Odpowiadając na tytułowe pytanie wymienić można wiele rzeczy, na czele z brakiem powodzenia w próbach wypracowania i spopularyzowania nowoczesnego, antyliberalnego projektu nacjonalizmu w skali całego ruchu, traktowanego jako ogół ludzi identyfikujących się w naszym kraju z pojęciami, takimi jak idea narodowa, nacjonalizm. Nie wchodząc w bardziej szczegółowe rozważania na temat spraw organizacyjnych, różnego rodzaju sporów frakcyjnych i doraźnej bieżączki politycznej, warto zadać sobie pytanie co się dzieje, że nasz polski ruch jest „inny” niż wszystkie.
Jedną z odpowiedzi, którą dziś się zajmiemy, będzie kwestia recepcji dawnej spuścizny ruchu narodowego. Wadliwej recepcji, zaznaczmy na wstępie. I tu od razu refleksja osobista. Kiedy piszący te słowa dowiedział się kilka tygodni temu, że na rynku pojawiła się książka Romana Wysockiego starająca się z naukowego punktu widzenia porównać idee nacjonalizmu polskiego w wydaniu Dmowskiego z ukraińskim Dmytro Doncowa, postanowił w końcu zagłębić się lekturę wydanego w 1926 roku „Nacjonalizmu”, autorstwa tego drugiego. Abstrahując od szczegółowych zagadnień, które dość trafnie opisuje Wysocki, jak i tonu oburzenia jaki spada na każdego, kto śmiałby w jednym zdaniu zestawić obu ideologów nacjonalizmu (twórcę polskiej niepodległości z „prowodyrem” banderowskiego ludobójstwa, jak chcą to widzieć niektórzy), ciężko nie dostrzec jednej interesującej zbieżności, o której za chwilę. Najpierw zauważmy, pewnie nieco obrazoburczo, że sztandarowe dzieła obu pisarzy politycznych zawierają w sobie w dużej mierze zbliżone przesłanie. Mianowicie mieszają z błotem mentalność swoich narodów, ich uległość i bierność – wręcz wyżywają się na przedstawicielach dotychczasowych form ruchu narodowego tj. „patriotach starej daty” w Polsce i „prowansalskich nacjonalistach” na Ukrainie. W wielu miejscach krytyka jest wręcz bliźniaczo podobna, choć artykułowana w nieco innym tonie. Różnicę stanowią punkty, w które uderza. Dla Dmowskiego najbardziej zasadnym wydaje się zwalczenie typowego dla Polaków romantyzmu politycznego, ich skłonności do wywoływania źle przygotowanych powstań, wyrywania się w nieodpowiednich momentach. Ideolog endecji sugeruje wpojenie sobie zasad realizmu politycznego – tego faktycznego, a nie jego żałosnej karykatury, jaką operuje wielu dzisiejszych narodowców uważających chyba, że pozjadało wszystkie rozumy sugerując państwu polskiemu uprawianie jakiejś podwórkowej, infantylnej wersji makiawelizmu. Można dziś uznawać, że Dmowski był nieco zbyt surowy w ocenie wcześniejszych pokoleń polskich patriotów, wszak żyli oni w konkretnych czasach, w warunkach panowania konkretnych wzorców kulturowych, a tylko jednostki naprawdę wybitne są w stanie iść pod prąd całej epoce. Nie zmienia to jednak faktu, że w dużej mierze krytyka Dmowskiego była genialną, trafiającą w sam punkt. Mało kto zwraca też uwagę na fakt, że Dmowski pisał to wszystko w odniesieniu do określonych warunków, określonych postaw w nich ukształtowanych.
Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że krytyka, jaką kieruje Doncow pod adresem całej plejady wybitnych ukraińskich narodowców jak Kostomarow, Drahomanow, Franko czy Hruszewski, ma podobne punkty zaczepienia. Wynika z tych samych źródeł – próby przełamania impasu, w jaki wprowadziły działaczy narodowych w obu krajach zgubne, nazbyt humanitarystyczne trendy XIX wieku. I faktycznie, jakkolwiek Doncow te postawy u wymienionych postaci wyolbrzymia, ukraiński ruch narodowy przed jego czasami skażony był w stopniu potężnym przekonaniem o braku potrzeby walki o państwo niepodległe, mitem budowy federacji „na równych prawach” z innymi narodami oraz szeregiem innych iluzji blokujących realną walkę o interes narodowy, notabene z podobnymi stykał się i krytykował je Dmowski na gruncie polskim. Do pewnego stopnia można powiedzieć, że to, co Dmowski gani u Polaków, Doncow (w zupełnie innych warunkach, co czyni jego postulat logicznym) chce widzieć u Ukraińców – tę, nawet bezrozumną, wolę walki o niezależność. Wiedzioną instynktem, pozbawioną zbędnego intelektualizowania siłę, która każe narodowi cały czas powstawać do boju o usamodzielnienie się. I faktycznie, na tle „prawoczłowieczego”, jak byśmy to dziś powiedzieli, zawodzenia XIX-wiecznych ukraińskich narodników, te postulaty mają sens. To wołanie o zerwanie z niepoprawną naiwnością, która była jedną z (wielu) przyczyn klęski ukraińskiej rewolucji lat 1917-1921 musi budzić zrozumienie. Każe też stawiać pytanie: jak do problemu odnosiłby się w analogicznych warunkach przywódca polskiego ruchu narodowego? Stawiam tezę, że, pomimo daleko idących różnic w sposobie myślenia obu ideologów, wiele wniosków byłoby zbieżnych. Przecież również sam Dmowski odwoływał się, choć nie tak wyraźnie jak Doncow, do czynników wolicjonalnych, chciał stworzenia nowego („nowoczesnego”) Polaka, który potrafi bić się o swoje każdymi metodami, a nie tylko deklamować formułki o braterstwie ludzkości.
I jeszcze jedna refleksja, nawiązująca do tego o czym było na początku. Czy jeśli porównamy dzisiejsze ruchy nacjonalistyczne – polski i ukraiński - to czy nie dostrzeżemy, jak potężny, rozciągający się na kilka dekad wpływ mają idee obu myślicieli? Polscy narodowcy dziś zupełnie talmudycznie rozpatrują wszystko pod kątem tzw. „realizmu politycznego”, co czasem zyskuje wymiar zupełnie filisterski, czyny o większym rozmachu rozpatrują w kategoriach „romantyzmu”, pytając od razu o korzyści, zyski materialne, realne skutki… Ukraińscy w tym czasie deklamują poezję Szewczenki, budują barykady, organizują bataliony ochotnicze. Czy, pomijając oczywiście szereg innych czynników, zapewne ważniejszych dla całościowej oceny sytuacji, nie widać w obu przypadkach pokłosia (wadliwej bądź nie) recepcji myśli Dmowskiego i Doncowa? Z pewnością jedni i drudzy przejmują na ogół idee swoich guru dość wybiórczo, co zresztą zadaje kłam zarówno mitowi chłodno analizujących rzeczywistość współczesnych polskich endeków, jak i funkcjonującemu w Polsce równolegle wyobrażeniu współczesnego ukraińskiego nacjonalisty, równie krwiożerczego, jak jego antenat z lat 40. Nie przeczy to jednak temu, że pewien rys wywodzący się ze sztandarowych dzieł obu nacjonalizmów widzimy do dziś, choć z tą myślą warto zostawić czytelnika sam na sam. Podobnie jak z inną naszą autorską refleksją, że gdyby Dmowski pisał w dzisiejszych czasach, to również jego trzeźwy, analityczny umysł kazałby mu napisać „Myśli nowoczesnego Polaka” w duchu bardziej nawołującym nas do apoteozy woli mocy, tego instynktu aktywności, który od tysięcy lat kazał narodom, stanom i innym społecznościom ludzkim nie tylko organizować się, ale i powstawać do boju o realizację swojego ideału. I tego chyba nacjonalizmowi polskiemu brakuje dziś najbardziej – wielkich mitów, a nie nudnego międlenia o tym, że chcemy „przywrócić normalność” oraz żelaznej konsekwencji w rzeczywistym dążeniu do antysystemowych zmian.
Kończąc, oczywiście wypada niemal rytualnie stwierdzić, że przynajmniej wczesne pisarstwo Doncowa jest z ducha niechrześcijańskie, choć bezpośrednio raczej nie atakuje on religii. Apoteoza gołej przemocy i nieubłaganej walki o byt, pomimo że kilkukrotnie na łamach „Nacjonalizmu” autor odżegnuje się od najbardziej krwawych przykładów jej realizacji w dziejach, z pewnością nie znajdują usprawiedliwienia w doktrynie Kościoła. Te wypływające ze społecznego darwinizmu idee są zresztą aż nadto wyraźne również w pisarstwie Dmowskiego z tego okresu, jak i w samej idei egoizmu narodowego, najbardziej precyzyjnie sformułowanej na polskim gruncie przez Balickiego. Zostały one zresztą jasno potępione przez młodą endecję i narodowych radykałów lat 30-tych, jako sprzeczne z katolicyzmem, o czym pewnie mało kto dziś pamięta – różnych Machiavellich, uważających się za dobrych katolików, a usiłujących jednocześnie dowieść, że w imię interesu narodowego wszystko jest usprawiedliwione wśród dzisiejszych narodowców przecież nie brakuje. To tylko uświadamia nam, jak wiele dzieli naszą myśl od tej, do której na ogół nieudolnie staramy się równać.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że sugerowanie w naszym ruchu, iż ktoś taki jak Dmytro Doncow napisał coś wartościowego, z czego można wyciągnąć konstruktywne wnioski jest samo w sobie kontrowersyjne. Nie chciałbym też znów sprowadzać wszystkiego do utyskiwania nad intelektualnym ubóstwem ruchu (bynajmniej nie próbując się wywyższać ponad niego), zakończę więc apelem do tych, którzy są w stanie wynieść się ponad utarte schematy i z dużymi pokładami dobrej woli chociaż próbować zgłębić rzeczywistość, a nie tworzyć nowe iluzje. Niektórzy zauważą w powyższych impresjach po prostu kolejny akt wybielania banderyzmu, my idźmy dalej. Naszym zdaniem warto czytać, choćby po to, by zrozumieć.
Jakub Siemiątkowski