
Szturm1
Miłosz Tamulewicz - Czy grozi nam kryzys grecki
Czy grozi nam „kryzys grecki”?
Skanując środowisko narodowe w poszukiwaniu poglądu, jaki prezentuję na sprawy gospodarcze, możemy natknąć się na przeróżne koncepcje, nierzadko ze sobą sprzeczne. Narodowcy dryfują od idei solidaryzmu, przez ordo liberalizm, aż po minarchizm (minimalny etatyzm), który promuje państwo minimalistyczne. W niniejszym tekście nie zamierzam jednak skupiać się na dostarczaniu gotowych rozwiązań, a na analizie tych, któreaktualnie funkcjonują.
Historycznie patrząc przeszliśmy przez epoki: bulionizmu (posiadanie kruszców jako wyznacznik bogactwa) i merkantylizmu (handel jako wyznacznik bogactwa) aż do okresu, w którym znajdujemy się obecnie. Możemy go nazwać umownie „Epoką Taniego Pieniądza”. Dokładnie jest to moment, w którym dostęp do pieniądza jest bajecznie prosty i rekordowo tani. Stopy procentowe stoją na nienotowanych nigdy w historii poziomach. Czasami dochodzi do sytuacji (Szwajcaria), gdzie stopy procentowe spadają poniżej zera to znaczy, że trzymanie pieniędzy w banku wiąże się z ponoszeniem kosztów. Czym skutkuje taka polityka? Oczywiście rekordowym zadłużeniem sektora prywatnego i publicznego. Poza tym to tani kredyt pompuje chociażby wartość mieszkań, notowania giełd czy inflację.
W takim otoczeniu (niskich stóp procentowych) funkcjonują banki, które zmuszone są do ponoszenia coraz większego ryzyka w celu osiągnięcia jakiegokolwiek zysku. Na porządku dziennym są takie procedery jak: sekurytyzacja (wypuszczanie papierów wartościowych pod zastaw przyszłych zysków); wypożyczanie złota i papierów wartościowych od prywatnych inwestorów, w celu zabezpieczenia otwieranych pozycji na rynku instrumentów pochodnych. Taką sytuację można porównać do wynajęcia od osoby postronnej mieszkania w celu wzięcia na niego kredytu hipotecznego. Nie trzeba chyba podkreślać jak ryzykowne są to przedsięwzięcia.
Ludzie oswoili się z kredytem. Zadłużenie państw już od dawna przekracza dopuszczalne normy a dodając do niego zadłużenie korporacyjne i prywatne osiągamy wartości znacznie przewyższające PKB poszczególnych obszarów.
Czołowym przykładem jest tutaj Japonia, która uchwaliła niedawno rekordowy budżet na rok 2018. Zakłada on zwiększenie deficytu o ponad 6% swojego PKB. Jest to posunięcie absurdalne patrząc na to, że Japonia obecnie jest najbardziej zadłużonym państwem świata.
Skoro sytuacja jest tak tragiczna, to dlaczego nie słyszymy o kryzysie ekonomicznym i bankructwach przesadnie zadłużonych państw? Otóż obecne funkcjonowanie światowej gospodarki opiera się na założeniach wymyślonych przez Keynsa. Oto jakich rad udziela on, jeżeli chodzi o radzenie sobie z kryzysem: „(…) Należy w czasie kryzysu pobudzać popyt poprzez działania odwrotne do tych wynikających z teorii klasycznej. Należy zatem obniżać stopy procentowe, obniżając tym samym koszty inwestycji, stosować ulgi inwestycyjne w systemie podatkowym, ratować upadające przedsiębiorstwa, a nawet bezpośrednio »pompować« pieniądze w rynek za pomocą bezpośrednich inwestycji państwa, czyli stosować na możliwie jak najszerszą skalę rozmaite działania interwencjonistyczne.”
Skoro zatem stopień zadłużenia w stosunku do PKB przestał być jakimkolwiek wyznacznikiem, co zajęło miejsce tego papierka lakmusowego?
STABILNY DŁUG
Obecnie istnieje nieco zmodyfikowany pogląd na zadłużanie się państwa. Proces zadłużania powinien być zgodny z trzema zasadami: korzyści z przeprowadzanych inwestycji muszą być większe niż koszty (wliczając koszty obsługi zadłużenia), inwestycje te nie mogą być do zrealizowania przez sektor prywatny i ostatnia najważniejsza reguła: całkowity poziom zadłużenia musi być stabilny. Spójrzmy prawdzie w oczy: żaden postulat socjalny, czy jak niektórzy wolą: „rozdawniczy”, nie spełnia pierwszych dwóch warunków. Z racji tego wszystkie państwa i potencjalni inwestorzy przejmują się tylko ostatnim z nich, czyli stabilnością zadłużenia.
Na marginesie warto wspomnieć, że Polska ma obecnie dużo planów spełniających wszystkie trzy założenia: usprawnienie żeglugi śródlądowej włączając w to połączenie Odry i Wisły, przekopanie mierzei helskiej czy budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego. Trzymam kciuki za ich realizację. Czołowym przykładem ze Stanów Zjednoczonych może być zaproponowana przez Eisenhowera w 1956 roku budowy sieci dróg, które kosztowały podatników 450 mld dolarów, jednak korzyści, które wyniknęły z jej budowy, już dawno przekroczyły koszta projektu i cały czas rosną.
Stabilność zadłużenia definiowana jest przez model stabilności deficytu pierwotnego (ang. „Primary Deficit Sustainability” – PDS). W 2012 roku nad modelem tym pochylił się John Makin publikując: „Trillion-Dollar Deficits Are Sustainable For Now, Unfortunately”, co można przetłumaczyć wprost: „Bilionowe deficyty są stabilne na chwilę obecną. Niestety.” Model ten składa się z zaledwie kilku współczynników: B – koszty kredytu, R – realna produkcja, I – inflacja, T – podatki i S- wydatki. W skrócie BRITS. Założenie tego modelu jest proste: produkcja pomniejszona od odsetki od długu musi być większa od deficytu pierwotnego. Deficyt pierwotny to nic innego jak podatki pomniejszone o wydatki (T – S).
Cały wzór prezentuje się następująco: (R+I) – B > |T-S|
Jeżeli powyższa prawidłowość jest zachowana to znaczy, że dług jest stabilny. Oznacza to, że gospodarka jest zdolna do generowania pewnej nadwyżki kapitału, którą można wykorzystać do spłaty części zadłużenia.
Oczywiście model PDS jest bardzo podatny na manipulacje. Jednym ze sposobów wpływania na stabilność jest podnoszenie podatków, które zmniejsza deficyt pierwotny po prawej stronie równania. W Polsce na ten model obecnie bardzo mocno działa program 500+, który zwiększa inflację i PKB, czyli lewą stronę równania. W niedalekiej przyszłości mocnym impulsem może być podnoszenie stóp procentowych zapowiedziane przez Radę Polityki Pieniężnej, co ma bardzo mocny wpływ na koszty kredytu. W ten sposób można bardzo długo maskować rosnące zadłużenie sektora publicznego.
Co się dzieje, gdy powyższe równanie nie zostanie spełnione? Przeanalizujmy sytuację na przykładzie największej gospodarki świata w 2015 roku i zastanówmy się, jakie kroki mogła podjąć Rezerwa Federalna żeby przeciwdziałać kryzysowi. Najpierw wypiszmy wszystkie składowe modelu BRITS. Koszty zadłużenia USA w 2015 roku wynosiły 1,5%, w odniesieniu do PKB, wzrost gospodarczy był na poziomie 2,5% , inflacja osiągnęła 1% a deficyt pierwotny był równy 4%.
(2,5+1) – 1,5 < 4 ; 2<4
W tym wypadku prawa strona równania jest większa od spodziewanego wzrostu, co oznacza, że dług jako odsetek PKB się powiększa i nie ma stabilności zadłużenia. Oczywiście w 2015 roku gospodarka USA nie upadła, gdyż pod uwagę brany jest trend i możliwości naginania elementów modelu do pewnych granic w ramach których ich wzajemne interakcje nie zniwelują zupełnie wpływu na model PDS.
Co w powyższym przypadku mógł uczynić FED? Zmniejszyć prawą stronę równania poprzez podniesienie podatków jednocześnie zwiększając lewą stronę poprzez luzowanie ilościowe (ang. quantitative easing), które ma docelowo wywołać inflację.
POLSKA STABILNOŚĆ
Jak wygląda model PDS w przypadku Polski w 2017 roku? Elementy składowe prezentują się następująco: wzrost PKB – 4,4%, inflacja – 2,5%, obsługa zadłużenia – 2%, deficyt pierwotny – 2%. Wstawiając dane do modelu równania otrzymujemy:
(4,4 + 2,5) – 2 > 2 ; 4,9 > 2
Powyższy przykład pokazuje, że nasze zadłużenie jest na bardzo stabilnym poziomie, co pozostawia duże pole do manewru osobom nadzorującym realizację polskiego budżetu.
Należy jednak wspomnieć o tym, że stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych wzrosły pod koniec 2017 roku, co spowoduje znaczny wzrost kosztów obsługi naszego zadłużenia (będziemy zmuszeni podnosić własne stopy procentowe żeby przyciągnąć kapitał). Gdyby w 2018 roku, koszty obsługi zadłużenia dalej rosły, a nasz wzrost gospodarczy nie utrzymał się, na tak wysokim poziomie jak dotychczas, to stanęlibyśmy przed ryzykiem niestabilności zadłużenia.
PODSUMOWANIE
Przewidywanie przyszłości na rynkach finansowych w obecnych czasach jest jak wróżenie z fusów, biorąc pod uwagę fakt, że istnieją gracze, którzy potrafią poruszać całą szachownicą. Może być tak, że w przyszłym roku będzie miał miejsce zapowiadany od dawna upadek dolara, na którym skorzysta zadłużona po uszy Japonia, której dług z dnia na dzień wyparuje, a Chiny posiadające bilionowe rezerwy w USD staną się bankrutem. Być może czynnikiem zmieniającym warunki gry będą kryptowaluty, o których nawet FED mówi, że warto by było zainteresować się wypuszczeniem swojej własnej wersji.
Osobiście uważam jednak, że w 2018 roku będą obowiązywać dotychczasowe zasady i status quo zostanie utrzymany. W takim wypadku Polska powinna redukować swoje zadłużenie korzystając ze sprzyjającej koniunktury i inwestycji, które w przyszłym roku mają lawinowo u nas ruszyć.
Uważam, że uchwalanie budżetu z deficytem ma sens tylko, jeśli spełnione są wymienione przeze mnie wcześniej 3 warunki. Gwarantują one zwrot z poniesionych kosztów zadłużenia. Uchwalając budżet z deficytem jesteśmy skazani na łaskę międzynarodowych instytucji finansowych, co znacznie utrudnia powrót do podmiotowości naszego państwa.
Miłosz Tamulewicz
Socjalnacjonalista - Rzecz o polityce społecznej
Chciałoby się powiedzieć, że polski ruch narodowy przeżywa swoistą ewolucje, a stanie w wygodnym rozkroku pomiędzy "socjalizmem" i "kapitalizmem" to problem natury abstrakcyjnej. Niestety, nie jest to prawdą. Mimo upływu wielu lat, polskie środowisko nacjonalistyczne nie wypracowało żadnej własnej koncepcji ekonomiczno-gospodarczej, która byłaby jakkolwiek reprezentatywna dla większej części tego środowiska. Polscy nacjonaliści wiele do powiedzenia mają w kwestii polityki historycznej, religii, geopolityki oraz bieżących wydarzeń, aczkolwiek gdy przychodzi do dyskusji na tematy związane z systemami gospodarczymi i polityką społeczną, solidarnie nabierają wody w usta, operują ogólnikami lub powielają opinie ludzi, którzy służą innej sprawie. Ciężko jest wypowiadać się na takie tematy, gdy nie jest się świadomym tego, czemu cała ta polityka ma służyć - w swoim krótkim eseju postaram się wyjaśnić dlaczego pojęcie takie jak "sprawiedliwość społeczna" powinno być najistotniejszym ideologicznym paradygmatem nacjonalistycznego punktu widzenia na politykę społeczną, a także wskażę konkretny system gospodarczy, w którym wizja sprawiedliwości społecznej jest realna.
Czym jest polityka społeczna i jaka jest jej rola? Polityka społeczna jest to zbiór rozwiązań i działań, które rządzący realizują w celu zaspokojenia potrzeb społeczeństwa oraz w celu negowania istotnych problemów, takich jak np. ubóstwo, bezrobocie lub nierówności społeczne. Dla podbudowy merytorycznej przytoczę jeszcze definicję naukową - prof. A. Rajkiewicz definiuje politykę społeczną w taki sposób: „Polityka społeczna to sfera działalności państwa, innych ciał publicznych i sił społecznych, która zajmuje się kształtowaniem warunków życia ludności oraz stosunków międzyludzkich.” (1)
Polityka społeczna jest działalnością na wielu płaszczyznach - demograficznej, zatrudnieniowej, mieszkaniowej, migracyjnej czy zabezpieczeniowej; a jej specyfika polega na wzajemnej współzależności wszystkich części składowych z innymi sektorami polityki państwa, w szczególności z systemem gospodarczym oraz z polityką fiskalną. Polityka społeczna dąży do społecznego postępu oraz wyeliminowania lub ograniczenia wszelkich patologicznych zjawisk, które paraliżują społeczeństwo. Obecny w polskiej konstytucji model "społecznej gospodarki rynkowej" jest w rzeczywistości systemem kapitalistycznym, w którym pod uwagę bierze się pewne potrzeby społeczeństwa - wymusza więc pewien kompromis interesów pomiędzy "klasą posiadającą" oraz większością społeczeństwa. Niestety, kompromisy (już w samym swoim założeniu) mają to do siebie, że nie satysfakcjonują żadnej ze stron - w tym przypadku nie satysfakcjonują ani wąskiej grupy beneficjentów kapitalizmu, ani mas pracujących na dobrobyt polskiej klasy posiadającej. Dla nacjonalisty oczywistym wydaje się fakt, że istniejący status quo należy zmienić, a politykę społeczną kształtować tak, by powolnie wymierający naród polski mógł wyrwać się z demograficznego niebytu, w którego odmęty spycha nas globalny system kapitalistyczny.
Polsce potrzeba systemu, w którym sprawiedliwość społeczna będzie ideowym pryncypium - rolą nacjonalistów jest takiego systemu zaproponowanie. By stymulować wskaźniki demograficzne, najpierw trzeba zbudować system, w którym ludzie będą stabilnie żyć na odpowiednio wysokim poziomie - Polacy potrzebują wypłaty z uczciwą siłą nabywczą, stabilnych warunków zatrudnienia, powszechnego dostępu do mieszkań oraz poczucia pewności, że w razie jakichkolwiek życiowych problemów mogą liczyć na pomoc ze strony państwa. Potrzebna jest także gwarancja uczciwej emerytury, której wartość będzie niezależna od inflacji lub wahań koniunkturalnych, a która adekwatna będzie do dotychczasowego poziomu życiowego. Potrzeba gruntownej zmiany na poziomie systemowym, potrzebne na to wszystko są też pieniądze. Skąd je brać?
Zwróciłem uwagę na współzależność polityki społecznej od polityki ekonomicznej i gospodarczej - właściwie cała polityka jest siecią zależnych od siebie powiązań, stąd też naturalnym wydaje się być fakt dyslokacji - redystrybucji środków finansowych pomiędzy poszczególnymi finansowymi sektorami państwa. Istnieją kraje takie jak Szwecja, w których pieniądze na politykę społeczną pochodzą (w znacznej części) z podatków płaconych przez znajdujące się w prywatnych (szwedzkich) rękach korporacje, lecz w kraju tak skolonizowanym gospodarczo jak Polska, wpływy z podatków od firm nie stanowią zazwyczaj nawet dziesiątej części rocznych wpływów budżetowych. By zaoferować społeczeństwu politykę socjalną na odpowiednim poziomie, pieniędzy na nią należy szukać poza kieszenią statystycznego podatnika - samo podwyższanie powszechnych ciężarów podatkowych (PIT, VAT) celem poprawy jakości życia jest nieefektywne. Polska gospodarka potrzebuje gruntownej przebudowy, akumulacji kapitału w polskich rękach, repolonizacji rynku i pieniędzy pochodzących z podatków zarówno od prowadzących działalność na terenie Polski firm, jak i dywidend pochodzących z państwowych/publicznoprywatnych spółek. Przełożenie nacjonalizmu na płaszczyznę polityki społecznej i gospodarczej to socjalizm stosowany w praktyce, innej drogi nigdy nie było i nie ma.
Socjalnacjonalista
(1) A. Chłoń-Domińczak, M. Góra, Polityka społeczna – podstawowe cele, funkcje i zasady [w:] https://www.e-sgh.pl/niezbednik/plik.php?id=27285092&pid=2335
Mariusz Patey - Wokół „Akcji Wisła”
Wraca ostatnio temat akcji Wisła. Przypomnijmy, komuniści kontynuując politykę przesiedleń ludności białoruskiej i ukraińskiej na tereny BSSR i USSR prowadzonej już od 1945 r tym razem zdecydowali się wysiedlić głownie greckokatolickich Ukraińców, Ł0mków i Bojków na tzw. Ziemie Odzyskane. Przy tej okazji powtarza się ciągle mity wyprodukowane przez propagandę komunistyczna. A w dużym skrócie prawda wyglądała z duża dozą prawdopodobieństwa jednak inaczej.
Niektórzy dowódcy UPA w 1945 r uznali już milcząco swój błąd strategiczny polegający na niedocenieniu siły Sowietów i przecenieniu możliwości Niemców. III wojna światowa oddala się w bliżej nieoznaczoną przyszłość, a alianci podchodzili z dużą dozą nieufności do przedstawicieli wszelkich niedemokratycznych nurtów politycznych. Po II wojnie światowej miast plebiscytów i referendów o przyszłości spornych ziem dawnej Rzeczpospolitej decydować miała siła Armii Czerwonej i aparatu bezpieczeństwa komunistycznej władzy. W tych warunkach nawiązana została (na poziomie taktycznym) współpraca AK-WiN z lokalnymi strukturami UPA. Ustały napady na polska ludność cywilna. Również podziemie narodowe zaczynało czynić rozeznanie na temat możliwości zawieszenia walk i skierowania sił przeciw komunistom i NKWD. Znana jest historykom misja podpor. Stanisława Kossakowskiego z NZW (co prawda nie udana ).
Doszło do spektakularnej, wspólnej akcji Polaków i Ukraińców przeciwko sowiecko-komunistycznej władzy w Hrubieszowe i uwolnieniu przetrzymywanych w lokalnym więzieniu żołnierzy polskiego podziemia.
Współpraca została przerwana, bowiem w tym czasie komunistyczne formacje zbrojne, KBW, komunistyczna agentura ulokowana w lokalnych wiejskich samoobronach, LWP i NKWD w polskich mundurach zaczęły prowadzić pacyfikacje wsi ukraińskich. Cel był jasny -- sprowokowanie UPA do dalszych działań przeciw ludności polskiej. Niestety, ta prowokacja komunistom się udała. Współpraca polskiego i ukraińskiego podziemia została wstrzymana. Rzezie kontynuowano. Mitem jest zatem zaangażowanie się komunistycznych sił bezpieczeństwa w walkę z ukraińskim podziemiem w celu ochrony ludności polskiej. Celem było tylko i wyłącznie utrwalenie "władzy ludowej". Polacy w tej grze o tron traktowani byli przez komunistów czysto instrumentalnie.
UPA działała dłużej niż WiN, dlatego że NKWD,UB i KBW skupiły się na walce z polskim podziemiem, nie ukraińskim. UPA była im czasowo potrzebna by budzić strach i legitymizować władze ludowa na tamtym obszarze.
Ciekawe, że czasem dochodziło do współdziałania NKWD z oddziałami ukraińskimi przeciwko polskim organizacjom podziemnym. Rozbudzane były nadzieje na przesuniecie granicy polsko sowieckiej jeszcze bardziej na zachód.
Dochodziło też do prób wciągniecia polskiego podziemia do współpracy z komunistyczną administracją na odcinku ukraińskim. Chodziło o wsparcie polityki przesiedleń Ukraińców na tereny USSR.
Polityka dziel i rządź władz komunistycznych była skuteczna, bowiem grała na istniejących animozjach polsko-ukraińskich. Dziś wiemy, że "Akcja Wisła" miała inne cele niż zniszczenie UPA (to było załatwione jakby przy okazji). Celem komunistów było przeprowadzenie eksperymentu społecznego najpierw na ziemiach przyłączonych a potem w całej Polsce. By zacząć komunizację mieszkańców zagospodarowujących Ziemie Zachodnie postanowiono wymieszać ludność polską przybyłą z Kresów (jak liczyli komuniści wykorzeniona i wdzięczna Armia Czerwona za ocalenie z rzezi Wołynia i Małopolski Wschodniej) z ukraińską i żydowską. Taki miks gwarantował, że to "władza ludowa" miała być oparciem, gwarantem bezpieczeństwa i arbitrem w sporach.
Eksperyment częściowo się udał. Mieszkańcy ziem zachodnich głosują po dziś dzień częściej na post komunistów, mniej są przywiązani do tradycyjnych wartości, słabsze są więzi rodzinne i więcej notuje się rozwodów. Tam też powstawały polskie sowchozy i kołchozy. Do dziś więcej na Ziemiach Zachodnich własności państwowej, mniej rodzinnych gospodarstw rolnych niż w innych regionach kraju. Oczywiście, wielu Polaków kresowych nie dało się uwieść komunistycznej propagandzie i trwali w biernym oporze. To z nich wyrósł ruch społeczny Solidarność Wrocławia, Szczecina, Gdańska, Olsztyna.
Wracając jednak do końca lat czterdziestych, akcja Wisła była ścisłe powiązana z operacjami przeprowadzonymi w ZSRS na ziemiach zabranych. Nie bez przyczyny Rosjanie przyjmowali chętniej prawosławnych Ukraińców z Chełmszczyzny, ale nie bardzo chcieli unickich Łemków z Bieszczad.
W tym czasie trwała bowiem walka z unitami w USSR – aresztowania, rabunek mienia a w końcu przymusowe włączenie kościoła greckokatolickiego do struktur cerkwi prawosławnej wytworzyło silną opozycję wiernych do władzy sowieckiej. Stalin zresztą, nasiedlał intensywnie polskie województwa wschodnie zabrane nam ludnością rosyjską. Tylko jej wierzył. Nie chciał zatem kolejnej fali repatriantów wrogo nastawionych do władzy sowieckiej.
We Lwowie w 1950 r ludność rosyjska stanowiła 20% mieszkańców. Ukraińców zatem, w 1947 r już nie chciał. Sam zresztą przesiedlił w tym czasie około 70 tysięcy Ukraińców na wschód.
Ukraińcy zamieszkujący Polskę nie ciesząc się zaufaniem i sympatią Polaków (co zrozumiałe) mieli posłużyć do łatwiejszej komunizacji polskiego społeczeństwa. Wiele wiosek ukraińskich było zresztą skomunizowanych i wrogo nastawionych nie tylko do naszego podziemia, ale także do UPA. Stwierdzenie, że komuna nie mogła sobie poradzić ze słabnącą partyzantką upowska (w 1947 r liczyła ona raptem 1500 ludzi) też można między bajki włożyć. Do apologetów władzy komunistów, którzy szukają dobrych intencji w działaniach Stalina jedna uwaga – jeśli Stalinowi drogi byłby los polskiej ludności to nie paktowałby z Hitlerem i nie dokonałby rozbioru Polski.
Mariusz Patey
Jarosław Ostrogniew - Memy, metapolityka i wojna tajemna
Aktywizm internetowy nie ma zbyt dobrej prasy. Powodem tego jest prawdopodobnie fakt, że zbyt dużo ludzi poświęca się tylko niemu, zaniedbując inne pola działalności. Dlatego zapominamy o dobrych stronach aktywizmu internetowego i o tym, że przynosi on także wymierne efekty.
W anglojęzycznym światku nacjonalistycznym, czy tożsamościowym, dużo o aktywizmie internetowym myślą, mówią i piszą, ponieważ to właśnie dzięki obecności internetowej, szeroko rozumianej „alternatywnej prawicy”, udało się zaistnieć. Środowisko to najpierw działało jedynie w przestrzeni wirtualnej, a gdy zaczęło to przynosić efekty na płaszczyźnie materialnej, przenieśli swój aktywizm także poza rzeczywistość wirtualną. Dlatego pozwalam sobie czerpać tutaj pełnymi garściami z tego, co przedstawiciele tego środowiska piszą w esejach, mówią w podcastach, czy dyskutują w grupach i na forach.
Internet – nowy front walki
Rozpowszechnienie nowych technologii – zaawansowany i tani sprzęt dostępny dla większości społeczeństwa – sprawiło, że internet zawędrował pod strzechy. Architekci systemu myśleli, że umożliwi to pełną kontrolę i doskonałą propagandę, docierającą dosłownie do wszystkich. Rzeczywiście – inwigilacja nigdy nie była większa, nigdy też propaganda nie miała takiego pola rażenia. Ale łatwość w obsłudze i powszechność technologii doprowadziły do czegoś jeszcze – opór na poziomie propagandowym jeszcze nigdy nie był tak prosty.
W epoce druku, a potem telewizji, radia i prasy, asymetria między systemem a jego przeciwnikami na poziomie propagandowym była gigantyczna. W poprzedniej epoce naprzeciwko gazet, programów radiowych i telewizyjnych trafiających do prawie całego społeczeństwa, książek trafiających do całej koncesjonowanej elity, stały ulotki i samizdaty krążące w drugim obiegu, trafiające z rąk do rąk wśród nielicznej i zamkniętej kontrkultury buntowników. Obecnie memy czy filmiki trafiają nawet do całkiem przypadkowych osób i zasiewają w ich umysłach ziarno zwątpienia w oficjalną narrację propagowaną przez system.
Internet nie jest już jednak tymi dzikimi polami czy nowym pograniczem, na którym poruszają się tylko wytrawni znawcy ezoterycznych arkan tajemnej wiedzy obsługi komputera. Internet trafił pod strzechy – jest terenem, po którym (najczęściej w telefonie) gromadnie wędrują profańskie masy niewtajemniczonych, czyli po prostu normiki. To oswojenie Internetu wiąże się z kolejnym zjawiskiem – tak jak na Dziki Zachód po pierwszych osadnikach, szukających szczęścia poza prawem i poza powszechnie przyjętymi normami, przybywają przedstawiciele państwa, którzy chcą zaprowadzać swoje prawo i wszystko kontrolować. Z tą różnicą, że na wirtualnym pograniczu to nie państwo stanowi forpocztę starej cywilizacji, tylko międzynarodowe korporacje, które zmieniły internet w kolejny towar i kolejną przestrzeń wymiany handlowej. To one dążą do monopolizacji kontroli nad treściami pojawiającymi się w internecie. To dla nich największym zagrożeniem są wszelkie różnice między ludźmi – zwłaszcza te wrodzone – i wszelki ideologie na tych różnicach bazujące, a zatem także nacjonalizm. Idealnym społeczeństwem dla międzynarodowych korporacji jest wielorasowy bazar, na którym onieśmielona wyborem i przepychem towarów wymieszana etnicznie gawiedź pokornie przechadza się między straganami liberalnego oligopolu.
Problemy cenzury internetu, ograniczania dostępu, pośredników między twórcami a odbiorcami – nie powinny nas zniechęcać, bo to znaczy, że nasze działania przynoszą efekty! Inaczej nie wywołałyby tak ostrej reakcji systemu. I tak jak wraz z postępem w budowie socjalizmu walka klas zaostrza się, tak wraz z cywilizowaniem internetu wzrasta kontrola i cenzura. Powinniśmy korzystać z tego, że sytuacja jest wstępnie rozpoznana i pewne strategie wypróbowane. Może być tak, że internet rozpadnie się na dwa internety – dla normików i dla kumatych, ale wtedy będziemy się zastanawiać nad nową strategią. Nie powinniśmy jednak liczyć na to, że obudzimy memami szerokie masy internetowego ludu. Powinniśmy kierować nasz przekaz do najlepszych 10% społeczeństwa, zwłaszcza do młodych, starać się przekonać znaczącą część z nich. Normalni ludzie zostaną przekonani niejako przy okazji.
Internet nie jest wirtualnym sznurem, na którym nacjonaliści powieszą liberałów. Nie jest nawet bronią, którą odetniemy jedną z głów hydry. Ale jest nowym polem walki, na którym nowi, młodzi i myślący, nacjonaliści odnoszą i będą odnosić liczne zwycięstwa. Dlaczego? Dlatego że w internecie toczy się walka metapolityczna – walka idei, a nasze idee są po prostu lepsze. To nie my musimy ukrywać dane na temat przestępczości i imigracji, ukrywać niewygodne fakty historyczne. Po naszej stronie stoi prawda i musimy umieć to wykorzystywać.
I tutaj dochodzimy do najciekawszej części rozważań nad walką w internecie – do jej związków z wojną psychologiczną, wojną tajemną oraz metapolityką, a więc do ezoterycznego wymiaru walki ideowej toczonej w wirtualnej rzeczywistości.
Wojna psychologiczna, metapolityka, wojna tajemna
Zjawisko, nazywane kiedyś wojną psychologiczną, to po prostu znana wszystkim propaganda. Chodzi w niej o to, żeby poza standardowymi działaniami wojennymi osiągnąć cele prowadzące do zwycięstwa nad wrogiem. Z jednej strony dąży się do demoralizacji wroga, zastraszenia go, czy skłonienia do dezercji czy złożenia broni. Z drugiej – do podniesienia ducha bojowego we własnych szeregach. Wojna psychologiczna – podobnie jak zwyczajna wojna – toczy się zawsze najbardziej skutecznymi dostępnymi metodami. I tak jak w XXI wieku nie warto rzucać się z dzidą na myśliwce wielozadaniowe, nie warto rzucać się z drukowaną ulotką na nowoczesne media cyfrowe. Obecnymi środkami wojny psychologicznej dostępnymi dysydentom są przede wszystkim kanały wirtualne – profile na portalach społecznościowych, rozpowszechnianie memów, czy zorganizowane trollowanie.
Wojna psychologiczna jest blisko związana z metapolityką. Czym jest metapolityka? Najprościej rzecz ujmując – są to idee i wartości, które porządkują polityką. A więc są to pewne aksjomaty, z którymi w ramach określonego systemu muszą się zgadzać wszyscy gracze polityczni – inaczej zostają usunięci poza nawias tego, co dopuszczalne. Należy podkreślić, że wojna psychologiczna prowadzona przeciw systemowi na froncie wirtualnym wprost odwołuje się właśnie do metapolityki – poważni przeciwnicy systemu, a więc nacjonaliści, identaryści, tradycjonaliści, żądają rewolucji metapolitycznej: całkowitej zmiany idei porządkujących dyskurs polityczny. I to właśnie na poziomie wojny psychologicznej najłatwiej można do tychże idei bezpośrednio się odwoływać.
I tutaj właśnie wkracza poważnie rozumiana ezoteryka. Jeden z najważniejszych przedstawicieli radykalnego oporu przeciw współczesnemu światu – Julius Evola – opisywał zjawisko wojny tajemnej. Była to wojna, którą agenci globalnego przewrotu (czyli siły Anty-tradycji), prowadzą przeciwko przedstawicielom Tradycji. Nie rozważajmy tutaj wszelkich różnic ideowych między nami a Evolą, czy wszystkich konkretnych metod prowadzenia wojny tajemnej, które ten nasz Marcuse (tylko lepszy!) opisuje.
(Warto od razu nadmienić, że Evola przejął ten termin od Leona de Poncins, który uważał, że wojna tajemna to walka, którą wolnomularze prowadzą przeciw kościołowi katolickiemu. I należy od razu zaznaczyć, że całkowicie błędnym tłumaczeniem jest „wojna okultystyczna” - okultyzm to określony nurt filozoficzny i religijny, którego Evola nie był przedstawicielem.)
Do idei wojny tajemnej powrócił niedawno jeden z najciekawszych eseistów z kręgu amerykańskiej alternatywnej prawicy - Lawrence Murray. Zauważył, że wojna tajemna jest zewnętrznym przejawem wojny duchowej. Zatem wojna materialna to przedłużenie polityki, a wojna tajemna to przedłużenie metapolityki. Według Murray'a wojna tajemna jest blisko związana z wojną psychologiczną – ma ona wywołać określone reakcje u wroga, wzmocnić własne siły, a także przekonać niezdecydowanych do naszych idei. Ucieleśnieniem tej wojny jest obecnie właśnie internet. Nacjonaliści i tożsamościowcy byli w stanie odnosić w niej zwycięstwa właśnie dzięki redukcji asymetryczności między systemem, a jego przeciwnikami w rzeczywistości wirtualnej, a także dzięki sprawności młodego pokolenia w działaniu w internecie.
Memy i magia
Ezoterycznych aspektów wirtualnej walki idei pojawia się jeszcze więcej. Miguel Serrano – u którego geniusz zawsze niebezpiecznie miesza się z obłędem – powiedział, że Internet jest obsesją określonej mniejszości, ponieważ jest on ucieleśnieniem ich dążenia do zakrycia rzeczywistości. Rzeczywistość wirtualna to ucieleśnienie Maji – zmiennej i wielokolorowej iluzji, znanej z filozofii Wedanty.
Paradoksalnie, jest to zbieżne z tym, co pisali analitycy z całkiem innej strony politycznej barykady. Francuski socjolog, jeden z głównych przedstawicieli postmodernizmu, Jean Baudrillard opisywał świat mediów (a więc także świat wirtualny) jako symulację. Jednak symulacja to nie jest po prostu odbicie rzeczywistości – to alternatywna rzeczywistość. Symulacja jest bardziej atrakcyjna od rzeczywistości i zaczyna ją wypierać, czego dowodem może być chociażby to, jak wielu ludzi wybiera gry komputerowe zamiast aktywności fizycznej czy pornografię zamiast seksu.
Internet rzeczywiście jest dziwnym poziomem rzeczywistości, który każdego myślącego człowieka musi skłonić do zadumy, a każdemu, kto jest obeznany z literaturą ezoteryczną, przyniesie na myśl wiele nieoczekiwanych skojarzeń. To właśnie w internecie niematerialne idee (tworzone w umyśle) mają najbardziej bezpośrednie przełożenie na rzeczywistość – tylko że na rzeczywistość wirtualną. Jednak co ciekawe – rzeczywistość wirtualna ma swoje implikacje w świecie materialnym.
Przywodzi to na myśl klasyczne działanie magiczne – wywoływanie efektu w bardzo subtelny sposób poprzez podejmowanie na pozór oderwanych od rzeczywistości czynności. Nie jest to nic nowego. Wystarczy przywołać pieśń, która zagrzewa do boju, slogan, który podchwytują większe grupy społeczne, książkę, która inspiruje do działania, film, który budzi lęk przed określonym zjawiskiem, a także sączenie idei do umysłów przez dzieła kultury. To jest właśnie wojna psychologiczna – i do pewnego stopnia to też jest wojna tajemna. Tylko że tym razem my też mamy możliwość podjęcia w miarę równej walki. Zgodnie z zachodnią myślą ezoteryczną, magia to poddawanie rzeczywistości zmianom poprzez wolę i wpływanie na świat materialny poprzez niematerialny. W internecie – podobnie jak w sztuce - rzeczy niematerialne są najbliższe naszych myśli i wyobrażeń.
Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych, Richard Spencer powiedział: „We memed Trump into existence” - „wymemowaliśmy Trumpa na prezydenta”. Jest to trochę prężenie muskułów na potrzeby uzyskania odpowiedniego efektu medialnego, ale jest w tym sporo prawdy. Środowiska szeroko rozumianej alternatywnej prawicy rzeczywiście wykonały ogromną pracę, prowadząc rzeczywistą wojnę propagandową przeciwko demokratom i konserwatystom w Internecie. Młode pokolenie białych wyborców najwyraźniej było języczkiem u wagi, który zadecydował o wyniku wyborów.
Dostrzegają to również nasi przeciwnicy ideowi i całkiem na serio obawiają się i próbują zwalczać naszą obecność w świecie wirtualnym. Dlaczego? Otóż tzw. „nowa lewica” uważa, że rzeczywistość nie istnieje - są tylko opinie, nie ma faktów, są tylko dyskursy, nie ma wydarzeń, jest tylko terytorium, nie ma mapy. A zatem, kto kontroluje dyskurs, kontroluje „rzeczywistość” - tworzenie mapy to tworzenie terytorium. Dlatego środowiska lewicowe z taką obsesją traktują symboliczny empowerement (wzmocnienie), przemoc symboliczną, medialną reprezentacją. Oni naprawdę wierzą, że jeśli zrobią odpowiednio dużo seriali, w których imigranci z Afryki Subsaharyjskiej będą przedstawiani jako bardziej inteligentni od Europejczyków, to w końcu rzeczywiście tak się stanie. Myślenie lewicowe pierwotnie wywodzi się z racjonalizmu, ale obecnie w gruncie rzeczy ma więcej wspólnego z tym, jak rzeczywistość postrzegał Aleister Crowley niż Karol Marks.
I właśnie dlatego lewicowcy tak poważnie traktują usuwanie z przestrzeni medialnej czy wirtualnej określonych symboli, znaków, myśli, idei, czy postaci. Wielokrotnie śmialiśmy się z tego, że są jak buszmeni, którzy wierzą, że jeśli ktoś zamieści w przestrzeni publicznej określony symbol, to sprowadzi na ziemię zło – jeśli ktoś narysuje swastykę, to nadejdzie armia nazistowskich zombie i zje mniejszości etniczne. I okazuje się, że do pewnego stopnia mieli rację.
Tak właśnie było z tą całą amerykańską alternatywna prawica. Większość postaci tego ruchu to dawni libertarianie, którzy całkiem na serio przełamali liberalną narrację, ale libertarianizm nie dał im właściwych odpowiedzi na najważniejsze pytania. Przypadkiem odkryli, że pewne zapomniane, ośmieszone i zakazane idee nacjonalistyczne dobrze opisują naszą rzeczywistość. Najpierw podeszli do tego ironicznie, potem bardziej poważnie. Podobnie było z ich memami – najpierw to były żarty, ale przyniosły realną zmianę i zaowocowały powstaniem realnego środowiska offline. W prowadzonej przez siebie wojnie psychologicznej zaczęli używać żaby Pepe, nadawali nowe znaczenia istniejącym memom i tworzyli nowe. W dość typowo subkulturowo-internetowym stylu zaczęli tworzyć własny hermetyczny język, aż w końcu dla żartu wymyślili religię ezoterycznego kekizmu (bazującą na fakcie, że egipski bóg chaosu Kek miał postać żaby i na jednym z jego wizerunków widać postać, która wygląda, jakby siedziała przy komputerze). Zaczęli bawić się w szukanie skojarzeń, dostrzeganie w zbiegach okoliczności czegoś więcej niż tylko przypadek, zaczęli czytać i cytować Evolę, Guenona czy Serrano. Dość dziwną drogą doszli (czy raczej - wrócili) do tego, co można nazwać myśleniem tradycyjnym – rzeczywistość wykracza poza to, co możemy zmierzyć i zważyć.
Kolejne przykłady udowadniają, że „meme magic is real” („magia memów działa”). Rzeczywistość istnieje niezależnie od tego, co o niej myślimy – świat materialny nie zniknie, gdy człowiek zamknie oczy, a świat wirtualny nie przestanie istnieć, gdy człowiek się z niego wyloguje. I jeżeli wojna tajemna jest prawdziwa, a bronią w niej jest internetowa propaganda, nie ma różnicy, czy będzie ona dokonywana ironicznie – powinna przynieść określone realne efekty. Tak samo jak nie ma różnicy czy strzelając z pistoletu mamy do tego ironiczny stosunek – pocisk i tak dosięgnie celu i zada określone straty.
Zakończenie
Na koniec zastanówmy się, jaka może być nacjonalistyczna perspektywa internetu i internetowego aktywizmu.
Przede wszystkim, nie podzielamy przekonania o tym, że świat nie istnieje poza naszymi przekonaniami. Rzeczywistość materialna istnieje, a mapa to nie terytorium. Ale rzeczywistość wirtualna także została przywołana do istnienia, a mapowanie terytorium wpływa na jego postrzeganie. Rzeczywistość wirtualna jest po prostu kolejnym elementem współczesnego świata, który w najbliższym czasie nie zniknie.
Nie uważamy również, że rzeczywistość wirtualna zastąpiła materialna. Rzeczywiście – symulacja dąży do wyparcia życia offline. To, że zgadzamy się z diagnozą pewnych autorów, nie znaczy, że zgadzamy się z prognozą. Jak zauważył Guillaume Faye – nie jesteśmy deterministami technologicznymi. Nie wierzymy w liberalne kłamstwo końca historii, czy globalistyczne opowieści o nieuchronności nowego porządku światowego. Zaistnienie nowych technologii nie sprawiło, że możliwym jest tylko jeden sposób myślenia i jeden sposób życia wyznaczony przez architektów globalnego systemu. Archeofuturyzm to wykorzystanie nowych środków do starych celów. Ponadczasowe idee mogą być propagowane za pomocą zarówno druku jak i internetu.
Jak twierdził Martin Heidegger, zagrożenie technologii to nie same nowe technologie, tylko myślenie technologiczne – postrzeganie świata jako zasobu, który można dowolnie wykorzystać dla osiągnięcia zysku. Tak właśnie myślą architekci globalnego systemu. Myślenie technologiczne było obecne dużo wcześniej, niż pojawiły się pierwsze komputery. Naszym celem nie jest przekształcenie całego świata w globalny hipermarket. Jesteśmy strażnikami świata i obrońcami bytu, a więc wrogami myślenia technologicznego.
I to jest niezwykle ważny aspekt wewnętrznej walki duchowej – przekroczenie myślenia technologicznego. Świat jako wartość autoteliczna, którą należy bronić. Wartości duchowe zamiast materialnych, twarde idee przynoszące niepokój i ciężar odpowiedzialności zamiast miękkich mrzonek przynoszących radość z upadku, przyjaźń i braterstwo zamiast lajków i followersów, miłość i seks zamiast pornografii. Z takich pozycji można prowadzić wojnę tajemną, której jednym z przejawów jest wojna psychologiczna prowadzona w internecie.
Nie chodzi o to, żeby zastąpić aktywizm materialny aktywizmem wirtualnym – chodzi o to, że otwarty jest nowy front walki. I jest to szansa, którą można wykorzystać. Kiedyś środowiska alternatywne wobec systemu miały praktycznie zerową kontrolę nad tym, jak przedstawiano je w mediach. Można było zrobić najlepszą nawet demonstrację – ale co z tego, jeśli w gazetach wydrukują, w radiu powiedzą, a w telewizji pokażą przebitki z podstawionym gościem z flagą ze swastyką, lub co gorsze, w ogóle wszystko przemilczą. Teraz nawet jeśli media głównego nurtu pokażą coś w określony sposób, można poprzez media internetowe i portale społecznościowe stworzyć swoją alternatywną narrację i trafić z nią do tych mniej zorientowanych. Tak było w przypadku Marszów Niepodległości, gdy udało się przebić przez narrację tworzoną przez tzw. „profesjonalnych dziennikarzy”.
Świetnym przykładem dobrej kontroli płaszczyzny zarówno materialnej jak i wirtualnej są działania identarystów na zachodzie. Krótkie, niezapowiedzianie akcje, na których nie mogą pojawić się kontr-demonstranci, żeby jęczeć i rzucać w uczestników gównem, a mainstreamowi dziennikarze nie mogą narobić niekorzystnych zdjęć. Identaryści sami tworzą treści, które wrzucają potem do mediów społecznościowych – jeśli ktoś chce o tym pisać, musi korzystać z ich materiałów. Oczywiście nie są oni w stanie całkowicie kontrolować przekazu medialnego (obecnie nie mogą tego zrobić nawet media głównego nurtu, państwo, czy korporacje). Ale w ten sposób identaryści ustawiają narrację – cały dyskurs musi jakoś odnosić się do ich pierwotnej wypowiedzi.
Jeden z moich ulubionych obłąkanych geniuszy - Miguel Serrano - pisał, że współczesna walka o przetrwanie Europy toczy się na płaszczyźnie niematerialnej i od jej wyniku zależy to, czy przetrwamy i kto będzie rządził światem. Nieważne czy i w jakim stopniu zjawiska symboliczne mają charakter jedynie psychologiczny, wewnętrzny wobec umysłu, czy raczej obiektywny i duchowy, zewnętrzny wobec umysłu. Ważne że nasza walka toczy się faktycznie przede wszystkim o świadomość i ducha naszych otumanionych czy uśpionych pobratymców – i toczy się na płaszczyźnie symbolicznej, której istotnym przejawem jest rzeczywistość wirtualna. Kto chce walczyć i zwyciężać w tej symbolicznej i niematerialnej wojnie o ducha Europejczyków, tej kolejnej odsłonie wojny tajemnej, musi rozumieć, jak ta rzeczywistość funkcjonuje. System już traktuje tę nową odsłonę wojny tajemnej śmiertelnie poważnie – brytyjscy nacjonaliści już mają procesy karne za memowanie, a ich aktywność wirtualna może zostać zakwalifikowana jako działania zbrojne.
Carl von Clausewitz napisał: „Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”. Jednak w XXI wieku: „Wojna tajemna jest jedynie kontynuacją metapolityki innymi memami”.
Jarosław Ostrogniew
Michał Karpiński - Kamikaze – samobójcze ataki, duma i poświęcenie
„Wariactwo”, „szaleństwo”, „postradanie zmysłów”, i inne tego typu epitety, można usłyszeć streszczając historię japońskich Kamikaze z okresu Drugiej Wojny Światowej. Jednak czy są one słuszne? Co motywowało każdego z pilotów do tak szlachetnego czynu? Co czuli na chwilę przed wyruszeniem w ostatnią podróż? W niniejszym tekście postaram się nieco pochylić nad tą problematyką. We wstępie chcę zakomunikować, że nie będzie to tekst traktujący stricte o historii Japonii w obranym okresie. W głównym wątku nie skupię się również na samej ocenie działań wojennych. (Raczej będzie ona powierzchowna). Ponadto ważna pozostaje współczesna sytuacja duchowa samych Japończyków. Pożerani przez liberalizm obyczajowy i gospodarczy stali się „narodem korposzczurów”. Pozostawmy to ostatnie na inne rozważania, a może i nawet na osobny artykuł napisany w przyszłości.
Przechodząc do rzeczy, „Kamikaze” z języka japońskiego dosłownie oznacza „boski wiatr”. Nazwa ta pochodzi od potężnych tajfunów, które w XIII wieku zniszczyły mongolską flotę chcącą zaatakować Japonię. Natomiast oddziały pilotów-samobójców z okresu Drugiej Wojny Światowej, powstały wskutek niepowodzeń lotnictwa i floty japońskiej. (Miało to miejsce m. in. podczas Bitwy na Morzu Filipińskim. Ogromne straty poniosła także piechota japońska na Filipinach). Pomysł utworzenia oddziałów Kamikaze przypisuje się admirałowi Takijirō Ōnishiemu, a bezpośrednie uformowanie chorążemu Nakajimie i porucznikowi Inoguchiemu. Pierwsze, skoordynowane „Oddziały Boskiego Wiatru do Ataków Specjalnych”, złożone z ochotników, wyruszyły 25 października 1944 roku. Zaatakowały one kilka amerykańskich lotniskowców. W sumie na około dziesięć statków cało wyszedł tylko jeden – USS Fanshaw Bay.
Japonia to kraj silnego przywiązania do tradycji i własnej historii. Nie dziwi więc fakt, iż wojsko japońskie z okresu Drugiej Wojny Światowej, było mocno zakorzenione w samurajskim kodeksie Bushido. Oprócz niego funkcjonowały inne tradycyjne formy moralności. Po pierwsze spojrzenie na śmierć, a dokładniej – pogarda dla niej. Po drugie oddanie własnego życia za cesarza i ojczyznę. To ostatnie uznawano w omawianym okresie za najwyższy akt poświęcenia. W imię zasad tej kultury, opartej na takich formach moralności, przygotowywano fizycznie i duchowo bohaterów tego artykułu. Swoistym „rytuałem” pozostawała uroczysta wspólna kolacja z oficerem przed wylotem. W ten sposób podnosiło się morale żołnierza. Kolejną ceremonialną kwestią, pozostaje uniform zakładany podczas samobójczej misji. Piloci mieli na sobie odświętny mundur. W końcu synowie „Kraju Kwitnącej Wiśni” wylatywali na pewną śmierć, a martwych chowa się w strojach odświętnych. Oprócz tego, niektórzy z Kamikaze mieli przy sobie w chwili wylotu tantō. Dokładnie był to krótki miecz do rytualnego samobójstwa, używany niegdyś przez samurajów. Przekazywano go z pokolenia na pokolenie. Piloci mogli nim odebrać sobie życie, gdyby przeżyli samobójczy atak.
Ciekawym w tym okresie pozostaje wątek młodych Japończyków w okresie nauki. Podczas powstania sojuszu pomiędzy Berlinem, Rzymem i Tokio, a potem podczas wojny na Pacyfiku, japońscy uczniowie i studenci podzielili się na dwie „frakcje”. Jedni byli za „Osią”, drudzy za „Aliantami”. (Pośród tych drugich było bardzo wielu pacyfistów). Obie grupy różniły się od siebie. Dla przykładu, zwolennicy Aliantów w szkole zapisywali się na kursy z języka francuskiego, natomiast zwolennicy Osi na kursy z języka niemieckiego. Jedni i drudzy wierzyli w ewentualne korzyści związane z szerszą współpracą międzynarodową określonego sojuszu. Nagle zawrzało pośród studentów po komunikacie radiowym Cesarza Hirohito. Dotyczył on dokładnie poboru studentów do wojska. Dyskusje były bardziej zaciekłe niż wcześniej pośród uczących się. Większość z nich trafiła do sił powietrznych. Tam przechodzili odpowiednie szkolenie. Uczyli się m.in. sterowania samolotem. (Dla przykładu – pierwszym etapem było opanowanie szybowca). Szkolenia ograniczono w wyniku rozwoju działań wojennych i strat doświadczonych japońskich pilotów.
Na przełomie kwietnia i maja 1945 roku, Japonia została sama w walce z wrogiem. Po pierwsze wygasł pakt o nieagresji ze Związkiem Radzieckim. Po drugie, niedługo po tych wydarzeniach, III Rzesza skapitulowała. Początkowo Kamikaze odnosili sukcesy w bitwie o Okinawę. Niestety w czerwcu tego samego roku, została ona zdobyta przez siły alianckie. W wyniku tych wydarzeń, gen. Ushijima, dowodzący wojskami japońskimi na Okinawie, popełnił rytualne samobójstwo. 6. i 9. sierpnia tego samego roku, wojska amerykańskie zrzuciły bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki. W wyniku eksplozji nastąpiły ogromne straty wśród ludności cywilnej. Atak ten doprowadził do podpisania aktu kapitulacji przez Japonię. Wiceadmirał Matome Ugaki, nie mogąc pogodzić się z porażką, rozkazał przygotować kilka samolotów do ostatniego samobójczego ataku. Za jego czynem poszło więcej żołnierzy niż sam tego wymagał. W ten sposób, ponad dwudziestu Kamikaze wzbiło się w ostatni lot. Nie wszyscy jednak dolecieli do celu. W wyniku rozbicia się nie dotarły wszystkie samoloty – w tym ten, w którym znajdował się Ugaki.
Po wojnie została pamięć o Kamikaze w „Kraju Kwitnącej Wiśni”. Dokładnie w niewielkim miasteczku w południowej Japonii, zwanym Chiran, znajduje się „Muzeum Pokoju”. Poświęcone ono zostało lotnikom Kamikaze. Wybudowano je w 1975 roku. Można w nim podziwiać m. in.: eksponaty samolotów, rzeczy osobiste pilotów, ich listy i wiersze, a nawet zdjęcia z jednostek czy życia prywatnego. Co roku w dniu 15 sierpnia, nacjonalistyczne i patriotyczne japońskie ugrupowania zjeżdżają się do Chiran, aby oddać hołd poległym w tamtych dniach. W sferze kultury, poza wyżej wspomnianym Muzeum, można też polecić utwór zespołu z japońskiej sceny RAC, „Sledgehammer”, w którym oddają cześć pilotom Kamikaze[1].
Przechodząc do konkluzji w obranej tematyce, patrząc z podziwem na Kamikaze, nie pomijam ich rozterek na temat wojny i ataków samobójczych. Nie można również patrzeć na ich czyn przez pryzmat naszej kultury. Należy w tym wypadku zrozumieć ich tradycję i nieco zagłębić się w samą historię „Kraju Kwitnącej Wiśni”. Na początku formowania oddziałów Kamikaze dołączali ochotnicy. Z czasem jednak, gdy sytuacja wojsk japońskich na froncie słabła, nastąpiły pobory przymusowe. Ponadto, bohaterowie tego artykułu, pozostawili po sobie spuściznę źródłową. Chodzi dokładnie o ich listy i pamiętniki. Ułatwiają one zrozumieć w pewien sposób sferę psychiczną tych ludzi. Opisywali w nich m.in. swoje przemyślenia. W tym miejscu warto podkreślić moment, kiedy to Kamikaze ujrzeli swoje nazwisko na liście do następnego wylotu. Towarzyszyły im wtedy różne, czasem skrajne emocje: duma, radość, niezrozumienie i tęsknota za bliskimi, lub jak pisał Nagatsuka „(...) świadomość, że w tej ostatniej chwili nie będzie przy mnie nikogo bliskiego”. Czego by nie czuli, ze spokojem ubierali się w odświętne mundury. Następnie przewiązywali głowy opaską swego państwa. Z podniesioną głową, przy śpiewach kobiet, wyruszali w swą ostatnią podróż, z myślą o swojej misji i celu – pokonaniu wroga.
Banzai!
„– Pamiętaj jednak, synu, że siły fizyczne i moc materialna to rzeczy drugorzędne. Najważniejszy jest duch żołnierza, jego odwaga i determinacja, gotowość do najwyższych poświęceń. Duch żołnierza naszej rasy, Yamato-damashii! (...) Gdy Amerykanie stracą kilku ludzi, nie chcą dalej walczyć i poddają się. Traktują wojnę po kupiecku, jak ja traktuję sprzedaż konserw – Tamiro lekko skrzywił się na to porównanie. – Zastanów się, Taro. Przypuśćmy, że stu żołnierzy amerykańskich zostanie otoczonych przez przeważające siły naszych. Ilu z nich trzeba zabić, by reszta się poddała? – Dwudziestu, może trzydziestu... - zgadywał Taro. - Właśnie. (...) A teraz przypuśćmy, że zaistniała sytuacja odwrotna. Stu naszych otoczonych przez tysiące Amerykanów. Ilu z naszych trzeba zabić, by uzyskać poddanie się reszty? Taro wyprostował się dumnie. – Nasi nigdy się nie poddają!”.[2]
Michał Karpiński
Przypisy:
[1]. Sledgehammer – Kamikaze [w:] https://www.youtube.com/watch?v=5CY3DzIty-U , (dostęp 20 grudzień 2011 r.).
[2]. Bohdan Arct – „Kamikadze, boski wiatr”, pierwsze wyd. 1961 r., fragment.
Bibliografia:
1. Nagatsuka R.; „Byłem Kamikaze”; wyd. MON; 1979 r.
2. Flisowski Z.; „Burza nad Pacyfikiem”; wyd. Poznańskie; T. 1, 1986 r.; T. 2, 1989 r.
Paweł Doliński - Stawiajmy na przedsiębiorstwa państwowe!
Przedsiębiorstwa państwowe (pp) są nadal współcześnie istotnymi elementami bardzo wielu systemów gospodarczych, zarówno państw rozwiniętych, jak i rozwijających się oraz postsocjalistycznych. Wielu ekonomistów przewiduje, że w najbliższym czasie – ze względu na skutki kryzysu światowego lat 2008-2009 – ich zakres i znaczenie nie będzie się zmniejszać, a w niektórych przypadkach wzrastać. Z tego względu ważne jest, aby państwo Polskie zaczęło stawiać na własne przedsiębiorstwa nie tylko w zakresie sektorów strategicznych dla zapewnienia bezpieczeństwa narodowego, ale i w sektorach przemysłu i usług.
Analiza problemu miejsca, roli oraz zasad funkcjonowania przedsiębiorstw państwowych w różnych krajach prowadzi do dwóch istotnych – moim zdaniem – wniosków. Po pierwsze, w skali światowej istnieje silne zróżnicowanie udziału, a także funkcji pp w poszczególnych gospodarkach, a nawet w grupach krajów gospodarczo pozornie do siebie podobnych. Trudno tu dostrzec jeden wzorzec, który mógłby stanowić punkt odniesienia przy analizach porównawczych czy zaleceniach dla prowadzenia polityki gospodarczej. Na przykład w grupie krajów najbardziej rozwiniętych, o najwyższych wskaźnikach PKB per capita, można łatwo odnaleźć kraje, w których pp stanowią marginalną część gospodarki (np. Wielka Brytania, Stany Zjednoczone), a także kraje, w których pp są dość istotną jej częścią (np. kraje skandynawskie, ChRL). Istnieją kraje, w których zadania stawiane przed pp ograniczają się jedynie do rozwiązywania problemów zawodności rynku, ale są też kraje, w których pp realizują ponadto funkcje szczególne, najczęściej o charakterze pozaekonomicznym.
Po drugie, podobnie pluralizm występuje, gdy chodzi o zasady funkcjonowania pp. W szczególności o zakres i sposób wykonywania przez państwo uprawnień właścicielskich. Mamy w tym obszarze cały szereg odmiennych, szczegółowych rozwiązań i to w różnych wydaniach. Od takich, w których pp są w zasadzie niezależne od bieżących działań rządu, a państwo-właściciel świadomie upodabnia się do właściciela prywatnego, do takich, w których przedsiębiorstwa państwowe są operacyjnie nadzorowane czy nawet kierowane przez władzę polityczną. A w innym wydaniu nadzór właścicielski rozproszony na wiele różnych organów państwa i/ lub instytucji jedynie kontrolowanych przez państwo.
Przed państwem polskim i obecną ekipą rządzącą stoi obecnie wyzwanie, jaki model własności państwowej byłby najbardziej optymalny dla naszego kraju? Ostatnie 25 lat w Polsce na płaszczyźnie własności państwowej można określić hybrydą modelu postsocjalistycznego rozwiązaniami anglosaskimi. Konsensus waszyngtoński wymusił na Polsce pospieszną wyprzedaż majątku narodowego i zamykanie (nierentownych według liberalnych ekonomistów) większości przedsiębiorstw. Efektem jest współczesny obraz dominacji kapitału zagranicznego, znikomy udziału płac w polskim PKB oraz konkurencja na rynkach niskimi kosztami pracy, zamiast innowacyjnością. Natomiast te przedsiębiorstwa, które się zachowały mają charakter infrastrukturalny, działające w branżach o niskim poziomie konkurencji (poczta, kolej, energetyka). Przedsiębiorstwa te często mają formę prawną spółek akcyjnych z większościowymi udziałami państwa lub nawet mniejszościowymi przy zachowaniu kontroli korporacyjnej. Sposoby wykonywania nadzoru właścicielskiego ze strony państwa oraz zarządzanie tymi przedsiębiorstwami odbiegają od standardów dobrych praktyk menadżerskich. Regułą jest wykorzystywanie ich jako swoistego „łupu politycznego” przez kolejne ekipy polityczne.
Wielu nacjonalistów i narodowych radykałów uważa, że optymalny państwowy model własnościowy dla Polski to niemiecki lub szwedzki (ogólnie mówiąc skandynawski). Jednak czy rzeczywiście są one najlepsze pośród wszystkich dostępnych? W Niemczech, czy Skandynawii państwowa własność gospodarcza ma charakter zaszłościowy. Przedsiębiorstwa państwowe (wcześniej cesarskie bądź królewskie) są trwałym, choć nigdy nie dominującym, elementem tych gospodarek od setek lat. Ich udział wynosi od kilku procent (np. w Holandii, Belgii czy Szwecji) do 10–12 % (w Norwegii, Finlandii, Grecji czy Francji). Natomiast bezpośrednio po I wojnie światowej oraz w pierwszym dziesięcioleciu po II wojnie światowej udział ten był znacznie większy, rzędu 20–30 %. Przed II wojną światową powoływano i wykorzystywano przedsiębiorstwa państwowe w celu nadrabiania zaległości rozwojowych oraz budowaniu struktur państw narodowych. W ostatnim ćwierćwieczu zakres własności państwowej we wszystkich tych krajach znacząco się zmniejszył. Sprywatyzowane zostały państwowe telekomy, w wielu krajach linie lotnicze, w niektórych także poczta oraz koleje, czy udziały w bankach. Ewentualnie w krajach takich jak np. Norwegia celem pp jest działalność związana wydobyciem rodzimych bogactw naturalnych. Czy są to modele gospodarki satysfakcjonujące narodowych radykałów i socjalistów?
Interesującymi rozwiązania w gospodarce charakteryzuje się Chińska Republika Ludowa. Własność państwowa w Chinach jest bardzo obszerna, obejmuje zarówno przedsiębiorstwa małe, o znaczeniu lokalnym, jak i te największe. Funkcjonuje zarówno w sektorach bezpieczeństwa narodowego, jak w sferach konkurencyjnych jak usługi, czy przemysł. Ogółem w gospodarce wynosi ok. 30–40 %, a w grupie największych i najważniejszych przedsiębiorstw przekracza 60 %. Zasady nadzoru właścicielskiego państwa są słabo skodyfikowane. Ale jednocześnie chiński „kapitalizm państwowy” jest stosunkowo bezwzględny, a rola załóg pracowniczych pp niewielka. Strategia inwestycyjna i rozwojowa tych przedsiębiorstw z reguły odzwierciedla priorytety rządu chińskiego. Cele istnienia i funkcje gospodarcze pp w modelu chińskim ogólnie rzecz biorąc są podobne do modelu rosyjskiego, choć istnieją tu nieco odmienne akcenty, a także specyficzne różnice. Zasadnicze podobieństwo wynika z faktu pierwszeństwa celów pozaekonomicznych nad ekonomicznymi, przy czym, o ile w Rosji cele te bardziej dotyczą bieżących korzyści obecnej władzy, to w Chinach mają charakter bardziej strategiczny, są zorientowane na długookresowe korzyści państwa i wzmacnianie jego pozycji w gospodarce światowej. W Chinach, w przeciwieństwie do Rosji, głównie ze względu na wielką liczbę pp, nadzór państwa jest w znacznym stopniu zdecentralizowany. Władza centralna sprawuje bezpośrednią kontrolę jedynie nad ok. 120 kluczowymi podmiotami, często o charakterze konglomeratów, natomiast tysiące mniejszych podmiotów pozostaje w gestii władz lokalnych (regionalnych). Przedsiębiorstwa państwowe w Chinach – również w przeciwieństwie do rosyjskich – istnieją w najróżniejszych branżach, w tym zaawansowanych technologicznie, wiele z nich działa poza granicami kraju. Oznacza to, że są one poddawane ostrzejszej międzynarodowej konkurencji. W konsekwencji znaczenia nabierają czynniki efektywnościowe w ich funkcjonowaniu, a stawiane im cele pozaekonomiczne nie mogą być oderwane od bieżącej racjonalności funkcjonowania. Chiński model obala liberalny mit o braku innowacyjności państwowych przedsiębiorstw. Cechą charakterystyczną modelu chińskiego jest ponadto otrzymywanie przez pp znaczącego wsparcia finansowego od państwa, np. w formie udzielanych pożyczek.
Jak widać na powyższym przykładzie „Chiński smok” jest przykładem bardzo dobrze funkcjonujących przedsiębiorstw w gospodarce globalnej. Chociażby Sinopec w 2006 roku wykupił za 692 mln USD szyby naftowe w Angoli, przedsiębiorstwo CNPC wykupiło udziały w Petro Kazachstan, natomiast spółka CNOOC przeprowadziła dwa znaczące przejęcia - nabyła 45% udziałów w nigeryjskim przedsiębiorstwie naftowym ACPO oraz w 2012 roku przejęła kanadyjskie przedsiębiorstwo państwowe Nexen. W dziedzinie wysokich technologii przykładem może być przejęcie oddziału produkcji komputerów spółki IBM przez LENOVO oraz wykupienie przez TCL francuskiego producenta telewizorów Thomson oraz spółki Schneider Electronics.
W sferze odbudowania polskiego majątku narodowego przykładem nie powinny być – moim zdaniem – państwa zachodnie, lecz właśnie Chiny. Można się posilić rozwiązaniami państwa zachodnich w kwestiach budowy państwa z rozbudowanym zapleczem socjalnym lub podatkach, choć i w tej kwestii państwa Zachodnie się od lat stopniowo wycofują się na rzecz lobbingu dużego kapitału i obniżają stawki progresywne. Czy można szukać modelu optymalnego pp w innych krajach? W Rosji podmioty te, najczęściej prowadzące działalność w branżach tradycyjnych (surowcowych), z natury rzeczy nie podlegają silnej konkurencji międzynarodowej, szczególnie na poziomie innowacji, a dodatkowo są chronione i wspierane na różne sposoby przez działania administracyjno-polityczne. Wykorzystywanie bieżących zysków, a także ekspansja rozwojowa tych przedsiębiorstw, jest ściśle związana z realizacją celów politycznych aktualnej władzy, a kryterium ich prawidłowego działania wynika z możliwości realizacji narzucanych celów. Dodatkowo są one źródłem różnorakich, bezpośrednich korzyści materialnych dla elity władzy państwowej, czyli oligarchii.
W krajach gospodarek „wschodzących” takich jak Brazylia, Indie, czy państwa afrykańskie pp ciężko jest funkcjonować, gdyż obszary, na których działają są podmiotami globalnej gospodarki. W tym sensie są stosunkowo bezbronne wobec ekspansji globalnych korporacji, co wynika z kilku czynników: nieugruntowanych systemów politycznych, podatnych na korupcję administracji, braku rodzimych, prywatnych firm zdolnych do konkurowania z podmiotami zagranicznymi, braku obiektywnych mediów sprawujących kontrolę publiczną. W takich warunkach zasadniczego znaczenia nabiera problem zabezpieczenia rozwojowych interesów narodowych, których warunkiem jest miejscowa akumulacja, czego nie zapewniają globalne korporacje. Mimo wszelkich ich wad i nieefektywności ich przedsiębiorstw państwowych, są one i tak najprostszym możliwym panaceum na zagrożenia związane z globalnym otwarciem gospodarek oraz ekspansją globalnych korporacji.
Obserwując tendencje globalne można dojść do wniosku, że polskie przedsiębiorstwa państwowe powinny przejść z modelu postsocjalistycznego na model chiński/azjatycki, aniżeli zachodnioeuropejski. Jest to może kontrowersyjna rekomendacja, ale obserwując stopniowe wycofywanie się państwa z obszaru gospodarki, co jest widoczne na Zachodzie, współczesna recepta nacjonalistów dla Polski winna bazować na odmiennych rozwiązaniach. Spójrzmy na Chiny i dokładnie zbadajmy ich okres przejściowy i zobaczmy, co można przeszczepić na grunt Polski.
Paweł Doliński
Otto Auslegen - O współczesnej sztuce nacjonalistycznej słów kilka
I Czym byłby jakikolwiek ruch polityczny, czy społeczny, bez swojej sztuki i symboliki? To one są w stanie natchnąć istniejących już członków, ale i zarazem zachwycić osoby „spoza kręgu”. Nawet spróbować je rekrutować w swoje szeregi. Od zarania dziejów, każda ideologia i filozofia ciągnie ze sobą sztukę. Zaczynając od XVIII i XIX wiecznych rewolucjonistów, przez komunizm, faszyzm, nazizm, na beatnikach, skinach i punkach kończąc. Sztuka jest spoiwem, bez którego wiele tych ruchów byłoby pozbawionych swojego koloru i wyglądu. Bez niej wymienione grupy, prądy, ideologie i subkultury, nie przyciągnęłyby takiego zainteresowania i ciekawości opinii publicznej. Czy możemy sobie wyobrazić polskich powstańców listopadowych czy styczniowych bez ducha romantyzmu? Czy komunizm nie kojarzy się jednoznacznie z chórem Aleksandrowa i popularną pieśnią Katiuszą? Czy faszyzm nie jest po prostu polityczną formą futuryzmu? Czy nazizm nie nasuwa od razu pompatycznych marszy i cudnie oświetlonych przez Alberta Speera hal, na których przemawiał Adolf Hitler?
Ostatnie czasy pozwoliły na wzrost popularności nacjonalizmu. Widać, że wychodzi on powoli z ukrycia, ze swojego „skołtunienia”. Zauważalna jest też znaczna popularność zachodniego ruchu „Alt-Right”, oraz powstawania nowych ruchów nacjonalistycznych w Polsce. Wraz z nimi nadeszła „nowa fala” zainteresowania na wszystko to, co z tym nacjonalizmem związane – w tym ze sztuką. Zaczęliśmy więc odchodzić od „śmiesznych grafik” robionych prawdopodobnie w paint’cie, przechodząc do już nieco kiczowatych dzisiaj bluz z wilkiem czy husarią, lub nieco bardziej estetycznych grafik czy muzyki. Do niedawna te ruchy były skupione głównie wokół muzyki RAC, ze względu na dużą ilość skinheadów. Czasy jednak się zmieniają i do ludzi, którzy z ruchem zaczęli się identyfikować, taka estetyka już nie przemawia. Ruch potrzebował czegoś nowego, tchnienia świeżości, równocześnie jednak skorelowanego z przeszłością i tradycją. Odpowiedzią był – „Fashwave”.
II
Strony na facebooku, instagramie czy tumblerze zaczęły postować, dla niektórych dziwne, dla niektórych ładne i świeże barwne grafiki. Emanują one dużą gamą kolorów i estetyką lat 80 XX w. Łączą przy tym jasny i klarowny nacjonalistyczny przekaz. Wielu ludzi widząc ten rodzaj sztuki pukało się w czoło, śmiejąc się, że rzucający się od razu w oczy neonowy fiolet i róż nie jest „true”. Nie dostrzegali potężnego potencjału w tej paradoksalnie ortodoksyjnej i tradycjonalistycznej sztuce. Ale od początku.
Czym jest „Fashwave”? Jest swojego rodzaju syntezą między tradycyjną formą, a rozczarowaniem wynikającym z kondycji dzisiejszego świata i człowieka. Ujęty tam obraz emanuje egzystencjalnym bólem z iście surrealistyczną manierą. Sztukę tą można oskarżać o wiele rzeczy, począwszy od bycia zbyt „reakcjonistyczną” czy zbyt „progresywną”, lecz nic bardziej mylnego. Fashwave idealnie komponuje się z całym ruchem nowoczesnego nacjonalizmu. Tak jak Fashwave, jak i wspomniany nacjonalizm, mają ten lekko pchający przed siebie vibe (z ang. „wibracje”), przy jednoczesnym zachowaniu uwielbienia tego co przeszłe. Przyzwyczailiśmy się tak mocno do słowa „postęp” czy „progres”, że zapomnieliśmy, o co w nich tak naprawdę chodzi.
Jeśli spojrzymy na historię sztuki, możemy zauważyć ciekawy wzór: idąc od estetyki greko-romańskiej zobaczymy jej wskrzeszenie w renesansie, a następnie w oświeceniu. Końcowym ruchem kultywującym te wartości było nic innego jak „Art-Deco”. Wydaje się być to ostatni tak wrażliwy na piękno i zdrowy ruch artystyczny. W sztuce internetu, ruch, który ponownie przywrócił do życia apollińską estetykę był „Vaporwave”. A z tego wyrosły inne wszelkie „-wave'y”, w tym Fashwave. W ten sposób, zachowujemy integralność sztuki, rzeczywistą ciągłość, odwołanie do przeszłości w syntezie z nieubłaganym postępem.
Warto wspomnieć, że fashwave nie jest ani odwołaniem tylko do klasycystycznej estetyki, ani tylko do progresywnej wersji sztuki. Pozostaje balansem pomiędzy tymi dwoma. Tworzy swoistą syntezę. Sama antyczna figura powinna znaleźć się w muzeum, a sam progresywny przekaz powinien znaleźć się w koszu. Bez tej syntezy, bez współpracy tych dwóch najważniejszych części nie uzyskamy sztuki, która odwzorowuje to, czym jest nacjonalizm.
Chodzi w Fashwave zatem o łączenie dwóch czynników ze sobą, a nie proste replikowanie ich. Dokładniej rzecz ujmując zależy tu na korzystaniu z progresywizmu przy pomocy tradycjonalizmu. Oprócz tego, estetyka lat 80 i 90 XX w. to „niegdysiejsza przyszłość” obijająca się już o tzw. „retrofuturyzm”. Ponadto omawiane czasy to obraz, z którym dzisiejsi młodzi ludzie mogą się utożsamić. Po prostu znają je doskonale, jeśli nie z własnego życia, to z popularnych filmów typu np. „Terminator”. Jeśli Fashwave dotyczyłby tylko wspomnianych greko-rzymskich figur, opinia publiczna czy my sami, skreślilibyśmy go. Uznalibyśmy ten nurt za niepotrzebny, przestarzały i pretensjonalny. My, ludzie zachodu zatraciliśmy się w teraźniejszości, nie żyjemy ani przeszłością, ani przyszłością. Dżihadyści, którzy niszczą nasze miasta czy lotniska, w swoich tyradach przywołują terror krzyżowców sprzed blisko ośmiuset lat, i ponownie, a my? Jesteśmy „podłączeni” tylko w teraźniejszości, tak jakbyśmy mieli pamięć jedynie osób, które żyją tu i teraz, podczas gdy nasza cywilizacja to zbiór wielu pokoleń. Z racji tego, jednym z celów Fashwave'u jest wskrzeszenie przeszłości, przypomnienie ludziom o ich korzeniach i tchnienie tego w przyszłość.
III
Wspomniany „Vaporwave”, jako ruch artystyczny, zaczął się od post-ironii i anty-konsumpcjonistycznego podejścia. Na dobrą sprawę tego, czego chcemy jako nacjonaliści. Przecież jedną z wartości, jaka nam przyświeca w naszej idei to naród oparty na autentycznej, tożsamości i kulturze, związanej ścisłymi więzami pokrewieństwa, a nie na neoliberalnej mrzonce. Vaporwave jest parodią konsumpcjonistycznego stylu życia, jednocześnie uosabiając nostalgię wobec konsumpcjonizmu lat 80 XX w. Vaporwave, więc, jako przodek Fashwave'u, nie celebruje dzisiejszego świata, a jest estetycznym ubraniem obecnej ery, w której żyjemy (jakby niektórzy powiedzieli – „Kali Yuga”).
Wielu ludzi niesłusznie stawia Fashwave w zestawieniu obok postmodernizmu, w zdecydowanie pejoratywnym świetle. Ruch modernistyczny rozpoczął się na długo przed liberalną zarazą. Jego apostołami byli uwielbiani przez nas takie persony jak np. Filippo Tomasso Marinet. Drugi z nich to Juliusz Evola malujący dadaistyczne obrazy. Zmiana nadeszła na dobrą sprawę dopiero z okresem końca drugiej wojny. To wtedy powstawały takie ruchy jak np. niemiecki Bauhaus. Nurt ten był niczym innym jak powieleniem formy sztuki szkoły frankfurckiej.
IV
Dlaczego coś takiego powstaje w kuźni nowoczesnej sztuki, głównie internetowej? Co odróżnia taki nurt od grafik umieszczonych na bluzach z żołnierzami wyklętymi czy waleczną husarią? Ta estetyka, tak zwanych „narodowców” jest krótka, pusta i sztuczna. Oprócz tego jest ekwiwalentem odcinka „Sitcomu”. Warto podkreślić, iż to co my tworzymy, jest w stanie samo ewoluować, gdyż pewne estetyczne ideały są wieczne, tak jak Prawda.
Pamiętać trzeba, że są pewne rzeczy, które przemawiają do ludzi znacznie mocniej niż przeintelektualizowane teksty (jak np. ten). Język mitologii (w ujęciu m.in. Carla Gustava Junga) jest znacznie silniejszy niż mówione czy pisane słowo. To swoista część naszej świadomości i naszego mózgu, „wpisana” i „zakodowana w Europejczyków”, co odróżnia nas od innych ludzi na całym globie. Jak wspomniałem, znaczącą częścią tej sztuki pozostaje estetyka grecko-rzymskich figur czy odwołań do mitologii. Co jest tego powodem? Antyczne ideały to formy, które są nadal w nas żywe. Kluczem jednak jest postawienie ich w nowym świetle. „Starzy Bogowie” nigdzie nie odeszli, a syn powinien kontynuować dzieło ojca.
Niektórzy mówią, że wraz ze zrozumieniem sztuki, zaczyna się prawdziwa mądrość. Aby kontrolować jakąkolwiek idee, trzeba dzierżyć w dłoni (idąc ponownie tropem Carla G. Junga) wiedzę na temat tego, co nieświadome, archetypiczne i symboliczne. Następnie tchnąć w to w materialną formę. Bójcie się artystów, bo to oni w ostatnim stuleciu byli w stanie tworzyć i niszczyć najpiękniejsze rzeczy.
V
I słowem zakończenia: jeśli jesteś, drogi czytelniku, bardziej zainteresowany tematem to twoim przyjacielem pozostaje internet. Takich artystów jest na pęczki, w tym z polskiego „podwórka”. Począwszy od chyba najbardziej popularnego projektu „Polishwave”, prowadzonego przez „Neonową Rekonkwistę”. Przykładami zachodnich artystów to Neon Degrell oraz „naturewilldestroyyou” (obaj dostępni na deviantarcie). Warto wspomnieć w tym wątku, iż istnieją muzycy, którzy przez swój artyzm odwołują się do obrazu. Dokładnie chodzi mi tu o muzykę w stylu „synthu” żywcem ściągniętego z lat 80 XX w. Głównymi artystami są Xurious czy Joseph Retrostein.
Otto Auslegen
Antisocial Zine - MOSHPIT - AN ETERNAL TORCH CAN LIGHT A MILLION (2017)
Rok 2017 pod względem wydawniczym należy zaliczyć do udanych, a jedną z najbardziej szumnie zapowiadanych pozycji był trzeci w dorobku album jednego z głównych i aktywnych przedstawicieli nurtu NSHC - Moshpit, który ukazał się w grudniu pod tytułem "An Eternal Torch Can Light A Million" wydany znów w barwach niemieckiej wytwórni OPOS Records. Jakby tego było mało, to jeszcze w tym samym roku Loyalty Records postanowiło wypuścić na rynek ponownie CD nieistniejącej już węgierskiej grupy Voice Of Justice - "Eruption Of Hate", który pierwotnie ujrzał światło dzienne 9 lat temu, więc jest to nie lada gratka dla fanów twórczości wokalisty Koppany Pap.
Antisocial Zine - LEGITIME VIOLENCE - DEFENDS (2017)
Dwa lata przyszło nam czekać na nowy album Legitime Violence. Jak sami muzycy podkreślają - nie śpieszą się, są bardzo krytyczni wobec swojej twórczości i tak jak w przypadku poprzednich płyt, na długo przed premierą kolejnego krążka wypuszczali w sieć promo w postaci jakiegoś klipu (w tym przypadku do zeszłorocznego "Still Rock'N'Roll"). Poza tym należy dodać, że członkowie zespołu na co dzień zajmują się różnymi rzeczami, mają swoje obowiązki, także nie wszystko idzie w parze, tak jak można byłoby to sobie wymarzyć (wokalista Raf pracuje w fabryce i trenuje MMA, podobnie jak Ben, który poza pracą w fabryce uczy też muzyki...)
Michał Szymański - Posła Winnickiego walka z nacjonalizmem
Od kilku dni trwa festiwal, którego skali absurdu opisać nie sposób. Średnio raz na kilka lat jedna z telewizji, w swoim programie interwencyjnym, lubiła puścić reportaż o nacjonalistach, nazistach, skinheadach bądź innym tego typu środowisku. Ostatni materiał został jednak puszczony w najlepszym możliwym czasie antenowym, bo w sobotę wieczorem, przez TVN24, a atmosferę podgrzano zapraszając gości do studia. W ten oto sposób kilkuosobowa grupka (nie obrażając nikogo) średnio rozgarniętych osób, będących tak zagorzałymi czcicielami Adolfa Hitlera, że hymn SA "Die Fahne hoch" bohaterowie nagrania odśpiewali z kartki, w dodatku z umieszczonym na niej fonetycznym zapisem pieśni. Czy bardziej absurdalną jest zarejestrowana przez dziennikarzy sytuacja, czy też rozpętanie wokół tej maskarady burzy, w ramach której wypowiedziały się już chyba wszystkie najważniejsze osoby w państwie, to ciężko ustalić.
Niestety, swoje trzy grosze postanowił dorzucić poseł Robert Winnicki (któremu rykoszetem dostało się za całą tę sytuację, wszak medialny koncert stworzył odpowiednie połączenie, z którego jasno wynikało, że od paradujących w mundurach Wehrmachtu i SS neonazistów poprzez nacjonalistów aż do Roberta Winnickiego, jest całkiem niedaleka droga), który wraz z Krzysztofem Bosakiem na konferencji prasowej zapowiedzieli, że należy dokonać zmian w Kodeksie karnym, a ściślej rzecz ujmując w art. 256 kodeksu karnego. Jest to rzecz, moim zdaniem, alarmująca.
Jeśli ktoś jakimś cudem nie wie, czym jest ów przepis, to wyjaśnijmy, że jest to standardowy w państwach europejskich artykuł z ustawy karnej służący do walki z tzw. mową nienawiści oraz "faszyzmem". Oczywiście, w zależności od państwa, jest on mniej lub bardziej restrykcyjny i mniej lub bardziej wykorzystywany do zwalczania środowisk narodowych, te z kolei bardzo często domagają się jego zniesienia. W polskim przypadku mamy do czynienia, w paragrafie 1 niniejszego kodeksu do czynienia z penalizacją bądź to publicznego propagowania "faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju" bądź z nawoływaniem do "nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość". W przypadku drugiej części niniejszego przepisu możemy mówić, w gruncie rzeczy, o dużym szczęściu gdyż w zagranicznych realiach unormowania mają charakter o wiele bardziej restrykcyjny i bądź to rozszerzane są również na osoby LGBTQ(i kolejne literki których, niestety, już nie znam), bądź to określane po prostu mianem szerzenia nienawiści, co można rozszerzyć... no w zasadzie na wszystko. Co więcej, nasze szczęście polega na tym, że choć od lat środowiska liberalne przebąkują o konieczności dopisania do tej wyliczanki "nienawiści" na tle różnic seksualnych, to od wielu lat nikt tego przepisu w zasadzie nie zmieniał (z wyjątkiem, co ciekawe, pozytywnej zmiany dokonanej przez Trybunał Konstytucyjny w paragrafie 2, o którym mowa niżej).
No i ten przepis, żeby załapać plusy w politycznych notowaniach, postanowił zmienić poseł Winnicki. A przynajmniej zaproponować projekt ustawy zmieniającej kodeks karny.
Projekt ustawy ROZSZERZAJĄCEJ penalizację. No bo, wiadomo, Polacy, a zwłaszcza narodowcy, są ofiarami totalitaryzmów i takie tam.
Zanim zajmiemy się pomysłami pana posła, przypomnijmy, na czym polega problem. Otóż, nawet w doktrynie prawniczej zauważa się, że brzmienie przepisu "propagowanie faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju" jest bardzo nieostre, a przepisy prawa karnego powinny charakteryzować się jak największą precyzją. W przeciwnym razie obywatel nie tylko, że nie wie, czy swoim zachowaniem nie popełni przestępstwa, ale czy przy aktualnej atmosferze politycznej ktoś nie postanowi uznać jego czynów właśnie za "propagowanie innego ustroju zabronionego".
Pomińmy już w ogóle dyskusje na temat tego, czy włoski faszyzm miał charakter totalitarny czy też nie, bądź też czy nacjonalizm przedwojennego ONR-u, Żelaznej Gwardii, hiszpańskiej Falangi itd. miały charakter "faszystowski". Wystarczającym polem do nadużyć jest wszak sformułowanie "inny [niż faszystowski] ustrój państwa", co niekoniecznie musi oznaczać hitlerowski narodowy socjalizm czy komunizm, ale również może zostać rozciągnięte na wiele, wiele innych tradycji politycznych i ustrojowych. W dyskusji nad brzmieniem tego przypisu wskazywano, że traktując go bardzo szeroko grozi nam sytuacja, w której do więzienia trafić można za pochwałę ustroju Iranu a nawet... zaproponowanego przez Platona w "Państwie" hierarchicznego państwa filozofów.
Praktyczne zastosowanie tych przepisów to wiele spraw wytaczanych polskim nacjonalistom za falangi, krzyże celtyckie, saluty rzymskie, ale również przekreślone symbole sierpa i młota. Myślę, że najbardziej skandalicznym jest, z punktu widzenia ludzkiej przyzwoitości, jest fakt, że były prezes Młodzieży Wszechpolskiej chce zaostrzać przepisy, które kilka lat temu skierowano przeciwko wszechpolakom. Przypomnijmy, że w 2014 roku, z niewiadomych przyczyn, jakoś na Marszu Niepodległości wyparowały charakterystyczne szturmówki z Mieczem Chrobrego. Niedługo później na YouTube'ie odnaleźć można było film, zamieszczony przez jednego z działaczy MW, na którym widać policjantów "trzepiących" jeden z wielu busów wiozących do stolicy nacjonalistów a następnie rekwirujących organizacyjne flagi. Gdy jeden z wszechpolaków, oburzony, poprosił o podanie podstawy prawnej, policjant wypowiedział magiczne słowa - 256 k.k.
Pomysły posła Winnickiego są następujące. Chce on dodać przepis, który zakładać będzie, że "kto propaguje, oddaje cześć lub w inny sposób tworzy kult przywódców totalitarnych państw i formacji: Adolfa Hitlera, Józefa Stalina, Włodzimierza Lenina i Stepana Bandery, podlega karze grzywny, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2". Pan poseł chyba już zorientował się, jak wielki błąd uczynił w pierwotnym projekcie, gdyż brzmiał on "tworzy kult przywódców totalitarnych państw i formacji, W SZCZEGÓLNOŚCI...". Sformułowanie to sprawiałoby, że przepis ten nie ograniczałby się tylko do owej czwórki, lecz także do innych postaci. Kto wie, może chodziłoby o przywódcę totalitarnej formacji SS Heinricha Himmlera albo o szefa CzeKa Feliksa Dzierżyńskiego? Ale kto wie, może, zgodnie z logiką niektórych przedstawicieli organów ścigania i polityków, do więzienia można byłoby trafić np. za kult Corneliu Codreanu, Jose Antonio Primo de Rivery bądź Leona Degrelle'a, gdyż według niektórych historyków byli to "faszyści", a skoro "faszyści" to zapewne liderzy takich "totalitarnych formacji" jak Żelazna Gwardia, Falanga czy Christus Rex (że już nie wspomnę o Legionie Walońskim). Kto wie, być może prof. Jacek Bartyzel za swój słynny cichy toast za obrońców Berlina walczących w francuskim Legionie "Charlemagne", powinien (jeśli zdecyduje się kontynuować praktykę) trafić do celi? Dość zabawnym jest fakt, że Robert Winnicki z pewnością otacza ogromnym szacunkiem generała Franco, którego rządy w pierwszych latach miały charakter dotkliwie represyjny i zapewne niejeden historyk powołany przez sąd jako biegły powiedziałby, że Robert Winnicki, mówiąc głośno o wielkości Caudillo, złamał przepisy, które sam wymyślił. O tym, że ksiądz Pawski, spowiednik Bolesława Piaseckiego, wymyślił ideę "katolickiego totalizmu", a liderowi Ruchu Narodowo-Radykalnego, głoszącego wszak wizję "katolickiego państwa narodu polskiego" idea ta z pewnością się podobała, nie muszę chyba również nikomu przypominać.
Szczęśliwie, przynajmniej na razie, pan poseł postanowił wyciąć to nieszczęsne sformułowanie i ograniczyć się do tej czwórki. Nie sposób zapytać - dlaczego akurat oni, a nie np. Bolesław Bierut? Oczywiście, rozumiem, że chodziło o przywódcę III Rzeszy, przywódcę Rosji bolszewickiej, ZSRR podczas II wojny światowej oraz lidera OUN-B (choć tutaj można byłoby delikatnie wspomnieć, że myśl ustrojowa OUN była dość podobna do wielu ruchów narodowo-radykalnych, więc nie byłoby żadnych przeciwwskazań, by kiedyś posłowie dopisali do tej wyliczanki również Bolesława Piaseckiego), nie mniej jednak lista ta jest szalenie wybiórcza i niekompletna, uznaniowa. Jeśli bowiem przyjąć kryterium "rachunku krzywd", według którego chcemy karać za kult osób (rozumiem, że chodzi o jakiś ołtarzyk w domu?), które dokonywały zbrodni na narodzie polskim, to musielibyśmy dopisać również Hansa Franka jako generalnego gubernatora, całą wierchuszkę ZSRR z Mołotowem, Berią czy dowódcami Armii Czerwonej, Kłym Sawura jako głównego kreatora rzezi wołyńskiej, dowódców Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego... i tak można wymieniać w nieskończoność. W moim odczuciu jest to przepis napisany totalnie niezgodnie z techniką legislacyjną, tak niedbały, że pomijający słowo "publicznie", które znamy z art. 256 par. 1, a wówczas boję się nawet myśleć, jak tragiczne mogą być skutki jego wprowadzenia. Bo co oznacza "oddawanie czci"? Posiadanie książek o III Rzeszy łapie się pod "oddawanie czci" Hitlerowi? Za "Wojnę Hitlera" Irvinga albo jego biografię pióra Iana Kershawa będzie można iść siedzieć? A może za sformułowanie, że "Hitler był lepszy od Stalina", że "należało iść z Niemcami na Związek Sowiecki", co przecież jest już nie kontrowersyjną tezą historyczną lansowaną wyłącznie przez niepokornego profesora Wieczorkiewicza, ale od kilku lat dopuszczalnym w debacie historycznej stanowiskiem, wygłaszanym także na centroprawicy. Poseł Winnicki zapewne marzy też o tym, że wysłać Grzegorza Motykę za kratki, bo ten pisząc o Wołyniu przypomina, że w czasie rzezi Bandera to akurat siedział w Sachsenhausen. A kto wie, może to już niedaleka droga do "tworzenia w inny sposób kultu"?
Oczywiście, na pewno nikomu popierającemu takie rozwiązania, w ramach czarnego poczucia humoru, nigdy nie zdarzyło się nikomu zaśpiewać jakiejś przyśpiewki, w której padałyby ciepłe słowa pod kierunkiem któregoś spośród wymienionych totalitarnych przywódców, może jednak jakiś młody działacz narodowy takim głupkowatym poczuciem humoru się wykazuje a lex Winnicki wysłać go może za kratki. W to, że poseł Winnicki nie śpiewał nigdy takich piosenek, wierzę z całego serduszka, przecież nie napisałby prawa, które sam łamał, bo to byłaby skrajna hipokryzja.
Pomijając już kwestie praktyczne (niektóre przykłady, oczywiście, przejaskrawiam, acz z drugiej strony, doświadczenie życiowe pokazuje, że organy ścigania wykazywały się dużą inwencją twórczą przy interpretacji obowiązujących już aktualnie przepisów) - oczywiście, cała czwórka dokonywała zbrodni na narodzie polskim a zachowanie kretynów z lasu oburza (no dobrze, przede wszystkim śmieszy, ale to wina ich wyjątkowego nieogarnięcia), nie mniej jednak postulat rozszerzenia przepisów ustawy, która jest nagminnie wykorzystywana przeciw nacjonalistom, nawet w sposób, który mógłby wynikać ze szlachetnych, patriotycznych pobudek, w taki sposób, który rozszerza jego stosowanie (nawet o tego Lenina i Stalina - w sumie ciekawe, idąc za ciosem, czemu poseł Winnicki nie postanowił wziąć się za Che Guevarę?) jest zakładaniem pętli na szyję sobie, a już na pewno dawnym kolegom z środowiska. Skoro dziś Hitler i Bandera, to czemu jutro nie Dmowski?
Częściowo uspokoić można środowisko, które zarzuciło Winnickiemu, że chce karać również za posiadanie wlepek. Jest to nie do końca prawda. Projekt ustawy mówi, że art. 256 par. 2 miałby otrzymać brzmienie "tej samej karze podlega, kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot zawierający treść określoną w par. 1 i 1a". Oznacza to tylko i wyłącznie dopisanie do tego przepisu końcówki "i 1a". Wbrew przeświadczeniu wielu, Trybunał Konstytucyjny uchylił jedynie fragment "...albo będące nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej". Oznacza to, że materiały, które służą np. propagowaniu faszyzmu już aktualnie są podstawą do skazania.
Jaki powinien być więc stosunek nacjonalistów do 256 k.k.? Oczywiście, jak najbardziej negatywny. Jeśli już poseł Winnicki uważa, że koniecznie należy przeciwdziałać szalejącemu w Polsce hitleryzmowi, to mógł zaproponować jego reformę w duchu, przykładowo, zredagowania art. 256 par. 1 kodeksu karnego w sposób, chociażby, "kto publicznie propaguje wprowadzenie w Polsce ustroju totalitarnego wzorowanego na reżimie III Rzeszy lub Związku Radzieckiego...". W ten oto prosty sposób wykluczyłby karanie nie tylko za "faszyzm", ale i (jak się w praktyce okazuje) nacjonalizm, a przy okazji złapałby punkty w sondażach. Niestety, tej mądrości panu posłowi zabrakło.