Jan Sobański - Rewolta przeciw Światu

Często w naszym środowisku wynoszone na piedestały jest słynne hasło – tytuł jednej z pracy włoskiego filozofa, barona Juliusa Evoli. "Bunt przeciw nowoczesnemu światu", czy raczej częściej w angielskiej wersji "Revolt against the modern world" – słowa, które mają jakby oddawać istotę naszego aktywizmu. Nie godzimy się na rzeczywistość, w której żyjemy. Nie chcemy żyć według zasad, które współczesny świat nam narzuca. Nie akceptujemy jego mankamentów i norm, które większość naszych rodaków i sąsiadów uznaje za słuszne, czy konieczne. Czy jednak faktycznie jest tak, że świecimy przykładem dla tych wszystkich osób, które w naszym mniemaniu błądzą? W tym tekście postaram się poruszyć problem zepsucia współczesnego nam świata i tego, jak wygląda obecnie nacjonalistyczna walka z nim. Zaznaczę przy tym na wstępie, że artykuł nie ma na celu stania się pracą moralizatorską, czy zawarcia w sobie zwyczajnego krytykanctwa (bo autor sam święty nie jest i potrafi się do tego przyznać). Ma natomiast być swego rodzaju analizą tego, co w naszym aktywiźmie robimy źle i jakie ma to przełożenie na ostateczny wynik naszej walki.

Co samo hasło, zawarte w tytule mojej publikacji (i powtórzone zresztą w dość obszernym wstępie) ma oznaczać? Rewolta. Bunt przeciw Światu. Nowoczesnemu, a więc współczesnemu. Co złego jest w tym świecie, że ktoś miałby się przeciw niemu buntować? Z nacjonalistycznego punktu widzenia, rozumie się to hasło przede wszystkim jako walkę z otaczającym nas ze wszystkich stron zepsuciem. Aktywny i czynny nacjonalizm, jest więc to dzisiaj wojna wypowiedziana nie tylko pewnym ideologiom, czy grupom wyznającym dane ideologie. To przede wszystkim walka z:

  • zjawiskiem konsumpcjonizmu, gdyż prawdziwą tragedią obecnego systemu są napędzające go chciwość, zobojętnienie i kult pieniądza

  • narkomanią, bo staje się coraz bardziej powszechna, zwłaszcza wśród ludzi młodych (tak, marihuana to też narkotyk i również powinna być zwalczana przez nas, a być może nawet szczególnie zwalczana, ze względu na społeczne przyzwolenie wobec jej popalania)

  • alkoholizmem, bo pozornie niewinne upijanie się co jakiś czas, z biegiem lat staje się poważnym problemem, a potem zagładą jednostek, rodzin, grup, a nawet narodów

  • hedonizmem, ponieważ kolokwialne "kurwienie się" to chyba największe źródło degeneracji narodów, na których nam – nacjonalistom – tak bardzo zależy

  • szeroką rozumianą patologią – przez co rozumiem różne zjawiska w narodzie: zarówno niehonorowe znęcania się osiedlowych osiłków nad słabszym kolegą ze szkoły, jak i zamykanie się w wirtualnym świecie internetu przy jednoczesnym odrzuceniu aktywnego życia, przez tego ostatniego

Jak widać, "rewolta" ma bardzo szczytne, słuszne i piękne założenia. Pięknie wyglądałby także chociaż mały skrawek naszego współczesnego świata, gdybyśmy równie ochoczo się zabierali za ich realizację, jak o nich mówimy, piszemy, czy wrzucamy na swoje ubrania / profile internetowe.

A rzeczywistość i obraz tej walki, bywa niestety czasem, zgoła zupełnie inny. W naszym środowisku często mówi się o walce z kapitalizmem i jego machiną napędową – konsumpcjonizmem. Jednak w rzeczywistości, także my sami często napędzamy ten system swoimi codziennymi zachowaniami, wpadając w jego zamknięte koło. Nie można przyjść na marsz, na którym krytykuje się zawzięcie obcy kapitał / masową imigrację / kapitalizm sam w sobie, a zaraz potem udać się na posiłek w popularnym makdonaldzie / kebabie, czy atencjować się markowymi ciuchami ze sklepu amerykańskiej korporacji. Jest to prostu bezsensowne i jeśli tak się dzieje, to udowadnia tylko, że walczymy za przegraną sprawę. Tak samo często mówi się o walce z narkomanią, dopalaczami i tego typu patologiami. Natomiast organizacje narodowe jakimś dziwnym faktem przymykają oko na zjawisko popalania marihuany wśród swoich działaczy. O cięższych narkotykach nie będę się rozpisywał, gdyż są one domeną głównie antyfaszystowskiej patologii – żywię jednak głęboką nadzieję (i być może płomienną) nadzieję, że w naszym środowisku się one wcale nie pojawiają.

Alkohol jest jednak – i nie bójmy się tego powiedzieć otwarcie – zdecydowanie powszechny w środowisku narodowym, nie tylko polskim zresztą. Cytując jednego dobrego znajomego ze wschodu Polski – "wystarczy pojechać na jakikolwiek nacjo-event, by zniechęcić się do alkoholu, jeśli ma się trochę idealizmu w sobie". Uważam, że promowanie postaw abstynenckich i asertywnych względem tej niszczącej polską krew używki w środowisku nacjonalistycznym, jest konieczne i wielce potrzebne do kontynuacji naszej "rewolty". Ba, bez zlikwidowania tej patologii w naszych własnych szeregach, nie mamy nawet prawa mówić o jakimkolwiek nawracaniu szerszych mas ludzkich. Hedonizm. Podejście do seksualności pozostawię każdemu jako jego własne indywiduum. Jeśli ktoś jest szczerze wierzącym katolikiem, czy zresztą także pogańskim tradycjonalistą... i trzyma się ściśle zasad monogamii, dąży do stworzenia trwałej rodziny, to chwała mu za to. Jest bohaterem naszych szeregów. Natomiast jeśli ktoś chce walczyć o przetrwanie europejskiej tożsamości i indoeuropejskiego etnosu, a w rzeczywistości jego stosunek do seksu i rodziny jest raczej bliski stosunkowi liberałów, to niech zada sobie szczere pytanie: "dlaczego właściwie jestem nacjonalistą?". My nie potrzebujemy stawać się w dalszym ciągu jedynie subkulturą i nie potrzebujemy liberałów lansujących się ideą dla samego lansu. Na zakończenie tego wątku, pozwolę sobie zresztą zacytować jeszcze jednego znajomego: "wpuściliście do ruchu kurwy, a teraz się dziwicie, że ruch jest skurwiony". Eliminacja różnych patologii obecnych wśród polskiej i europejskiej młodzieży to szerszy temat – warto jednak wrócić się do kilku tekstów opublikowanych na łamach "Szturmu", przyswoić zawarte w nich informacje i wcielić je w życie. Mój kolega z redakcji – Grzegorz Ćwik – promował między innymi tzw. "straight edge", a więc postawę charakteryzującą się totalnym odrzuceniem wszelkich używek, od alkoholu, narkotyków i papierosy, aż po fast-foody, czy niemoralną, przygodną seksualność. Poza tym – propagujmy jako nacjonaliści zdrowy i aktywny tryb życia, starajmy się to robić nawet na własnym przykładzie. Promujmy miłość do nauki, przyrody, sztuki, kultury, prozy, poezji, muzyki – wszak tak wielu jest wśród nas ich miłośników, jak i twórców. To jest nasza misja, której nie możemy odpuścić.

Dlaczego powinniśmy na to naciskać? Dlaczego "rewolta przeciw światu" jest czymś tak ważnym i potrzebnym naszemu ruchowi? Otóż naszemu środowisku nie powinno właściwie zależeć w pierwszej kolejności na polityce, kolejnych i kolejnych wyborach, partyjniactwu i sukcesach w kabarecie, zwanym demokracją. To wyróżniało przedwojenny pierwowzór naszego, szturmowego środowiska (a więc bez wątpienia frakcję młodych w obozie narodowym, lata 30. XX wieku), że jego przedstawiciele nie przywiązywali większej wagi do tego, co interesowało każde "normalne" środowisko polityczne. Nie głosy, a ludzie. Nacjonalistom zależało na przebudowie polskiego społeczeństwa, na budowie społeczeństwa narodowo-radykalnego, na wzmocnieniu ducha narodu, by ten mógł obronić swą tożsamość przed licznymi tak wtedy, jak i dzisiaj zagrożeniami. Tak samo dzisiaj my nie powinniśmy poświęcać się zgniłemu politykierstwu, które mieli radykałów i wypluwa takie ideowe pokraki, jak pewien "Atom"; powinniśmy walczyć o budowę duszy Nowej Polski, a sami powinniśmy dążyć do bycia arystokracją ducha. Pierwszymi wzorami do naśladowania w kwestii zdrowego i moralnego życia. Tą młodzieżą, którą stawia się na piedestały bohaterów, a nie znajduje rozpitą, czy zaćpaną w centrum miasta. Ojcami i matkami, bo któż jak nie my powinien zrealizować magiczne 14 słów i zapewnić przetrwanie narodowi? Życzę tego sobie i wszystkim moim czytelnikom – zarówno aktywnym, jak i tym mniej zaangażowanym nacjonalistom, a także tym, którzy dopiero zaczynają określać swoje poglądy jako tożsame pismu "Szturm". Nie bądźmy hipokrytami. Nie popełnijmy błędów europejskiej prawicy. Ona odejdzie kiedyś na śmietnik historii razem z wszelkim lewactwem. Ostateczna bitwa o ten świat rozegra się między silną moralnie i zdrową arystokracją ducha, a Złem i jego niewolnikami. Tymi, którzy podążają ślepo za bogiem-pieniądzem; którzy popadli w uzależnienie od alkoholu, czy narkotyków; którzy wreszcie zmarnowali swoje życie, albo są obrzydliwymi hedonistami. Zadbajmy o to, by tych niewolników było jak najmniej. Wychodźmy z tego, co niszczy nasz naród – i wyciągajmy z tego naszych rodaków.

 

Swój artykuł dedykuję miłej koleżance z Małopolski. To jej zwątpienie w nasze środowisko, tak bardzo niestety pełne hipokryzji, zainspirowało mnie do napisania tej publikacji. Prośba ode mnie do wszystkich czytelników: nie wątpcie. Walczcie. Choćbyście mieli robić to samo, to i tak lepsze niż tkwić w bagnie zepsucia, jakim jest współczesny świat.

Jan Sobański