
Szturm1
Kacper Sikora - Imperializm
Geneza
Na drodze wstępu, zjawisko to jest bardzo szerokie i nie występuje tylko w kategorii politycznej, ale również ekonomicznej. Sam imperializm wbrew temu co się powszechnie uważa, nie rozpoczął się w XIX wieku. Jego początki sięgają zamierzchłych czasów starożytnych.
Jednym z podręcznikowych przykładów państw imperialistycznych, jest twór państwowy znany powszechnie pod nazwą Imperium Perskiego. Zaczęło ono powstawać już w 600 roku p.n.e. Od podboju sąsiedniej Asyrii. Pomimo początkowej zależności od innych ludów, mam tu na myśli Medów oraz Babilończyków, trzeci władca z panującej dynastii Achemenidów – Cyrus II Wielki, poradził sobie z tym problemem. W późniejszym okresie tereny państwa Perskiego poszerzyły się o Egipt, ziemie zamieszkałe przez Scytów, Anatolię a nawet tereny Indii. Tak czy inaczej ustrój który panował w pierwszym imperium starożytnego świata można śmiało nazwać monarchią. Na czele ogromnego państwa stał szach-in-szach, czyli Wielki Król, posiadający nieograniczony zakres władzy. Jego rządy sankcjonowała zresztą religia. Przeto nic zaskakującego w fakcie, że władcy perscy, zwłaszcza w początkowym okresie istnienia państwa, słynęli z tolerancji wobec innych społeczności, narodów i religii. Wielki Król nie zabraniał podbitym ludom wyznawania swych rodzimych religii, wręcz przeciwnie, dokładał wszelkich starań, aby poddani Persji, mogli żyć w spokoju. Imperium Achemenidów składało się z niewyobrażalnej liczby państewek, plemion i miast-państw, którym pozwolono zachować autonomię, pod warunkiem corocznego wpłacania na rzecz Wielkiego Króla daniny o stałej, wcześniej ustalonej wielkości (w zależności od możliwości finansowych danego regionu lub prowincji) i obietnicy dostarczania armii perskiej kontyngentów wojsk. Ażeby zarząd rozległym państwem stał się bardziej sprawny, władca perski wprowadził podział imperium na satrapie/prowincje, którymi zarządzali podlegli królowi namiestnicy, zwani satrapami. Ogrom państwa perskiego zadziwia i dzisiaj. Historyków fascynuje zwłaszcza kwestia, jak władcy perscy zdołali utrzymać tak rozległy obszar pod swą władzą. Armia perska w zasadzie była nieliczna, a pospolite ruszenie nie przedstawiało realnej siły, co udowodnił m. in. Ksenofont, a później Aleksander Wielki. Elementem spajającym różne ludy Persji był na pewno język aramejski. Stał się on językiem międzynarodowym, którym posługiwano się nie tylko w administracji wewnątrz państwa, ale i na co dzień. Jeden wspólny język dawał możliwość awansu społecznego, a także możliwość dogadania się z przedstawicielami innych ludów, np. podczas zawierania transakcji handlowych. Również pobór podatków sprzyjał istnieniu imperium, bowiem warstwy arystokratyczne, którym władca powierzał to zadanie, zainteresowane były pozyskiwaniem jak największych bogactw kosztem podległej sobie ludności. Co ciekawe, administracja perska w zasadzie była również dostępna dla każdego ambitnego przedstawiciela ludów wchodzących w skład państwa. Poza najważniejszymi stanowiskami przy dworze władcy oraz obsadzaniem ważnych strategicznie satrapii przez ludzi oddanych monarsze, pozostałe miejsca w administracji stały otworem dla każdego, nie ważne czy był Persem, Żydem, Baktrem, itp. Liczyła się nie tylko lojalność wobec władcy, ale i skuteczność w wykonywaniu jego rozkazów. Najważniejsze jednak było to, iż władza Achemenidów dała Bliskiemu Wschodowi błogi pokój. Dotąd świat bliskowschodni targany był regularnymi walkami pomiędzy kolejnymi pretendentami do hegemonii. Spokój zapewniony przez armię perską na obszarze od Azji Mniejszej po Indus, i od Egiptu po Kaukaz oraz od Oceanu Indyjskiego po stepy nad Amu-darią i Syr-darią, przyczyniły się do rozwoju gospodarczego. Dobra sieć dróg umożliwiała i usprawniała komunikację między kupcami z najodleglejszych nawet stron imperium, a tym samym sprzyjały rozpowszechnieniu się różnych zdobyczy kulturalnych i technologicznych na zacofanych dotychczas terenach. Tak więc, np. w międzyrzeczu Syr-darii i Amu-darii, zapoczątkowano budowę podziemnych systemów irygacyjnych, nie tylko umożliwiających uprawę roli, ale również magazynujących wodę i zabezpieczających przed jej wyparowaniem. Z systemu tego korzystano aż do XIX wieku! Władcy starali się również sprzyjać kontaktom handlowym. Dariusz Wielki dokończył budowę kanału łączącego Nil z Morzem Czerwonym, co znacznie ułatwiło wymianę handlową pomiędzy Arabią i Indiami, a Egiptem i dalej Syrią. Istnieją spory, czy w okresie dynamicznego rozwoju władcami Imperium Perskiego kierowała tak zwana polityka imperialna. Można jednak ze śmiałością stwierdzić iż na całe wieki zapanował w tamtym regionie spokój, któremu towarzyszył dynamiczny rozwój gospodarczy. Przy jednolitej polityce monetarnej, imperializm ekonomiczny, jak na tamte warunki, istniał tam bez wątpienia. Kres tego Imperium nastąpił po wielu latach bojów wraz z grecką armią, gdy Aleksander Macedoński zabija ostatniego przedstawiciela dynastii, Dariusza III i tym samym oficjalnie przejmuje ogromny organizm państwowy, tworząc własne Imperium. Co powinno zaintrygować, sposób zarządzania Aleksandra nie zmienił się. Może dlatego że był tak zaabsorbowany kolejnymi podbojami? Kto wie, tak czy inaczej rządzeniu nie poświęcał tyle czasu ile powinien, co po jego śmierci doprowadziło do wielkiej wojny domowej miedzy jego towarzyszami broni. Nie można więc w tym przypadku mówić o jakimkolwiek imperializmie niestety.
Elementy i cel sam w sobie
Sam w sobie imperializm zawierał proste elementy. Państwo podbijając, narzucały swój język innym podbitym krajom, lub prowadziły politykę nastawiona na większą tolerancję, ustanawiając swój język pierwszym językiem urzędowym. To samo tyczy się kultury, była narzucana kultura najeźdźców lub respektowano kultury krajów podbitych. Różniły się też sposoby administracji, choć pojecie satrapi, jakie wprowadziło Państwo Perskie, zmieniło się jedynie w wykonaniu Rzymian na „prowincje”. Co do kwestii wojska, wiadomym faktem jest iż z czasem rozrastania się Imperium, to wojsko macierzyste górowało nad formacjami ludów podbitych. Ważną kwestią była też gospodarka. Wiadomym było iż ujednolicona waluta ułatwiała jej rozwój. Jaki był i jest cel imperializmu, a raczej tego rodzaju polityki prowadzonej przez dane państwa? Tylko jeden. Realizowanie swoich interesów, poprzez podbój i podporządkowywanie, lub też całkowite wchłanianie innych organizmów państwowych. Dziś jednak bardziej skutecznym środkiem od pogróżek lub demonstrowania siły w sposób militarny, stała się ekonomia, dzięki której państwo może zabezpieczyć sobie pozycję imperium. Choć nie bez racji jest powiedzenie, że wojna jest największym katalizatorem gospodarki, trzeba przyznać jednak, że już samą silną gospodarką można zdziałać naprawdę wiele.
Czy więc warto? Możliwy jest Polski Imperializm?
Oczywiście że tak. Imperializm sam w sobie nie jest zły, gdy pochodzi się z państwa które osiągnęło lub posiada pozycję mocarstwa światowego (Państwa Imperialnego). Zawsze mnie zastanawiało dlaczego my Polacy tak nienawidzimy Imperiów. Związku Radzieckiego, Imperium Brytyjskiego, czy Francuskiego lub też niemieckiego ( III Rzesza i Państwo Pruskie). Doszedłem do prostego wniosku. Z czystej zazdrości. Choć my, jako Polacy, mieliśmy mocny epizod historyczny kiedy to Rzeczpospolita Obojga Narodów była może nie na skalę światową, ale europejską - państwem Imperialnym. Mam tu na myśli okres od wielu XV do pierwszej połowy XVII. Wtedy mieliśmy silną gospodarkę, mądrą politykę zagraniczną, dobrze wyszkolone wojsko, lecz niestety demokrację szlachecką, która doprowadziła sama w sobie do upadku tego państwa. Mam na myśli oczywiście tu trzy rozbiory, do których doprowadziła nas szlachta. Od czasu gdy odzyskaliśmy niepodległość, podświadomie pragnęliśmy powrotu czasów, kiedy to My jako państwo rozdawaliśmy karty, a nie graliśmy jak nam kazano. Niestety późniejsza jak i obecna polityka wewnętrzna, gospodarcza oraz zagraniczna (uznawanie suwerenów: ZSRR, USA) czy pozostawanie w strukturach Unii Europejskiej, nie pozwala na realizację tego typu marzeń. Dopóki nie będzie skutecznej dalekosiężnej polityki społeczno-gospodarczej oraz przemyślanej polityki zagranicznej, imperializm w Polskim wydaniu nigdy nie zostanie zrealizowany.
Patryk Płokita - Stanisław Werner – bojowiec radomskiej Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej (1888-1906)
We wstępie chciałbym podkreślić, iż już pisany był „rąbek tematyczny” w Szturmie, na temat „Rewolucji 1905 r. w Królestwie Polskim”. Dokładnie chodzi o „urywek” w kwestii tzw. „Powstania Łódzkiego”. Odwołuje tutaj bezpośrednio do tekstu naszej Pani redaktor, Marty Niemczyk pt.: „»Lepka purpura łódzkich kwiatów« – niełatwa historia rewolucji 1905 r.” (Warto zajrzeć do bibliografii na końcu artykułu). Bardzo cenie z tego tekstu rozważania i wrażliwość na temat braku jednolitości opcji politycznych po stronie rewolucjonistów, czy kwestii endeckiej w tych wydarzeniach. Będąc szczery, to w pewnym sensie ten tekst zainspirował mnie do napisania tego artykułu. Uzmysłowił mi, że w naszej „nacjonalistyczno-piśmienniczej pracy”, po pierwsze, musimy stawiać większy nacisk na opisywanie wydarzeń Rewolucji 1905 r. z innego punktu widzenia. Po drugie to o regionalizm mi tu chodzi, o który jako nacjonaliści walczymy. Na sam koniec chciałbym dokonać minimalistycznego porównania miast. Radom podobnie jak Łódź jest miastem post-robotniczym. Przykłady? Upadające pustostany fabryk obuwniczych „Radoskóru” sprzedane za bezcen w czasie transformacji. Ostał się jedynie główny kilku piętrowy budynek. Zamieniony został na sale pod wynajem lub magazyny pod różne działalności. Walące i zarośnięte budynki dawnej Fabryki Broni w Radomiu, w których funkcjonują np. kluby skierowane do młodych osób.
Wróćmy teraz do samego tła wydarzeń. Warto uświadomić czytelnika, iż idee narodowe, niepodległościowe i rewolucyjne łączyły się ze sobą w wydarzeniach Rewolucji 1905 r. Będę o tym pisał i powtarzał aż do bólu. Głównym ich skupiskiem pozostawała Polska Partia Socjalistyczna. (PPS). Ponadto rewolucjoniści nie byli środowiskiem „jednolitej idei”. Tworzyli swoisty „konglomerat”. Między innymi Socjal-Demokraci Królestwa Polski i Litwy (SDKPiL) zarzucali członkom PPS ich „patrio-socjalizm”, co słusznie zauważyła we wspomnianym tekście M. Niemczyk. Takim przykładem fuzji socjalizmu, patriotyzmu i szeroko pojętych idei narodowych, pozostaje tutaj postać Stanisława Wernera. Persona ta stała się lokalnym bohaterem mojego rodzinnego miasta Radom. Wspominałem już o nim. W ramach Szturmu udostępniłem wiersz pt. „Cierpienia Młodego Wernera”. (Napisałem go jeszcze w czasach szkolnych. Odwołuje z tego miejsca kolejny raz do bibliografii na końcu artykułu). Uważam, że postać ta swoją postawą wpisuje się w obronienie pewnej tezy. Chodzi dokładnie o to, że spora część ludzi biorąca udział w Rewolucji 1905 r. w Królestwie Polskim, łączyła idee socjalistyczne, narodowe i niepodległościowe. „Cios w policzek” dla tych, którzy spłycają te wydarzenia w dyskursie historycznym i politycznym do mianownika walki o „internacjonalistyczną rewolucję walki klas”, jakim w późniejszych czasach okazała się Rewolucja Bolszewicka w Rosji i komunizm tam stworzony.
Bohater tego artykułu urodził się 4 października 1888 r. w Adamczowicach. Jego ojciec był rządcą majątku Kosarzew średni, niedaleko Krzczonowa na Lubelszczyźnie. Początkowo naukę pobierał w radomskim gimnazjum. Mowa tu o klasie pierwszej i drugiej. Klasy trzy-sześć skończył w czwartym gimnazjum w Warszawie. W listopadzie 1905 r. przyjechał z rodzicami z Warszawy do Radomia i rozpoczął naukę w siódmej klasie w Szkole Handlowej. W 1905 r. wstąpił do PPS. Prawdopodobnie rok później wszedł w struktury Organizacji Bojowej PPS. (O.B. PPS). Dokładnie został członkiem tzw. „Uczniowskiej Piątki Bojowej”. Kierował ją Wacław Zbrowski ps. „Braciszek”. W skład „piątki”, oprócz tytułowego bohatera wchodzili: Roman Machnicki, Jan Gruszczyński, Jerzy Pieczynis, Stefan Rodkiewicz, Teodor Latomski. Od listopada 1906 r., S. Werner i S. Rodkiewicz uczestniczyli w przygotowaniach do zamachu na szefa Radomskiej Żandarmerii Gubernialnej – pułkownika von Płotto. Znajdowali się oni pod opieką „okręgowca” O.B. PPS. Dokładnie był nim Stanisław Hempel ps. „Pankracy”.
Co było powodem „wyroku śmierci” wyższego kierownictwa PPS na von Płotta? Po pierwsze brutalny stosunek do więźniów w Piotrkowie biorących udział w działaniach podczas Rewolucji 1905 r. Po drugie, von Płotto aresztował w grudniu dowódcę „piątki” – Wacława Zbrowskiego. Cel ataku doskonale o tym wiedział i stosował środki ochronne. Z racji tego w planach PPS pominięto możliwość ataku bezpośredniego za pomocą rewolweru. Pozostawał atak bombowy.
Jak wyglądały przygotowania do zamachu? S. Werner i S. Rodkiewicz początkowo obserwowali miejsce przejazdu celu w mieście. W międzyczasie przyniesiono napełnioną karbonitem siedmiofuntową bombę do mieszkania S. Wernera. Tam również ją złożono. Następnie podjęto pierwszą próbę zamachu. Miało to miejsce 15 grudnia 1906 r. Niestety nie udało się znaleźć pułkownika w Radomiu. Następnego dnia doszło do kolejnej próby. Na zewnątrz panowała sroga zima. Odczuwalna była minusowa temperatura. Wszędzie pod butami skrzypiał śnieg. Nagle S. Werner niosący ładunek wybuchowy poślizgnął się. Podtrzymał go S. Hempel i podniósł. Zabrał od niego bombę.
„Polscy terroryści” czekali na cel. Przejeżdżał on w mieście o wpół do trzeciej z więzienia do swojej kwatery. O drugiej Werner i Hempel wyszli na ulicę. Gdy znaleźli się na rogu obecnej ulicy Moniuszki i Sienkiewicza, to Werner pozostał w tym punkcie obserwacyjnym. W tym samym czasie Hempel przeszedł na skrzyżowanie obecnej ulicy Sienkiewicza i Piłsudskiego. W oddali było słychać dźwięk dzwonka z obecnego rogu ulicy Moniuszki i Żeromskiego. Przemierzały zamarzniętą drogą sanki z von Płottem w środku. S. Werner zauważył to. Dał znak machając białą chustką i Hempel wszedł do bramy kamienicy numer 4. Sanie zatrzymały się przed domem pułkownika. Von Płotto wysiadł z obstawą i zobaczył wybiegającego z bramy młodego człowieka. W tym momencie żandarm próbował sięgnąć po rewolwer. Niestety nie zdążył. W tej samej chwili Hempel rzucił pod ich nogi bombę. Doszło do oślepiającego wybuchu. Poszły szyby w pobliskich oknach. Dookoła było słychać huk. Cel zamachu upadł. Von Płotto miał urwaną jedną nogę powyżej kolana. Na jego ciele widać było szarpane rany.
Jak wyglądała sytuacja biorących udział w akcji po eksplozji? Lekko ranny został S. Hempel. Wybiegł on szybko i się ukrył. Dokładnie po wybuchu wbiegł w ulicę Kościelną, następnie w ulicę Traugutta, później dotarł na Glinice, gdzie wsiadł w nocny pociąg towarowy i wydostał się z Radomia unikając w ten sposób złapania. Niestety oszołomiony S. Werner wpadł w panikę. Nagle znalazł się koło płotu Nowego Ogrodu i go przeskoczył. Przemieszczał się z impetem w stronę swojego domu. Podczas biegu przez ulicę Skaryszewską zauważył go sędzia śledczy Bazyli Kisielewicz. Następnie wskazał go carskim soldatom. Schwytano go w domu matki przy ul Dimitrjewskiej. (Wspomniana obecna ulica Skaryszewska w Radomiu). W czasie rewizji w owym budynku znaleziono 83 naboje do rewolweru. Pistolet S. Werner zdążył wcześniej wyrzucić.
17 grudnia 1906 r. przesłuchiwał go radomski policmajster ppłk. Górski. Podczas badania śledczego pozwolono młodemu bojownikowi na widzenie się z matką. S. Werner przyznał się do przynależności do OB. PPS. Oprócz tego powiedział, że dokonał zamachu wraz ze wspólnie z nieznanym mu z nazwiska „Rafałem”. Tego samego dnia gen. Mjr. Sawickij, przekazał jego los sądowi wojenno-polowemu w Radomiu. Śledztwo i sąd polowy trwał zaledwie trzy dni. Władze carskie uniemożliwiły jakąkolwiek obronę osiemnastolatka. Dnia 19 grudnia 1906 r. skazał on S. Wernera na śmierć przez rozstrzelanie. Datę egzekucji wyznaczono na następny dzień. Przed śmiercią dano mu możliwość napisania ostatniego listu do swojej matki.
Przed egzekucją z rana przysłano księdza do S. Wernera. Towarzyszył mu aż do końca swoich dni. Następnie pięciu kozaków eskortowało karetkę więzienną, która przywiozła bojowca na miejsce stracenia około godziny 6.30. Gdy dotarli do celu to doszło do komplikacji. Po prostu początkowo wyrok odroczono w czasie, ze względu na mgłę. Dokładnie była ona tak gęsta, że nie można było odróżnić odległości. Stanisław przed rozstrzelaniem pogodzony był ze swoim losem. Żartował z księdzem. Po jakimś czasie zniknęła mgła. Wernera przywiązano do słupa. Stał on na środku polany. Carscy soldaci zawiązali oczy skazańcowi. Kilkanaście kroków na lewo od niego wykopano świeży dół na ciało. Więzień prosił, aby odwiązano mu oczy. Ostatniej jego prośby nie spełniono. Padła pierwsza komenda dana przez kapitana Samsonowa. S. Werner zaczął się modlić. Zagrzmiały trzy salwy. Jedna po drugiej. Oddało ją trzydziestu żołnierzy pułku mohylewskiego. Pierwsze dwie poleciały w górę. Dopiero w trzeciej pociski przeszły przez głowę i pierś Wernera. Następnie jego ciało wrzucono, zakopano i zasypano ziemią.
W czwartek 20 grudnia 1906 r., o godzinie 7 rano, na skrajnej polanie przy Lesie Kapturskim, rozstrzelano bojowca. W tym samym czasie na znak protestu stanęły wszystkie zakłady przemysłowe. Władze carskie odmówiły oficjalnego pochówku. Rodzina prosiła o to – bezskutecznie. Warto podkreślić w tym miejscu, że po rozstrzelaniu i zakopania zwłok S. Wernera, kozacy rozkopali mogiłę kopytami końmi. Jaki był cel takiego działania? Dokładnie taki, aby w przyszłości nie można było znaleźć miejsca pochówku. W ten sposób Imperiów Carów chciało uniknąć formy „polskiego kultu bohatera” w przyszłości.
Po opisaniu wydarzeń historycznych, warto przejść do analizy postawy S. Wernera, pod kątem przywiązania do narodu. We wstępie mówiliśmy o postawionej tezie, gdzie członkowie PPS łączyli postawy narodowe, socjalistyczne i niepodległościowe. O postawach socjalistycznych i niepodległościowych w formacji PPS nie będziemy za bardzo się skupiać. Interesują nas kwestie uczuć narodowych S. Wernera. Warto je szerzej tu przedstawić.
Pierwszym zdarzeniem, które to potwierdza to łzy, które popłynęły Stanisławowi Wernerowi na pierwszych ćwiczeniach „Piątki Bojowej”. Co było ich powodem? Nie podniecenie z dalszej walki rewolucyjnej, jakby mogło się to na pierwszy rzut oka wydawać. Przyczyną takiego zachowania Stanisława była wydana polska komenda przez przełożonego. Werner słyszał ją pierwszy raz w ojczystym języku.[1] Po drugie ważna pozostaje tu postawa podczas przesłuchania. Przyznał się on do przynależności do O.B. PPS i podał fikcyjne imię „Rafał”. [2] Co to oznacza? Nie wydał swoich kolegów. Dzisiaj byśmy określili, że „nie był konfidentem”, „zachował się tak jak trzeba”. Drugi uczestnik zamachu, S. Hempel wspominał po latach, że na dobrą sprawę S. Werner posiadał informację np. na temat jego mieszkania, członków bojówek uczniowskich czy osób z organizacji. Żadnej z tych tajemnic nie zdradził. W konsekwencji tej postawy młodego bojowca nie doszło do dalszych aresztowań i fali represji. [3] Trzecią kwestią pozostaje list napisany do matki przed śmiercią. Dokładniej chodzi o jego treść. S. Werner opisywał w nim m.in., że poszedł do spowiedzi przed rozstrzelaniem. Prosił także o pożegnanie się z poszczególnymi członkami rodziny. List też nosi pewną formę testamentu. Ponadto S. Werner opisuje w nim o oddawaniu rzeczy oraz prosi, żeby ojciec mu przebaczył. Na sam koniec pisze on, że nie boi się śmierci i żeby tę informację przekazać dalej. [4] Widać w tym źródle emocjonalny spokój i pogodzenie się z losem przez osiemnastolatka. Oprócz tego zauważalne jest w źródle przywiązanie do matki i rodziny. S. Res-Rodkiewiecz wspominał po latach, że Werner przed rozstrzelaniem wymówił słowa modlitwy: „Ojcze w ręce Twoje oddaję ducha mojego”. [5]
Jak ocenić powyższe zachowania S. Wernera? Widać tutaj przywiązanie do wartości narodowych. Po pierwsze przywiązanie do mowy ojczystej i wrażliwość na nią. Po Powstaniu Styczniowym nadeszły czasy ostrej rusyfikacji w Królestwie Polskim np. w szkole. Bohater tego artykułu na co dzień musiał słuchać języka zaborcy w miejscach publicznych. (Zmieniło się to dopiero w pierwszej fazie Rewolucji 1905 r.) Mowa polska miała być „zepchnięta na bok”. Tutaj podczas opisywanej sytuacji, w trakcie ćwiczeń „Piątki Bojowej”, po usłyszeniu polskiej komendy, poleciały Wernerowi łzy. Takie zachowanie podczas czasu ciemiężenia narodu trzeba określić właśnie mianem przywiązania do wartości narodowych. W końcu język ojczysty to jeden z fundamentów funkcjonowania danej zbiorowości narodowej. Po drugie to kwestia nie wydawania kolegów z konspiracji podczas przesłuchania. Myślę, iż nie trzeba wyjaśniać szerzej współczesnym nacjonalistom, o co chodzi. Postawa ta była dosyć silna pośród uczestników zrywów radykalnych, rewolucyjnych i niepodległościowych wcześniej i później w historii Polski. Trzecia rzecz, na którą trzeba zwrócić tutaj uwagę, to pójście do spowiedzi i modlitwa przed śmiercią. Oznacza to, że S. Werner miał w sobie pokłady przywiązania do religii przodków – katolicyzmu. Pamiętajmy, że nie każdy „robotnik” biorący udział w Rewolucji 1905 r. był osobą wierzącą. Ci uczestnicy Rewolucji 1905 r. np. związani z SDKPiL i m.in. liderką Różą Luksemburg na czele, stanowczo mieli „inne wartości w głowach”. Religia także jest „budulcem narodu”. Podkreślił to swoim czynem, jako rewolucjonista, S. Werner przed swoją egzekucją. Ostatnią kwestią przywiązania do wartości narodowych przez S. Wernera pozostaje rodzina. Przed straceniem pisał w liście do matki, że jest mu żal za sytuację, przepraszał w nim ojca. Ponadto poprosił w liście rodzicielkę, aby ta pozdrowiła rodzeństwo. Rodzina i szacunek do niej to kolejny fundament, do którego człowiek wyznający wartości narodowe będzie odwoływał się w swojej życiowej postawie, zwłaszcza przed śmiercią.
Jak widać z powyższej analizy, uczestnicy Rewolucji 1905 r. związani z PPS, mogli wyznawać wartości narodowe. Przykładem tutaj przedstawiony tytułowy Stanisław Werner. Na sam koniec ciekawostka. Mianowicie zamachu dokonała dokładnie PPS-lewica po podziale partii. To ostatnie miało miejsce w listopadzie 1906 r., a więc miesiąc przed zamachem na von. Płotto. S. Hempel już w tym czasie po przyjeździe do Radomia działał z ramienia „lewego skrzydła”. Teoretycznie przepełnione ono było bardziej internacjonalistycznym programem dopiero od 1908 r. (Ponadto w jej szeregach działali działacze, którzy mieli w zamiarze odzyskać swoją niepodległość. Przykład rozłam PPS-lewicy, po konferencji w Warszawie w 1917 r. Podczas tych obrad głośniej rozmawiano na tematy internacjonalistycznej proletariackiej rewolucji, a nie na temat niepodległości dla Polski. W wyniku tych rozmów doszło do „wyłamu” w PPS-lewicy. Dla przykładu środowisko ludzi związanych z Antonim Szczerkowskim powróciło do macierzy PPS-FR, określającej się już jako PPS. Reszta związana z PPS-lewica w 1918 r. wraz z SDKPiL utworzyła Komunistyczną Partię Polski). W praktyce w jej szeregach znajdowali się ludzie, dla których niepodległość i przywiązanie do narodu było ważne. We wspomnieniach S. Res-Rodkiewicza, uczestnika tamtych wydarzeń wynika, iż „bojowcy z handlówki” zafascynowani byli personami i postaciami Powstania Styczniowego. Oprócz tego nie jest też jasne to, czy S. Werner w trakcie zamachu wiedział o tym, że działa w strukturach PPS-lewicy i zamach wykonuje z jej ramienia. W słowie końcowym skupimy się na upamiętnieniu tej lokalnej radomskiej postaci historycznej. Pośmiertnie odznaczono S. Wernera Krzyżem Niepodległości z Mieczami. Dokładnie miało to miejsce 19 grudnia 1930 r. Obecnie imię S. Wernera nosi Hufiec ZHP Radom-miasto. W ramach uczczenia męczeńskiej śmierci tego młodego człowieka, ustanowiono jedną z ulic w mieście, która ostatecznie prowadzi do początku Lasu Kapturskiego, gdzie go rozstrzelano. Do dzisiaj nie jest znane miejsce pochówku, ze względu na rozkopanie jego mogiły przez carskich kozaków. W przypuszczalnym miejscu rozstrzelania postawiony został kamień pamięci.
Przypisy:
[1] S. Res-Rodkiewicz, „Wspomnień kilka o Stanisławie Wernerze, bojowcu z Radomia”, [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 4(12) październik-grudzień 1937, s. 238 .
[2] „Sprawa Stanisława Wernera (Z akt dawnej kancelarii generał-gubernatora warszawskiego)”, [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 1(17) styczeń-marzec 1939, s. 47.
[3] S. Hempel, „Wspomnienia bojowca”, [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 1(13) styczeń-marzec 1938, s. 17.
[4] „List Stanisława Wernera z więzienia”, [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 1(13) styczeń-marzec 1938, s. 51-52.
[5] Res-Rodkiewicz S., „Uczniowskie piątki bojowe w Radomiu: 1905-1907”, 1936, maszynopis, s. 4.
Bibliografia:
Kalabiński S., Feliks Tych, „Czwarte powstanie czy pierwsza rewolucja: lata 1905-1907 na ziemiach polskich”, Wiedza Powszechna, Warszawa 1976.
„Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 4(12) październik-grudzień 1937.
„Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 1(13), styczeń-marzec 1938.
„Kronika Ruchu Rewolucyjnego w Polsce”, Nr 1(17) styczeń-marzec 1939.
Niemczyk M., „»Lepka purpura łódzkich kwiatów« – niełatwa historia rewolucji 1905 r.”, [w:] „Szturm” nr 21, czerwiec 2016. <http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/385-lepka-purpura-lodzkich-kwiatow-nielatwa-historia-rewolucji-1905-roku>, (dostęp 28.01.2016r.)
Płokita P., „Cierpienie Młodego Wernera”, „Szturm” nr 7, kwiecień 2015. [w:] <http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/168-cierpienie-mlodego-wernera>, (dostęp 28.01.2016r.)
Res-Rodkiewicz S., „Uczniowskie piątki bojowe w Radomiu: 1905-1907”, 1936, maszynopis [w:] Radomska Biblioteka Cyfrowa: <http://bc.radom.pl/dlibra/docmetadata?id=1874> (dostęp 25.01.2018 r.).
Patryk Płokita
Tomasz Kosiński - „Nulla crux, Nulla corona”– Florian Geyer, dziedzictwo i mit obrońcy niemieckich chłopów
Wir sind des GeyersschwarzerHaufen (jesteśmy czarną gromadą Geyera) - tymi słowami zaczyna się popularna, niemiecka pieśń ludowa. Tekst inspirowany XIX – wieczną piosenką Ich bin der arme Kunrad powstał w 1920 roku. Utwór nawiązuje do działań armii chłopskiej Odenwaldu oraz jej przywódcy Floriana Geyera biorących udział w XVI – wiecznych wojnach chłopskich. Dowódcy, którego mit inspirował od II połowy XIX wieku socjalistów, działaczy chłopskich, jak i nazistów. Jego imieniem nazwano m.in. 8 Dywizję Kawalerii SS.
Florian Geyer urodził się około 1490 roku, na zamku rodu Geyer, w Giebelstadt, w Dolnej Frankonii. Po śmierci ojca Dietricha w 1492 roku, a później dwóch braci, odziedziczył zamek rodowy oraz ogromny majątek. Dzięki temu nie musiał martwić się o byt. Około 1512 lub 1513 roku, udał się na dwór króla Anglii Henryka VIII. Tam spotkał się z reformatorskimi ideami Jana Wiklefa oraz ruchem lollardów. Ta ostatnia to plebejsko – religijna organizacja, która bazowała na Piśmie Świętym. Odrzucała Kościół Katolicki jako instytucję. Wyznawcy tej idei uważali go za zepsuty. W 1517 roku Florian Geyer został ekskomunikowany. Był to efekt sporu dotyczący 350 - letnich roszczeń czynszu wraz z odsetkami, które wysunęła kolegiata w Neumünster. W 1519 roku, jako dowódca landsknechtów w Szwabii, brał udział w wyprawie przeciwko księciu Ulrykowi Wirtemberskiemu. Wynikało to z jego obowiązków wobec margrabiego Kazimierza Hohenzollerna. W tym samym roku na jego prośbę wsparł brata margrabiego, wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego Albrechta Hohenzollerna w walce z Królestwem Polskim (1519 -1521). W 1520 roku przewodniczył negocjacjom dotyczącym zawieszenia broni. W 1523 roku był na rokowaniach w czasie trwania obrad sejmu rycerskiego we Schweinfurcie. Do 1523 roku pozostał na służbie Zakonu Krzyżackiego. W ramach swych działań odwiedził dwory europejskich władców szukając wsparcia, gdy sytuacja militarna podczas wojny rozwinęła się niepomyślnie dla zakonu. Towarzyszył również Hohenzollernowi podczas rozmów z Marcinem Lutrem w Wittenberdze w 1523 roku.
W 1524 roku wybuchła wojna chłopska. Zreinterpretowane przez Thomasa Müntzera idee Marcina Lutra porwały do walki chłopów z południowych ziem. Żądano zniesienia stosunków feudalnych, ustanowienia równości społecznej, odrzucenia pośrednictwa księży w sprawach wiary, gdyż „natchnienie Ducha Świętego” jest najważniejsze. Walczono także o odebranie dóbr panom feudalnym i duchownym oraz rozdzielenia ich między chłopów. Warto zaznaczyć, iż Marcin Luter uważał te postulaty za zbyt radykalne. Co więcej otwarcie wystąpił przeciwko nim w 1525 roku, wydając odezwę „Przeciwko zbójeckim i morderczym rotom chłopów”.
Geyer podobnie jak większa część rycerstwa niemieckiego popierała idee reformacji, jednak rewolta chłopska przybrała charakter otwartej wojny przeciwko obu nurtom religijnym, jak i stosunkom feudalnym. W tym czasie Florian Geyer negocjował warunki poprawy bytu chłopów z regionu doliny Tauber. Wraz z garstką rycerzy stworzył podstawy chłopskiej armii tzw. „Czarnej Gromady” (schwarzerHaufen). Była prawdopodobnie jedyną, ciężką dywizją kawalerii w historii Europy, która stanęła po stronie rewolucji chłopskiej. Geyer opracował zasady walki jednostki oraz wystawił ze swego majątku oddział liczący kilkuset mężczyzn. „Czarna Gromada” pozwoliła piechocie Müntzera na odniesienie szeregu zwycięstw na polach bitew. Pomogła wyzwolić wiele wsi. Sam Geyer stał się ludowym bohaterem we Frankonii, a później w całych Niemczech. Udało mu się pozyskać zwolenników w wielu niemieckich miastach takich jak np. Rothenburg ob der Tauber. Jego celem były reformy całej Rzeszy, zniesienie przywilejów szlachty, oraz duchowieństwa. Ponadto walczył o zniesienie ewangelii jako podstawy moralności. Z sukcesami Geyera wiąże się opowieść, iż po odniesieniu szeregu zwycięstw wydrapał na swym mieczu hasło Nulla crux, nullacorona (Ani krzyż, ani korona). Związana z nim jest również czarna legenda - przypisuje mu się bezmyślne niszczenie katedr i zamków, a także egzekucje panów i kapłanów w nich mieszkających. Okrucieństwo i zakres tych działań jest jednak kwestionowany.
Wojna chłopska chyliła się ku upadkowi, wielu buntowniczych chłopów wróciło do domów. Większość rycerzy, którzy wraz z Geyerem wsparli Müntzera uciekli. Sam przywódca chłopów został pokonany pod Frankenhausen i wkrótce wykonano na nim wyrok śmierci. Gdy szwabskie oddziały Georga Truchsess von Waldburg-Zeil wystąpiły przeciw powstaniu i zadały im dotkliwą porażkę, postanowiono za radą Geyera wynegocjować rozejm. Mediatorem miał być margrabia Kazimierz Hohenzollern. Geyer udał się do Rothenburg ob der Tauber oczekując na wojska Hohenzollerna. Po klęsce chłopów w bitwie pod Ingolstadt, Geyer został wydalony przez radę miasta. Odjechał konno w kierunku północnym. Nocą z 9 na 10 czerwca 1525 roku w Gramschatzer Wald, koło Würzburga, został zaatakowany i zamordowany. Według źródeł za atak odpowiadało dwóch parobków szwagra Geyera Wilhelma von Grumbach. Los zwłok Geyera do dziś pozostaje niewyjaśniony.
Postać Floriana Geyera inspirowała zarówno polityków, jak i artystów. Został uznany za zapowiedź komunistycznego rewolucjonisty w „Wojnie chłopskiej” Friedricha Engelsa. W dziele tym Engels twierdził, że wojna chłopska była przede wszystkim walką klasową o kontrolę nad ziemią i kopalniami, podważało to język biblijny i metafory powszechnie rozumiane przez chłopów. Geyer był także bohaterem jednej z głównych sztuk Gerharta Hauptmanna, historycznego dramatu „Florian Geyer. Die Tragödie des Bauernkrieges” (1896) pojawia się również w sztuce Nikolausa Freya „Florian Geyer – Bauernkrieg 1525”. Stanowił inspirację do napisania powieści przez Wilhelma Roberta Hellera pt. „Florian Geyer. Roman.” Natomiast wspomniana we wstęp pieśń ludowa „Wir sind des GeyersschwarzerHaufen” została przyjęta przez międzynarodowy, marksistowski ruch robotniczy.
Geyer był również wspominany przez rewolucyjny ruch Landvolkbewegungoraz działaczy Czarnego Frontu w latach 30. XX wieku. Stał się również patronem 8. Dywizji Kawalerii SS Florian Geyer, ponieważ dla Adolfa Hitlera i NSDAP utożsamiał w sobie cechy germańskiego herosa.
Stał się symbolem buntu uciskanych mas, który inspirował kolejne, niemieckie pokolenia. Obecnie pamięć o Florianie Geyerze nie jest tak silna jak przed II wojną światową. Nie zmienia to faktu, że niemieccy nacjonaliści doceniają jego rolę w kształtowaniu mitu niemieckiego bohatera, walczącego z niesprawiedliwością społeczną, mimo okrucieństwa i zbrodni, których miał się dopuścić.
Tomasz Kosiński
Miłosz Jezierski - Rozmowa z członkami Nordisk Ungdom o ich nowej organizacji Stowarzyszenie Skandynawskie, aktywizmie oraz szwedzkim ruchu narodowym.
-
Jako Nordisk Ungdom (NU) wystartowaliście z nową organizacją Stowarzyszenie Skandynawskie (Skandinaviska Forbundet - SF). Możesz powiedzieć o niej kilka słów wstępu? Jakie są wasze cele?
Patrik Forsen (PF): Pierwszym z punktów naszego programu jest Rekonkwista zachodniej cywilizacji. Oczywiście wiemy, że jest to ogromne przedsięwzięcie. Jednak ktoś to musi zacząć realizować, wystartować. Nordisk Ungdom (Nordycka Młodzież) to organizacja, która istnieje około 8 lat, wielu z nas starzeje się, zakłada rodziny i potrzebujemy podmiotu, który będzie reprezentował spojrzenie starszych osób, stateczniejszych. Potrzebujemy poważniejszego programu niż młodzieżowa organizacja.
Grzegorz Ćwik - Metapolityka i nacjonalizm czyli co jest naszym celem?
Nacjonalizm w Polsce od roku 2010 przeszedł duże przeobrażenia. Najważniejszą zmianą jest przejście z poziomu marginalnego, wręcz subkulturowego nurtu do funkcjonowania właściwie stale w tzw. „mainstreamie”. Teoretycznie wydaje się, że skutek oddziaływania nacjonalizmu na przeciętnych obywateli jest większy i co ważniejsze - stale wzrasta. Nacjonalizm niejako „zadomowił się” w przestrzeni publicznej, można odnieść wrażenie, że ideologia nasza zaczęła żyć trochę własnym życiem. Nawet w parlamencie pojawili się posłowie, którzy kandydowali z „narodowych” list (cudzysłów nieprzypadkowy) i w kampanii używali retoryki jednoznacznie nacjonalistycznej. Z drugiej strony powoli można odnieść wrażenie, że zaczynamy coraz częściej odbijać się od ściany. Nacjonalizm w obecnej formie osiągnął sporo, dalej jednak stoi w gruncie rzeczy w cieniu – nie tylko politycznie, ale także ideologicznie, mentalnie czy organizacyjnie. Czasy w jakich żyjemy niewątpliwie są pod wieloma względami przełomowe, a nasz świat i Naród stoją przez dużymi wyzwaniami. Stawia to przed nacjonalizmem szereg pytań natury strategicznej i taktycznej.
Wydawałoby się, że pytanie „co jest naszym celem?” to sprawa trywialna. Celem nacjonalizmu jest oczywiście walka o rozwój Narodu i sprzeciw wobec tych czynników, które wpływają na niego negatywnie. Jak jednak cel ten osiągnąć? Jaka droga jest tu najwłaściwsza? Mówimy przy tym o działaniu, którego skutek ma być długotrwały i liczony nie w latach czy kadencjach, ale pokoleniach. I tu pojawia się problem. Teoretycznie każdy sądzi, że wie jaka jest właściwa droga do osiągnięcia jakkolwiek rozumianego „ostatecznego zwycięstwa”, jednak koncepcje te rozpatrywać trzeba przede wszystko w odniesieniu do konkretnej sytuacji i warunków.
Celem tego tekstu jest odpowiedź właśnie na wspomniane pytanie „co jest naszym celem?”. Wychodzę z założenia, że nacjonalizm w postaci w jakiej do tej pory funkcjonował i na poziomie na jakim był realizowany osiągnął generalnie kres swoich możliwości. Jeśli faktycznie chcemy dalej rozwijać naszą ideologię, odpowiedź na taką prostą kwestię staje się fundamentalna. Odpowiedź na tak postawione pytanie powinna być wyłożeniem kierunku działań i sposobu walki. To jak rozpoznamy cel naszych działań definiuje w gruncie rzeczy jakiego rodzaju aktywizm będzie naszym motywem przewodnim, jaką przybierzemy formację oraz jakie zasady będą nam przyświecać.
Różne drogi, różne strategie
Oczywiście to nie jest tak, że kwestia tego, jaką drogą powinien podążać nacjonalizm nie istnieje. Wręcz przeciwnie – wydaje się, że temat ten jest całkiem popularny i stosunkowo często poruszany. Generalnie rozwiązania jakie się zazwyczaj podaje, sprowadzić można do 3 koncepcji:
- Obecna formuła funkcjonowania nacjonalizmu jest właściwa, nie należy jej zbytnio zmieniać.
- Nacjonalizm dążyć powinien do obecności na scenie politycznej, a drogą do tego jest próba uzyskania reprezentacji parlamentarnej.
- Nacjonalizm skupiać powinien się na aktywizmie społecznym, działaniach oddolnych, autonomicznych i lokalnych.
Jak wykaże niżej – moim zdaniem żadna z tych dróg nie prowadzi do realizacji celu najważniejszego, czyli do zwycięstwa nacjonalizmu. Jakkolwiek każda z nich zawiera w sobie wartościowy element i przydatne rozwiązania na pewnym etapie, to jednak jeśli chcemy opracowania takiej strategii, która umożliwi (mówiąc górnolotnie) odwrócenie karty dziejowej – te rozwiązania nie są wystarczające. Dlaczego?
„Będzie tak samo, albo i lepiej”
Często można spotkać się z opinią, że obecny modus operandi funkcjonowania nacjonalizmu w Polsce jest właściwy i jedyne co należy zmieniać, tu usprawniać ten kierunek. A jak obecnie wygląda nacjonalizm w Polsce? Jest kilka dużych organizacji narodowych, szereg mniejszych, w tym kilka nowych i awangardowych środowisk, mamy jedną partię polityczną (właściwie to mieliśmy – niedawno wykreślono ją z rejestru za niedopełnienie kwestii formalnych). Do tego dochodzi szereg osób niezrzeszonych, ale czynnie działających. Ile to daje łącznie? Może 10-15 tysięcy ludzi i to licząc już naprawdę optymistycznie. Oczywiście, nie jest to mała liczba, jednak w tej grupie nie ma mowy o jakiekolwiek jednomyślności, strategicznej koordynacji czy współpracy. Stąd też skuteczność oddziaływania polskich nacjonalistów na rzeczywistość jest dość ograniczona. Oczywiście – akcje środowisk narodowych są często medialne, ale nie świadczy to o ich skuteczności, a raczej profilu ideowym mediów o nich piszących. Niektóre demonstracje, wypowiedzi czy działania mają rzecz jasna ograniczony wpływ na ludzi czy nawet politykę, jednak raczej są to izolowane wypadki. Całkowita kompromitacja posłów, którzy startowali z list narodowych również wykazuje, że na obecną chwilę polski nacjonalizm nie jest w stanie realnie wpływać na rzeczywistość. Jako środowisko ideologiczne, w porównaniu do innych kierunków jak liberalizm, centroprawicowa chadecja etc. jesteśmy marginesem.
Przyznajmy to szczerze – na dzień dzisiejszy nasz wpływ, jako nacjonalistów, na ogół życia narodowego w skali strategicznej jest naprawdę niewielki. Pomimo, że nasze organizacje i ekipy mają się na ogół nieźle, nie przekłada się to właściwie na inne sfery życia. Zarówno działania społeczne, historyczne, marsze i demonstracje, jak i szeroko pojęta publicystyka (papierowa, internetowa, social-mediowa), jakkolwiek często są bardzo wartościowe, także nie przybliżają według mojej opinii do zwycięstwa. Zwycięstwo przy tym rozumiem nie jako przekonanie kogoś do konkretnego postulatu, nawet do całej linii ideowej. Zwycięstwo to nade wszystko trwała i całościowa zmiana sposobu myślenia ludzi, języka jakim się posługujemy, gradacji wartości i celów. To w gruncie rzeczy zamiana dyskursu z liberalnego i marksistowskiego na etnonacjonalistycnzy, przywrócenie narodowego rozumienia rzeczywistości w kategoriach kolektywnych. Chodzi o to by, używając słów Jungera, sprawić, że ludzie osiągną właściwa formę swego bytu. Zmienić musimy to jak myślą ludzie i jakimi kategoriami się posługują w swych ocenach i postępowaniu.
Czy na dzień dzisiejszy polski nacjonalizm, w tych działaniach w jakich się wyraża, przybliża się do tego celu? Niestety nie.
Magia wielkiej polityki
Drugim kierunkiem, który bezustannie przewija się z mniejszym lub większym natężeniem w myśleniu i działaniu nacjonalistów, jest kierunek polityczno-parlamentarny. Sprowadza się to do rozumowania w następujący sposób: miejscem gdzie decyduje się o najważniejszych decyzjach w kraju jest Sejm i Senat, trzeba więc zrobić wszystko, by wprowadzić do parlamentu posłów narodowych. No właśnie – „wszystko”. Poczynając od sojuszu z bezideowymi populistami, przez wyrzeczenie się jakiegokolwiek radykalizmu, na braku jakiegokolwiek planu i strategii kończąc. Prawda o polskim nacjonalizmie i jego udziale w polityce jest nader smutna. Ruch Narodowy okazał się strasznym niewypałem pod każdym właściwie względem. Brak jakiegokolwiek programu politycznego, ośmieszanie się na każdym kroku, karierowiczostwo i hipokryzja, do tego przyjęcie w dużej mierze liberalnej retoryki i argumentacji – naprawdę tak to miało wyglądać?
A gdyby się jednak udało? Gdyby Ruch Narodowy zdobył jako samodzielna partia naprawdę dobry wynik, może nawet wygrał wybory – czy to byłoby sensowe i umożliwiałoby realizację ostatecznego celu nacjonalizmu? Moim zdaniem nie. Systemem politycznym Polski, jak i całego właściwie zachodu, jest demoliberalizm w wydaniu parlamentarnym. Oznacza to, że politycy aby zdobyć głosy wyborców, a następnie je utrzymać, muszą dostosować się do języka, wartości i poglądów swoich wyborców. Tak naprawdę w niewielkim stopniu mogą je kształtować czy nimi manipulować. Tak więc polityka jest wtórna w gruncie rzeczy względem metapolityki – a więc tego jak ludzie myślą, jakiego języka używają, jakimi schematami myślowymi się posługują. Oznacza to, że rozgrywającymi są tutaj nie politycy i nie Naród, ale ci którzy celowo i systematycznie (o czym dalej) dokonują zmian naszego systemu wartości. Partie polityczne albo dostosowują się do tego – jeśli chcą być obecne na scenie, albo trwają przy swoich poglądach i szybko zostają zmarginalizowane. To jasno pokazuje, że sam udział w polityce w gruncie rzeczy niewiele daje – oczywiście poza profitami dla posłów. Polityka bowiem zawsze jest wtórna wobec ogólnego stanu ideologicznego, światopoglądowego, etycznego i moralnego, jaki reprezentuje sobą Naród.
Aktywizm czyli trzecia droga
Poza pielęgnowaniem obecnych form działania oraz myślenia o udziale w polityce, polscy nacjonaliści widzą sens walki w szeroko rozumianym aktywizmie. Chodzi tu o działania na rzecz wspólnot lokalnych, działania uliczne – graffiti chociażby czy street art, aktywność społeczną czy lokatorską. To oczywiście ważne i dla nacjonalistycznych organizacji właściwie niezbędne. Pomoc potrzebującym, działania ekologiczne, kwestie lokatorskie etc – to istotne zagadnienia, jednak nie łudźmy się, działając na tych polach, tak naprawdę leczymy wyłącznie objawy, a i to w ograniczonym zakresie. Aktywizm, ze względu na ilość ludzi i środków, a także cel, zazwyczaj ma też jednak dość ograniczony zasięg. Jakkolwiek chlubne i słuszne nie byłyby konkretne akcje, jak choćby darmowe korepetycje Pracy Polskiej czy rozdawanie posiłków i ciepłych napojów przez Szturmowców, to jednak ogólnej sytuacji Narodu to nie zmienia. Podobnie tzw. „uliczna propaganda” w postaci licznych wrzut, murali etc. jest oczywiście koniecznym uzupełnieniem naszego przekazu, jednak na poziomie meta nie zmienia specjalnie ludzkiego światopoglądu i sposób myślenia.
Powyższe moje spostrzeżenia dotyczące modeli działań nacjonalizmu nie są krytyką totalną, to jest nie neguję sensu poszczególnych poziomów działania. Chodzi mi przede wszystkim o stwierdzenie czy dana droga jest działaniem, które przybliża nas do zwycięstwa, czy na drabinie ważności stoi niżej, i jest uzupełnieniem czy dopełnieniem działań, które mają za zadanie przełamać cywilizacyjną zapaść Europy.
Tu pojawia się zagadnienie, które nazwałem „mitem wielkiego przebudzenia”. Generalnie nikt z nas nie ma żadnych wątpliwości, że na dzień dzisiejszy stan świadomości Europejczyków jest doprawdy tragiczny, a Polaków tylko trochę lepszy. Wszechobecna relatywizacja, wypaczenie świętych dla nas pojęć, prawdziwy drenaż umysłów oznaczający coraz to kolejne zwycięstwa liberalizmu – niestety tak teraz wygląda mapa świadomości naszego kontynentu. Wielu nacjonalistów, właściwie chyba wszyscy, także to dostrzegają. Zasadniczy problem leży w tym, że mało kto zastanawia się co jest powodem tego stanu rzeczy. Wiele osób jest gotowa uznać, że to wynik ostatnich kilku, najwyżej kilkunastu lat polityki głównych sił ideowych Europy. Stąd też bardzo wielu oczekuje „przebudzenia” Europy. Zresztą, nie ma tygodnia żebyśmy na tym czy inny portalu nie przeczytali, że „Niemcy się budzą”, „Francja się budzi”, etc. Bez wyjątku jest to wynikiem tragicznie kiepskiej analizy pojedynczych i słabo zrozumianych wypadów. Oczywiście, wynika to z wszechobecnym na prawicy narodowej braku umiejętności głębszej analizy i jakiejkolwiek refleksji, w miejsce której króluje emocjonalne epatowanie krzykliwymi hasłami i histerycznymi opiniami. Tymczasem zaś nic nie świadczy o tym, by Europa się budziła. Trochę większy wynik wyborczy tej czy innej narodowo-populistycznej partii we Francji, Niemczech czy Austrii wynika, jeśli dobrze się wczytać w badania sondażowe, ze strachu klasy średniej przed pauperyzacją, a nie z nagłego skoku poziomu świadomości narodowej, rasowej czy kulturowej. Musimy zrozumieć jedno – nad Narodami Europy (i nie tylko jej zresztą) pracowano przez ostatnie 3 pokolenia. Poczynając od szkół, przez prasę, media, zakłady pracy, na prawodawstwie kończąc – wszystkie te materie przeżarte zostały liberalizmem i kulturowym marksizmem. To, że ludzie Europy zatracają do reszty swą tożsamość, tradycję i przyszłość to nie kwestia powiedzenia im kilku kłamstw przez Angelę Merkel, Donalda Tuska czy Adama Michnika. To wynik sukcesywnej, komplementarnej i totalnej pracy, jaką realizuje się nad ludźmi. Na użytek tych działań oddani są nie tylko dziennikarze, politycy, ideolodzy, naukowych etc, ale i najnowsze osiągnięcia socjotechniki, psychologii czy marketingu politycznego. Dlatego też Francuzi czy Niemcy po kolejnym zamachu protestują nie przeciw napływowi imigrantów, a przeciw rasistom i radykalnej prawicy. I zapamiętajmy – kolejny zamach, irracjonalny przepis czy jakikolwiek inny epizod nie sprawią, że Europa się przebudzi sama z siebie, siłą logiki czy praw fizycznych. Za dużo zrobiono by zasnęła, by nawet najgłośniejszy, lecz samotny dzwon, mógł ją obudzić.
Metapolityka, polityka, władza kulturowa
Wspomniałem już o metapolityce. Jej definicji jest wiele, zwłaszcza w ostatnich latach termin ten przeżywa swe odrodzenie. Na potrzeby tego tekstu uznajmy, że jest to swoista nadbudówka pojęciowo-myślowa nad tradycyjnie rozumianą polityką. Składa się na metapolitykę język i system wartości, kategorie poznawcze, hierarchia i gradacja wartości, sposób rozumienia świata jakim się posługujemy, kod kulturowy. Tak ujęta metapolityka to nadrzędna kategoria względem polityki, która określa w co ludzie wierzą, i kolokwialne rzecz ujmując – to jak myślą, jak postrzegają otaczający ich świat i samych siebie. Żeby zmienić politykę, zwłaszcza w świecie demoliberalnym wpłynąć najpierw trzeba na metapolitykę i mrówczą pracą odwrócić to co się z nią stało.
Prawdę te zrozumiał już w latach 30-tych włoski komunista Gramsci, który sformułował koncepcję „władzy kulturowej”. W jego rozumieniu najistotniejsze było wprowadzenie takiej świadomości i ideologii, jakie uznałoby społeczeństwo. Gramsci rozumiał, że w sytuacji Europy lat 30-tych komuniści nie mieli właściwie szans na samodzielne rządzenie, nawet jako opozycja byli zazwyczaj permanentnie izolowani. Tak więc, aby ludzie z czasem (długim czasem zauważmy) zmienili to jak postrzegają komunizm, należało w pierwszej kolejności zmienić ich mentalność i świadomość. Jeśli to się uda – a wiemy, że udało się, zmiana władzy politycznej będzie już w układzie dekad czy pokoleń praktycznie formalnością.
Gramsci wprawdzie zmarł we włoskim więzieniu przed wybuchem II Wojny Światowej, ale jego prace były czytane szeroko przez lewicę i liberałów po wojnie. I nie ma żadnej wątpliwości, że były też stosowane w praktyce. Pierwsze co zrozumieli nasi wrogowie, to że oczekiwanych przez siebie zmian nie wprowadzą w kilka lat. Działania będące praktycznym zastosowaniem teorii władzy kulturowej realizowane miały być przez kilka pokoleń. Po kolei zbudowano najpierw silne ośrodki realizujące i zarządzające działaniami metapolitycznymi, następnie zajęto się wykształceniem szerokiej grupy ludzi, którzy dla lewicy i liberałów posłużyliby jako nauczyciele, a na końcu dopiero zrealizowano zaplanowany masowy drenaż umysłów. Zauważmy jedno – całość tych działań realizowana była przez co najmniej 3 pokolenia. To fundamentalne spostrzeżenie i jedna z największych różnic między lewicą a prawicą w Europie po wojnie. O ile lewica jest w stanie przeboleć to, że nie rządzi, o tyle ma świadomość, że przy prawidłowym działaniu wedle zasad władzy kulturowej, prędzej czy później zmiany świadomości Narodów same sprawią, że lewica i liberałowie dostaną upragnioną władzę. Prawica tymczasem – narodowa, konserwatywna, chadecka – jest w stanie ciągłej defensywy. Od 1945 roku prawica właściwie reaguje wyłącznie na działania swoich wrogów, a przede wszystkim całkowicie przyjmuje narzucony sobie dyskurs. To znamienne, że politycy opcji prawicowej potrafią bezwstydnie rywalizować z lewicą w tak zacnych dziedzinach jak antyfaszyzm, antyrasizm, poprawność polityczna, walka z nacjonalistami. Ostatnie przypadki takich zachowań mamy także w Polsce – oto bowiem od ponad 2 miesięcy ludzie związani z Ruchem Narodowym prześcigają się z wiadomym ośrodkiem w tropieniu coraz to nowych przejawów rasizmu i jego piętnowaniu. To zjawisko niestety powszechne – na zachodzie to niejednokrotnie partie konserwatywne uchwalały związki jednopłciowe czy aborcję. Czemu tak się działo? Oczywiście powodów jest wiele, jednak jeden z najważniejszych to zmiana kultury politycznej i świadomości, krótko mówiąc – działania metapolityczne. Nasi wrogowie dzięki temu wpłynęli tak na społeczeństwa, że z czasem wszystkie grupy i klasy społeczne przyjęły lewicowo-liberalną narrację. W efekcie partie prawicowe, które nie przeciwstawiły temu żadnej kontrnarracji, aby zachować swój elektorat musiały zmienić swoje programy i politykę.
Jak działa taka władza kultura i metapolityka ostatnio mogliśmy zauważyć w Polsce, choć w skali mikro i krótkoterminowej. Chodzi mi mianowicie o kwestię imigrancką i to jak partie polityczne zmieniły swój stosunek do zagadnienia. W momencie rozpoczęcia i potęgowania się tzw. „kryzysu uchodźczego” opinia publiczna była w Polsce pozytywnie nastawiona do przyjmowania obcej ludności. Wówczas jednak środowiska narodowe, po części konserwatywne czy nawet koliberalne rozpoczęły dość dynamiczne działania publicznego sprzeciwu. Podnoszono między innymi kwestie związane z terroryzmem, brakiem asymilacji i innymi zagadnieniami. W efekcie, po kilku miesiącach opinia publiczna zmieniła się mocno, w kierunku twardego sprzeciwu wobec przyjmowania jakiejkolwiek liczby nachodźców. Jak to wpłynęło na partie polityczne? Centroprawicowy PiS, dotąd przychylny imigrantom, zmienił nastawienie o 180 stopni przechodząc na stanowisko przeciwne jakiejkolwiek imigracji. Także populistyczna partia Kukiza przeszła identyczną metamorfozę. Oczywiście taka zmiana nastawienia społeczeństwa jest oparta na działaniach, które nie trwały bardzo długo (kilka-kilkanaście miesięcy) i wynika głównie z emocjonalnego podejścia do tematu. Bardzo łatwo lewica i liberałowie, w razie powrotu do władzy, będą w stanie odwrócić ten trend. Jednak sama zasada, że sfera ludzkiej świadomości i poglądów warunkuje to, jak funkcjonuje polityka jest tu ukazana dobitnie.
Co jest naszym celem
Konkluzja jest już prosta. Naszym najważniejszym celem nie jest ani kultywowanie obecnych form działalności, ani dążenie do obecności na scenie politycznej ani aktywizm dla samego aktywizmu. To oczywiście ważne elementy, ale muszą być wtórne i ich realizacja musi wynikać z działań metapolitycznych. Naszą jedyną szansą na uratowanie naszego dziedzictwa i wygranie przyszłości jest zmiana ludzkiej świadomości, tego jak ludzie myślą, co myślą i w jaki sposób odbierają i postrzegają świat. Musimy przeciwstawić naszym wrogom własną narrację i system wartości. Pamiętać przy tym musimy, że pełna realizacja tego to nie kwestia roku, dekady czy kadencji. To w gruncie rzeczy praca na kilka pokoleń – tak jak lewica i liberałowie stopniowo rozmiękczali i zatruwali Europę, tak my powoli, acz konsekwentnie i systematycznie, musimy rozpocząć detoksykację. Nie widzę naprawdę nic złego w tym, aby czytać Gramsciego i jego ustalenia i obserwacje wykorzystać dla naszych celów. Mimo, że był on komunistą, to po prostu w swoich zeszytach dokonał analizy tego, jak funkcjonuje sfera polityczna, kulturowa i metapolityczna Narodów, oraz w jakich występują współzależnościach. Dyskusja nad tym jakimi metodami należy to robić powinna zacząć się jak najszybciej, natychmiast wręcz. Czy robić to poprzez projekty medialne, portale, etc. czy może lepsze są kanały social-mediowe, własne kanały youtube, wydawnictwa prasowe i książkowe, akcje i eventy uliczne, konferencje i kluby dyskusyjne? Na te pytania musimy znaleźć odpowiedzi naprawdę błyskawicznie, gdyż czasu mamy coraz mniej. Ze swojej strony uważam, że nade wszystko czerpać musimy z doświadczeń ruchów alt-right na zachodzie, zwłaszcza w USA. Środowiska te realizują obecnie właśnie misję walki metapolitycznej i mim zdaniem z miesiąca na miesiąc udaje im się zdobywać kolejne przyczółki.
Nie bójmy się czerpać z tego kanonu i wdrażać na polskim podwórku. Im szybciej sfera walki metapolitycznej zacznie określać to jak wykorzystujemy i kształtujemy obecne formy działań, aktywizm społeczny i lokalny oraz ewentualny udział w polityce – tym lepiej. Bez tego niestety będziemy błądzić niczym we mgle.
„Nie chodzi bowiem o przejęcie władzy przez jakąś nową warstwę polityczną lub społeczną, ale o to, że nowe, dorównujące wszystkim wielkim historycznym formom bytu człowieczeństwo sensownie wypełnia przestrzeń władzy”
Ernst Jünger, „Robotnik”
Grzegorz Ćwik
Adam Busse - Izrael – wróg (nie sojusznik) Cywilizacji Łacińskiej
Konflikt izraelsko-palestyński, zaangażowanie pośrednie bądź bezpośrednie stron wojennych wrogich Osi Oporu na Bliskim Wschodzie, wpływ syjonistycznego lobby na politykę światową, narzucanie własnej wizji historii w imię promowania własnej „polityki historycznej” – to tylko niektóre pola działalności państwa Izrael. Truizmem będzie stwierdzenie, że od wielu lat nie ustaje kampania propagandowa w jego obronie. Izrael przez środowiska protestanckie i neokonserwatywną, proamerykańską prawicę jest przedstawiany jako „obrońca cywilizacji zachodniej na Bliskim Wschodzie”, „bastion hamujący imigrancką ekspansję na Europę”, „państwo bliskie z Polską przez związki kulturalne i historyczne” czy gwarant stabilizacji polityczno-militarnej regionu. Polska prawica również od wielu lat sukcesywnie dołącza do tego chóru, czego znakiem są obecność polityków obecnej partii rządzącej na uroczystościach zapalenia świec chanukowych oraz szabasowych kolacjach i sukcesywne urabianie elektoratu prawicy prorządowej filosemicką propagandą. To szczególnie nasiliło się po 11 listopada ubiegłego roku. Promowanie na łamach prawicowych mediów tajemniczego lobbysty Jonnego Danielsa, wywiad z żydowskim studentem Samem Rubinem czy ostatni wywód Tomasza Terlikowskiego na łamach „Do Rzeczy”, w których broni decyzji Donalda Trumpa o przeniesieniu stolicy Izraela do Jerozolimy oraz próbuje przekonać, iż Święte Miasto było od zawsze stolicą państwa żydowskiego.
Mój tekst będzie miał na celu odpowiedzenie na pytanie, dlaczego Izrael jest wrogiem, a nie sojusznikiem Cywilizacji Łacińskiej i będzie stanowił swego rodzaju polemikę z tezami głoszonymi przez rodzimych neokonserwatystów promujących tego typu ludzi. Zaznaczę od razu, że ów tekst ma charakter polemiki na argumenty, nie personalnych ataków. Postaram się nakreślić stosunek współczesnego judaizmu do chrześcijaństwa, sytuację chrześcijan w Izraelu oraz zmierzyć się z pokutującymi, wyżej wymienionymi mitami na temat Izraela.
***
Czy chrześcijanie i wyznawcy judaizmu wierzą w tego samego Boga? Odpowiedź musi być negatywna. Ks. Francois Knittel z Bractwa św. Piusa X wskazuje owszem, że judaizm biblijny (starotestamentalny) przygotował świat na przyjście Jezusa Chrystusa i w tym celu Bóg zachował lud Izraela w monoteizmie. Jednak „Ewangelia objawia nam, że w Bogu istnieją nieoczekiwane bogactwa: troistość Osób. Tajemnica Trójcy Świętej stanowi zamierzone przez Boga rozwinięcie i realizację tajemnicy Jego jedności.” Bóg nie dał się poznać jako Trójca ludowi, ale nie przestaje On być Bogiem chrześcijan przez ten fakt. Choćby dlatego, że Biblia „nie naucza, że Bóg nie jest Trójcą; a po wtóre dlatego, że objawienie zawarte w Biblii, poprzez łatwo zauważalną pedagogikę biblijną zyskuje ostateczne wypełnienie w objawieniu chrześcijańskim.” Nie do pogodzenia są nauki chrześcijan i żydów o Bogu. Sprzeczność między tymi religiami dotyczy osoby Jezusa Chrystusa. Czy jest On Synem Bożym i Bogiem? Ks. Knittel wyciągnął wniosek, że nie. Żydzi odrzucają boskość Chrystusa i to stanowi spoiwo wiążące dzisiejszych żydów z tymi, którzy skazali Zbawiciela na śmierć.
Współczesny judaizm nie jest religią Starego Testamentu. Na gruncie biblijnego Izraela bowiem wyrosły dwie religie – chrześcijaństwo i judaizm rabiniczny. Paradoks rozwinięcia się nurtu rabinicznego w judaizmie niesie za sobą konsekwencje natury teologicznej – obie religie polegają na Starym Testamencie i nie mogą się bez niego obyć w równym stopniu. Trzeba wobec tego zaznaczyć, że dziedzictwo biblijne to w sporej mierze dziedzictwo chrześcijańskie, a bezwarunkowe uzurpowanie przez żydów prawa do starszeństwa religijnego doprowadza do wydziedziczania chrześcijan z nauk starotestamentalnych, do których dziedzictwa mamy prawo. Od kilku dekad utarło się przekonanie, że współczesny judaizm jest religią starotestamentalną i ta formuła została przyjęta. Jest to skutek błędu teologicznego, który zafałszował i wypaczył podstawy teologiczne na linii chrześcijaństwo – judaizm. Judaizm rabiniczny, a więc taki jaki współcześnie znamy, ma mało wspólnego z religią biblijną (judaizmem biblijnym). Powstał on w I wieku n.e. z inicjatywy niewielkiej grupy ludzi, którzy sprzeciwili się chrześcijaństwu wypierającemu judaizm biblijny i stającemu się wiarą milionów. Judaizm rabiniczny stworzył swoje własne księgi: Misznę i Talmud, tak jak chrześcijaństwo stworzyło Nowy Testament. Wyznawcy judaizmu w wersji rabinicznej nie są ludźmi wiernymi „starej religii”, ponieważ judaizm biblijny z jego ofiarami, Świątynią Jerozolimską, rytualną czystością, kapłanami i dziesięcinami zniknął dwa tysiące lat temu. Judaizm rabiniczny jest nową wiarą, wrogo nastawioną do chrześcijaństwa, co można zaobserwować po dewastacjach, szykanach czy wszelkich formach poniżania chrześcijan przez żydów.
Po stronie chrześcijańskiej spotyka się twierdzenie, że żydzi są naszymi „starszymi braćmi w wierze”, co jest nieprawdą. Paradoksalnie po stronie żydowskiej nie mamy do czynienia ze sformułowaniami o tym, że wyznawcy Chrystusa są dla żydów „młodszymi braćmi w wierze”. Powściągliwość wobec tego wynika z nieprzychylnego nastawienia judaizmu do chrześcijan mieszkających w Izraelu.
***
Jak obecnie przedstawia się sytuacja chrześcijan w Izraelu? Daleka jest ona od marzeń i bajek o państwie będącym ostoją tolerancji na Bliskim Wschodzie. Mnie wystarczy wspomnieć o tym, iż wiele tysięcy palestyńskich i arabskich chrześcijan w 1948 roku padło ofiarami polityki tworzącego się państwa żydowskiego (o czym więcej pisałem w poprzednim numerze „Szturmu”). W roku 1948 zostało zmuszonych do ucieczki bądź emigracji 750 tysięcy Palestyńczyków, w tym niemal połowa wszystkich chrześcijan mieszkających dotychczas w Ziemi Świętej. Ok. 10% zamordowanych przez syjonistyczne bojówki w 1948 roku mieszkańców Palestyny było chrześcijanami. W wyniku żydowskiej kolonizacji najbardziej ucierpiała chrześcijańska dzielnica Jerozolimy. Lokalne wspólnoty chrześcijańskie od wielu lat zwracają uwagę na skuteczne utrudnianie pielgrzymom przez Izrael dostępu do najważniejszych miejsc świętych w Ziemi Świętej, m.in. poprzez mnożenie się punktów kontrolnych prowadzących do miejsc kultu religijnego. Te punkty zwłaszcza w okresie świątecznym stają się miejscami nie do przebycia przez rzesze pątników. Ponad trzy lata temu palestyńscy chrześcijanie z Jerozolimy złożyli pozew przeciwko izraelskiej policji, która miała utrudniać wiernym dostęp do Bazyliki Grobu Pańskiego w okresie Świąt Wielkanocnych. Dodatkowo chrześcijanie pochodzenia arabskiego i palestyńskiego mogą odwiedzać miejsca święte jedynie za okazaniem specjalnych przepustek, które są limitowane i nie trafiają właściwie do członków danej rodziny, która chciała udać się na pielgrzymkę.
Na problem ten zwracali uwagę siedem lat temu autorzy dokumentu „Instrumentum Laboris” (za pontyfikatu Ojca Świętego Benedykta XVI), pisząc m.in. „Okupacja przez Izrael terytoriów palestyńskich utrudnia życie ze względu na ograniczenie swobody poruszania się, ekonomii oraz życia społecznego i religijnego.” Zaznaczono również, że „niektóre ugrupowania fundamentalistów chrześcijańskich powołując się na Pismo Święte usprawiedliwiają niesprawiedliwość polityczną, narzuconą Palestyńczykom, co jeszcze bardziej utrudnia położenie arabskich chrześcijan.” W dokumencie tym zwrócono uwagę na utrudnianie przez izraelskie wojsko dostępu do miejsc kultu religijnego dla chrześcijan oraz na to, że polityka władz izraelskich prowadzi do izolacji wyznawców Chrystusa, którzy powinni być pełnoprawnymi obywatelami państwa. Bardzo uciążliwy jest status prawny chrześcijańskiej ludności Izraela. Ponieważ to państwo jako syjonistyczne ma zachować żydowski charakter, stąd chrześcijanie nie posiadają często izraelskiego paszportu bądź jest on traktowany zupełnie przedmiotowo przez struktury państwa. Mieszkańcy Izraela nieżydowskiego pochodzenia w związku z tym muszą się liczyć z dyskryminacją, która przybiera formę obcinania funduszy na działalność oświatową, problemów ze znalezieniem pracy, braku dostępu do mieszkań, marginalizacji politycznej, nierównego rozłożenia usług komunalnych oraz szykan ze strony służb policyjnych i wojskowych. W zakresie prawa w chrześcijan najbardziej uderza ograniczenie możliwości finansowania szkoły dla wyznawców Chrystusa poprzez ustalenie górnego limitu czesnego dla uczniów szkół w 2015 roku. To posunięcie izraelskiego ministerstwa edukacji doprowadziło do sytuacji, w której wiele placówek nie mogło znaleźć alternatywnych źródeł dofinansowania ich działalności.
Niewesoła jest sytuacja własnościowa chrześcijańskich Kościołów w Izraelu. We wrześniu 2017 roku przedstawiciele 13 Kościołów (w tym kustosz Ziemi Świętej, o. Francesco Pattona i administrator patriarchatu łacińskiego Jerozolimy, abp Pierbattista Pizzaballa) wydali wspólne oświadczenie, w którym skrytykowali łamanie przez władze w Tel Awiwie umów o ich obecności na Ziemi Świętej. Wówczas trzy firmy należące do żydowskich osadników przejęły dwa hotele znajdujące się w pobliżu Bramy Jafy na Starym Mieście w Jerozolimie. Pierwotnie te hotele były w posiadaniu greko-prawosławnego patriarchatu Jerozolimy. Proces ten doszedł do skutku na mocy decyzji izraelskiego sądu. Izraelski parlament ponadto przygotowywał nową ustawę mającą znacjonalizować grunty wcześniej należące do Kościołów chrześcijańskich, które potem zostały sprzedane prywatnym inwestorom, co znacząco ograniczy prawo chrześcijan do dysponowania ich własnością. Tym samym żydowskie osadnictwo bardzo mocno uderza w dotychczasowy status religijny Świętego Miasta. Na początku stycznia br. prawosławny patriarcha Jerozolimy Teofil III informował o przejmowaniu przez osadników żydowskich nieruchomości w Dzielnicy Chrześcijańskiej Jerozolimy, co prowadzi do wypędzania wyznawców Chrystusa z ich własnej dzielnicy.
Oczywiście działania wymierzone w Palestyńczyków i arabskich chrześcijan nie są domeną państwa Izrael i jego polityków, ale i syjonistycznych ekstremistów, którzy mogą swobodniej wykonywać „brudną robotę”. W ciągu kilku ostatnich lat doszło do paru podpaleń lub obrzucano świątynie koktajlami Mołotowa, na murach obiektów chrześcijańskich pojawiają się napisy obelżywe wobec Jezusa Chrystusa, Matki Boskiej i wyśmiewające chrześcijan. Dwa lata temu były patriarcha Jerozolimy, Michel Sabbah oskarżył Tel Awiw o brak reakcji na bandyckie działania żydowskich ekstremistów. W jego opinii władze izraelskie poza „wyrazami ubolewania” nie zrobiły praktycznie nic, by zapobiec tego typu atakom. Ten ciąg konsekwentnych działań ze strony Tel Awiwu w dalekiej przyszłości może doprowadzić do zaniku obecności chrześcijan na terenie Izraela. Decyzja Donalda Trumpa o przeniesieniu amerykańskiej ambasady do Jerozolimy stanowiła swego rodzaju moment krytyczny, ponieważ jej rezultatem było m.in. pogorszenie się sytuacji chrześcijan w Izraelu. Wyznawcy Chrystusa solidarnie z muzułmańskimi mieszkańcami Ziemi Świętej protestowali przeciwko tej decyzji i zbojkotowali wizytę amerykańskiego wiceprezydenta, Mike’a Pence’a. Te argumenty mogą dziwić jedynie zapatrzonych w Waszyngton i Tel Awiw wielu neokonserwatystów oraz prawicowców (co ma miejsce również w Polsce).
***
Pora na zmierzenie się z kilkoma propagandowymi mitami dotyczącymi Izraela, które do opinii publicznej stara się adresować polska, neokonserwatywna prawica:
Mit nr 1: Izrael jest gwarantem stabilizacji Bliskiego Wschodu.
Izrael w żadnym stopniu nie gwarantuje stabilności na Bliskim Wschodzie, ponieważ jest państwem sojuszniczym Stanów Zjednoczonych Ameryki i tym samym wpływa na różne zagrania i zawirowania geopolityczne regionu. Faktem jest, iż izraelskie służby specjalne wspierały działalność rebelianckich i islamistycznych band walczących w Syrii przeciwko rządowi Baszara al-Assada. Niejeden raz syjonistyczne lotnictwo naruszało przestrzeń powietrzną państwa syryjskiego i dokonywało bombardowań lotniczych, których celem były m.in. pozycje syryjskich sił zbrojnych czy oddziałów Hezbollahu. Polityka Izraela wobec narodu palestyńskiego doprowadziła od 1948 roku do exodusu setek tysięcy Arabów i Palestyńczyków z zamieszkanych przez nich ziem (w tym wielu tysięcy chrześcijan), którzy do dziś znajdują się w obozach dla uchodźców, ulokowanych w sąsiednich krajach arabskich.
Izraelska polityka na Bliskim Wschodzie jest jedną z przyczyn kryzysu imigracyjnego. W 2015 roku wolontariusze izraelskiej organizacji IsraAID pomagali imigrantom dostać się przez granice grecko-turecką i węgiersko-serbską do Europy oraz zaopatrywali ich w żywność, podstawowe produkty i mapy z zaznaczonymi dogodnymi szlakami dotarcia do krajów docelowych. Poza tym Izrael jest omijany szerokim łukiem przez północnoafrykańskich i azjatyckich imigrantów, a państwo żydowskie samo prowadzi antyimigracyjną politykę (paradoksalnie nie spotykając się z powszechnym potępieniem ze strony organizacji na rzecz obrony praw człowieka, które z kolei już tak „wyrozumiałe” nie są wobec Polski, Czech, Węgier czy Słowacji jako jedynych krajów europejskich stanowczo sprzeciwiających się przyjmowaniu imigrantów). Sześć lat temu rabin i kierownik jesziwy na Zachodnim Brzegu Jordanu, Baruch Efrati poproszony przez studenta o wyrażenie opinii na temat rosnącej liczby muzułmanów w Europie stwierdził, że „Żydzi powinni radować się faktem, iż chrześcijańska Europa traci swoją tożsamość, co jest karą za to, co uczynili nam przez setki lat. Nigdy nie wybaczymy chrześcijańskiej Europie wymordowania milionów naszych dzieci, kobiet i starców.” Rabin określił chrześcijaństwo jako religię bałwochwalczą, nieczystą, skorumpowaną i pełną hipokryzji oraz podsumował swoją wypowiedź stwierdzeniem, że żydzi powinni modlić się o to, by islamizacja Europy nie wyrządziła szkody Izraelowi.
Twierdzenia o Izraelu jako gwarancie stabilizacji Bliskiego Wschodu i inne tego typu tezy należy traktować jako propagandowe zagrywki mające uzasadnić agresywną politykę USA i Izraela na Bliskim Wschodzie, które to państwa mają swoje interesy w regionie i doprowadziły przez nie do stanu wojny endemicznej generującej miliony imigrantów szturmujących bramy Europy.
Mit nr 2: Izrael jest państwem związanym historycznie i kulturowo z Polską.
Kulturowa i historyczna bliskość z Polską jest głównym argumentem mającym przed władzami Izraela deklarować wiele razy walkę z wszelkimi przejawami antysemityzmu. Pod koniec listopada 2016 roku ówczesna premier Beata Szydło udała się do Izraela na polsko-izraelskie konsultacje międzyrządowe. Powiedziała wówczas m.in., że Polskę i Izrael łączy bliskość kulturowa i historyczna przez pryzmat doświadczeń drugiej wojny światowej. Tak ówczesny, jak i pozostałe rządy Prawa i Sprawiedliwości (w latach 2005-2007 oraz od 2015 roku rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego), kontynuują swoją filosemicką linię polityczną. Dwa lata temu Jarosław Kaczyński stwierdził, że Izrael jest „przyczółkiem naszej kultury” na Bliskim Wschodzie, a krytyka Izraela i jego zbrodniczej polityki jest antysemityzmem.
Moim skromnym zdaniem Polska i Izrael nie są w żaden sposób związane historycznie i kulturowo. Po pierwsze narody polski i żydowski są odrębne od siebie cywilizacyjnie – Polska należy do kręgu Cywilizacji Łacińskiej, Izrael – jak wcześniej wspomniałem – Cywilizacji Żydowskiej. Po drugie – jak wskazywał w swoich badaniach nieżyjący już polski historyk, dr Dariusz Ratajczak – przeważająca część Żydów na ziemiach polskich była niechętna, jeśli nie wrogo nastawiona do polskiej walki o niepodległość, a niechęć „przeważającej części Żydów do polskich dążeń niepodległościowych, pogłębiona nadto pojawieniem się naturalnej i zrozumiałej reakcji w postaci obozu wszechpolskiego, tego prawdziwego budziciela polskości w szerokich masach ludowych, skutkuje określonymi akcjami politycznymi, deklaracjami i zakulisowymi naciskami na forum międzynarodowym. (…). Wściekła propaganda antypolska nasila się podczas Wielkiej Wojny i po jej zakończeniu. Światowe żydostwo sprzeciwia się idei powstania niepodległej Rzeczypospolitej, a gdy okazuje się to niemożliwe, zakulisowo działa na rzecz nieuszczuplania niemieckiego stanu posiadania w byłym zaborze pruskim. Oskarża wreszcie Polaków o organizowanie antyżydowskich pogromów, nie dbając przy tym o realia geograficzne i zwykłą ludzką uczciwość.” Dalej, w czasie wojny polsko-bolszewickiej i agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 roku Żydzi witali wkraczające oddziały Armii Czerwonej i nawiązywali współpracę poprzez tworzenie własnych milicji, które są odpowiedzialne m.in. za ostrzeliwanie polskiej ludności cywilnej w czasie obrony Grodna czy aktywną pomoc Sowietom w organizacji kilku fal deportacji polskiej ludności do 1941 roku. Milicjanci żydowscy pomagali wskazując NKWD miejsca pobytu osób przeznaczonych do wywózki, konwojowali złapanych na ulicach oraz tropili polskich urzędników i funkcjonariuszy państwowych.
Faktem jest również to, że Żydzi obsadzali 50% stanowisk kierowniczych Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i 18,7% ogółu pracowników tej zbrodniczej instytucji (później odsetek ten wzrósł do 37%), co świadczy o ich udziale w walce z polskim podziemiem niepodległościowym po II wojnie światowej. Innymi wydarzeniami w historii Polski pokazującymi odpowiedzialność Żydów za zbrodnie na Polakach są masakry polskich wsi Naliboki i Koniuchy. 8 maja 1943 i 29 stycznia 1944 roku sowiecka i żydowska partyzantka wymordowały ok. 130 i 38 polskich cywili kolejno w tych wioskach. Paradoksem historii jest fakt, iż w 2008 roku w Stanach Zjednoczonych został nakręcony film „Opór” z Danielem Craigiem w roli głównej, opowiadający o partyzantach Tewje Bielskiego i gloryfikujący ich działalność. W tym filmie jednak nie pokazano prawdziwej strony ich działań, tj. rabunków, gwałtów i mordów, w tym właśnie wymienionych wyżej zbrodni na Polakach.
Państwo Izrael i syjonistyczne lobby stara się zrzucić odium odpowiedzialności za Holokaust na Polskę. Argumentuje to tym, iż obozy koncentracyjne, w których zginęło najwięcej Żydów, znajdowały się na terenie Polski, stąd po wojnie ukuto termin „polskie obozy koncentracyjne”. Następną sprawą są roszczenia majątkowe wobec państwa polskiego po II wojnie światowej. Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego domaga się od nas wypłaty odszkodowań za utratę mienia o wysokości 65 miliardów dolarów USA pomimo faktu, że nie ma żyjących spadkobierców głównych dóbr. Podstawą do wysunięcia roszczeń jest teza, że to Polacy są w posiadaniu mienia żydowskiego, które miało stać się naszą własnością wskutek wymordowania przez niemiecki aparat terroru ich posiadaczy. Natomiast ci, którzy zgłaszają roszczenia wobec nas, nie są w stanie bądź nie chcą przyjąć do wiadomości paru faktów historycznych, które nijak się mają do ich roszczeń wobec Warszawy. Po pierwsze – odpowiedzialność za utratę mienia ponoszą Niemcy, których władze okupacyjne po utworzeniu Generalnej Guberni zaczęły wdrażać na masową skalę plan konfiskaty mienia obywateli II RP, co zostało usankcjonowane ustawowo przez Berlin. Zatem to władze niemieckie powinny wypłacić Żydom odszkodowania. Po drugie – wszelkie konfiskaty były przeprowadzane na podstawie rozporządzeń z 15 stycznia i 17 sierpnia 1940 roku, dotyczących również żydowskich majątków, a 21 stycznia 1940 roku wydano ordynację sekwestracyjną uprawniającą w szerokim zakresie niemiecką administrację, policję i SS do zajęcia majątków należących do Polaków i Żydów. Po trzecie – w 1960 roku Polska uregulowała sprawę roszczeń żydowskich, zawierając układ z władzami Stanów Zjednoczonych. Na jego podstawie Waszyngton zrzekł się prawa do reprezentowania swoich obywateli w sprawie powojennych odszkodowań oraz wziął na siebie obowiązek dystrybucji pieniędzy (o ówczesnej sumie ok. 40 mln dolarów USA) wśród Żydów, którzy utracili majątki. Waszyngton musi mieć więc bardzo krótką pamięć, skoro dziś lobbuje w imieniu syjonistycznej organizacji i łamie tym samym postanowienia układu z 1960 roku. Syjoniści wolą jednak iść konsekwentnie za słowami Israela Singera, jakie on wypowiedział na kongresie Światowego Kongresu Żydów w Buenos Aires w 1996 roku: „Jeśli Polska nie zaspokoi żydowskich żądań, będzie publicznie atakowana i upokarzana na forum międzynarodowym.”
Mit nr 3: Izrael jest „przyczółkiem naszej kultury” na Bliskim Wschodzie i bastionem Europy przed islamem.
W połowie lipca ubiegłego roku premier Izraela, Benjamin Netanjahu wypowiedział słowa, które nie są odosobnione w środowiskach neokonserwatystów wierzących w mit o Izraelu jako bastionie europejskiej cywilizacji. Polityk powiedział, że jego państwo jest jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie i bastionem wartości europejskich „w tym mrocznym okresie”.
Tak aberracyjna teza nie wytrzymuje świata faktów, ponieważ jest daleka od prawdy. Trzeba zacząć od tego, że państwo Izrael jest organizmem obcym cywilizacyjnie dla Europejczyka, bowiem – idąc za ideologią cywilizacji prof. Feliksa Konecznego – ma swoje ugruntowanie w zupełnie innej cywilizacji, cywilizacji żydowskiej. Nonsensem jest tym samym postrzeganie Izraela jako forpoczty Europy w morzu islamu na Bliskim Wschodzie. Chociaż z drugiej strony uznanie Izraela za „bastion cywilizacji zachodniej” może mieć sens jedynie wtedy, gdy uzna się termin „wartości Zachodu” za synonim liberalnej demokracji, instytucji zachodnich praw człowieka i forsowania praw mniejszości seksualnych, co ma faktycznie miejsce w Izraelu. W sierpniu ubiegłego roku ulicami Jerozolimy przeszła parada pederastów, która zgromadziła ponad 20 tysięcy osób. W takim wypadku można by uznać Izrael za przyczółek demoliberalizmu na Bliskim Wschodzie, który przez inne państwa tego regionu, a szczególnie kraje arabskie nigdy jako system polityczny nie zostanie zaakceptowany, zwłaszcza pod auspicjami Izraela i Stanów Zjednoczonych, które są odpowiedzialne za destabilizację Bliskiego Wschodu.
Poza tym, jeśli Izrael jest uważany za „przyczółek naszej kultury” czy „bastion zachodniej cywilizacji” w regionie, to jak neokonserwatyści wytłumaczą dyskryminację wyznawców Chrystusa w Izraelu? Jak się odniosą do malowania na murach antychrześcijańskich haseł, napadów na chrześcijan, bezczeszczenia cmentarzy i ataków na chrześcijańskie świątynie, zakazu stawiania bożonarodzeniowych choinek czy nieodpowiedzialnej polityki władz ws. komunalnych i obcinaniu przez rząd Netanjahu dotacji dla chrześcijańskich szkół w tym kraju? I dlaczego nie biorą pod uwagę głosu arabskich i palestyńskich chrześcijan, którzy są prześladowani przez izraelskie władze oraz wyrazili wyraźny sprzeciw wobec decyzji Trumpa o przeniesieniu izraelskiej stolicy do Jerozolimy? To są pytania, które warto rozważyć i udzielać na nie odpowiedzi, ale pozostaną one niewygodne dla neokonserwatywnej prawicy, która woli wierzyć we własne mity zamiast podejść do nich krytycznie.
***
Państwo Izrael nie jest „bastionem cywilizacji zachodniej/europejskiej”, tylko wrogiem Wartości, na których została zbudowana Cywilizacja Łacińska. Nie wiem, na jakiej zasadzie można uznawać budowanie cywilizacji przez syjonistyczne państwo, które powstało na krwi wielu tysięcy Palestyńczyków (zarówno muzułmanów, jak i chrześcijan) i prześladuje wyznawców Chrystusa we własnym kraju. Chyba, że zacznie się powtarzać neokonserwatywne brednie o tym, że Izrael broni Europy przed islamem, choć są to slogany bez pokrycia, dodatkowo pozbawione logicznego myślenia. Krytyka filosemickiej linii europejskich i polskich neokonserwatystów oraz polityki izraelskiego państwa nie jest przejawem antysemityzmu, a tylko trzeźwego spojrzenia na ten problem. Bo Prawda obroni się sama i nie można jej zakłamywać bądź przemilczać w imię poprawności politycznej, której od wielu lat ulega również prawica.
Adam Busse
Wybrana bibliografia:
Busse A., Żydzi i Izrael jako starsi bracia chrześcijan w wierze – fakty i mity, „3droga.pl”, 12 maja 2015 [dostęp: 13 stycznia 2017].
Hajducki H., Czy wolno jeszcze nawracać żydów?, „Zawsze Wierni” 2003, nr 2 (51).
Knittel F., Czy chrześcijanie, żydzi i muzułmanie wierzą w tego samego Boga?, „Zawsze Wierni” 2008, nr 8 (111).
Koneczny F., Cywilizacja Żydowska, Londyn 1974.
Ratajczak D., Żydzi a niepodległość Polski, „Nacjonalista.pl. Dziennik Narodowo-Radykalny”, 3 kwietnia 2017 [dostęp: 13 grudnia 2017].
Vennari J., Panowanie Chrystusa a nawrócenie żydów, „Zawsze Wierni” 2007, nr 1 (92).
Ciemiężyciel naszej cywilizacji, „Autonom.pl”, 27 grudnia 2017 [dostęp: 13 stycznia 2017].
https://www.youtube.com/watch?v=TK2J6PwBgSc – Czy Chrześcijanie powinni wspierać Izrael?, dr David Duke (opublikowany 13 czerwca 2011 roku, YouTube).
https://www.youtube.com/watch?v=hJ971mV279Q – dr David Duke o szaleństwie tzw. chrześcijańskiego syjonizmu (opublikowany 3 września 2011 roku, YouTube).
Michał Walkowski - Rozważne przekraczanie
Wydaje się, że w życiu jednostek ludzkich niezmiernie ważną rolę odgrywa czynnik, który odczytują one jako swoje powołanie. Ten termin można zastąpić co najmniej kilkoma innymi. Należą do nich elementy takie jak „przeznaczenie”, „bycie predestynowanym” lub „misja”. Są to kwestie znacznie głębiej wnikające w odmęty naszej istoty jednostkowej, niż samodzielnie ustalane cele. W dominujących religiach i systemach filozoficznych je zastępujących bodaj zawsze jest miejsce dla tego rodzaju czynników. Ta obecność jest nieprzypadkowa. „Systemy usensawiające” wydają się być prawdziwe tylko wtedy, kiedy działają. Kiedy rzeczywiście – zależnie od swego charakteru – budują poczucie sensu naszego istnienia, kiedy są skuteczne w praktyce, czy kiedy nas przekonują lub przyczyniają się do naszego lepszego stanu bytowego. Lubujemy się w nich. Wojujący ateista po tak sprytnym wprowadzeniu rozpocząłby zapewne kilka salw krytyki wobec religii (szczególnie chrześcijańskiej) i innych systemów, które rzekomo nas ogłupiają. Oszczędzę sobie jednak tego, bo ani ze mnie ateusz, ani apologeta beznadziei. Pozwolę sobie jednak na wbicie drobnej szpilki w nasze „usensawianie”. Filozoficznym truizmem stało się stwierdzenie, że nie ma dowodów na istnienie Boga, duszy, ale nie sposób tych konceptów obalić. W związku z tym należy pamiętać, że nie rozpatrujemy ani kwestii boskich, ani metafizycznych jako pewniki. Niemniej – trzeba brać pod uwagę fakt, że nie ma nawet tutaj takiej potrzeby. Podobnie jest przecież w przypadku wszelkich ideologii. Nacjonalizm nie jest tutaj wyjątkiem. Nie można jednak w nieskończoność brnąć w podważanie świadectw zmysłów, rozumu, intuicji, czy nawet wiary. Są to władze ludzkie, które – o ile istnieją – zawodzą, ale również uobecniają się w naszym uposażeniu i wydają się być elementami niezbędnymi do funkcjonowania osobowego. Wszystkie poruszone dotychczas kwestie mogą skłonić nas do zadania pytania, które pójdzie dalej niż kilka pierwszych zdań tego tekstu. To pytanie o przeznaczenie rodzaju ludzkiego. Czy jest zasadne? Na to i kilka innych pytań będzie odpowiadała dalsza część artykułu.
Podejmowanie problemu przyszłości ludzkości wydaje się być zasadne. Dlaczego? Nie tylko ze względu na powszechność zajmowania się tym zagadnieniem, ale przede wszystkim przez wzgląd na jego wagę. Istotność tego problemu wynika z co najmniej dwóch czynników. Pierwszy odnosi się do praktycznej korzyści z przyjęcia postawy „bycia mądrym przed szkodą”. Przezorność powinna być przyjacielem każdego człowieka. W polskim środowisku nacjonalistycznym utarło się powiedzenie głoszące, że Polak powinien być mądry przed szkodą. Taka postawa prowadzić może do przewidzenia negatywnych konsekwencji podejmowanych działań i – tym samym – unikniecie ich, uniknięcie klęski. Bazować powinna ona na doświadczeniach naszych przodków, ale również na rozumowaniach prognostycznych i probabilistycznych. Drugim powodem zasadności podejmowania problematyki naszego ludzkiego powołania jest jego teoretyczna głębia a równocześnie także atrakcyjność. Atrakcyjność wynika przede wszystkim z owej głębi. Natomiast głębię wiązać należy z faktem, iż pytania o przyszłość ludzkości przenikają wszystkie kultury i cywilizacje. Te wielkie pytania dotyczą kwestii takich jak nieśmiertelność, zagłada, cel i sens istnienia człowieka. Natomiast tego czynnika nie można utożsamiać ściśle z powszechnością podejmowania współcześnie takiej problematyki, o której to popularności wspominałem. Przede wszystkim przez wzgląd na to, że mowa tutaj o istocie kulturowej, światopoglądowej, filozoficznej, ideologicznej i intelektualnej refleksji. Jest znaczna różnica między aspektem istotowym a społeczną nośnością danego zagadnienia. Wraz z próbą odpowiedzi na pytanie o zasadność podejmowania kwestii przeznaczenia rodzaju ludzkiego warto byłoby wskazać rolę ideologii nacjonalistycznej w tym właśnie wątku. O dziwo – jest, a raczej powinna ona być ważna nie tylko dla nacjonalistów. Dlaczego? Nacjonalizm możemy odczytywać na wiele różnych sposobów. Rzecz jasna – mogą one nawet stać ze sobą w sprzeczności. Na łamach „Szturmu” została wypracowana całkiem spójna jego wizja. Ona wciąż się kształtuje, ale już w tej chwili można znaleźć wiele wspólnych mianowników w tokach rozumowań wielu autorów publikujących w naszym piśmie. Wracając jednak do sedna sprawy – ów nacjonalizm postrzegany (równocześnie) jako ideologia, sposób życia i narracja intelektualna jest wyjątkowo interesującą propozycją, ponieważ stara się mniej lub bardziej wyjaśniać świat dookoła nas oraz nas samych. Nacjonalizm szturmowy w swoim paneuropeizmie i totalności ideologicznej (odnosi się ona w głównej mierze do faktu, iż wedle nas idea przenikać powinna każdy aspekt życia człowieka – zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym) stoi również na pozycjach antyglobalistycznych i sprzeciwiających się obecnemu kształtowi Unii Europejskiej, jak i sytuacji w samej Europie. Kluczem do zrozumienia tej specyficznej i oryginalnej postawy jest pojęcie koegzystencji, która – wbrew pozorom – nie wyklucza fundamentu troski o dobro własnego narodu. Stanowi ono dla nas punkt wyjścia przy refleksji nad geopolityką. Koegzystencja jest postawą w stosunkach międzynarodowych, która charakteryzuje się pochwałą współistnienia obok siebie wspólnot narodowych, których interesy oraz relacje etniczno-kulturowe nie stoją ze sobą w sprzeczności. Jak widać – to pojęcie nie jest więc jakąś mrzonką o międzynarodówce nacjonalistycznej, którą chcieliby widzieć w nim niektórzy nasi wrogowie. Zawiera ono w sobie ponadto antyszowinizm, który także przystaje do serwowanych w ramach nacjonalizmu szturmowego idei. Nasza postawa jest zatem ideologią, która może stawić czoła intelektualnemu brudowi, który jest wprowadzany przez dyskurs skrajnego materializmu (zarówno w wymiarze ontologicznym, jak i przełożeniu na społeczny konsumpcjonizm i kapitalizm), marksizmu kulturowego oraz teorii postmodernistycznych. Dzieje się tak, ponieważ nacjonalizm w wydaniu szturmowym przenika – jak wspomniałem – każdą sferę życia człowieka. W związku z tym zarówno przeciwstawia się postrzeganiu świata li tylko jako jednowymiarowy przypadek, jednowymiarowy traf, które cechuje wielu współczesnych materialistów, jak i spoglądaniu na świat przez czerwone okulary marksistów (cechujących się hipokrytyczną próbą zaprowadzenia dyktatury poprawności politycznej oraz dwulicowym podejściem związanym z ubieraniem obrzydliwych idei – przede wszystkim komunistycznych – w okowy lepiej brzmiących pojęć, czego przykładem może być koncepcja sprawiedliwości społecznej), czy także koncepcji ponowoczesnej papki oraz również charakterystycznemu dla postmodernizmu, rzekomemu „końcu wielkich narracji”. Żadna z powyższych domen współczesnej, tak zwanej nowej lewicy nie jest do pogodzenia z porządkiem nacjonalistycznym w naszym wydaniu. Dzieje się tak przede wszystkim z uwagi na fakt, iż za nacjonalizmem idą swoiście pojęte idee tradycjonalizmu, bezkompromisowego, narodowego radykalizmu oraz jasnego opowiadania się po stronie olbrzymiej wagi narracji w życiu indywidualnym, ale i społecznym człowieka. I tak kolejno: tradycjonalizm jest alternatywą dla materializmu, narodowy radykalizm dla marksizmu kulturowego, natomiast idea narracji dla postmodernizmu. Pierwszy z elementów dotyczy – jak już zostało wspomniane – aspektu ontologicznego, ale również ekonomicznego. Oba te przypadki wynikają z podobnych pobudek i są oparte na przekonaniu – zawierającym się w tradycjonalizmie – o tym, że człowiek jest istotą, której nie da się zamknąć w obrębie wyłącznie cielesnych, fizycznych, materialnych procesów. Narodowy radykalizm z kolei nie uznaje kompromisów, nie daje sobie zamknąć ust tylko ze względu na lepszy wizerunek, a także nie fałszuje pojęć na swoją korzyść. Idea narracji natomiast świetnie zastępuje postmodernistyczne przeświadczenie o tym, że nadszedł kres religii, wielkich ideałów, cnót i wartości. W jaki sposób? Jest świadomą identyfikacją z narracją serwowaną w obrębie danej ideologii, czy innego rodzaju systemu. Sama treść danej narracji – o ile nie koliduje ze zdrowym rozsądkiem, logiką, czy innego rodzaju racjonalnymi elementami – nie jest tutaj najistotniejsza. Ważna jest świadomość. Narracja jest wyborem. Rzecz jasna – podlegającym wartościowaniu. Od koncepcji poprawności politycznej i innych wytworów marksizmu kulturowego, które zakładają narzucanie pewnych sposobów rozumienia, odróżnia ją zachowanie świadomości oraz jasna deklaracja, iż są systemy, ideologie, narracje lepsze i gorsze. Już dzisiaj element świadomościowy, czy – inaczej rzecz ujmując – element niebycia oszukiwanym jest często „towarem” deficytowym. Informacja stała się bowiem „towarem”, który – ze względu na wiele niesprzyjających okoliczności obecnych w systemie demoliberalnym – podlega wymianie, bywa zgubna, a jej prędkość niszczycielska może być równa kreacyjnej. Przyszłość ludzkości w dużej mierze zależy właśnie od niej, a na pewno od tego, jak dalej będzie traktowana.
Literatura science-fiction dostarcza nam wielu wizji tego, jak może skończyć lub dalej się rozwijać człowiek. Warto wspomnieć, że wielu z nich nie można odmówić realizmu. Są na tyle wpływowe, że mocno przyczyniły się do zmian w dyskursie kulturalnym, a niekiedy nawet naukowym. Dwie główne to oczywiście wizja apokalipsy, tego, co nastąpi po niej oraz posthumanizmu, który poprzedzać ma doba transhumanizmu. Dlaczego trudno zaprzeczyć obu tym wariantom i czy wobec nich są jakiekolwiek alternatywy? Jeśli potraktujemy koncepcję apokalipsy jako opcję, która może zakończyć żywot milionów ludzi, to z całą pewnością jest ona możliwa. Nie mowa – rzecz jasna – wyłącznie o wariancie ataku kosmitów. W dobie tak wielu ryzykownych eksperymentów oraz coraz to większych zasobów broni masowego rażenia głupcem jest ten, kto wierzy, że obecny (już w tej chwili napięty) status quo nie zmieni się nigdy. W przypadku posthumanizmu również nie sposób zaprzeczyć wysokiemu prawdopodobieństwu proponowanej przez ten nurt wizji przyszłości człowieka. Pisałem już w swoich artykułach o transhumanizmie. On się dzieje, czy tego chcemy, czy nie. Naszą rolą jest w tym momencie wytworzenie narracji wobec niego, ustosunkowanie się do problemów, które potencjalnie może on stworzyć i które stwarza już w tym momencie. Ważne jest również, żeby nie postrzegać go jednoznacznie negatywnie, bo faktycznie jego następstwa w wielu kwestiach mogą ludziom pomóc. Można było o tym wyczytać także z tekstu Rocha Witczaka w „Polityce Narodowej”.
Pytanie o przyszłość ludzkości jest zatem nie tylko zasadne, ale wręcz obowiązkowe. W naszych rękach trzymamy człowieczeństwo. O ile z losem, czy z trafem niekiedy trudno wygrać, tak w byciu człowiekiem nie ma miejsca na przypadek. Tytuł tego tekstu powinien teraz stać się jaśniejszy – dotyczy bowiem przekraczania człowieka.
Michał Walkowski
Mariusz Patey - Co łączy przedstawicieli polskiego obozu narodowego?
Wstęp
Powstanie polskiego obozu narodowego datuje się na drugą połowę XIX w. W 1887 roku założone zostały dwie tajne organizacje: emigracyjna Liga Polska utworzona przez byłego powstańca styczniowego Zygmunta Miłkowskiego w Genewie i Związek Młodzieży Polskiej „Zet” powstały w Krakowie a założony przez Zygmunta Balickiego.Rok później doszło do zjednoczenia obu struktur. Można śmiało postawić tezę, że w początkach swych ruch zmierzający do odrodzenia narodowego, włączenia klas niższych dla sprawy polskiej powstał na gruncie modernistycznych poszukiwań włączając modne wówczas teorie społeczne nawiązujące do hipotez ewolucyjnych Darwina. Głównymi obszarami działalności to było oddolne tworzenie infrastruktury ekonomicznej, edukacyjnej i kulturalnej pracującej na rzecz rozwoju polskiej świadomości narodowej oraz wyciągnięcie dla sprawy polskiej robotników i chłopów, którzy dotąd nie wykazywali zainteresowania sprawa polska. Powstanie Jakuba Szeli z 1846 w Galicji zachodniej pokazało jak to ważny problem/ Polscy chłopi nazywali bowiem Polakami szlachtę i wzniecili z inspiracji austriackiej policji politycznej krwawe rozruchy przeciwko ziemiaństwu . Wychodząc z krytyką przegranych XIX w akcji powstańczych propagowano pracę u podstaw,wyznaczając długi marsz ku niepodległości poprzez wzmacnianie bogactwa kulturowego i materialnego narodu czekając na sprzyjający moment dziejowy.
Szybko okazało się, że szerokie rzesze polskiego społeczeństwa przywiązane są silnie do katolicyzmu. Polski katolicyzm stał się częścią polskiej tożsamości narodowej już w XVIII w. i nie sposób było prowadzić jakiejkolwiek szerokiej pracy narodowej w konflikcie z Kościołem w oderwaniu od jego struktur.
Kościół stał się wielkim sprzymierzeńcem sprawy polskiej, a księża polscy z oddaniem włączyli się w pracę oświatowa, tworzenie spółdzielni itp. Polscy politycy obozu narodowego byli obecni we wszystkich trzech zaborach. Już zresztą przed pierwszą wojną światową ujawniając szerokie spektrum poglądów. Do ciekawszych polityków tamtego okresu prócz Romana Dmowskiego, Ludwika Popławskiego, Zygmunta Balickiego byli Jan Paderewski,Jan Kucharzewski czy Władysław Studnicki.. Łączyła ich praca na rzecz uświadomienia narodowego mas, wyjście poza elitarny etos polskości i marzenie o utworzeniu niepodległego państwa polskiego. W kwestiach wyboru taktyki byli zgodni co do tego, że nie walka zbrojna, ale działania w ramach prawnych zakreślonych przez państwa zaborcze ma sens wobec siły aparatu przemocy i wojska zaborów. Walka z Hakata czy rusyfikacja prowadzona była w parlamentach i w pracy organizacyjnej nastawione na samokształcenie, tworzenie sieci spółdzielni wydawnictw itp.
Polski obóz narodowy okresu międzywojennego.
Do maja 1926 r. można powiedzieć, że obóz narodowy zorganizowany w Stronnictwo Narodowo-Ludowe współrządził Polska. Dominowała w ówczesnym o obozie narodowym nieformalna grupa zwana później “frakcja profesorska”. Należeli do niej Roman Rybarski, Adam Haydel , Edward Taylor, Marian Borzęcki, b. wiceprezydent miasta Warszawy, ks. prałat Marceli Nowakowski, Stanisław Zieliński, b. konsul generalny w Niemczech, prof. Stanisław Stroński, Henryk Kułakowski, prezes Zakładów „Solvaya” w Polsce, Karol Wierczak, sekretarz generalny Stronnictwa Narodowego. Mec. Marian Niedzielski Łączyli oni poglądy narodowe, katolickie, z przywiązaniem do polskiego parlamentaryzmu. W podejściu do problemów gospodarczych reprezentowali pogląd o potrzebie oparcia polskiej gospodarki na polskim kapitale prywatnym. Krytykowali trwała obecność państwa w gospodarce. Zwalczali wszelkie przejawy socjalizmu. Byli więc częścią polskiej prawicy.Adam Doboszyński agrarysta korporacjonista katolik zwolennik porozumienia z Ukraińcami ścierał się ze zwolennikami wolności gospodarczych we własnym obozie politycznym. Nawet zatem narodowo katolickie poglądy nie gwarantowały jedności poglądów. A co dopiero jeśli uwzględnimy już wtedy pojawiające się w szeroko rozumianym obozie narodowym różne grupy i grupki szukające alternatywnych form łączących Polaków poza Kościołem Katolickim. Warto tu wspomnieć o środowiskach reprezentujących nurty licznych modernistycznych poszukiwań odwołujących się do idei odrodzenia prawdziwego “ducha narodu”,które to może nastąpić tylko zwracając się ku prastarym pogańskim religiom słowiańskim. Jednym z działaczy i swoistym fenomenem był Stanisław Szukalski rzeźbiarz teoretyk sztuki, działacz społeczny i polityczny. Z tego nurtu wywodziła się utworzona w 1937 r Zadruga. Grupowała działaczy o antykatolickim obliczu. Próbowano zbudować narrację ideologiczna w oparciu o odtworzenie religii przedchrześcijańskiej. W kwestii ustroju przyszłego państwa polskiego proponowane rozwiązania nawiązywały do narodowo socjalistycznych pomysłów przynoszonych z zachodu. Państwowy przemysł i dyktatura najlepszych synów narodu miały przynieść Polakom rozwój cywilizacyjny. Szukano odwołań do szerszych wspólnot niż narodowa. Powoływano się na bliskość Słowian zachodnich czy wręcz do kodu kulturowego pradawnych Ariów. Były też nieliczne grupki narodowych socjalistów szukających inspiracji w okultyzmie, filozofii Nietzschego, Heideggera. Ich bardziej znanym przedstawicielem był Stanisław Brochwicz, który zresztą oskarżony o współpracę z Gestapo został zlikwidowany wyrokiem sądu podziemnego w 1941 r. Powstawały partie polskich faszystów (ciekawe, że postulujących wprowadzenie JOW-ów i cenzusu wykształcenia dla kandydatów na stanowiska państwowe ) ONR ABC i ONR Falanga widziały naprawę państwa w totalnym państwie narodu polskiego, z katolicka religia państwowa.
II połowa wieku XX. Cień PRL u.
W czasach PRL u mieliśmy do czynienia z bezprecedensowa nagonka na obóz narodowy. Manipulacje, przypisywanie nie wyznawanych poglądów czy nie dokonanych czynów służyło uzasadnieniu tezy o rzekomej bliskości ideowej nazistowskich Niemiec czy faszystowskich Włoch. W haśle Polska dla Polaków widziano związek z integralnymi nacjonalizmami czy szowinizmem. Narodowcy nie mogli się bronić, wsadzani do więzień rozstrzeliwani czy łamani w ubeckich katowniach.Zagonieni do nisz odgrywali dane im rolę PRL u tym którym pozwolono pozwolono wegetować na obrzeżach polityki amputowano część tożsamości doszywając różne protezy, które to post peerelowskie środowiska wloką do dnia dzisiejszego. Opozycja demokratyczna wywodząca się z tradycji lewicy nie ważne z rodowodem komunistycznym czy też niepodległościowym przejmowała stereotypy jakimi posługiwali się propagandziści PRL u.
Dziś, po kilkudziesięciu latach intensywnych eksperymentów społecznych prowadzonych na żywej tkance narodu mamy zatomizowane społeczeństwo dodatkowo manipulowane przekazem medialnym tzw. głównego nurtu. Trudno także jest znaleźć jakieś punkty styczne dla polskich grup i grupek odwołujących się do idei narodowych i nacjonalistycznych. Naród polski poddany próbie pozbawienia go ważnej części swojej tożsamości szuka redefinicji dla swej podmiotowości.
Tradycyjnie silny kościół katolicki atakowany z pozycji lewackich ateistycznych i laicko liberalnych wycofał się z życia publicznego. Obóz narodowy zachował się w formie szczątkowej doświadczony działaniami służb komunistycznych. Chrześcijański kod wartości choć silny w polskim społeczeństwie to moim zdaniem niedoceniany wśród części nacjonalistycznych aktywistów. Poszukiwania różnych polskich dróg przypominają czasy z przełomu XIX i XX w. Na fali mód docierających do Polski z zagranicy obserwujemy odwołania do różnych idei od neo panslawizmu do alt rightu wychodzących poza pojęcie polskiej wspólnoty narodowej.
Przeglądając internet można zorientować się, że jaka jest wielość poglądów i żywa dyskusja przeradzająca się niestety zbyt często w kłótnie i personalne wycieczki.
Już samo określenie polskiej polskiej racji stanu staje się niezwykle trudne.
Warto może przytoczyć definicję obozu narodowego podaną przez Jędrzeja Giertycha w eseju z 1974 Polski Obóz Narodowy jest jeszcze aktualna… :Ideologia obozu narodowego “ IDEOLOGIA SŁUŻBY BOGU I OJCZYŹNIE “Obóz narodowy to jest nie tylko strategia polityczna i koncepcja polityki zagranicznej, ale to jest także i ideologia. Jest to przede wszystkim idea narodowa. Przedmiotem troski tego obozu nie jest interes tej czy innej klasy społecznej, nie jest także zaspokojenie potrzeb poszczególnej jednostki, nie są wreszcie cele międzynarodowe, ale jest) dobro narodu. Można by polską ideę narodową — to znaczy ideologię „endecji” — nazwać nacjonalizmem, gdyby nie to, że słowo to nabrało w dzisiejszych czasach nieco innego znaczenia. Ale dobro narodu nie jest w pojęciu polskiego obozu narodowego dobrem najwyższym. Dobrem najwyższym jest Bóg. Dobro narodu, tak samo’, jak dobro poszczególnej rodziny, podporządkowane być musi prawu moralnemu. Ideologia obozu narodowego to jest ideologia Boga i ojczyzny. ODWIECZNE POLSKIE TRADYCJE”
XXI wiek. Renesans nacjonalizmu?
Wydawać się dziś może, że tradycyjna myśl narodowa przykryta jest różnorodnością poszukiwań własnej tożsamości przez liczne grupy nazywające się nacjonalistycznymi. Mamy zatem eko nacjonalistów walczących o prawa zwierząt, zakaz uboju norek itp. Mamy zwolenników III drogi a właściwie gąszczu dróg mających prowadzić według niektórych do narodowego dobrobytu. Mamy zatem odrodzenie planowej gospodarki socjalistycznej i polityki spłaszczenia nierówności społecznych. Są też zwolennicy korporacjonizmu w różnych postaciach. W zachodnich publikacjach środowisk nacjonalistycznych pojawia się strach przed UPADKIEM już nie tyle etosu narodowego, ale całej kultury europejskiej coraz bardziej podlegającej wielokierunkowej presji ze strony zwolenników wielokulturowości, przedstawicieli innych niż europejska cywilizacji. Do mainstreamu przedostaje się pojęcie kultury dominującej mającej wchłaniać i asymilować a nie tylko integrować przybyszy poszukujących lepszego życia. Prace Roberta Putunama przestrzegające przed ryzykiem powstawania “silosów kulturowych” już nie wywołują powszechnego oburzenia.
Pojawiają się po obu stronach oceanu atlantyckiego odwołania do solidarności “starych” Europejczyków. Ale czymże teraz są te europejskie wartości? Trwająca od dekad erozja fundamentu wartości będąca skutkiem działań różnych progresistów prowadzi do pytania czy jeszcze istnieje coś co jest wspólne, co wyróżnia nasza cywilizacje wedle kryteriów podanych na przykład przez Feliksa Konecznego czy Samuela Huntingtona. Nasuwa się zatem w niektórych kręgach przypuszczenie, że może kod rasowy będzie bardziej adekwatnym spoiwem łączącym świat starych Europejczyków i potomków europejskich emigrantów z USA? Na te pytania próbuje odpowiedzieć znany ostatnio z newsów medialnych Richard Spencer. Ateista nacjonalista, zwolennik separacji rasowej i przeciwnik poprawności. A w polskim dyskursie pojawiają się w próby zmierzenia z pojęciem polskości. Czy pozostajemy przy definicji opartej o kod kulturowy czy też w związku z nasilająca się presją migracyjna z Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki idąc tokiem rozumowania zachodnich zwolenników alt rightu odwołujemy się do atrybutu rasy. Nawet opatrując takie definicje komentarzem o nie wartościowaniu ras nasuwa się problem czy naród polski w związku ze swoją natura uwarunkowaniami historycznymi da się tak opisać. Niezależnie jakbyśmy określali naród polski jest zgoda, że migracje zwłaszcza z kręgów odległych nam cywilizacyjnie kultur powinny być szczególnie kontrolowane i reglamentowane.
Często jednak w internecie na różnych forach narodowych wydaje się nabierać przekonanie, że mityczni banderowscy migranci są bardziej niebezpieczni od muzułmanów. Innym problemem jest ustalenie co dziś i jutro ma być polska racja stanu. Dlatego toczy się jałowy spór między zwolennikami opcji rosyjskiej z atlantycka i Międzymorza. Trudno nawet o konsensus w sprawie formy uprawiania polityki. Czy stawiamy na pierwszym miejscu pryncypia czy też skuteczność oparta na rachunku potencjalnych zysków i strat dla poszczególnych działań. Tak jak przed wojną nie sposób w krótkim eseju oddać pełnego spektrum . wszystkich nurtów i odmian w jakie obfitował obóz narodowy.
Myślę, że mimo różnic i szerokiego spektrum poglądów polscy nacjonaliści i przedstawiciele obozu narodowego doceniają wartość kapitału wspólnotowego narodowego, lokalnej społeczności jak i rodziny. Są dalecy od prowadzenia eksperymentów na żywej tkance społecznej. Rodzina, brak akceptacji dla progresywnych teorii Gender może zakreślić obszary współpracy tak różnych środowisk jak pro socjalne, religijne indyferentne środowiska Szturmu, pogańskiego Niklota, ONR, MW czy odpowiadające się za gospodarka oparta na polskim kapitale prywatnym narodowo katolickim Instytutem im. Romana Rybarskiego. Niestety, przy całym szacunku dla wielości poglądów i postaw autor widzi w zbyt ostro rysujących się różnicach zagrożenie dla zbudowania spójnego programowo ruchu politycznego, który z jasno określonymi celami strategicznymi, taktyką potrafiłby poprowadzić Polaków do celu jakim jest wzrost bogactwa duchowego i materialnego Polaków.
Podsumowując, odejście polskich elit narodowych od fundamentu cywilizacji łacińskiej byłoby nie tylko grzechem, ale i dokonaniem swoistej apostazji.
Autor z satysfakcją przyjął fakt, że w ostatnim Marszu Niepodległości kilkadziesiąt tysięcy Polaków szło pod hasłem” My Chcemy Boga “.
Cieszy , go że mimo narzekań niektórych środowisk organizatorzy nie wycofali się z przypomnienia, że katolicyzm to nie dodatek dla polskości to część polskiej tożsamości.
Z tego wynikają określone konsekwencje.i obowiązki.
Katolicyzm roztacza nad nami opokę i daje siłę w zderzeniu z laickimi elitami starej Europy, radykalnym islamem jak i euroazjatyckim ekspansjonizmem.
Mariusz Patey
dyrektor Instytutu im. Romana Rybarskiego
Vlad Kovalchuk - Metafizyka krwi
Amen,-odpowiedział on, chowając pistolety. – Żeby przelać krew, trzeba ją mieć, szanowny panie, a u was w żyłach brud zamiast krwi.
(c) Honoriusz Balzac
Czym dla nas jest krew i dlaczego właśnie to słowo można ostatnio spotkać w przemówieniach wojskowych i politycznych? Ktoś spekuluje na krwi poległych, ktoś nią płaci, a u kogoś ręce po łokcie we krwi. Dla każdej żywej istoty krew jest podstawą życia i jednocześnie jego końcem, kiedy ją straci.
Jeszcze ze starożytnych czasów, krew jest symbolem oczyszczenia i metafizycznej jedności martwych, żywych i nieurodzonych.
„Czym moja krew się różni od krwi innych ludzi?” Zapyta zwykły Janusz , nazywając męstwo głupią ofiarnością i przeciwstawiając materializm, bohaterstwu z idealizmem. W sensie fizycznym niczym, ale w kontekście metafizycznym jest ona jednym z rodzajów bogactwa, które posiada każdy, ale jak w przypadku każdego bogactwa, krew również każdy rozdysponowuje inaczej.
Krew – jest synonimem ofiarności i zawsze była przeznaczona dla Bogów albo tych, którzy dopiero muszą się urodzić. My odziedziczamy ją od naszych rodziców, będąc jeszcze w macierzyńskim łonie, czekając przyjścia na ten świat. Właśnie krew jest głównym symbolem przynoszenia ofiary Bogom i filozofii wojny, ale nie zawsze jej symbolizm dotyczy konkretnego człowieka.
Taras Szewczenko, którego często nazywają prorokiem narodu ukraińskiego, cały czas potępiał w swoich wierszach tchórzostwo, zdradę i bratobójstwo, mówiąc, że przeklęcie padnie na każdego, kto przeleje braterską krew, ale jednocześnie wzywa aby zapomnieć o litości w stosunku do zdrajców i odwiecznych wrogów narodu ukraińskiego.
„Gdzie uniesie z Ukrainy
Do sinego morza
Wrażą krew... dopiero wtedy
I łany, i wzgórza .
Wszystko rzucę i ulecę
Do samego Boga,
Aby modlić się... aż dotąd
Ja nie uznam Boga.”
Te wersy odzwierciedlają symbol oczyszczenia, symbol tego, że zemścić się za hańbę można tylko wtedy, kiedy ziemia przyjmie ofiarę krwi, jeżeli tego nie było, to dusze zmarłych nie będą miały spokoju. Przelana krew bohatera symbolizuje odwagę, pogardę dla strachu i śmierci, przelana krew wroga jest symbolem oczyszczenia narodu i państwa ze zgnilizny zdrady, tchórzostwa, oportunizmu i niewolniczych łez.
W „Testamencie” Szewczenko wzywa naród by nie płakać jako niewolnicy nad grobami pomordowanych, a pochować zmarłych i porwać kajdany, które symbolizują słabość, hańbę niewoli, zdeptany honor i wreszcie napełnić wody morza krwią wrogów.
Dzisiaj, kiedy zbliża się rocznica śmierci Niebiańskiej Sotni, pomordowanej na ulicach Kijowa w czasie Rewolucji Godności, my z dumą możemy powiedzieć, że ich czyn nie został zapomniany i na symbolizmie ich śmierci od pocisków snajperów wyrosło nowe pokolenie tych, którzy napełnią wody Morza Azowskiego krwią wrogów.
„Kiedy ja polegnę, moje ciało zjedzą lisy, żeby nakarmić mlekiem swoje dzieci, moją krew wypije ziemia mojej Ojczyzny, żeby na niej wyrosła trawa dla konia tego, kto przyjdzie na ma moje miejsce i nic pod słońcem się nie zmieni”, - mówi Jurij Gorlis – Gorski, kolejny raz potwierdzając krótkotrwałość życia i jego reinkarnację w nowej materii. Ciało jest materią, mogą je zniszczyć wilgocią więzień albo torturowaniem, ale idea w imieniu której została przelana krew żyje, inspirując na walkę następne pokolenia.
Krew jest darem Bogów, który symbolizuje bogactwo, którym jest obdarzony każdy, ale w świecie wszechobecnego materializmu to jest bogactwo, które dzieli ludzi na hojnych i skąpych. Ktoś codziennie niszczy ją alkoholem, paleniem i narkotykami, przekazując swoim dzieciom słabe geny, a czasami najniższe cechy, które niszczą cały naród zarówno fizycznie, jak i metafizycznie.
Krew w czasach kryzysu moralnego dzieli ludzi na tych, którzy martwią się tylko o swoje dobro i nie chcą nim dzielić się z innymi i tych, którzy nim hojnie się dzielą, żeby ocalić żywych i swoją śmiercią dać szansę nieurodzonym. To jest metafizyczna waluta, którą oceniają wartość wiecznych zasad godności, wolności i niepodległości.
Dobrowolna ofiara krwi – wielki czyn, danina wyższym siłom, która daje szansę na boży pojedynek, stawką w którym jest życie. Ci, którzy nie zawahali się zapłacić taką cenę zawsze byli najbardziej szanowanymi ludźmi, bo swoim czynem wywalczali prawo narodu do życia i jego miejsce w świecie odwiecznej walki.
Koloru krwi nie da się zapomnieć. Jasno-czerwoną krew Bogom widać lepiej, niż bezbarwne łzy świętych i czernidła mędrców. Ci, którzy zapłacili krwią za prawo do życia dla innych, nakładają na nich odpowiedzialność, by walczyć bez względu na okoliczności, żeby wywalczyć szansę na lepsze życie dla następnych pokoleń.
Historia nie pisze się czernidłem, a krwią tych, którzy ceną swego życia w tym świecie ocalają życie żywych i dają szansę nieurodzonym.
Wojmił Ostroróg Balicki - Nieuczciwe chwyty w dyskusji
Chyba każdy z nas, nacjonalistów często ogląda lub słucha debat z udziałem różnych polityków, czy przeróżnej maści autorytetów z każdej strony sceny politycznej, często sami bierzemy udział w dyskusjach z rozmaitymi ludźmi.
W tego rodzaju dyskusji, każda ze stron stara się przekonać oponentów do swoich racji. Dyskusja bywa przeprowadzona w różnoraki sposób, a zależy to od wielu czynników takich jak:
zaangażowanie emocjonalne
stopnień edukacji każdej ze stron,
światopogląd osób biorących udział w dyskusji.
Wiem ze swojego doświadczenia gdy oglądając debatę czy samemu biorąc udział w wymianie zdań często dochodzi do wielu błędów w argumentacji (sam też je niestety popełniałem i ciągle mi się zdarza), przez co dyskusja jest bezwartościowa. Niestety szczególnie podczas debat publicznych dochodzi do błędów które popełniane są świadomie w celu dyskredytacji danej osoby, ugrupowania bądź konkretnej doktryny politycznej.
Ile razy nasi przeciwnicy zarzucali, że nacjonalizm jest zły bo zawsze prowadzi do wojny i ludobójstwa? Strasząc tym stwierdzeniem ludzi postronnych jednocześnie przedstawiają samych siebie jako siła, która sprzeciwia się temu złu, a która chce tylko szczęścia i dobra dla wszystkich bez wyjątku. Jest to celowe używanie pewnych chwytów, które stosowane w dyskusji powodują powstawanie konkluzji całkiem odmiennych od stanu rzeczywistego. Nieraz widziałem debatę podczas której lewak bezczelnie stosował nieuczciwe chwyty, a jego oponent zwyczajnie nie potrafił się obronić, wchodząc na kogoś, kto nie za bardzo wie o czym mówi.
Dodatkowo osoby z naszego ruchu również często popełniają wiele błędów w argumentacji, przez co mimo woli przedstawiają nasze idee jako zbiór absurdalnych, nielogicznych, nieprawdziwych sloganów, co od razu wykorzystują nasi przeciwnicy. Dlatego moim zdaniem jest potrzeba w naszym ruchu edukacji i zainteresowania się tematem, nie tyle prawidłowymi metodami argumentacji jak i ogólnie zagadnieniem psychologii społecznej, co pozwoli nam nie tylko skutecznie się bronić, ale pomoże też udoskonalić nam nasz przekaz poprzez wyeliminowanie wadliwych argumentów.
Ja na początek przybliżę kilka wybranych podstawowych sofizmatów, korzystając głównie z pracy Marka Tokarza pt. ’’Argumentacja, perswazja, manipulacja’’. Wybrałem jedynie te, które moim zdaniem nie wymagają kompletnego i szczegółowego zapoznania się z pracą i takich, które są często popełniane przez nacjonalistów i naszych przeciwników. Można je podzielić na dwa rodzaje:
nieświadome, czyli błędy w argumentacji popełnione bez świadomości ich popełniania,
świadome, które są popełniane złośliwie, z premedytacją w celu zdyskredytowania oponenta. Należy zaznaczyć podążając za autorem, że podział ten jest wadliwy, gdyż każdy z wymienionych tutaj błędów może być popełniony świadomie lub nieświadomie.
Do błędów nieświadomych zaliczymy:
Generalizacja - czyli pochopne uogólnianie. Polega na wyciąganiu wniosków na temat większego obszaru niż pozwalają na to informacje w przesłankach. Dobrym tego przykładem było ostatnio wystąpienie pewnego politykiera w parlamencie europejskim, który stwierdził, że każdy uczestnik marszu niepodległości był faszystą, neonazistą czy białym supremacjonistą. Niestety i u nas często do tego dochodzi. Ileż to razy słyszałem, że każdy czarny jest gangsterem i dilerem narkotyków czy każdy żyd jest zamieszany w spisek opanowania świata.
Brak związku logicznego - to błąd formalny, który nazywany jest również non sequitur (nie wynika). Tutaj posłużę się przykładem z w/w pracy:
’’Społeczeństwo spartańskie, które tak dbało o czystość fizyczną swojego narodu, że posuwało się do eliminacji ludzi nieużytecznych w społeczeństwie, było jednym, które nie pozostawiło po sobie żadnego świadectwa kulturowego’’.
Tutaj autor popełnił błąd, ponieważ brak jest związku logicznego między eliminacją ludzi nieużytecznych a istnieniem świadectw kulturowych.
Równia pochyła - to założenie że pewne wydarzenia będą po sobie występować bez wyjaśnienia, lub mechanizmu tłumaczącego ich przyczynowość. Opisany wyżej przykład - gdy do władzy dojdą nacjonaliści skończy się to obozami zagłady.
Argument z autorytetu - polega on na tym, że jedna ze stron zamiast podać własne uzasadnienia wskazuje osobę lub grupę, zgodnie z którą argument jest prawdziwy. Takim argumentem jest również ciągłe cytowanie jakiejś osoby uważanej w danym środowisku za autorytet, co niestety jest nagminne w naszym środowisku. Ile to razy czytaliśmy cytaty Dmowskiego? A ostatnio mamy do czynienia z danym zjawiskiem z wykorzystaniem cytatu Lutosławskiego.
Niejasność i wieloznaczność - wieloznaczność zachodzi wtedy, gdy podajemy argumenty, które można interpretować na co najmniej dwa niezależne od siebie sposoby.
Niejasnym jest ten argument, gdy nie dysponujemy precyzyjnym kryterium, które rozstrzygnie bez wątpliwości do jakich wypadków dany argument się stosuje. Tutaj dobrym przykładem jest treść oświadczenia na temat przynależności narodowej wydanej niedawno przez trzy duże organizacje patriotyczne.
Było to kilka przykładów błędów w argumentacji, które są popełniane często bez intencji oponenta.
Teraz przedstawię kilka, które są często wyrazem świadomego zabiegu choć często bywają popełniane też nieświadomie w wyniku braku wiedzy, doświadczenia lub pod wpływem emocji.
Do nich należą:
Przytyki osobiste - to w naszym ruchu chyba najczęściej używany wadliwy argument podczas wymiany zdań, szczególnie na takie tematy jak sojusz z nacjonalistami z innych krajów czy religia i tutaj chyba nie trzeba zbytnio opisywać na czym on polega.
Fałszywa przesłanka - jest to świadome przemycenie - jako prawdziwego takiego stwierdzenia o którym osoba, która go używa, wie lub nawet podejrzewa, że jest fałszywe.
Argumentacja pozorowana - jest to przekształcenie tezy lub przesłanki, wypaczenie sensu wypowiedzi przeciwnika, wypowiedzi onieśmielającej, zbijającej z tropu, a także zbytnie używanie fachowego lub pseudofachowego słownictwa.
Celowe irytowanie przeciwnika - bardzo często używane w debatach politycznych. Doprowadzony do złości oponent nie jest w stanie prawidłowo rozumować a przez to wysuwać odpowiednich argumentów. Tutaj od razu na myśl przychodzi pan Szumlewicz i jego sposób dyskusji.
Przerzucenie ciężaru dowodu - czyli zamiast rzeczowej odpowiedzi na pytanie ’’dlaczego T’’, oponent odpowiada ’’a dlaczego miało by być nie T’’, to błąd który również nader często pada w dyskusjach.
Zachęcam oczywiście do dokładnego zapoznania się z tematem, jak i wyżej wspomnianą pracą, następnie oglądnąć jakąś debatę polityczną, wtedy można samemu zobaczyć jak często dochodzi do nadużyć w polemice.
Psychologia to potężna broń, która w dzisiejszych czasach ma szerokie zastosowanie. Człowiek z wielu stron jest dziś narażony na manipulacje: w reklamach, filmie czy nawet w komiksach. Należy dodać, że jednym z twórców psychologii społecznej w Polsce był jeden z ojców polskiego nacjonalizmu - Zygmunt Balicki. Jeżeli opanujemy odpowiednie metody wywierania wpływu na postawy społeczne, pozwoli to nam na skuteczną walkę z postawami marksistowsko - liberalnymi w społeczeństwie.
Ile jest do zrobienia - każdy sam się może przekonać, wystarczy wejść na jakiekolwiek forum dyskusyjne lub media społecznościowe. Ciągłe cytowanie Dmowskiego, czy podjazdy osobiste stały się normą tak jak i argumenty, które przekonać mogą jedynie ludzi przychylnych już idei narodowej, natomiast do ludzi spoza naszego ruchu zupełnie nie docierają i ani trochę nie wpływają na zmianę postawy tych jednostek. Wyżej opisane zagadnienie wbrew pozorom jest bardzo skomplikowane, a umiejętność poprawnego argumentowania wymaga regularnej pracy i czasu.
Wojmił Ostroróg Balicki