia równowagi sił, a w konsekwencji do rodzenia się nurtów szowinistycznych, wywyższających swoją nację ponad inne, co powoduje w konsekwencji do roszczeń terytorialnych względem sąsiadów.
Dlaczego każdy nacjonalista, każdy narodowy radykał powinien się wyrzec imperializmu niezależnie od jego uzasadnienia historią, względami położenia etnicznego czy innych motywów? Bowiem imperializm po pierwsze wiąże się z szowinizmem, który prowadzi do narzucania podbijanym przez siebie narodom swojej kultury narodowej, obyczajów, stylu życia i wizji postrzegania świata. Po drugie narusza naturalną różnorodność narodów decydujących o kształcie swojego państwa niezależnie od obcych ośrodków politycznych. Po trzecie agresja zewnętrzna państwa imperialnego prowadzi do eskalacji konfliktu między narodami i skutkuje coraz krwawszym oporem ze strony narodu na terytorium podbijanego bądź okupowanego już kraju. Po czwarte naród pod butem imperializmu nie ma zagwarantowanej stabilizacji wewnętrznej, a nawet jest zmuszony poświęcać swoją pracę, wytwarzanie dóbr na rzecz okupanta. Niezależnie zatem od pięknych frazesów wszelkimi możliwymi metodami, jednak tak jak dwa plus dwa równa się cztery, czarne jest czarne, a białe jest białe, tak imperialna agresja pozostanie imperialną agresją.
Poza tym dzisiejszy świat stawia współczesnym narodom ważniejsze wyzwania niż historyczny sentymentalizm i tęsknota za czasami potęgi, których przeciętni obywatele nie wrzucą do garnków i nie ugotują, by wyżywić swoją rodzinę, których pracownicy nie przekształcą w sumy pieniędzy w celu zapłacenia kolejnych absurdalnych podatków czy czynszu za mieszkanie. Niestety także i w Polsce jest wiele osób patrzących na zagrażające nam mocarstwa jak na wzór do naśladowania. Postliberalna prawica, reprezentowana m.in. przez PiS, uważa USA za modelowy przykład państwa demokratycznego, które walczy z terroryzmem, państwa sukcesu i tolerancji. Analogiczne sympatie mają względem Izraela, który w ich opinii jest bastionem Europy przed islamskim zagrożeniem oraz państwem, którego narodowi za doświadczenia ludobójstwa z II wojny światowej należy współczuć (co się przełożyło na poparcie udziału polskich wojsk w interwencji USA w Iraku i Afganistanie czy przez fakt, iż europarlamentarzyści tak uzasadniali swój sprzeciw wobec uznania niepodległego państwa palestyńskiego). Część polskich konserwatystów i narodowców z kolei widzi inspiracje w Rosji rządzonej przez reżim Putina, odwołujący się do spuścizny państwowej ZSRS (swoją drogą uzasadniając je prowadzoną przez rosyjskiego „katechona” polityką antyimigracyjną, antygejowską, staniem na straży konserwatyzmu religijnego i obyczajowego, które to wartości przeciwstawiają zachodniemu, zgniłemu demoliberalizmowi).
Tym samym stają naprzeciwko siebie dwie wizje świata rodem z czasów zimnej wojny, gdzie z jednej strony USA i Izrael, a z drugiej – Rosja i jej sojusznicy. Pomimo iż postrzegają siebie jako największych graczy na geopolitycznej szachownicy, to jednak są dwiema stronami tego samego medalu, stwarzającego zagrożenie dla równowagi wolnego świata, niedopuszczając do rozwoju i stabilizacji poszczególnych państw. Powinniśmy odrzucić tak hermetyczne podziały na lewicę i prawicę, socjalizm i kapitalizm, jak i podział świata na proamerykański i prorosyjski w kategoriach geopolitycznych, ponieważ istnieje nadal przekonanie, że krytyk imperialnej Rosji to zwolennik Unii Europejskiej, USA i liberalnych wartości, a kiedy ktoś sprzeciwia się polityce amerykańskiej, to z automatu popiera Władimira Putina i jego antynarodowy reżim.
Ponadto imperialna polityka − umotywowana choćby szowinistycznie − prowadzi do zbrodni, które niszczą potencjał żywiołowy, demograficzny i ekonomiczny każdego narodu, a także zatruwa wzajemne stosunki polityczne na stosunkowo długi okres czasu. Tak było w czasach najazdów Mongołów na Europę, rzezi Ormian przez osmańską Turcję, Holokaustu, Hołodomoru, ludobójstwa Polaków na Wołyniu, śmierci setek tysięcy ludzi w czasie japońskich podbojów Dalekiego Wschodu doby II wojny światowej, mordów amerykańskich na Wietnamczykach, tak i jest obecnie w Iraku czy na Ukrainie. Imperializm w celu wzmocnienia swojej pozycji prowadzi od zawsze politykę „dziel i rządź”, która dzięki antagonizmom pozwala osłabić narody skłócone ze sobą i łatwiej je uzależnić.
Jako współcześni nacjonaliści przenoszący idee narodowego radykalizmu na grunt dzisiejszy, powinniśmy zatem wyrażać sprzeciw wobec każdego imperializmu niosącego zagrożenie dla światowego pokoju. Szacunek wobec innych narodów oraz obrona ich prawa do życia, posiadania własnego państwa, tworzenia i rozwijania kultur narodowych jest rzeczą pożądaną. Historia pokazała, iż wiele imperiów na przestrzeni wieków prędzej czy później upadło, bądź to siły wyższe wpływające na losy świata ze swojej woli pozwalały na rozpad danego imperium, motywowany między innymi karą Bożą za grzechy ludzkości. Dla imperialisty, nie tylko amerykańskiego, syjonistycznego czy rosyjskiego, ale każdego, powinno być to poważne ostrzeżenie, ponieważ kto podnosi rękę na słabsze od siebie narody, musi zrządzeniem losu zostać ukarany. Naszym obowiązkiem jest solidarność z tymi nacjonalistami, którzy poświęcają wiele dla walki z imperializmami w imię równorzędnej egzystencji narodów Europy i całego świata. Wolność narodom, śmierć imperiom!
Adam Busse
Realizm czy idealizm?
Zawarte w tytule pytanie zadaje sobie ludzkość od czasów antycznych; również ruchy nacjonalistyczne ostatnich 200 lat zmuszone były wielokrotnie się z nim mierzyć. Tomasz Masaryk miał powiedzieć kiedyś, że „małym narodem jest tylko ten, który ma małą myśl”. To stwierdzenie wydaje się oczywistym, podobnie jak oczywistą jest ciasnota horyzontów wielu współczesnych środowisk nacjonalistycznych. Przedstawiciele niejednego z nich uważają, iż po lekturze tej czy innej książki Dmowskiego odkryli nagle, na czym polega świat. Wyniesiony z tej lektury opacznie rozumiany realizm od razu daje mu narzędzia do chłostania przeróżnych romantyków i idealistów. Czy jednak wszystko to jest aż takie proste?
Na pierwszy rzut oka realizm wydaje się naturalny. Przecież uczą nas, że nacjonalizm to bezwzględna walka o interesy, poprzedzona chłodną, „endecką” analizą rzeczywistości, ważeniem argumentów, suchym mierzeniem racji przemawiających za różnymi rozwiązaniami, wreszcie doprowadzoną niemal do skrajności ostrożnością. Takie trzeźwe, wysublimowane spojrzenie ma bezpośrednio doprowadzić do możliwie najtrafniejszych wniosków. A jednak, jak się już wielokrotnie okazywało, jest to często droga donikąd, bo działaniami tak jednostek, jak i grup społecznych, często wiodą czynniki zgoła nieracjonalne.
Ostatecznie wypada stwierdzić, że gdyby człowiek każdą swoją decyzję rozważał pod kątem, który proponują przeróżni „realiści”, to pewnie nigdy nie zszedłby z przysłowiowego drzewa, bo uznałby, że wiąże się to ze zbyt wielkim ryzykiem… Dziejami ludów rządzą w pierwszym rzędzie wola, instynkty, namiętności i zbiorowe emocje – dzielone przez całe narody wyobrażenia zwane mitami, a nie rachunki zysków i strat, jak chcieliby tego oświeceniowi filozofowie.
Dwieście lat temu Maurycy Mochnacki zauważył, że czysty racjonalizm zabija wyobraźnię i wolę. Jest wyrazem dążności do przystosowania się do otaczającego świata, podczas gdy idealista pragnie go zmieniać. Konformistyczna mentalność kompromisu, ten kult rozsądku i umiaru, to filozofia podporządkowania się rzeczywistości, a nie kształtowania jej.
Odpowiedzią na kompromitację filisterskiego pseudorealizmu jest powrót do korzeni, do tego, co zawsze zwano idealizmem. Nie chodzi o romantyzm polityczny, rezygnację ze słusznej koncepcji opierania poglądów politycznych o trzeźwy osąd. Problem − wydaje się, że niezrozumiały dla niektórych − polega na tym, że trzeźwość wymaga wzięcia pod uwagę szeregu czynników nieuwzględnianych w opartych o teoretyzowanie i racjonalizm kalkulacjach, takich jak m.in. psychologia mas, mentalność narodów i człowieka jako jednostki, zdolność ludów do poświęceń, waga symboli i mitów.
Co na to wszystko klasycy endecji? Pytanie zasadne, bo często to zapisane w ich dziełach słowa okazują się być ostateczną, najwyższą instancją, do której odwołać się musi narodowiec rozważający jakiś problem… Otóż nawet tak, zdawałoby się, „przyziemny” nurt jak Narodowa Demokracja widzi w nacjonalizmie kierunek idealistyczny. Nie kto inny jak Roman Dmowski pisał: „[…] realny polityk Bismarck nie byłby stworzył cesarstwa niemieckiego, gdyby legion idealistów nie był rozwijał od początku stulecia idei zjednoczenia Niemiec. Gdyby nie było idealistów włoskich, nie istniałby wielki Cavour i zjednoczone Włochy, a Deak i jego następcy nie pozyskaliby dzisiejszego stanowiska dla Węgier, gdyby przed nimi nie pracowali idealiści węgierscy. […] A zresztą, czyż sam Bismarck, Deak, a tym bardziej Cavour nie byli sami idealistami?”. Dmowski poucza: realizm tak, ale tylko jako narzędzie, mające idealizm za punkt wyjścia.
Pomijając nieistotne w tym wypadku oceny wybitnych jednostek z przeszłości, w tym samym, co ojciec endecji, tonie pisze Georges Sorel: „[…] Można jednak zadać sobie pytanie, czy rewolucja nie oznaczała znacznie dalej posuniętej transformacji niż te, o jakich marzyli ludzie, którzy w XVIII wieku fabrykowali utopie społeczne. W czasach zupełnie nam bliskich Mazzini gonił za czymś, co ludzie roztropni jego epoki nazwali wariacką chimerą. Dziś jednak nie można już wątpić, że bez Mazziniego Włochy nigdy nie stałyby się wielką potęgą i że Mazzini dokonał dużo więcej dla włoskiej jedności niż Cavour i wszyscy politycy z jego szkoły”.
W pewnym sensie oddziaływanie podobnego zjawiska widzimy nawet dziś. Przecież znacznie trudniej byłoby nam zarażać młodą część społeczeństwa ideami patriotyzmu czy chociażby nacjonalizmu, gdyby nie wzorce ideowe, które dostarczyli nam powstańcy warszawscy czy żołnierze wyklęci. Można dywagować dziś nad sensem ich ówczesnej walki, ale mit, który stworzyli, buduje naszą siłę dziś i to jest niepodważalne. Ich pokolenie z kolei czerpało energię z mitów powstań styczniowego, listopadowego, kościuszkowskiego – zrywów równie idealistycznych i równie „nierozważnych”... Przecież to właśnie ówczesne mity: Racławice, heroiczna walka i śmierć Traugutta, gen. Sowiński w okopach Woli, stały się podwalinami dla poczucia narodowego wspaniałych pokoleń – walczącego o odrodzenie Polski oraz pokolenia wychowanego w II RP.
Tylko ktoś ograniczony uzna niniejszy wywód za nawoływanie do zerwania z samym pojęciem realizmu i oddania się jałowej romantycznej egzaltacji. Mowa raczej o potrzebie szukania drogi, która będzie korespondowała między trzeźwością oceny a świadomością, iż rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niż przewiduje to płytko ujęty racjonalizm. Szkoła realizmu politycznego, wypracowana przez obóz Dmowskiego, jest jednym z czołowych osiągnięć polskiej myśli politycznej i jako taka musi być również dla nas, nacjonalistów żyjących w XXI wieku, głównym odniesieniem w rozważaniach nad tym, jak realizować polski interes narodowy. Cóż jednak z nim wspólnego mają spłycone wywody przeróżnych, oderwanych tak naprawdę od rzeczywistości podwórkowych makiawelistów?
Bo czyż nie jest tak, że człowiekowi rozsądnemu nieraz otwiera się nóż w kieszeni na sam dźwięk słowa „realizm”? Czyż nie mają racji ci, którzy dowodzą, że marazm dzisiejszego społeczeństwa wynika z braku potrafiących zapalić je wielkich idei? Co ci pseudorealiści z wyrwanymi z kontekstu frazesami z książek Dmowskiego na ustach mają do zaproponowania narodowi poza swoją sklepikarską mentalnością? Oddajmy na koniec jeszcze raz głos historycznemu przywódcy endecji, który w tym sporze prezentował dość jasne poglądy: „Wielki jest naród nie tylko przez swą liczbę, bogactwo, potęgę materialną, wielkim staje się przez swą myśl, wiedzę, potęgę ducha. O samoistności narodu świadczy nie tylko niezawisłość polityczna, ale własna, samodzielna twórczość duchowa, życie w sferze duchowej nie tylko tym, co spada z cudzego stołu”.
Jakub Siemiątkowski
Precz z eurosceptycyzmem! Niech żyje Wielka Europa!
"Europa to dziś wielki organizm poddany szarlatańskim zabiegom, ciało wypełnione i wstrząsane strachem, bezwartościowe, którego krwią jest złoto, mięśniami maszyny i fabryki, a skórą gazetowy papier – to bezkształtna istota poruszająca się pod wpływem niepewnych i nieprzewidywalnych zawirowań, które wchłoną każdego, kto odważy się im przeciwstawić, czy choćby uwolnić się spod ich mocy." - Julius Evola
"Niech żyje Europa, Ona zawsze zwycięża!" - Von Thronstahl
Wśród szeroko rozumianej "prawicy", szczególnie wśród konserwatywnych liberałów i libertarian ale również wielu osób poczuwających się do idei narodowej niezmiernie popularnym jest określanie swoich poglądów mianem "eurosceptycznych". Iluż to pogromców islamu z Holandii czy Francji z parlamentarnych mównic ciskało gromy w stronę Starego Kontynentu mówiąc o tym, że potrzeba "mniej Europy", jakiż to jad wylewają wolnościowcy nie tylko na Unię Europejską (choć i tutaj obiektywnie należy stwierdzić, że niektóre antybrukselskie argumenty i slogany są po prostu nie do obronienia) ale na całą Europę. Cóż, tym ostatnim się nie ma co dziwić, ich duchową ojczyzną są w gruncie rzeczy Stany Zjednoczone, co na płaszczyźnie geopolitycznej manifestuje się chęcią ścisłej współpracy z Waszyngtonem, a w kwestiach bliższych przeciętnemu człowiekowi chęcią budowy państwa liberalnego, takiego, takiego... hm... no, takiego jak USA, może nie dzisiejsze, ale to z czasów Reagana. W niniejszym tekście nie będziemy się znęcać nad entuzjastami konserwatywnego liberalizmu, przyjmujemy do wiadomości, że z racji wyznawanych poglądów poczuwają się do przynależności do owej amerykańskiej kultury, przyjmujemy też do wiadomości, że bardzo chętnie zaszczepili by ją na nasz rodzimy grunt, przyjmujemy to do wiadomości i wyciągniemy z tego wnioski. Prosimy tylko, byście litościwie zaprzestali używania pojedynczych cytatów z prawa rzymskiego do uzasadniania swoich poglądów bo nie mają one nic wspólnego z ojczyzną Juliusza Cezara.
Bardziej niezrozumiałe jest jednak dla mnie to, że osoba uważająca się za nacjonalistę może pluć na Europę i określać swój stosunek do niej mianem "sceptycznego". Cóż, pomińmy maniakalnych islamofobów którzy, jak pisałem w poprzednim tekście, w gruncie rzeczy bronią obecnego status quo a sama nienawiść do imigrantów to jeszcze żaden nacjonalizm, zapewne wielu z narodowców ochoczo podpisałoby się pod niejedną antyeuropejską deklaracją. I jest to bardzo smutne.
Zacytuję propagandowe hasło z okresu kampanii przed referendum akcesyjnym - tak, jestem Europejczykiem.
Jestem Polakiem więc siłą rzeczy jestem też Europejczykiem. Europa jest naszym wspólnym domem, mamy wspólne wartości o które musimy walczyć a razem będziemy silniejsi. Brzmi jak lewicowa narracja zachwalająca UE? Cóż, istotnie. I właśnie to należy zmienić. I nie tylko to.
Jednym z naszych priorytetów powinna być walka kulturowa, między innymi walka o poprawne rozumienie pewnych pojęć. "Europa" została totalnie zakłamana. Czym jest Europa? Europa to grecka filozofia - Sokrates, Platon, Arystoteles. To tragedie Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa, a także niezapomniane dzieła Homera. Grecki kult Piękna. Olimpia i Termopile. Europa to Rzym z jego Prawem Dwunastu Tablic, to miasto będącym swoistym axis mundi. To legiony niosące światło cywilizacji barbarzyńcom i dzielnie broniące Imperium. Horacy i Juliusz Cezar. Łacina, język sakralny, język medyków i prawników, przez setki lat język inteligencji na całym kontynencie. Europa to miejsce gdzie rozkwitło chrześcijaństwo - wiara w naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Mnisi od świętego Benedykta, Dominika, Franciszka z Asyżu ale również wybitni papieże jak Grzegorz VII czy Urban II. Ogromne, wzbudzające zachwyt katedry, w których można doświadczyć hierofanii. Idea Imperium i tacy władcy jak Karol Wielki, Otton III czy Fryderyk Barbarossa. Kultura rycerska z jednej strony wielbiąca honor i siłę, a z drugiej mówiąca o potrzebie obrony słabych i uczciwego traktowania przeciwnika. Wreszcie, krucjaty, będące nie tylko obroną Krzyża przed islamem i "pielgrzymką zbrojną" celem ochrony wiernych zmierzających do Grobu Pańskiego ale również ogólnoeuropejskim wyrazem solidarności.
Ta wielowiekowa tradycja to nasza historia. Nie ma w niej mordowania dzieci nienarodzonych, chyba, że mowa o mrożącej krew w żyłach rzezi niewiniątek. Nie ma w niej negacji prawdy. Nie ma w niej egalitaryzmu, była hierarchia i dyscyplina. Nie ma indywidualizmu, zawsze istniała jakaś wspólnota. Nie ma fałszywego pacyfizmu, była gotowość poświęcenia życia za wiarę, ojczyznę, rodzinny dom.
Lewica ukradła jedno z naszych sztandarowych pojęć. A wielu z nas się na to godzi. Europa jest nasza, a nie lewicowa, nie demoliberalna, nie komunistyczna. To, co oni nazywają mianem Europy jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co przez setki lat rozumiano pod tym pojęciem.
No dobrze, ale co z tym wspólnego ma polski nacjonalista? Przecież nas powinno obchodzić dobro Polski, co nas obchodzi co się dzieje na Zachodzie (szczególnie, że wszyscy dookoła zawsze nas sprzedawali i sprzedawać będą)? Czemu mamy umierać za Lizbonę, Zagrzeb czy Oslo?
Polska powstała w wyniku chrztu Mieszka I. Był on nie tylko przyjęciem wiary katolickiej ale również jednoznacznym przyłączeniem się do konkretnego kręgu cywilizacyjnego. Kręgu, który nas kształtował, a my kształtowaliśmy jego. Tym samym staliśmy się częścią tego duchowego dziedzictwa. Nie ma polskości bez europejskości. Nie można być Polakiem i jednocześnie odrzucać Europy, tej Europy, która nas ukształtowała. Z drugiej strony, również i my daliśmy jej wielu wybitnych świętych, artystów, naukowców, a z racji na nasze położenie wielokrotnie broniliśmy Kontynentu przed zagrażającym mu zagrożeniem ze strony czy to Mongołów, czy Turków, czy wreszcie bolszewików. Skreślenie tego wszystkiego sprawia, że nasza historia staje się niezwykle uboga, a nasza tożsamość zbudowana byłaby... właśnie, na czym?
Polska leży w Europie i potrzebuje sojuszników. Cywilizacyjnie, kulturowo, religijnie różnimy się od Rosji. Stany Zjednoczone są daleko, o bardziej egzotycznych sojuszach nawet nie wspominajmy. Naturalnym byłoby ażeby Europa, tak jak w czasach jej największej chwały, była zjednoczona. Wówczas cały Kontynent będzie bezpieczny, a jego mieszkańcy żyli w dostatku. Nie łudźmy się, gdyby jakimś cudem w Polsce doszło do zmiany systemu politycznego to nic by to nie zmieniło. Kraj zostałby poddany izolacji na arenie międzynarodowej, a przemiany społeczne które rujnują Zachód i tak prędzej czy później dotarłyby do nas. Chyba, że nacjonalizm ma polegać na krzyczeniu o nienawiści do imigrantów bądź chęci odbicia Kresów, natomiast zupełnie nie przeszkadzają nam przemiany kulturowe - ale z takiego nacjonalizmu pierwszy się wypisuję.
Walka narodowo-radykalna to jednak nie tylko walka stricte nacjonalistyczna. Walka o Polskę to nie jedyne, czym powinniśmy się kierować. Fakt, iż cały kontynent jest naszym wielkim dziedzictwem był zawsze mocno akcentowany, wystarczy przypomnieć szeregi nacjonalistów walczących solidarnie w Hiszpanii przeciw bolszewizmowi czy myśl polityczną lidera rexistów Leona Degrelle'a. Dziś zaś stawką jest ocalenie całego Kontynentu przed zniszczeniem go przez demoliberałów, marksistów, feministki, zielonych i wszelakich lewaków czy dziwaków. Wielowiekowa Tradycja potrzebuje rycerzy, którzy ją obronią. Największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji nie jest wojujący islam, nawet ten spod znaku Państwa Islamskiego. Największym zagrożeniem nie są miliony imigrantów. Największym zagrożeniem nie jest rosyjska armia która ostatnimi czasy wdziera się w głąb naszego Kontynentu - dzisiaj na Donbas, jutro być może do Kijowa, a kto wie gdzie pojutrze? Największym zagrożeniem nie są nawet Stany Zjednoczone z ich neoliberalną polityką i MTV. Niestety, największym zagrożeniem dla Europy są sami Europejczycy. Oczadzeni liberalizmem, od kilkudziesięciu lat żyją niczym mieszkańcy Rzymu w okresie schyłku, ciesząc się życiem i nie odczuwając żadnych wyższych potrzeb oraz nie przejmując się barbarzyńcami u bram. Co gorzej, o ile garstka intelektualistów i duchownych widziała gasnący płomień Imperium gotowa była strzec płomień Tradycji i ratować Rzym jako idee fixe ratując jego dziedzictwo kulturowe o tyle dzisiaj nikt nie jest takowym procesem zainteresowany. Co komu po barokowych pałacach?
Rosyjską armię można powstrzymać, na ISIS mogą spaść tysiące bomb, ale jeśli nie wróg zewnętrzny, przed którym nie będziemy w stanie się obronić, to demografia i powolna agonia doprowadzi do upadku cywilizacji europejskiej. Aborcja, związki jednopłciowe, mentalność niewolnika pieniądza czy po prostu powszechna bezpłodność - to wszystko prędzej czy później musi doprowadzić do zniszczenia instytucji rodziny a tym samym fundamentu na którym zbudowano nasz dom. Europejczykom należy przypomnieć to, w co wierzyli ich przodkowie. Trzeba przywrócić im dawną dumę. Europa znów musi być europejska. Jeśli wierzymy w Wielką Polskę, musimy uwierzyć w Wielką Europę.
Michał Szymański