Polacy i Ukraińcy – przyjaciele czy wrogowie?

Konflikt ukraiński i związane z nim kontrowersje ostatnimi czasy przycichły – ilość informacji, komentarzy, grafik i innych „patriotycznych” arcydzieł na różnych „narodowych” stronach i fanpejdżach facebookowych znacznie się zmniejszyła, a i na naszym, „szturmowym”, kwestia wydarzeń na wschodzie nie wywołuje już tak jadowitych ataków i kłótni jak niegdyś. Długo unikałem tej tematyki, długo odwlekałem moment, w którym napiszę do pisma tekst, który jednoznacznie będzie z tym krajem związany. Niemniej jednak, ponieważ z jednej strony ładnych kilka godzin temu nasz miesięcznik, wraz z innymi polskimi środowiskami nacjonalistycznymi, wspólnie z Ruchem Azowskim postanowił zaprotestować przeciw polityce „Swobody” we Lwowie, z drugiej zaś jestem pod ogromnym wrażeniem pewnej internetowej społeczności, która na punkcie wszechobecnych „banderowców” totalnie zwariowała i – odgrzewając stare, dawno już przetrawione kotlety takie jak chociażby zdjęcia studentów z czerwono-czarną flagą – pielęgnuje swą nienawiść tworząc z niej wręcz sens swego istnienia, uczynię to, co uczynić należy.

Na wstępie od razu wyjaśnię – to nie będzie tekst obalający mity na temat Ukrainy. Bardzo dobre kompendium wiedzy na bardzo popularnym portalu narodowym opublikował mój redakcyjny kolega Witold Dobrowolski, o wkładzie Jakuba Siemiątkowskiego nawet nie będę wspominał, w związku z czym daruję sobie wypisywanie oczywistych oczywistości. Kto jest ciekaw wiedzy, ten niech poszuka. Nie chce mi się też tłumaczyć dlaczego dla większości z nas ukraiński zryw w 2014 roku, a następnie walka w okopach Donbasu oraz rozwój tamtejszego nacjonalizmu, a już zwłaszcza ewolucja ideowa (jak najbardziej korzystna i godna naśladowania) są dla nas czymś fascynującym – byłoby to równie śmieszne jak tłumaczenie na łamach przedwojennego, legendarnego pisma narodowo-radykalnego „Prosto z mostu” dlaczego na początku lat dwudziestych z ogromnym optymizmem patrzyło się na wydarzenia w słonecznej Italii bądź czemu należy odmawiać kolejne różańce w intencji bohaterskich krzyżowców broniących w równie słonecznej Hiszpanii Krzyża świętego i obalających zgniłą, czerwoną Republikę.

O czym więc będziemy dziś pisać? O tym, jak te stosunki polsko-ukraińskie wyglądać powinny. Od problemu tego wszak nasze państwo (bez względu na to, kto by nim nie rządził) uciec nie może. Lwów – odbijać czy też nie? Wołyń – jak rozliczyć? Polacy na wschodzie – jak sprawić, żeby ich sytuacja była jak najlepsza?

Po tym przydługim wstępie zapraszam do dalszych rozważań.

***

Nim zajmiemy się Ukrainą przeanalizujmy całokształt naszej polityki wschodniej i zastanówmy się – czy jest ona konsekwentna czy też może wręcz przeciwnie? I jakie daje ona owoce?

Pierwszym państwem, nad którym warto się pochylić jest Litwa. Z Litwinami przez kilkaset lat posiadaliśmy jedno państwo, jednak dzisiejsze zachowanie rządu wileńskiego przypomina psikusy młodszego brata, który z zazdrości o to, że starszy jest większy, silniejszy i może później chodzić spać od czasu do czasu coś mu spsoci. Nic tym nie zyska, ale poczuje się ważniejszy. I tak jest z Litwinami – a to zabronią pisowni polskich nazwisk w dokumentach, a to pozrywają jakieś polskie tablice przed kamerami telewizyjnymi… Sami nic na tym w gruncie rzeczy nie zyskują, ale przynajmniej uprzykrzą życie Polonii. Polski rząd w zasadzie niespecjalnie się jednak tym przejmuje, wszak państwo to, podobnie jak Rzeczpospolita, należy do euroatlantyckiego bloku geopolitycznego, panuje tam demokracja i prawa człowieka, więc w zasadzie wszystko gra. Nawiasem mówiąc, rozmaici pogromcy „banderyzmu” na każdym kroku podkreślają ogrom rzezi wołyńskiej a o Ukraińcach mówią wyłącznie per „banderowcy” – jakoś jednak nigdy nie widziałem by „szaulisom” wypominano tak namiętnie dyskryminację Polaków oraz planowano jakieś pomszczenie zbrodni z okresu II wojny światowej, jakich dopuścili się Litwini na Polakach, a trochę ich było – masowe prześladowanie polskich księży czy kilkanaście tysięcy rozstrzelanych w Ponarach to tylko wierzchołek góry lodowej. Tak czy owak – politycy udają, że wszystko jest okej, żadnej silniejszej reakcji na krzywdę Polaków. Takiej linii należy oczywiście pokazać czerwoną kartkę.

Kolejnym państwem jest Białoruś. Z Białorusią to jest generalnie ciekawa sprawa – o ile „antykomunistyczna” centroprawica w Polsce Łukaszenki i jego państwa autentycznie nienawidzi, o tyle narodowcy (i to nie tylko ci lewoskrętni), a nawet najróżniejsi tradycjonaliści i monarchiści do tego państwa odnoszą się z wyjątkową wręcz sympatią. Pedały swoich parad nie mają, banksterstwo nie może wysysać krwi z ludu, a organizacjom międzynarodowym czy obrońcom praw człowieka Baćka pokazuje czerwony palec – idealne państwo, chciałoby się rzec! Oaza konserwatyzmu pośród demoliberalnego Mordoru. Oczywiście ten obraz jest w znacznej mierze bzdurą, ale nie o tym teraz. Ostatni dyktator Europy nie ukrywa, że państwo to jest sarkofagiem ZSRR – przywrócił flagę republiki sowieckiej, językiem urzędowym jest rosyjski, największym świętem jest rzecz jasna 9 maja, a kontrwywiad zwie się KGB – nawet Rosjanie przemianowali swoją razwiedkę na FSB, a Białorusini powołali sobie taki twór, który nazwą przypomina osławioną ponurą sławą jednostkę. Lepsze poczucie humoru mają już tylko w Noworosji bo tam porządku pilnuje NKWD – ale ten zbójecki twór parapaństwowy w znacznej mierze odwołuje się do czasów stalinowskich, więc nie powinno nas to w ogóle dziwić.

Ponieważ Rzeczpospolita Polska jest państwem demokratycznym, z gospodarką wolnorynkową, członkiem NATO i UE, toteż za wszelką cenę przez lata dążyła do konfrontacji z Białorusią, a konkretniej – z prezydentem Łukaszenką. Obalenie go przez długi czas stanowiło swoistą idee fixe polskiej dyplomacji – co nie najlepiej świadczy o skuteczności polskiej dyplomacji. Jedyne, co udało się politykom rządzącym naszym krajem osiągnąć, to stałe wbijanie szpili w środowiska kresowe. Pamiętamy różne historie związane ze Związkiem Polaków na Białorusi, z panią Andżeliką Borys, z różnymi persona non grata – to wszystko efekt rewelacyjnej polityki zakładającej, że w imię ideologii należy iść na dyplomatyczną wojnę. Mniej medialnymi przejawami tego obłędu były takie nieprzyjemności ze strony państwa białoruskiego względem Polaków, jak chociażby decyzja, iż w Kuropatach (czyli miejscu masowych egzekucji dokonanych przez NKWD, takim lokalnym odpowiedniku Katynia) powstanie ogromny kompleks wypoczynkowy. Cokolwiek nie mówić o kulcie Stepana Bandery wśród Ukraińców czy o jakichś chuligańskich ekscesach ze strony prywatnych osób lub małych partii politycznych, to nie przypominam sobie, żeby rząd kijowski, obecny, poprzedni czy ten z okresu „pomarańczowej rewolucji” postanowił, żeby obok cmentarza pomordowanych Polaków postawić wielką dyskotekę.

Te dwie postawy, jakże różne, łączy jedno – Polska nie potrafiła odpowiednio bronić swoich interesów i jedyne, co załatwiliśmy, to nieprzyjemności jakie spadły na naszych rodaków.

I w tym miejscu warto chyba przyjrzeć się relacjom polsko-rosyjskim – nie są one, delikatnie mówiąc, rewelacyjne, niemniej jednak z racji chyba na fakt, iż mowa o światowym mocarstwie, paradoksalnie prowadzimy względem niego najrozsądniejszą politykę. Oczywiście nasze relacje z Moskwą są naznaczone piętnem historii – jednak brak tu wyjątkowo nachalnego rozdrapywania ran i domagania się by, dajmy na to, carycę Katarzynę II Rosjanie potępili bądź przestali świętować 9 maja gdyż dla nich zawsze będzie to „dzień zwycięstwa nad faszyzmem” a Armia Czerwona, ta Armia Czerwona która ma krew na rękach wielu tysięcy Polaków, która nie przyszła powstańcom warszawskim z pomocą i która w okresie Polski Ludowej współorganizowała obławy na żołnierzy wyklętych, hołubiona jest jako obrończyni Mateczki Rosji i „wyzwolicielka” Europy wschodniej, która to wredna Europa wschodnia docenić trudu prostego Iwana nie potrafi. Umówmy się, takie postulaty to byłby totalny nonsens. Sprawa katyńska nie jest może dla nas, jako Polaków, załatwiona w sposób dość satysfakcjonujący, gdyż Rosja zapewne nigdy nie uzna mordu na polskich oficerach za akt ludobójstwa, o co swego czasu usilnie walczyliśmy, jednak do samej odpowiedzialności za nią się przyznała, cmentarz katyński wygląda tak, jak każde miejsce masowej rzezi wyglądać powinno, a honory polskim oficerom oddają nie tylko polskie, ale również rosyjskie delegacje. Oczywiście, faktem jest, że Rosja prowadzi z nami grę, grę wymagającą bystrości i przebiegłości, oraz często będzie nas prowokować do różnych zachowań, które mogą osiągnąć jej swój własny cel naszym kosztem, takie jednak są prawa światowej polityki, zwłaszcza prowadzonej pomiędzy atomowym mocarstwem a państwem średniej wielkości i o średnim prestiżu. No i istotna rzecz – z tych trzech państw to chyba Rosjanie najmniej utrudniają życie mieszkającym w tym kraju Polakom.

Jaki więc na początek płynie z tego morał? Ani swoista zimna wojna, ani zamykanie oczu na rzeczywistość nie przynoszą pozytywnego skutku. Przewaga Rosji nad nami paradoksalnie chyba umożliwiła nam prowadzenie najrozsądniejszej polityki spośród wszystkich tych trzech państw.

Kolejna rzecz, którą powinniśmy zauważyć, tyczy się „naszego” podwórka – każdy naród ma swoje mity narodowe i wojowanie z nimi często może skończyć się tragicznie. Jednocześnie jednak nigdy jakoś nie zauważyłem, żeby w dyskusjach na temat Białorusi wątek sowieckiej symboliki budził jakieś silniejsze kontrowersje. A przecież Sowieci odpowiadają za śmierć kilkuset tysięcy Polaków. I błagam, proszę nie używać argumentu, że strzał w tył głowy jest mniej drastyczny od tego, co UPA wyrabiała na Wołyniu – Sowieci to nie tylko Katyń, to również zsyłki w tak paskudne miejsca jak Kołyma, gdzie temperatura wynosiła -50 stopni czy czy pustynia Kara-kum, gdzie amplituda w ciągu doby wynosiła ponad 50 stopni, o braku wody zdatnej do picia już nie mówiąc. Sowieci to nie tylko Miednoje, ale również tortury stosowane przez NKWD, a później również przez ich kolegów z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Informacji Wojskowej, takie jak wsadzanie genitaliów do szuflady – ale to jakoś nikomu nie przeszkadza zachwycać się, jaki to Baćka jest fajny gdy nie pozwala zboczeńcom maszerować. Z Rosją to już w ogóle powinniśmy pójść na wojnę, tak śmiejemy się z obecnie rządzącej partii, że chce nas skonfliktować z Moskwą, a używając gimbopatriotycznej logiki takie zachowanie jest jak najbardziej słuszne. Jak ci Rosjanie mogą czcić krasnoarmiejców? Dla nich to obrońcy przed hitlerowską agresją? (co prawda mnie to się zdaje, że masowa kolaboracja z Niemcami wśród Rosjan nie wzięła się znikąd, a ta „agresja” to i tak było wyzwolenie w stosunku do stalinowskiej dyktatury, ale nie mnie to oceniać, jak Rosjanie chcą mieć mit „dobrej” Armii Czerwonej, to niech go sobie mają) Przecież Rosjanie wkroczyli 17 września do Polski, przecież zsyłano Polaków do Kazachstanu, na Syberię, na Donbas! Ukraińcy uważają Banderę za bohatera? To sprawdźcie sobie, ilu Rosjan pozytywnie ocenia Stalina, przy którym krwawy Stepan czy Szuchewycz to jedynie łobuzy z brzytwą zestawione z gangsterem uzbrojonym w broń maszynową. Na deser taka refleksja – nie słyszałem by Ukraińcy (może jakiś margines marginesu) wychwalali rzeź wołyńską i uważali ją za wydarzenie chwalebne w swej historii, za to 45% Rosjan uznaje terror stalinowski za uzasadniony, a przynajmniej usprawiedliwiony. Ten terror, którego ofiarą padło chociażby 100 tysięcy Polaków zamordowanych przez komunistyczną bezpiekę w ramach „operacji polskiej” pod koniec lat 30.

***

W tym momencie chciałbym zaproponować małą przerwę i od tych nudnych rozważań ucieknijmy w świat fantazji – otóż chciałbym na wstępie zaproponować Czytelnikowi, aby odnalazł sobie, dajmy na to, na YouTubie piosenkę kultowego skinowskiego, nacjonalistycznego zespołu z lat 90. o nazwie „Legion”, a utwór nosi tytuł „Legiony Polskie”. Piosenkę tę kilka lat temu bardzo lubiłem, a jej refren (cytuję z pamięci) „sztandarów moc, godła blask drogę oświetla nam, legionom polskich miast! Za Twoje męki, cierpienia odda świat, skradzionej ziemi szmat”, idealnie pasować będzie do naszej wizji, którą się teraz pobawimy, w której to jakiś patriotyczny rząd rządzący w naszym kraju realizuje marzenia wielu narodowców i dokonuje agresji celem odbicia Lwowa.

Wojsko Polskie przekracza granicę, czołgi rozjeżdżają budki strażnicze, a silniki myśliwców już po kilku minutach straszą banderowców z Lwowa swym hukiem. Żołnierz polski wspierany jest przez ochotników z nacjonalistycznych oddziałów – Pierwszy Pułk Straży Niepodległości im. Romana Dmowskiego zajmuje kolejne przyczółki, wywiesza narodowe flagi na miejsce ukraińskich szmat, od czasu do czasu zdarzy się nawet kogoś rozstrzelać – niechaj wroga przemoc drży, już zwycięstwa dzień nadchodzi, Wielkiej Polski moc to my! Siły ukraińskie tkwiące w znacznej mierze na wschodzie nie są w stanie walczyć na dwa fronty, zadają naszym chłopcom pewne straty, jeden z Jastrzębi zestrzelony przez obronę przeciwlotniczą spada na centrum Lwowa, bohaterski pilot w ostatnim akcie patriotyzmu kieruje maszynę tak, by wyrżnąć idealnie w „Kryjivkę”, banderowską knajpę w której nazwy dań nawiązują do tradycji Ukraińskiej Powstańczej Armii.

No a teraz zastanówmy się moi drodzy – dlaczego Rosjanie mogli zająć bezkarnie Krym, a Polacy Lwów już niekoniecznie? A tym bardziej – dlaczego mogła powstać Noworosja? Po pierwsze dlatego, że Rosjan mieszkających na Krymie i Donbasie jest dość sporo – w przeciwieństwie do Polaków na Zachodniej Ukrainie, których jest trochę, ale nie na tyle dużo, by móc prowadzić wojnę hybrydową. Kto uwierzy w zielone ludziki pod flagą biało-czerwoną? Jacy znowu separatyści we Lwowie? Serio? Żarty na bok. Jest jednak pewien inny problem, problem o którym znów nikt z nas nie lubi myśleć, a jest nim praktyczne zastosowanie wielowiekowej mądrości - „co wolno wojewodzie…”. Niestety, tak się składa, że Polska nie jest największym państwem na kuli ziemskiej, nie posiada kilku tysięcy głowic nuklearnych, które mogłaby wsadzić w międzykontynentalne pociski balistyczne i wystrzelić we wszelkich kierunkach świata doprowadzając do anihilacji ludzkości, nie posiada kilkusettysięcznej armii wyposażonej w nowoczesny sprzęt wojskowy, służb specjalnych mających realny wpływ na światowe rozgrywki, nie posiada takich zasobów ropy i gazu, uranu, potencjału ekonomicznego, hord miliarderów którzy byliby w stanie sformować prywatne armie zdolne do zaatakowania niejednego kraju, no i przede wszystkim… Polska nie jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. A Rosja nim jest, i każdą rezolucję którą świat chciałby utemperować zapędy Moskwy, może sobie spokojnie zawetować. Ot, taki drobny szczegół.

Polska atakując Ukrainę złamałaby art. 2 pkt. 4 Karty Narodów Zjednoczonych – a agresja jest dziś poważnym pogwałceniem prawa międzynarodowego. Nikt z nas chyba nie wierzy w to, że Rada Bezpieczeństwa wydałaby zgodę na wywołanie wojny w Europie – po istnej katastrofie humanitarnej, jaką była wojna w Bośni, taki scenariusz jest absolutnie nie do wyobrażenia. Zresztą, jeśli mnie pamięć nie myli, nawet agresja USA na Irak odbyła się bez mandatu ONZ, i to w czasach powszechnego przeświadczenia, że Stany mają moralny obowiązek Husajna obalić – więc o czym my tu w ogóle mówimy?

Oczywiście konsekwencje takich działań byłyby brzemienne w skutkach – ilość sankcji, jakie spadłyby na nasz biedny kraj, byłaby przeogromna. A czy warto by było? Nasz kraj po dziś dzień nie potrafi zasypać nierówności między Polską A i Polską B – a każdy, kto przekroczył granicę polsko-ukraińską przyznaje, że wówczas przed oczyma pojawia się zupełnie inny świat. Może i ziemie na Ukrainie są żyzne, ale ilość pieniędzy które należałoby w to włożyć, byłaby ogromna. Wręcz niewyobrażalna, zabójcza dla budżetu. A teraz proszę, przypomnijmy sobie, że ten cały Lwów odbito w wyniku interwencji zbrojnej – proszę doliczyć jeszcze konieczność odbudowy zniszczeń w strefie wojennej. Chorwaci w 1995 roku odbili Krajinę z rąk serbskich separatystów – co rok mają wolne by świętować to wielkie zwycięstwo, ale sama Krajina po dziś dzień straszy swym wyglądem.

A może by tak zagnać Ukraińców do niewolniczej pracy? A może by tak ich wysiedlić? Wysiedlenia dobra myśl, wszak nie łudźmy się, jak tego nie zrobimy to nacjonaliści zaraz stworzą ruch oporu i zaczną do nas po prostu strzelać (najlepiej to w ogóle byłoby ich wszystkich wystrzelać, nie?) – każdy z tych pomysłów jest rażącym pogwałceniem praw człowieka, i to takim, które zakończyć mogłoby się tylko na dwa sposoby – mniej drastyczny to jakaś misja Błękitnych Hełmów pilnujących biednych Ukraińców przed polskimi ludobójcami (ot, i tyle by było z waszej walki o pamięć historyczną – teraz to Polacy byliby tymi złymi), nie zdziwiłbym się jednak wcale, gdyby państwa NATO przyszły nam, w imię obrony demokracji, z jakąś braterską pomocą i taki rząd po prostu obaliły, uprzednio dokonując kilku bombardowań, jak to zazwyczaj państwa NATO broniąc demokracji mają w zwyczaju.

***

Wróćmy więc do rzeczywistości i pomyślmy, co zrobić z tą nieszczęsną Ukrainą.

Skoro – jak już ustaliliśmy – w najbliższym czasie na Ukrainie rządzić zapewne będą Ukraińcy, a jednocześnie mieszka tam polska mniejszość, to chyba wypadałoby prowadzić taką politykę, żeby tym Polakom, delikatnie rzecz ujmując, życia nie utrudniać. A niestety, jeżeli kogoś nazywa się łajdakiem, a jego rodzinę mianem łobuzów, to zazwyczaj sympatii do nas nie żywi.

Ukraińcy żywią sympatię do UPA nie dlatego (miałem nie pisać rzeczy oczywistych ale jednak chyba się nie da inaczej), że chcą zabijać Polaków i fascynuje ich rzeź wołyńska, ale dlatego bo widzą w swych partyzantach bojowników o niepodległość. Bojowników o niepodległość, którzy walczyli tak przeciw Niemcom (a przypadki kolaboracji były w tym przypadku tym samym, co współpraca polskiego podziemia z okupantem – formą działalności antysowieckiej, w dodatku sporadyczną), jak i przeciw Sowietom. UPA po końcu wojny nie zniknęła, a ci, którzy nie zginęli w boju lub w katowniach NKWD, trafiali na lata do łagrów. A teraz zastanówmy się wspólnie – jeśli trafił się akurat taki rezun, który mordował Polaków na Wołyniu, a przy okazji też walczył z okupantem, i po latach wracał do domu z niewoli, to o czym opowiadał? I jako kogo go przedstawiano? Jako bojownika o niepodległość narodu czy ludobójcę? I kto, do licha, przy kominku opowiada wnukom, że podczas wojny odcinał głowy piłą?! A skąd to zdziwienie u jednego czy drugiego Niemca, gdy nagle okazywało się, że jego dziadek to służył na froncie wschodnim, ale w obozie koncentracyjnym? Czy to takie dziwne, że takimi rzeczami nikt się nie chwali? Ukraińcy nie negują rzezi wołyńskiej bo są źli – oni po prostu albo o niej zwyczajnie nie wiedzą, albo próbują to wyprzeć gdyż po kilkudziesięciu latach niewoli jest to dla nich jako narodu zbytnim szokiem.

Chcemy by ofiary rzezi wołyńskiej miały należyte cmentarze i w odpowiedni sposób oddano im szacunek? Chcemy ażeby Ukraińcy potrafili przyznać się i przeprosić za tę tragedię? W takim razie nauczmy się z nimi dyskutować o tym, spokojnie i bez wyzwisk. Polscy biskupi potrafili wobec Niemców za głębokiej komuny powiedzieć „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Każdy chyba wie, ile to Niemcy mieli na sumieniu, a ile Polacy, ale jednak uważamy ten gest za gest szlachetny, a co więcej – umożliwił on rozsądny dialog między naszymi narodami. Dziś każdy wie, kto był katem, a kto ofiarą – nie trzeba jednak było do każdego Niemca mówić per „hitlerowcu”. Należy Ukraińcom uświadomić, że nie wszyscy żołnierze UPA byli kryształowo czyści – acz z drugiej strony również i my powinniśmy mieć świadomość, że nie wszyscy byli demonami w ludzkiej skórze palącymi wsie. W tym przypadku prawda nie leży pośrodku, ale też nie jest ona zerojedynkowa, tak jak chciałaby tego każda ze stron.

***

Mała refleksja – używa się argumentu, że Ukraińcy nie mają prawa odwoływać się do tradycji UPA gdyż to byłoby dokładnie tym samym, co Niemcy wzdychający do III Rzeszy.

Dwie kwestie – po pierwsze RFN prowadzi obecnie bardzo zgrabną politykę historyczną. Tak, tak, jesteśmy narodem sprawców, Holokaust nas obciąża, na szczęście w ustawie zasadniczej (niemiecka konstytucja nie nosi tego miana) mamy zapisane, iż nigdy więcej nie powstanie takie totalitarne państwo, za zbrodnie przepraszamy i kajamy się, a nawet rekonstrukcje historyczne z użyciem nazistowskiej symboliki są tam nie do wyobrażenia. Z drugiej jednak strony próbuje się zrzucić ciężar antysemityzmu również na inne narody (nie mówiąc już o tej słynnej zbitce „naziści”), gdyż przecież Węgrzy, Rumuni, Francuzi czy Serbowie również mordowali Żydów na potęgę. Przede wszystkim zaś – próbuje się stworzyć ciekawy (i nie do końca prawdziwy) obraz, iż Waffen-SS to była jednostka samych sadystycznych nazistów którzy szli na front dobrowolnie, natomiast Wehrmacht był regularną armią więc służba w nim ujmy nie przynosiła. Takie filmy jak „Jeniec – tak daleko jak nogi poniosą” czy ten nieszczęsny serial „Nasze matki, nasi ojcowie” doskonale pokazują, że Niemcy próbują przynajmniej częściowo uporać się z trudnym dziedzictwem przeszłości, a także oczyścić się ze swych brudów przed światem. I idzie im to całkiem nieźle.

Niemcy jednak przede wszystkim dlatego tak się zdenazyfikowali, gdyż zwyczajnie musieli. Byli państwem do cna pokonanym – okupowanym przez cztery potęgi, obróconym w ruinę. Sami Niemcy zdawali sobie z tego sprawę. Ich los zależał od łaskawości trzech przywódców – skoro więc narzucono im obowiązek denazyfikacji, przeproszenia za zbrodnię Holokaustu i rozliczenia winnych, to uczynili to z typową dla siebie skrupulatnością. Po prostu – oni musieli. A jak ktoś nie musi się nadmiernie kajać, to tego nie zrobi – chyba, że jest wybitnie głupi i nie ma za grosz godności.

***

Gotowość do dialogu nie oznacza bynajmniej, że nie należy interweniować w przypadku, gdy prawa Polaków są gdzieś łamane. Wręcz przeciwnie. Właśnie po to jednak należy zabiegać o jak najlepsze stosunki z Ukraińcami, by móc nie tylko apelować, ale mieć również sprzymierzeńców wśród nich samych.

Na Litwie centroprawicowy rząd szczuje na Polaków, a radykalni nacjonaliści przepraszają nas za to. Na Ukrainie jest podobnie – nie ma co ukrywać, partie takie jak „Swoboda” dalekie są w gruncie rzeczy od radykalizmu. Stosunek wielu z nich do Polaków więcej ma wspólnego z psychiatrią, niż realpolitik – porównać to można chyba tylko do pewnej zwariowanej grupki filmowej odwołującej się do dziedzictwa Dmowskiego. Paradoksalnie im bardziej radykalne formacje, tym bardziej propolskie – nie jest przypadkiem, że list do lwowskiej rady miasta wystosowaliśmy razem z Ruchem Azowskim, wyzywanym regularnie nie tylko od „banderowskiego”, ale wręcz „nazistowskiego”. Tak jakby ktoś tu zapomniał, że kilka lat temu również i nasze środowisko regularnie obrywało tym epitetem. Radykalny nacjonalizm u Ukraińców nie ma aktualnie nic wspólnego z rekonstrukcją historyczną i chęcią wzajemnej konfrontacji – a zatem skoro stać ich było już na kilka życzliwych gestów względem nas, to czemu mielibyśmy to odrzucać? No, chyba, że ktoś woli wzdychać do separatystów i ich NKWD, ja jednak nie mam ochoty. Używając najbardziej makabrycznego argumentu – jeśli już bawić się w preferencje historyczne to UPA wymordowała i tak mniej Polaków niż Sowieci.

***

Dialog polsko-ukraiński to prostych należeć nie będzie. Zarówno jednak chrześcijańskie miłosierdzie, jak i realpolitik wskazują, czy to z punktu widzenia naszego ruchu ideowego, czy z punktu widzenia państwa polskiego, że współpraca z Ukrainą jest czymś wskazanym. Jednym z największych osiągnięć naszego ruchu narodowego było pokazanie Polakom, że można o polityce myśleć w sposób wyrachowany i spokojny. Skoro tak wszyscy są dumni z dziedzictwa Dmowskiego, to weźmy zrealizujmy je w praktyce, ale nie talmudycznie sprawdzając, co to Pan Roman o Ukraińcach napisał, bo to było kilkadziesiąt lat temu, ale spokojnie analizując, co jest możliwe, i co może nam przynieść korzyści. Ukraina może być dla nas cennym partnerem gospodarczym, a w dalszej przyszłości – sojusznikiem na polu wojskowym. Historia nie musi nas wcale dzielić, szczególnie, iż w naszych relacjach były również i momenty współpracy. Unormowane stosunki, przy mądrym i narodowo myślącym rządzie, to również szansa na obronę interesów Polaków na wschodzie oraz zapewnienie godnych mogił tym, którzy zginęli. To wszystko jednak możemy uczynić tylko spokojnie, nie spiesząc się, podobnie jak wiele lat czekaliśmy na naprawienie zadanych nam krzywd przez innych naszych sąsiadów. W przeciwnym razie kolejne pokolenia wzrastać będą w przekonaniu, że rzeź wołyńska została zrealizowana przez NKWD przebrane w ukraińskie mundury, a mogiły porastać będą mchem, aż w końcu znikną.

 

Michał Szymański