Pierwsi festiwalowicze zaczęli zjeżdżać się już od rana w piątek 14 lipca. Niestety nie obserwowałem samego początku wydarzenia, ponieważ ekipę, z którą jechałem spotkały problemy drogowe i do Kępy koło Żytna dojechaliśmy dopiero wieczorem. Wycieczkę urozmaiciła nam kontrola dokumentów przez policję państwową. Dla uczciwości należy jednak dodać, że w tej kwestii następuje dobra zmiana, ponieważ z roku na rok zachowanie funkcjonariuszy jest coraz przyjazne i kolejne edycje Festiwalu są już pozbawione sytuacji w rodzaju przelotu policyjnego helikoptera nad obszarem imprezy. Po dotarciu na miejsce można było rozbić namiot w specjalnej strefie i spokojnie udać się na teren wydarzenia. Tam uczestnicy mieli możliwość kupienia czegoś do jedzenia, przejścia się po stoiskach z płytami tożsamościowych zespołów i ,,zaangażowaną odzieżą”, a także poszukania czegoś dla siebie spośród szerokiego wyboru książek i czasopism. Nie zapominajmy, że FOG to przede wszystkim muzyka. Niestety, nie było mi dane uczestniczyć w koncercie rockowego zespołu Wróg, który według uczestników był bardzo udany, a kiedy wreszcie dojechaliśmy na parking, z namiotu pobrzmiewały ostatnie echa występu rapera Bujaka, świetnie przyjętego przez publiczność. Pierwszym zespołem zagranicznym, który zagrał na tegorocznej edycji, był szwedzki Tors Vrede. Muzycy zaprezentowali najwyższy poziom, wykonując zarówno swoje autorskie utwory, jak covery klasyków sceny RAC. Następnie wystąpił polski Legion Twierdzy Wrocław, który od pięciu lat podbija europejską scenę hatecore. Tym razem zaprezentowali zarówno swoje stare kawałki, jak ,,LTW” i ,,Izotop Fałszu 86” i ,,Moje Opowieści”, a także nowe utwory, jak ,,Gryź piach!”, czy ,,Hu ha Antifa”. Uczestnicy bawili się doskonale. Potem przyszedł czas na gości z Węgier, mianowicie na Romantikus Eroszak, który porwał publiczność folk rockowym brzmieniem. Występem wieczoru, przynajmniej w moim odczuciu, był koncert starego, dobrego Irydiona, który zagościł na festiwalowej scenie pierwszy raz po trzyletniej przerwie. Artyści od razu złapali doskonały kontakt z publicznością serwowanymi co chwila rubasznymi i autoironicznymi żartami, a muzycznie zaprezentowali genialny poziom, grając utwory ze swoich obu albumów, a także covery Legionu i Ramzes & the Hooligans. Ekipa z Brzegu zeszła ze sceny o drugiej w nocy, więc coraz więcej ludzi wracało do swoich namiotów, żeby zregenerować się przed następnym dniem. Dla najwytrwalszych zagrał jeszcze fiński Marder.
Organizatorzy przewidzieli na drugi dzień festiwalu liczne atrakcje dla uczestników. Można było m.in. wziąć udział w konkurencjach siłowych i piłkarskich, a także postrzelać z broni. Przewidziano także zorganizowane zabawy dla najmłodszych. Znaczna część festiwalowiczów zaopatrywała się w oddalonym o kilka kilometrów od terenu imprezy sklepie w Kępie, pozwalając właścicielom na zwielokrotnienie swoich obrotów. Koncerty zaczęły się po południu od występu reaktywowanego niedawno zespołu Bastion. Balladowe rytmy nie przyciągnęły co prawda tłumów, ale muzycy lirycznie zaprezentowali świetny poziom, poruszając takie kwestie, jak relatywizm moralny i tożsamość współczesnego człowieka. Radykalną zmianę klimatu przyniósł czeski Intollerant, który pomimo krótkiego stażu pokazał się od jak najlepszej strony, z mocnym rac’owym przekazem. Po nich na scenie pojawił się szczeciński zespół Gan, który w rockowej formie zagrał po kilka starych i nowych kawałków. Grupa ta nie poprzestaje już tylko i wyłącznie na kwestiach historycznych, coraz częściej nawiązując do tematów politycznych i społecznych, co staje się ich dużym atutem. Potem mogliśmy podziwiać występ zespołu Nordica, z autorskimi utworami oraz licznymi coverami klasyki rodzimej muzyki tożsamościowej, które razem z występującymi śpiewał cały namiot. Wreszcie przyszedł czas na najbardziej oczekiwany przez znaczną cześć uczestników zespół, czyli włoski KMVII (ex Ultima Frontiera). Namiot wypełnił się po brzegi, kiedy z głośników popłynęły skoczne kawałki w rodzaju ,,Schiavo della Liberta”, czy bardziej podniosłe jak ,,Trieste 1953”. Kiedy muzycy chcieli już zejść ze sceny, widownia dosłownie zmusiła ich do zagrania ,,Rivolty”, jednego z sztandarowych utworów grupy. W czasie koncertu zupełnie zniknęła bariera językowa, ponieważ wielu widzów znała na pamięć słowa piosenek. Następnie na miejsce Włochów pojawili się Niemcy z Kategorie C, goszczący już drugi raz z rzędu na Festiwalu. Zespół przeniósł uczestników w bardziej chuligańskie klimaty współczesnej Republiki Federalnej, gdzie garstka patriotów stawia czoła zarówno islamskiej przemocy, wrogim bojówkom i przegniłym strukturom państwowym. Znalazł się czas na ,,szybkie strzały” jak ,,So sind wir”, a także spokojniejsze ballady w rodzaju ,,Hooligans gegen Salafisten”. Kiedy, bratając się z uczestnikami imprezy, Niemcy opuszczali scenę, w ich miejsce pojawili się muzycy z All Bandits, którzy dali ostatni występ w starym składzie. Zaprezentowali przy tym wysoki poziom rodzimego stylu oi!, z którego znani są od dawna. Na zakończenie dnia wystąpili jeszcze weterani Rock Against Communism z zespołu Obłęd, przeciągnęli dobrą zabawę do trzeciej nad ranem. Śmiało można nazwać ich liderami polskiej sceny, zarówno ze względu na aktywność, jakość tworzonej muzyki, jak i przez ponad dwudziestoletni staż wykonawców. Kiedy schodzili ze sceny, już niemalże wstawały poranne zorze…
Nie ma co rozwodzić się nad trzecim dniem festiwalu, ponieważ ten ograniczył się już tylko do pakowania i wyjazdów w rodzinne strony. Na koniec podzielę się kilkoma refleksjami, które naszły mnie na Festiwalu. Po pierwsze, organizatorzy znowu stanęli na wysokości zadania i dzięki nim odbyła się impreza, na której bawiło się co najmniej kilkaset osób, a każdy z uczestników mógł na dwa dni wyrwać się z marazmu współczesnej kultury. To im należą się największe podziękowania. Po drugie, w przerwie pomiędzy dwoma koncertami porozmawiałem przez chwilę z moją znajomą, która żaliła się na to, że impreza z roku na rok staje się coraz mniej klimatyczna i zjeżdżają się na nią ludzie zupełnie niezwiązani ani z szeroko pojętym ,,środowiskiem”, ani z żadną organizacją i przez to poziom wydarzenia spada. Natomiast moim zdaniem zwiększanie się obecności nowych uczestników jest zjawiskiem jak najbardziej pozytywnym. To świetnie, że imprezy związane z muzyką tożsamościową nie przyciągają tylko garstki skinheadów i ,,nadkumatych” działaczy. Nie można wykorzystywać zaangażowanych ideologicznie tekstów do przekonywania już przekonanych. W muzyce tożsamościowej właśnie o to powinno chodzić, żeby przekaz docierał do jak najszerszego grona osób i na nie oddziaływał. Żyjemy w czasach wojny kulturowej, kiedy cała twórczość nowoczesnego świata bombarduje współczesnych ludzi i przekonuje ich, żeby przyjęli styl życia, jaki jest im oferowany. I nagle mamy coraz większe grupy ludzi, którzy zamiast przeerotyzowanych utworów puszczą w domu muzykę Gana albo Obłędu, a potem zabiorą całą rodzinę na Festiwal pośrodku szczerego pola, żeby tej samej muzyki posłuchać na żywo. Tam taki osobnik zakupi wyśmiewaną czasami w środowisku patriotyczną koszulkę i pojedzie w świat opowiadać swoim znajomym o tym, co przeżył na Festiwalu i jak świetnie się tam bawił. Temu służy funkcjonująca już od kilku edycji specjalna strefa namiotowa, gdzie zabronione jest spożywanie alkoholu, rodziny mogą w niej spokojnie odpocząć. Temu służy także organizowanie zabaw dla dzieci ze średniowiecznymi grupami rekonstrukcyjnymi. Taki powinien być odbiór imprez tego typu: wykorzystywanie muzyki jako broni w wojnie ideologicznej. To jest właśnie kontrrewolucja (albo rewolucja) w kulturze! Właśnie w ten sposób wyrywa się prawdziwą prawicę z twórczego marazmu i nudy w jaką popadła przed laty. Prawica, która ma rozwijającą się kulturę i jest otwarta na ludzi, staje się o wiele ciekawsza. I dzięki takim inicjatywom jak FOG ruch narodowy staje się ciekawy. Staje się ciekawy przez to, że ma scenę muzyczną, że ma własną prasę internetową i drukowaną. I ten zakres oddziaływania na kulturę należy stale powiększać, żeby atak na liberalno – demokratyczną rzeczywistość stale rósł.
Mateusz Karwiński