Mija już ponad tydzień od obchodów Święta Niepodległości, opadły emocje, kurz i metry sześcienne dymu od odpalonej kilogramami pirotechniki na manifestacjach, meczach, na których część kibiców, która nie pojechała na nacjonalistyczne marsze do Warszawy, Krakowa czy Wrocławia, zaprezentowała rocznicowe oprawy. To jest już mój szósty raz w życiu, kiedy od 2011 roku jeżdżę do polskiej stolicy wziąć udział w Marszu Niepodległości. Teraz widzę różnice między tym, co było ponad pięć lat temu, a co jest dzisiaj. Medialne jaczejki ujadały lata temu ustami dziennikarzy, polityków, społeczników i uniwersyteckich profesorów sloganami pełnymi antyfaszystowskich bzdur, mowy nienawiści, szczuły policyjnymi represjami względem nie tylko radykalnej prawicy oraz kibiców, ale i zwykłych obywateli chcących uczcić rocznicę odzyskania niepodległości, a zarazem wyrazić sprzeciw wobec bandyckiej polityki Platformy Obywatelskiej. Pamiętam ostrzeżenia rodziców, kpiny znajomych z liceum i wyzwiska od faszystów, nazioli i kogo wie, czego jeszcze. Tak się zaczęła kręta i nieraz idąca w życiu pod górę droga nacjonalisty, którą podążam. Zaś od 2015 roku nie ma już policyjnych prowokacji, zadym, walk z policją i lewicowymi bojówkarzami, co też pamiętam z poprzednich lat. Jest spokój, fason i kulturka, ponad 100 tysięcy dumnych Polaków maszeruje, choć pewien dreszcz emocji nadal jest, helikoptery policyjne latają, eksperci medialni od patriotyzmu nadal szczują na uczestników nacjonalistycznych manifestacji, a policja jedyne zastrzeżenia ma do masowo, co chwila, odpalanego piro. Mimo, iż Marsz Niepodległości stał się manifestacją młodego, nowego patriotyzmu, wyrosłego na fali mody na patriotyzm, to jednak moim subiektywnym zdaniem nic nie traci ze swojego radykalnego, antyglobalistycznego przekazu. Świadczą o tym bardzo dobry jego odbiór wśród młodych Europejczyków, postulaty organizatorów związane obecnie z cenzurą prewencyjną, sprzeciwem wobec masowej imigracji muzułmańskiej do Europy, liberalizacji prawa aborcyjnego i utrzymania obowiązującego od 1993 roku „status quo” przez rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz traktatów TTIP i CETA, ograniczających naszą niezależność gospodarczą na rzecz ponadnarodowych korporacji, a także liczne delegacje nacjonalistów z całej Europy, umacniających swe więzi i przyjaźnie celem walki o wspólną ojczyznę, jaką jest i ma być w przyszłości Europa Narodów.
Nie będę jednak tu opisywał ani komentował tego, co się działo na Marszu Niepodległości, ani wtórności haseł, ani godnego pożałowania incydentu, jakim było poturbowanie działaczki Młodzieży Wszechpolskiej, skrojenie jej z flagi Śląska Opolskiego i spalenie przez ludzi, którzy myśleli, że to flaga ukraińska, ani nie odniosę się do tego, co się działo i przeżyło, ponieważ zrobili to już organizatorzy Marszu, portale narodowe, konserwatywne i szeroko rozumianej prawicy, zamieszczające po 11 listopada relacje po relacji z tego przemarszu. Nie widzę więc sensu w powielaniu opisów Marszu Niepodległości. Meritum sprawy będzie przyjrzenie się nowej, nacjonalistycznej kontrkulturze, która narodziła się oddolnie i w opozycji do demoliberalnego Systemu. Moją uwagę kilka dni temu przyciągnęła grafika nadesłana przez redakcję portalu nacjonalistyczno-kibicowskiego Droga Legionisty na tablicę wydarzenia, jakie organizuje Trzecia Droga. Mianowicie na tej grafice siedzi sobie na schodach zadumany człowiek z głową zasłoniętą motywem szczura, przed nim siedzi pies (czworonóg, a nie w niebieskim mundurze oczywiście), a za nim płot. Hasłem przewodnim grafiki jest dewiza: Promuj treścią, a nie mordą. Będzie to nawiązanie do organizowanej przez Trzecią Drogę kolejnej edycji konkursu literackiego Orle Pióro – nacjonalistyczna strona kultury, która ma na celu nie tylko wykazanie się umiejętnościami lirycznymi w tematyce religijnej, rewolucyjnej i historycznej, oraz podzielenie się tym w naszym nacjonalistycznym światku, ale i właśnie kształtowanie tego, o czym chcę powiedzieć na bazie tytułu artykułu, jaki się ukaże w najnowszym Szturmie. Kształtowanie kontrkultury ideowej i duchowej, mającej zwłaszcza dla uświadomionej narodowo młodzieży być opozycją wobec tego, co w sferze idei i wartości przekazuje, a właściwie narzuca młodym dzisiejszy świat.
Dzisiejszy świat oferuje młodym prostą filozofię życia, parafrazując Ernsta Jüngera, choć określenie tego tym terminem może deprecjonować dorobek tego wielkiego pisarza i nacjonalisty, ale trudno mi znaleźć proste dwa słowa na opisanie tej rzeczywistości. Dzisiejsza „filozofia życia” młodego człowieka, który ma w dupie wszelkie wartości, idee i nie zawraca sobie głowy sprawami duchowymi, obraca się wokół słynnej dewizy pt. Carpe Diem. Carpe Diem, czyli chwytaj życie, korzystaj z życia codziennie, używaj z niego, bo dzisiaj lub jutro może być dniem Twojej śmierci. Ile to razy od swoich znajomych to słyszałem, żeby tak żyć, żeby nie zamartwiać się sprawami pozaziemskimi, nie interesować się nacjonalizmem i sprawami politycznymi, w myśl wyuczonych haseł, bo „polityka dzieli”, „i tak się nic nie zmieni”, „lepiej usiąść i mieć wyjebane”, „w ogóle nie interesować się polityką”, „co z tego będziesz miał, ile zarobisz, jakie korzyści?” etc. itd. Zamiast tego coraz więcej czytałem, przeglądałem nacjonalistyczne portale, a nawet zacząłem pisać poezję, żeby – jak śpiewał polski zespół punkrockowy Dezerter – Zanim ręce opadną, a nadzieję wygasną,/Zamiast walczyć z rzeczywistością – próbuj tworzyć własną! Każda forma kultury i sztuki artystycznej (rzecz jasna przez duże K i duże S, a nie sprzedawany dzisiaj pseudokulturalny kicz) jest bardzo dobrym wyrazem walki z Systemem. Nacjonalistyczna publicystyka, poezja, proza literacka (edycje Orlego Pióra), muzyka tożsamościowa (tutaj ukłony dla bardzo dobrej roboty kanałów Muzyka tożsamościowa i Muzyka włoskiej prawicy), sztuka uliczna w postaci konkretnych grafik internetowych i ulicznych graffiti ala polskie Czarne Szczury czy słynny ruski street-arter Umka, projekt Czerwoni nie czytają mający promować nacjonalistyczną i konserwatywną literaturę, sztukę i kulturę, oraz krzewienie w ramach kontrkultury – w kontrze do kultu alkoholu, wiecznej imprezy, ciała i fast-foodowego obżartstwa – zdrowego trybu życia, uprawiania sportu, stopniowego ograniczania używek bądź ich porzucania na rzecz idei Straight Edge. Przed laty założyciel Falangi Hiszpańskiej, Jose Antonio Primo de Rivera (którego rocznicę śmierci obchodziliśmy niedawno), napisał: Wierzę, że sztandar został dziś wzniesiony. Będziemy go bronić radośnie, poetycznie. Ponieważ są tacy, którzy wobec marszu rewolucji myślą, że aby zjednać poparcie, należy przedstawić rozwiązania ostrożne; myślą, że powinno się przemilczać w propagandzie wszystko to, co mogłoby wzbudzać emocje lub wykazywać postawę energiczną i skrajną. Co za błąd! Narodów nikt nigdy bardziej nie poruszył, niż poeci i biada temu, kto nie potrafi wznieść poezji, która niszczy, poezji, która niesie obietnicę! Te słowa mogą stanowić istotę tego, jak ważny jest rozwój kulturalny w życiu każdego narodowego rewolucjonisty.
Bardzo ciekawym aspektem jest występująca wśród młodych Polaków moda na patriotyzm. Na ile jest ona autentycznym, szczerym uczuciem, które narodziło się wśród młodzieży w reakcji na kryzys Wartości, dekadencję moralną, walkę z religią oraz narzucaną nam przez Zachód kulturę niosącą, poza chwilowym zaspokojeniem potrzeb, żadnego przesłania duchowego; a na ile – modą, jak każda inna, wzorem mody na hip-hop, bluzy WWO, Prosto, Krzywo czy obecnej mody wśród gimbusów na naśladowanie „króla Albanii”, „czarnych charakterów”, bohaterów głupich, bezsensownych sitcomów typu „Szkoła”, „Trudne sprawy” czy coraz bardziej popularnych młodzieżowych youtuberów? To pozostawię już każdemu Czytelnikowi do subiektywnej oceny. Kwestia gimbopatriotyzmu również konsternuje nasz narodowo - rewolucyjny światek, co mogłem zauważyć na przykładzie dwóch artykułów, jakie ukazały się w lutym 2016 roku na portalu Kierunki, zawierających odmienne od siebie opinie na temat mody na patriotyzm (mowa tu o tekstach pt. Ubierz się w światopogląd i Zamiast mody, stwórzmy kulturę). Powiem tak, autorzy wyżej wymienionych artykułów mają rację, i Natalia Pyzia, i polemizujący z nią D. Nie każdy, kto nosi na sobie t-shirt Surge Polonii czy ProPatriae z motywem Żołnierzy Niezłomnych, NSZ, wizerunkami Bohaterów etc., jest ograniczonym umysłowo pozerem, który wyczuł tę modę i jedynie maszeruje, sam znam ludzi ubierających się w takową odzież i angażujących się w różne inicjatywy narodowe, kibicowskie i społeczne. Zgadzam się z tym, że nie wolno generalizować, choć są niestety też uboczne skutki takiej mody – np. krążąca w odmętach Internetu słynna budka z husarskimi hot-dogami czy napój energetyczny „Żołnierze Wyklęci” stworzony na bazie „Super Ruchacza” (co akurat powinno się jednoznacznie potępić). Nie mogę też jednak nie zgodzić się z autorem polemiki, który zaznaczył, iż jednym z motorów napędowych takiej mody jest nastawienie na czysty zysk finansowy czy też zastój idei przejawiający się m.in. w tym, że nie każdy noszący te gadżety wie, do jakich symboli i ideologii nawiązują, a przecież tłumaczenie tego starym jak świat hasłem „Bóg, Honor i Ojczyzna” może okazać się niewystarczające dla zwykłego laika, niezainteresowanego tematem, a w toku dyskusji może zaraz wyjść elementarny brak wiedzy na temat tego, co się nosi na bluzie. D. podkreślił również to, że nacjonalizm prowadzi przede wszystkim walkę o ducha każdego z nas, stąd walka z każdym przejawem konsumpcjonizmu jest pożądana.
Wojna o kulturę jest jednym z istotnych elementów naszej walki. Na ile nacjonalizm ją wygra, zależy tylko od nas. Warto zatem brać udział w nacjonalistycznych konkursach poetyckich, słuchać regularnie tożsamościowej muzyki, czytać literaturę, kształtować swoje ciało na treningach, pisać publicystykę w nacjonalistycznych czasopismach i portalach, oraz rzucić wszystko, co nam szkodzi ciału i duszy, daleko w cholerę.
Adam Busse