Szturm

Szturm

Można by powiedzieć, że Festiwal Orle Gniazdo zadomowił się już na dobre w kalendarzu ,,imprez narodowych” w Polsce. Jest to, bądź co bądź, największe wydarzenie związane z szeroko pojętą muzyką tożsamościową w kraju, nic więc dziwnego, że cieszy się on rosnącą popularnością. Nie mogło na nim zabraknąć również przedstawicieli Szturmu, będącego patronem medialnym tegorocznej edycji.

Hasło „bracia Strasser” bardzo często przywołuje skojarzenie z działalnością Ottona i Gregora Strasserów. Z ich walką o lewicowy charakter narodowego socjalizmu, działalnością Czarnego Frontu, czy też zabójstwem starszego z braci w „Noc długich noży”. Bardzo często pomija się drugiego z piątki rodzeństwa Strasserów – Bernharda. Zawsze w cieniu braci, wspierający potrzebujących, zwalczający rasistowski nazizm. To dzięki niemu rodzina przebywającego na emigracji Ottona mogła kontaktować się z ojcem oraz miała zapewnione środki na przeżycie.

Paul Strasser urodził się 21 marca 1895 roku w Windsheim we Frankonii. W marcu 1915 roku wyruszył na front I wojny światowej. Podobnie jak Otto i Gregor został artylerzystą i walczył na froncie zachodnim. Został ranny. Po zakończeniu konfliktu wybrał drogę duchownego, aby w ten sposób pomagać zagubionej młodzieży, która wróciła do domów i nie posiadała żadnych perspektyw na przyszłość. W 1919 roku wstąpił do zakonu benedyktyńskiego w miejscowości Metten w Bawarii. Przyjął imię zakonne „Bernhard”. Podjął studia teologiczne na uniwersytecie w Monachium a następnie w Wurzburgu. W 1923 roku został wyświęcony na księdza. Od 1924 roku pełnił rolę duszpasterza w internatach dla młodzieży.

W tym czasie jego bracia rozpoczynali polityczną karierę. Gregor brał udział w puczu monachijskim, a Otton ugruntowywał swoje antykapitalistyczne i narodowe poglądy. Bernhard uważnie przyglądał się rozwojowi sytuacji w Niemczech, szybko zauważył, że partii grozi rozłam. Wspomina tamte czasy: Każdy, kto przejrzy dawne numery wcześniej wspomnianych tytułów prasowych – tak samo jak książki oraz inne publikacje „Kampf Verlag” wydane między 1926 a 1930 rokiem znajdzie dowód na „historyczną walkę” (cytując dr. Stroeckera) podjętą przez moich braci wydaną hitleryzmowi, aby wprowadzić w NSDAP idee Moellera van den Brucka, Naumanna i Masaryka... . Wraz z rozłamem w NSDAP i dojściu do władzy Adolfa Hitlera, Bernhard Strassera zaczęły obserwować niemieckie służby. Od 1933 roku Otton przebywał na emigracji, w 1934 roku zamordowano Gregora. W 1935 roku Bernhard Strasser prowadził wielkanocną pielgrzymkę do Rzymu. Zatrzymała się w Konstancji, aby odpocząć przed dalszą podróżną. Uczestnicy zostali napadnięci przez nazistowską bojówkę, pobici i okradzeni. Gestapo dokładnie wiedziało, jacy księża prowadzą pielgrzymkę i kto bierze w niej udział. Bernhard Strasser czuł się osaczony, jego brat prowadził w dalszym ciągu kampanię antyhitlerowską.

W lipcu 1935 roku postanowił udać się na emigrację. Droga wiodła przez Austrię, Francję i Szwajcarię aż do opactwa benedyktynów w Luksemburgu. Następnie, tuż przed wybuchem wojny udał się do Belgii oraz spotkał się z Ottonem w Paryżu. Umknął obławie gestapo i przedostał się do opactwa w Portugalii. Jesienią 1940 roku wyemigrował do USA. W opactwie benedyktyńskim w Minnesocie objął funkcję nauczyciela. W tym czasie do Kanady przybył Otton Strasser. Warto zauważyć, iż naziści wiedząc o tym, iż rodzina Ottona została w Szwajcarii bez środków do życia oferowali przywódcy Czarnego Frontu 400 tys. franków szwajcarskich za zaprzestanie walki. Bernhard Strasser wspomina: Interesujące jest to, iż Himmler, który poprzez szwajcarskiego konsula miał złożyć tę ofertę był skrajnie sceptyczny co do jej przyjęcia. Powiedział do Hitlera: Otton nigdy na to nie przystanie! Hitler odrzekł: Możliwe, że nie, ale żona wpłynie na zmianę tej decyzji. Pomyśl, jak bardzo chciałaby posiadać willę nad Jeziorem Genewskim…- to tylko pokazało, jak niewiele Hitler wiedział o żonie Ottona. Bracia pozostawali w ciągłym kontakcie. Bernhard był zwolennikiem idei Ottona dotyczącej powołania europejskiej federacji, która miała służyć budowie Europy Narodów jako trzeciej siły w światowej polityce (oprócz USA i ZSRS). Uważał, iż idea europejskiej współpracy, która opisał jego brat, pokrywa się z założeniami chrześcijaństwa. Dostrzegał w niej inspiracje ideami encyklik papieskich (m.in. Quadragesimo Anno).

Po zakończeniu II wojny światowej Bernhard Strasser starał się pomagać rodzinie Ottona, która znajdowała się trudnej sytuacji materialnej. Przyjeżdżał do Europy starał się w miarę możliwości zastąpić dzieciom brata ich ojca. Syn Ottona w swoich wspomnieniach pisze, iż dzięki wujowi zobaczył wiele zabytkowych budowli sakralnych, dzieł sztuki, a także miał okazję chodzić do kina. Odbył z wujem podróż do St. Iddaburga, do kaplicy św. Idy z Toggenburga, którą syn Strassera obrał za swą patronkę. Aż do swojej śmierci w 1981 roku w Norfolk Bernhard Strasser pozostawał w kontakcie z bratem i jego rodziną.



Na podstawie

Insitut fur Zeitgeschichte ZS-1822-1

G. Strasser, „Erinnerungen” (maszynopis w posiadaniu autora)


Zwani niefortunnie prekursorami hippisów, stanowili syntezę buntu przeciw nowoczesności, konwenansom i mieszczańskiej moralności łącząc umiłowanie wolności z samodyscypliną, zachwytem nad naturą, ludowością i patriotyzmem. Widok młodzieży szkolnej – chłopców w luźnych koszulach i krótkich spodenkach, dziewcząt bez sztywnych gorsetów, maszerujących wspólnie, z własnej inicjatywy i bez nadzoru dorosłych, pozdrawiających się wzajemnie okrzykiem „Hail!”, na przełomie XIX i XX wieku musiał budzić sensację.

Łączeni czasami z niemiecką „rewolucją konserwatywną”, uczestnicy ruchu vogelwanderer ze swoimi postulatami powrotu do natury, zajmowaniem opuszczonych gospodarstw wiejskich na potrzeby wspólnoty (by nie napisać – komuny!) jak ulał pasują do prekursorów ruchu hippisowskiego i ekologicznego, zarazem.” – tak o ruchu „Wandervogel” (niem. Wędrowny Prak) pisze politolog Bogdan Pliszka. Trudno uznać za „przodków” hippisów przedstawicieli ruchu, który podkreślał rolę samodoskonalenia, dyscypliny i pokonywania własnych słabości. To samodzielność i hart ducha miały stanowić o ich niezależności od dorosłych. Prócz pieszych wędrówek, zaczęto wspólnie ćwiczyć gimnastykę, stroniono od alkoholu i tytoniu, propagowano zdrową żywność, niektórzy byli wegetarianami. Jeszcze mniej wspólnego z hippisami ma ruch promujący wstrzemięźliwość seksualną we własnych szeregach.

Pod koniec XIX wieku, w podberlińskiej miejscowości Steglitz (obecnie dzielnica Berlina), student Hermann Hoffmann zaproponował pomysł organizowania pieszych wycieczek uczniów miejscowego gimnazjum – za wiedzą i zgodą rodziców oraz dyrekcji szkoły. Wędrówki nie należały wcale do łatwych, miały na celu wyrobienie charakteru i wytrzymałości, począwszy od wiejskich okolic Berlina, coraz dalej w Sudety, aż po Las Bawarski. Dopiero w 1901 roku, absolwent tego samego gimnazjum, student Karl Fischer nadał inicjatywie ramy formalne. Tak powstało stowarzyszenie Wędrowny Ptak. Komitet na Rzecz Wycieczek Uczniowskich (Wandervogel. Ausschuss für Schülerfahrten). Idea ruchu prędko rozprzestrzenia się po całym kraju, do 1914 roku skupiając ok. 25 tys. członków w większości dużych niemieckich miast, a nawet poza granicami kraju, wśród niemieckiej młodzieży we Lwowie, Oslo, czy w Londynie.

Wandervogel zrodziły się jako inicjatywa stricte młodzieżowa, podkreślająca wagę koleżeństwa, wzajmnego szacunku, szczerości i bezpośredniości w relacjach między członkami. Biedniejsi mogli liczyć na pomoc finansową bogatszych kolegów. Przywódcy, którzy ukończyli 18, a później 20 rok życia, musieli ustąpić młodszym. Większość „wędrownych ptaków” stanowiła młodzież mieszczańska: uczniowie szkół średnich i studenci, synowie urzędników, kupców, przemysłowców, pastorów. Znużeni skostniałymi normami społecznymi ogłosili bunt przeciw nowoczesnemu światu pozbawionemu autentyczności. U podstaw „rewolty” leżało odrzucenie przez młode pokolenie miejskiego stylu życia, materializmu i ciasnego konserwatyzmu. Upragnionej wolności upatrywano w powrocie do natury. Wędrówki bez rodziców i nauczycieli były formą wyzwolenia od sztywnych norm, czego wyrazem był choćby niezobowiązujący strój: koszule, krótkie spodenki i sandały. Niektórym grupom nie był obcy naturyzm. Alkohol, palenie podczas wycieczek były zabronione, o seksie nie wspominając. Stawiano na ćwiczenia fizyczne, rozwijanie sprawności i wytrzymałości, dyscyplinę i zdrowy styl życia.

Patriotyzm stanowił integralną część ruchu Wędrownych Praków. Podkreślano dążenie do stworzenia nowego ładu, pogłębianie „niemieckości”. Pomóc w tym miał kult rodzimej przyrody, chętnie czerpano z mitologii germańskiej i tradycji ludowych. Pasją było odszukiwanie starych melodii, tekstów pieśni ludowych, figur i kroków tańców ludowych, a także wymyślanie nowych. W 1904 roku ukazało się pierwsze wydanie miesięcznika „Wandervogel Illustrierte Monatsschrift”, w którym publikowano relacje z wycieczek, opowiadania, piosenki, rysunki, dowcipy. Na noclegi, prócz namiotu chętnie wybierano stodoły i wiejskie chaty, bazę dla ich wypadów (tzw. gniazda) stanowiły często opuszczone cegielnie, młyny itd. Kwestią dyskusyjną najczęściej zależną od lokalnych układów pozostawało przyjmowanie młodzieży żydowskie. Poszechna była na ogół niechęć. Zdarzało się, że Żydzi zakładali swoje oddzielne koła, zwane niebiesko-białymi.

Początkowo przyjmowano wyłącznie chłopców. Od 1905 roku, nie bez oporów zaczęto przyjmować dziewczęta, jednak wędrówki wciąż odbywały się osobno – te wspólne należały do rzadkości i wymagały zgody rodziców, nauczycieli i władz stowarzyszenia, zarówno lokalnych jak i krajowych. Trudno się dziwić, że rodzice z rezerwą podchodzili do leśnych wędrówek swoich nastoletnich córek z noclegiem na sianie lub w namiocie, w towarzystwie płci męskiej. Jednak o seksie nie mogło być mowy. Chłopcy czuli się odpowiedzialni za dziewczęta, przyjmując rolę ich opiekunów: „Z powodu tej własnie wolności, czuliśmy się zobowiązani wobec dziewcząt.” Wygodniejszy strój, odrzucenie fiszbin i gorsetów było swego rodzaju wyzwoleniem. Na wzrost udziału dziewcząt w organizacji niewątpliwie wpłynął również wybuch I wojny światowej i odpływ młodych mężczyzn na front. Część z tych, którzy powrócili po wojnie, ku swojemu przerażeniu stwierdziła, że kobiet jest wręcz za dużo, żądając ich usunięcia z grup mieszanych.

 

Pierwszy rozłam w organizacji nastąpił już w 1904 roku. Powodem było przywództwo. Karl Fischer z dotychczas spontanicznego, pozbawionego ścisłej hierarchii ruchu, chciał przekształcić go w ściśle sherarchizowany (z nim na czele) ingerując w lokalne struktury, wymagając od nowych członków składania przysięgi na wierność. Fisher odszedł z organizacji, zakładając osobną grupę o nazwie „Alt-Wandervögel” (Stare Wędrowne Ptaki), prędko zresztą odszedł z formacji wskutek tarć wewnątrz, wstąpił do wojska, trafił do niemieckiej kolonii w Chinach, skąd powrócił z japońskiej niewoli w 1920 roku. W 1907 roku doszło do kolejnego podziału, tym razem na tle różnic w podejściu do kwestii picia alkoholu, palenia tytoniu i... obecności dziewcząt w organizacji. Tak wyłoniła się kolejna grupa „Wandervögel. Deutscher Bund für Jugenwandern” (Wędrowne Ptaki. Niemiecki Związek Wędrówek Młodzieżowych), która prędko zaczęła cieszyć się większym powodzeniem niż „bratnie” formacje. Odróżniała się od nich kategorycznym zakazem picia alkoholu, znaczną autonomią lokalnych struktur oraz chętnym przyjmowaniem dziewcząt i organizacją „koedukacyjnych” wycieczek. Wkrótce wyłoniła się również kultywująca stare tradycje grupa „Jung Wandervögel” (1910) oraz zreformowana „Nerother Wanadervögel”.

Duża popularność wiązała się z również krytyką, spowodowaną najczęściej zbyt wielką – w opinii polityków i duchownych – autonomią młodych. Niemałe poruszenie wywołała publikacja (Fenomeny erotyczne w „Ruchu Wędrownych Ptaków) psychologa Hansa Blühera, w której doszukiwał się erotycznej więzią rzekomo łączącej mlodszych członków WV z przewodzącymi im starszymi kolegami. Jego zdaniem, niechęć wobec udziału dziewcząt miała dowodzić homoseksualnego charakteru ruchu. Dowodem miał być cytat anonimowego członka WV jakoby „każda udana wyprawa była miłosną przygodą”. Warto dodać, że Blüher – zagożały przeciwnik sufrażystek – sam był swego czasy członkiem WV, znanym ze sprzeciwu wobec członkostwa dziewcząt oraz ich udziału we wspólnych wyprawach.

O ile przed I wojną światową ruch był apolityczny, o tyle po wojnie zaczął zarysowywać się coraz bardziej wyraźny podział na młodzieżą socjalistyczną, a nacjonalistyczną. W 1926 roku niektóre koła organizacji połączyły się z harcerstwem tworząc „Wandervogel und Pfandfinder” (Wędrowne Ptaki i Harcerze). Wobec rosnącej popularności nazizmu, ruchy młodziezowe – ze swoją spontanicznością, niechęcią wobec konwenansów i zewnętrznej kontroli – nie wpisywały się w wizję nazistowskiego państwa. Ich miejsce zajeło wkrótce Hitler-Jugend. W ulotce z 19 sierpnia 1933 roku w sprawie schronisk młodzieżowych, kierowanej do wszystkich szkół Berlina i Prowincji Branderburskiej, w nagłówku umieszczono fragment „Mein Kampf”: Państwo narodowe musi zadbać przede wszystkim o to, aby nie wychować generacji piechurów.

Biorąc pod uwagę, że Wędrowne Ptaki do dziś uznawane są za pionierów skautingu, poprzedników Hitlerjugend, a nawet prekursorów ruchu hippisowskiego i ekologicznego, ich wpływ na kształtowanie młodego pokolenia musiał być znaczący.

 

Marta Niemczyk

 

 

piątek, 28 lipiec 2017 21:33

Miłosz Jezierski - "Wywiad z Tors Vrede"

Witaj Jonas! Tors Vrede gra już wiele lat, jednak nadal nie jest zbyt znaną kapela w Polsce. Jednak od pewnego czasu sprawy mają się już lepiej, mógłbyś przedstawić swoja kapele naszym czytelnikom?

Witaj! Oczywiście. Tors Vrede powstało w Sztokholmie w 2001 roku, wiec istniejemy już 16 lat. Nie jesteśmy jednak zbyt dobrzy w wydawaniu albumów <śmiech>. Raczej skupiamy się na graniu koncertów. Jednak pierwszy gig poza Szwecja zdarzył się nam w listopadzie zeszłego roku w Milanie we Włoszech. Ostatnio zagraliśmy w Polsce na Festiwalu Orle Gniazdo. I mam nadzieje, ze powrócimy do waszego kraju wkrótce!

Są tematy i zagadnienia które dla nas nacjonalistów są szczególnie bliskie i ważne. Te którymi interesujemy się i fascynujemy nie tylko ze względów praktycznych, ideologicznych, ale także przez stosunek emocjonalny, jaki nas z nimi łączy. Narodowe Siły Zbrojne i ich walka z dwoma okupantami z pewnością należą do kilku takich tematów, które są nam najbliższe. Na pewno cieszy popularyzacja NSZ, zwłaszcza w kontekście walki z komunistycznym reżimem, jaką obserwujemy od ostatnich mniej więcej 7 lat. Coraz większa liczba publikacji, artykułów, wydawnictw źródłowych, wreszcie filmów kinowych i seriali telewizyjnych – to wszystko pokłosie popularyzacji tego tematu w szerokich kręgach społeczeństwa. Historia tematem NSZ zajmuje się od dawna, podejmowali go jeszcze emigracyjni historycy i publicyści. Po 1989 roku tematyka ta mogła być badana także w Polsce, a jej wyniki publikowane legalnie. Mimo to jednak, choć minęło 28 lat, do dnia dzisiejszego nie doczekaliśmy się całościowej, kompleksowej i stricte naukowej monografii dotyczącej historii Narodowych Sił Zbrojnych i ich walki. Przyczyn tego jest wiele – problem z dostępem do źródeł, słaba znajomość tematu w społeczeństwie (przynajmniej do pewnego momentu), także polityczne obciążenie związane z problematyką narodowych organizacji zbrojnych w czasie ostatniej wojny światowej. Zostało napisanych oczywiście, tak na emigracji jak i w kraju, kilka prac o charakterze popularyzatorskim czy publicystyczno-wspomnieniowym, jednak nie obejmowały całości tematyki, jak i nie spełniały wszystkich wymogów naukowych.

"Sojusz idealny to sojusz, w którym jeśli strona zawierająca go straci niepodległość, to i jej kontrahent także traci niepodległość. Ideałem sojuszu politycznie doskonałego było małżeństwo Jadwigi i Jagiełły. Ten sojusz polityczny, poparty przez układ ostrowski zawarty z Witoldem, stworzył wielkie państwo, które trwało wieki. Natomiast jeśli jakieś wielkie państwo zawiera układ z małym państwem, układ, który jedynie przez kurtuazję nazywa się sojuszem, a potem, kiedy to małe państwo traci niepodległość, to się w niczym nie odbija na interesach tego wielkiego państwa, to mamy doskonały przykład sojuszu egzotycznego.”

- Stanisław Cat-Mackiewicz

Myśl wybitnego polskiego publicysty i przedstawiciela wileńskich „Żubrów” przystępnie oddaje współczesne położenie Polski w Europie Środkowo – Wschodniej. Zanim do tego przejdę, pochylę się nad tym, co działo się 6 lipca 2017 roku. Ulice Warszawy były obstawione przez liczniejsze niż zazwyczaj patrole policyjne, nad miastem latały śmigłowce, co miało dać gwarancję bezpieczeństwa wizyty. Wizyta Donalda Trumpa w Polsce stała się wydarzeniem elektryzującym polskie społeczeństwo z prawicy i lewicy. Lewica protestowała przeciwko wizycie amerykańskiego prezydenta poprzez ubranie się w czerwone peleryny i białe kaptury chcąc wyrazić pogląd, iż Trump „prześladuje kobiety” sprzeciwiając się aborcji. Lewicowo-liberalne media za granicą, głównie w Niemczech i USA, wytykały Trumpowi m.in. brak ustosunkowania się do wewnętrznego sporu politycznego w Polsce, rzekomo nacjonalistyczne akcenty w przemówieniu na placu Krasińskich, a niemieckie media uważały, iż to był wyraźny sygnał dla Unii Europejskiej i Rosji, krytyczny sygnał. Gmina żydowska wyraziła ubolewanie, że amerykański prezydent nie odwiedził pomnika Bohaterów Getta pomimo faktu, że hołd powstańcom z 1943 roku oddała córka prezydenta, Ivanka Trump. Tłumy Polaków zgromadzone na Placu Krasińskich z nieukrywaną radością i sympatią słuchały przemówienia Trumpa, w którym kilkukrotnie odniósł się do polskiej historii, przywołał 5. Artykuł Traktatu Waszyngtońskiego dziękując polskiemu rządowi za czynne zaangażowanie w tworzenie NATO oraz wzywał Zachód do obudzenia się i obrony europejskiej cywilizacji. Dzień po wizycie cztery firmy z Polski i Chorwacji podpisały umowy o współpracy gospodarczej, działaniach w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, żeglugi i gospodarki morskiej, co ma być zwieńczeniem inicjatywy Trójmorza, do której należą m.in. Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Chorwacja i Rumunia. Tak w telegraficznym skrócie można przedstawić wydarzenia z 6 lipca 2017 roku w Warszawie.

***

Fakt, iż Donald Trump przyjechał do Polski, nie jest związany z tym, że przywódca jednego ze światowych supermocarstw kocha Polskę, tylko ma w tym swój interes. Dał pstryczka w nos Rosji, podgrzał atmosferę w kwestii kryzysu imigracyjnego, pochwalił nasz kraj za utrzymanie bezpieczeństwa oraz zapewnił, „że Polska nigdy nie będzie sama”.

Polska mimo posiadanego potencjału i możliwości nie jest potęgą europejską, co sugerują niektóre media. Stany Zjednoczone Ameryki są położone tysiące kilometrów dalej od nas, po drugiej stronie Atlantyku, a nasi sąsiedzi – Niemcy, Czechy, Słowacja, Ukraina, Białoruś, Litwa i Federacja Rosyjska (obwód kaliningradzki) – bardzo blisko, wobec czego należy prowadzić racjonalną i zdroworozsądkową politykę zagraniczną. Taką, która nie pozwoli na uzależnienie naszego państwa od wpływów i dyktatu jakichkolwiek zagranicznych ośrodków politycznych i która będzie dla Polski podmiotowa, a nie przedmiotowa. Na arenie międzynarodowej liczą się bowiem nie uczucia, ale interesy i chłodne kalkulacje. Każde państwo stara się coś ugrać i uzyskać na swoją korzyść.

W sferze gospodarczej wyłączając projekt Trójmorza i podpisane umowy polsko-chorwackie, Donald Trump miał w swojej wizycie interes w tym, żeby rozszerzyć na Polskę eksport amerykańskiego węgla i gazu. Dr Michał Wilczyński w wywiadzie z Anną Kalińską dla portalu „Money.pl” wskazał na dość szybkie zużycie węgla w USA, a „mając potężny i nowoczesny sektor górniczy mają problem z nadprodukcją i szukają rynków zbytu. Chętnie wyeksportują to paliwo do kraju, w którym ‘kwitnie’ energetyka węglowa, a górnictwo ledwo zipie.”. Powoli spełnia się wg eksperta scenariusz, w którym do 2030 roku Polska będzie importować więcej węgla niż go wydobywać, a zakup amerykańskiego węgla może doprowadzić w dalszej konsekwencji do upadku polskiego górnictwa:

„W ciągu ostatnich 10 lat wydobycie spadło z blisko 83 mln ton w 2007 roku do 66,5 mln ton w 2016 roku. I to wszystko mimo 66 miliardów zł z kieszeni podatników jako pomoc publiczna dla górnictwa węgla kamiennego w tym okresie. I wydobycie nadal będzie się zmniejszać, ponieważ ‘ratując’ górnictwo w 2016 roku obcięto wydatki inwestycyjne o 36 proc. Nie ma więc przygotowanych nowych ścian, gdzie można byłoby wydobywać. Ich liczba spada, a uruchomienie nowych wiąże się z rozpoczęciem procesu, który trwa 4-5 lat. (…). Inna sprawa, że nasz polski węgiel jest fatalnej jakości.”

***

Następną sprawą wartą uwagi jest dywersyfikacja dostaw amerykańskiego gazu, który został kupiony w pierwszym tygodniu lipca przez PGNiG, a pierwszy gazowiec z Ameryki 7 lipca 2017 roku zawinął do portu w Świnoujściu i w ciągu doby został rozładowany. Polska instytucja nie ujawniła ile zapłaciła za gaz i nie podała jego dokładnej ilości. Wg Magdaleny Graniszewskiej wiadomo „że standardowa pojemność amerykańskich tankowców to 70 tys. ton LNG, czyli skroplonego gazu ziemnego. Po regazyfikacji LNG przeistoczy się w ok. 100 mln m3 gazu lotnego. Dla porównania, roczne zużycie gazu w Polsce to ok. 15 mld m3, z czego dwie trzecie sprowadzamy gazociągiem z Rosji”. Problemem natomiast będzie, pomimo iż Polska oprócz kupionego gazu z USA posiada też inne źródła dywersyfikacji (Rosja, Katar, inne dostawy gazu etc.), eksport gazu. Jak ocenił główny analityk firmy Xelion, Piotr Kuczyński, problem dotyczy proporcji posiadania przez Stany Zjednoczone terminali do odbioru gazu wobec terminali do eksportu gazu:

„Problem jest w możliwościach amerykańskich tego eksportu. Nie chodzi mi o to, czy mają ten gaz, czy nie, bo go mają. Ale że (…) mają terminale przede wszystkim do odbioru gazu, a tylko jeden do wysyłania gazu. Jak je zmienią na takie, które będą mogły eksportować gaz, to będą w stanie w ciągu następnych kilku lat oczywiście więcej tego gazu eksportować.”

Wg eksperta Donald Trump w ten sposób ratuje amerykański przemysł petrochemiczny: „Bardzo niskie ceny gazu wprowadziły tych, którzy wiercą wydobywczo ten gaz w stan dużego problemu. Są to przede wszystkim małe firmy, które zaciągają kredyty. I w ten sposób Trump chce ratować cały ten przemysł. I to dla nas też jest szansa. Dlatego, że dzięki temu możemy wytargować w miarę sensowną cenę. Wiadomo, że po pierwsze transport takiego gazu, po drugie skraplanie, później odwracanie tego procesu w Polsce – powoduje, że ten gaz będzie drogi. Na pewno dużo droższy niż rosyjski. W związku z tym jest szansa wytargować odpowiednią cenę. Ale to nie jest na poziomie prezydentów.”

Pojawia się pytanie, na jakich zasadach jest realizowany poziom dywersyfikacji dostaw amerykańskiego gazu, skoro jego cena w dłuższej perspektywie pozostaje nieuregulowana. Na temat kontraktów z Amerykanami niewiele mówią przedstawiciele rządu i PGNiG, zaś mniej tajemnicze pozostają USA, które opublikowały dane dot. ostatecznej ceny LNG dostarczanego do Polski, a z niej wynika, że amerykański gaz będzie niekonkurencyjny. Cena amerykańskiego gazu sprowadzanego do Polski może wynieść około 180 dolarów za 1000 m3. Amerykanie publikują oficjalne cenniki i opłaty, które warunkują ostateczną cenę gazu sprowadzanego do Europy.

Zgodnie z ich wyliczeniami koszty są następujące:

34 zł/MWh – kosztuje gaz w Henry Hub, końcówce rury gazowej w Luizjanie, a stawka zależy od notowań giełdy nowojorskiej

69 zł/MWh – cena z Towarowej Giełdy Energii w Warszawie

113 zł/MWh – średnia cena amerykańskiego gazu dostarczanego do Polski po doliczeniu marży Cheniere Energy (największego amerykańskiego eksportera) oraz opłaty za skroplenie gazu ziemnego i kosztów jego regazyfikacji w Polsce.

***

Niezależnie od tego, jaki rząd obecnie sprawuje władzę w Polsce, mamy do czynienia z pewnym kompleksem niższości wobec Zachodu, charakteryzującym się emocjonalnym podejściem do wizyt zagranicznych polityków/dygnitarzy/władców, naiwną wiarą w to, że co na Zachodzie, to lepsze oraz potrzebą dowartościowania się poprzez deklaracje zachodnich polityków, najlepiej podparte bogoojczyźnianymi frazesami. Stąd główny nurt polskiej sceny politycznej oscyluje wokół podległości oraz wiary we wspaniałomyślność amerykańskiego supermocarstwa. Pomimo iż należy przemówienie Trumpa na Placu Krasińskich ocenić pozytywnie, ponieważ zrobił on darmową reklamę polskiej historii na całym świecie, to należy stwierdzić, iż przekupywanie Polaków tanimi chwytami na powyższym przykładzie jest dość niepokojącym zjawiskiem, które było powtarzane od lat.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości usiłuje przekonywać Polaków, że gwarantem bezpieczeństwa jest stacjonowanie amerykańskich, a więc obcych wojsk na naszym terytorium. Wieszanie bilbordów zapraszających na polsko-amerykański piknik wojskowy, entuzjastyczne witanie przyjeżdżającego do Polski kontyngentu US Army oraz jawnie proamerykańska polityka rządu są tego znaczącym wyrazem. MON podpisał porozumienie z Departamentem Obrony USA ws. zakupu systemu obrony powietrznej „Patriot”, będące rezultatem negocjacji prowadzonych od 2015 roku przez rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. W marcu 2017 roku ministerstwo obrony wystosowało zmodyfikowane pytanie ofertowe o system wyposażony w nowe, dookólne radary i zintegrowany z nowym systemem zarządzania polem walki, który miał zostać wprowadzony w armii amerykańskiej. Antoni Macierewicz mówił, że koszt zakupu systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej średniego zasięgu wyniesie nie więcej niż 30 mld złotych.

W czerwcu wiceminister MON Bartosz Kownacki odbył kolejną turę rozmów w sprawie „Patriot” z przedstawicielami rządu oraz reprezentantami firm produkujących ten system. Mimo realizowanych planów dotyczących unowocześnienia polskiego systemu obronnego ze strony MON Amerykanie nie będą chcieli uwzględnić listy polskiego resortu z blisko 60 technologiami, jakie chcielibyśmy w związku z tym pozyskać. To nie wróży dobrze naszym interesom, natomiast Donald Trump w ogóle o tym nie wspomniał, co też potwierdza fakt, iż należy sceptycznie ocenić jego wizytę w Polsce. Koszty programu budowy tarczy antyrakietowej i przeciwlotniczej „Wisła” szacowane są z kolei na 30 – 50 mld złotych.

Znając wiernopoddańczy stosunek rządu PiS do Stanów Zjednoczonych warto pamiętać, że deklaracja Donalda Trumpa dotycząca walki z terroryzmem Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie nie wiąże interesu amerykańskiej polityki w utrzymywaniu stabilnych rządów Syrii i Iranu, które wzięły wraz z Irakiem na siebie główny ciężar walki z islamistami. To wzbudza niepokój, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż USA z zachodnioeuropejskimi sojusznikami przez większą część syryjskiej wojny domowej udzielały wsparcia rebeliantom i dżihadystom. Interesy USA na Bliskim Wschodzie wbrew wszelkim pozorom nie powinny pokrywać się z polskimi interesami w regionie. Polityka Ameryki na dłuższą metę szkodzi relacjom polsko – irańskim. Wymiana handlowa Polski z Iranem ze względu na międzynarodowe sankcje przez bardzo długi czas była ograniczona do minimum, natomiast po ich zniesieniu polski eksport do Iranu zwiększył się pięciokrotnie, a import z Iranu do Polski – sześciokrotnie. Wg danych GUS, w całym 2015 roku polski eksport do Iranu wyniósł 49,8 mln dolarów, a import z Iranu – 32,7 mln dolarów. 2/3 polskiego importu z Iranu stanowiła ropa naftowa, którą mogły przerobić polskie rafinerie, natomiast za istotne z polskiego punktu widzenia branże uznano irański sektor przetwórstwa rolno-spożywczego, odnawialnych źródeł energii, przemysł stoczniowy i transportowy. Wg wicedyrektora departamentu współpracy międzynarodowej w Ministerstwie Rozwoju, Tomasza Salomona, szacuje się zapotrzebowanie na infrastrukturę irańskiego sektora wydobywczego na 25 mld dolarów do 2025 roku.

***

Reasumując, wizyta amerykańskiego prezydenta w Polsce nie była obliczona na określenie swojej miłości do Polski – poza kilkoma gestami i porywającym tłumy przemówieniem na Placu Krasińskich. Była nastawiona na realizowanie interesu politycznego Stanów Zjednoczonych Ameryki. Interesy amerykańskie nie powinny pokrywać się zawsze z interesami polskimi. Korzyści, jakie można ugrać na tym, są bardziej istotne od podbijania uczuć Polaków. Dzięki zawartym kontraktom amerykański budżet się wzbogaci. Polskie społeczeństwo w końcu powinno pojąć, że w stosunkach międzynarodowych nie ma pięknych słów, ale jest gra o interesy. Niestety przez lata, czy nawet wieki, było to – w przenośni rzecz jasna – walenie głową w mur, ponieważ zagrać na uczuciach i kupić tym sobie poparcie jest bardzo łatwo.


Adam Busse



Wybrana bibliografia:

S. Cat-Mackiewicz, Był bal, Warszawa 1973

A. Kalińska, Trump w Polsce. „Ameryka szuka miejsca na upchnięcie swojego węgla”, „Money.pl”, 6 lipca 2017.

K. Kubacki, Ameryko, dla Ciebie wszystko?, „Narodowalodz.pl”, 1 lipca 2017

K. Kubacki, USA po wyborach. Rzecz o polityce zagranicznej cz. 2, „SZTURM – miesięcznik narodowo – radykalny” 2016, nr 26.

A. Szczęśniak, Amerykański gaz? Cena robi różnicę, „kierunekchemia.pl”, 5 maja 2017.

http://forsal.pl/gospodarka/aktualnosci/artykuly/1056069,eksperci-o-szansach-na-umowe-z-usa-amerykanski-gaz-bedzie-drogi.html

http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/sankcje-wobec-iranu-wymiana-handlowa-polski-z,150,0,2284438.html

https://www.pb.pl/amerykanski-gaz-dotarl-do-polski-863799

Wiele się dziś mówi o islamie – ciężko zresztą nie mówić. Jest to obecnie najszybciej rozwijająca się religia na świecie, budzi też wiele kontrowersji. Istotne jest jednak to, że wraz z postępująca masową nie-europejską imigracją, trwająca już dłuższy czas, muzułmanów ciągle w Europie przybywa. Proces ten ciągle postępuje i ma swoje skutki. Rozprzestrzenianie się islamu w Europie jest niekwestionowanym faktem. Prędzej czy później przyjdzie moment, w którym Europejczycy będą musieli się określić co z tym fantem zrobić. Ale jak w ogóle doszło do takiej sytuacji?


Po II wojnie światowej, w zachodniej Europie nastąpił czas wybuchu gospodarczego i nieznanego dotąd dobrobytu (był to jednocześnie czas doktrynalnego antyfaszyzmu, z powodów powszechnie znanych). Weźmy za przykład Francję – tam jeszcze nawet przed II wojną, już w XIX w. zaczęli być przyjmowani masowo zagraniczni imigranci. W roku 1911 było już ich milion (głównie jednak byli to Europejczycy). Po II wojnie zaczęli przyjeżdżać w dużej ilości imigranci z krajów Magrebu, głównie Algerii i Maroka. Od 1962 do 1974 przyjechało ich ok. 2 miliony.


Kto za tym lobbował? Przede wszystkim wielki biznes. Pozwalało to wielu przedsiębiorcom na wywieranie presji płacowej, jak również coraz bardziej „swobodnie” podchodzić do kwestii praw pracowniczych. Pojawianie się coraz większej ilości zagranicznych pracowników (u których ponadto brakowało tradycji społecznej rywalizacji) skutkowało coraz większym podzieleniem się pracowników i – co za tym idzie – osłabieniem jedności frontu pracowniczego.
Podkreślmy to całą mocą dwie kwestie. Po pierwsze, to nie „lewica” gardłowała za coraz większą ilością nie-europejskiej imigracji. Po drugie, zachodnioeuropejscy przedsiębiorcy nie ściągali milionów imigrantów po to, aby rozdawać im pieniądze (jak często twierdzi prawica), tylko dlatego, że potrzebna im była duża ilości taniej siły roboczej, w związku z dynamicznym rozwojem gospodarczym.

Czy można było nie przyjmować takiej ilości nie-europejskiej imigracji? Można było, ale ceną za to byłoby spowolnienie gospodarcze. Tyle, że nikt tego nie chciał. To jest kolejna kwestia, która liberalnej pipi-prawicy jest nie w smak – masowa imigracja jest nierozerwalnie połączona z dynamicznym rozwojem gospodarczym. I tak np. ostatnie dane gospodarcze z Niemiec (po ostatniej masowej fali imigracyjnej) pokazują naprawdę świetne wyniki ekonomiczne (2017 r.).

Imigracja to armia rezerwowa Kapitału, którą Kapitał używa do walki z Pracą, tzn. by móc zwiększać swoje zyski poprzez coraz większe obniżanie płac i móc coraz bardziej „elastycznie” podchodzić do prawa pracy.
Do tego wszystkiego dochodzi fakt, iż większość afrykańskich imigrantów w zachodniej Europie to muzułmanie. Idzie za tym oczywiście „rozsiadanie się” się w Europie całych legionów ludzi o kompletnie odmiennej tożsamości, mentalności i standardach cywilizacyjnych, dlatego nieraz słyszy się o postępującej „islamizacji”. Rodzi się pytanie: czy problemem jest sam islam?


I tak na przykład w ramach francuskiej Nowej Prawicy zdania są podzielone – spierali się o to Alain de Benoist i Guillaume Faye. Pierwszy uważa, że o ile można mówić o jakiejś „islamizacji” to jest to nic innego jak tylko skutek masowej nie-europejskiej imigracji. Ten drugi uważa, że to jest kolejna faza odwiecznego starcia świata europejskiego i muzułmańskiego, a konkretnie jego „trzecia fala” (pierwsza zakończyła się bitwą pod Poitiers w 732r, druga pod Wiedniem w 1683r.
Odpowiedź na to pytanie, tzn. czy problemem jest islam, czy masowa imigracja jest absolutnie kluczowe. Dlaczego? Dlatego, że od odpowiedzi na to pytanie zależy przyjęcie strategii. A. de Benoist uważa, że problemem jest przede wszystkim globalny kapitalizm (którego epicentrum jest w USA) i nie jest antagonistycznie nastawiony do islamu jako takiego, tylko do masowej imigracji spowodowanej przez mechanizmy liberalnego kapitalizmu (z którym prędzej czy później będzie trzeba coś wreszcie zrobić). G. Faye uważa islam za śmiertelnego wroga Europy, w związku z czym posunął się wręcz do zdecydowanego poparcia syjonizmu i stonowania krytyki USA.
Jest niewątpliwie prawdą, iż islam jako taki ma potencjał i zapędy „konkwistadorskie”. Doktryna islamu – w postaci logiki dżihadu – głosi, w uproszczeniu, iż świat podzielony jest na sferę islamu (dar al-islam) i sferę wojny (dar al-harb). „Niewierni” będą musieli się nawrócić albo, jeżeli ktoś jest chrześcijaninem lub wyznawcą judaizmu, poddać się władzy islamskiej. Wiele ludzi widzi sprzeczność w konkwistadorskim aspekcie islamu i tym, że jak sami muzułmanie często głoszą -islam to „religia pokoju”. Otóż nie ma w tym żadnej sprzeczności. Pokój, w ich rozumieniu, odnosi się bowiem do przyszłości, w której islam będzie dominował nad światem. Pokój jest utożsamiany z szariatem. Wojnę prowokuje zaś ten, kto nie chce pokoju (szariatu). Jeśli więc coś nie jest dar al-islam, jest w takim razie dar al-harb. Logiczne, prawda? Jest to oczywiście duże uproszczenie, niemniej pokazuje pewną tendencję – świat dzieli się na muzułmanów i tych, którzy „jeszcze nie zmądrzeli”.
Czy mieć należy pretensje do muzułmanów, że robią dokładnie to, co islam od nich wymaga? To jest oczywiście głupie. Równie dobrze można mieć pretensje do skorpiona, że używa swego żądła. To leży w jego naturze. Dlatego śmiechu warte są prośby liberałów europejskich by islam się „ucywilizował” lub usilne próby do dzielenia islam na „umiarkowany” i „nieumiarkowany” i mówienie, że „nie wszyscy są tacy” itd. Islam to pewien system, którego światopogląd jest kompletnym zaprzeczeniem światopoglądu liberalnego. Wielu (demo)liberałów po prostu nie jest w stanie tego pojąć.
Pozwolę wtrącić moje trzy grosze. Uważam, że G. Faye popełnia błąd w ocenie sytuacji. Nawet jeżeli by przyjąć tezę (moim zdaniem niezbyt trafną), że obecna „islamizacja” to trzecia faza starcia Europy z islamem, to istnieje zasadnicza różnica między obecną „falą” a dwiema poprzednimi. Po pierwsze – zarówno w bitwie pod Poitiers, jak i pod Wiedniem (nie wspominając o krucjatach), Europejczycy mężnie stanęli naprzeciw armiom muzułmańskim. Po drugie, w obu przypadkach armie muzułmańskie wdzierały się siłą (z własnej inicjatywy) na tereny Europy – nie pojawiły się one na zaproszenie samych Europejczyków.

Kto więc i dlaczego ich tutaj zaprosił? Zaprosił ich tutaj liberalnie nastawiony biznes by gospodarka „nie zwolniła”. Trzeba się więc zastanowić nad priorytetami. Etniczna homogeniczność czy wzrost gospodarczy? Wielki biznes, dla którego nie ma narodów i kultur, są tylko rynek i konsumenci, odpowiedział sobie na to pytanie.

Islam jest tutaj co najwyżej katalizatorem. Ogromna ilość muzułmanów nie pojawiła się w Europie dlatego, że pewnego dnia muzułmanie się obudzili i stwierdzili: „Hej! Zróbmy sobie kolonizację Europy!”. To Francuzi wtargnęli na tereny m.in. Algerii i korzystali na tym ekonomicznie, a potem sami ściągali ich masowo jeszcze do siebie. „Islamizacji” Europy by w ogóle nie było, gdyby nie masowa imigracja spowodowana rynkowym talmudyzmem liberalnych elit – bo przecież nie ma nic ważniejszego niż wzrost gospodarczy, prawda?

„Ktokolwiek krytykuje kapitalizm, jednocześnie aprobując imigrację, której pierwszą ofiarą jest jego własna klasa robotnicza, powinien się lepiej zamknąć. Ktokolwiek krytykuje imigrację, jednocześnie milcząc na temat kapitalizmu, powinien zrobić to samo.”


Paweł  Bielawski

 

 

 

 

Nacjonalisto!


Ów apel kieruję do Ciebie z co najmniej kilku powodów. Choć jestem stosunkowo młodym reprezentantem naszego środowiska, to chciałbym podzielić się z Tobą paroma spostrzeżeniami, które – jak mniemam – dzielę nawet ze starszymi stażem lub wiekiem członkami naszej społeczności. Te uwagi i komentarze dotyczą stanu, w którym znajduje się w chwili obecnej ideologia, którą wspólnie reprezentujemy oraz my sami. Sytuacja może i nie jest tragiczna, ale można niekiedy odnieść wrażenie, że albo stoi ona w miejscu, albo się pogarsza. Pewny jest fakt, iż nasi polityczni wrogowie powoli zaczynają się coraz lepiej organizować oraz biorą czynny udział w życiu społecznym naszego narodu. Nim jednak przejdę do opisu naszej bieżącej sytuacji chciałbym zasygnalizować, jak rozumiem pewną podstawową dla tej sprawy kwestię. Mowa o tym, czym jest dla mnie nacjonalizm. Ponadto – w kolejnym kroku – należałoby zwrócić uwagę na to, jakie mogą być niektóre z interpretacji naszej ideologii, co się z nimi wiąże i dlaczego część z nich jest godna odrzucenia. Nie będzie to – rzecz jasna – artykuł naukowy, w którym dokonam ścisłej analizy, ale pokrótce postaram się opisać, scharakteryzować główne wizje nacjonalizmu oraz odnieść się do nich wartościując je. Chciałbym mimo wszystko uniknąć opinii, jakobym rościł sobie prawa do nadawania miana nacjonalisty. Nie tędy droga. Nie tylko nie mam ku temu kompetencji, ale i nie każda odrzucona przeze mnie interpretacja nacjonalizmu musi być rzeczywiście błędna. Nie jestem przecież nieomylny. Dalej postaram się opisać główne problemy, które dostrzegam wśród polskich nacjonalistów. Kolejnym etapem będzie próba postawienia fundamentalnych pytań związanych z punktem poprzednim. Natomiast na koniec zaproponuję możliwe kierunki zmian, które najpewniej będą na dość sporym poziomie ogólności. Zdaję sobie sprawę, iż ów tekst nie będzie lekarstwem na wszelkie bolączki ideologii nacjonalistycznej oraz jej reprezentantów w Polsce, ale mam nadzieję, że korzystając z zebranej przeze mnie bazy artykułów współczesnych, polskich i „naszych” publicystów uda mi się dokonać syntezy, która trafi do możliwie szerokiego grona reprezentantów polskiego obozu narodowego. Nie sądzę, żeby zachodziła konieczność krycia wspomnianych tutaj treści przed „profanami” (osobami spoza naszego środowiska). W końcu cenimy sobie prawdę, a zamykanie się na jej rozpowszechnianie można uznać za obłudę.

W moim rozumieniu nacjonalizmu jest on postawą życia, która ukierunkowuje nasze starania ku działaniu na możliwie największą korzyść narodu, do którego się przynależy. Niektóre teorie etyczne (np. te oparte na stadiach rozwoju moralności Kohlberga) za najbardziej pożądane zachowania uznają te, które są ukierunkowane ku powszechnemu (uniwersalistycznemu) stosowaniu się do zasad etycznych – bez względu na prawo stanowione w danym państwie, czy bez względu na podziały etniczne. Wydaje się, że taka postawa nie godzi się do przyjęcia przez nacjonalistę, który zna teorię porządku miłości (niekoniecznie w wydaniu chrześcijańskim, bo owa zasada nie funkcjonuje jedynie w chrześcijaństwie) oraz uznaje naturalny podział świata na narody. Naród w rozumieniu nacjonalizmu jest ponadto najwyższą możliwą formą zorganizowania danego społeczeństwa, w którego skład wchodzą pokolenia przyszłe, teraźniejsze i przyszłe. Nie jest on więc wyłącznie bytem materialnym, ale i duchowym. Można się spierać nad jego charakterem, warunkami zaistnienia, ale tożsamości narodowej jako takiej nie sposób skutecznie i całkowicie zakwestionować. Rzecz jasna wielu filozofów oraz wrogich nam ideologów próbuje dokonywać tej negacji i – co więcej – wielu wierzy w ich zręczne sofizmaty. Nie chciałbym jednak w tym momencie wdawać się z nimi w dyskusję, ponieważ to zagadnienie chciałbym poruszyć w przyszłości w ramach rozważań „metanacjonalistycznych”. Wspomnę jedynie, że podobnie jak nie ma w chwili obecnej całościowego uzasadnienia na rzecz tożsamości oraz identyczności osobowej człowieka, który trwa w czasie, tak i dzieje się z każdą tożsamością zbiorową. Każda nauka, a tym bardziej ideologia ma pewien zestaw założeń, których nie sposób dowieść. Z całą pewnością jednym z takich fundamentalnych reguł dla nacjonalizmu jest istnienie tożsamości zbiorowej i – bardziej wąsko – narodowej. Wracając do rozumienia ideologii nacjonalistycznej, którą będę się tutaj posługiwał – pragnę zauważyć, iż jest ono dość szerokie. Daje więc wiele możliwości do interpretacji oraz obejmuje wiele rodzajów nacjonalizmu. Warto także dodać, że porządek miłości, o którym już wspominałem, nie wpływa na konieczność zaistnienia szowinizmu w postawie nacjonalisty. Przeciwnie – po najintensywniejszym uczuciu, którym nacjonalista otacza swój naród, powinien on przynajmniej szanować narody mu bratnie oraz nie wykluczać z grona tych neutralnych li tylko na podstawie zgorszenia. Należałoby w tym momencie przejść do wymienienia przynajmniej części doktryn nacjonalistycznych z obrębu naszego kraju. Zaznaczyć trzeba, że będą to „wydania” nacjonalizmu reprezentowane przez konkretne współczesne kręgi nacjonalistów.

Pozwolę sobie zacząć od dwóch stosunkowo bliskich mi stowarzyszeń, z którymi dotychczas miałem największą styczność, a do jednego z nich wciąż w pewnym zakresie przynależę. Mowa o Młodzieży Wszechpolskiej i Obozie Narodowo-Radykalnym. Cóż można rzec o obu tych organizacjach w jednym punkcie oraz dlaczego zdecydowałem się na przedstawienie ich właśnie wspólnie? Przed wyjaśnieniem zaznaczę tylko, że bazuję głównie na doświadczeniach własnych, więc – jak zapewne się domyślasz lub wiesz – na tych wyniesionych z MW. Przede wszystkim obie cechuje wewnętrzny pluralizm. Oznacza to, że członkowie zgadzają się w kluczowych dla nich kwestiach (mniemam, że np. w rozumieniu nacjonalizmu), ale odnośnie pozostałych często się nie zgadzają, dzięki czemu w obrębie tych organizacji człowiek jest w stanie wiele się nauczyć. Ten pluralizm rzecz jasna bywa ograniczany lub przynajmniej zachodzi jedynie w pewnym zakresie, ale mimo wszystko fakt wewnętrznej debaty (i to owocnej) nie funkcjonuje we wszystkich środowiskach narodowych. Drugą z cech wspólnych MW i ONR jest na pewno uporządkowana hierarchicznie struktura oraz związana z nią dyscyplina. Oznacza to, iż za obie te organizacje odpowiadają pewne władze, którym należy się częściowo lub niekiedy całościowo podporządkować. Faktu tego nie należy porównywać do rygoru wojskowego. Dyscyplina tych organizacji bywa w różnym stopniu efektywna, ale na pewno owa struktura może nauczać odnajdywania się w warunkach życia codziennego, gdzie każdy z nas obejmuje role zarówno przywódcze, jak i te, w których musi się dostosować. Innym aspektem obu tych organizacji jest na pewno nacisk na chrześcijański charakter polskiego nacjonalizmu. Fakt ten może budzić kontrowersje, choć nie oznacza, bynajmniej, że do tych stowarzyszeń należeć mogą jedynie katolicy, czy chrześcijanie. Oznacza natomiast, iż każdy członek powinien uznawać istotność, szczególną rolę chrześcijaństwa w dziejach Polski i Europy.

Innym środowiskiem nacjonalistycznym jest grono Autonomicznych Nacjonalistów. Nie mają oni określonej ściśle struktury, której powinni się podporządkowywać. Czyni ich to niezależnymi, czy – jak sama ich nazwa wskazuje – autonomicznymi. Na pewno ich istotnym elementem składowym jest zorientowanie na współpracę międzynarodową bez kierowania się uprzedzeniami historycznymi. Wydaje się, że są także bardziej radykalni od MW, czy ONR. Nie stronią od „akcji bezpośrednich” oraz nawiązują często do idei nacjonalizmu rewolucyjnego oraz niesztampowych symboli, czy postaci. W pewnych przypadkach można uznać ich za subkulturę. W dużej mierze (względem pozostałych) ruch ten tworzony jest przez środowiska kibicowskie. Wszystkie te elementy czynią ruch AN dość specyficzną odmianą nacjonalizmu, choć z całą pewnością odgrywającą sporą rolę w całym środowisku narodowym.

Wspomnieć warto jeszcze o Trzeciej Drodze. Jest to środowisko, które może nie należy do najliczniejszych, ale działa stosunkowo prężnie i – na co szczególnie należy zwrócić uwagę – ma silne grono publicystów z niebanalnymi pomysłami, o czym świadczy chociażby ich strona internetowa. Charakterystycznym dla nich jest także przywiązanie do myśli filozoficznej Feliksa Konecznego. Oznacza to, że definiują cywilizację jako metodę życia społecznego, ale – co powinno nas bardziej interesować – przynależność do narodu jest dla nich kwestią – jak mniemam – uwarunkowaną kulturowo (w swoim czasie wzbudziło to pewne kontrowersje).

Ostatnim z opisywanych przeze mnie polskich środowisk nacjonalistycznych będzie Falanga. Jak wspominałem wcześniej – nie roszczę sobie prawa do mianowania lub odbierania komukolwiek miana nacjonalisty. Nie mniej – jeśli miałbym wybrać społeczność, z którą w największym stopniu się nie zgadzam, to byłaby to właśnie Falanga. Dlaczego? Głównym powodem mojej antypatii jest przede wszystkim zupełnie odmienne niż w pozostałych organizacjach lub środowiskach traktowanie narodu. Przynajmniej tak interpretuję niektóre tezy zawarte w doktrynie tego ugrupowania. Autor tego ważnego dokumentu zechciał bowiem zanegować zasadność posługiwania się nowożytnym rozumieniem narodu, które wciąż ma w mojej opinii rację bytu. Ponadto nie trafiają do mnie argumenty mające przemawiać za koniecznością współpracy między Polską i (obecną) Rosją.

Celem prezentacji tych wszystkich organizacji było ukazanie różnorodności polskiej sceny nacjonalistycznej. Wydaje się jednak, że jest ona nie tylko różnorodna, ale i – może przede wszystkim – podzielona. Pierwszym aspektem, który chciałbym poruszyć w ramach opisu obecnej sytuacji w naszym środowisku, będą właśnie wiecznie trwające konflikty między społecznościami nacjonalistów lub nawet wewnątrz owych grup. Jest to problem, który może w pewnym stopniu wynikać z naszej narodowej mentalności, ale nie mamy prawa do usprawiedliwiania się owym faktem – szczególnie dlatego, że jesteśmy nacjonalistami. Innym z powodów mogą być niekiedy niepohamowane ambicje liderów środowisk (prywata w obrębie organizacji teoretycznie zorientowanych na solidaryzm i dobro całego narodu). Drugim z elementów wyrządzających szkodę naszemu środowisku jest – jak to określił Jakub Siemiątkowski w jednym z artykułów z naszego miesięcznika – „wadliwa recepcja dawnej spuścizny ruchu narodowego”. W tym trafnym sformułowaniu zawiera się przede wszystkim fakt, iż naszych ideowych przodków traktujemy talmudycznie i wybiórczo. Z rzadka stać nas na rzeczowe oraz krytyczne analizy, z których wyciągamy wnioski dla dnia dzisiejszego. Trzecim negatywnym aspektem istniejącym w polskim środowisku narodowym jest rozmycie odpowiedzialności. Mam tu na myśli przede wszystkim fakt, iż od kreowania pomysłów jest ludzi naprawdę wielu, ale od ich realizowania niekoniecznie. Taka sytuacja doprowadza do tego, że na różnego rodzaju forach rodzi się naprawdę wiele ciekawych koncepcji i projektów inicjatyw, ale nie ma komu ich przekuwać na rzeczywistość. Naszym czwartym z kolei mankamentem jest niewiele efektywnych koncepcji wykorzystania obecnej patriotycznej koniunktury. Wydaje się, że ten element powinien być silnie eksploatowany, ale niektórzy wolą narzekać, że ktoś lubi manifestować swoim ubiorem przywiązanie do jakichś wartości, tradycji, czy tożsamości. Faktem jest to, że nie zawsze za ową manifestacją poglądów jest jakaś pogłębiona refleksja, czy nawet świadomość, ale również nasza w tym rola, żeby uległo to zmianie. Piątym aspektem negatywnym polskiego nacjonalizmu, który chciałbym przytoczyć jest rzadkość podejmowania działań, które są zorientowane na masową, czy szeroką skalę. Zamiast nich wolimy przeprowadzić raz na jakiś czas akcję, którą pochwalimy się w Internecie, żeby zaznaczyć, „żeśmy żywi”. Chwała każdemu nacjonaliście, który angażuje się w pomoc ludziom potrzebującym, czy cierpiącym zwierzakom, ale i jakąkolwiek inną formę działalności charytatywnej, lecz należałoby pomyśleć nad aktywizmem konsekwentnym i możliwie szerokim. Szósty element dotyczy z jednej strony zamykania się we własnych, „kumaterskich” grupkach wzajemnej adoracji, a z drugiej przeświadczenia o tym, że dana społeczność jest najaktywniejsza. Powinniście wiedzieć, co i komu przyporządkować (nie będę wskazywał palcem), ale gwoli wyjaśnienia dodam, że są to zachowania tożsame i oparte na egocentryzmie, który nie powinien funkcjonować w naszym ruchu, choć jest wybitnie rozpowszechniony. Siódmy grzech to brak systematyczności, lenistwo i wymówki. Te wszystkie trzy kwestie składają się na ostatni element negatywny polskiego nacjonalizmu. Wcale nie są najmniej ważne. Rozbijają bowiem w sposób znaczny sprawność działania wielu środowisk, a występują szczególnie często wśród ludzi najmłodszych.

Zapewne dałoby się znaleźć więcej mankamentów naszego środowiska, ale już ta symboliczna siódemka świadczy o tym, że jest nad czym pracować i warto się zastanowić nad zmianami. Każdy z wymienionych aspektów negatywnych polskiego nacjonalizmu jest naszą niewątpliwą słabością. Czy mamy jednak szansę na zmiany? Czy w ogóle istnieje w nas wola, żeby ich dokonać? Wydaje się, że często zdarza się, iż człowiek preferuje utrzymanie statusu quo zamiast zrobienia choćby kilku kroków naprzód. Jako nacjonaliści powinniśmy pamiętać, że tylko odważnie krocząc do przodu jesteśmy w stanie realnie oddziaływać na naród i – tym samym – realizować się w nim. Truizmem będzie stwierdzenie, iż owe przemiany nie są proste oraz muszą się nieustannie dokonywać w nas samych. Nie mniej – przyszłość powinna należeć do nas. Jeśli realnie bierzemy to pod uwagę, to winniśmy przestać bujać w obłokach, zakończyć mokre sny o rewolucji, czy bezrefleksyjną ekscytacje nacjonalizmami innych narodów i wziąć się do roboty. Niech każdy znajdzie dziedzinę, w której jest dobry, którą lubi, do której ma talent i poza działalnością związaną z nacjonalizmem, tworzy przestrzeń oddziaływania również w obrębie swojej codzienności. Jeśli nie zrozumiemy, że nacjonalizm jest dobrowolnym wyborem, który powinien się przekładać na aktywizm dnia codziennego, to nie ma szans, żebyśmy zatriumfowali. W chwili obecnej mamy szerokie możliwości, kilka ciekawych i coraz lepiej rozwijających się dużych projektów (np. FOG, Media Narodowe i Marsz Niepodległości). To nie powód do tego, żeby spocząć na laurach. Wręcz przeciwnie – nasze sukcesy powinny nas motywować do jeszcze intensywniejszego zaangażowania się. Zacznijmy też patrzeć na siebie jak na środowisko mające zastąpić obecny, skostniały i demoliberalny system. Musimy jednak odrzucić spojrzenia wstecz, a odważnie kroczyć naprzód – z nowymi inicjatywami, które przyczynią się do jeszcze większego zasięgu oddziaływania nacjonalizmu w Polsce i przede wszystkim staną się realną alternatywą wobec tego, co widzimy dookoła!

Nacjonalisto, idea czeka właśnie na Ciebie – ona wymaga działania!


Michał Walkowski


Źródła:

1) „Niezbędnik narodowca”

2) http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/30-czego-brakuje-polskiemu-nacjonalizmowi

3) http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/160-co-dalej-z-polskim-nacjonalizmem

4) http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/252-pokonac-nacjonalistyczna-stagnacje

5) http://www.nacjonalista.pl/2014/07/04/krzysztof-kubacki-jestem-nacjonalista/

6) http://mw.org.pl/about/deklaracja-ideowa/

7) https://www.onr.com.pl/deklaracja-ideowa/

8) http://autonom.pl/?page_id=2 – informacje o ruchu AN

9) http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/448-tomasz-kosinski-autonomiczny-nacjonalizm-forma-dzialalnosci-nacjonalistycznej-w-xxi-wieku-i-jej-przyszlosc-w-polsce

10) http://3droga.pl/deklaracja-ideowa/

11) http://falanga.org.pl/?page_id=792 - „Doktryna Falangi”

poniedziałek, 24 lipiec 2017 17:14

Patronaty i wydarzenia