
Szturm
Tomasz Dryjański - „Han pasado! I co dalej?”
Jedenasty listopada od kilku lat stanowi centralny punkt nacjonalistycznego kalendarza, Marsz Niepodległości to fenomen na skalę europejską. Tradycyjnie ulicami Warszawy przemaszerowało około 100 tysięcy ludzi demonstrujących swój patriotyzm. Wspaniały pokaz siły polskiego nacjonalizmu! Szkoda, że piękny obraz MN niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
Marsz przeszedł. Han pasado! Tylko co dalej? Wielokrotnie pisałem już na łamach Szturmu o wielkiej roli jaką MN odegrał w odrodzeniu naszego ruchu. Ostatnie lata to piękny rozwój znajdującego się nie tak dawno w totalnym niebycie nacjonalizmu, to również zmiana mentalności młodego pokolenia, które masowo zaczęło poczuwać się do patriotyzmu. Nie możemy być jednak ślepi, problemów mamy znacznie więcej niż sukcesów.
Ostatnio usłyszałem zdanie, że wiara w wieku 23-24 lat już kończy działalność, przechodzi na nacjonalistyczną emeryturę. Brzmi śmiesznie, jak ludzie kończący studia, ledwie wkraczający w prawdziwą dorosłość mogą być emerytami? Niestety, ale w przypadku działalności narodowej bardzo często tak jest, jesteśmy ruchem małolatów, a to praktycznie uniemożliwia budowę czegoś poważnego. W ostatnich latach przez szeregi organizacji nacjonalistycznych przewinęła się wuchta wiary, której już nie ma, najczęściej ktoś bardzo szybko się znudził i w tym wypadku nie widzę powodów do płaczu, ani zastanawiania się nad przyczynami, po prostu człowiek zainteresował się szeroko pojętym patriotyzmem, chciał coś robić, ale się do tego nie nadawał. Takich ludzi zawsze był spory odsetek i tak już pozostanie. Kolejne powody odejść powinny nam już jednak dawać do myślenia. Skoro ludzie rezygnują po kilku latach, uważając, że wyrośli z rozdawania ulotek, maszerowania czy zbiórek krwi, znaczy, że ponieśliśmy dwie porażki - wychowawczą, bo nie umieliśmy nauczyć go wierności ideałom, ale także nie umiemy stworzyć modelu działania dla osób wchodzących w wiek prawdziwie dorosły. Tymczasem to 30-40-latkowie powinni stanowić trzon każdego poważnego ruchu społecznego, mając wiele lat doświadczenia aktywisty, wiedzę, pieniądze, kontakty, poukładane życie rodzinne i zawodowe mogliby wprowadzić cały ruch na zupełnie nowy poziom. U nas takich osób praktycznie nie ma! Zmarnowaliśmy ćwierćwiecze III RP nie potrafiąc wychować sobie kadr.
Oczywiście działalność osiemnastolatka różni się od tego czym powinien zajmować się człowiek trzydziestoletni. Działacz doświadczony potrzebny jest w związkach zawodowych, spółdzielniach, radach osiedli/gmin/miast, jako wydawca, publicysta, animator życia kulturalnego i sportowego w okolicy, a wreszcie wychowawca młodszych aktywistów...
Tacy ludzie potrzebni są też w polityce, która jest ważnym elementem życia narodowego. Działacze w wieku 22-25 lat, legitymujący się już jakimś poważniejszym stażem muszą uczyć się dojrzałej działalności, wtedy też doskonale widać do czego taki już w miarę ukształtowany aktywista ma predyspozycje, a od jakich obszarów powinien się trzymać z daleka.
Polityka była powodem zniechęcenia wielu młodych działaczy, w pewnym momencie dwudziestolatkowie marzyli, że w niedługim czasie zasiądą w ławach poselskich, poświęcali wuchtę energii na zbieranie podpisów, kolejne porażki sprawiły, że spora grupa odeszła, inni obrali drogę nadkumatości - „polityka jest niegodna prawdziwego radykała, tylko rewolucja na fejsbuku i rządy osiemnastolatków nie znających się na niczym”! Te doświadczenia pokazują wyraźnie, że polityka nie jest dla dzieciaków, osoby poniżej 25. roku życia powinny być trzymane od niej z daleka, posunę się nawet do stwierdzenia, że taki powinien być ustawowy próg uprawniający do członkostwa w partiach politycznych, do tego co najmniej 3 lata realnej działalności społecznej.
Musimy być obecni w polityce! Zacznę cynicznie bo od subwencji. Ta forsa jest nam po prostu potrzebna. Mając do dyspozycji kilka milionów złotych rocznie, plus pieniądze na biura i apanaże posłów można stworzyć nacjonalistyczny ośrodek szkoleniowy z dobrą bazą noclegową, sportową, salami wykładowymi, strzelnicą, miejscem na koncerty... Idealne miejsce na obozy formacyjne zwłaszcza jeżeli umiejscowimy go w górach. Zostanie nam na wydawanie książek, prasy, założenie radia lub telewizji, organizację koncertów, turniejów sportów walki i piłki nożnej – zarówno w kraju jak i na Kresach. Polityka to jednak przede wszystkim jedyna realna możliwość oddziaływania na losy kraju, do tego potrzeba nowoczesnego programu skupionego na realnych potrzebach społecznych.
Jeżeli nie stworzymy poważnego, dojrzałego ruchu, rację będą mieli ci wszyscy, którzy krzyczą „No pasaran”! A to smutna wizja, niech te dwa słowa pozostaną tytułem genialnego utworu Bladych loków i humorystycznym akcentem hiszpańskiej wojny domowej, ale nigdy proroctwem!
Tomasz Dryjański
Adam Busse - „Kontrkultura – nacjonalistyczna forma walki z Systemem”
Mija już ponad tydzień od obchodów Święta Niepodległości, opadły emocje, kurz i metry sześcienne dymu od odpalonej kilogramami pirotechniki na manifestacjach, meczach, na których część kibiców, która nie pojechała na nacjonalistyczne marsze do Warszawy, Krakowa czy Wrocławia, zaprezentowała rocznicowe oprawy. To jest już mój szósty raz w życiu, kiedy od 2011 roku jeżdżę do polskiej stolicy wziąć udział w Marszu Niepodległości. Teraz widzę różnice między tym, co było ponad pięć lat temu, a co jest dzisiaj. Medialne jaczejki ujadały lata temu ustami dziennikarzy, polityków, społeczników i uniwersyteckich profesorów sloganami pełnymi antyfaszystowskich bzdur, mowy nienawiści, szczuły policyjnymi represjami względem nie tylko radykalnej prawicy oraz kibiców, ale i zwykłych obywateli chcących uczcić rocznicę odzyskania niepodległości, a zarazem wyrazić sprzeciw wobec bandyckiej polityki Platformy Obywatelskiej. Pamiętam ostrzeżenia rodziców, kpiny znajomych z liceum i wyzwiska od faszystów, nazioli i kogo wie, czego jeszcze. Tak się zaczęła kręta i nieraz idąca w życiu pod górę droga nacjonalisty, którą podążam. Zaś od 2015 roku nie ma już policyjnych prowokacji, zadym, walk z policją i lewicowymi bojówkarzami, co też pamiętam z poprzednich lat. Jest spokój, fason i kulturka, ponad 100 tysięcy dumnych Polaków maszeruje, choć pewien dreszcz emocji nadal jest, helikoptery policyjne latają, eksperci medialni od patriotyzmu nadal szczują na uczestników nacjonalistycznych manifestacji, a policja jedyne zastrzeżenia ma do masowo, co chwila, odpalanego piro. Mimo, iż Marsz Niepodległości stał się manifestacją młodego, nowego patriotyzmu, wyrosłego na fali mody na patriotyzm, to jednak moim subiektywnym zdaniem nic nie traci ze swojego radykalnego, antyglobalistycznego przekazu. Świadczą o tym bardzo dobry jego odbiór wśród młodych Europejczyków, postulaty organizatorów związane obecnie z cenzurą prewencyjną, sprzeciwem wobec masowej imigracji muzułmańskiej do Europy, liberalizacji prawa aborcyjnego i utrzymania obowiązującego od 1993 roku „status quo” przez rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz traktatów TTIP i CETA, ograniczających naszą niezależność gospodarczą na rzecz ponadnarodowych korporacji, a także liczne delegacje nacjonalistów z całej Europy, umacniających swe więzi i przyjaźnie celem walki o wspólną ojczyznę, jaką jest i ma być w przyszłości Europa Narodów.
Nie będę jednak tu opisywał ani komentował tego, co się działo na Marszu Niepodległości, ani wtórności haseł, ani godnego pożałowania incydentu, jakim było poturbowanie działaczki Młodzieży Wszechpolskiej, skrojenie jej z flagi Śląska Opolskiego i spalenie przez ludzi, którzy myśleli, że to flaga ukraińska, ani nie odniosę się do tego, co się działo i przeżyło, ponieważ zrobili to już organizatorzy Marszu, portale narodowe, konserwatywne i szeroko rozumianej prawicy, zamieszczające po 11 listopada relacje po relacji z tego przemarszu. Nie widzę więc sensu w powielaniu opisów Marszu Niepodległości. Meritum sprawy będzie przyjrzenie się nowej, nacjonalistycznej kontrkulturze, która narodziła się oddolnie i w opozycji do demoliberalnego Systemu. Moją uwagę kilka dni temu przyciągnęła grafika nadesłana przez redakcję portalu nacjonalistyczno-kibicowskiego Droga Legionisty na tablicę wydarzenia, jakie organizuje Trzecia Droga. Mianowicie na tej grafice siedzi sobie na schodach zadumany człowiek z głową zasłoniętą motywem szczura, przed nim siedzi pies (czworonóg, a nie w niebieskim mundurze oczywiście), a za nim płot. Hasłem przewodnim grafiki jest dewiza: Promuj treścią, a nie mordą. Będzie to nawiązanie do organizowanej przez Trzecią Drogę kolejnej edycji konkursu literackiego Orle Pióro – nacjonalistyczna strona kultury, która ma na celu nie tylko wykazanie się umiejętnościami lirycznymi w tematyce religijnej, rewolucyjnej i historycznej, oraz podzielenie się tym w naszym nacjonalistycznym światku, ale i właśnie kształtowanie tego, o czym chcę powiedzieć na bazie tytułu artykułu, jaki się ukaże w najnowszym Szturmie. Kształtowanie kontrkultury ideowej i duchowej, mającej zwłaszcza dla uświadomionej narodowo młodzieży być opozycją wobec tego, co w sferze idei i wartości przekazuje, a właściwie narzuca młodym dzisiejszy świat.
Dzisiejszy świat oferuje młodym prostą filozofię życia, parafrazując Ernsta Jüngera, choć określenie tego tym terminem może deprecjonować dorobek tego wielkiego pisarza i nacjonalisty, ale trudno mi znaleźć proste dwa słowa na opisanie tej rzeczywistości. Dzisiejsza „filozofia życia” młodego człowieka, który ma w dupie wszelkie wartości, idee i nie zawraca sobie głowy sprawami duchowymi, obraca się wokół słynnej dewizy pt. Carpe Diem. Carpe Diem, czyli chwytaj życie, korzystaj z życia codziennie, używaj z niego, bo dzisiaj lub jutro może być dniem Twojej śmierci. Ile to razy od swoich znajomych to słyszałem, żeby tak żyć, żeby nie zamartwiać się sprawami pozaziemskimi, nie interesować się nacjonalizmem i sprawami politycznymi, w myśl wyuczonych haseł, bo „polityka dzieli”, „i tak się nic nie zmieni”, „lepiej usiąść i mieć wyjebane”, „w ogóle nie interesować się polityką”, „co z tego będziesz miał, ile zarobisz, jakie korzyści?” etc. itd. Zamiast tego coraz więcej czytałem, przeglądałem nacjonalistyczne portale, a nawet zacząłem pisać poezję, żeby – jak śpiewał polski zespół punkrockowy Dezerter – Zanim ręce opadną, a nadzieję wygasną,/Zamiast walczyć z rzeczywistością – próbuj tworzyć własną! Każda forma kultury i sztuki artystycznej (rzecz jasna przez duże K i duże S, a nie sprzedawany dzisiaj pseudokulturalny kicz) jest bardzo dobrym wyrazem walki z Systemem. Nacjonalistyczna publicystyka, poezja, proza literacka (edycje Orlego Pióra), muzyka tożsamościowa (tutaj ukłony dla bardzo dobrej roboty kanałów Muzyka tożsamościowa i Muzyka włoskiej prawicy), sztuka uliczna w postaci konkretnych grafik internetowych i ulicznych graffiti ala polskie Czarne Szczury czy słynny ruski street-arter Umka, projekt Czerwoni nie czytają mający promować nacjonalistyczną i konserwatywną literaturę, sztukę i kulturę, oraz krzewienie w ramach kontrkultury – w kontrze do kultu alkoholu, wiecznej imprezy, ciała i fast-foodowego obżartstwa – zdrowego trybu życia, uprawiania sportu, stopniowego ograniczania używek bądź ich porzucania na rzecz idei Straight Edge. Przed laty założyciel Falangi Hiszpańskiej, Jose Antonio Primo de Rivera (którego rocznicę śmierci obchodziliśmy niedawno), napisał: Wierzę, że sztandar został dziś wzniesiony. Będziemy go bronić radośnie, poetycznie. Ponieważ są tacy, którzy wobec marszu rewolucji myślą, że aby zjednać poparcie, należy przedstawić rozwiązania ostrożne; myślą, że powinno się przemilczać w propagandzie wszystko to, co mogłoby wzbudzać emocje lub wykazywać postawę energiczną i skrajną. Co za błąd! Narodów nikt nigdy bardziej nie poruszył, niż poeci i biada temu, kto nie potrafi wznieść poezji, która niszczy, poezji, która niesie obietnicę! Te słowa mogą stanowić istotę tego, jak ważny jest rozwój kulturalny w życiu każdego narodowego rewolucjonisty.
Bardzo ciekawym aspektem jest występująca wśród młodych Polaków moda na patriotyzm. Na ile jest ona autentycznym, szczerym uczuciem, które narodziło się wśród młodzieży w reakcji na kryzys Wartości, dekadencję moralną, walkę z religią oraz narzucaną nam przez Zachód kulturę niosącą, poza chwilowym zaspokojeniem potrzeb, żadnego przesłania duchowego; a na ile – modą, jak każda inna, wzorem mody na hip-hop, bluzy WWO, Prosto, Krzywo czy obecnej mody wśród gimbusów na naśladowanie „króla Albanii”, „czarnych charakterów”, bohaterów głupich, bezsensownych sitcomów typu „Szkoła”, „Trudne sprawy” czy coraz bardziej popularnych młodzieżowych youtuberów? To pozostawię już każdemu Czytelnikowi do subiektywnej oceny. Kwestia gimbopatriotyzmu również konsternuje nasz narodowo - rewolucyjny światek, co mogłem zauważyć na przykładzie dwóch artykułów, jakie ukazały się w lutym 2016 roku na portalu Kierunki, zawierających odmienne od siebie opinie na temat mody na patriotyzm (mowa tu o tekstach pt. Ubierz się w światopogląd i Zamiast mody, stwórzmy kulturę). Powiem tak, autorzy wyżej wymienionych artykułów mają rację, i Natalia Pyzia, i polemizujący z nią D. Nie każdy, kto nosi na sobie t-shirt Surge Polonii czy ProPatriae z motywem Żołnierzy Niezłomnych, NSZ, wizerunkami Bohaterów etc., jest ograniczonym umysłowo pozerem, który wyczuł tę modę i jedynie maszeruje, sam znam ludzi ubierających się w takową odzież i angażujących się w różne inicjatywy narodowe, kibicowskie i społeczne. Zgadzam się z tym, że nie wolno generalizować, choć są niestety też uboczne skutki takiej mody – np. krążąca w odmętach Internetu słynna budka z husarskimi hot-dogami czy napój energetyczny „Żołnierze Wyklęci” stworzony na bazie „Super Ruchacza” (co akurat powinno się jednoznacznie potępić). Nie mogę też jednak nie zgodzić się z autorem polemiki, który zaznaczył, iż jednym z motorów napędowych takiej mody jest nastawienie na czysty zysk finansowy czy też zastój idei przejawiający się m.in. w tym, że nie każdy noszący te gadżety wie, do jakich symboli i ideologii nawiązują, a przecież tłumaczenie tego starym jak świat hasłem „Bóg, Honor i Ojczyzna” może okazać się niewystarczające dla zwykłego laika, niezainteresowanego tematem, a w toku dyskusji może zaraz wyjść elementarny brak wiedzy na temat tego, co się nosi na bluzie. D. podkreślił również to, że nacjonalizm prowadzi przede wszystkim walkę o ducha każdego z nas, stąd walka z każdym przejawem konsumpcjonizmu jest pożądana.
Wojna o kulturę jest jednym z istotnych elementów naszej walki. Na ile nacjonalizm ją wygra, zależy tylko od nas. Warto zatem brać udział w nacjonalistycznych konkursach poetyckich, słuchać regularnie tożsamościowej muzyki, czytać literaturę, kształtować swoje ciało na treningach, pisać publicystykę w nacjonalistycznych czasopismach i portalach, oraz rzucić wszystko, co nam szkodzi ciału i duszy, daleko w cholerę.
Adam Busse
Bogusław Wagner - „Polska emocjami stoi”
Polacy to naród bardzo emocjonalny. Niestety, gdy górę biorą emocje ludzie przestają myśleć, a to przekłada się na takie, a nie inne wybory, gdyż człowiek rozemocjonowany, to człowiek dający się łatwo zmanipulować. Wykorzystują to specjaliści, hochsztaplerzy polityczni zarówno z lewej jak i z prawej strony sceny politycznej zwanej demokracją liberalną.
Jak łatwo manipulować rozemocjonowanym tłumem można było zaobserwować podczas tzw. Czarnych Marszy gdzie socliberałom dało się przekonać grupę Polek i Polaków, że rząd coś chce zmienić w obowiązującej obecnie, kompromisowej, ustawie dotyczącej aborcji. Jak wiadomo, rząd nic nie chciał zmienić, a wręcz bronił się rękoma i nogami przed tymi zmianami mając za plecami poparcie Episkopatu. Podczas tych parasolkowych marszy z wieszakami w dłoniach ludziom umknęło, że właśnie w tym samym czasie dano zielone światło do podpisania umowy CETA. Obecnie rządowy projekt 4000 też stał się celem dla rozemocjonowanych zwolenników opcji socliberalnej. Już ich projekcje myślowe podpowiadają im, że rząd każe rodzić martwe dzieci. To nic, że projekt ani słowem nie wspomina o jakimkolwiek przymusie. Ważne są emocje, a nie to co jest w rzeczywistości.
Emocje są również niezbędnym elementem każdego tropiciela komuny, imigrantów oraz walczącej z islamem facebookowej husarii. Polski tropiciel komuny, mimo słabej lub wręcz żadnej znajomości doktryny Marksa, wszystko co odbiega od jego wizji Polski określa mianem „komuna”. To nic, że w Polsce próby wprowadzenia systemu opartego na wzorach sowieckich skończyły się wraz ze śmiercią Bieruta, rozemocjonowany tropiciel odrzuca cały dorobek PRL jako coś gorszego. Komuna i już. Emocje nie pozwalają spojrzeć na sprawy z odpowiedniej perspektywy i dostrzec, że np. mieszkań budowało się więcej niż obecnie, a poziom szkolnictwa był na wyższym poziomie. Komuna, a w domyśle Rosja. To nic, że obecnie mamy w Polsce kilkaset tysięcy żyjących poniżej granicy biedy, to nic, że samobójstwa z przyczyn ekonomicznych nikogo już nie dziwią etc. etc. Bezlitośnie żerują na tym partie usytuowane z prawej strony sceny politycznej. Wałkowanie non stop tematu Wyklętych – oczywiście należy pamiętać o ich poświęceniu dla Ojczyzny - organizowanie uroczystości patriotycznych, by w tym samym czasie wpędzać nas w coraz większe zależności od ponadnarodowych organizacji finansowo politycznych. Jedną z odmian tropiciela komuny jest wolnościowy tropiciel wszelkich socjalizmów ukrytych w podatkach, ZUSie czy innych składkach płaconych na rzecz państwa.
Tak samo skrajne emocje wywołuje sprawa islamu i imigrantów. Wielotysięczne tłumy rozemocjonowanych ludzi na marszach antyimigranckich protestowało przeciwko czemuś, czego praktycznie w Polsce nie ma, czyli prawdziwego najazdu islamskich imigrantów. Ludzie protestujący przeciwko skutkom, są prawie całkowicie odporni na przyczyny tego zjawiska jakim jest imigracja z Bliskiego Wschodu. Wystarczy rzucić hasło islam u bram i u rozgorączkowanej gawiedzi zapala się czerwona lampka i wyrastają husarskie skrzydła. Jednak najczęściej kończy się na obrzuceniu meczetu kawałkami wieprzowiny lub nabazgraniem na murze jakiegoś hasła. Żadnej głębszej analizy tematu gdyż dysonans poznawczy tematu mógłby zachwiać dotychczasowym podejściem, a to nie jest na rękę specom od grania na emocjach tłumów, a przecież wystarczy odrobina dystansu by dostrzec, że islamska imigracja ma miejsce do krajów, które odeszły od wiary chrześcijańskiej na rzecz liberalnego indywidualizmu. Polska zaś nieuchronnie zbliża się do tego modelu w czym skutecznie pomagają hierarchowie kościelni.
Już przedwojenni teoretycy i praktycy myśli narodowej przestrzegali by Polacy walczyli z wadami, a taką wadą jest niewątpliwie uleganie emocjom. To w połączeniu z mentalnością chłopopańszczyźnianą daje opłakane skutki co widać choćby po pobieżnym przeglądzie portali społecznościowych. Płacz, że administracja jednego z serwisów zbanowała jakieś konto i uzależnienie działalności od tego serwisu jest znamienny i charakterystyczny. Nacjonalizm ma za zadanie budowanie silnego narodu ludzi zdolnych do poświęceń, myślących samodzielnie, dociekających do przyczyn pewnych zdarzeń itd. Jeśli nie zdołamy wyzwolić się z emocjonalnego patrzenia na rzeczywistość, to na zawsze pozostaniemy małym narodem gdzieś na peryferiach Europy snującym sny o Wielkiej Polsce, lecz gdy przychodzi co do czego, to kończy się na maszerowaniu w takt melodii granych przez ludzi, którzy nie są zainteresowani zmianami.
Bogusław Wagner
Krzysztof Kubacki – „USA po wyborach. Rzecz o polityce zagranicznej cz.2”
Wybory, Ameryka, Trump – te trzy rzeczy do niedawna elektryzowały opinię publiczną na całym świecie. Rządy Obamy odchodzą w przeszłość, każdy zadaje sobie pytanie jak wyglądać będzie nowa prezydentura jednego z najpotężniejszych, a może wciąż najpotężniejszego państwa świata. Od 27 lat rządzący III RP latają i błagają USA o wszystko za nic, robiąc z siebie chłopców na posyłki. Co z przebijających się plotek możemy wywnioskować i jakie działania jako państwo powinniśmy podjąć, jeżeli zmiany w Stanach Zjednoczonych będą takie jak opisywały je wszystkie media świata od demoliberalnych po nacjonalistyczne. I jeszcze małe odejście od głównego tematu – nie możemy podchodzić i odrzucać tego co dzieje się w USA ze względów poglądowych albo odpowiadać na każde pytanie dotyczące tego kraju jakimiś kawałkami „szatański kraj” etc. Trzeba obserwować ruchy na szachownicy, polityka zagraniczna powinna być trzonem siły państwa. W III RP ten trzon, praktycznie nie istnieje. Temat jest bardzo ważny, bo niestety bardzo duża część naszego społeczeństwa uległa politykom głównego nurtu, którzy twierdzą, że bez USA istnieć nie będziemy, a Rosja tylko czeka, żeby nas wchłonąć, jeżeli tylko nasz wielki „sojusznik” odwróci wzrok.
W poprzednim numerze swój tekst poświęciłem nam i Rosji – o niej też wspomnę w tym tekście. Dlaczego? Dlatego, że Trump nazywany jest „kumplem Putina”. Człowiekiem, który ma przestać interweniować na Starym Kontynencie, a w szczególności w krajach środkowo-wschodnich. Byłaby to dla nas dobra wiadomość, jednak niedobra dla elit III RP – bo cała ich polityka ległaby w gruzach. Wiem, wiem – brzmi to dosyć antypaństwowo – ale to byłby właściwy czas na zmianę naszego kursu. Na pewne zamknięcie się na siebie, skupieniu się na swojej sile i swoich możliwościach, oddaleniu się w pewien sposób od zachodu, a skupieniu na polityce lokalnej oraz lokalnych sojuszach. Kolejną sprawą, jest właśnie znów Rosja. Jeżeli stanowisko Trumpa to prawda i ma on inne podejście niż niektóre poprzednie prezydentury w USA, to znaczy, że czas najwyższy uspokoić nasze stosunki na Wschodzie. Ostatnia wypowiedź Putina na temat stosunków polsko-rosyjskich jest dosyć polityczna, ale warto też czytać między wierszami. Stwierdził, że nasze stosunki są dalekie od zadowalających, ale obie strony powinny dążyć do ich polepszenia i Rosja jest na to otwarta. Nasza polityka zagraniczna i ludzie za nią odpowiedzialni powinni na tego typu zachowania reagować, zamiast chować głowę w piasek i udawać, że nic się nie dzieje. Polityka to nie tylko Zachód, ale także Wschód o czym bardzo często zapominamy. Unormowanie stosunków z Rosją i pragmatyzm działania państwa – to powinny być cele naszej polityki zagranicznej na chwilę obecną. Jeżeli prezydentura Trumpa ma w tym nam tylko pomóc, to bardzo dobra dla nas wiadomość.
Bardzo chciałbym, żeby prezydentura Trumpa odłożyła na bok wszelakie przysyłanie jeszcze większej ilości swoich żołnierzy do naszego kraju czy rozmieszczania NATOpodobnych rzeczy na naszym terytorium. Bardzo ważną kwestią jest nasza własna armia, o której słychać czasami jedynie w propagandowych programach. Przeważnie programy i informacje skupiają się na błagalnych wręcz apelach o wsparcie od NATO, przysyłanie obcych żołnierzy etc. Jeżeli ktoś uważa, że obce kraje będą za nas umierać...proszę Was. To jednak, niestety – w ubiegłym stuleciu my z pieśnią na ustach ginęliśmy za kogoś, kiedy inni pukali się w głowy. I będzie tak po raz kolejny, jeżeli nasza polityka zagraniczna będzie nacechowana emocjami i wiecznym dążeniem do konfliktu i podlizywaniem się, narażając własne interesy – polecimy w przepaść, z wiecznie łączącymi się w bólu naszymi „sojusznikami”. Tragedią jest brak wiary w siłę własnej armii, jeżeli błaga się niczym żebrak o wsparcie. Więc o dziwo może się komuś wydawać to kuriozalne, ale tak, mały krok wstecz ze strony USA z naszej części Europy byłby lekkim kubłem zimnej wody na gorące głowy i może do niektórych twardogłowych dotarłoby w końcu, że zmiana jest potrzebna.
Dla wielu Ameryka to uosobienie wszelakiego zła, degeneracji, upadku, McDonaldów, fast foodów i otyłych ludzi. Jeżeli jednak obecny sposób bycia Amerykanów możemy delikatnie mówiąc, uznać za szkodliwy, to jednak od najsilniejszego państwa, powtarzam jeszcze raz, plecami nam odwracać się nie wolno. Jeżeli USA kładzie gdzieś swą łapę, bądź te łapę odstawia to znaczy, że zaczyna się tworzyć pewna luka. Jeżeli znajdzie się taka luka teraz na Wschodzie, to trzeba po prostu – otrzeźwieć. Co do samego sposobu bycia Ameryki i Amerykanów bardzo wielu widzi w Trumpie zbawcę, który ochroni USA przed nielegalną imigracją, zmieni styl życia zwykłego Amerykanina, pokaże światu Amerykę z innej strony, nie tej tylko zdegenerowanej popkultury. Polecałbym jednak tutaj znowu ochłodzić głowy, pamiętajmy, że Trump to też miliarder, zna pewnie wszelakie marketingowe sztuczki, a wiemy też, na czym polegają kampanie wyborcze i kampanijne obietnice. Wbił się akurat w pewien klimat i go stosownie wykorzystał. Czy zacznie teraz politykować i zmieni swoje nastawienie na nieco łagodniejsze? Oby i nie, choć czekam z niecierpliwością, jak jego kadencja będzie wyglądać.
Wróćmy jednak do wcześniejszego zagadnienia – czyli możliwości wycofywania się USA, choć to może za dużo powiedziane, z naszego regionu. W jaki sposób prowadzić politykę nie z Rosją, a z USA? Wiadomo, że wszystko co jest w tym tekście napisane, jest pisane przez osobę nie mającą wpływu na to jak polityka zagraniczna ma wyglądać. Jednak warto pisać o tym jak ma ona funkcjonować i co jest lekarstwem na dzisiejsze zło. Otóż powinniśmy po pierwsze zachować w tej czy innych sytuacjach kamienną twarz. Polityka zagraniczna to gra pokerowa. Gesty i mimika są bardzo ważne. Zimna krew to główny składnik polityki zagranicznej, którego brakuje niestety władzy pookrągłostołowej. W żadnym razie nie wchodzi w grę żadna postawa błagalna. Jeżeli myślimy o sobie jako o silnym państwie, sprawiajmy chociaż takie wrażenie roztropnie prowadząc naszą politykę i ugrywając wszystko co się da, dla naszych korzyści. I tak największą porażką była wypowiedź jednego z PiS-owskich notabli, który stwierdził, że niestety, ale od Trumpa nikogo nie znamy. Naprawdę, nie musi wiedzieć o tym cały świat. A jeżeli nikogo tam nie znamy, to trzeba było po pierwsze myśleć o tym wcześniej bo kampania wyborcza w USA trwa kawał czasu, a po drugie jeżeli do takich zaniedbań doszło, należy je jak najszybciej naprawić. Niestety, obecnie sprawującym w Polsce politykom zdarza się powiedzieć po prostu, za dużo. Co nie jest z korzyścią oczywiście dla państwa, którego karty są całkowicie odkryte. Naprawdę, to nie inny kraj jest zagrożeniem dla Polski, a nieodpowiedzialność ludzi prowadzących politykę zagraniczną. Nawet jeżeli USA naprawdę chciałoby się kiedykolwiek stąd wycofać, nie można tak czy siak jak naburmuszone dziecko odwracać się i obrażać. Politykę prowadzić nadal, tam gdzie się da ugrać coś gospodarczo, tam gdzie się da, ugrać też coś militarnie. Po prostu – interesy. Bez padania na kolana błagając o amerykańskie dywizje nad Wisłą. Dywizje musimy mieć własne. Jeżeli USA robią od nas krok w tył, my musimy zrobić krok do przodu w stosunkach z Rosją przy okazji budując i wspierając ideę Międzymorza/Grupy Wyszehradzkiej. Budując siłę spokojnie i powoli tu lokalnie wśród naszych sąsiadów oraz krajami pobliskimi przy okazji uspokajając stosunki z Rosją. Jak widać, wycofanie się USA z naszego regionu przyniosłoby nam sporo plusów i możliwości nowych ruchów.
Podsumowując życzę Ameryce dobrych rządów prezydenckich i przesunięcia wajchy w drugą stronę. Zobaczymy, czy te wszystkie płonne nadzieje pójdą już niedługo w niepamięć czy jednak coś dobrego za oceanem się za dzieje. Mam nadzieję, że Ameryka jednak zrobi krok w tył z Europy Środkowo-Wschodniej co może się niektórym wydawać dziwne, ale otworzy nam nowe możliwości, a przede wszystkim pozwoli otrzeźwieć. Nam życzę zejścia na ziemię, prowadzenia normalnych interesów i przestania szukania sobie wrogów przez manię antyrosyjskości. Chciałbym, żeby ktoś kiedyś o nas powiedział – Polska nie ma przyjaciół, ma tyko interesy.
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 25 2016 PDF MOBI EPUB
Adam Busse - „In Memoriam: płk Muammar al – Kaddafi”
20 października minął już piąty rok od zamordowania przez islamistów płk Muammara al-Kaddafiego, prezydenta Libijskiej Dżamahiriji sprawującego władzę od 1969 roku, którą objął w wyniku bezkrwawego zamachu stanu i z czasem uczynił Libię jednym z kluczowych i strategicznych partnerów w świecie arabskim. Kaddafi, arabski nacjonalista, libijski patriota i antysyjonista, który jako człowiek i przywódca miał sporo wad, zapisał się we współczesnej historii Libii i wolnego świata jako człowiek, który uczynił swoją Ojczyznę silnym państwem, wolnym od dyktatu globalizmu. Jego śmierć w okolicach rodzinnego miasta Syrta oznaczała również powolne przekształcanie się państwa stabilnego w państwo upadłe, wręcz określane mianem drugiej Somalii. Walki wewnętrzne między walczącymi z nim milicjami plemiennymi, spór globalnych mocarstw o przejęcie złóż ropy naftowej, a zarazem chaos wewnętrzny związany ze wzrostem terroryzmu islamistów i prześladowaniami chrześcijan w tym zakątku północnej Afryki, co stało się niemal codziennością w krajach, najmocniej doświadczonych przez rewolucje arabskie lat 2010 – 2013. Kolejny suwerenny kraj zatem został zniszczony na rzecz proamerykańskiego dyktatu w Afryce, wzmocnionego ponadto przez Państwo Islamskie, które od swojego powstania również wzięło Libię jako jeden z frontów swojego działania terrorystycznego.
Muammar al-Kaddafi urodził się 7 czerwca lub 13 września 1942 roku w okolicach Syrty. Dokładna data jego narodzin nie jest znana z racji beduińskiego pochodzenia (Beduini są plemieniem o koczowniczym trybie życia, nie osiadłym, stąd nie były prowadzone żadne dokumentacje dot. narodzin). Był jedynym żyjącym synem, rodzeństwo jego stanowiły trzy starsze siostry, wychowane w beduińskiej kulturze. Po drugiej wojnie światowej, gdy młody Kaddafi dorastał, początkowo uczony był przez nauczyciela islamu, później mimo płatnej edukacji kształcił się w szkole przez sześć lat w Syrcie, następnie przeprowadził się z rodziną do miasta Sabha na południowym środku Libii. Tam uczęszczał do szkoły średniej, a zarazem pomagał rodzicom w pracy. Dzięki egipskiemu pochodzeniu nauczycieli miał dostęp do prasy o profilu panarabskim oraz radiostacji Głos Arabów. Dorastając był świadkiem istotnych wydarzeń politycznych w świecie arabskim (I wojna izraelsko-arabska, rewolucja egipska 1952 roku, kryzys sueski) oraz ukształtował swoje poglądy polityczne na bazie naseryzmu – ideologii powstałej na bazie światopoglądu prezydenta Egiptu, Gamala Abdela Nasera, który sprawował władzę autorytarną w Egipcie od 1954 do śmierci w 1970 roku. Naser był jednym z twórców arabskiego nacjonalizmu, bazującego na odrzuceniu zachodniego kolonializmu, globalizmu, syjonizmu (Izrael wg arabskich nacjonalistów był państwem kolonialnym Zachodu na arabskiej ziemi), idei świeckiego państwa (co powodowało konflikty z islamistami), modernizacji i industrializacji kraju w oparciu o zasady socjalizmu arabskiego. Za rządów Nasera została przeprowadzona reforma rolna, nacjonalizacja największych przedsiębiorstw prywatnych, upowszechnienie edukacji z gwarancją zatrudnienia dla studentów szkół wyższych, zniesiono system wielopartyjny na rzecz monopartii oraz znacjonalizowano w 1956 roku Kanał Sueski. Naser stał się inspiracją dla arabskich ruchów narodowo – wyzwoleńczych, a zakres jego wpływów sprawił, że dla większości przywódców świata arabskiego priorytetem było budowanie dobrych stosunków z Egiptem.
Dla Kaddafiego Naser był bohaterem narodowym i po obaleniu monarchii absolutnej króla Idrisa I w 1969 roku dążył do objęcia po nim następstwa władzy jako nieformalnego przywódcy świata arabskiego. Naseryzm stał się z czasem podwaliną ideową jego aktywizmu politycznego, której oparciem była filozofia rewolucji. Kaddafi organizował demonstracje, kolportował plakaty krytykujące monarchiczny reżim. W październiku 1961 roku poprowadził protest przeciw secesji Syryjskiej Republiki Arabskiej od koncepcji Zjednoczonej Republiki Arabskiej (panarabska unia Syria – Egipt), w jego trakcie wybił dwa okna w miejscowym hotelu, w którym wbrew muzułmańskiej tradycji podawano alkohol. W rezultacie jego aktywności pod naciskiem reżimu jego rodzina została wydalona z Sabhy, Kaddafi został usunięty ze szkoły, a naukę kontynuował w liceum w Misracie. Prócz myśli Nasera inspirował się również pracami Michela Aflaka, ideologa partii Baas, Mustafy Kemala „Ataturka”, twórcy kemalizmu, Sun Jat-sena i biografią Abrahama Lincolna.
W międzyczasie założył tajną organizację, której celem było dokonanie przewrotu wojskowego w Libii i usunięcie władzy Idrisa I. Przez krótki okres studiował historię na uniwersytecie w Bengazi, jednak zrezygnował z nich na rzecz kariery wojskowej, którą rozpoczął w 1963 roku studiami na Królewskiej Akademii Wojskowej w Bengazi. Nauka była dla niego poważnym kawałkiem chleba, ponieważ armia dawała szansę awansu społecznego dla Libijczyków z nizin społecznych. Jednak była szkolona przez brytyjskie kadry, co było powodem do antagonizmu między studiującym Muammarem a brytyjskimi oficerami. Nie uczył się w związku z tym języka angielskiego, był stale oskarżany przez Brytyjczyków o niesubordynację, obraźliwy stosunek do nich, a wreszcie – w 1963 roku został oskarżony o udział w zabójstwie komendanta Akademii Wojskowej. Jednak raport Brytyjczyków został zignorowany, a Kaddafi dalej się kształcił na uczelni. W 1964 roku założył z grupą oficerów tajną organizację konspiracyjną Ruch Wolnych Oficerów, której członkowie spotykali się potajemnie, planowali swoje działania oraz wpłacali wojskowe pensje do wspólnego funduszu. Członków sprzysiężenia obowiązywały surowe zasady religijne oraz pogłębianie wiedzy pozawojskowej. Przyszły przywódca Libii odbył również w 1966 roku kilkumiesięczną praktykę wojskową w Wielkiej Brytanii, tam przeszedł kurs języka angielskiego, przeszkolenie Korpusu Lotniczego oraz kurs wojsk lądowych.
W ostatnich latach dekady lat 60. XX wieku rząd Idrisa I stawał się coraz bardziej niepopularny. System pogłębiał coraz bardziej tradycyjne podziały plemienne i religijne, powszechna była korupcja, bogacenie się dworu królewskiego oraz obozu lojalistów kosztem potrzebujących Libijczyków i narastająca biurokracja. Po przegranej wojnie sześciodniowej z 1967 roku panarabiści organizowali antyizraelskie protesty, skierowane przeciw władzy króla. W Trypolisie i Bengazi wybuchły zamieszki, a pracownicy naftowi zorganizowali strajk solidarnościowy z Egiptem. 4 sierpnia 1969 roku Idris I abdykował na rzecz swojego bratanka, Hasana as-Sanusiego, który miał objąć władzę 2 września 1969 roku. Ten okres, jak i obecność Idrisa w Turcji i Grecji celem spędzenia wakacji 1969 roku wykorzystała grupa spiskowców z Kaddafim na czele, by rozpocząć 1 września 1969 roku operację pod kryptonimem Jeruzalem. Operacja rozpoczęła się w Bengazi i trwała około dwóch godzin, przy całkowitym poparciu wojska libijskiego. W ciągu dnia żołnierze zajęli lotniska, magazyny policyjne, stacje radiowe i biura radiowe w dwóch największych miastach oraz aresztowali księcia Hasana, który został zmuszony do rezygnacji z roszczeń do tronu. Przewrót został pierwotnie określony mianem Białej Rewolucji ze względu na jej bezkrwawy przebieg, później przemianowano go na Rewolucję 1 Września, z racji, iż zmiana władzy nastąpiła tego dnia. Ruch Wolnych Oficerów wyłonił 12-osobowy dyrektoriat, który nazwano Radą Dowódczą Rewolucji, szefem Rady (de facto głową państwa libijskiego) został Kaddafi, któremu przyznano stopień pułkownika i naczelnego zwierzchnika sił zbrojnych.
Proklamowane zostało powstanie Arabskiej Republiki Libijskiej, której rewolucyjne postulaty określił m.in. w następujących słowach:
Nasze siły zbrojne obaliły reakcyjny, zacofany i skorumpowany reżim (…). Odtąd Libia będzie wolnym i suwerennym krajem. Będzie nosiła nazwę Arabskiej Republiki Libijskiej. Nikt nie będzie uciskany ani prześladowany, nie będzie ani właścicieli, ani niewolników, tylko bracia żyjący wolno w społeczeństwie błogosławionym przez Boga. Nasza flaga będzie symbolem braterstwa i równości.
W latach 1969 - 1972 państwo libijskie zostało nazwane Arabską Republiką Libijską, na jej czele stanął Kaddafi jako przewodniczący Rady Doradczej Rewolucji (głowa państwa) oraz premier. Powołał do życia monopartię, której został przewodniczącym. W ramach polityki wewnętrznej dążył do likwidacji podziałów plemiennych i marginalizacji przywódców plemion przez zastąpienie granic administracyjnych nowym systemem. W nim granice administracyjne miały one przekraczać granice zamieszkiwania poszczególnych plemion. W ramach polityki panarabskiej uznał język arabski za język urzędowy. Zakazał spożywania alkoholu i nakazał zamknąć kluby nocne, ludność była zachęcana do noszenia tradycyjnych strojów. Wprowadził szariat. W zakresie gospodarki zwiększył wydajność sektora naftowego: w 1969 roku rząd w Trypolisie podwyższył cenę ropy naftowej oraz wprowadził podatek dochodowy dla koncernów naftowych, co przyniosło miliard dodatkowych przychodów. PKB państwa w 1969 roku wynosił 3,8 mld dolarów USA i do 1979 roku wzrósł do 24,5 mld dolarów. W 1979 roku średni dochód na mieszkańca Libii wynosił 8170 dolarów, w porównaniu do 40 dolarów w 1951 roku. Kaddafi też nabywał akcje największych europejskich koncernów (FIAT) oraz zakupił nieruchomości na Malcie i Włoszech, będące później cennym źródłem dochodów w latach 80. XX wieku, gdy zmniejszyły się zyski z ropy naftowej.
W zakresie polityki zagranicznej za czasów ARL Kaddafi na początku lat 70. XX wieku dążył do nieudzielania przez rząd Malty ich własnych gruntów dla sił zbrojnych NATO. Ostatecznie wypracowano kompromis, w ramach którego rząd maltański zobowiązał się do tego, żeby pakt nie używał dostępu do terytorium Malty celem potencjalnych ataków na terytoria arabskie. Prowadził politykę modernizacji i zbrojeń. Wspierał ruchy narodowo – wyzwoleńcze w Afryce (m.in. Afrykański Kongres Narodowy, Front Polisario w Saharze Zachodniej, FRELIMO w Mozambiku), Palestynie (m.in. Czarny Wrzesień, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, DFWP, As-Saika), utrzymywał relacje dyplomatyczne z Nikaraguą rządzoną przez sandinistów oraz wspierał bojowników IRA.
Jeszcze w grudniu 1969 roku, a więc zaledwie w kilka miesięcy po przewrocie republikańskim w Libii, podpisano tzw. Kartę Trypolitańską, na mocy której w 1971 roku miała zostać zawarta unia między Egiptem, Sudanem i Libią. Akces zgłosiła także Syria, ale w następstwie rozbieżności i mimo formalnego utworzenia Federacji Republik Arabskich (a nawet uchwalenia konstytucji) Karta pozostała martwą literą. W kwietniu 1971 roku podpisany został układ przewidujący unię między Egiptem i Libią, który wobec powściągliwości Egiptu i pewnych napięć w stosunkach obu państw nie wszedł w życie. W 1972 roku Libia razem z Syrią i Egiptem na mocy referendów krajowych utworzyła Federację Republik Arabskich, miała ona w założeniu Kaddafiego stać się zalążkiem państwa panarabskiego, jednak jej postanowienia nigdy nie zostały wcielone w życie i tym samym 2 marca 1977 roku FRA oficjalnie rozwiązana.
Na początku 1973 roku Kaddafi ogłosił w Libii rozpoczęcie rewolucji kulturalnej (później zmieniono nazwę na rewolucję ludową), której celem było bezpośrednie przejęcie władzy przez Libijczyków. 9 maja 1973 roku na uniwersytecie w Bengazi powiedział:
Będą tu rzeczy nowe, których nie było przed rewolucją. Dowództwo Rady Rewolucyjnej postanowiło, że lud ma otrzymać władzę, że ma sam stworzyć całą władzę terenową. To lud ją stworzy (…) stworzy nową administrację, stworzy nowe prawa, stworzy nowe ustawy, stworzy nowe kodeksy, stworzy nową jakość władzy.
Kaddafi dokonując planowanej zmiany władzy dążył do tego, żeby zapobiegać sytuacjom, w których władza mająca sprawować rządy w imieniu narodu libijskiego alienuje się od niego i działa na jego szkodę. Zmiana miała się dokonywać na drodze rewolucji stałej, poprzez tworzenie komitetów ludowych od najniższego szczebla, pochodzących z wyborów bezpośrednich. Zadaniami komitetów ludowych byłyby wówczas pełnienie funkcji administracyjnych, bezpośrednie sprawowanie bądź udział w sprawowaniu władzy, bezpośrednia kontrola instytucji, w których działałyby. Oprócz tego komitety ludowe miałyby uprawnienia do przeprowadzania wymaganych zmian personalnych i administracyjnych. Cele rewolucji zostały sformułowane w pięciu punktach, które zawierały następującą treść:
1. Usunięcie obowiązującego dotychczas prawa i zastąpienie go zasadami postępowania ustanowionymi przez lud w zgodzie z prawidłami islamu. Miał zatem nastąpić dość radykalny odwrót od świeckości państwa, zwłaszcza w ustawodawstwie karnym, i nawrót bądź oparcie prawa na doktrynie religijnej.
2. Odsunięcie „odchyleńców”, odpowiedzialnych za przepływ obcych idei Dżamahiriji nurtów, ideologii i doktryn politycznych.
3. Dążenie do wolności społecznej poprzez likwidację obcych baz wojskowych, utworzenie Arabskiego Związku Socjalistycznego, rozwój kultury oraz wprowadzanie reprezentacji robotniczych do rad zarządzających firmami, przedsiębiorstwami oraz organizacji.
4. Konieczność zmiany administracji, szczególne położenie nacisku na zwalczanie korupcji i biurokracji.
5. Rewolucja kulturalna – a zarazem odrzucenie kapitalizmu i komunizmu, które mają materialistyczny fundament, obcy religijnemu i intelektualnemu duchowi narodu libijskiego oraz oparcie się na fundamencie ideologii socjalizmu arabskiego.
12 stycznia 1974 roku Kaddafi podpisał na wyspie Dżerba z konserwatywnym prezydentem Tunezji, Habibem Burgibą deklarację o utworzeniu Arabskiej Republiki Islamskiej, mającej na zasadzie unijnej połączyć oba te państwa w jedno. Ten projekt upadł w wyniku dymisji autorów deklaracji i nieodbycia się referendum. Burgiba wówczas zadeklarował, że zjednoczenie świata arabskiego będzie kwestią dalekiej przyszłości.
W wyniku rozwiązania została oficjalnie proklamowana Wielka Arabska Libijska Dżamahirija Ludowo – Socjalistyczna, nad którą Kaddafi sprawował pieczę do swojej śmierci 20 października 2011 roku. Dżamahirija (czyli tłumacząc z języka arabskiego: państwo ludu) była ustrojem republikańskim, najwyższym organem ustawodawczym był Powszechny Kongres Ludowy (liczący 970 osób), który powoływał 5-osobowy Sekretariat Generalny (była to kolegialna głowa państwa, którą był Kaddafi), oraz 26-osobowy Powszechny Komitet Ludowy (rada ministrów), na której czele stanął Abd al-Ati al-Ubajdi (sprawujący urząd libijskiego premiera w latach 1977 – 1979, później sekretarza generalnego Powszechnego Kongresu Ludowego w latach 1979 – 1981 oraz ministra spraw zagranicznych Libii w latach 1982 – 1984). Decyzje zostały poprzedzone likwidacją Rady Dowództwa Rewolucji, urzędów prezydenta i rady ministrów, których funkcje polityczne reprezentowały w/w organy.W miejsce dawnych instytucji prawnych Kaddafi przewidywał prawodawstwo oparte na Koranie, uznając, iż prawa nienaturalne i dyktatorskie są sztuczne, a jedyną drogą jest prawo Allaha. Z czasem jednak Kaddafi wycofywał się z prawa koranicznego uważając, że szariat jest prawem niedoskonałym. Szariat w opinii libijskiego przywódcy gwarantował ochronę własności prywatnej, co samo w sobie przeczyło zasadom socjalizmu arabskiego, przedstawionym w Zielonej Książce. Dla konserwatystów i islamskich teologów odejście Muammara al-Kaddafiego od szariatu zostało uznane za szirk (w teologii muzułmańskiej tym terminem określa się grzech polegający na oddawaniu czci istotom nadprzyrodzonym, przyjemnościom, kapitałowi finansowemu czy przywódcom politycznym, ale także przypisywaniu rzeczom stworzonym 99 atrybutów Allaha, obłudzie w praktykach religijnych czy wierze w czary. Wszystkie te elementy są skierowane przeciwko Allahowi, wg Koranu szirk jest najcięższym grzechem.), a oni w rezultacie zasilili z czasem opozycję antyrządową.
W grudniu 1978 roku Muammar al-Kaddafi ustąpił z formalnych stanowisk państwowych, przyjął honorowy tytuł Przywódcy Rewolucji i pozostał dowódcą naczelnych sił zbrojnych. W ramach reform gospodarczych i społecznych kraju, wydał wytyczne do programu redystrybucji mieszkań, co miało na celu zwalczenie problemu dostępu do mieszkań. Każdy dorosły Libijczyk otrzymywał własne mieszkanie i dzięki temu był zwolniony z płacenia czynszu. Zakazywano posiadania więcej niż jednego mieszkania, a dawne mieszkania pod wynajem zostały zajęte i sprzedane lokatorom pod dotacją rządu libijskiego. Prawo do mieszkania było uznawane za prawo człowieka, co znajduje odzwierciedlenie w fragmencie Zielonej Książki: Mieszkanie jest podstawową potrzebą jednostki i rodziny, wobec tego nie może ono stanowić cudzej własności. Kilkaset prywatnych firm zostało przejętych przez komitety ludowe i przekształcone w spółdzielnie prowadzone przez wybieranych drogą głosowania pracowników. W roku 1979 rozpoczęto proces redystrybucji ziemi na równinie Jefara, co kontynuowano do 1981 roku. Rok 1979 upłynął również poza gospodarką pod znakiem oddzielenia rządu i rewolucji oraz objęcie władzy rewolucji przez Komitety Rewolucyjne (działające w szkołach, policji, wojsku, związkach zawodowych i na uczelniach), trwającego do 1981 roku konfliktu politycznego z opozycją zakładaną przez emigrantów, wspieraną przez Zachód, oraz zaognienia relacji ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki i umieszczenia Libii na liście państw sponsorujących terroryzm.Rok później, w 1980 roku przejęto kontrolę nad importem, eksportem i dystrybucją. W ramach walki z prywatną przedsiębiorczością sklepy zastępowano państwowymi supermarketami, co w konsekwencji przyczyniło się do rozwoju czarnego rynku w Libii.3 października 1983 roku Powszechny Kongres Ludowy zadecydował o poparciu i sfinansowaniu projektu Wielkiej Sztucznej Rzeki, mającej składać się z rozbudowanej sieci rurociągów i studni, dostarczających wodę pitną z podziemnych warstw wodonośnych na Saharze do miast na wybrzeżu Libii. Składa się na nią 1300 studni o głębokości od 80 do 400 metrów, które łącznie dostarczają dziennie 3 milionów m3 wody pitnej do Trypolisu, Bengazi, Syrty i innych miast libijskich. Kamień węgielny pod „ósmy cud świata”, jak nazwano ten projekt, Kaddafi położył 28 sierpnia 1984 roku pod fabrykę w miejscowości Marsa al-Burajka, położonej na północnym wybrzeżu Libii i stanowiącej zarazem największy port naftowy oraz największy ośrodek petrochemiczny w kraju. Po 2 latach budowy, fabryka została otwarta 28 sierpnia 1986 roku, a trzy lata później Kaddafi położył kamień węgielny pod drugi etap projektu. Pierwsze dostawy wody pitnej miały miejsce 11 i 28 września 1989 roku kolejno do zbiorników w Adżdabiji i Grand Omar Muktar.
W 1981 roku, nowy prezydent USA Ronald Reagan, nazwał Kaddafiego "wściekłym psem Bliskiego Wschodu" i "międzynarodowym pariasem". Zaostrzył stanowisko amerykańskie wobec Libii, błędnie uznając rząd tego kraju za marionetkowy reżim ZSRR. W sierpniu 1981 lotnictwo amerykańskie zestrzeliło na libijskich wodach terytorialnych dwa libijskie samoloty Su-17 (wersja 22). W odpowiedzi na to zamknięta została ambasada Libii w Waszyngtonie. Reagan wycofał z Libii część przedsiębiorstw amerykańskich, co miało na celu zmniejszenie liczby Amerykanów przebywających w tym państwie. W marcu 1982 roku, USA wprowadziło embargo na libijską ropę, a w styczniu 1986 roku rząd USA nakazał wszystkim firmom amerykańskim zaprzestania działalności w kraju, mimo tego, że w dalszym ciągu w Libii przebywało kilkuset pracowników pochodzących z Ameryki. Pogorszone zostały również stosunki dyplomatyczne z Wielką Brytanią po tym, gdy w nieznanych okolicznościach w Londynie w kwietniu 1984 roku zastrzelona została brytyjska policjantka Yvonne Fletcher, a o jej zabójstwo oskarżeni zostali libijscy dyplomaci. W 1986 roku US Navy po raz kolejny rozpoczęła ćwiczenia w Zatoce Syrtyjskiej u wybrzeży Libii, wówczas rozwścieczeni Libijczycy podjęli się próby wojskowego odwetu za ćwiczenia, akcja nie udała się, a Amerykanie zatopili kilka libijskich okrętów.
W tym samym roku Amerykanie oskarżyli Libię o zorganizowanie zamachu na dyskotekę w Berlinie w 1986 roku, w nim zginęło dwóch amerykańskich żołnierzy. Reagan obarczając winą za zamach rząd Libii, zorganizował wojskowy odwet. Ruch ten skrytykowała CIA, która uważała, że większe zagrożenie dla interesów USA w regionie stanowi Syria, a tak wzmocni tylko dobrą reputację Kaddafiego.Mimo rad CIA, rząd uznał Libię za miękki cel i zdecydował się na uderzenie. Na arenie międzynarodowej Reagana wsparła Wielka Brytania, pozostali europejscy sojusznicy Amerykanów uznali natomiast atak za niezgodny z prawem międzynarodowym. 15 kwietnia 1986 roku amerykańskie samoloty wojskowe rozpoczęły serię ataków powietrznych, akcja przeprowadzona została pod nazwą Operation El Dorado Canyon. Bombardowaniu uległy obiekty wojskowe w różnych częściach kraju, w ataku zginęło około 100 Libijczyków, w tym wielu cywilów.W roku 1988 nad Lockerbie w południowej Szkocjieksplodował w powietrzu samolot pasażerski amerykańskich linii lotniczych Pan Am – zginęło łącznie 270 osób. O zamach oskarżono libijskie służby bezpieczeństwa, czego dowiedziono podczas procesu, który zaczął się w 1999 roku. Zamach miał być odwetem za bombardowanie Libii. W 1989 roku dwa libijskie samoloty bojowe zostały zestrzelone przez wojsko Stanów Zjednoczonych na libijskim wybrzeżu.
Od połowy lat 90. XX wieku Kaddafi prowadził bardziej umiarkowaną politykę. Przywódca sfrustrowany brakiem panarabskich ideałów odszedł od arabskiego nacjonalizmu na rzecz panafrykanizmu i podkreślania afrykańskiej tożsamości Libii. Od 1997 do 2000 roku Libia podpisała umowy o współpracy lub porozumienia o dwustronnej pomocy z dziesięcioma państwami kontynentu, a w 1999 roku przystąpiła jako członek - założyciel do Wspólnoty Państw Sahelu i Sahary. W 2008 roku został ogłoszony przez komisję plemienną królów afrykańskich „królem królów”oraz koronowany 1 lutego 2009 roku w Addis Abebie, równolegle w tym samym roku został na jeden rok przewodniczącym Unii Afrykańskiej. Jego polityka z czasem zaczęła się normalizować na arenie międzynarodowej. W 1999 roku rozpoczął rozmowy z rządem Wielkiej Brytanii w celu normalizacji relacji międzynarodowych, w 2001 roku potępił zamach z 11 września, w 2003 roku doprowadził do zniesienia sankcji gospodarczych ONZ na Libię (po przyznaniu się Libii do odpowiedzialności za zamach w Lockerbie oraz zgodzie na wypłacenie 2,7 mld dolarów amerykańskich odszkodowania dla rodzin ofiar zamachu), natomiast w grudniu 2003 roku zlikwidował program broni chemicznej i jądrowej. W 2006 roku Libia została usunięta z listy państw – sponsorów międzynarodowego terroryzmu.
Rządy pułkownika Kaddafiego zakończyły się w 2011 roku, wraz z wybuchem rewolucji w Libii. Rewolucji, która z czasem przerodziła się w krwawą wojnę między lojalistami a finansowanymi przez USA, ZEA i Katar oddziałami rebeliantów i islamistów (dodatkowo wspieranymi przez lotnictwo NATO w ramach operacji Świt Odysei). Po zdobyciu Trypolisu 23 sierpnia 2011 roku przez rebeliantów, została przeniesiona siedziba Narodowej Rady Tymczasowej z Bengazi do libijskiej stolicy. Miejsce pobytu Kaddafiego było nieznane, mimo tego publikował swoje odezwy, w których wzywał do walki z najeźdźcami. 20 października 2011 roku natomiast został schwytany w okolicach Syrty i zabity.
W swoim ostatnim publicznym przemówieniu powiedział:
Przez 40 lat lub dłużej robiłem wszystko, by zapewnić ludziom domy, szpitale, szkoły. Kiedy byli głodni – karmiłem ich. W Bengazi zamieniłem nawet pustynię w pola uprawne, stając przeciwko atakom Ronalda Reagana, który zabił moją adoptowaną córkę, kiedy próbował zabić mnie. Pomagałem później moim braciom i siostrom z Afryki, finansując Unię Afrykańską.
Zrobiłem wszystko, co mogłem, by pomóc ludziom zrozumieć ideę prawdziwej demokracji, w której komitety ludowe prowadziły nasz kraj. Stale jednak to było za mało, jak niektórzy mówili, nawet ludzie, którzy posiadali dziesięciopokojowe mieszkania, nowe ciuchy i meble, nigdy nie byli usatysfakcjonowani, i w swojej chciwości chcieli więcej. Oni to powiedzieli Amerykanom i innym, że potrzebują „demokracji” i „wolności”, nigdy nie zdając sobie sprawy z tego, że proszą o morderczy system, w którym wielcy pożerają małych. Byli oczarowani amerykańskimi hasłami, nie zdając sobie sprawy, że w Ameryce nie ma darmowych lekarstw, szpitali, mieszkań, edukacji czy żywności, a jedyne darmowe rzeczy to te, które uda się wyżebrać na ulicy lub miska zupy wystana w długiej kolejce.
Nie liczyło się to, co zrobiłem – dla niektórych to zawsze było mało. Dla innych jednak byłem synem Gamala Abdela Nassera, jedynego prawdziwego Araba i przywódcy muzułmańskiego, jakiego mieliśmy od Saladyna, który Kanał Sueski proklamował własnością swojego ludu, tak jak i ja, idąc jego śladami, proklamowałem Libię własnością mojego ludu, starając się uczynić mój lud wolnym od dominacji kolonialnej – od tych złodziei, którzy chcieli nas grabić.
Po upadku rządu i śmierci Kaddafiego nastąpił chaos wewnętrzny związany z istnieniem dwóch ośrodków władzy politycznej w Libii (w Bengazi i Trypolisie), wzrost islamskiego ekstremizmu, związane z nim prześladowania chrześcijan oraz niekontrolowany napływ imigrantów z wybrzeża libijskiego do Europy.
Adam Busse
Witold Dobrowolski - „Dramat Legionu Charlemagne”
„W tym ogniu, nasi przodkowie widzieli obraz niepokonanego słońca. Dla nas żołnierzy Waffen SS, światło nigdy nie gaśnie. Wiemy, że noc i śmierć nadejdą, ale wiemy również, że słońce powróci. Wierzymy w odrodzenie życia.”
Henri Joseph Fenet, francuski ochotnik SS- Charlemagne
24 kwietnia 1945 rok. Zmierzch bogów. Rzesza niemiecka ogarniająca swoim wpływem niemal całą Europę była tylko mglistym wspomnieniem, jej stolica pod masowym bombardowaniem lotniczym aliantów i sowieckiej artylerii stopniowa popadała w coraz większą ruinę, a bolszewickie fale piechoty wspierane czołgami szturmowały przedmieścia. Zrezygnowani mieszkańcy stolicy hitlerowskiego imperium nazywali już swoje miasto Stosem Pogrzebowym Rzeszy. O godzinie 4.00 nad ranem dowódcę ochotniczej francuskiej dywizji Waffen-SS Charlemagne stacjonującej w Neustrelitz SS-Brigadeführera Krukenberga zbudził telefon z dowództwa. Polecono mu natychmiast udać się do Berlina nie przedstawiając powodów tej decyzji. Natychmiast zwołał zbiórkę na głównym placu obozu treningowego. Esesmani stanęli na baczność w szeregu przed swoim dowódcą w długim płaszczu i oficerskiej czapce z trupią czaszką. Krukenberg oświadczył Francuzom, że otrzymał rozkaz zameldować się w Kancelarii Rzeszy i zapytał, czy znajdą się ochotnicy, którzy będą mu towarzyszyć. Natychmiast wystąpiła krok do przodu przeważająca większość francuskich antykomunistów. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc w pojazdach, które mieli do dyspozycji wybrano ostatecznie 90 ochotników. Wśród nich znalazło się wielu oficerów, a także słynny katolicki kapelan dywizji hrabia Mayol de Lupé. Ta garstka francuskich nacjonalistów de facto zgłosiła się na pewną śmierć w chwale w ruinach stolicy Niemiec wykazując ogromne poświęcenie w walce z zadeklarowanym wrogiem, wrogiem, który sprawił, że byli gotowi przybrać obce mundury i broń, by go zwalczać.
Żołnierze przygotowywali się do wyjazdu, uzupełniano amunicję, gromadzono granaty, zabrano wszystkie pozostające w jednostce panzerfausty. W momencie załadunku do pojazdów żołnierze ujrzeli Reichsführera-SS Heinricha Himmlera przejeżdżającego obok w limuzynie z otwartym dachem, bez ochrony. Natychmiast sformowano formację paradną, lecz Himmler nawet nie zwrócił uwagi na jeden z najbitniejszych legionów SS i znikł z pola widzenia wprowadzając Francuzów w nastrój rozgoryczenia. Nie wiedzieli, że Himmler wracał wtedy z nieudanych rozmów negocjacyjnych z aliantami za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Nie wiedzieli też, że stanie się wkrótce dla III Rzeszy zdrajcą hańbiącym mundur formacji, którą sam stworzył i będzie w oczach Hitlera gorszy od setek wiszących na drogach do Berlina dezerterów.
Ruszyli w kierunku Berlina, poruszanie się na drogach było utrudnione przez tysiące maruderów, uchodźców, robotników przymusowych, udających się w przeciwnym kierunku. Idący w nieładzie Niemcy w mundurach Wehrmachtu patrzyli z niedowierzaniem na Francuzów uparcie pchanych przez fanatyczne ideały w sam środek piekła, z którego udało im się zbiec. Inni wyśmiewali ich, że pomylili kierunki, ktoś rzucił hasło, że wojna wkrótce się skończy. W momencie, gdy na konwój Charlemagne przepuścił atak sowiecki samolot zabijając jednego z żołnierzy, a w tle słychać już było wyraźnie dudnienie artylerii wroga dowódca zdecydował się wybrać inną węższą drogę, którą znał jeszcze z czasów przedwojennych. Używając dla osłony sosnowych lasów legion ochotników znacznie zbliżył się do Berlina. W pewnym momencie dalszą podróż pojazdami uniemożliwił wysadzony most, zbliżające się Charlemagne omyłkowo trzech członków Volksturmu uznało za Sowietów i zdetonowało ładunki. W tym momencie pozostał im wyczerpujący straszliwy 20 kilometrowy marsz na ostatnim odcinku, po drodze dołączyło do nich wielu chłopaków z Hitlerjugend, którzy odciążali żołnierzy od panzerfaustów.
Dotarli do Berlina późnym wieczorem, mijali napisy malowane białą farbą na ścianach budynków: „Berlin pozostanie niemiecki” pisane przez niemieckich fanatyków, a także: „Zdrajcy z SS przedłużają wojnę” pisane przez niemieckich komunistów, którzy zaczęli się ujawniać w chaosie walki miejskiej. Francuzi zatrzymali się tuż pod Stadionem Olimpijskim. Wyczerpani żołnierze padali w miejscu ze zmęczenia na trawnik, gdzie 9 lat wcześniej beztrosko wypoczywali w czarnych, galowych mundurach esesmani z osobistej gwardii Hitlera po ceremonii otwarcia Igrzysk. Wielu nie mogło w żaden sposób zasnąć, bowiem było pod wpływem amfetaminy mieszanej z kakaem. Krukenberg ruszył ze swoim adiutantem przez puste ulice Berlina, by zameldować się w Kancelarii Rzeszy. Pośród francuskich esesmanów pojawiła się plotka jakoby sam Hitler miał dokonać inspekcji ich oddziału. Pojawienie się dowódcy Charlemagne w Kancelarii wywołało zdumienie, nikt nie wierzył, że rozkazy przegrupowania zostaną przez kogokolwiek wykonane. Waffen-SS Charlemagne była jedyną formacją, która tego dokonała. Po otrzymaniu rozkazów Krukenberg powrócił do swych żołnierzy i oznajmił, że został mianowany dowódcą dywizji Nordland, której fundamentem byli ochotnicy z krajów skandynawskich, Charlemagne zostało przyłączone do Nordland jako batalion szturmowy. Skierowano ich do obrony dzielnicy Neukölln, którą już penetrowały siły Armii Czerwonej. Bolszewicki pierścień okrążenia w tym momencie był już zamknięty.
Przed Nordland postawiono zadanie odbicia zajętych części dzielnicy z rąk Sowietów. Wsparci przez kilka Tygrysów Królewskich i Panter o świcie 26 kwietnia uderzyli na pozycje wroga. Z okrzykiem osłaniani przez karabiny maszynowe i czołgi szturmowali zajęte przez komunistów budynki. Podczas ataku na samej ulicy padło 15 francuskich bohaterów. W budynkach dochodziło do brutalnej walki z użyciem pistoletów maszynowych, granatów bagnetów, saperek o każde piętro i każdy pokój. Z piwnic na odbitym terenie wychodzili cywile częstując w podzięce żołnierzy kawą, a ci którzy doświadczyli, bądź byli świadkami obrzydliwych zbrodni na cywilach i jeńcach dzielili się horrorem z Francuzami. Nie byli oni zaskoczeni, to potworności komunistów sprawiły, że wstąpili w szeregi Waffen-SS. Ze sztabu przyszedł rozkaz, by utrzymać zdobyte pozycje, informacje o braku zabezpieczenia przez niemieckie siły na flankach natychmiast rozprzestrzeniły się wśród esesmanów. Sytuacja była bardzo zła. Von Wallen, adiutant batalionu powrócił ze sztabu z informacją o załamywaniu się głównej obrony. Ostatecznie podjęto decyzję o pozostaniu na pozycjach z uwagą, by nie zostać odciętym od głównych sił.
Przy Hermannplatz uzbrojeni w panzerfausty Francuzi otrzymali wsparcie w postaci setki chłopców z Hitlerjugend z zadaniem odparcia sowieckich sił pancernych. Doświadczeni esesmani tłumaczyli młodym Niemcom, by otwierali ogień dopiero, gdy wrogie czołgi będą bardzo blisko i by celowali w wieżyczkę, miało to sprawić, że nie tylko czołg zostanie zniszczony, ale jego załoga zostanie wyłączona z walki. W ciągu kolejnego ataku pancernego Francuzi zniszczyli 30 sowieckich czołgów. Zaskoczone siłą obrony bolszewickie hordy wstrzymały ataki pancerne. Sowieci nie oszczędzając piechoty podeszli na 50 metrów od pozycji Waffen-SS i z okrzykiem „Huraa!” przeprowadzili serię ataków, które kończyły się walką wręcz, a ostatecznie odparciem czerwonych. I znów sowiecki T-34 po klęsce piechociarzy podjechał na wysuniętą pozycję i rozpoczął ostrzał stanowisk Francuzów, wtem na ulicę z impetem wjechał Tygrys Królewski oddając jeden precyzyjny strzał uśmiercając stalinowską maszynę, wraz załogą. Na innym odcinku flamandzki ochotnik SS powstrzymywał samotnie natarcie sowieckiej piechoty uzbrojony jedynie w karabin maszynowy.
Rankiem 27 sierpnia do pozycji Francuzów dotarł łącznik informując, że sowieckie czołgi były widziane już kilometr za ich liniami, obrona wokół się załamywała, gdy ochotnicy z Francji utrzymywali swój odcinek. Z tego powodu Krukenberg otrzymał polecenie, by Nordland wycofało się do centrum miasta, mieli zająć pozycję między Ministerstwem Lotnictwa, a główną siedzibą Gestapo. Po rozlokowaniu skandynawskich, francuskich, niemieckich esesmanów wspartych przez Hitlerjugend, złożony z dzieci i starców Volksturm, oraz żołnierzami Luftwaffe z okolicznych ministerstw Krukenberg stworzył punkt dowodzenia w piwnicy gmachu opery, pierwszy raz od dłuższego czasu udało mu się złapać kilka godzin snu, tej nocy na ten sektor nie spadły nawet pojedyncze bomby. Na dobre zamilkła niemiecka rozgłośnia radiowa Deutchlandsender. Nieubłaganie zbliżał się czas ostatecznego upadku.
Członkowie Waffen-SS nie wierzyli w skuteczność prymitywnych barykad wznoszonych na ulicach przez zdesperowanych obrońców, dlatego zajmowali pozycje na piętrach budynków i dachach. Uzbrojeni w panzerfausty zajmowali stanowiska przy oknach piwnicznych. Nawet historycy, których można umiejscowić po liberalnej stronie ze względu na poglądy i wyrażane stanowisko przyznawali, że wtedy w centrum Berlina żołnierze Waffen-SS stali się wręcz legendarnym przykładem dla młodzików z Hitlerjugend, nawet kombatantów I wojny światowej walczących w Volksturmie, których z zapałem naśladowali. Ze względu na ogromne straty pośród czołgów Sowieci zmienili taktykę i zaczęli obsadzać czołgi piechotą, która miała ostrzeliwać każdą domniemaną pozycję fanatycznych obrońców. Najczęstszą metodą okazywało się używanie ciężkich haubic artyleryjskich do rozbijania punktów oporu.
Do 28 kwietnia batalion szturmowy Charlemagne zniszczył ponad 60 sowieckich czołgów. Między Francuzami dochodziło wręcz do rywalizacji w niszczeniu wrogich maszyn. Eugene Vaulot, który na swoim koncie miał ich 8 został odznaczony w berlińskim metrze przez Krukenberga Krzyżem Rycerskim, wtedy też dowódca wygłosił przemówienie sławiące bohaterstwo Francuzów. Trzy dni później odznaczony Vaulot padł od kuli snajpera. Zbliżał się 1 maja, święto robotnicze. Sowieci chcieli tego dnia za wszelką cenę zdławić wszelki opór. 30 kwietnia fale stali i ludzi po długim ostrzale artyleryjskim ruszyły na pozycje obrońców. Francuzi dzielnie odpierali ataki, ostatecznie wieczorem tego dnia większość wycofała się do budynku Kancelarii Rzeszy. Nadszedł 1 maja 1945 roku.
Ostrzał artyleryjski nie słabł, budynki w centrum miasta popadały w ruinę i odsłaniały drewnianą konstrukcję. Sowiecka piechota wspierana miotaczami ognia miała ułatwione zadanie. Ze względu na szalejący ogień obrońcy na wysuniętych pozycjach opuszczali stanowiska i dołączali do towarzyszy w Kancelarii. Tam trwały już walki o każde pomieszczenie i obrona piwnicy. Do świtu 2 maja piwnica została utrzymana. Pozostało przy życiu jedynie 30 żołnierzy Charlemagne. Postanowiono się przebić do budynku Ministerstwa Lotnictwa, gdzie broniła się zbieranina piechoty Luftwaffe, Volksturmu, a nawet ubrani w mundury NSDAP członkowie partii. Ostatecznie tamtejsza załoga wyrażała chęć kapitulacji po zaciekłych walkach, ulicami jeździły niemieckie pojazdy z białymi flagami, pojawiały się plotki o kapitulacji innych pozycji. Zniechęceni do dalszej walki, ale również do poddania się, bowiem jeńcy z SS byli masowo rozstrzeliwani ostatni pozostający przy życiu członkowie batalionu szturmowego Charlemagne i kilkudziesięciu ochotników z różnych formacji zdecydowało się wydostać z oblężonego miasta przez tunele metra. W pewnym momencie linia kolejki podziemnej wychodziła na powierzchnię. Postanowiono przeczekać do zmroku i małymi grupkami przedzierać się dalej. Nagle jeden z członków Volksturmu spanikował podczas przedzierania się i zaalarmował nieświadomie czerwonoarmistów, którzy zaczęli wyłapywać ekstremalnie zmęczonych Francuzów. Spędzono ich w jedno miejsce i kazano maszerować. Pijani Sowieci zastrzelili kilku francuskich ochotników po drodze. Kolumna jeńców przemaszerowała obok Bramy Brandenburskiej, na której falowały bolszewickie chorągwie, a ulicami powoli sunęły dziesiątki czołgów. Zniszczone setki radzieckich maszyn błyskawicznie usunięto pozostawiając jedynie zniszczony sprzęt niemiecki w celach propagandowych co Rosjanie powtórzyli podczas I wojny czeczeńskiej, gdy także stracili ogromną ilość sprzętu pancernego. Kilku pojedynczym osobom udało się wydostać z miasta w tym samemu Krukenbergowi, nie potrafiąc uniknąć patroli przez tydzień ukrywał się w jednym z niemieckich domostw, w którym ostatecznie został aresztowany.
Część francuskich ochotników Charlemagne zdołała zbiec z sowieckiej niewoli, inni porzucając mundury podawali się za robotników przymusowych. Kilkudziesięciu trafiło do sowieckich obozów koncentracyjnych wraz z innymi jeńcami. Ta część Charlemagne, która nie udała się do Berlina wycofywała się w kierunku pozycji aliantów, by 2 maja dowódca zwolnił ich z przysięgi. Wielu dostało się do amerykańskiej niewoli i stawało w obliczu zagrożenia wydania w ręce bolszewików. 13 ochotników z Charlemagne zostało zatrzymanych przez 2. dywizję francuską generała Leclerca. Jeden natychmiast został zabrany i odesłany do Francji, bowiem był synem wpływowej osobistości z obozu Wolnych Francuzów. Z pozostałymi generał rozpoczął rozmowę. Młodego esesmana zapytał dlaczego nosi obcy mundur. Ten odpowiedział: „Pan generał dobrze wygląda w amerykańskim mundurze”. Słysząc to wściekły generał wydał rozkaz rozstrzelać jeńców bez sądu. Zbrodnia została dokonana 8 maja, w dniu oficjalnego zakończenia działań wojennych w Europie. Pomnik upamiętniający ofiary mordu został zlikwidowany w 2007 roku w ramach kolejnej niekończącej się fali denazyfikacji w Niemczech. Pozostający w sowieckiej niewoli po kilku latach zostali wydani francuskiemu rządowi. Wielu z nich skazano na ciężkie więzienie, wielu na karę śmierci przez rozstrzelanie. Gdy stanęli w obliczu plutonu egzekucyjnego krzyczeli:”Viva la France!” dając kolejny dowód ogromnego patriotyzmu. Kapelan dywizji Mayol de Lupé spędził resztę życia w zamkniętym zakonie. Historię piszą zwycięscy, a ta obeszła się z ochotnikami Waffen-SS bardzo surowo, dziś bohaterstwo francuskich ochotników, które zmyło hańbę klęski wojny obronnej z 1940 roku jest podziwiane jedynie przez margines francuskiego społeczeństwa. Nie można zarzucić tym rycerzom, którzy do ostatka bronili swoistego Sacrum Europa, że nie działali w interesie swojego narodu, bo to zwycięscy doprowadzili do takiego stanu najstarszą Córkę Kościoła jaki zaobserwować możemy dzisiaj. Krukenberg po wojnie wspominał, że francuscy ochotnicy nie byli zapatrzonymi w Hitlera narodowymi socjalistami, a zawsze pozostawali wiernymi synami Francji.
Witold Jan Dobrowolski
Tomasz Kosiński - „Młoda Bośnia – szkice z walki o niepodległość”
XIX wiek to czas, w którym nad Europą zaczyna unosić się widmo rewolucji. Z jednej strony pracownikom marzy się wizja obalenia kapitalizmu i wyzwolenia spod jego dyktatu obiecana przez socjalistów i komunistów. Z drugiej narody Europy Wschodniej i Południowo-Wschodniej zaczynają marzyć o upragnionej niepodległości. Gdy Cesarstwo Niemieckie bacznie przyglądało się działalności wywrotowej lewicy, Imperium Rosyjskie oraz szczególnie Imperium Habsburgów musiały dodatkowo zwrócić uwagę na tendencje narodowowyzwoleńcze poszczególnych narodów zamieszkujących ich terytorium.
Terytorium, którym władali Habsburgowie było mieszanką wielu narodowości m.in. Niemców, Węgrów, Czechów, Polaków, Ukraińców, Słowaków, Serbów, Chorwatów, Słoweńców, Włochów, Rumunów i wielu innych. W związku z tym Cesarz musiał w sposób dyplomatyczny podchodzić do kwestii mniejszościowych (których przedstawiciele zasiadali w parlamencie) aby nie spotkać się z gwałtownymi i krwawymi powstaniami. W 1878 roku mocą traktatu berlińskiego Bośnia i Hercegowina przeszły pod zarządzanie austriackie. Formalnie nie były one częścią cesarstwa, jednak podlegały cesarzowi. Zgodnie z mocą tego traktatu ustanowiono również niepodległą Serbię, Czarnogórę oraz Rumunię. Powołanie niepodległego państwa serbskiego wzmocniło dążenia niepodległościowe Serbów mieszkających na terenie Bośni i Hercegowiny. Po nieudanym powstaniu lat 1875-77 w Hercegowinie (mniejszym stopniu w Bośni) mniejszość serbska coraz poważniej zaczynała domagać się niezależności. W 1908 roku Austro-Węgry dokonały aneksji Bośni. Był to szok dla mniejszości serbskiej domagającej się przyłączenia tych terenów do Serbii. W ten sposób działania odśrodkowe przybrały na sile.
Serbowie żyjący na terenie Bośni i Hercegowiny od setek lat żyli w miejscu styku dwóch światów: chrześcijańskiego i muzułmańskiego, gdzie do lat 70. XIX wieku najważniejsze role państwowe sprawowali wyznawcy Allaha. Wraz z nadejściem władzy austro-węgierskiej otworzyły się nowe możliwości dla chrześcijańskiej (katolickiej – zwanej Chorwatami oraz prawosławnej zwanej Serbami) młodzieży tych terenów. Nowopowstałe połączenia kolejowe z Sarajewem, Budapesztem i Wiedniem pozwoliły na podjęcie studiów i kontakt z zachodnią kulturą w jej centrum. Młodzież wyedukowana w głównych imperium przywoziła ze sobą nowe idee, zwyczaje i pomysły, którymi zarażała rówieśników. W ten sposób na te tereny dotarły pisma, ulotki oraz książki klasyków socjalizmu, komunizmu i nacjonalizmu.
W pierwszych latach XX wieku na terenie Bośni i Hercegowiny zawiązał się ruch tzw. Młodej Bośni (MladaBosna). Skupiał w swoich szeregach wielu młodych, wykształconych, ideowych, nacjonalistycznych działaczy, często studentów. Pierwszy raz nazwa organizacji pojawiła się w piśmie „Ojczyzna” w 1907 roku, w artykule Petara Kocica (członka ruchu). Ruch Młodej Bośni skupiał w sobie wiele osób przesiąkniętych ideami buntu zaczerpniętymi z literatury, był ruchem narodowo-wyzwoleńczym. Pierwszą cechą charakterystyczną stanowił nacjonalizm. Nacjonalizm wyrażający się w chęci uwolnienia swojego narodu od panowania austro-węgierskiego. Część członków dążyła do utworzenia niepodległego państwa bośniackiego. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, iż ewentualne wystąpienie z monarchii jednego państwa nie pociągnie ze sobą secesji innych, np. Chorwacji i Słowenii. Pozostali członkowie głosili chęć utworzenia Jugosławii – państwa Słowian Południowych. Wizja utworzenia takiego państwa, w którym skupiałyby się Serbia, Chorwacja, Czarnogóra i Słowenia była marzeniem o zjednoczeniu narodów tych terenów, a także lekarstwem na problemy tożsamościowe mieszkańców Bośni. Ważnym postulatem, wokół którego skupili się działacze Młodej Bośni było hasło sprawiedliwości społecznej. Ideolodzy ruchu dążyli do utworzenia państwa różnych narodowości, równych względem siebie. Państwa, w którym rozwój gospodarczy będzie szedł w parze z postępem społecznym, gdzie kobieta będzie odgrywać większą rolę w życiu społecznym. Dużo grup młodobośniackich określało się mianem abstynenckim (warto zauważyć, że w pewien symboliczny sposób ukazywało to solidarność narodów Bośni – muzułmanie nie spożywają alkoholu). Młodzi ludzie krytykowali swoich rodziców i dziadków za pijaństwo, przez które nie walczyli ze swoimi problemami.
Rewolucjoniści młodobośniaccy wychowani byli na różnych mitach narodowych. Wszyscy znali opowieść o bitwie na Kosowym Polu, gdzie Serbowie przelali krew za swoją ojczyznę. Uważali, iż ich rola jest podobna do roli obrońców z bitwy na Kosowym Polu. Tym razem jednak nie poniosą klęski, ale odniosą sukces i zajmą należne miejsce. Jak to osiągnąć? Powinni dostać wsparcie od silnych wrogów Austrii. M.in. od Rosji zainteresowanej wspieraniem prawosławnych Słowian na Bałkanach. Pozostało pytanie, jak sprowokować konflikt, w który zostaną wciągnięte Rosja, Austria,a także Francja i Wielka Brytania.
W latach 1910-14 członkowie Młodej Bośni dokonali szeregu nieudanych zamachów. W 1910 roku doszło do nieudanego ataku na Marijana Varesanina gubernatora Bośni i Hercegowiny. Bogdan Żerajić postanowił zastrzelić reprezentanta władzy Austriackiej. Oddał pięć niecelnych strzałów. Ostatni nabój zostawił dla siebie, aby symbolicznie popełnić samobójstwo zanim zostanie pojmany. W 1911 roku doszło do kolejnych nieudanych zamachów m.in. na Franciszka Józefa i gubernatora Oskara Potiorka (w zamachu brali udział również muzułmanie). W tym czasie działacze Młodej Bośni związali się z pan-serbską organizacją Czarna Ręka. Grupą powołaną przez serbskich oficerów mająca na celu wyzwolenie ludności serbskiej spod władzy austriackiej. W czerwcu 1914 roku członkowie Młodej Bośni dowiedzieli się, iż następca tronu austriackiego planuje wizytę w Sarajewie. Parada miała odbyć się 28 czerwca czyli w tak zwany Vidovdan – jedno z najważniejszych świąt serbskich. Przypomina ono o bitwie na Kosowym Polu, o bohaterskiej walce Serbów z Imperium Osmańskim. Była to okazja, aby dokonać symbolicznego zamachu. Zastrzelenia przedstawiciela okupacyjnej władzy, w najważniejszy dzień w roku dla bośniackich Serbów.
Działania podjęło się kilku członków Młodej Bośni (w tym kilku chorych na gruźlicę, którym pozostało niewiele lat życia) m.in. Muhamed Mehmedbasic, Vaso Ćubrilović, Nedeljko Ćabrinović oraz Gavrilo Princip. Trasa przejazdu arcyksięcia wraz z małżonką została publicznie podana do wiadomości. W jej punktach kluczowych ustawili się zamachowcy Młodej Bośni. Para książęca jechała w kolumnie sześciu samochodów, dlatego pierwszych dwóch zamachowców nie zorientowało się, który pojazd należy ostrzelać. Pierwsza nieudana próba zamachu miała miejsce na moście Ćumurija, gdzie Ćabrinović rzucił w samochód pary książęcej granat ręczny. Dzięki refleksowi kierowcy pocisk odbił się od dachu i eksplodował przy kolejnym pojeździe. W drodze powrotnej para książęca wjechała na Most Łaciński, gdzie czekało na nią dwóch zamachowców. Pierwszy nie odważył się na atak w związku z dużą ilością postronnych osób. Drugi – Gavrilo Princip oddał dwa strzały, zabijając parę książęcą. Po tych wydarzeniach w niedługim czasie do szło do wybuchu pierwszej wojny światowej. Członkowie Młodej Serbii włączyli się w działania wojenne, grupa przestała istnieć. W 1953 roku w Sarajewie powstało Muzeum Młodej Bośni, przekształcone w latach 90. XX wieku w muzeum panowania austro-węgierskiego w Bośni.
Działanie i idea Młodej Bośni jest charakterystyczna dla początków XX wieku na terenie Bośni i Hercegowiny. Ludności chrześcijańska i muzułmańska od wielu stuleci żyły we względnej symbiozie. Wraz ze zmianą władzy i przejściem pod panowanie austriackie wyznawcy islamu zaczęli stawać się obywatelami drugiej kategorii. Natomiast ludność słowiańska zaczęła dążyć do wywalczenia niezależności spod władzy austriackiej. Ideolodzy Młodej Bośni, ukazują charakterystyczne rozdarcie między tożsamości bośniacką, a przywiązaniem do religii (która według wielu kształtuje tożsamość na Bałkanach). Mimo serbskiej inspiracji organizacja skupiła w swoich szeregach zarówno katolików, jak i muzułmanów chcących razem walczyć o wolność. Czytelnikom pragnącym poznać bliżej problem tożsamości w Bośni, a którzy nie mają zamiaru przedzierać się przez gąszcz fachowej literatury należy polecić powieść serbskiego noblisty Ivo Andricia (członka Młodej Bośni) pt. „Most na Drinie”. W doskonały sposób ilustruje zależności narodowościowe zachodzące na tym terenie przez stulecia. Dzisiaj, przez wydarzenia lat 90. XX wieku pozostaje to tylko echem starych czasów, gdy narody jednoczyły się przeciwko wspólnemu zagrożeniu, a nie walczyły przeciw sobie.
Tomasz Kosiński
Patryk Płokita - „„Dosyć klęsk - czas na zwycięstwa i fenomeny. O odrodzeniu Polski po I wojnie światowej”
Jako Polacy mamy tendencje do rozpamiętywania klęsk. Przykładem jest Powstanie Warszawskie. Rozumiem fakt odwoływania się do idei „Gloria Victis” na cześć tytułu zbioru nowel Elizy Orzeszkowej wydanej w 1910 r. Rozumiem też, iż Powstanie Warszawskie pozostaje ważne w świadomości narodowej i nie można o nim zapomnieć, ale nie wymazujmy przez to zwycięstw i fenomenów dziejowych w naszej historii. Nie oznacza to, żebyśmy szli jakąś drogą szowinizmu czy historyzmu. Trzeba umieć w takich kwestiach zachować zdrowy rozsądek i nie popadać w zaślepienie ideologiczne, zwłaszcza my, osoby odwołujące się do szeroko pojętej idei narodowej, aby nie popełniać błędów naszych przodków.
Jednym z takich zwycięstw jest tytułowe odrodzenie państwa polskiego po I wojnie światowej. Na dobrą sprawę jedno z nielicznych geopolitycznych wiktorii w dziejach Polski. Scalenie trzech różnych ziem, zależnych od innych monarchii: pruskiej, rosyjskiej i habsburskiej (austriackiej) nie było proste. Dla przykładu - Czesi i Słowacy w owym czasie mieli łatwiejsze zadanie w stworzeniu swego niepodległego państwa, ponieważ byli tylko w jednym zaborze - austriackim. Polacy natomiast mieli to zadanie utrudnione, ze względu na rozrzucenie ziem pośród trzech zaborców. Pomimo tych przeciwności losu, II Rzeczpospolita powstała i funkcjonowała do II wojny światowej. Warto podkreślić, iż niektórym europejskim narodom nie udało się w pełni wywalczyć swojej pełnej suwerenności po zakończeniu I Wojny Światowej. Pierwszym skojarzeniem zapewne będzie dla czytelnika Ukraina, ale jednak w tym momencie chciałbym poruszyć wątek innego państwa. Chodzi tu o Irlandię. Pomimo Powstania Wielkanocnego (1916) i wojny o niepodległość Irlandii (1919-1921) oraz po perypetiach wojny domowej (1922-1923), ojczyzna św. Patryka nadal gospodarczo i politycznie pozostawała zależna od Imperium Brytyjskiego w postaci Wolnego Państwa Irlandzkiego (Saorstát Éireann) i wchodziła przymusowo w skład Brytyjskiej Wspólnoty Narodów (ang. „The Commonwealth”/ „Commonwealth of Nations”).
Z czym odradzająca Polska musiała się spotkać przy scalaniu ziem? Głównie chodzi o różnice widoczne w każdym z dawnych zaborów. Do odrębności zaborczych wymienić trzeba m.in.:
- rozstawienie kolei,
- system monetarny i sądowniczy,
- kierunek jazdy,
- rozwarstwienie ekonomiczne np. pod kątem zurbanizowania i uprzemysłowienia,
- wpływ germanizacji i rusyfikacji na polski język,
- ustalenie terytorium,
- zamożność danych ziem, np. „najbiedniejsza” Galicja i „bogate” Poznańskie.
Najciekawszym z tego zestawienia pozostaje prozaiczny kierunek jazdy. Warto przytoczyć czytelnikowi w tym miejscu pewną sytuację, aby lepiej ją zobrazować. Przed odzyskaniem niepodległości samochód przemieszczający się z Krakowa lub Lwowa w stronę Warszawy mógł zderzyć się z powozem z naprzeciwka. Dlaczego? W Galicji funkcjonował ruch lewostronny, (taki sam jaki obecnie istnieje w Wielkiej Brytanii albo Japonii), a w zaborze rosyjskim - ruch prawostronny. Ujednolicenie ruchu prawostronnego wprowadzono dosyć wcześnie w odrodzonej Polsce, bo już w 1918 r. Natomiast prawostronny ruch tramwajowy w Krakowie usystematyzowano dopiero w 1925 r.
Dlaczego zdecydowano się w odrodzonym państwie na ruch prawostronny? Wpływ na to mogła mieć spuścizna Księstwa Warszawskiego i sama postać Napoleona Bonaparte. Ten ostatni „wywrócił do góry nogami” wiele aspektów życia codziennego w całej Europie w I poł. XIX w., m.in. formę numeracji budynków i przytaczaną prawostronną organizacje ruchu drogowego. Druga kwestia to zapewne przebicie się polskiej świadomości z zaboru pruskiego i rosyjskiego. Taka organizacja ruchu po prostu już tam istniała po czasach napoleońskich.
Ważnym pozostaje fakt wprowadzenia m.in. 8-godzinnego dnia pracy oraz równouprawnienia kobiet w tym samym czasie, co prawostronnej organizacji ruchu. Co ciekawsze, byliśmy jednym z pierwszych państw w Europie (nomen omen pierwszym w Europie była Finlandia w zaborze rosyjskim w 1906 r.), które dało takie prawo polskim obywatelkom. Dla przykładu prawo wyborcze dla kobiet w Polsce wprowadzono w 1918 r., natomiast w takiej „postępowej” Francji dopiero w 1944 r., a w Szwajcarii teoretycznie w 1971 r., ponieważ w kantorze Appenzel Innerrhoden nastąpiło to dopiero w 1990 r.
Wróćmy na chwilę do II RP. Język polski musiał zostać ustalony i „odświeżony” na nowo w odrodzonym państwie. Udało się w dużym stopniu zniwelować naleciałości z języka niemieckiego i rosyjskiego. Pamiętać jednak trzeba, iż nie każdy europejski naród miał tyle szczęścia. Dla porównania znów odwołam się do Irlandii, a dokładnie do języka gaelickiego/celtyckiego. W II poł. XIX w. próbowano odrestaurować ten język w mowie i piśmie. Trwało to aż do I wojny światowej. W XX w., ustalono irlandzki gaelicki językiem urzędowym i państwowym na równi z angielskim. Niestety, w chwili obecnej język irlandzki gaelicki jest tak zniszczony, że Irlandczycy głównie posługują się językiem swojego dawnego ciemiężyciela. „Gaelic” stał się formą „powitań”, „pożegnań”, „słówek” i „tekścików” wplatanych w angielski, co współczesnego Polaka może na dobrą sprawę mocno dziwić.
Kolejną kwestią szerszych rozważań pozostaje obronienie granic. Dało to szanse na funkcjonowanie państwa polskiego na przyszłe lata. Listopad 1918 r. był bardzo burzliwym czasem dla Europy. Zaczęły się formować pierwsze państwa o podłożu narodowym, zwłaszcza w Europie środkowo-wschodniej. Często wybuchały między nimi konflikty o sporne tereny. Toczyła się także brnąca na zachód rewolucja bolszewicka. Walki o granicę II RP toczyły się na wielu frontach, a dokładnie o granicę zachodnią, wschodnią, a nawet i południową, często w tym samym czasie. Warto przedstawić w tym miejscu chronologiczne zestawienie wystąpień zbrojnych zaliczanych do obrony granic z lat 1918-1921. Daty nie są podane bez przyczyny. Mają one zobrazować czytelnikowi jak odradzające się państwo polskie zaciekle broniło swojej egzystencji, w wielu przypadkach w tym samym momencie i czasie.
1. Pierwsze walki o granice rozpoczęły się na wschodzie z Ukraińcami o Lwów. Miały one miejsce od 1 listopada 1918 r. do 22 maja 1919 r. W tym wypadku udało się wywalczyć „polskość Lwowa” i wschodniej Galicji. Stąd słynne „Orlęta Lwowskie” zakorzenione w polskiej świadomości narodowej.
2. Powstanie Wielkopolskie o granicę zachodnią. Bój toczył się z Niemcami. Trwało ono od 27 grudnia 1918 r. do 16 lutego 1919 r. Jedna z nielicznych insurekcji zbrojnych wygranych w dziejach przez Polaków.
3. Konflikt z Czechosłowacją o granicę zachodnio-południową. Najbardziej zapomniany w świadomości. Terytorium spornym stał się Śląsk Cieszyński. Konflikt trwał od 23 stycznia 1919 r. do 28 lipca 1920 r. Rozpoczęły go wojska czeskie od wejścia i okupacji tych ziem, pomimo tego, iż tereny te „legalnie” przyjęte zostały przez Polskę w 1918 r. II RP w tym wypadku przegrała z Czechosłowacją. Czesi podczas tej wojny w bestialski sposób obchodzili się z polskimi jeńcami i ludnością cywilną m.in. dobijano rannych żołnierzy, a cywilom strzelano w tył głowy.
4. Kolejne walki o granicę wschodnią - regularna wojna polsko-bolszewicka. Miała ona miejsce od 14 lutego 1919 r. do 18 października 1920 r. Zakończyła się Traktatem Ryskim 18 marca 1921 r. Wojna wygrana przez stronę polską.
5. Walka o polskość Śląska z Niemcami przerodziła się w trzy Powstania Śląskie. Pierwsze od 16 sierpnia do 24 sierpnia 1919 r. - przegrane. Drugie od 19/20 sierpnia do 25 sierpnia 1920 r. - wygrane. Trzecie od 2/3 maja do 5 lipca 1921 r. - zwycięstwo polityczne i przyłączenie ważniejszych terenów Górnego Śląska do Polski.
6. Powstanie Sejneńskie przeciwko Litwinom, od 23 do 28 sierpnia 1919 r. Dzięki niemu do 9 września 1919 r. udało się wprowadzić regularne polskie wojska, co w konsekwencji spowodowało zaprzestanie walk. W konsekwencji m.in. powiat sejneński znalazł się w strefie wpływów II RP.
Z powyższego zestawienia wynika jasno, iż Polska wywalczyła swoje granice i istnienie. W okresie lat 1918-1921 znajdują się trzy zrywy narodowe, które zostały wygrane przez Polaków. Chodzi o Powstanie Wielkopolskie, II Powstanie Śląskie oraz Powstanie Sejneńskie. Oprócz tego, jako jedno z niewielu państw w dziejach, Polska wygrała z Sowietami. Chodzi dokładnie o wygraną w wojnie polsko-bolszewickiej. Drugim państwem był dopiero Afganistan w latach ‘80 XX w. Jedynym przegranym konfliktem, przytoczonym z sześciu, pozostawała wojna z Czechosłowacją o Śląsk Cieszyński. Czechosłowacja wygrała ten konflikt, ponieważ jej politycy wykorzystali sytuację, kiedy główne siły II RP walczyły z bolszewikami na froncie wschodnim.
Bardzo ważnym aspektem w okresie lat 1918-1921 pozostawała polityka zagraniczna. Chodzi dokładnie mi o dwie persony: Romana Dmowskiego oraz Ignacego Paderewskiego. Najczęściej zapominamy o ich udziale podczas obrad dotyczących zakończenia I Wojny Światowej w Paryżu podczas podpisywania Traktatu Wersalskiego. Pamiętać trzeba, iż pierwszy raz od niepamiętnych czasów, mieliśmy odpowiednich polskich przedstawicieli, polityków z krwi i kości, działających na rzecz narodu oraz państwa w polityce zagranicznej. Osoby te były „perłą polityczną” swoich czasów, np. Dmowski był idealnym mówcą. W jego przemówieniach zaistniała determinacja i plastyczna forma opisywania sytuacji Polski, jej dziejów oraz opisywania tego, „co jej się teraz należy”. Natomiast Paderewski potrafił wykorzystać np. osobiste kontakty z prezydentem USA - Woodrowem Willsonem. Najprawdopodobniej dzięki namową Paderewskiego sprawa polska znalazła się w 13-stym pkt. tzw. 14-stu Punktów Willsona, cytując: „Stworzenie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą, integralność terytoriów tego państwa ma być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”.
Kwestia zaakceptowania istnienia odradzającego się państwa polskiego przez obóz zwycięzców z okresu Wielkiej Wojny, to bardzo ważna kwestia, którą udało się zrealizować. Pamiętajmy, Polacy walczyli w armiach zaborczych, a dwa z nich było w przeciwnym obozie do Ententy. Dlatego też zwycięski obóz negatywnie odnosił się na przykład do Józefa Piłsudskiego jako naczelnika państwa polskiego. Podczas I wojny światowej związany on był z Legionami Polskimi przy boku Austriaków. Dlatego też polityka została skonstruowana tak, iż Piłsudski został w kraju, natomiast Dmowski i Paderewski, (związani z Endecją - przychylnie odbieraną przez Ententę), walczyli o istnienie Polski poza jej granicami w rozmowach dyplomatycznych.
Ukazanie Polski jako państwa przychylnie patrzącego na obóz zwycięzców i z nim związany to bezapelacyjnie zasługa dyplomacji Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego. Wykorzystanie tych dwóch person było odpowiednim zagraniem politycznym w tym wypadku. I taka dygresja na koniec tego wątku. Czy w chwili obecnej można wskazać polskiego polityka, aby wykorzystał własne kontakty zagraniczne dla dobra Polski? Odpowiedź zostawiam czytelnikowi.
Lata 1918-1921 to czas, kiedy ludzie z przeciwnych obozów potrafili porzucić swoje ideologie na rzecz odradzającego się wolnego państwa. Przykładem niech będą wcześniej wspomniani Józef Piłsudski (socjalista) oraz Roman Dmowski (narodowiec). Pomimo ówczesnych przeciwnych „biegunów” politycznych, wspólnie zrobili coś ponad swoje siły i „postawili” Polskę na nogi. Potwierdzeniem tego porzucenia „politycznych animozji” pozostaje list Piłsudskiego do Dmowskiego, z dnia 21 grudnia 1918 r. napisany w Przemyślu, cytując całą treść listu (korekta na współczesną polską mowę):
„Józef Piłsudski do Romana Dmowskiego
W roku 1918
/Roman Dmowski był wtedy przewodniczącym Komitetu Narodowego przebywającego w Paryżu. K.N. postawił sobie za zadanie polityczną reprezentację Polski i Jej interesów wobec zachodnich Państw sprzymierzonych/
Przemyśl, 21 grudnia 1918.
Drogi Panie Romanie,
Wysyłając do Paryża delegacje, która ma się porozumieć z Komitetem paryskim w sprawie wspólnego działania wobec aliantów, proszę Pana, aby zechciał Pan wszystko uczynić dla ułatwienia rokowań. Niech mi Pan wierzy, że nade wszystko życzę sobie uniknięcia podwójnego przedstawicielstwa Polski wobec aliantów: tylko jedno wspólne przedstawicielstwo może sprawić, że nasze żądania zostaną wysłuchane. Troska o tę jedność jest przyczyną, że nie spieszyłem się z przystąpieniem do tej sprawy.
Opierając się na naszej starej znajomości, mam nadzieję, że w tym wypadku i w chwili tak poważnej, co najmniej kilku ludzi - jeśli, niestety, nie cała Polska - potrafi się wznieść ponad interesy partii, klik i grup. Chciałbym bardzo widzieć Pana między tymi ludźmi.
Proszę przyjąć zapewnienia mego wysokiego szacunku.
Józef Piłsudski.”
Fenomenem pozostaje również kwestia chłopska w Polsce. Dokładnie chodzi o to, iż Polscy chłopi nie ulegali w tak dużej ilości propagandzie komunistycznej. Wpływ na to miał premier Wincenty Witos. Nie mam na myśli jego polityki w tym przypadku, a raczej pochodzenie. Pierwszy raz w dziejach osoba pochodzenia chłopskiego zarządzała Polską. Trwał wtedy konflikt polsko-bolszewicki. Dzięki takiej personie w strukturach państwowych, pewnym pozostaje, że chłopi byli mniej podatni na hasła Sowietów (choć nie w każdym przypadku. Część chłopów ulegała propagandzie komunistycznej, ale w mniejszym stopniu, niż np. na Ukrainie czy Białorusi). Wielokrotnie „polski Pan” = „wróg” istniał w chłopskiej świadomości społecznej. Okazało się jednak, że w tej „nowej pańskiej Polsce” zasiadał chłop i zarządzał - był premierem. Na „chłopski rozum” oznaczało to wg takiego prostego toku myślenia, że „pańska Polska się zmienia dla chłopa”. Takie myślenie było dodatkowym bodźcem, aby nie ulegać bolszewickiej manipulacji. Przyczyniło się to zapewne do większej mobilizacji rekruta w postaci m.in. polskiego chłopa i wysłanie go na front. Bez tego ważnego elementu, wygranie wojny z bolszewikami byłoby utrudnione.
Czas przejść do podsumowania. Odzyskanie niepodległości przez Polskę po I wojnie światowej nie było procesem łatwym. Jak jednak pokazują dzieje - możliwym. Wpływ na to miało wiele czynników, które m.in. wcześniej zarysowałem i przedstawiłem. Ostatnim z nich, który tu wymienię to „Polacy ulepieni z innej gliny”, pragnący swojej niepodległości i niezależności, a nie tacy, którzy pragną wtórnego zniewolenia.
Na koniec zapraszam do bibliografii, gdzie zawarłem oprócz pozycji pisanych także i pozycje wideo w owej tematyce. Wiele źródeł jest dostępnych online.
Bibliografia:
Źródła (deklaracje, dekrety, depesze, konstytucje, listy, uchwały, ustawy):
„Deklaracja Rady Regencyjnej przekazująca w ręce Józefa Piłsudskiego władzę nad wojskiem”, sygnowane przez J. Piłsudskiego, 11 listopada 1918 r.
„Dekret naczelnego dowódcy Józefa Piłsudskiego z 14 listopada 1918 r.”, sygnowane przez J. Piłsudskiego.
„Dekret o 8-mio godzinnym dniu pracy”, sygnowane przez J. Piłsudskiego, 23 listopada 1918 r.
„Dekret o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej”, sygnowane przez J. Piłsudskiego, 22 listopada 1918 r.
„Mała konstytucja 1919”, 20 lutego 1919 r.
Piłsudski J., „Depesza do szefów mocarstw notyfikująca powstanie Państwa Polskiego”, 16 listopad 1918 r.
Piłsudski J., „Drogi Panie Romanie”, Przemyśl, 21 grudnia 1918 r., list, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, Teczka 709/1/3, s. 23 [w]: http://pilsudski.org.uk/archiwa/skan_powiekszenie.php?nrar=709&fondpath=709-001&folderpath=709-001-003&pic=709-001-003-023.jpg&title=%20Strona%2023 , (dostęp 21.10.2016 r.).
Piłsudski J., „Odezwa Naczelnego Wodza J. Piłsudskiego do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”, 22 kwietnia 1919.
Piłsudski J., „Odezwa Naczelnego Wodza Józefa Piłsudskiego do mieszkańców Ukrainy”, 26 kwietnia 1920 r.
Piłsudski J., „Przemówienie Józefa Piłsudskiego w Sejmie dn. 10 lutego 1919”.
„Uchwała Sejmu o powierzeniu Józefowi Piłsudskiemu dalszego sprawowania urzędu Naczelnika Państwa”, 20 lutego 1919 r.
„Ustawa z dnia 17 marca 1921 r. - Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej”, [w:] http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU19210440267 , (dostęp 20.08.2016 r.).
Pozycje książkowe:
Buchowski S., „Konflikt polsko-litewski o Ziemię Sejneńsko-Suwalską w latach 1918-1920”, Sejny 2009.
Dmowski R., „Polityka polska i odbudowanie państwa”, 1925 r.
Kamiński K.M., Konflikt polsko-czeski 1918-1921, Neriton 2001.
Kempa W., „Śląscy Czwartacy”, Siemianowice Śląskie 2010, [w:]
http://www.muzeum.siemianowice.pl/wydawnictwa/CZWARTACY.pdf , (dostęp 22.09.2016 r.).
Klimecki M., „Polsko-ukraińska wojna o Lwów i Galicję Wschodnią 1918-1919”, Warszawa 2000.
Norman D. „Orzeł biały, czerwona gwiazda. Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920”, wyd. Znak 2006 (wyd. 2).
Wieliczka Z., „Wielkopolska a Prusy w dobie powstania 1918/1919”, Poznań 1932.
Artykuły:
Wołłejko M, „Jak Czesi zrabowali Zaolzie, Zbrojna napaść na Śląsk Cieszyński 1919.”, [w:] „Uważam Rze”, nr. 9, grudzień 2012, s. 36-38.
Wideo:
„Łomot po poznańsku - Powstanie Wielkopolskie”, „Historia Bez Cenzury”, 2014, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=L0szPkk6bbE , (dostęp 19.05.2014 r.), (program edukacyjny);
„Pogranicze w ogniu”, reż. A. Konicy, 1992 r. (serial telewizyjny);
„Powrót do Polski”, reż P. Pitera, 1988 r., (film pełnometrażowy);
„Republika Ostrowska”, reż. Z. Kuźmiński, 1986 r., (film pełnometrażowy);
„Wielka wojna na wschodzie 1/8 Październik 1918 - Marzec 1919 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:]
https://www.youtube.com/watch?v=VxF0BDlLNiM , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka wojna na wschodzie 2/8 Marzec 1919 - Sierpień 1919 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:]
https://www.youtube.com/watch?v=OsGVeg1MYwQ , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka wojna na wschodzie 3/8 Sierpień 1919 - Listopad 1919 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:]
https://www.youtube.com/watch?v=1MaEhGXRH68 , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka Wojna na wschodzie 4/8 Grudzień 1919 - Maj 1920 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=tIX2LPvvUbc , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka Wojna na wschodzie 5/8 Czerwiec 1920 - 4 lipiec 1920 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:]
https://www.youtube.com/watch?v=iRIVkoW-Drs , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka Wojna na wschodzie 6/8 Lipiec 1920 - 12 sierpień 1920 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:]
https://www.youtube.com/watch?v=7o-jBmwNYQk , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka Wojna na wschodzie 7/8 13 sierpień 1920 - 19 sierpień 1920 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=-bl-pQCC8eE , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Wielka Wojna na wschodzie 8/8 19 sierpnia - Październik 1920 (2009)”, reż. K. Miklaszewski, konsultant historyczny dr A. Kunert, [w:]
https://www.youtube.com/watch?v=z79GZib3fRg , (dostęp 15.04.2014r.), (serial dokumentalny).
„Zapomniane powstanie”, reż. K. Magowski, 2008 r. (film pełnometrażowy).
Patryk Płokita
Michał Walkowski - „O chrześcijański transhumanizm”
Jakiś czas temu na łamach tego miesięcznika pojawił się popełniony przeze mnie artykuł zatytułowany „Dzisiaj transhumanizm – jutro Nowy Człowiek”. Z perspektywy czasu odnoszę wrażenie, że wiele jego elementów wymaga poszerzenia oraz zachodzi potrzeba rozwinięcia tematu. W tym tekście skupię się zatem na wizji chrześcijańskiego transhumanizmu.
Czym jest owa idea? Te rozważania warto rozpocząć od rozpoznania, co kryje się za samym pojęciem transhumanizmu. Można je interpretować (choć nie wyłącznie) jako interdyscyplinarny prąd lub ruch naukowo-ideologiczny, który w największym skrócie obiera sobie za cel zarówno poprawienie kondycji ludzkości jako całości, jak i wszystkich jego przedstawicieli, dzięki nauce i technologii. Ów postęp miałby się dokonać przede wszystkim w sferze intelektualnej oraz fizycznej człowieka, choć nie tylko. W jaki sposób? Jest to zależne od nurtu, ale niezmiennymi założeniami są z pewnością: starania o wydłużanie ludzkiego życia (czasem łączone z dążnością ku nieśmiertelności) oraz o udoskonalanie jego jakości. Miałoby się to dziać nade wszystko za pomocą (głównie technologicznych) osiągnęć nauki. Do przykładów istniejących praktyk mogących wpływać na powyższe procesy zaliczają się: doping wydolnościowy, implanty, egzoszkielety, protezy, chirurgia plastyczna, inżynieria genetyczna, leki nootropowe, transplantacje. Użycie niektórych z nich może budzić kontrowersje lub być wątpliwe moralnie, ale należy pamiętać, że jest to jedynie szereg zabiegów, które już funkcjonują w świecie i nawet transhumaniści niekiedy nie uznają ich wszystkich. Ruch, o którym traktuje ten tekst, idzie jednak dalej konstruując nowe zestawy możliwych procesów, czy nawet nauk. Wiele z nich było opisywanych przez pisarzy science fiction lub futurystów. Warto wspomnieć choćby o krionice i transferze umysłu. Pierwsza z nich dotyczy technik głębokiego ochładzania temperatury ludzi, którzy chorowali na choroby nieuleczalne w danym czasie. Ich odmrożenie miałoby nastąpić dopiero po wynalezieniu przez naukę metod uleczania tychże przypadłości. Obecny stan krioniki niesie ze sobą pewne zagrożenia. Głównymi z nich są: niedokrwienie organizmu, które może doprowadzić do rozkładu komórek; problem z ożywieniem człowieka między innymi ze względu na stosowane podczas przechowywania zamrożonego ciała środki chemiczne; ryzyko uszkodzenia organizmu podczas samego procesu obniżania temperatury. O ile krionika jest już stosowana, choć znajduje się na bardzo wstępnym etapie zaawansowania, tak transfer umysłu jest jedynie pewnym hipotetycznym rozwiązaniem podejmowanym przez transhumanistów. Proces ten miałby polegać na przeniesieniu możliwie najbardziej szczegółowo połączeń neuronalnych mózgu do komputera. Niektórzy sądzą, że pozwoliłoby to na wytworzenie sztucznej inteligencji, która dysponowałaby ludzką świadomością, ale przy tego rodzaju dywagacjach koniecznym jest przyjęcie, że człowiek nie posiada duszy, która gwarantuje wolną wolę, czy rozróżnianie dobra od zła. Można powiedzieć, że u podstaw tak daleko wysuniętych wniosków dotyczących możliwości skopiowania świadomości człowieka leżą koncepcję naturalistyczne, które w chrześcijańskim transhumanizmie nie mają racji bytu, co będzie wyjaśnione w kolejnej części tekstu.
Obie wspomniane wyżej praktyki mogą budzić pewne wątpliwości z punktu widzenia chrześcijanina, czy katolika. W przypadku krioniki kontrowersyjnym jest fakt możliwości nieodzyskania życia przez człowieka po jego odmrożeniu. Z kolei transfer umysłu może doprowadzić z jednej strony do lepszego rozumienia natury ludzkiego mózgu, ale z drugiej do wypaczeń polegających na próbach skonstruowania „myślących maszyn”, które uderzają w konstytutywny element człowieczeństwa, którym jest świadomość oraz wolna wola. Przypuszczać można, że jeśli człowiek posiada wspomniane w poprzednim zdaniu przymioty, to nie sposób jemu ich odebrać, gdyż są one zagwarantowane przez naszą duszę i gdyby ktokolwiek chciał owe właściwości wyrwać, czy „przepisać”, to spotkałby się z porażką.
Istotnym fundamentem transhumanizmu jest także przeświadczenie o tym, iż ludzkość stoi obecnie w etapie kolejnego przełomu. Wiąże się to nade wszystko z bardzo dynamicznym rozwojem nauki. Ów przełom miałby wprowadzić nas w etap postczłowieczeństwa, wytworzyć Nowego Człowieka. Z perspektywy nacjonalisty to dążenie powinno być obiektem zainteresowania, gdyż niemal wszyscy poważni ideolodzy, czy nawet prekursorzy nacjonalizmu zakładali konieczność wprowadzenia szerokich zmian społecznych. Nie zawsze były one nazywane mianem chęci wytworzenia Nowego Polaka, ale część z nich podejmuje podobną retorykę. Warto tutaj wymienić choćby kilka przykładów. Roman Dmowski w jego najsłynniejszym dziele, „Myślach nowoczesnego Polaka” wytykał wielokrotnie wady, które należy tępić w naszym narodzie. Wojciech Kwasieborski w swej broszurze „Podstawy narodowego poglądu na świat” kreuje wizję nacjonalizmu zakorzenionego w moralności chrześcijańskiej, który powinien prowadzić naród do zbawienia. Oba te stanowiska można łączyć z chrześcijańskim transhumanizmem, choć jeszcze ciekawszym przykładem jest Codreanu z jego koncepcją Nowego Rumuna, którą starał się wcielić dowodząc rumuńskim Ruchem Legionowym. Czym zatem miałaby być idea Nowego Człowieka możliwa do pogodzenia z wartościami chrześcijan oraz narodowców? Przede wszystkim musi to być koncepcja odnowy moralnej i intelektualnej oraz fizycznego udoskonalenia w imię możliwości większej przydatności dla narodu, czy bardziej efektywnego działania „Ad maiorem Dei gloriam” („Na większą chwałę Bożą”). Ponadto jakiekolwiek niemoralne praktyki związane z innymi odmianami transhumanizmu powinny być zwalczane. Nie sposób bowiem usprawiedliwiać przejmowania przez człowieka roli Boga. Przecież nie wszystko, co daje możliwość lepszej jakości życia, musi być moralne. Podstawą chrześcijańskiego transhumanizmu powinien być Dekalog, przeświadczenie o osobowym charakterze człowieka oraz założenie, że realizujemy się w pełni dopiero we wspólnocie rodzinnej, lokalnej społeczności i – wreszcie – narodzie. Rozwój ludzkości zatem powinien być w pełni podporządkowany etyce chrześcijańskiej. Zaznaczyć trzeba, że aspekt religijny nie może być traktowany instrumentalnie, a powinien wręcz definiować procesy transhumanistyczne i uświęcać je dzięki ustalaniu kierunku – zbawienia indywidualnego oraz narodu.
Czy jest zatem możliwy transhumanizm chrześcijański? Wydaje się, że tak. Jego fundamentem nie powinny być jednak same chęci wykreowania Nowego Człowieka, które powinny być jedynie ideałem, a raczej przyjęcie tego przejścia jako swoistego procesu doskonalenia w duchu pokory i innych wartości wynikających z wiary. Dzięki zainteresowaniu Kościoła bieżącymi nurtami nauki oraz filozofii, chrześcijanie mają możliwość realnego wpływu na kształt rzeczywistości. Owe oddziaływanie na świat jest wpisane w zadania, które powierzył nam sam Pan Bóg. Kimże bowiem bylibyśmy, gdybyśmy zamykali się w kółkach wzajemnej adoracji? Zdaje się, że takie zachowanie nie ma zbyt wiele wspólnego z chrześcijaństwem. Podmiotowość ludzka, jasno postawiony ostateczny cel, realizowanie siebie w społeczeństwie, zachowanie wartości i norm wynikających z Pisma Świętego oraz nauki Kościoła – to elementy nierozłączne dla chrześcijan. Wierzę, że uda się nam w możliwie dużym stopniu przejąć ruch transhumanistyczny i ukierunkować go „Ad maiorem Dei gloriam”.
Michał Walkowski