
Szturm1
Maksymilian Ratajski - Przeciwko szurii i upadkowi szczepień – rzecz o antyszczepionkowcach
Narodowe grupy na Facebooku zawrzały – spór o obowiązek szczepień wywołał burzę. Wydawać by się mogło, że koniec drugiej dekady XXI wieku, to przynajmniej w Europie czas, kiedy ludzie mają świadomość, że to dzięki szczepionkom udało się pokonać odrę, ospę prawdziwą czy polio. Okazuje się jednak, że na skutek działań antyszczepionkowców (zwanych dalej proepidemikami) coraz więcej rodziców odmawia szczepienia swoich dzieci. Nie jestem lekarzem, więc zacznę od polecenia tekstu Pawła Mazura - „Szczepienia w odwrocie -czy jesteśmy u progu ery „wymarłych” chorób?” Zawierający dużo merytorycznej wiedzy, sam również posiłkowałem się tym artykułem przy pisaniu.
Ostatnie lata przyniosły powrót do Polski dawno zapomnianych w naszym kraju chorób, takich jak odra. Pozwolę sobie zacytować wspomniany już wcześniej artykuł Pawła Mazura: „Przed erą szczepień, w Polsce rocznie chorowało od 70 do 200 tysięcy pacjentów. Notowano rocznie 200-300 zgonów. W Europie w 2017 roku zanotowano trzykrotnie większą liczbę zachorowań. Liczba ta wynosiła odpowiednio 14 451 w roku 2017 i 4643 w roku 2016. Choroba dotyczy wszystkich grup wiekowych (45% dotyczyło osób powyżej 15 r.ż.). Jednak najwięcej zachorowań zanotowano u niemowląt poniżej 1 roku życia, które są zbyt małe, by mogły być zaszczepione. Epidemiolodzy są zgodni, że dane te są wynikiem zbyt niskiego stanu zaszczepienia – w 20/27 krajów UE wynosi on mniej niż 95 %. Przypomnijmy – 95 % stan zaszczepienia zapobiega obiegowi wirusa z populacji, czym chroni ludzi niezaszczepionych – w tym noworodki, zbyt małe, by być zaszczepione oraz osoby z niedoborami odporności, które są przeciwwskazaniem do szczepienia. Należy także wspomnieć, że od początku 2016 roku odnotowano ponad 50 przypadków zgonów z powodu powikłań odry.
Zachorowalność koreluje w prosty sposób z prawem szczepionkowym poszczególnych krajów UE. Na stronie internetowej Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób możemy znaleźć prostą “porównywarkę” obowiązku szczepień w poszczególnych państwach UE (link). Możemy teraz w łatwy sposób stwierdzić, że brak obowiązku szczepień powoduje znaczący wzrost zachorowań na tę chorobę: Rumunia – 5560, Włochy* – 5000, Grecja – 967, Niemcy- 929 ( dane na rok 2017).”
Te straszne dane, mocno się jednak zdezaktualizowały, 2018 rok to już 82,5 tysiąca zachorowań na odrę w całej Europie! Do Polski przybywa coraz więcej imigrantów z Ukrainy, bardzo często nieszczepionych, co w połączeniu z działalnością ruchów proepidemicznych powoduje katastrofę.
Proepidemicy często wysuwają argument o rzekomym powodowaniu przez szczepionki autyzmu. Ta nie mająca żadnych podstaw faktograficznych bajka ma swoją genezę w badaniu sfałszowanym przez skompromitowanego lekarza, który zresztą został za to pozbawiony prawa do wykonywania zawodu. Ów pan kłamał dla pieniędzy. Wakefield na łamach cenionego pisma „Lancet” twierdził, że szczepionka MMR (skojarzona przeciwko odrze, śwince i różyczce) jest winna autyzmowi. Podobnie obalono twierdzenia, że za autyzm odpowiada triomersal – związek rtęci występujący w szczepionkach. Co ciekawe – badania Wakefielda przeprowadzono na 12 dzieciach, obalające je badania na 1,2 mln (The University of Sydney), oraz 657 tys. (Dania, opublikowane w „Annals of Internal Medicine”).
Oprócz bajek o autyzmie w szczepionkach, proepidemicy posługują się także argumentem o „wolności wyboru”. Zapobieganie epidemiom jest o wiele ważniejsze niż czyjeś dobre samopoczucie. Liberalizm spod znaku pana w muszce (którego jeszcze w tym tekście wspomnę), wpoił wielu ludziom błędne myślenie, że nie liczy się odpowiedzialność za siebie i innych, a jedynie błędnie pojmowana „wolność” jednostki. Istnieją osoby, które nie mogą być szczepione ze względu na przeciwwskazania zdrowotne, oraz dzieci zbyt małe na przyjęcie szczepionki, jednak one również są chronione przez odporność zbiorową, oczywiście jeżeli zaszczepione jest 95% populacji.
Płaskoziemcy, chojecczanie (wyznawcy pewnego pastora, który zasłynął dzięki „narodowemu kandydatowi na prezydenta”), osoby twierdzące, że wszyscy Ukraińcy to „banderowcy” i powinniśmy wspólnie z Rosją dokonać rozbioru „UPAdliny” bo „to pseudo-państwo bez historii” (skojarzenia z „bękartem traktatu wersalskiego” nasuwają się same), czy przeciwnie – zwolennicy teorii, że zła pogoda to wina Putina... Szuria ma wiele odmian, proepidemicy wyróżniają się tu jednak zagrożeniem jakie niosą. Jeżeli ktoś mówi, że Ziemia jest płaska, to jest po prostu niegroźnym wariatem, którego nikt nie traktuje poważnie, niestety osobniki głoszące, że szczepionki odbierają wolność i powodują autyzm zyskują coraz szersze grono słuchaczy, zdezorientowani rodzice odmawiają szczepienia swoich dzieci ulegając psychozie strachu. Proepidemicy zdecydowanie nie są niegroźnymi wariatami, ich działalność naraża dzieci na śmierć lub kalectwo.
„Lekarze kłamią bo płacą im koncerny farmaceutyczne, a każdy kto popiera szczepienia to lewak/debil/płatny troll”. Ciężko rozmawiać z taką „argumentacją”. Na ochronie zdrowia nie znają się osoby po studiach medycznych, także te z tytułami profesora lub doktora, bo całą wiedzę posiadła agentka ubezpieczeniowa. A nawet jeżeli się znają to kłamią za pieniądze, jak Wakefield (chociaż jemu płacono za stworzenie bajki o autyzmie).
Kim są liderzy polskiego ruchu proepidemicznego? Doktorami nauk medycznych? Wybitnymi pediatrami? Nie! Twarz proepidemików Justyna Socha to była agentka ubezpieczeniowa, jej koledzy również nie mają nic wspólnego z fachowym wykształceniem medycznym.
Cztery lata temu Justyna Socha kandydowała do Sejmu z pierwszego miejsca na liście Kukiza w Poznaniu, na szczęście się nie dostała - był to jedyny okręg, w którym nie uzyskał on mandatu. Teraz znalazła się na liście Konfederacji w stolicy Wielkopolski. Korwin-Mikke wraz z Winnickim umożliwiają proepidemikom start, zresztą sam pan w muszce zabłysnął twierdzeniami o konieczności przechorowania niektórych chorób.
Nawoływanie do epidemii powinno być karalne, podobnie jak odmowa szczepień. Rodzice słuchający bredni proepidemików narażają swoje dzieci na utratę życia lub zdrowia, jednak nie tylko je, ponieważ o odporności zbiorowej chroniącej całą populację możemy mówić przy stanie zaszczepienia co najmniej 95%.
Szczepionki są jednym z największych osiągnięć ludzkości – to dzięki nim pokonano ospę prawdziwą, przy której śmiertelność wynosiła 30% (wśród nieszczepionych, u zaszczepionych 3%), a w przypadku niektórych odmian nawet 93%, zapomnieliśmy także o polio, którego epidemię przeżywaliśmy w Polsce kilkadziesiąt lat temu (do tej pory wiele osób pozostaje kalekami przez przebytą w dzieciństwie chorobę). Także odra do niedawna wydawała się być historią. Niestety masowo zaczęli przyjeżdżać do nas nieszczepieni Ukraińcy, a proepidemicy zyskali posłuch wśród części rodziców, którzy ulegli psychozie strachu przed autyzmem (chociaż to kłamstwo wielokrotnie już obalono). Pamiętajmy też, że nawet jeżeli osoba zaszczepiona zachoruje, choroba ma znacznie lżejszy przebieg.
Maksymilian Ratajski
Bibliografia:
https://narodowcy.net/pawel-mazur-szczepienia-w-odwrocie-czy-jestesmy-u-progu-ery-wymarlych-chorob/
https://www.crazynauka.pl/ponad-trzy-razy-wiecej-zachorowan-na-odre-w-europie/
https://www.crazynauka.pl/kolejne-badania-potwierdzily-ze-szczepienia-nie-wywoluja-autyzmu/
Bartłomiej Madej - Czym było Goralenvolk?
Zbliża się rocznica wybuchu II wojny światowej, a ostatnio coraz częściej podnoszony jest temat "Co by było gdybyśmy dogadali się z III Rzeszą ?". Jak dobrze wiemy, do czegoś takiego nie doszło, jednakże na terenie Polski żyli ludzie którym udało się dogadać z Niemcami, a następnie utworzyć własny rząd. Była to grupa górali z polskich Tatr, których to działań nie chcę w tym artykule oceniać, a jedynie ukazać „suche fakty", oceny zaś podejmę się w następnym numerze.
Po zajęciu przez Niemców we wrześniu 1939 Podhala przedwojenny działacz Obozu Zjednoczenia Narodowego dr Henryk Szatkowski zaczął przy wsparciu Niemców propagować ideę, jakoby górale byli pochodzenia germańskiego – Goralenvolk – naród (lud) góralski. 7 listopada 1939 Wacław Krzeptowski, działacz Stronnictwa Ludowego i człowiek Podhala w asyście Karoliny Gąsienica-Rój, Marii Siuty-Szwab, Stefana Krzeptowskiego i Józefa Cukiera złożył nowo przybyłemu na Wawel gubernatorowi generalnemu Hansowi Frankowi wyrazy uznania oraz wręczył mu złotą ciupagę. 12 listopada Frank udał się z rewizytą do Zakopanego, gdzie „w imieniu Górali” przywitał go Wacław Krzeptowski, który złożył podziękowanie za „oswobodzenie Górali od ucisku polskich władz” i wręczył mu pamiątkową odznakę góralską. 29 listopada 1939 Wacław Krzeptowski zwołał zebranie przedwojennego Związku Górali, które zaakceptowało ideę Goralenvolk i wystosowało memoriał „o potrzebach ludności góralskiej”. Należy podkreślić, że nie wszyscy działacze Związku Górali, w tym przedwojenny przewodniczący Henryk Walczak, poparli tę decyzję. Formalnie utworzono Goralenverein pod prezesurą Krzeptowskiego jako kontynuację Związku Górali. Niemcy zaakceptowali ideę Goralenvolku, zaś gubernator Frank stwierdził w kwietniu 1940, że władze niemieckie uczynią zadość woli Górali, którzy chcą stanowić odrębny szczep. Wiosną 1940 powstała góralska szkoła powszechna (Goralische Volksschule), szkoła zawodowa (Goralische Berufschule für Volkskunst) oraz klub sportowy (Goralische Heimatsdienst).
Największymi akcjami zorganizowanymi przez Komitet Góralski były operacja wymiany dowodów osobistych na kenkarty G i próba powołania do życia góralskiego legionu SS. Tę pierwszą zorganizowano w 1942 r.
Rezultat akcji z punktu widzenia jej organizatorów był więcej niż umiarkowany. Na 150 tys. mieszkańców powiatu nowotarskiego góralską kenkartę przyjęło około 25 tys. osób, czyli 18 proc. Dużo to i mało zarazem. Z jednej strony w całej okupowanej Polsce nigdzie nie było większego odsetka podpisanych volkslist (całkowitym fiaskiem zakończyła się np. podobna akcja przeprowadzona na Kaszubach). Najwięcej góralskich kenkart wydano w Szczawnicy i Cichym (ponad 90 proc.).
Powołana jednostka Góralskiego SS miała być formowana pod patronatem Goralisches Komitee i jej Goralenfürsta Wacława Krzeptowskiego. Rekrutację rozpoczęto w czerwcu 1942, w szeregi formacji zgłosiło się 300 ochotników, a na szkolenie w obozie w Trawnikach zakwalifikowano 200. Liczne dezercje i konflikt w Trawnikach z ochotnikami z Ukrainy spowodował, że na szkolenie dotarło tylko kilkunastu, z których kilku przyjęto w szeregi Waffen-SS, zaś resztę wysłano na roboty przymusowe do Niemiec. Całkowita liczba goralenvolkowców członków Waffen-SS nie jest znana, podawane są liczby od 6 do 15 ludzi.
Wraz z wkroczeniem wojsk radzieckich na Podhale, skończyło się państwo góralskie i szerzenie idei goralenvolku. Jesienią 1944 Wacław Krzeptowski który wrócił z walk trwających na Słowacji, został powieszony za zdradę przez Armie Krajową.
Goralenvolk to bardzo trudny dziś temat i im później my jako Polacy chcemy się podjąć oceny jego, tym ciężej nam o rozsądne podejście do tematu, jednakże już w następnym numerze Szturmu, postaram się o wywarzoną ocenę z mojej strony.
Bartłomiej Madej
Oleś Wawrzkowicz - Idea a czasy współczesne
Rewolucja myślenia i rewolucja działania – oto droga po której dążymy. I choć nie posiadamy jeszcze pełnej odpowiedzi na wszystkie zapytania, które sobie stawiamy, to wiemy, że braki nasze uzupełniamy łatwiej. Dzieci okresu burzy uczą się szybciej. (…) Dalecy od awanturnictwa politycznego, łączyć umiemy chłodną myśl z gorącą wodą.
Ilu z nas z sentymentem spogląda w czasy młodości? Młodości, która nie znała pojęcia kompromisu. Młodości, która płonęła nieustannym ogniem, rozpalała duszę. Młodość nasza nie liczyła się z czasem, który poświęcaliśmy na naszą działalność. Dla większości z nas nie liczyło się także to, że działaliśmy w pojedynkę, sami pośród miejskiej dżungli szarego życia. Liczył się cel, który rozpalał i pchał nas do działania. Nie liczyliśmy się z poświęconym czasem prywatnym, ani z pieniędzmi które trzeba było wydać. Dla nas było to codzienne sanctusbellum - święta wojna. Przechodnie, którzy widzieli tylko końcowy efekt naszej działalności, czyli zawieszony transparent, plakat, czy ulotki w skrzynce pocztowej, nigdy się nie dowiedzieli kto za tym wszystkim stoi. Zresztą nie było to dla nas istotne, ponieważ za każdym razem wracaliśmy do domu dumni ze swojej roboty. Ten ogień walki nigdy nie gasł, zawsze nasza głowa była pełna pomysłów, za każdym razem paliliśmy się do działania, nie mogąc usiedzieć dłużej w domu. Te codzienne życie, te nocne akcje nakręcały nas i co najważniejsze definiowały nas jako nacjonalistów, którzy tak jak romantyczni wojownicy zapatrzeni w swoich idoli niczym w antyczne posągi, chcieli choć w małym stopniu dorównać naszym młodzieńczym herosom.
Pozornie szare dni. Praca, szkoła, praca, szkoła i tak na okrągło. Czekaliśmy tylko, aż wrócimy do domu i zanurzymy się w nasz świat rycerzy i herosów idei. Ilu z nas z wypiekami na policzkach po raz kolejny zanurzało się w pisma Leona Degrella, Corneliu Codreanu, czy Jana Mosdorfa? Ilu z nas krzepiło duszę w muzyce Szwadronu, Honoru, czy Legionu? Ilu z nas czekało za kolejnym wydaniem papierowego zinu kibicowskiego czy narodowego? Ilu z nas marzyły się burzliwe lata 20 XX wieku? Lata czynu.
Mało kto miał dostęp do dobrego telefonu, a Internet praktycznie nie istniał, zresztą nie widzieliśmy potrzeby żeby się chwalić naszym czynem.
Dziś? Ci, którzy stawiają nogi na szlaku idei i dumnie zwą się narodowcami, nie znają świata, w którym my stawialiśmy nasze pierwsze kroki. Słowo nacjonalista przechodzi im z trudem przez gardło, wstydzą się go. Teraz już nie trzeba hartować się w latach działania, wystarczy być narodowcem, zapisanym do partii, która obecnie próbuje zdobyć monopol na naszej scenie politycznej. Internet, smartfon, instagram, czy inne współczesne bożki młodzieży zepsuły i tak podupadły świat narodowy. Młodzi, którzy nie czują dyscypliny, ani hierarchii, czy nawet elementarnego poczucia kultury, odnoszą się do starszych działaczy, którzy chcą im wpoić podstawowe zasady, z lekceważeniem i pogardą. Współczesne pokolenie narodowców nie tylko nie zna nacjonalizmu jako idei, ale co najgorsze jest gotowe przepraszać za wszystko co tylko możliwe, aby móc odciąć się od bagażu lat, który nagromadziły poprzednie pokolenia i być tymi dobrymi narodowcami.
Czy wśród nas znajdzie się ktoś, kto będzie przepraszał za to, że czytał Degrella, Codreanu oraz słuchał Honoru, czy Legionu? Czy wyprzemy się tych wszystkich szalonych akcji, tych bieganin nocami po ulicach miast? Tego nieustannego napięcia i płonącego czynu? Jeśli mimo wszystko znajdzie się taka osoba, nie jest ona godna tego aby nazywać siebie samego nacjonalistą.
My się nazwy idealistów nie boimy. Wiemy, że tylko idealiści robili rzeczy wielkie, szerokiego znaczenia dziejowego. […] Nazywają nas ambitnymi; może mają i słuszność, bo ambicje nasze o wiele dalej sięgają niż tych, któremu się kierują nasi przeciwnicy. […] Jakkolwiek politycy „praktyczni” nie rozumieją tego, jakkolwiek wydaje im się to idealizmem, brakiem trzeźwości, my na swej drodze zostaniemy. Ci z naszych przyjaciół, którzy się niecierpliwią, niech głębiej popracują myślą nad naszemi zadaniami, ci zaś przeciwnicy, co się obawiają naszej konkurencji o mandaty i stanowiska, niech się uspokoją.
Nam się nie śpieszy… (Roman Dmowski).
Oleś Wawrzkowicz
Oleś Wawrzkowicz - Budowa programu politycznego i społecznego w myśli Wojciecha Kwasieborskiego
Gmach idei, której człowiek służy, winien być gmachem pełnym, obejmującym rzeczywiście całego człowieka.
W broszurze Wojciecha Kwasieborskiego pt. „Podstawy narodowego poglądu na świat” autor uważa, że człowiek idei, świadomy swoich obowiązków wobec Narodu, powinien nie tylko zabiegać o podstawowe rzeczy materialne, takie jak wyżywienie czy sprawne rządy partyjne, lecz stać się wychowawcą, budując solidny fundament tożsamości społeczeństwa. Tożsamość Narodu ma prowadzić do rozbudzenia inicjatywy w każdej warstwie społeczeństwa, które dzięki tej pracy ma stać się odpowiedzialne za sprawne funkcjonowanie państwa. Tym co ma szczególnie spajać i wskazywać drogę ma być siła moralna, uczuciowość oraz poświęcenie bez których nie ma czystego ideału, mogącego przekuć zwyczajną ludzką słabość w twardy monolit siły duchowej. Przez to, według autora, dziedziny takie jak polityka, ekonomia, moralność czy religia, nie są (i nie powinny być) odrębnymi sferami życia, lecz przenikającymi i uzupełniającymi się wzajemnie istotnymi i fundamentalnymi składnikami istoty Narodu. Społeczeństwo powinno być zbudowane na zasadzie gmachu, w którym harmonia, hierarchia, jedność oraz inne dziedziny życia są jego ścianami, podczas gdy kopułą wieńczącą ten gmach jest istota najwyższa - Bóg, czyli dobro ku któremu dąży Naród.
Energię i siłę do zmiany zbutwiałego porządku, który rządzi światem, Kwasieborski ten potencjał widział w młodym pokoleniu, które według niego dokonało rewolucji we własnej duszy, co szczególnie uwidoczniło się w postulowanej przez nich radykalnej przebudowie polskiego społeczeństwa, które jako główny cel swojej działalność miało skierować się ku celowi najwyższemu czyli Bogu. Droga ku Zbawieniu wiedzie przez ziemskie życie, stąd według autora służba i praca dla Narodu, jest drogą ku Bogu, Zbawieniu. Kwasieborski uważa, że każda dziedzina naszego życia, od prywatnej sfery, poprzez życie społeczne i polityczne winna być podporządkowana Bogu. Jest to prawda, która powinna tkwić u podstaw wszelkiej twórczości Narodu, a co za tym idzie dzięki dogmatom i przykazaniom katolickim, zdyscyplinować społeczeństwo. Postulat ten jest stał się swoistym novum w dotychczasowej działalności obozu narodowego. Mimo iż już w latach 20 XX w. Roman Dmowski w publikacji pt. „Kościół, Naród, Państwo” uważał, że Kościół Katolicki powinien odgrywać znaczącą rolę w życiu Polaków, a podstawy wiary katolickiej powinny być wyznacznikiem moralnym świadomego narodu, traktował on religię katolicką instrumentalne. Kościół Katolicki był postrzegany przez pokolenie endeków przede wszystkim jako instytucja hierarchiczna o niewzruszonych zasadach mających być solidną podporą dla kręgosłupa moralnego narodu polskiego. Ten pogląd młodzi radykałowie poddali rewizji zmieniając instrumentalne traktowanie religii katolickiej na jeden z podstawowych czynników determinujących większość z ich postulatów. Według młodych „[…] odrodzenie, wyjście z dzisiejszej epoki błądzenia może nastąpić przez rewolucyjny zwrot ku wartościom bezwzględnym, z których pierwszymi w hierarchii jako cele najwyższe są: Bóg i Naród”. Zdaniem innego działacza RNR „Falangi”, Mariana Reutta, katolicyzm miał mieć prawo do regulowania i określania zasad życia społecznego i gospodarczego. Uważał on, iż ustrój polityczny […] musi być jeszcze jednym węzłem więcej jednoczącym człowieka z Bogiem, dającym ludzkiemu życiu metafizyczną głębię.
Duch ówczesnych czasów sprzyjał radykalnym i dynamicznym działaniom, które uosabiali w sobie młodzi radykałowie. Mimo braku poparcia dla secesji narodowych radykałów, sam Dmowski uważał młodzież za to środowisko, które dobrze rokuje na przyszłość, a jej naturalnie nabyte młodzieńcze ideały, wykształcenie oraz umiejętność pracy grupowej powinny stać się motorem napędowym reform, które zachodziły w łonie obozu narodowego. Tym co spajało ruch młodych, była zasada hierarchii oraz duch żołnierski, który przenika Naród. Według Kwasieborskiego wszystkie siły fizyczne i duchowe mają być podporządkowane hierarchii wartości, a więc porządkowi, który przeciwstawia się jarmarcznemu bezładowi oraz nieustającej licytacji programów i idei. Corneliu Codreanu napisał, że Legionista boi się wyłącznie Boga, grzechu i chwili, w której siła materialna lub duchowa wyrwie go z walki. Podobnie myślał Kwasieborski, który zauważył iż materializm oraz szaleńczy i ślepy postęp prowadzi do stanu jarmarku w duszach, a przez to ma destruktywny wpływ na Naród, wprowadzając chaos i rozkład moralnym a w końcu zwykłe lenistwo, które jest wrogiem idei czynu. Hierarchia celów dzięki zdyscyplinowaniu samego siebie oraz wartościowaniu własnych zasad, przygotowuje Naród do walki o własny byt, który mając oparcie o jasny ideał, wytężonej i ofiarnej pracy stanowi o jego sile. Działalność na polu idei narodowej, nie może być pracą obliczona na prywatną korzyść, lecz pracą z korzyścią dla całego Narodu. Ponadto autor uważa, że dyscyplina i hierarchia oparta na uniwersalnych i bezwzględnych prawach nauki katolickiej, staje się ideałem niezniszczalnym, opartym zarówno w sile fizycznej jak i duchowej. Zresztą według niego obie te sfery się wzajemnie przenikają i uzupełniają.
Naród, oczami Kwasieborskiego, powinien być dynamiczny i rozwijający się, także w ramach rozwoju kulturalnego. Rozwój kulturalny obydwa się przy udziale i pod wpływem ogółu społeczeństwa oraz wytworzonego przez niego dorobku kulturalnego. Świat kultury staje się według niego żyzną glebą na której wyrasta zdrowe moralnie i intelektualnie społeczeństwo. Przeciwieństwem jest tu zdegenerowane, zbutwiałe i rozstrojone fizycznie i moralnie społeczeństwo, które nie jest w stanie wychować wartościowej i zdrowej moralnie jednostki, a przez to prowadzi do osłabienia Narodu. Takie społeczeństwo jest podatne na antykulturowe wpływy oraz obcą ekspansję kulturalną, która prowadzi do przejęcia kontroli nad społeczeństwem niezdolnym jej się przeciwstawić. Kultura ma także stanowić o harmonii duchowej społeczeństwa, które jako grupa ma oddziaływać na poszczególne jednostki.
Podnoszenie wartości jednostki jest według autora realizacją idei narodowej, która podnosi wartość ludzką, a tym samym zbliża społeczeństwo ku wartości najwyższej. Tak pojęty sojusz idei i wiary ma stworzyć solidny fundament pod budowę państwa narodowego, świadomego swojego celu i misji. W tworzeniu wielkości Narodu - wbrew słabościom własnym i przeszkodom, stawianym przez innych- tkwi szczęście i rozwój człowieka.
Oleś Wawrzkowicz
Filip Waligórski - Netflix zabija rasę
Zdecydowana większość czytających zapewne zdaje sobie sprawę czym jest tytułowy Netflix. Dla niezaznajomionych z tematem skrótowo wyjaśniam, że jest to internetowa wytwórnia i wypożyczalnia filmów i seriali, szczególnie od jakiegoś czasu popularna wśród polskiej młodzieży. Nie uważam się za jakiegoś specjalistę od Netflixa, bo od początku słyszałem i spodziewałem się co ta wytwórnia ze sobą niesie więc raczej nie było mi z nią po drodze, jednak to co miałem okazję tam zobaczyć, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W czasie ładowania filmu na popularnym serwisie filmowym CDA wyświetliła mi się reklama animowanego serialu dla dorosłych produkowanego właśnie przez tą wytwórnię, już sam zwiastun dość mocno mnie zaintrygował więc postanowiłem sprawdzić owy serial i przyznam szczerze, że jest to chyba najbardziej Kulturowo-Marksistowska produkcja, jaką widziałem w życiu. Serial nazywa się „Big Mouth”. Zaczyna się niewinnie - poznajemy 12 letnich bohaterów serialu, którzy wraz z początkiem dojrzewania zaczynają być kontrolowani przez widzialne tylko dla nich hormonalne potwory towarzyszące im na co dzień. Kończy się masturbacją 3-latki za pomocą zabawki, argumentowaniem przez jedną z bohaterek identyfikujących się jako radykalna feministka, wsparciem PlannedParenthood czyli organizacji zajmującej się promowaniem i przeprowadzaniem aborcji w USA. Do tego jest mocno wyeksponowana postać geja inteligentniejszego i bardziej błyskotliwego od reszty (przypominam, że mówimy o 12 latkach), związki międzyrasowe, antykoncepcja, rozmowy z genitaliami i milion innych kontrowersyjnych, niesmacznych i po prostu chorych scen, które zarzucone setką żartów mają tworzyć obraz fajności i młodzieżowości. Kolejny serial, na który natrafiłem to „Edukacja Seksualna”. Już w pierwszym odcinku możemy dowiedzieć się, że matka głównego bohatera, seksuolog puszcza się na lewo i prawo przy pełnej świadomości syna a w swoim gabinecie posiada kolekcję imitacji męskich narządów płciowych. Do tego najlepszym kolegą bohatera jest czarny homoseksualista zachwycający się innymi uczniami. Spodziewając się powtórki z Big Moutha zaprzestałem więc oglądania tego ścieku. Po przeczytaniu opisów kilku innych seriali okazuje się, że w każdym, w grupie najbardziej eksponowanych bohaterów występują następujące typy postaci: 1.Silna postać kobieca 2.Homoseksualista 3.Osoba rasy innej niż biała. Jeśli na takie rzeczy mają w sieci trafiać nastolatkowie czy nawet dzieci, to szykuje nam się pokolenie spaczonych przez marksistowską propagandę ameb zapatrzonych w seks, rozwiązłość i przyjemność jako wartości nadrzędną ponad założenie rodziny, wierność i inne fundamenty europejskiej cywilizacji. Widzimy to zresztą już dziś, wszak największe poparcie efemerydy Biedronia i innych dewiantów mają właśnie wśród pokolenia, które właśnie kończy 18 lat. To pokolenie wychowane na Netflixie, oderwane od rzeczywistości, łudzone amerykańską wizją życia, szybkich przyjemności przy braku zaangażowania i poświęcenia. To pokolenie tęczowych toreb i kolorowych włosów, nastolatków bez celu w życiu z wieczną pozowaną dla współczucia innych depresją. Nasza cywilizacja już umarła, jednak to od nas zależy czy odrodzi się ona z własnych popiołów potężniejsza, piękniejsza i silniejsza czy też pozwolimy tęczowym dzieciom dalej tańczyć na jej grobie. Naszym celem - Konserwatywna Rewolucja, pokolenie zemsty musi zmiażdżyć pokolenie Netflixa.
Filip Waligórski
Filip Waligórski - Ku ludowości
Kilka numerów temu poruszałem kwestie działalności lokalnej, teraz chciałbym skupić się na lokalnym myśleniu oraz poczuciu moim zdaniem najważniejszego ale też najbardziej dziś lekceważonego elementu tożsamości każdego z nas, jakim jest tożsamość lokalna.
Zacznijmy więc od początku, czyli definicji tożsamości. Tożsamość polega na przypisywaniu innym jednostkom oraz sobie samemu identyfikacji z jakimiś elementami rzeczywistości. Znamy wiele rodzajów tożsamości- płciową, rasową, narodową, klasowa Itd.
Rodzajem tożsamości, na którym chcę się skupić jest tożsamość lokalna. Opiera się ona na najbliższym nam własnym ludzie (z którym czujemy więź), posiadającym własną kulturę historię i tradycję.
Warto też na wstępie przybliżyć wydawało by się oczywisty termin „Ojczyzna”, które to pojęcie trzeba jednak rozgraniczyć na dwie kategorie: ojczyznę realną i wyobrażoną. Ojczyzna realna (zwana często małą ojczyzną) to wszystko to z czym jesteśmy realnie związani, z czym możemy obcować na co dzień- nasza najbliższa okolica, miasto, najbliższe wsie, lasy, rzeki, czy w końcu ludzie i kultura. Zaś Ojczyzna Wyobrażona to np. Polska czy Europa, tj. terytoria na tyle duże, że nie jesteśmy w stanie w realny sposób obcować z nimi na co dzień, a identyfikacja z nimi odbywa się raczej na zasadzie bardziej umownej niżli w przypadku poczucia realnego przywiązania do ziemi w której jest się zakorzenionym.
W zdecydowanej większości nacjonaliści są mieszkańcami miast. Z moich prywatnych obserwacji wynika, że w naszym środowisku dostrzegalny jest wręcz lęk przed prowincją. Pamiętać jednak należy, że to właśnie z prowincji również zdecydowana większość z nas się wywodzi. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wielu z naszych przodków było mieszkańcami terenów wiejskich. Gwałtowna urbanizacja oderwała ich jednak od pierwotnych siedzib, poprzez presję ekonomiczną zmuszając ich do przeniesienia się do miast.
Europejskie miasta jednak z symboli dumy i potęgi, którymi były przez lata, stały się pustymi bezbarwnymi molochami które poza zabudową historyczną, zazwyczaj ulokowaną centralnie, są morzem betonu, socrealistycznych bloków, i korporacyjnych wieżowców, wykorzeniających naszą tożsamość, zabijających więzi między ludzkie.
Socjalizm ze swoją skrajną polityką wynaradawiania polskich ludów, i ze swoimi blokami z wielkiej płyty, jak i kapitalizm ze swymi galeriami handlowymi i amerykanizacją naszej kultury dokonały w kilkadziesiąt lat spustoszenia całej naszej kultury (a raczej kultur), która trwała na naszych ziemiach od lat kilkuset. Większość gwar przez „polonizację” dokonaną przez komunistów praktycznie wyszła z powszechnego użycia. Udało się je zachować tylko garstce ludów na czele ze Ślązakami i Kaszubami (w których to przypadku należy mówić raczej o odrębnych językach). Jednak nawet tak krwiożerczy rak jakim był komunizm nie zdołał wyplenić naszych lokalnych gwar całkowicie. Jeśli ktoś myśli, że będąc mieszkańcem Lublina, Radomia, Kielc czy Łodzi nie posiada własnego dialektu/gwary ten znajduje się w ogromnym błędzie. Każdy region Polski wciąż charakteryzuje się własnymi cechami językowymi. Niektóre nawet w takim stopniu że mogą sprawiać problemy w zrozumieniu mieszkańcowi innej części naszego kraju. W większości przypadków nie zobaczymy tego w miastach, jednak jeśli wyjedziemy kilkanaście kilometrów za nie i podejmiemy dyskusje ze starszymi ludźmi okaże się, że jesteśmy już w innym świecie. Istnieje wiele słowników gwarowych, jak i stron internetowych, na których możemy znaleźć elementy odróżniające nasze lokalne języki od będącego w powszechnym użyciu Polskiego. Ktoś może zacząć się burzyć „jak to? Co mi się nie podoba w języku Polskim dlaczego wszyscy Polacy nie mogą mówić tak samo, mieć takiej samej kultury?” Nie możemy jej mieć ponieważ z zasady jesteśmy inni, naród Polski jest historycznie tworem, na który złożyło się kilkadziesiąt zakorzenionych we własnej ziemi ludów, a my jako nacjonaliści czyli ruch zdecydowanie tożsamościowy, nie powinniśmy w żadnym wypadku walczyć z wewnętrzną polską różnorodnością, ale kultywować ją tak bardzo jak to możliwe. Uczyńmy ją batem na wspólną dla kapitalizmu i socjalizmu uniformizację. Czucie się Ślązakiem, Radomianinem czy Rzeszowiakiem nie ma być dodatkiem do polskości, nie ma jej też przeczyć, wręcz przeciwnie ma być dla ciebie solidnym fundamentem, na którym oprzesz swoją tożsamość narodową. Tak jak na swojej polskości opierasz tożsamość europejską.
Jak więc pogłębić swoją więź z ziemią poza nauką lokalnego dialektu? Niemal w każdym regionie etnograficznym znajdziemy muzea zajmujące się promowaniem tegoż właśnie regionu. Odwiedziny w takim miejscu powinny być moim zdaniem obowiązkowe dla każdego, kto chce zwać się nacjonalistą. Znajdziemy w nich często przykłady lokalnej architektury wiejskiej, a zawsze dorobek kultury ludowej (rzeźby w drewnie, hafty, ludowe stroje, obrazy religijne). Spotykaj się też ze starszymi ludźmi czy to z twojej rodziny czy też spoza niej (szczególnie z mieszkańcami wsi), możesz od nich uzyskać informacje, których nie usłyszysz od najlepszych etnografów badających Twój region.
Kolejną obowiązkową powinnością jest jak najgłębsze zwiedzenie i poznanie swojego regionu. Piesze wędrówki powinny być nieodłącznym elementem pogłębiania naszego zakorzenienia. Z przykładem wychodzi nam Rumuńska Żelazna Gwardia, w ramach której takowe obowiązkowe wędrówki odbywały się raz w tygodniu. Jeśli chodzi o inspiracje to warty uwagi jest także niemiecki ruch młodzieżowy Wandervogel, o którym swego czasu ukazał się w „Szturmie” artykuł Marty Niemczyk, do którego serdecznie odsyłam.
Moim zdaniem kwestie, które wymieniłem to zdecydowanie najlepsze kroki „na start” do odbudowy lokalnych tożsamości, nie czekaj więc i zacznij realizować je już dziś.
Skoro omówiliśmy kwestię „ziemi”, teraz pora na krew. Szkoły nie uczą o lokalnych bohaterach, zdobywaj więc o nich wiedzę samemu. Być może odkryjesz także jednostki zapomniane poprzez swoją działalność antysystemową? Pamiętając i czcząc swoich lokalnych bohaterów nie popadaj jednocześnie w rocznicowy cukierkowy patriotyzm. Podchodź do tego jak najbardziej mistycznie, niech czerń zmroku i płonące pochodnie dodadzą powagi uroczystościom historycznym, które organizujesz. Gdy mówimy o pamięci o lokalnych bohaterach od razu przychodzą nam do głowy żołnierze, rycerze czy działacze polityczni, ludzie którzy nasączyli ziemię swą krwią w ramach walk na polach bitew czy ulicach. Zdecydowanie to oni położyli kamień węgielny pod naszą obecną egzystencję jak i przetrwanie naszych wspólnot, jednak pamiętać trzeba także o społecznikach, artystach, inżynierach i wszystkich innych, którzy swoim dorobkiem dołożyli cegiełkę do rozwoju twojego regionu.
Niech nasz Patriotyzm przypomina ten Żelaznej Gwardii noszącej na szyjach woreczki z ziemią przesiąkniętą krwią rumuńskich bohaterów. To patriotyzm ludzi odczuwających realną duchową więź ze swymi przodkami. Niech jego fundamentem będzie poniższy cytat Kapitana który moim zdaniem najlepiej podsumuje ten tekst.
„Wojny były wygrywane przez tych, którzy potrafili przywołać tajemnicze niewidzialne siły z zaświatów i zapewnić sobie ich pomoc. Te tajemnicze siły to dusze zmarłych, dusze naszych przodków, którzy byli przywiązani do tej ziemi, do naszych pól i lasów, i którzy zginęli w obronie tej ziemi, a dzisiaj są przywoływani, dzięki pamięci o nich, przez nas – ich wnuków i prawnuków.”
Filip Waligórski
Wojciech Titz - Nacjonalizm po stronie ludzi pracy
W szerokiej masie ludzi identyfikujących się jako nacjonaliści lub narodowcy coraz to większy poklask zdobywa szukanie konsensusu między nacjonalizmem a idea kapitalistyczną. W końcu kapitalizm stanowi pełne urzeczywistnienie wolności jednostki, która stanowi podstawowy element wspólnoty narodowej. Jest to jednak mit a twierdzenie jakoby nacjonalizm był w stanie zaakceptować postulaty kapitalizmu to okropna wulgaryzacja idei narodowej.
Przedstawienie ideologów kapitalizmu oraz ich błędy
Jedynymi z najpopularniejszych ideologów kapitalizmu możemy bez wątpienia nazwać Friedricha Hayeka oraz Miltona Friedmana. Ich poglądy oraz myśli w dużej mierze stanowią główne postulaty idei kapitalistycznej w dzisiejszych czasach. Przyglądając się tezom oraz stwierdzeniom wcześniej wspomnianych ekonomistów ciężko dopatrywać się możliwości kooperacji teorii kapitalistycznych z myślą narodową. Kapitalizm już w swoich elementarnych podwalinach deklaruje się jako idea nastawiona na indywidualistyczne zyski jednostki. Oczywiście wszystko jest ubrane w piękne słowa, co potwierdzają między innymi książkami samego Hayeka. Wcześniej wspomniany Hayek sprytnie manipuluje słowami używając przykładowo terminu „wymiany" jako synonim „handlu". Jest to błąd uwzględniając fakt, że słowo „wymiana" ma znaczenie dużo szersze od słowa "handel". Wymianą możemy bezproblemowo uznać oddanie jakieś wartości w zamian za wartość podobną lub równorzędną. Handel ma jednak taką specyfikę, że jest rodzajem wymiany w którym dąży się do maksymalizacji nie ogólnej korzyści ale zysku indywidualnego, co z reguły prowadzi do straty bądź też pomniejszenia ogólnej korzyści wypływającej z faktu wymiany. Przyglądając się samej retoryce możemy zauważyć że kapitaliści pośrednio boją się przyznać do prostego faktu, że ich idea nie była nastawiona na rozwój całej komórki społecznej od rodziny po coraz to większe grupy, a jedynie na egoistycznych zyskach jednostek, które nijak nie da się połączyć z ideą pronarodową w końcu opartą o chęć rozwoju całej komórki społecznej jaką jest naród.
Im dalej w las tym zaczyna się robić coraz to ciekawiej, gdyż Hayek znowu pokazuje jak idea kapitalistyczna ma się do spraw idei narodowej mówiąc: „Kooperacja jest natomiast zupełnie pozbawiona sensu, gdy problem polega na dostosowaniu się do nowych warunków”. Te zdanie jest o tyle bezsensowne, że zahacza o wyższe stadium głupoty. W sytuacji nowych warunków, które powinniśmy uznać za sytuację potencjalnego zagrożenia kooperacja jest najlepszym możliwym sposobem poradzenia sobie z danym problematycznym zagadnieniem. Hayek tymi słowy pokazuje wprost jak bardzo indywidualistyczne podejście ma kapitalizm do spraw, które mogą dotknąć społeczeństwa. W sytuacji zagrożenia w sprawach, które mogą dotknąć całego narodu z perspektywy nacjonalisty nie powinno być ważne czy sposób rozwiązania tego problemu odnalazł podmiot X czy Y. Robert Merton (amerykański socjolog) wskazał, że między innymi w dziedzinie nauki, która jest właśnie typowym zderzeniem człowieka z materią nieznaną lub mało poznaną kooperacja i wspólnota pozytywnie wpływają na rozwój badań.
Mit wolności kapitalizmu
Kapitaliści często powołują się na tezę, według której kapitalizm jest ideą wolnościową, gdzie dokonujemy dobrowolnego wyboru. Wielu nacjonalistów, którzy źle interpretują słowo wolność łykają niczym młode pelikany to, co na tacy podają im wolnorynkowy, powtarzając potem steki kłamstw. Kapitalistyczna wolność to wolność przy podejmowaniu decyzji, co chcemy kupić, za jaką cenę, oraz gdzie chcemy pracować i za jaką stawkę i na jakich warunkach. Wszystko oczywiście brzmi pięknie, ale jedynie w teorii. Kapitaliści oczywiście przy okazji podczas rozmów z szarymi pracownikami zapominają dodać że chcą zlikwidować kodeks pracy, który stanowi ostatni bastion wolności robotnika i pracownika. Kapitalizm promowany przez wyznawców „narodowego kapitalizmu" itp. tworów często opiera się na prostych anegdotach niejakiego Janusza Korwina-Mikke, które poza prostotą przekazu nie zawierają w sobie żadnej wartości, gdyż są nieadekwatne do realiów aktualnego świata. Kapitalizm oferuje nam wolność na zasadzie „kto nie pracuję ten nie je", a nawet jak pracuje to często na to jedzenie go nie stać. Kapitalizm jest owszem ideą wolnościową, ale jedynie dla wąskiej kasty ludzi posiadających spory majątek dzięki, któremu mogą w pewnym sensie zniewalać pracownika najemnego poprzez narzucenie niskich stawek płac czy wydłużenie czasu pracy. Kapitalista jest osobą skupiającą się na maksymalizacji swoich zysków i często odbywa się to poprzez minimalizację kosztów pracy.
Nacjonalizm jako idea wyzwolenia pracownika najemnego
Jako nacjonaliści walczymy o dobro całego narodu, a nie jedynie jednostek posiadających majątek wyższy od większości członków wspólnoty narodowej. Rozumiemy i szanujemy ich wkład w rozwój naszego państwa, jednak nie możemy zapominać o pracowniku najemnym, bez którego nasze państwo oraz gospodarka nie mogą funkcjonować. Nacjonaliści powinni szukać jak najlepszej alternatywy dla systemu kapitalistycznego, nie zaś dogadywać się z nim. System gospodarczy w państwie rządzonym przez nacjonalistów powinien opierać się na równomiernym rozwoju gospodarczo-ekonomicznym państwa a co za tym idzie dobrobytu społeczeństwa. Nie możemy pozwolić na to, aby kapitalizm dalej siał zamęt i raka na ciele idei narodowej. Naszym celem jest wyzwolić wszystkich spod jarzma kapitalistyczno-liberalnej junty, która stara się pogłębić rozwarstwienie społeczne oraz zasiać podświadomą wrogość do członka tego samego narodu. Solidaryzm narodowy powinien być podstawą naszej idei, a co za tym idzie powinien warunkować wrogość do czynników jemu (tj. narodowi) wrogich. Dlatego pamiętajmy o tym, że tylko poprzez wspólną prace osiągniemy rozwój naszego państwa i narodu, nie zaś poprzez ciągłe spekulacje i zakłamywaniu faktów na temat kapitalizmu, który jakoby stanowi jedną słuszną alternatywę.
Wojciech Titz
Patryk Płokita - „Nacjonalizm Nowej Fali”, część pierwsza, wstęp i geneza
Wstęp
Mówiąc o nacjonalizmie nowej fali, mam na myśli obecne szybko ewoluujące ruchy w Europie. Głównie chodzi o nasz kontynent, ale warto we wstępie napisać, że istnieją nacje na świecie, gdzie także rozwijają się współczesne ruchy nacjonalistyczne. (W nich także tytułowe pojęcie „Nacjonalizm Nowej Fali” powinno występować).
Kontynentem, spoza kontynentu zainteresowania, pozostaje Afryka. Chodzi tu o Afrykanerów. Inaczej określa się ich mianem Burów. (Głównie byli to potomkowie holenderskich emigrantów z czasów odkryć geograficznych, którzy wylądowali na Przylądku Nowej Nadziei w południowej Afryce). Współcześni Afrykanerzy mieszkają głównie w Republice Południowej Afryki. Jeśli chodzi o Azję, kręgiem zainteresowania mogą być Japończycy zamieszkujący wyspy japońskie, żyjący w specyficznej monarchii. Natomiast jeśli chodzi o kontynent amerykański, warto tutaj wytypować ruch alt-rightowy, idący „swoim torem” na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
We wstępie dodam także, że w tym filozoficznym dyskursie pojęcie „Nacjonalizm Nowej Fali” użyłem na poziomie „meta”. Ma to odzwierciedlać większy zbiór, do którego będą wchodzić mniejsze pojęcia, zachowania i aktywy. Sam pomysł na określenie „Nowa Fala”, zaczerpnąłem od zespołów tzw. „New Wave”. Grały one i dominowały na scenie muzycznej na przełomie lat 70 i 80 XX wieku.
Nowa fala wywodzi się z idei grania punk rocka. Wytworzyła ona jeszcze inne, bardziej buntownicze i rebelianckie style, w ekspresji artystycznej, zwłaszcza w muzyce, niż sam punk rock. Nowa fala łamała konwenanse. Wykorzystywała ona znane metody w uzyskaniu dźwięku i przekazu. Podobnie jak współcześni nacjonaliści robią to w szerzeniu swojej idei. Wykorzystują oni stare metody i działania, ale nadają jej nową formę. Tak z założenia ma wyglądać Nacjonalizm Nowej Fali. Nie bez przyczyny doszło do porównania odmiennych procesów historycznych i stworzenia próby nowego pojęcia, jakim jest Nacjonalizm Nowej Fali. (Szerzej o genezie w dalszej części tekstu).
Jak wspomniałem wcześniej, pojęcie „Nacjonalizm Nowej Fali” użyłem na poziomie „meta”. Ma to być „większy zbiór” i tworzyć pewien „konglomerat zbiorczych pojęć”, głównie w postaci „zjawisk społecznych”, związanych ze współczesnym nacjonalizmem. Ma on składać się z „pomniejszych części składowych”, „zbiorów” i „aktywów inicjatyw”. W tym przypadku, dla przykładu, najmniejszym aktywem inicjatywy nacjonalistycznej pozostaje szczebel lokalnego aktywizmu, jakim może być: „przyklejanie wlepek na dzielni”, dokarmianie ubogich, sprzątanie lasu, organizowanie koncertów, zbiórki na domy dziecka itd.
Na sam koniec wstępu dodam, iż „Nacjonalizm Nowej Fali” jako pojęcie, powstał na podstawie obserwacji współczesnych ruchów nacjonalistycznych.
Geneza
Nacjonalizm Nowej Fali, jako świeże pojęcie, autor wprowadził specjalnie, opierając się na podobnym pojęciu, „New Wave”, użytym wobec zespołów przełomu lat 70 i 80 XX wieku. Ma tu na myśli zespoły i muzyków zagranicznych takich jak np.: „The Cure”, „Blondie”, „Depeche Mode”, „Craftwerk”. Jeśli chodzi o polską scenę nowo-falową, warto wymienić zespół „Republika”, albo dalszą działalność składu „Siekiera”.
Nowa fala i powstające na jej bazie zespoły wprowadziły pewną świeżość w muzyce. Wykorzystywano w tym celu dostępne środki, znane już od dłuższego czasu. Widać to chociażby w wykorzystywaniu dawno znanych już instrumentów. Grano na nich inaczej i wydobywano inne melodie i dźwięki, dodając inną zupełnie ekspresje i przekaz.
Zespoły nowo-falowe lat 70 i 80 XX wieku zmieniły pewną percepcję oraz przekaz. Te dwa ostatnie stały się bardziej buntownicze, czy z perspektywy odkrywania głębszego siebie, sensu istnienia człowieka i jego celów w życiu. Oprócz tego, w tekstach piosenek, zespoły nowo falowe, często podprogowo, z dosyć specyficzną dwuznaczną narracją, opisywały obserwowany świat. Opisywały otaczającą rzeczywistość codziennego życia w systemie. W tamtym czasie mogły być dwie opcje, ale opisywanie tego samego, materialistycznego marazmu i nihilizmu, jakim jest kapitalizm i komunizm. Ta sama moneta, ale dwa oblicza „realizacji planu materialistycznej filozofii”.
Narracja skupiała się na opisywaniu życia w systemie kapitalistycznym. Poruszano tematy jak jego wpływ na człowieka i jego „powolny zgon” czy wykorzystywania jednostki przez kapitalizm. Oprócz tego naciskano na przekaz, aby słuchacz uzyskał empatię i pewną percepcję, na przykład na tematykę „niesprawiedliwości społecznej w kapitalizmie”.
Krytyka kapitalizmu w ruchu nowo-falowym, w bloku państw kapitalistycznych, wydaje się, że wyszła mocno z buntowniczego punk rocka lat 70 XX wieku. Zakorzeniła się i ewoluowała w różnych kierunkach. Bunt i ekspresja zupełnie inaczej wyglądają w zespole Craftwerk, niż w zespole Depeche Mode. Tak samo wokalistka Blondie, zupełnie inaczej śpiewa i chyba najbardziej jej granie zbliżone jest do buntowniczego punk rocka lat 70 XX wieku, choć z nowymi naleciałościami swoich czasów. Nie zmienia to jednak faktu, iż wymienionych artystów łączy wyjście z „punkrockowego buntu i walki z systemem”, który rozwinął się w różnych kierunkach, przy wykorzystywaniu innych dźwięków, czy imidżu na scenie.
Jeśli chodzi o blok wschodni i tutejszą muzykę nowej fali, również opisywano rzeczywistość, w której się żyje, stawiając nacisk na „walkę z systemem”. Faktem pozostaje, iż stosowano inną narracje, niż w odpowiednikach zachodnich, z krajów pierwszego świata. Ponadto nadal funkcjonował buntowniczy przekaz w zespołach nowo-falowych z drugiego świata. Po prostu w bloku wschodnim, nie można było swobodnie i dosadnie opisywać komunistycznej rzeczywistości.
„Wielki Pan Brat Związek Sowiecki” mógł w każdej chwili „pozamykać prowodyrów”, albo wysłać na „ścieżki zdrowia”, za pomocą stworzonych rządów i państw satelickich zależnych od idei bolszewizmu. Dlatego też nowo-falowcy z drugiego świata skupili się jeszcze mocniej na stosowaniu dwuznacznych narracji w tekstach piosenek, głębokich metafor, wykorzystywaniu formy poetyckiej, opisywania „dwuznacznego buntu” przyjmując „skórę lisa”, a nie frontalnie walcząc jak „biały niedźwiedź”.
Oficjalnie „tutejszy system” nie czepiał się zbytnio artystów nowo-falowych. Z założenia można było „mieć nad tym pieczę”. Przykładem chociażby kontrola zbuntowanej młodzieży i zespołów grających w Jarocimie, w czasach PRLu. Faktem pozostaje, że odpowiednie wytypowane służby próbowały kontrolować „zbuntowaną polską złotą młodzież” w ramach systemu (postaci Służb Bezpieczeństwa, aparatu władzy i jej propagandy itd.). Nie zmienia to jednak faktu, że podprogowo przekaz zespołów nowo-falowych z bloku wschodniego szedł w świat. Dokładnie szedł w świat przekaz walki o wolność i walki z systemem. Narracje piosenek o wewnętrznej czy zewnętrznej walce ze swoim bytem, aby być lepszym człowiekiem; bierny lub czynny bunt przeciwko komunie. To wszystko funkcjonowało w narracji zespołów nowo-falowych w krajach drugiego świata.
Najbardziej dobitnie widać to w piosence zespołu Bajm „Nie ma wody na pustyni”. Ludzie tekst piosenki utożsamiali z walką. „Pustynia” stała się swoistą alegorią „komuny”. Ta „pustynia” nie dawała nic, zwłaszcza „wody”. „Woda” w tekście piosenki jest alegorią, pewnym archetypem życia, wolności, spokoju, błogiego stanu, szczęścia itd. A tego na pustyni nie ma, albo bardzo trudno znaleźć… Tak jak mięsa w sklepie, stojąc w kolejce od godziny piątej rano. Do tego dostajesz jakieś kartki i przydziały na ocet. Słyszysz w radio albo widzisz „Jaruzela” w telewizji, który zapowiada Stan Wojenny w Polszy. O czym artyści nowo-falowi mogli pisać? I jaki miał być podprogowy przekaz piosenki?
Wszystko, co zrobili nowo-falowcy w krajach drugiego świata, polegało na pragmatycznym, zdrowo-rozsądkowym, „partyzanckim myśleniu”. Najlepszym przykładem jest właśnie zespół „Bajm”, z piosenką „Nie ma wody na pustyni”. Utwór ten nie uderza bezpośrednio w system. Oficjalnie jest to piosenka o podróży przez pustynię, gdzie nie ma wody. Tak dygnitarze zrozumieli, przeszło dalej. Nie uderzało to oficjalnie w system, jednak nieoficjalnie dobitnie dawało energię, szczęście i siłę dla pokolenia żyjącego pod „czerwonym butem syfienia sowietyzacją”.
(Na koniec tego akapitu dodam, że w piosence zespołu Perfect „chcemy być sobą” podczas koncertów ludzie śpiewali „chcemy bić ZOMO”. Dowody na to są z relacji świadków. Ludzie ze środowiska łatwo mogą to sprawdzić, pytając pokolenie „solidarnościowców”, często pewnie swoich ojców albo matek, „jak to z tą piosenką dokładnie było…”).
Zespoły nowo-falowe w swojej narracji i artyzmie szerzyły idee „walki z systemem”. Podobnie czynią to współcześni nacjonaliści
idąc zasadą starych punków, aby… „f*ck the system”. Czy będzie to kapitalizm, czy będzie to komunizm. Jedno i drugie krytykują, bo to ten sam system materialistyczny. Ta sama moneta, a dwa zupełnie oblicza. Inne twarze i metody działania, ale cel jeden: zniewolić człowieka i zrobić z niego „bezmózgą maszynę”. Ma to ułatwić kontrolę nad jednostką. Tylko po to, aby garstka osób mogła kontrolować większość, a w obecnych czasach nawet i cały świat w erze globalizacji. (Brzmi to trochę, jak „Nowy Porządek Świata”, jednak nie ma tutaj w zamiarze żadnej szurii).
Nacjonalista Nowej Fali się temu sprzeciwia. Chce dobra dla swojej nacji. W pewien sposób walczy o pokój dla swojego etnosu. Może nie na świecie i nie w ten sposób jak hippisi. Oni w porównaniu do współczesnych nacjonalistów mieli „długie kudły”, nie myli się i nie dbali o siebie… Odchodzili w meandry płytkiego szczęścia ku nihilizmowi, rozpadzie i rozpaczy. Wszystko to przyprawione było na pokaz bierną szczęśliwością w danej chwili. Oczywiście przy ostrym ćpaniu i rozwiązłości seksualnej, aby pozbyć się człowieczeństwa. Stać się z założenia bliższym natury, jednocześnie zezwierzęcić się i wynaturzyć w ostateczności.
Dobrze, że ta dawka internacjonalistycznej subkulturowości odeszła do lamusa i na śmietnik historii! Jednak idee „neo-hipisowskie” nadal są żywe i aktualne. W nowej formie ewoluują i zmieniają się. Przeradzają się np. we współczesną legalizację aborcji czy legalizację „związków partnerskich”. Innym przykładem jest postawa „kochania wszystkich i wszystkiego”, z dużą nutą pogardy do siebie, zwłaszcza do kultury i cywilizacji „białego człowieka” (przecież to dla niektórych już brzmi zbyt rasistowsko!). Tworzą się nowe ideologie, w postaci chociażby „gender”.
Przez propagandę „neo-hipizmu”, zniszczone zostało pojmowanie wolności jednostki. Powoli przeradza się ona w jej destrukcję, kierując ją prosto w łapy nihilizmu i „czarnowidztwa” „Dyktatura mniejszości” mówi większości jak ma żyć. Czy na tym polega demokracja? Demokracja to podobno rządy większości.
Wszystko przeradza się w rzucanie dyktatu? W imię „Arystokracji Wpływu Pieniądza”, która widzi wpływ i zysk na wspieraniu np. ruchów LGBT? „Roz*ieprzanie” jeszcze bardziej, w ramach systemu kapitalistycznego i demo-liberalnego, jakim są np. konotacje społeczne? Uderzanie w rodzinę, tradycję, religie? Wszystko po to, aby zniszczyć stary ład i stworzyć nowy ład, na zasadzie funkcjonowania „narkotykowego kartelu” Tylko po to, aby powstała era nieposkromionej dominacji Arystokracji Wpływu Pieniądza.
Wyobraźmy sobie świat pod władzą kartelu bogaczy. Pod dyktatem tych, co mają władzę, wpływy i środki. Pod wpływem też starej arystokracji rodowej, która wykorzystuje konotacje rodzinne w ramach przestarzałych monarchii. Czy może inne systemy totalitarne, jak na przykład zamordystyczna Korea Północna? Wszystko po to by kontrolować jednostkę. Wszystko po to, aby kontrolować narody. Wszystko po to, aby kontrolować świat.
Nacjonalista Nowej Fali jest „kontrą” do tego status quo. Pomimo tego, że u sterów systemu jest pokolenie „Rewolucji Seksualnej roku 1968”. Pomimo tego, że na ulicach, w mediach, social-mediach, jest antifa i lewactwo, wyrosłe jak „muchomory sromotnikowe” po dobrej ulewie.
Nacjonalista Nowej Fali w genezie sprzeciwia się materializmowi, jako filozofii zajmującej się tylko i wyłącznie na fizyczności otaczającego świata. Niszczącej ducha i psychikę jednostki. Niszczące struktury społeczne i narodowe. Przeciwko temu sprzeciwia się głównie współczesny nacjonalizm! W ramach tego daje inne filozofie życia, jak nacjonalistyczny straight edge, nowe średniowiecze, rewolucja narodowo-kolektywistyczna, demokracja bezpośrednia, i inne rzeczy, które możecie poczytać m.in. w czasopiśmie „Szturm”! (Szturm jest ideową tubą Nacjonalizmu Nowej Fali. I chyba tak już pozostanie).
Materializm wyciska do cna człowieka. Robi z niego bezmózgą machinę, dla której nie ma miejsca na rozwój duchowy. Żelazna kurtyna może i runęła, ale pewne procesy historyczne powtarzają się i pojawiają się w innych dziedzinach życia, jakim jest chociażby współczesny nacjonalizm w Europie, w pierwszej dekadzie XXI wieku. Nadchodzi nowe pokolenie walki z nihilizmem i materializmem.
Podsumowanie części pierwszej
Idea nacjonalistyczna ewoluuje. Nie jest ona stała. Ona musi dostosowywać się do warunków, w jakich żyjemy. Ponadto musi pozostawać nową formą ekspresji przekazywania myśli, dla chociażby nowych odbiorców jak i „starych” działaczy. Dlatego też czasopismo Szturm, trzeba uznać za „ideologiczną tubę” nacjonalizmu nowo-falowego.
Czasopismo „Szturm” pozostaje nową formą przekazywania myśli w cyberprzestrzeni, ale starymi metodami, za pomocą słowa pisanego. Szturm jest też pewną formą konglomeratu przekazywania rozważań na tematy ważne, „kręcące się wokół szeroko pojmowanego ruchu narodowego”. Tworzy on swoisty „think-tank”. Ta „platforma” nie powstała bez przyczyny. Jej głównym celem było z założenia przesyłanie myśli i idei, opierającej się na szeroko pojętej idei narodowej. Szturm stał się też formą „dodawania cegiełki”, do „większego projektu”. (Trwa to aż od jego powstania do chwili obecnej. Warto o tym przypomnieć i nie zapominać o tym!) Szturm to idea budowania czegoś większego, jakim miał być i jest oddolny, organiczny, ruch nacjonalistyczny w Polsce, ale i nie tylko, bo i jego wpływy odnotowywane są w całej Europie.
Patryk Płokita
Jarosław Ostrogniew - Krytyka zagadnień ekonomicznych. Część II: Teorie ekonomiczne i ekonomia naukowa
Niniejszy esej jest próbą sformułowania w miarę syntetycznej krytyki współczesnych problemów ekonomicznych z perspektywy nowoczesnego nacjonalizmu. Z powodu obszerności tekstu, podzieliłem esej na trzy części, które będą publikowane w kolejnych numerach „Szturmu”. W pierwszej części opisałem, jak funkcjonuje współczesny system ekonomiczny i dlaczego jest on patologiczny. W niniejszej - drugiej - części przedstawię krytykę popularnych teorii ekonomicznych, obecnych w dyskursie zarówno akademickim, jak i publicystycznym oraz potocznym. W trzeciej, ostatniej części, przedstawię kilka propozycji, jak może wyglądać sprawiedliwy i właściwy system ekonomiczny z punktu widzenia współczesnego nacjonalizmu.
Klasyczne teorie ekonomiczne, czyli myślenie i intuicja
Dyskusja o zagadnieniach ekonomicznych toczy się w ramach pewnego paradygmatu – zbioru pojęć i praw uznawanych przez uczestników dyskusji za prawdziwe i wyznaczających granice prowadzonych rozważań. Paradygmat obejmuje dyskusje specjalistów, polityków, czy publicystów zajmujących się zagadnieniami ekonomicznymi, a także zwykłych ludzi (zarówno przy piwie na grillu u szwagra jak i w ramach gównoburzy pod postem na facebooku). Ten istniejący paradygmat ekonomiczny był i w dużej mierze nadal jest wyznaczany przez klasyczne teorie ekonomiczne, z których najbardziej znane to szkoła austriacka i monetaryzm z jednej strony oraz keynesizm i interwencjonizm z drugiej strony (w wersji zwulgaryzowanej te klasyczne szkoły to korwinizm i lewakowanie). Jak powszechnie wiadomo, zwolennicy szkoły austriackiej i monetaryzmu uważają, że własność prywatna lepsza jest od państwowej, a państwo nie powinno angażować się w kwestie ekonomiczne, bo te rozwiązuje niewidzialna ręka wolnego rynku. Z kolei zwolennicy keynesizmu uważają, że wspólne jest lepsze od prywatnego, a państwo powinno kontrolować rynek i interweniować w sytuacji kryzysu.
Problem polega na tym, że cała ta dyskusja jest w obecnych czasach mocno przeterminowana. Wynika to z faktu, że zmieniło się samo myślenie o ekonomii, co w dużej mierze wynika z pojawienia się nowego paradygmatu ekonomicznego związanego z przewrotem w metodologii badań ekonomicznych. W klasycznym podejściu ekonomię uważano za naukę w dużej mierze teoretyczną, w której głównym narzędziem poznawania zjawisk ekonomicznych był umysł ekonomisty. Mówiąc najprościej – wybitny myśliciel, który dużo czytał o zjawiskach ekonomicznych i sporo ich obserwował, wykorzystywał swój umysł do tego, aby lepiej je zrozumieć. Włączał głęboki namysł, dzięki któremu rozumiał, jak działają ludzie jako jednostki i jako grupy, jak rozporządzają swoimi pieniędzmi, a także jak działa cały rynek, jak zjawiska ekonomiczne zmieniają się w czasie i jakie uniwersalne prawa nimi rządzą.
W tym klasycznym podejściu ekonomia była blisko związana z naukami formalnymi czy z filozofią, w której poprzez namysł tworzy się pewne prawdziwe twierdzenia, a następnie drogą dedukcji wyprowadza się z nich kolejne prawdziwe twierdzenia. Obserwacje rzeczywistości ekonomicznej służą jedynie jako pewne ilustracje wymyślonych praw ekonomicznych - jako z życia wzięte przykłady potwierdzające prawdziwość wymyślonych wcześniej teorii. W ten sposób powstała szkoła austriacka i w ten sposób powstał też keynesizm. I dlatego też dyskusja między tymi szkołami jest tak trudna – obie posiadają przyjęte a priori założenia co do tego, jak działa człowiek jako podmiot ekonomiczny oraz jak działa rynek. Natomiast obie te szkoły niekoniecznie interesują się tym, jak rzeczywiście działa człowiek i jak rzeczywiście działa rynek. Namysł jest tutaj ważniejszy od doświadczenia. Jednak we współczesnej ekonomii dokonał się pewien przełom, który doprowadził do odejścia od tych klasycznych wymyślonych teorii.
Nowoczesne teorie ekonomiczne, czyli powrót do rzeczywistości
Jeden z głównych problemów z ekonomią jako nauką polega na tym, że rzeczywistość ekonomiczna może być opisana za pomocą liczb, przez co wielu ludzi uważa ją za blisko powiązaną z matematyką. I rzeczywiście, w wielu obszarach ekonomia jest z matematyką powiązana i modele matematyczne są do dzisiaj z powodzeniem wykorzystywane w ekonomii. Jednak problem polega na tym, że ekonomia przede wszystkim opisuje rzeczywistość społeczną – to ludzie jako jednostki i jako grupy społeczne podejmują pewne decyzje ekonomiczne. I w tym sensie ekonomia jest nauką społeczną, nie matematyczną. A do badania rzeczywistości społecznej niezbędne są metody nie nauk formalnych, tylko nauk empirycznych.
Wyobraźmy sobie chemików, którzy na podstawie obserwacji rzeczywistości stworzyli pewien teoretyczny model podziału substancji na pierwiastki chemiczne posiadające określone właściwości. Korzystając z tego modelu, chemicy na papierze rozpisują reakcje zachodzące gdy różne pierwiastki chemiczne łączą ze sobą, ale ci sami chemicy nigdy nie sprawdzają w praktyce, co się naprawdę stanie, jeśli te pierwiastki rzeczywiście ze sobą połączymy. Podobnie funkcjonowała klasyczna ekonomia – teoretycy kłócili się o to, jakie decyzje ekonomiczne podejmują ludzie i jakie skutki one przynoszą, ale żaden z nich nie pofatygował się, żeby sprawdzić, jakie decyzje ludzie podejmują naprawdę i jakie skutki naprawdę one przynoszą.
Empiryczne badanie zjawisk ekonomicznych, jako zjawisk realnie zachodzących w rzeczywistości społecznej, przynoszących realne skutki, których uczestnikami są prawdziwi ludzie, doprowadziło do weryfikacji większości założeń tworzonych przez klasyczne szkoły ekonomii. Można tutaj od razu zdradzić zakończenie – okazało się, że większość klasycznych teorii ekonomicznych jest nieprawdziwa. Mówiąc prościej – ani „austriacy”, ani „keynesiści” nie mieli racji. Jedni i drudzy zakładali, że człowiek podejmując decyzje ekonomiczne kieruje się przede wszystkim racjonalnym myśleniem, opartym na prostym rachunku zysków i strat (kłócili się jednak co do tego, jak ten rachunek rzeczywiście wygląda). Jednak tak naprawdę prawdziwi ludzie podejmując decyzje ekonomiczne w realnym życiu nie kierują się tego typu matematyczną racjonalnością. Ludzki umysł to nie kalkulator. Ludzie kierują się w dużej mierze intuicją, odruchami, uczuciami, a potem swoje decyzje racjonalizują. Ludzie podejmując decyzje ekonomiczne nie kierują się algorytmem - tylko tym, czego czują, że pragną, co im się podoba, a także tym, co powiedzą sąsiedzi i oczekiwaniami swoich bliskich. Właśnie dlatego nagrody nobla z dziedziny ekonomii otrzymują w ostatnich latach również psycholodzy, którzy zajmują się badaniem umysłu człowieka i tego, jakiego typu racjonalności ludzie używają, aby podejmować decyzje ekonomiczne.
Kolejna sprawa to badania tego, jak funkcjonuje gospodarka jako system. I znów okazało się, że rzeczywistość ekonomiczna to nie królestwo idealnych platońskich modeli, które objawiają swoje uniwersalne prawa zamyślonym ekonomistom, tylko bardzo dynamiczna i chaotyczna rzeczywistość, której funkcjonowanie jest uzależnione od mnóstwa czynników pozaekonomicznych. Najważniejszy wniosek ze współczesnych empirycznych badań nad systemem gospodarczym to, że nie ma rozwiązań uniwersalnych, które sprawdzają się zawsze i wszędzie. Zjawiska ekonomiczne są nierozerwalnie powiązane z kulturą społeczeństw, w których zachodzą. I tak samo jest z rozwiązaniami określonych problemów ekonomicznych – będą one różne zależnie od czasu i miejsca. Rozwiązania przynoszące pozytywne efekty w jednym kraju, niekoniecznie sprawdzą się w innym.
Współczesna ekonomia musi być nastawiona nie tyle na tworzenie kolejnych formalnych teorii wszystkiego, tylko na ciągłe empiryczne badania dynamicznych zjawisk ekonomicznych. Ekonomia jako nauka może pełnić niezwykle ważną funkcję dla całego społeczeństwa – proponować rozwiązania konkretnych problemów zachodzących w konkretnym miejscu i czasie, a następnie kontrolować efektywność tych rozwiązań.
Nacjonaliści a ekonomia, czyli nie walczmy w skończonych wojnach
Nacjonaliści muszą zdać sobie sprawę przede wszystkim z faktu, że w ekonomii dokonała się ta wspomniana ogromna zmiana – przejście od myślenia formalnego do empirycznego badania zjawisk, co doprowadziło do zmiany w rozumieniu samych zjawisk ekonomicznych. Nie ma sensu tracić sił na prowadzenie dawno zakończonych wojen. Nacjonaliści nie powinni roztrząsać, kto ma rację, czy monetaryści, czy keynesiści, czy może raczej marksiści. To są przestarzałe teorie ekonomiczne, interesujące dla historyków myśli ekonomicznej, ale które nie są przydatne przy rozumieniu współczesnych zjawisk ekonomicznych czy proponowaniu rozwiązań palących problemów gospodarczych. Nacjonaliści nie powinni wiązać się z jakąkolwiek przeterminowaną szkołą, bo wówczas trafią razem z nią do muzeum albo co gorsza na śmietnik. Nacjonaliści powinni przede wszystkim interesować się współczesnymi badaniami z dziedziny ekonomii, teoriami ekonomicznymi tworzonymi na podstawie badań empirycznych. Powinni też uczestniczyć w tych współczesnych dyskusjach o zagadnieniach ekonomicznych, w których dawne teorie traktowane są co najwyżej jako ciekawostka. Klasyczne doktryny zostawmy doktrynerom żyjącym w bibliotece.
Jarosław Ostrogniew
Marcin Bebko - Czy słychać wiatr zmian?
Na początku
Na 13 października wyznaczony został termin wyborów parlamentarnych. W mainstreamowych mediach głośno o tym kto wygra i jakie będą tego konsekwencje. Już dzisiaj można powiedzieć, że wynik jest znany. Jeśli nie wydarzy się nic co miałoby siłę rażenia małej apokalipsy, to mogę ze 100% pewnością powiedzieć kto wygra wybory. Wygra je PO-PiS. Bez względu na rozkład poparcia wobec dwóch jego części składowych to wygra ten jeden określony stwór, swoista hybryda która od chwili powstania w 2001 roku konsekwentnie się rozrasta na polskiej scenie politycznej. Jak rak toczy i niszczy polską politykę.
W mediach dominuje oczywiście obraz dwóch partii, których rywalizacja stanowi odbicie manichejskiej wizji walki dobra i zła. Dla zwolenników poszczególnych jej części to ta druga strona jest złem absolutnym. A przynajmniej tak to wygląda w popularnym “przekazie dnia” w środkach masowego przekazu skupionych wokół jednej z dwóch głów tej chimery. Zarówno Platformę jak i Prawo i Sprawiedliwość łączy przecież wiele. Obydwa ugrupowania wyrastają z jednego ciała. Jest nim trup Akcji Wyborczej Solidarność (AWS) wzbogacony o resztki Unii Wolności. Na potrzeby polityki starają się jednak prezentować jako dwa różne podmioty. W tym celu PO zakłada “lewicowo-liberalną” maskę a PiS przywdziewa “etatystyczno-konserwatywne” przebranie. Pozostaje to jednak bez wpływu na zakres szkód które obydwie partie wyrządzają Polsce.
Rządy koalicji AWS-UW (1997-2001) to czas dla Polski nienajlepszy. Rosnące ubóstwo, problemy gospodarcza, przestępczość stały się niestety dominującym elementem codziennej rzeczywistości. To również czas w którym wprowadzone zostały cztery kluczowe reformy: edukacji, administracji, służby zdrowia i systemu emerytalnego. Problemy i chaos związane z wprowadzeniem tych reform, jak również podziały w samej koalicji np. w sprawie wychowania seksualnego i prawa do aborcji spowodowały rozpad koalicji i przegraną w wyborach w 2001 roku.
Na gruzach AWS wyrosły szybko dwa nowe twory: Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość. Obydwa ugrupowania to więc starzy “koledzy”. Towarzysze, którzy w większości przez ostatnie 30 lat tworzyli scenę polityczną tzw. „wolnej Polski”. Obydwie partie znalazły się po wyborach z 2001 roku w opozycji. Dla porządku przypomnijmy, że wybory z 2001 roku przywróciły do władzy SLD i PSL. Przez kolejne 4 lata rządów PO-PiS pozostając w opozycji do pseudolewicowego rządu byłych aparatczyków z PZPR kreowały się coraz bardziej na zbawicieli polskiej sceny politycznej. Pomimo różnic, które obydwie partie starały się podkreślać oczekiwania wyborców były jasne. Po kompromitacji rządów SLD oto do władzy dojdzie ekipa ludzi o szlachetnych życiorysach, którzy bez balastu PRL wprowadzą nas do Europy. Zarówno PO i PiS to były partie centrowe, przy czym w PiS akcentowano konserwatyzm kulturowy. Po wyborach powszechnie oczekiwano koalicji. Niestety, rok 2005 okazał się pod tym względem rozczarowaniem. Bratnie partie nie doszły do porozumienia. Co więcej, doszło do kuriozalnej sytuacji w której dwie głowy z tego samego ciała rozpoczęły wzajemną walkę, próbując wykończyć jedna drugą. Czas pokaże, że walka oznaczać będzie podporządkowanie wszystkiego tej dwugłowej bestii. Nie będzie już miejsca na jakąkolwiek formę działalności politycznej, która wykraczać będzie poza ramy tego konfliktu a obydwie partie zdominują polską scenę polityczną. Wojna PO-PiS choć ma charakter wojny domowej w ramach jednej grupy polityków, stała się osią dla krajowej polityki. W tej sytuacji jedyny obecny w przestrzeni publicznej spór to ten na linii PO-PiS. Inni się nie liczą. Boleśnie doświadczył tego Sojusz Lewicy Demokratycznej, którego posłowie nie znaleźli się w Sejmie po wyborach w 2015 roku. Podobny los spotykał partie, które próbowały przełamać swoisty monopol czy też duopol PO-PiS. Zarówno Palikot, Nowoczesna, Razem, Zmiana czy też Kukiz’15 nie były w stanie albo utrzymać wywalczonych w wyborach miejsc albo w ogóle dostać się do parlamentu. Podobnie skończyła Samoobrona i Liga Polskich Rodzin, które zostały zwasalizowane a następnie zniszczone przez PiS.
Dwugłowy potwór i jego wewnętrzna walka nie pozwalają więc zaistnieć nikomu, kto mógłby zagrozić którejkolwiek z jego głów. Ponieważ stanowią one jedność, walczyć będą z każdym kto chciałby jedną lub obydwie głowy zniszczyć. Nie ma szans aby prawdziwe okazało się przysłowie, że gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Od 2005 roku, czyli przez blisko 15 lat nie udało się to nikomu. Prawdopodobnie jeszcze przez długi czas jeszcze się to nie uda.
A dlaczego? Odpowiedź jest prosta - PO-PiS to jedność. Są jak mafijna rodzina wewnątrz, której dochodzi do krwawych porachunków, bijatyk i sporów ale która jednocześnie bezwzględnie rozprawia się z każdym, kto nie należy do rodziny i kto próbuje wkroczyć na jej terytorium. Tym terytorium, czy też głównym obszarem działania naszej mafii jest łupienie i żerowanie na państwie polskim. To cecha charakterystyczna państw peryferyjnych (a takim jest niestety Polska pod rządami polityków postkomunistycznych i postsolidarnościowych), że najbardziej atrakcyjną i efektywną formą gromadzenia kapitału jest pasożytowanie przez „elity” na działalności państwowej. Może się to przejawiać nie tylko na obsadzaniu swoimi ludźmi stanowisk w państwowych firmach ale również na czerpaniu profitów z możliwości jakie daje kontrola dostępu do wewnętrznego rynku i zasobów państwa. Pierwsza forma ma wzięcie wśród etatystycznie nastawionych polityków spod znaku PiS, druga cieszyła się popularnością wśród kompradorskich polityków PO. Pomijając więc sam fakt sprawowania władzy politycznej, równie ważne (o ile nie najważniejsze) są korzyści materialne dla polityków obydwu partii.
Oprócz zysków z powyższych działań, które wymagają sprawowania władzy znaczenie mają pieniądze bezpośrednio przekazywane z budżetu państwa do partyjnej kasy. Mowa nie tylko o poselskich dietach i ministerialnych wynagrodzeniach, ale przede wszystkim o subwencjach i dotacjach. W ciągu 13 lat (okres 2004-2017) do partii trafiło ponad miliard złotych z subwencji i ponad 300 milionów złotych z tytułu dotacji[1]. Przyjrzyjmy się jak dokładnie wyglądają korzyści wyciągane przez PO-PiS z budżetu państwa.
Subwencje i dotacje czyli skąd partie biorą pieniądze i dlaczego nie zawsze warto wygrywać wybory
Najwięcej pieniędzy trafiło oczywiście PiS i PO. Razem zgarnęły prawie połowę środków przekazanych w ten sposób. Co ciekawe, żadna z partii krytykując rozdawnictwo i niegospodarność poprzedników nie zdecydowała się na zmianę sposobu finansowania partii. Częściej za to wskazywano, że polityka poprzedniej ekipy skutkowała rozrostem biurokracji i wzrostem wynagrodzeń w administracji państwowej. Wszelkie więc wysyłki związane z wprowadzaniem oszczędności w budżecie prowadzą do obniżania wynagrodzeń urzędników w atmosferze nagonki na tych ostatnich i pokazywania ich jako pasożytów. Pasożyty są, ale gdzie indziej. Tymczasem z uwagi na brak racjonalnej dyskusji o zasadach wynagradzania dla sfery budżetowej powoduje to rosnące problemy dotyczące po pierwsze jakości ich pracy (ciężko mówić o jakości pracy, która wynagradzana jest na poziomie pensji minimalnej) a po drugie znalezienia chętnych do pracy.
Przejawem hipokryzji jest więc postulowanie “taniego państwa” przy jednoczesnym milczeniu na temat subwencji i dotacji. Nie ma się więc co dziwić protestom kolejnych grup zawodowych, które słyszą że na podwyżki nie ma pieniędzy.
Subwencja działa w prostu sposób, w zależności od zdobytego w wyborach poparcia partia dostaje pieniądze za każdy głos. Oznacza to więc, że subwencje nie są stałe i mogą rosnąć wraz ze wzrostem frekwencji. Im wyższa frekwencja i tym samym więcej głosów, tym więcej pieniędzy z budżetu trafia na konto partii. Pamiętajmy o tym słysząc narzekania ze strony “mądrych głów” tego czy innego ośrodka analitycznego partii X lub Y narzekającego na niską frekwencję i zachęcającego do udziału w wyborach. Mobilizacja wyborców i ich obecność w lokalach wyborczych to więcej pieniędzy do podziału dla partii.
Dla uzyskania subwencji w minimalnej wysokości wymagane jest poparcie w zależności od tego czy do czynienia mamy z partią czy też z koalicją, odpowiednio 3 lub 6 procent. Oznacza to, że aby dostać pieniądze nie trzeba dostać się do Sejmu (próg wyborczy wynosi 5% dla partii i 8% dla koalicji). Ciekawy jest sam sposób wyliczania kwoty subwencji. Partia otrzymuje pieniądze za każdy głos w zależności od poziomu poparcia który uzyskała. Najwyżej wyceniane są głosy do poziomu 5% poparcia. Im większe poparcie, tym mniejsza wartość głosu. Wydaje się to nielogiczne. Przecież tym samym partia, która dostaje większe poparcie dostaje mniejszą kwotę w przeliczeniu na jeden głos. Ważne są jednak dwie rzeczy. Po pierwsze im większa liczba głosów tym większa finalnie kwota trafia w formie subwencji na konto partii. Działa tu efekt skali, 0,5 mln głosów przykładowo wartych 5 zł przełoży się na mniejszą kwotę niż 3 mln głosów po 1 zł każdy. Po drugie oprócz subwencji partie uzyskują pieniądze ze wspomnianych wcześniej dotacji. Dotacja przysługuje wyłącznie partiom, które zdobyły mandaty. Wysokość dotacji zależy od kwoty wydanej na kampanie i ilości zdobytych miejsc. Tutaj opłaca się mieć zatem jak najdroższą kampanię (przynajmniej na papierze) i zdobyć jak największą ilość miejsc w parlamencie.
Spójrzmy na przykładowe wyliczenia za 2016 rok[2]. Okazuje się, że PO i PiS uzyskały bardzo podobną kwotę subwencji, odpowiednio 16 i 18 milionów złotych. Obie partie dostały też dotacje związane z uzyskaniem mandatów poselskich - 26,7 mln otrzymała Platforma i 29,7 mln otrzymało Prawo i Sprawiedliwość. Nie są to więc małe kwoty, warto zauważyć też, że wysokość dotacji jest o ponad 60% wyższa niż kwota uzyskana z subwencji. Pomimo tego, że subwencje są ważnym elementem finansowania partii, to największe kwoty do uzyskania są w ramach dotacji dla partii, które zasiadają w parlamencie. Oczywiście tutaj liczy się ilość zdobytych miejsc jak i kwoty przeznaczone na kampanię. Zyskują więc partie, które wygrywają i dlatego PO i PiS walczą o to aby nikt nie zagroził ich pozycji. Z drugiej jednak strony z subwencji skorzystać mogą partie, które nie przekroczyły progu wyborczego. Pytanie dlaczego? Czy nie stanowi to zachęty do startu nawet jeśli nie mamy szans na zdobycie mandatu? W końcu za niskie poparcie uzyskujemy największą stawkę w przeliczeniu na 1 głos. To tłumaczy istnienie partii, które można określić mianem pijawek. Nie są one w stanie dostać się do parlamentu, ale uzyskują środki dzięki którym wciąż funkcjonują w obiegu. Pytanie jaki jest cel takiej kroplówki podtrzymującej istnienie partii, które zdobywają głosy bez przełożenia na reprezentację w parlamencie? Przyjrzyjmy się temu w jaki sposób przeliczane są w Polsce głosy.
System d’Hondta czyli jak głosując na Konfederację głosujemy na PO
Mechanizm przeliczania głosów na mandaty jest kolejnym obok finansowania partii elementem, który sprzyja hegemonii PO-PiS. Obecnie w Polsce funkcjonuje system wyborczy o charakterze proporcjonalnym. Oznacza to, że partie otrzymują ilość miejsc w parlamencie proporcjonalną do uzyskanego poparcia wśród wyborców. Teoretycznie oznacza to więc idealny świat liberalnej demokracji. Każdy ma swoją reprezentację, każdy głos jest ważny. Niestety! W ramach systemu proporcjonalnego wprowadzone zostały dwa mechanizmy zabezpieczające interesy duopolu. Pierwszym “bezpiecznikiem” jest próg wyborczy. Miejsca w parlamencie otrzymają te partie lub koalicje partii które uzyskają poparcie w skali kraju przewyższające odpowiednio 5 lub 8 procent. Drugim “bezpiecznikiem” gwarantującym funkcjonowanie duopolu i nikłe możliwości jego przełamania jest sposób przeliczania głosów na mandaty. W Polsce funkcjonuje mechanizm oparty na metodzie d’Hondta. Metoda ta polega na ustaleniu najpierw tzw. ilorazów wyborczych, które są ilorazem ilości oddanych głosów na dany komitet i kolejnych liczb naturalnych większych równych od 1. Takie działanie przeprowadza się do momentu rozdzielenia wszystkich mandatów w danym okręgu. Wydaje się to skomplikowane i tak jest w rzeczywistości.
Poniżej przykładowe wyliczenia podziału mandatów w okręgu w którym do zdobycia jest 30 mandatów.
Tabela 1. Przykładowy podział mandatów w systemie d’Hondta
Ważniejszy jednak od samego sposobu liczenia jest wpływ na ostateczny wynik w postaci ilości zdobytych mandatów, jakie niesie ze sobą wybór powyższej metody. Po pierwsze promuje on silniejsze ugrupowania, czyli w naszym przypadku PO i PiS. Po drugie o tym kto dostanie się do parlamentu decyduje tak naprawdę miejsce na liście. Stąd taka batalia o “jedynki” na listach wyborczych. Ta pozycja w przypadku przekroczenia progu daje w zasadzie pewność uzyskania mandatu. Zdarzają się sytuacje, w których kandydat startujący z dalszego miejsca, który uzyskał więcej głosów niż “jedynka” nie dostawał się do parlamentu właśnie w efekcie działania wyżej opisanego sposobu przeliczania głosów na mandaty. Możliwa jest również sytuacja, w której dana partia przekroczy próg wyborczy, ale rozkład mandatów w poszczególnych okręgach ułoży się w taki sposób że żaden z jej reprezentantów nie zasiądzie w parlamentarnych ławach.
Przyjrzyjmy się więc roli jaką do odegrania ma próg wyborczy. Teoretycznie ma zmniejszać ryzyko wystąpienia zbyt dużego rozdrobnienia w parlamencie. Założenie jest takie, że jeśli każda partia dostawałaby się do parlamentu to byłby on niezdolny do wyłonienia rządu, który miałby zapewnione stałe oparcie. Stąd idea progu, który ma nie dopuścić do takiej sytuacji zmniejszając ilość podmiotów reprezentowanych w parlamencie.
Co się jednak dzieje z tymi głosami oddanymi na ugrupowania, którym nie udało się przekroczyć progu? Mądrość ludowa głosi, że w przyrodzie nic nie ginie. W demokracji również. Głosy na partie, które nie dostały się do parlamentu są dodawane proporcjonalnie pozostałym partiom. Wynika to z prostego mechanizmu zakładającego, że wszystkie mandaty, które są do zdobycie muszą zostać obsadzone. Jeśli nie uda się to w sposób naturalny tzn. partie które dostały się do parlamentu nie reprezentują 100% głosów oddanych ogółem w wyborach, wówczas przydziela się proporcjonalnie pozostałe do obsadzenia miejsca partiom które przekroczyły próg. Patrząc na wyniki poprzednich wyborów z 2015 roku widać to wyraźnie, PO i PiS zdobyły łącznie 61,67% głosów. W parlamencie zdobyły łącznie jednak 81% mandatów. Wpływ na taki wynik miał fakt, że blisko 20% głosów zostało oddanych na ugrupowania które nie przekroczyły progu wyborczego. Partie, którym udało się go przekroczyć zdobyły ok. 83% wszystkich głosów. W 2005 roku wyborców bez swojej reprezentacji było 10,93%, w 2007 i 2011 roku zaledwie 4,12%. Biorąc pod uwagę to, że wyborach 2007, 2011 i 2015 PO i PiS łącznie zdobywały podobną ilość poparcia widać jasno, że demokracja z jaką mamy do czynienia w Polsce w rzeczywistości jest systemem partiokratycznym podporządkowanym PO-PiS. Liczba zdobytych przez nie mandatów jest taka sama na przestrzeni trzech ostatnich elekcji do parlamentu (2007, 2011, 2015) pomimo malejącego poparcia wyrażonego w ilości oddanych głosów na Platformę i PiS.
W 2007 roku łącznie oddano na obydwie partie ponad 11 milionów głosów. W 2011 roku zdobyto łącznie już tylko 9,924 milionów głosów a w 2015 9,373 miliona. Wyraźnie widoczny jest odpływ ponad 2,5 milhiona wyborców. Odpływ ten nie znalazł jednak jak widać powyżej odzwierciedlenia w ilości mandatów, która pozostała bez zmian w stosunku do 2007 roku a nawet uległa zwiększeniu w porównaniu z przedostatnimi wyborami (2011 rok). W 2011 roku PO-PiS dysponowały liczbą 364 mandatów i głosami 9,924 mln wyborców, w 2015 zdobyły 375 mandatów a więc o 10 więcej przy czym łącznie zostało na te dwie partie oddane 9,373 miliona głosów czyli o 0,5 miliona mniej niż 4 lata wcześniej. System zamyka się, o czym świadczą powyższe liczby. Zwiększa się ilość wyborców, których głos nic nie znaczy ponieważ ugrupowania, na które głosują nie dostają się do sejmu. Jednocześnie zmniejsza się ilość osób głosujących na PO-PiS co nie pociąga za sobą zmniejszenia ilości posłów obydwu partii w sejmie a wręcz przeciwnie ich reprezentacja uległa zwiększeniu.
W obecnym systemie politycznym prawdziwe i pewne jest jedno stwierdzenie: od 15 lat rządzi jedna klika. Sprzyja temu sam system, który uniemożliwia rozbicie duopolu obydwu partii. Ciężko zresztą rozbić coś co jest jednym i tym samym. Ale jak to? Przecież PiS i PO to dwie partie, dwa podmioty różniące się od siebie jak ogień i woda. Czy faktycznie tak jest? Szczerze wątpię, wystarczy sprawdzić jak w praktyce wyglądały rządy jednych i drugich. Każda z dwóch partii stara się odróżnić w oczach masy wyborców jako ta wyjątkowa i jedyna. W praktyce nie widać natomiast różnic.
Tabela 2. Zestawienie wyników wyborczych PO i PiS.
Dane |
2005 |
2007 |
2011 |
2015 |
ilość mandatów PO |
133 |
209 |
207 |
138 |
ilość mandatów PiS |
155 |
166 |
157 |
235 |
% mandatów PO |
28,91% |
45,43% |
45,00% |
30,00% |
% mandatów PiS |
33,70% |
36,09% |
34,13% |
51,09% |
% poparcia PO |
24,14% |
41,51% |
39,18% |
37,58% |
% poparcia PiS |
26,99% |
32,11% |
29,89% |
24,09% |
Suma mandatów |
288 |
375 |
364 |
373 |
PO głosy |
2 849 259 |
6 701 010 |
5 629 773 |
3 661 474 |
PiS głosy |
3 185 714 |
5 183 477 |
4 295 016 |
5 711 687 |
Suma oddanych głosów |
6 034 973 |
11 884 487 |
9 924 789 |
9 373 161 |
Frekwencja |
40,57% |
53,88% |
48,92% |
50,92% |
Ch***wo ale stabilnie, czyli wszystko zostaje po staremu
Podstawową metodą wykorzystywaną przez PO i PiS w celu zapewnienia poparcia ze strony wyborców jest unikanie jakichkolwiek poważnych tematów oraz unikanie jakichkolwiek poważnych decyzji. Podkreślanie na każdym kroku dzielących je różnic o charakterze światopoglądowym czy też wizerunkowym pozwala unikać odpowiedzialności za losy państwa i narodu. To znakomity parawan dzięki któremu rzeczy ważne, ale niewygodne i wymagające wysiłku stają się domeną ekspertów pozbawionych realnego wpływu na politykę państwa. Pozwala to również obydwu partiom na popełnianie różnego rodzaju nadużyć, które przez własny elektorat traktowane będą jako zło konieczne i efekt uboczny działań które mają na celu pokonanie przeciwnika. Przeciwnik nie może jednak zostać nigdy pokonany a to dlatego., że jego “śmierć” oznaczałaby również koniec drugiej z głów. Co by się stało gdyby Platforma się rozwiązała? Poparcie dla PiS zmalałoby w zastraszającym tempie. Brak wroga wymagałby rządzenia a nie walki na słowa i miny. Okazałoby się, że PiS nie ma racji bytu bez przeciwnika. Podobnie gdyby PiS zniknęło z polskiej sceny politycznej dni Platformy byłyby policzone. Okazałoby się, że nie ma kogo obwiniać za własną nieudolność i popełnione błędy. Tak jednak póki co się nie stanie. PiS i PO są na siebie skazane i dobrze o tym wiedzą. Temu służyć ma rozbudzanie wojny “polsko-polskiej” i szczucie na siebie Polaków. Jedna i druga strona rości sobie prawo do wyłącznego reprezentowania Polaków i do polskości jako takiej. Naród to partia i jej wyborcy. Przejawy jakiekolwiek solidarności idącej w poprzek podziałów partyjnych są natychmiastowo zwalczane i stają się niemożliwe. Każda ze stron stara się odpowiednio podgrzewać atmosferę nie pozwalając wyczerpać się pokładom energii, która w ten sposób znajduje swoje bezpieczne ujście w jałowym sporze. To sposób na zagospodarowanie emocji i frustracji, które w innym okolicznościach miałyby przełożenie na konkretne działania polityczne. Istnieje jednak ryzyko, że byłyby one prowadzone nie po linii partyjnej. Dla PO i PiS jest to niedopuszczalne.
Zawęża się tym samym pole do jakiejkolwiek dyskusji z uwagi na totalną konieczność opowiedzenia się po jednej ze stron. Nie czyniąc tego stajesz się zdrajcą dla jednych i drugich. Z jednej strony straszenie “totalną opozycją” a z drugiej strony “faszystami z PiS”. Nie ma trzeciej drogi. Przypomina to ekspansję neoliberalizmu w ekonomii, której przewodziło hasło “There is no alternative” - “Nie ma żadnej alternatywy”. Tym hasłem posługuje się jedna i druga strona udowadniając, że w tej wojnie nie ma innego wyboru jak opowiedzieć się po którejś ze stron. Tak zwani symetryści stanowią niebezpieczeństwo i są zwalczani zarówno przez PO jak i PiS. Obydwie partie starają się przeciągnąć na swoją stronę stojących z boku. Służą temu zabiegi mające na celu uwypuklenie różnic i zamaskowanie podobieństw.
Tymczasem ugrupowania prezentują ten sam poziom działań antypaństwowych i antynarodowych. Czy chodzi o demobilizację armii i katastrofalny stan polskich sił zbrojnych, czy nieudolne reformy i politykę zagraniczną, która sprowadza się do chodzenia na pasku zagranicznych protektorów, wszystkie te działania dotyczą zarówno Platformy jak i Prawa i Sprawiedliwości. Podobnie w jednej jak i drugiej partii do czynienia mamy z korupcją, nieudolnością rządów i brakiem kompetencji. Wszystko to nie gra roli, jeśli wszystko sprowadza się do politycznego cyrku. Zabawa w cyrk nie pozwala jednak zająć się kwestiami, które dla Polski i Polaków mają kluczowe znaczenie.
W tym momencie są to demografia oraz struktura gospodarki w Polsce. Tematy te mają to do siebie, że odkładanie w czasie decyzji z nimi związanych powoduje tylko i wyłącznie narastanie problemu. Jest to niestety taktyka, którą stosują PO i PiS jednocześnie zapewniając o swojej trosce o los państwa i narodu.
W przypadku demografii mamy do czynienia od kilkunastu lat z ujemnym przyrostem naturalnym. Minimalny poziom dzietności zapewniający zastępowalność pokoleń to 2,1 (liczba dzieci przypadająca na 1 kobietę). W Polsce od 2005 roku mamy poziom dzietności poniżej tej liczby. Średnia za lata 2005-2018 a więc lata rządów PO-PiS to 1,34. Co ciekawe pomimo tak szeroko reklamowanych i promowanych działań obecnej władzy mających na celu walkę z niekorzystnymi tendencjami demograficznymi wskaźnik dzietności w okresie rządów PiS w latach 2015-2018 wzrósł z 1,29 w 2015 roku do 1,43 w 2018. Jest to więc wzrost o 0,14. Nie jest to wynik na piątkę. Zwłaszcza, że w 2018 roku wskaźnik był niższy niż w 2017, a więc ciężko mówić o zmianie niekorzystnego dla nas trendu. Niska dzietność przejawia się niestety niskim lub ujemnym wskaźnikiem przyrostu naturalnego. W 2018 roku wg. GUS przyrost naturalny liczony na 1000 osób wyniósł -0,7 co oznacza, że w ubiegłym roku populacja Polaków się zmniejszyła. Ujemny przyrost notowany jest od 2013 roku co daje łącznie blisko 80 tysięcy Polaków mniej w latach 2013-2018.
Spada liczba zawieranych małżeństw, jednocześnie wzrasta liczba rozwodów. Liczba małżeństw zawartych w 2018 roku spadła w porównaniu z 2005 rokiem o około 15 tysięcy. Liczba rozwodów zaś oscyluje w tym samym przedziale, utrzymując się średnio na poziomie 65 tysięcy. W 2018 roku zawarto 192,4 tysiąca związków małżeńskich i jednocześnie odnotowano 62,8 tysięcy rozwodów. Jak z tymi negatywnymi zjawiskami odciskającymi swoje piętno na naszym społeczeństwie walczą politycy? Co zrobiły PO i PiS? Platforma nie zrobiła nic i nawet tego nie ukrywała. Jedynym pomysłem na zniwelowanie skutków niekorzystnych tendencji demograficznych w obszarze gospodarki była likwidacja OFE i przesunięcie pieniędzy do ZUS celem ratowania tragicznej sytuacji instytucji odpowiedzialnej za emerytury przyszłych pokoleń. Podobny cel miało podniesienie wieku emerytalnego.
Prawo i Sprawiedliwość dla odmiany udaje, że coś robi np. wprowadzając 500+ który to program jak na razie nie przyniósł widocznych pozytywnych skutków w postaci wzrostu wskaźnika przyrostu naturalnego. Po cichu jako „lekarstwo” na problemy demograficzne PiS aplikuje rozwiązania importowane z Zachodu, prowadząc do powstania społeczeństwa „multi-kulti” ze wszystkimi jego konsekwencjami. W 2015 roku PiS zapewniał, że nie dopuści do inwazji imigrantów do Polski, jasno wyraził swój sprzeciw wobec planów przyjęcia ok. 7000 imigrantów oczekujących na relokację. Tymczasem jak pokazują dane pochodzące z oficjalnej strony migracje.gov.pl liczba cudzoziemców w Polsce dynamicznie rośnie. Poniżej dane o aktualnej liczbie cudzoziemców posiadających ważny dokument uprawniający do pobytu w naszym kraju. Widać wyraźnie że ich ilość wzrosła lawinowo po 2015 roku. Dotyczy to nie tylko coraz bardziej widocznych na ulicach Ukraińców, ale też bardziej egzotycznych mieszkańców Indii, Pakistanu, Bangladeszu, Uzbekistanu itp. Tak wygląda budowanie potężnej Polski i wstawanie z kolan. Jeśli ktoś nie wierzy, zapraszam do Warszawy która coraz bardziej nabiera Zachodniego, a nawet dalekowschodniego kolorytu.
Tabela 3. Liczba cudzoziemców posiadających ważny dokument uprawniający do pobytu w Polsce
Jeśli spojrzymy na ilość wydawanych pozytywnych decyzji dotyczących pobytu na terenie Polski cudzoziemców widoczna jest niepokojąca tendencja w latach 2015-2018. W 2018 roku w przypadku imigrantów z Ukrainy i Indii nastąpił dwukrotny wzrost wydanych decyzji w stosunku do 2015 roku. Tak więc imigracja stała się dla PiS wygodnym sposobem na uporanie się z problemami demograficznymi. Pozwala to również na uzupełnienie brakujących rąk do pracy, co jako „palący” problem podnoszą organizacje zrzeszające pracodawców.
Tabela 4. Wydane decyzje pozytywne
Kraj pochodzenia |
2015 |
2016 |
2017 |
2018 |
zmiana % |
Ukraina |
45346 |
64058 |
79237 |
89035 |
196% |
Indie |
1877 |
2810 |
4134 |
4497 |
240% |
Turcja |
1675 |
1712 |
2001 |
1943 |
116% |
Pakistan |
483 |
600 |
654 |
584 |
121% |
Tym sposobem przechodzimy płynnie do drugiego obszaru w którym PO-PiS działają ręka w rękę. Pracodawcy narzekają na brak rąk do pracy wywierając presję na jeszcze sprawniejsze ściąganie imigrantów, nie patrząc na społeczne konsekwencje swojej pazerności. Informacja ze strony pracodawców wymaga doprecyzowania, że brakuje rąk do pracy ale za stawki które są na rynku! Rząd, który realizowałby interes narodowy nie bałby się interweniować na rynku pracy aby poziom zarobków odpowiadał realiom wzrostu gospodarczego i sytuacji ekonomicznej w kraju. Dlaczego przy okazji tematu braku rąk do pracy nie mówi się głośno o Polakach, którzy wyjechali za granicę w poszukiwaniu godnych warunków życia? W ten sposób wyemigrowało ok 2 milionów Polaków. W ich miejsce ściągani są cudzoziemcy, którzy mają pełnić rolę taniej siły roboczej.
Kolejnym problemem są i będą stale rosnące dysproporcje w zarobkach i malejący udział wynagrodzeń w PKB. Wzrost nierówności prowadzić będzie do zaniku kolektywnych form solidarności prowadząc do dalszej atomizacji społeczeństwa. Malejący udział wynagrodzeń z kolei świadczy o tym, że w Polsce coraz większą rolę odgrywają dochody będące wynikiem zysku z posiadanego kapitału który podlega ciągłemu ruchowi. Zysk ten nie pochodzi z realnej działalności gospodarczej, a jest wynikiem postępującej finansjeryzacji polskiej gospodarki. Oznacza to, że zamiast inwestować np. w produkcję tworząc tym samym miejsca pracy korzystniej jest zainwestować kapitał na rynku finansowym np. za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych lub innych instrumentów oferowanych przez wyspecjalizowane w tego typu operacjach instytucje. W ten sposób tworzone są bańki spekulacyjne, których destabilizujący wpływ na gospodarkę doskonale dał o sobie znać w czasie kryzysu finansowego z 2008 roku. Kolejne już czekają, mamy rynek nieruchomości na wynajem, kryptowaluty - jest w czym wybierać.
Na koniec poruszmy jeszcze jedną kwestię związaną z polską gospodarką. Gdyby zapytać polityków PO-PiS o to jak postrzegają gospodarcze relacje pomiędzy Polską a Związkiem Sowieckim bez wahania odpowiedzieliby, że Polska w tej relacji była zależna od Sowietów, którzy nie mieli skrupułów aby tą zależność wykorzystywać również na polu politycznym. Co w takim razie w sytuacji kiedy nasze relacje gospodarcze z Niemcami zbliżone są swoim poziomem do relacji z Sowietami w okresie Zimnej Wojny? Politykom PO zdawało się to nie przeszkadzać a nawet można by powiedzieć że taka forma asymetrycznych relacji im odpowiadała. PiS z kolei oprócz werbalnie wyrażonej krytyki nie jest w stanie przedstawić alternatywnej drogi dla Polski innej niż pozostawanie w zależności gospodarczej od Niemiec. Poniżej widać wyraźnie wzrost w okresie rządów PO-PiS wysokości obrotów w handlu zagranicznym. Jedyne załamanie widoczne na wykresie było efektem światowego kryzysu.
Rys. 1 Wykres ze strony GUS informujący o wysokości obrotów w handlu zagranicznym
Sam wzrost wolumenów nie jest w sumie niczym złym. Można by powiedzieć, że to wspaniale że rośnie wzajemna wymiana handlowa, zwłaszcza w sytuacji kiedy mamy dodatni bilans handlowy (więcej do Niemiec wysyłamy niż kupujemy). Nie jest to jednak pomyślna wiadomość w sytuacji, w której 2017 roku Niemcy były naszym głównym partnerem handlowym z ogromnym udziałem w imporcie i eksporcie. Z Niemiec pochodziło 23,1% całego naszego importu a więc blisko ¼. Z kolei do Niemiec trafiało blisko 30% naszej produkcji. Z kolei dla Niemiec wymiana zagraniczna z Polską ma drugo- jeśli nie trzeciorzędne znaczenie. Do Polski w 2017 roku trafiło zaledwie 4,1% niemieckiego eksportu. Import z Polski jest na zbliżonym poziomie i wyniósł w 2017 roku 5%. Dysproporcja jest ogromna, różnica 5-6 w relacjach handlowych pomiędzy naszymi krajami kładzie się cieniem na fetowanym w tym roku “sukcesie polskiej transformacji”. To jest jak zaznaczyłem na wstępie w zasadzie poziom relacji handlowych ze Związkiem Sowieckim z okresu PRL. Można powiedzieć, że Niemcom w warunkach pokojowych przy bierności polskich władz udało się wprowadzić w życie koncepcję Mitteleuropy. Otwarte pozostaje pytanie jaki jest poziom wpływów politycznych, które idą wraz z wpływami gospodarczymi? Żeby była jasność, nie jest to tylko problem Polski. W podobną zależność popadły Czechy, Słowacja i tak często stawiane za wzór Węgry. W mniejszym stopniu asymetria w ramach wzajemnych stosunków handlowych i dominacja Niemiec widoczne są w przypadku Chorwacji oraz Słowenii.
Opisując w dużym skrócie bilans rządów PO-PiS pokazałem, że rządy PO i PiS nie różnią się od siebie. Pomimo akcentowanych różnic światopoglądowych, które moim zdaniem służą wyłącznie podnoszeniu temperatury sporu politycznego i mobilizowaniu elektoratu w oparciu o negatywne emocje obydwie partie mają na celu wyłącznie dalsze funkcjonowanie systemu, który daje im pieniądze i zwalnia z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Podsycanie istniejącego sporu póki on trwa daje możliwość wzajemnego oskarżania się i zrzucania na przeciwnika winy za wszystkie niepowodzenia i trudności jakie spotykają nasz kraj. To wygodna sytuacja, w której ani jedna ani druga strona nie musi podejmować wysiłku związanego z reformowaniem państwa i walką o dobro narodu. Wystarczy od czasu do czasu zrobić medialne show, poobrzucać się obelgami i toczyć zastępcze wojny, które marnują czas i energię. Społeczeństwo zamiast swoją energię i działania kierować ku rzeczom potrzebnym i niezbędnym dla prawidłowego funkcjonowania zdrowej tkanki społecznej, bierze w tym cyrku udział dając sobą manipulować. Sprzyja temu niestety wadliwy system polityczny, który w polskich warunkach ukazuje patologie związane z demokracją w liberalnym wydaniu. Nie bez powodu Arystoteles twierdził, że demokracja to ustrój zdegenerowany.
Na koniec
System polityczny w Polsce służy wyłącznie interesom dwóch największych partii i nie służy on interesom społeczeństwa. U władzy utrzymują się partie, które mimo utraty poparcia dysponują wciąż taką samą lub nawet większą ilością miejsc w parlamencie. Partie te nie są zainteresowane zmianą tego systemu, od 2007 roku nie wprowadzono w tym obszarze żadnej istotnej nowelizacji. Pozwala im to na czerpanie korzyści finansowych w postaci subwencji i dotacji podmiotowych. Jest im na rękę powstawanie małych partii i ugrupowań które albo nie przekraczają progu wyborczego albo balansują na jego granicy. Dzięki temu mogą utrzymywać lub zwiększać swoją przewagę w parlamencie bez wysiłku związanego z walką o wyborców. Wystarczy, żeby jak najwięcej głosów padło na tych którzy do Sejmu się nie dostaną. Taka sytuacja prowadzi do zniechęcenia wyborców, do głosowania na mniejsze ugrupowania i składnia do przeniesienia swoich preferencji na PO-PiS. Finalnie prowadzi to do wchłonięcia takiego środowiska przez którąś z głów PO-PiS tak jak to miało miejsce w przypadku ugrupowań Janusza Palikota czy Ryszarda Petru oraz środowiska Pawła Kukiza. Innym efektem jest zniechęcenie do aktywnego uczestnictwa w polityce i prób jej zmiany. Jest to równoznaczne z zaprzestaniem jakiejkolwiek działalności w sferze “wielkiej polityki”. Możliwa jest również sytuacja, w której część ugrupowań zadowoli się subwencjami bez konieczności rywalizacji w pełnej skali o miejsca w parlamencie (subwencja przysługuje przy przekroczeniu 3% poparcia, miejsca w parlamencie wymagają 5% poparcia) i zadowoli się odgrywaniem roli przystawki czy też pijawki.
Dwugłowa bestia może więc w swoim środowisku działać bez obaw o swój los. Dysponuje odpowiednim zapleczem finansowym pochodzącym z subwencji i dotacji. W przypadku zdobycie większości umożliwiającej rządzenie przez któryś z łbów dodatkowo korzystać może z aparatu administracyjno-państwowego w celu utrwalania istniejącego systemu. Na rękę jest dla niej sytuacja, w której rywalizuje z fasadowymi partiami dla których celem istnienia jest pobieranie subwencji a nie zdobycie władzy. Dzięki temu PO-PiS może dalej rządzić z uwagi na korzystny dla siebie system przeliczania głosów. Program czy idee nie mają znaczenia w takiej sytuacji. Czy PO za swoich rządów była faktycznie taka liberalna i postępowa? Rządząc przez 8 lat mogła wprowadzić małżeństwa gejów i lesbijek, rozdział Kościoła od państwa i “tęczowe piątki” a nawet i niedziele. Podobnie PiS, ostoja “Prawdziwych Polaków” i bastion konserwatyzmu jakimi sukcesami może pochwalić się po 4 latach rządów? Gdzie zakaz aborcji i ochrona życia, co z rozliczeniem wielkich afer które tak szkodziły w Polsce, co z walką z imigracją i wstawaniem z kolan? No właśnie...
Obydwie partie walczyć natomiast będą z każdą inicjatywą której celem będzie zdobycie władzy i zmiana systemu. Tolerowane będą wyłącznie ugrupowania marginalne, często o dziwacznych poglądach, które zadowolą się rolą politycznego planktonu. Daje to dodatkową korzyść w postaci możliwości przedstawienia na potrzeby “ekspertów z Europy” dowodów na pluralizm polityczny obecny w Polsce. Radykalna zmiana jest w tym układzie niemożliwa. Wiatru który miałby przynieść zmiany na razie nie słychać i nie zanosi się na zmianę pogody. Pamiętajmy jednak, że aby doszło do ruchu powietrza zaistnieć muszą odpowiednie warunki zewnętrzne. Procesy na skutek których warunki się zmieniają potrzebują czasu. Zmiany społeczne, demograficzne będą wpływały na warunki w których funkcjonuje polska polityka. Również starzenie się dotychczasowych liderów (w sejmie VII kadencji wybranym w 2007 roku blisko połowa posłów to osoby w wieku powyżej 50 lat, w sejmie VIII kadencji odsetek ten wynosi już ponad połowę - 54%) wymuszać będzie zmiany na scenie politycznej. Najważniejsze to nie popadać w apatię, nie rezygnować. Idee są w odróżnieniu od ludzi nieśmiertelne. Dbać należy tylko o ludzi, którzy te idee będą w stanie przekazać innym. Można działać aktywnie poza sceną polityczną. Polityka parlamentarna to tylko jeden z obszarów ludzkiej działalności. Są jeszcze samorządy (niestety w wielu przypadkach coraz bardziej upolitycznione i uzależnione od rozgrywek na szczeblu ogólnokrajowym), organizacje społeczne, organizacje działające przy kościołach itp. Można cele narodowe realizować śmiało tam gdzie są takie możliwości. Nie wyklucza to działalności w partiach politycznych. Przy tym trzeba być ostrożnym, żeby nie skończyć jako kolejny „Misiewicz” lub „Andruszkiewicz”. Uważać należy, aby działania taktyczne nie przesłoniły celów strategicznych. Należy uważnie obserwować i analizować wydarzenia, których jesteśmy świadkami. I przede wszystkim śledzić z uwagą zmieniające się otoczenie aby być gotowym we właściwym momencie rozwinąć żagiel i złapać wiejący wiatr zmiany.
Marcin Bebko
[1]https://www.rp.pl/Polityka/170329929-Subwencje-dla-partii-politycznych-Ponad-miliard-zlotych-z-budzetu.html
[2]https://www.wnp.pl/parlamentarny/wydarzenia/subwencje-i-dotacje-dla-partii-politycznych-na-co-wydaly-pieniadze-partie-w-2016-r,22290.html