
Szturm1
Damian Adamus - O Chinach słów kilka
Do napisania tego artykułu skłoniły mnie obserwacje dyskursu internetowego dotyczącego Chińskiej Republiki Ludowej, zwłaszcza dyskursu dotyczącego chińskiego systemu politycznego oraz społeczeństwa. Możemy ostatnimi czasy zauważyć na „prawicy patriotycznej” zwiększenie zainteresowania Chinami. Jest to naturalnie związane z mówiąc w skrócie rośnięciem w siłę Państwa Środka. Pewne środowiska podchwyciły temat, przekazując złożone zagadnienia w formie prostego, czasem prymitywnego przekazu, prowadząc do pogłębienia niezrozumienia Chin i procesów tam zachodzących. Ważną role pełni pewna telewizja internetowa z Lublina. Jej rezonans oddziałuje na niemałą liczbę Polaków, którzy mając często dobre intencje, chcąc dowiedzieć się czegoś z „niezależnej patriotycznej telewizji” robią niemałą szkodę swojemu umysłowi i jego higienie. Telewizja ta oprócz kłamstw i prymitywnej propagandy antychińskiej, utrwala postrzeganie polityki międzynarodowej jako walki dobra ze złem i używanie do jej analizy aksjologicznych argumentów, co przybiera najjaskrawszą postać w postulacie zerwania wszelkich kontaktów z Chinami ze względu na „komunizm”. W Polsce takie myślenie trafia na podatny grunt, postrzeganie polityki międzynarodowej w romantycznych, nierealistycznych kategoriach jest naszą narodową przywarą, historycznie dającą się we znaki, którą jako środowisko narodowe musimy zdecydowanie tępić.
Zaczynając dyskusję nad krajami i społecznościami zamieszkałymi w innym kręgu kulturowym, pierwszym zadaniem -jeśli chcemy naprawdę zrozumieć pewne procesy i motywacje tam występujące- jest poznanie tej kultury, jej elementów, kluczowych różnic międzycywilizacyjnych, co pozwoli nam spojrzeć bardziej obiektywnie na wydarzenia w innej części globu. Im głębiej pozna i zrozumie się daną cywilizację tym mniej będzie w nasz rozumowaniu schematów myślowych typowych dla Polaków i Europejczyków.
Chiny a komunizm
Europejskie schematy myślowe kierują nas na postrzeganie komunizmu jako ideologii antynarodowej, która tłamsi wszelkie przejawy aktywności narodowej w imię internacjonalizmu. Jawi się nam jako element sowieckiego imperializmu zagrażającemu polskiej niepodległości oraz wolności jednostek w imię skrajnego kolektywizmu. Inne doświadczenia historyczne Azji determinują postrzeganie komunizmu w odmienny sposób. W Chinach komuniści władze zdobyli po wielu latach walk, nie szczędząc krwi przelewanej za kraj. Ich poparcie wśród ludu nie wynikało z poparcia komunizmu przez prostych wieśniaków. Komuniści postrzegani byli jako zdeterminowani patrioci, którzy wygrali walkę o rząd dusz wśród ludu z nacjonalistami z Guomindangu właśnie ze względu na żarliwy patriotyzm i w pewnym stopniu przez nieudolność w zarządzaniu państwem przez nacjonalistów.
Należy zauważyć, że pewne elementy konstruktu społecznego w komunizmie są bliskie nauczaniu Konfucjusza i wielowiekowym tradycjom azjatyckim w duchu stwierdzenia, że „świat to dobro wspólne”. Przykładowo kolektywistyczna organizacja społeczeństwa czy organizacja życia gospodarczego przez państwo są bliskie konfucjanizmowi, na którym wyrosły państwowości Chin czy Wietnamu. Komunizm występujący w Chinach był inny niż europejskie ze względu przede wszystkim na inną strukturę społeczno-gospodarczą i brak występowania tam miejskiego proletariatu, dodatkowo musiała nastąpić jego adaptacja do chińskich warunków kulturowych. Joanna Wardęga pisze ”Mao Zedong nie mogąc zastosować bezpośrednio teorii Marksa do społeczeństwa chińskiego musiał dokonać sinizacji marksizmu leninizmu[…] zastosował przy tym dawną regułę ti-yung polegającą na połączeniu chińskiej zasady i zagranicznych metod próbując zachować między nimi równowagę. Do jakich chińskich elementów się odwoływał? Przede wszystkim do tradycji legistów, natomiast do konfucjanizmu nawiązywali w pewnych okresach inni przywódcy jak Liu Shaoqi czy Zhou Enlai.”
Profesor Krzysztof Gawlikowski nazwał ten ustrój „utopijna-heretycką wersja konfucjańskiego cesarstwa z licznymi zapożyczeniami bolszewickimi”, terminologicznie można go zakwalifikować jako wariant narodowego komunizmu. „„Komunizm przynosił zarówno wyzwolenie narodowe, przywrócenie godności narodowej, modernizację kraju, likwidację pozostałości feudalnych, równouprawnienie kobiet, jak i represyjny system oparty o przemoc i łamanie praw jednostki oraz odbieranie ogółowi obywateli podstawowych praw obywatelskich. Co więcej, komunistyczne zasady organizacji społeczeństwa znalazły w Azji zaplecze w tradycji konfucjańskiej oraz w tysiącletnich autorytarnych wzorcach funkcjonowania państwa i społeczeństwa (<<orientalna despotia>>), jak również w normach moralnych i wartościach (np. prymat kolektywu nad jednostką), zaś sam komunizm – cytując tego samego autora – <<nie tylko nie wywołał negatywnych skojarzeń w skali społecznej, ale może być tam traktowany jako heretycka wersja konfucjanizmu, realizująca wiele z jego podstawowych wartości i zasad>>”
Czy w Chinach łamane są prawa człowieka?
Bardzo ważną kwestią jest to czy zachodnią koncepcje praw człowieka w duchu liberalnym możemy uznać za uniwersalną. Moim zdaniem nie, gdyż w jej kształtowaniu kluczową role spełniły niepowtarzalne warunki historyczno-społeczne, niespotykane nigdzie indziej. Przekonanie polityków z zachodniego kręgu cywilizacyjnego co do uniwersalności tych „praw” wynikają moim zdaniem z właśnie ze specyficznych doświadczeń historycznych świata zachodniego niosącego przez lata kolonizacji „kaganek oświaty” zacofanym ludom. Inną istotną kwestią jest poczucie odrębności elit chińskich względem Zachodu. Jak różnice cywilizacyjne wpływają na relacje na linii jednostka-społeczeństwo, myślenie jednostek, a nawet tak wydawałoby się „uniwersalne” sprawy jak postrzeganie rzeczywistości świetną pracę z dziedziny psychologii międzykulturowej napisał Richard E. Nisbett „Geografia Myślenia. Dlaczego ludzie wschodu i zachodu myślą inaczej?”, która pozwala zrozumieć dogłębne różnice międzycywilizacyjne uwidaczniające się już na poziomie myślenia.
Prymat kolektywu nad jednostką, a co za tym idzie gradacja interesów wedle tej hierarchii, wobec indywidualizmu, osobowość współzależna wobec indywidualistycznej jednostki, wtapianie się w tłum, chęć „ujednolicania” w poszukiwaniu harmonii wobec ekspresji i własnego zdania, paternalistyczne podejście wychowawcze w duchu konfucjańskim wobec wolności osobistej. Te podstawowe różnice cywilizacyjne pokazują niedostosowane zachodnich koncepcji praw człowieka do wschodnich cywilizacji. Nawet sam termin „prawa człowieka” nie ma dobrego odpowiednia w języku chińskim i tłumaczy się go jako „władze zwykłego człowieka”. Społeczności, w których prymat biorą interesy wspólnoty, to prawa odnoszące się do wspólnot są najistotniejsze, indywidualistyczne prawa człowieka uważa się za niekompatybilne.
Aby zobrazować różnice cywilizacyjne między mieszkańcami Azji Wschodniej (Japonia, Chiny, Tajlandia, Korea Południowa, Indonezja, Singapur, Malezja) a Amerykanami posłużę się badaniami Davida Hitchcocka, który zbadał jakie wartości są najistotniejsze dla danych społeczeństw.
|
Amerykanie |
Azjaci |
Swoboda ekspresji |
85% |
47% |
Wolności osobiste |
82% |
32% |
Prawa jednostki |
78% |
29% |
Myślenie o sobie samym |
59% |
10% |
|
Azjaci |
Amerykanie |
Dobrze zorganizowane społeczeństwo |
71% |
11% |
Utrzymywanie harmonii |
58% |
7% |
Szacunek do władz |
42% |
11% |
Osiąganie konsensusu |
39% |
4% |
Prawa społeczeństwa |
27% |
7% |
Lee Kuan Yew, ojciec nowoczesnego Singapuru i jeden z twórców koncepcji „wartości azjatyckich”, będącej odpowiedzią na narzucanie Azjatom „wartości zachodnich” napisał:
„Konfucjańska wizja porządku społecznego poddanych i rządzących pomaga w przeprowadzeniu radyklanych zmian społecznych… a wymaga ona dostosowania się jednostek do [zmieniającego się] społeczeństwa co jest dokładną odwrotnością amerykańskiej koncepcji praw człowieka.”
Czy Chiny to zamordystyczny i komunistyczny kraj?
W sferze gospodarczej chiński „komunizm”, nie ma byt wiele wspólnego z egalitaryzmem i powszechnym posiadaniem środków produkcji. Bardzo wysoki wskaźnik Giniego (mierzący nierówności społeczne) jak i ogromna rzesza miliarderów dobitnie to pokazują. Powszechny jest za to kult pieniądza i materializm, będący po części efektem ubocznym ogromnych zmian społecznych. Choć oficjalnie w Chinach panuje „socjalizm o chińskiej specyfice” to ciągłych odwolywań do niego należy doszukiwać się raczej w technokratycznej potrzebie spójności legitymizacji władzy KPCh, nie w wierze w komunistyczne ideały.
W tym roku miałem przyjemność odwiedzić Chiny, więc mogę podzielić się kilkoma własnymi spostrzeżeniami dotyczącymi tamtejszego społeczeństwa. Życie młodego chińczyka w mieście jest całkiem podobne do jego zachodniego odpowiednika. „Zakres wolności osobistych”(choć to termin przystający do tamtejszych realiów społecznych) nie jest zdecydowanie uboższy niż w Europie i należy dodać, że szerokość tego zakresu jest historycznie bezprecedensowa. Oczywiście jest trochę różnic, internet jest cenzurowany, a prawdziwe problemy mogą spotkać za „nieodpowiedni” aktywizm społeczny. Udział we „wrogich” manifestacjach może być uznany za działalność wywrotową.
Chińska blokada Internetu jest łatwa do ominięcia, z czym nie mają problemów młodzi Chińczycy. Mają oni dostęp do Facebooka, z którego ochoczo korzystają jak i z zachodnich źródeł informacji. Znaczna część wie o nadużyciach władzy czy zbrodniczej działalności Mao, a mówienie o ludziach zaślepionych komunistyczną propagandą można wrzucić między bajki, przynajmniej w odniesieniu do młodych ludzi. Zapewne starsi ludzie, nie znający internetu są bardziej podatni na propagandę, choć zapewne poziom ich „urobienia” nie ustępuje znacznie polskim wojownikom plemion politycznych z obu stron barykady.
System polityczny Chin wykazuje wiele patologii. Powiązania na styku biznesu i polityki, krwawa walka o władze, przedstawiona m. in w książce Uderzenie w Czerń pokazuje skale patologii oraz bezprawie. Niewygodna jednostka może paść ofiarą procesu politycznego, gdzie wyrok jest znany już przed rozpoczęciem procesu. Od sprawiedliwości często ważniejsze są lokalne kontakty i pieniądze. Pomimo wielu wad swojego systemu politycznego jak i jego przedstawicieli poparcie władz wśród społeczeństwa jest silne, zwłaszcza starszego pokolenia, pamiętającego chińską biedę i zacofanie Chińskie społeczeństwo jest kontrolowane, a nowe technologie jeszcze zwiększają inwigilacje społeczną. Trzeba jednak pamiętać o skali wyzwań rządzących Państwem Środka. Chiny to kraj prawie półtora miliarda ludzi, z historycznymi doświadczeniami licznych wewnętrznych niepokojów i naprzemiennych okresów rozkwitu i jedności oraz upadku i podziału, dekompozycji chińskiego państwa. Utrzymanie spokoju w tak różnorodnym i rozwarstwionym społeczeństwie wymaga niemałych wysiłków. Pespektywa społeczeństwa chińskiego wobec kontroli państwa jest inna niż w Europie. W Europie częściowo panuje pewna nieufność, podejrzliwość wobec instytucji państwa co jest ugruntowane na liberalnych koncepcjach Johna Locke i przeciwstawianiu społeczeństwa państwu( w Polsce to m.in. zwolennicy JKM). Chińczycy nie rozumieją tej podejrzliwości, postrzegają państwo raczej jak sojusznika w walce o swoje prawa(choć nie jest to regułą), zwłaszcza, że ich państwo funkcjonowało przez wieki jak „zakład wychowawczy” automatycznie wymuszając pewne zaufanie.
Schematyczne myślenie i europocentryzm to najwięksi przeciwnicy zrozumienia procesów zachodzących w innej części świata, co doskonale widać na przykładzie Chin. Wszystkim zdzwionym i pytającym jak to Chińczycy mogą popierać komunistów należy przypomnieć, że nie kto inny niż komuniści są ojcami chińskiego państwa, ojcami zakończenia stulecia upokorzeń Chin jak i ojcami wyciągnięcia z biedy ponad poł miliarda ludzi. Fakt, że na drodze władzy dochodziło do wielu mniej chlubnych momentów m. in. w postaci rewolucji kulturalnej czy wydarzeń na Placu Tiananmen nie powinien burzyć całościowego obrazu władzy KPCh. Obraz ten oprócz technokratycznej potrzeby spokoju wewnętrznego, nawet za cenę ludzkiego życia, patologii strukturalnej systemu politycznego, wielomiliardowych fortun rodzin partyjniaków i „książątek” jest obrazem bezprecedensowych dokonań w kwestii awansu gospodarczego i społecznego setek milionów ludzi, obraz bezprecedensowych inwestycji oraz modernizacji gospodarczej, o których będą uczyły się następne pokolenia jako jednym z najważniejszych wydarzeń XX wieku na świecie.
Wybrana bibliografia:
- Gawlikowski, Procesy okcydentalizacji Chin oraz innych krajów Azji Wschodniej i ich stosunek do cywilizacji zachodniej
- Wardęga, Chiński nacjonalizm
- Dziak, K.Gawlikowski, Chiny w XXI wieku. Perspektywy rozwoju
Wywiad z Nova Ordem Social
Nova Ordem Social to portugalska organizacja nacjonalistyczna. Młoda, niezwykle prężna i szybko rozwijająca się przykuwa uwagę przede wszystkim swoją nowoczesną ideologią, jednocześnie nie tracąc nic ze swego radykalizmu i idealizmu. Zapraszam do lektury wywiadu z Gonçalo Aidos, członkiem NOS odpowiedzialnym za kontakty międzynarodowe. Z lektury poniższego tekstu wynika moim zdaniem bezsprzecznie, że działania, jak i ideologię NOS warto śledzić i obserwować.
Relacja z konferencji Europa przyszłości
10 listopada, na dzień przed narodowym dniem niepodległości oraz corocznym już Marszem, odbyła się w Warszawie konferencja "Europa Przyszłości". Impreza ta odbiła się szerokim echem w mediach, polscy nacjonaliści znów stali się obiektem zainteresowań mediów, które mogą, co prawda, przełknąć "modę na patriotyzm", ale nie konsekwentny, radykalny nacjonalizm.
Relacja z: Asgardsrei 2017
Jako redakcja "Szturmu" jesteśmy od dawna zdania, iż korzystnym dla nacjonalizmu jest zdobywanie kolejnych przyczółków w raczej zdominowanej przez naszych wrogów, kulturze masowej. Nie inaczej jest z bardzo popularną muzyką metalową i rockową, dlatego tym bardziej cieszymy się za każdym razem, gdy słyszymy o powołaniu jakiejś nacjonalistycznej inicjatywy w tym klimacie. Nasz anonimowy korespondent wziął przed właściwie dwoma tygodniami udział w kolejnej już edycji festiwalu muzyki NSBM (a więc skierowanej dla nacjonalistów raczej preferujących ciężkie, black metalowe brzmienia) i podzielił się z nami relacją z tego jakże zacnego wydarzenia.
Jan Sobański - Narodowy socjalizm w Polsce – współczesna alternatywa i przedwojenne tradycje
Geneza mojego artykułu nie jest raczej skomplikowana – zostałem bowiem w tym temacie wywołany do tablicy przez administrację portalu narodowcy.net. Jakiś czas temu ukazał się na tej stronie – notabene cenionej przeze mnie jako medium pozwalające wypowiedzieć się młodym ludziom, których ideały raczej wyłamują się mocno poza orbitę mediów mainstreamowych w III RP – dość mało rzetelny artykuł. Jego autor – T. Cynkier – starał się w nim udowodnić, że socjalizmu nie można, tudzież nie powinno się łączyć z nacjonalizmem, że są ze sobą sprzeczne. Ja natomiast zdecydowałem się przedstawić zupełnie odwrotne stanowisko, jakie reprezentuję prywatnie, bowiem chciałbym, by dotarło ono do szerszego grona. Jeszcze krótkim słowem wstępu - redaktorem miesięcznika "Szturm" pozostaje od dłuższego czasu, jednak dzisiaj po raz pierwszy publikuję w nim pod swoim właściwym, pozbawionym pseudonimów nazwiskiem. Motywuję to chęcią uczynienia tego artykułu bardziej autentyczną i godną polemiką dla kolegi Cynkiera, jak i również faktem, że "Szturm" w toku wydarzeń ostatnich kilku miesięcy, przestaje być już internetowym, "podziemnym" periodykiem i być może wkrótce będzie nam dane toczyć polemiki także z redakcjami mainstreamowych szmatławców, a nie jedynie w obrębie środowiska nacjonalistycznego.
Nacjonalista = Socjalista
Na tegorocznym Marszu Niepodległości faktycznie można było usłyszeć, bądź zauważyć wiele haseł o wydźwięku antykapitalistycznym. Autor tekstu, z którym postaram się polemizować, wyraża o tym fakcie opinię negatywną, stwierdzając, że nie ma to nic wspólnego ze świętem niepodległości. Ja jestem zdania zgoła przeciwnego – otóż poglądy antykapitalistyczne mają to wspólnego ze świętem niepodległości, że są to po prostu poglądy polskiej pełnej niepodległości się domagające. Tragedią kolejnych MN-ów jest to, że ich rewolucyjny i anty-mainstreamowy charakter wraz ze zwycięstwem wyborczym Prawa i Sprawiedliwości, został wymieniony na grzeczny, państwowy patriotyzm – czynią z samego wydarzenia szopkę, na której raz do roku groźni narodowcy mogą sobie pokrzyczeć bzdurne hasła o obalania komunizmu, czy w nieco mniej wysublimowany sposób o aktach seksualnych z UPA i Stepanem Banderą. Jakkolwiek by te hasła groźnie nie brzmiały, jak bardzo A. Michnik by się nie zapluł, starając się potępić "faszyzm" na ulicach Warszawy – to tak naprawdę całe to wydarzenia teraz już nie ma nic wspólnego ze świętowaniem polskiej niepodległości, kiedy tej niepodległości po prostu brakuje. Po 1989 roku, gdy Polska pozornie wyzwoliła się spod obcego (sowieckiego) panowania:
1) niemal cały kapitał narodowy został wyprzedany w ręce zachodniego burżujstwa za bezcen – o czym zresztą mówi większość narodowców, choć niewielu tak naprawdę zauważa prawdziwą przyczynę tego faktu, jakim jest prywatyzacja polskich dóbr sama w sobie
2) polska polityka została podporządkowana interesom ponadnarodowych, globalistycznych organizacji – Unii Europejskiej i NATO, przy czym ta druga zainstalowało nawet w Polsce obce bazy i wojska; sądzę, że przypomina to trochę okres stalinizmu
Polska nie posiada już własnej gospodarki; kolejne polskie rządy uznają za sukces fakt, że do Polski przybywają obcy inwestorzy, zamiast wzmacniać państwowy kapitał; orędownicy świętowania wywalczonej przed laty niepodległości, nie widzą niczego złego w prywatyzacji, która doprowadziła ekonomię naszego kraju do ogromnego regresu, a tysiące osób zwyczajnie pozbawiła pracy i wyżywienia. W tej sytuacji uważam, że owa polska niepodległość jest faktycznie zagrożona i należy o nią walczyć – a świadomy antykapitalizm jest podstawą i początkiem tej walki. Jak pisał bowiem Jan Stachniuk (o którym więcej napiszę w kolejnych akapitach mojego artykułu) - "świadomość określa byt" (jego kontra dla światopoglądu marksistów), zatem Polakom nie uda się osiągnąć godnego życia na miarę Zachodu, jeżeli nie zauważą wreszcie czegoś niepokojącego w byciu wieczną tegoż Zachodu kolonią. Nie da się być w pełni niepodległym gospodarczo, jeżeli nie sprzeciwi się wyzyskiwaniu Polski przez zachodnich (ale także rodzimych, bowiem jak daje się czasem zauważyć, w większości nie przejawiają oni żadnej troski o interes narodowy) kapitalistów; jeżeli nie sprzeciwi się tragedii, jakiej jest ciągła emigracja zarobkowa naszych rodaków oraz imigracja ekonomiczna ludów, które mają ich rzekomo zastąpić. Poza tym – co powiedziałby Roman Dmowski widząc, że Polacy porzucają własny interes narodowy na rzecz realizacji interesu globalistycznych tworów, jak UE i NATO?
Nacjonalizm jest nacjonalizmowi nierówny – to fakt, który można zauważyć nawet w gorących dyskusjach w obrębie naszego środowiska. Tak samo jest z socjalizmem – niemądrym jest bowiem zestawiać polskich socjalistów narodowych z tego lub poprzedniego wieku, z ruchem marksistowsko-leninowskim, czy apologetami praw człowieka – socjaldemokracją. W odróżnieniu od tych drugich, ja np. nie podkreślam wszędzie, gdzie się da, swojego antyklerykalizmu. Podobnie czynił jeden z pierwszych, zaangażowanych socjalistów w dziejach narodu polskiego – Adam Mickiewicz. Patriota, chrześcijanin-katolik, socjalista, wielki poeta, ale także i publicysta – swego czasu pisywał on do lewicującego, XIX-wiecznego pisma "Trybuna Ludów", gdzie prezentował on swoje jakże nowatorskie wówczas poglądy. Mickiewicz wyjaśnił tam między innymi, jak wiele wspólnego ma walka klasowa przeciw kapitalizmowi, z walką o polską niepodległość i dobro własnego narodu:
1) Giełda to przenajświętszy przybytek egoizmu; codziennie składa się tam w ofierze krew ludów, dyskontując nią zwyżkę! (Orleanizm, "Trybuna Ludów, nr 50)
2) Filozofowie wolteriańscy, bankierzy żydowscy, potomkowie rycerzy krzyżowych, łączą się we wspólnym interesie. Rozdzieleni dotychczas jedni od drugich uczuciami religijnymi, poróżnieni przekonaniami politycznymi, znajdują wreszcie wspólny dogmat, dogmat interesu. (Socjalizm propagowany przez ulicę de Poitiers, "Trybuna Ludów", nr 21)
Wieszcz narodowy doskonale rozumiał zarówno nienawiść "giełdy" (kapitalizmu) do wszelkich, wolnych narodów; jak i fakt ponadnarodowej, ponadreligijnej i ponadpolitycznej współpracy zamożnej burżuazji w utrzymaniu swojej dominacji nad niższymi klasami. Czyż Polska moglaby nazywać się prawdziwie niepodległą, w momencie, w którym panowałby tam powszechny wyzysk spoleczny, kierowany przez obcych lub rodzimych krwiopijców? Przytoczę tu jeszcze dwa cytaty A. Mickiewicza, bowiem spodobały się one niezwykle polskim narodowym socjalistom z okresu międzywojennego, którzy szukali wówczas swojej ideowej tradycji (do nich wrócę jeszcze w dalszej części tekstu):
1) Socjalizm, aby kiedyś stać się ogólnoludzkim, musi najpierw stać się narodowym. ("Trybuna Ludów", nr 101)
2)Uczucia patriotyczne i religijne są podstawą socjalizmu. (Socjalizm, "Trybuna Ludów", nr 36)
Także przedwojenny Obóz Narodowo-Radykalny, choć oficjalnie kierował się raczej wykładnią "ekonomii trzeciodrożnej" ala A. Doboszyński i pudrowaniem systemu kapitalistycznego poprzez jego reformację (jak lubię nazywać wszelkie dystrybucjonizmy, korporacjonizmy etc.) - w znacznym stopniu rozumiał zagrożenia dominacji wielkiej burżuazji i uciskania przez nią mas ludowych. W jednej z ulotek ONR, kolportowanych wśrod zwykłych obywateli polskich, można przeczytać następujące ciekawostki:
"Obóz Narodowo-Radykalny walczy o pracę dla Polaków przez:
1) Wywłaszczenie wszelkich majątków żydowskich i rozdzielenie ich dóbr i warsztatów między Polaków.
2) Wywłaszczenie kapitalistów obcych i zamienienie ich dóbr i zakladów na dobra narodowe.
3) Wywłaszczenie wielkich majątków ziemskich i parcelacja ich między chłopów polskich.
4) Wywlaszczenie kapitału anonimowego.
5) Planową likwidację bezrobocia drogą tworzenia:
a) samodzielnych warsztatów pracy
b) spóldzielczości wiejskiej
c) wielkich robót publicznych (...)"
Przedwojenni narodowcy rozumieli zatem doskonale, w jak tragicznym położeniu znajduje się przysłowiowy polski "szary człowiek". Sam A. Doboszynski, choć do końca życia pozostał zwolennikiem własnych teorii "trzeciej drogi", przyznał jednak po II Wojnie Światowej, że socjaliści trzymający w Polsce wladzę w okresie PRL, zrealizowali większość postulatów przedwojennego ONR. Niestety – jak wszyscy wiemy – ów socjalistom zabrakło nacjonalistycznej filozofii, by swój sukces uczynić wiecznym i dla narodu faktycznie wiecznie pożytecznym; byli po prostu krótkowzrocznymi marksistami, mi zaś daleko jest od utęsknionego wzdychania za tym, co minęło i upadło, nie sprawdziwszy się w 100%.
Co zaś się tyczy faszystowskiego zamachu dokonanego przez Józefa Piłsudskiego w 1926 roku i fascynacji Szturmowców – bo zapewne o nich chodzi mojemu przedmówcy – tą osobą... O ile samego zamachu majowego faszystowskim nazwać nie można, bo faszyzmu on wcale nie ustanowił (chyba, że autor poprzedzającego mój tekst chce się wpisać w lewicową narrację nazywania faszyzmem wszystkiego, co jest przeciwne ich ukochanej demokracji), to warto nadmienić, że pod koniec lat 30. XX wieku (już po śmierci Marszałka) powstał rząd OZN, który faktycznie nosił znamiona quasi-faszystowskiego. Wojsko Piłsudskiego, które rządziło krajem – zwyczajnie podporządkowało się ideologii narodowców Dmowskiego, wchodząc ze znaczną częścią z nich w ideologiczny sojusz. Tym samym udowodnione zostało, że Polski nie mogło być bez wpływów obu tych mężów stanu – Józefa i Romana – choć niestety następcy tego pierwszego okazali się zbytnimi miernotami, by kraj przed zniszczeniem obronić; a następcy tego drugiego zbyt skłóceni ze sobą, by stworzyć dla poprzednich realną alternatywę.
Socjalizm = Patriotyzm
Być może faktycznie mam braki w dziedzinie ekonomii – wszak nie studiowałem tego kierunku na uniwersytecie, czy innej uczelnii wyższej. Jednak sprowadzanie do poziomu miernot intelektualnych wszystkich zwoleników socjalizmu, czy ściślej – nacjonal-socjalizmu – jest daleko idącym błędem. Jednym z wybitnych, przedwojennych "socjalistów" był absolwent Wyższej Szkoły Handlowej w Poznaniu, Jan "Stoigniew" Stachniuk. Twórca ruchu radykalnie nacjonalistycznego, skupionego wokół pisma "Zadruga", stał się sławny głównie za sprawą spadającej na niego krytyki ze wszystkich stron – od pism o profilu katolickim i endeckim, po periodyki żydowskie i lewicowe. Stachniuk napisał 12 książek, z których 9 zostało wydanych jeszcze za jego życia, co czyni go chyba najbardziej płodnym i wpływowym zarazem "nacjonalistą nieendeckim". Stachniuk w swoich książkach i licznych artykułach krytykował Kościół Katolicki i jego wpływ na polską historię (był to najczęstszy temat jego polemik z nacjonalistami endeckimi w przedwojennym "Prosto z Mostu", które swoją drogą stały na bardzo wysokim poziomie); snuł wizję całkowitej przebudowy Polski i Polaków w sferze kulturowej, co było jego zdaniem – podobnie jak Romana Dmowskiego lata wcześniej – konieczne dla jej prawdziwego uzdrowienia. Stachniuk opracował także szczegółówy plan gospodarczej naprawy Polski według raczej mocno socjalnych schematów – a co ciekawe, jego wyliczenia potwierdziły się podczas planu pięcioletniego w powstającej z gruzów Polsce (Polsce Ludowej, 1950-1955). Słusznie zauważał, że nie byłoby żadnego państwa polskiego bez silnej ingerencji państwa w gospodarkę. Nie byłoby ani Centralnego Okręgu Przemysłowego, który ruszył polską gospodarkę; ani portu w Gdynii i łączącej go ze śląskimi kopalniami magistrali kolejowej, gdyby nie inwestor-państwo. Tzw. "prywaciarze" także i dziś uważają, że liczy się dla nich tylko ich zysk, a nie siła państwa, czy dobrobyt pracowników – narodu. Wbrew temu zaś, co powiedzą liberałowie z Ruchu Narodowego, czy od Janusza Korwin-Mikkego – silne i bogate państwo to silny i bogaty naród, na co przykładów w historii świata jest całe mnóstwo. Dość wspomnieć o Chińskiej Republice Ludowej, która obecnie może sobie pozwolić na liberalne reformy (nie zawsze jednak wychodzące jej na dobre) właśnie dzięki unowocześnieniu i industrializacji kraju za czasów realnego socjalizmu, przed którym Chiny były jedynie rolniczym kolosem na glinianych nogach, bitym przez wszystkich sąsiadów, ze szczególnym naciskiem na sąsiądującą z nimi Japonię. Nawiasem mówiąc – członkom kolejnych rządów ChRL bliżej było do nacjonalizmu niż niektórym Andruszkiewiczom, czy innym zdrajcom i sprzedajnym błaznom w historii ruchu narodowego III RP. Co zaś mogę powiedzieć o pozostałych przykładach wymienionych przez mojego przedmówcę? W krajach skandynawskich nie ma realnego socjalizmu postulowanego przez nacjonal-socjalistów (narodowych socjalistów), tylko odmiana liberalizmu cechującego się wysokimi pomocami socjalnymi dla obywateli (model skandynawski). W krajach afrykańskich zaś bezpośrednim powodem ich postępującej degeneracji, kryminalizacji i zwyczajnego biednienia nie jest "przejęcie władzy przez socjalistów", tylko sam fakt upadku władzy Białych. Białe narody są ludami twórczymi, czarne zaś zwyczajnie tkwią w swojej cywilizacyjnej i kulturowej stagnacji od setek lat – wystarczy spojrzeć na jakiekolwiek duże miasto w RPA, czy Rodezji (dzisiejsze Zimbabwe). Wszystko, co wartościowe, zostało tam zbudowane przez Białych. Nie jest to winą Białych, że nawet czarni socjaliści myślą jedynie o własnej prywacie oraz niszczeniu i rozkradaniu majątków zbudowanych przez tych pierwszych.
W sytuacji Polski, która dziś zdaje się być pod względem gospodarczym jeszcze tragiczniejsza, niż w latach 30. XX wieku – nacjonal-socjalizm wydaje się być pewną alternatywą. III RP rządzą zdegenerowane kasty polityczne, które winny być zastąpione przez młodzież narodową – to właśnie ich zadłużanie przyszłych pokoleń Polaków swoimi prywatnymi kieszeniami, czy durnymi pomysłami jest prawdziwą tragedią naszego kraju, a nie kilka pożyczek E. Gierka (które notabene zostały spłacone jeszcze przed 1989 r.). Pożyczki te – w odróżnieniu od tych wziętych przez polityków PO, czy innych antypolskich rządów III RP – pozwoliły przynajmniej choć trochę zastymulować polską gospodarkę poprzez wielkie budowy i projekty, podjęte w tamtej "złotej dekadzie PRLu". Przed II Wojną Światową fatalne położenie Polski, wyzyskiwanej przez zarówno rodzimych, jak i cudzoziemskich, burżujskich pasożytów (plus zagrożenie z usiłujących ten problem przeistoczyć w swój miecz polityczny marksistów) – doskonale rozumiał pewien szereg opcji politycznych, od ONR po... działaczy Narodowo-Socjalistycznej Partii Robotniczej. Autorzy książek dyskredytujących ten bądź bo bądź, dość ekscentryczny odłam polskiego nacjonalizmu, starają się dyskredytować pośmiertnie NSPR poprzez nazywanie go kilkuletnią efemerydą, czy marginesem marginesów. Warto jednak zaznaczyć, że w lipcu 1933 r. (a więc jeszcze przed fatalnym w skutkach rozłamie) NSPR posiadało w całym kraju 70 grup miejscowych (dziś nazwalibyśmy to "kołami", czy "ekipami"). Później, pomimo rozłamu w partii, na jej zebrania na Górnym Śląsku w listopadzie 1933 roku nadal przybywało średnio około dwustu osób, co świadczy o dużej popularności w raczej biernym politycznie (choć może nie aż tak jak teraz) społeczeństwie. Liderem najbardziej interesującego, katowickiego odłamu NSPR, był Józef Gralla. Odłam zaś posługiwał się w swej publicystyce pismem "Błyskawica", którego skany i symbolikę także dzisiaj można znaleźć w polskim internecie. NSPR głosiło konieczność przeprowadzenia w Polsce socjalnej rewolucji gospodarczej, by wszystkie dobre pozostające na jej terenie należały faktycznie do Polaków. Co ciekawe – na łamach swojego pisma NSPR od samego początku zajmowało stanowisko antyniemieckie i antyhitlerowskie, uważając zachodniego sąsiada za "odwiecznego wroga Słowian". Inaczej bywało z choćby Obozem Narodowo-Radykalnym, którego stosunek do Niemców i Adolfa Hitlera zdawał się zmieniać w zależności od nastawienia tych ostatnich. Można to wywnioskować ze skanów kolejnych numerów przedwojennego pisma "Falanga".
W definicję "marksizmu kulturowego", czyli faktycznego truciciela Europy Zachodniej po 1968 roku, nie będę się zagłębiał. Nie ma jednak wiele wspólnego z realnym socjalizmem (jest właściwie owocem klęski realnego socjalizmu na Zachodzie), ani tym bardziej z nacjonal-socjalizmem. Nie zgodzę się natomiast zdecydowanie ze słowami, że to socjalizm niszczy społeczeństwa. Jak bardzo bezbożne nie byłyby rządy PZPR w Polsce, to o dziwo zakonserwowały one w Polakach zdrowe, kolektywne wartości; ba, zmotywowały nasz naród do twórczości, a rodzimą inteligencję do pracy u podstaw, mającej za zadanie wyrwanie Polski Sowietom. Stanisław Brzozowski (1878-1911) – polski filozof i pisarz epoki Młodej Polski (a także zaangażowany politycznie socjalista, nazywany czasami twórcą "nacjonalizmu proletariackiego"), we własnych tekstach wiele zarzucał polskiej inteligencji swoich czasów. Choćby to, że brzydzi się ona wszystkim, co ludowe i faktycznie tożsame Polsce, a uwielbia obce nowinki ze Wschodu i Zachodu; poprzez dyskredytację polskiej tożsamości hamuje więc ona i rozwój prawdziwie polskiej kultury, nie przesiąkniętej cudzymi wzorcami.
Współczesna alternatywa
W XXI wieku idee nacjonal-socjalistyczne przeżywają w środowisku narodowym swoisty renesans – pokazał to ostatni Marsz Niepodległości, pokażą zapewne i kolejne manifestacje, deklaracje ideowe, konferencje i akcje pro-społeczne. Nie zamierzam z tego powodu uronić choćby łzy, wręcz przeciwnie – jestem świadom tego, jak odległa jest idea polskiego narodowego socjalizmu od tylko pozornie bliskiego jej, niemieckiego narodowego socjalizmu. W Polsce NS przybierał wręcz formy antygermańskie, a sam ten nurt ma jeszcze znacznie szersze tradycje w naszym kraju, niż tych kilka przykładów przytoczonych w moim tekście. W każdym jednak przypadku, były to opcje reprezentowane przez wielkich patriotów i ludzi naprawdę światłych. Także dzisiaj socjalna strona polskiego nacjonalizmu znajduje godnych orędowników – mam tu na myśli rzecz jasna między innymi swoich szanownych kolegów z redakcji, którzy zapewne zgodzą się ze mną przynajmniej w znacznej części wymienionych tu przeze mnie tez. Cóż mogę dodać na koniec swojego tekstu? Chciałbym życzć koledze T. Cynkierowi wszystkiego dobrego i prosić go, by nie odbierał mojej polemiki jako ataku – wszak czyż nie brakuje nam w dzisiejszym środowisku narodowym prawdziwych, kulturalnych batalii na artykuły, jak choćby te toczone przed II WŚ na łamach "Prosto z Mostu" między Stachniukiem, a Mosdorfem? Poza tym wszystkim czytelnikom pisma "Szturm", jak i tym czytającym mój właśnie tekst – życzę wszystkiego tego, co powinno w Polsce być normą. Niech polski przemysł wróci w polskie ręce. Niech twórcy systemu III RP zostaną wreszcie ukarani za swoje zbrodnie przeciw narodowi. Niech NATO wycofa swoje obce kontyngenty wojskowe z Polski. Niech znajdzie się wreszcie rząd, który będzie miał na tyle siły moralnej w sobie, by powiedzieć "dość" łajdakom z globalistycznej UE. Niech wszyscy Polacy żyją na stabilnym i równym sobie poziomie. Niech w Nowym Roku 2018 – Polska i świat – wreszcie zrzucą z siebie jarzmo kapitalizmu w jego ostatniej, imperialistycznej fazie... a międzynarodowe burżujstwo połamie sobie garbate nosy na tarczach wolnych i socjalnych narodów.
Jan Sobański
Bibliografia
1. S. Potrzebowski; "Słowiański ruch ZADRUGA"
2. M. Chodakiewicz, J. Mysiakowska-Muszyńska, W. Muszyński; "Polska dla Polaków! Kim byli i są polscy narodowcy"
3. J. Tomasiewicz; "Po dwakroć niepokorni. Szkice z dziejów polskiej lewicy patriotycznej"
4. O. Grott; "Faszyści i narodowi socjaliści w Polsce"
5. Wybrane artykuły z portalu 'Instytut Stanisława Brzozowskiego'
Ad. Za ilustrację dla mojego artykułu posłużył mi obraz Stanisława Szukalskiego, przedstawiający Mikołaja Kopernika. Szukalski był wielkim, polskim artystą tworzącym głównie w okresie Międzywojnia, politycznie związanym z zadrużanami (napisał nawet parę artykułów do ich pisma ZADRUGA) - ideowo można by go właściwie również podciągnąć do kręgów polskich nacjonal-socjalistów. Nurt ten przykładał ogromną wagę do słów R. Dmowskiego o wadach charakteru narodowego - ich zdaniem należało całkowicie przebudować charakter i mentalność Polaków, zaczynając między innymi od przebudowy kultury. Co czynił już sam Szukalski.
Patryk Płokita - Jak Radom odzyskał niepodległość po pierwszej wojnie światowej - „Republika Radomska” (02.11.1918r. – 08.11.1918r.)
Gdy mowa o powstających tzw. „polskich ośrodkach władzy” w trakcie odzyskiwania niepodległości przez Polskę po pierwszej wojnie światowej, to najczęściej mówi się o tych z terenów Galicji. Powodem ich „zakodowania” w świadomości zbiorowej jest to, że powstawały one jako jedne z pierwszych. Chodzi np. o Radę Narodową Śląska Cieszyńskiego (19.10.1918r.) czy Polską Komisję Likwidacyjną. (28.10.1918r.) Na tym ogólna wiedza na temat powstawania lokalnych polskich ośrodków władzy przeważnie się kończy. Pamiętać trzeba, iż takich tworów „proto-państwowych” w omawianym okresie było o wiele więcej.
„Republika Radomska” to jeden z przykładów polskich ośrodków władzy powstający pod koniec pierwszej wojny światowej. Funkcjonowała ona jako autonomiczne wolne miasto przez około tydzień. Posiadała własną władzę administracyjną i wojskową. Istniała ona od 2.11.1918r. do 8.11.1918 r. Podkreślić warto, iż było to jedno z pierwszych miast niepodległych na terenie dawnego Królestwa Polskiego. Z niewiadomych względów informacja na jej temat jest pomijana w popularyzacji faktów historycznych np. we wszelkiej maści „kalendarzach odzyskiwania niepodległości przez Polskę”. Przypuszcza się, iż ten problem wynika z braku wiedzy o tym polskim ośrodku władzy. Z racji tego w ramach czasopisma „Szturm” warto opisać tytułową problematykę szerzej. Podkreślić trzeba, iż nie chodzi tylko o względy historyczne. Chodzi tutaj także o względy ideowe. W omawianym czasie, osoby biorące udział w organizowaniu wolności dla Radomia, kierowały się podobnymi wartościami jak współcześni nacjonaliści. Po pierwsze chodzi dokładnie o nadrzędność idei narodowej. Po drugie – radykalizm w działaniu. Po trzecie szeroko pojmowany solidaryzm społeczny. Po czwarte odwołanie się do socjalizmu.
Jeśli chodzi o początki Radomskiej Republiki to warto opisać sytuacje je poprzedzające. W okresie jesieni 1918 r. ludzie odczuwali, że pierwsza wojna światowa chyliła się już ku końcowi. Nieuchronnie nadchodził upadek państw centralnych. Pierwsza rozpadła się jak „domek z kart” habsburska monarchia Cesarsko-Królewska. Radom w tamtym czasie znajdował się pod okupacją Austro-Węgier. Oprócz tego był jednym z miejsc, gdzie polska idea niepodległościowa była silna. Istniały dwie główne zantagonizowane formacje polityczne w mieście. Pierwsza to tzw. „lewica niepodległościowa” związana głównie z Polską Partią Socjalistyczną. (PPS). Druga natomiast to prawicowa Narodowa Demokracja. (Endecy).
Pod koniec października 1918 r. trwały negocjacje pomiędzy środowiskiem Narodowej Demokracji, a przedstawicielami Rady Regencyjnej. Ich głównym tematem pozostawał sposób przejmowania władzy. Z rozmów wynikało, iż będzie ono przechodzić w sposób pokojowy i bezkrwawy. Ponadto generał Tadeusz Rozwadowski, jako szef Sztabu Generalnego z ramienia Rady Regencyjnej dał rozkaz, aby z chwilą przejęcia władzy dowództwo nad wojskiem objął najstarszy rangą oficer Polak. Radomski legionista, Michał Tadeusz Brzęk-Osiński, tak wspominał tamtą sytuację, cytując: „Było to dla nas i PPS nie do przyjęcia. Przecież najstarszy tu oficer legionista miał rangę podporucznika. A więc władzę mógłby oddać sam sobie gen. Kwiatkowski (…)”.[1] Ten ostatni to wojskowy okupujący w owym czasie Radom, w imieniu Habsburgów. (Nie ustalono imienia). Najbardziej dobijającym pozostaje fakt, iż nie potrafił on dobrze mówić po polsku.
W takiej sytuacji, radomskie środowiska radykalne i legionowe, postanowiły przejąć władzę siłą. Wydarzenia te miały znamiona zamachu stanu. Odwołuje ponownie do wyjaśniających słów radomskiego legionisty M. T. Brzęka-Osińskiego: „Tak więc, podczas gdy my szykowaliśmy się do zbrojnego zamachu, wolność miała sama spaść, niby dojrzała gruszka, do koszyka Rady Regencyjnej! (…) Inne dyrektywy przywiózł por. Stanisław Majewski z komendy POW. [Polska Organizacja Wojskowa]. Dały się one streścić w jednym zdaniu – niezwłocznie przejąć władze (…) nie oglądając się na układy! O cóż tu chodziło? Rada Regencyjna powstawała z woli Niemców, nie mogła więc cieszyć się zaufaniem narodu. A za Radą Regencyjną stała Narodowa Demokracja. Na objęcie przez nią władzy nie mogły się zgodzić ani POW i lewicowy ruch niepodległościowy (…) z Radą Regencyjną, jako jedyną obecnie legalną władzą polską, całkowicie zrywać nie można. A zatem postanowiono wyjść z dylematu kompromisem. Mianowicie uznać inżyniera Słomińskiego komisarzem Rady Regencyjnej, ale władzę przejąć nie na mocy układu (...) lecz w drodze zbrojnego zamachu, siłą. To ostatnie usprawiedliwi tak utworzenie nadrzędnej władzy, jak i pominięcie rozkazu gen. Rozwadowskiego”.[2]
Dnia 1.11.1918 r. w Radomiu, dokładnie w domu mecenasa Jana Wigury, przy ulicy Szerokiej 2 (obecnie róg ul. Piłsudskiego i ul. Traugutta), doszło do tajnego zebrania przedstawicieli lewicy niepodległościowej. Ustalono na niej scenariusz przebiegu operacji przejęcia władzy w mieście z rąk okupanta. Rozpisano przebieg wydarzeń krok po kroku. Przydzielono role militarne, polityczne oraz administracyjne. Podczas tej narady udział wzięli: gospodarz Jan Wigura, Stanisław Kelles-Krauz, Roman Szczawiński, Aleksy Rżewski, Stanisław Majewski, Michał Tadeusz Brzęk-Osiński, Wacław Dębowski oraz Marcin Kaliszczak. (Ten ostatni to ówczesny wiceprezes miejscowego Sądu Okręgowego w Radomiu). Wyłoniony został tzw. „Komitet Pięciu”. W źródłach padają też inne nazwy określające ten twór polityczny: „Komisja Pięciu” oraz „Tymczasowy Komitet Rządzący.”
Kto znajdował się w Komitecie Pięciu? Liderem i pierwszą osobą został dr Stanisław Kelles-Krauz. Dokładnie był on doktorem medycyny, lekarzem, socjalistą oraz działaczem kółek samokształceniowych. Oprócz tego studiował medycynę w Wiedniu i Krakowie. W czasie studiów wstąpił do PPSu. Osobę, którą wymienić trzeba na drugim miejscu to adwokat Jan Wigura. Początkowo związał się z Ligą Narodową. Następnie został liderem Narodowego Związku Robotniczego (NZR) w Radomskiem. Trzecią personą wartą wymienienia pozostaje Roman Szczawiński – studiował w Warszawie, gdzie w trakcie Rewolucji 1905 r. stał się członkiem PPSu. Oprócz tego, przed pierwszą wojną światową, działał w strzelcu. Czwarty to Aleksy Rżewski – łódzki działacz PPSu, uczestnik Rewolucji 1905 r. Piątą i ostatnią personą został ówczesny wiceprezydent miasta Radomia – Wacław Dębowski.
Wymienieni Panowie kwestie zbrojną zlecili porucznikowi (lub podporucznikowi – potrzeba szerszych badań na ten temat) legionowemu – Józefowi Marjańskiemu. Dokładnie był on dowódcą 7-go okręgu POW. Głównym celem stały się austriackie koszary oraz garnizon. Nie zmienia to jednak faktu, że główne dyrektywy zbrojne dostał on od przybywającego z Lublina emisariusza komendy naczelnej POW – Stanisława Majewskiego. Polegały one na tym, aby przejąć całkowitą władzę nad polskimi formacjami zbrojnymi w Radomiu przez zaskoczenie wojsk okupacyjnych. Powodem pozostawała obawa, że jeśli nie zrealizuje się nakreślonego planu, to austriaccy żołnierze wywiozą niezabezpieczone uzbrojenie, zapasy, amunicje, oraz nie powstrzyma się dalszej rabunkowej polityki na radomskim cywilu. Rezerwową polską siłą zbrojną stał się tzw. Związek Pogotowia Wojskowego (ZPW), którego liderem był wcześniej wspomniany i cytowany radomski legionista M. T. Brzęk-Osiński.
Z nocy z 1.11.1918 r. na 2.11. 1918 r., o godz. 1.30., zmobilizowano ludzi związanych z POW i PPS. Pierwsze miały zostać zdobyte koszary austriackie w mieście. Zadanie to miało być zrealizowane przed świtem. Wyznaczono do tej misji Józefa Marjańskiego oraz Aleksego Rżewskiego. (ZPW miało stać w okolicach w pogotowiu). Gdy zaatakowano cel okazało się, iż stacjonują tam mało doświadczeni żołnierze w liczbie około 400-u osób. Austriacką siłę zbrojną stanowili głównie ludzie z pospolitego ruszenia. (Przeważnie byli to starsi lub bardzo młodzi, często mający dysfunkcje fizyczne mężczyźni). Kolejnych 100-u z koszar rozstawiono w Radomiu. Ich celem było wzmocnienie posterunków żandarmerii i wartowni. Ciekawym faktem pozostają braki w mieście 150-ciu żołnierzy kompanii uderzeniowej. Po niemiecku „Streich-kompanie”. Wyposażona była ona w karabiny maszynowe. Ich powód nieobecności wydawał się prosty: znajdowała się na akcji w terenie. Oprócz tego dużą wartość bojową miała komenda austriackiej żandarmerii. Rozproszona po mieście nie miała wartości bojowej. Ponadto niedaleko Radomia, we wsi Firlej (obecnie część miasta), stacjonował zapasowy batalion 93-go pułku piechoty w liczbie 250-u ludzi. Nie mógł on zostać wykorzystany do obrony, ze względu na dużą odległość miejsca stacjonowania od koszar. Wspomniana odległość wynosiła ok. 5 km. Oprócz tego pozostawiono w różnych miejscach w mieście słabe komanda logistyczne.
Okoliczności sprzyjały Peowiakom i PPSowcom. Po pierwsze niewielka wartość bojowa przeciwnika stacjonującego w mieście. Po drugie niskie morale żołnierzy przeciwnika. Spowodowane było to głównie wielonarodowościowym składem oraz „niechlubną wieścią” o kapitulacji Austro-Węgier, kilka dni wcześniej. Po trzecie późna pora nocna. Oprócz tego siła zbrojna POW i PPS, według opracowań i źródeł, wydaje się trudna do oszacowania. Wylicza się ją na ok. 150-250 osób z karabinami, z doświadczeniem frontowym. Rezerwę stanowiło kilkuset byłych wojskowych. Grupę tę głównie stanowili legioniści, dowborczycy i inni byli żołnierze armii carskiej.
Koszary austriackie w tamtym czasie znajdowały się w tym miejscu, gdzie teraz funkcjonuje „Galeria Słoneczna”. O godzinie 2.00 Polacy weszli do koszar z zaskoczenia. Znali hasło dla wart. Szybko rozbroili wartowników i praktycznie całą załogę. Jedynie Czechom w szeregach armii austriackiej pozostawiono broń. Dokładnie był to swoisty emocjonalny gest „słowiańskiego braterstwa” członków POW i PPS. Świadkowie wydarzeń tłumaczyli to zachowanie tak, że Czesi też w niedalekim czasie będą wyzwalać swoją ojczyznę w chwili, kiedy upada habsburska CK monarchia. Zgodnie z zaleceniami, rozbrajanie odbywało się w sposób pokojowy. Następnie Aleksy Rżewski zameldował Komitetowi Pięciu, iż pierwsza główna operacja wojskowa została zrealizowana bez problemu.
Gdy rozbrojono koszary rozpoczęto operacje na inne pomniejsze siedziby wojsk austriackich w mieście. Na większy opór natrafiono ze strony żandarmerii polowej przy ówczesnej ul. Lubelskiej 36. Skład austriackiej formacji zabarykadował się i nie chciał złożyć broni. Zebrano większe siły POW. Grożono obrzucenie granatami ręcznymi do środka. Po zapewnieniu bezpiecznej ewakuacji z Radomia, Austriacy poddali się. Następnie ich rozbrojono. Innym zapalnym miejscem stał się punkt wyszkolenia żandarmerii na Nowym Świecie. Obecnie jest to ul. Bolesława Limanowskiego. Opanowano go dopiero z 2/3.11.1918 r. Ponadto 3.11.1918 r. wróciła do radomskich koszar złożona z Niemców i Węgrów wcześniej wspominana lotna Streich-kompanie na czele z płk Braunem. (Imię nieznane). Nie podporządkował się on rozbrojeniu. Groził użyciem karabinów maszynowych. Żądał on zapewnienia powrotu do Austrii z pełnym uzbrojeniem. Z 3/4.11.1918r. około północy sytuację załagodził Słomiński. Wyperswadował bezcelowość oporu dawnych okupantów.
Drugą większą operacją były późniejsze działania polityczne. Dnia 2.11.1918 r., o godzinie 9.00 rano, Jan Wigura wyruszył do mieszkania inż. Zygmunta Słomińskiego. Podczas podróży towarzyszył mu emisariusz komisarza Zdanowskiego – Wacław Gajewski. Wręczyli Słomińskiemu nominację rządu Rady Regencyjnej na komisarza miasta i powiatu radomskiego. Wprowadzono go w szczegóły przeprowadzanej operacji. Owa trójka udała się do ówczesnego gmachu CK Komendy Powiatowej przy dawnej ulicy Lubelskiej. (Obecnie opisywany budynek znajduje się przy ul. Żeromskiego 53). Spotkali się oni z pozostałymi członkami Komitetu. Następnie cała piątka odwiedziła przebywającego w gmachu CK Komendy – gen. Kwiatkowskiego. Przedstawili się. Powiedzieli, że przybywają w imieniu rządu polskiego w Warszawie i chcą przejąć władzę nad miastem i powiatem. Zaskoczony gen. Kwiatkowski próbował „wymigać się” z sytuacji. Tłumaczył się, że władze może oddać, dopóki nie otrzyma rozkazów od przełożonych. Nagle w słownej sprzeczce udział wziął dr Aleksy Grobicki. (Dokładnie był to znany ziemianin z powiatu radomskiego). Przebywał on w tym czasie w gabinecie austriackiego komendanta. Grobicki przekonywał, że to on został mianowany z ramienia Warszawy miejscowym komisarzem. Ochroniono się przed uzurpacją Aleksego w taki sposób, że wykonano telefon do komisarza J. Zdanowskiego w Lublinie. Ten potwierdził nominację Słomińskiego. W tym momencie spierających się w dyskusji opuścił gen. Kwiatkowski. Z sąsiedniego pomieszczenia wykonał telefon do koszar. Zażądał natychmiastowego przysłania do gmachu kompanii piechoty pod bronią. Krótka rozmowa z dyżurnym z koszarowej centrali telefonicznej dała do zrozumienia generałowi, że jest w sytuacji bez wyjścia. „Zgaszony” został pogardliwą uwagą: „Powieś się austriacki dziadu!”. (Inne źródło podaje, cytując: „Powieś się austriacki durniu!”. Najprawdopodobniej powiedział to jeden z Peowiaków, z sił, które w nocy przejęły koszary). Po tych słowach w słuchawce nastała cisza. Zrezygnowany generał powrócił do przybyłych członków Komitetu Pięciu. Kwiatkowski w ten sposób pozwolił na realizację planu przejęcia władzy politycznej i administracyjnej w mieście.
Przejęcie władzy w Radomiu praktycznie dobiegało końca. Pozostało dać komunikat o tym lokalnej społeczności. Komitet Pięciu wraz z Gajewskim i Słomińskim udali się do formowanej przed gmachem dwiema kompanijnymi kolumnami żołnierzy. W ich szeregach znajdowali się Polacy z byłych formacji walczących w pierwszej wojnie światowej. Na czele kroczyła orkiestra. Przemarsz przeszedł do pobernardyńskiego kościoła Św. Katarzyny. Odbywało się tam zapowiedziane nabożeństwo za poległych. Żołnierze przypięli do mundurów kokardy w barwach biało-czerwonych. Po nabożeństwie pododdziały zbrojne złożyły raport komendantowi ppor. Józefowi Marjańskiemu. Odbyła się defilada. Ustawiono formację. Na ich czele ustawił się Komitet Pięciu. W między czasie zgromadziła się bardzo duża liczba radomian. Zebrane formacje wojskowe i tłum cywilów wyruszył w stronę gmachu byłej komendy austriackiej. Podczas tej drogi śpiewano pieśni patriotyczne m.in. „Warszawiankę 1830 r.”. Z budynku zdjęto emblematy austriackie, zawieszono polskiego orła legionowego, herb miasta Radomia, biało-czerwoną flagę oraz portret Józefa Piłsudskiego. Skandowano hasła narodowe. Następnie ludzie związani z nowo-odzyskaną niepodległością Radomia zebrali się w gabinecie gen. Kwiatkowskiego. Ogarnęło ich ogromne wzruszenie. Co poniektórzy w wyniku emocji płakali ze szczęścia. Warto podkreślić, iż w owym gabinecie znajdował się także gen. Kwiatkowski. W nim też obudził się polski duch narodowy.
Członkowie Komitetu Pięciu, komisarz Słomiński oraz komendant Marjański, wyszli na balkon gmachu znajdujący się od frontu budynku. Do zebranych odezwał się dr S. Kelles-Krauz. W ręku trzymał flagę narodową. Mówił o tym, że z tego balkonu powiewały sztandary carskie, niemieckie i austriackie. Podkreślał, że te symbole podkreślały władze wrogich państw zaborczych nad miastem. Powiedział także, iż z ramienia Komitetu Pięciu, jako przedstawiciel władzy tymczasowej nad miastem, zawiesza biało-czerwoną flagę – symbol narodowy. Według niego miał on powiewać nad tronami carów i cesarzy, na chwałę narodu polskiego i na pohybel jego wrogom. Na sam koniec powiedział: „niech żyje Polska!”. Po wypowiedzi dr S. Kelles-Krauza przemawiał również Z. Słomiński i ppor. J. Marjański.
Gmach byłej austriackiej Komendy Powiatowej przemieniono na siedzibę władz „Republiki Radomskiej”. W między czasie przejęto gmach Dyrekcji Kolei. Dokładnie była to ówczesna ulica Szeroka (obecnie J. Piłsudskiego) i Sienkiewicza (dziś siedziba radomskiego Sądu Okręgowego). W tym samym czasie komendant J. Marjański z siłami POW i ZPW przejmowali m.in. dworzec kolejowy, warsztat kolejowy, magazyny wojskowe, kasy skarbowe i inne obiekty pilnowane przez rozbrajanych żołnierzy armii austro-węgierskiej. Ponadto wydawano broń ochotnikom. Głównie robotnikom związanych z PPSem i uczniom miejscowych szkół średnich. Dnia 2.11.1918 r. przeciągały się robotnicze demonstracje z czerwonymi sztandarami w Radomiu. Podczas nich było słychać pieśni narodowe i rewolucyjne. Ciekawym wątkiem pozostaje fakt, iż broni i amunicji nie wydawano zidentyfikowanym zwolennikom SDKPiL, a więc sympatykom bolszewizmu i komunizmu. Ppor. J. Marjański nie chciał dopuścić do walk w mieście. W niedalekim czasie doszło do nadzwyczajnego posiedzenia Rady Miejskiej w Radomiu. Radni z Narodowej Demokracji byli zaniepokojeni rozwojem wypadków w mieście. Dokładniej chodziło o radykalizm robotników i ich defilady z czerwonymi sztandarami. Uspokajał ich dr S. Kelles-Krauz. Mówił, iż dzięki takim działaniom po pierwsze przyspieszono niepodległość dla miasta, po drugie zapewniał, iż Komitet Pięciu odda władze z całą lojalnością w ręce powołane przez nowo powstający rząd Polski. Niestety do swojej racji nie przekonał wszystkich. Ponadto nadchodziło nowe zagrożenie związane ze złym zrozumieniem wydarzeń w Radomiu. Odebrano je jako formę niesubordynacji radomskiego obozu niepodległościowego, wobec rządu Rady Regencyjnej. Z Dęblina wysłano kompanię regularnego i karnego wojska. Podlegało ono gen. Rozwadowskiemu. Interwencja nie powiodła się. Uprzedzeni o sprawie „terroryści” z Radomia wysłali przeciwko owemu wojsku pododdział Milicji Ludowej. Rozbroił kompanie w Kozienicach. W ten sposób nie pozwoliła ona na dotarcie do Radomia.
Po przejęciu władzy w mieście, Komitet Pięciu wewnętrznie się zorganizował. Członkowie podzielili się zadaniami. Sanitarne uzyskał dr St. Kelles-Krauz. Gminne – J. Wigura. Skarbowe – W. Dębowski. Logistyczne – R. Szczawiński. Opieki społecznej i robót publicznych – A. Rżewski. W ramach tej pracy ludzie podlegli komitetowi uwolnili więźniów politycznych, usunięto napisy w języku niemieckim oraz symbole okupanta austriackiego. Przejęto w tym czasie także kierownictwo elektrowni miejskiej przy ulicy Długiej. (Dzisiejsza ul. Traugutta). Ponadto drukowano odezwy dla ludności cywilnej o zmianie władzy w mieście. Pierwsza z nich pojawiła się już 2.11.1918 r. Próbowano także zwalczyć antagonizmy pośród polskich żołnierzy z różnych formacji. Dokładnie chodzi o to, że POW zdominowane było przez piłsudczyków, natomiast ZPW przez endeków. Nie zawsze te formacje ze sobą „współgrały”. Oficjalnie rozwiązano POW i ZPW tworząc wspólne struktury wojskowe. Od tej pory miały one podlegać Komendzie Placu Wojsk Polskich.
Jak wyglądał dalszy przebieg istnienia „Republiki Radomskiej”? Dnia 3.11.1918 r. doszło do przysięgi żołnierzy i urzędników na wierność Rządowi Polskiemu, jaki stanowiła w owym czasie Rada Regencyjna. Brało w niej udział duchowieństwo zdominowane przez endeków oraz przedstawiciele Rady Miejskiej. Zebrał się także tłum mieszkańców miasta. Przed przysięga odprawiono mszę św. w kościele Mariackim. Po niej wojskowi wszystkich formacji: piechoty, kawalerii, artylerii, zaopatrzenia i żandarmerii, w kolumnach marszowych przemieścili się na plac Konstytucji 3 Maja. Rotę przysięgi odczytał kapelan wojskowy ks. D. Ściskała. Ślubowanie odebrał komendant placu – ppor. J. Marjański. Ciekawym faktem pozostaje, iż przysięgę składał również gen. Kwiatkowski. Miał on jeszcze złudzenia, iż jako najstarszy stopniem obejmie komendę w mieście – na próżno.
Swój udział w świętowaniu uzyskania niepodległości Radomia brały kobiety. Dnia 3.11.1918 r. zebrało się 9 lokalnych organizacji kobiecych. Miejscem docelowym stało się kino Corso. (Późniejszy Bałtyk). W owym wiecu przewodniczyła żona Stanisława Kelles-Krauza – Maria, miejscowa działaczka PPS. Wygłosiła ona referat o udziale płci pięknej w walce o wolność dla swojej ojczyzny. Oprócz tego mówiła o pracy społecznej oraz o zmaganiach w równouprawnieniu płci. Dano głos także działaczce lokalnej endecji i dyrektorce żeńskiego Seminarium Nauczycielskiego. Chodzi dokładnie o Stanisławę Wroncką. Dla zebranych kobiet nie były ważne podziały polityczne. W uchwalonej na spotkaniu rezolucji radomianki żądały dla kobiet w odradzającym się państwie polskim pełni praw obywatelskich, w tym także praw wyborczych. Po spotkaniu tekst ten złożono na ręce Z. Słomińskiego.
Utworzona władza w Radomiu nie dopuściła do pro-bolszewickich wystąpień z ramienia SDKPiL i PPS-Lewicy. Z racji tego Słomiński wprowadził 5.11.1918 r. godzinę policyjną od godziny 21-ej. Osłabiło to działalność „lewactwa” w Radomiu. Nie zmienia to jednak faktu, że tylko nieliczni robotnicy ulegli „bolszewizacji”. Większość stanowili Ci wspierający głównie PPS „Frakcję Rewolucyjna” oraz NZR. Ówcześni radomscy robotnicy po odzyskaniu niepodległości w Radomiu pełnili bardzo znacząca rolę społeczną. Skupiali się oni głównie przez nastroje patriotyczne i klasowe w nowo-utworzonej, wcześniej wspomnianej w akcji w Kozienicach, Milicji Ludowej. Początkowo nazywano ją Milicją Związków Zawodowych. (Omawiana formacje nie można mylić z późniejsza Milicją Obywatelską z czasów PRLu). Powołano ją już 2.11.1918 r. z woli komendanta placu ppor. J. Marjańskiego. Na czele owej formacji stanął przybyły z katorgi bojowiec z lat rewolucji 1905 r. – Józef Grzecznarowski. Jego zastępcą został oficer legionowy Aleksandrowicz. (Imię jego nieznane). W tym samym czasie powstawały inne formacje o podobnym charakterze. Z ramienia NZR przy zaangażowaniu Jana Wigury powołano Milicję Miejską. Natomiast endecy powołali Straż Obywatelską. Jej kierownikiem był Stefan Sobieszczański.
W wyniku rabunkowej polityki austriackiej, w Radomiu po odzyskaniu wolności, panowało bezrobocie. Z racji tego Komitet Pięciu zajął się kwestiami socjalnymi. Dnia 5.11.1918 r. powołano Komitet Nadzorczy Robót Publicznych. Kierował nim inż. Leon Mroczkowski. Formacja ta m.in. organizowała prace przy remoncie koszar. Ponadto dokańczała budowę gmachu Banku Państwa przy ul. Lubelskiej. (Obecnie jest to siedziba części wydziałów Sądu Rejonowego). Oprócz tego organizowano spółdzielnie szewców, krawców, kowali i ślusarzy. Dla rozwiązania kwestii zaopatrzenia cywilów w artykuły pierwszej potrzeby utworzono tzw. „Biuro Aprowizacyjne”. Na jego czele stanął Kazimierz Normark.
Próbowano także obalić siły niepodległościowe w Radomiu. Dnia 7.11.1918 r. Warszawskie struktury wierne Radzie Regencyjnej wysłały do Radomia z gronem oficerów płk Leona Billewicza. Posiadał on rozkaz od. gen. T. Rozwadowskiego. Nakazywał on m.in. objęcie Komendy Placu w mieście i wprowadzenie swoich ludzi na stanowiska wojskowe i administracyjne. Ppor. J. Marjański był zaskoczony zaistniałą sytuacją. Aby zyskać na czasie, zakwaterował nowo przybyłe grono w „Hotelu Europejskim”. (Znajdował się on przy Placu Konstytucji 3 Maja). Doszło do rozmów między Marjańskim, Komitetem Pięciu i zaufanymi wojskowymi, co zaradzić w tej trudnej sytuacji. Rozwiązanie przyszło wraz z wieścią telefoniczną i od A. Rżewskiego o powstaniu Tymczasowego Rządu Ludowego. Z racji tego ppor. J. Marjański, na czele podległej mu drużyny, aresztował przybyłych wojskowych z Warszawy. Miało to miejsce 7/8.11.1918 r.. Zmusił ich do rezygnacji z misji oraz do powrotu do stolicy.
Centralizacja władzy państwowej zakończyła istnienie „Republiki Radomskiej”. Z 6/7.11.1918 r. w Lublinie powołano tzw. „Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej”. Rząd Lubelski wezwał radomski Komitet Pięciu do stawienia się do Lublina. Uczyniono to dnia 8.11.1918 r., wyłącznie w osobach należących do PPS, wraz z komendantem ppor. J. Marjańskim. Po długiej naradzie z członkami rządu I. Daszyńskiego, radomski Komitet Pięciu całkowicie podporządkował się nowym władzom. Po powrocie ustalono, iż Komitet Pięciu uznał swoją misję za zakończoną i się rozwiązał. Dnia 9.11.1918 r. doszło do drugiej przysięgi wojskowych i urzędników na Placu Konstytucji 3-go maja. Tym razem na wierność Polskiej Republice Ludowej i Tymczasowemu Rządowi Ludowemu z siedzibą w Lublinie. Radomskie duchowieństwo i prawicowe koła związane z Radą Miejską nie brały udziału w uroczystościach. Starały się je zbojkotować. Wpływ na to miał lewicowy i radykalny społecznie program Rządu Lubelskiego. Udostępniono go w rozplakatowanych „Manifestach” na mieście. Przybyli za to z drugiej strony przychylni nowej władzy radomscy robotnicy. Władza Rządu Ludowego z Lublina trwała również krótko. Już 11.11.1918 r. premier I. Daszyński podporządkował się przybyłemu z Magdeburga Komendantowi J. Piłsudskiemu. Tego dnia uzyskał on od Rady Regencyjnej władzę nad Wojskiem Polskim, a 3 dni później pełnie władzy państwowej. W taki oto sposób Radom znalazł się w strukturach nowo powstałego państwa polskiego.
Radom był jednym z nielicznych miast w Polsce, które wyprzedziły w znaczny sposób datę, jaka uznajemy za dzień niepodległości, jakim jest 11.11.1918 r. W Radomiu udało się stworzyć małe, autonomiczne, niepodległe niezależne „Państwo Radom”, o nacechowaniu narodowym, radykalnym, socjalistycznym, ale anty-bolszewickim. Przetrwało ono 6 dni. Potem podporządkowało się rządowi I. Daszyńskiemu w Lublinie. Ważnym podkreślenia jest fakt, iż to PPS posiadała duży autorytet w mieście, nawet u ludzi ideowo odległych. Przykładem tutaj ksiądz Józef Rokoszny. W swoich wspomnieniach napisał, cytując: „dobrze, że jest taki lewicowy komitet, to gwarantuje bezpieczeństwo.”[3] Nikt nie miał zamiaru podejmować kontrakcji w zaistniałej sytuacji w mieście. Na sam koniec bardzo znaczące wyjaśnienie. „Republika Radomska” to współczesna nazwa omawianych wydarzeń i ludzi, którzy uzyskali wolność dla omawianego miasta. Sami siebie nie określali w ten sposób swoich działań. Próżno szukać tej terminologii we wspomnieniach i źródłach bliższych opisywanym wydarzeniom. Pierwszy raz określenia „Republika Radomska” użył badacz Piotr A. Tusiński. Miało to miejsce w 1988 r. podczas obchodów 70-tej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. Niestety jednak określenie to nie przebiło się szerszym echem w środowisku naukowym i w samym mieście w tamtym czasie. Wydaje się, iż sytuacja ta zaczyna się zmieniać. W obecnej chwili można odnieść wrażenie, że nazwa ta coraz mocniej funkcjonuje lokalnie w prasie i na portalach internetowych.
Przypisy:
[1] M. T. Brzęk-Osiński, „Legionista i Piłsudczyk 1905-1939”, wyd. Rytm, RTN, Radom, 2003, s. 164.
[2] Tamże, s. 166-167.
[3] P. A. Tusiński, „Republika Radomska” w listopadzie 1918 r.;, „Historia Cię Szuka”, nr. 6 wyd. „OKiS»RO«”, Radom, 2013r., s. 55.
Bibliografia:
60 Rocznica odzyskania niepodległości w Radomiu, [brak. inf. o aut.], „Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego”, red. z. S. Ośko, t. XV, z. 2-4, wyd. RTN, Radom, 1978 r., s. 116-128. [w:] <http://bc.radom.pl/dlibra/aresults?action=SearchAction&QI=AA9CA88A573CAF3A56B1E0E30CC2CEE1-18> (dostęp 24.12.2017 r.);
Brzęk-Osiński M.T., „Legionista i Piłsudczyk 1905-1939”, wyd. Rytm, RTN, Radom, 2003.
Próchnik A., „Powstanie państwa polskiego”, 1939 [w:] <http://lewicowo.pl/powstanie-panstwa-polskiego/> (dostęp 24.12.2017 r.);
Tusiński, P. A., „Republika Radomska” w listopadzie 1918 r.;, „Historia Cię Szuka”, nr. 6 wyd. „OKiS»RO«”, Radom, 2013r. [w:]
<http://www.resursa.radom.pl/files/wolny-radom.pdf> (dostęp 24.12.2017 r.);
Walewska M., „Rok 1918, Wspomnienia”, Biblioteka Narodowa, 1998 r.
Patryk Płokita
Witold Dobrowolski - My, narodowi socjaliści?
Zamęt pojęciowy był zawsze obecny w kontekście środowisk narodowych. Takie określenia jak „skrajna prawica”, „faszyzm”, „neonaziści”, „narodowi socjaliści” towarzyszą niezmiennie nacjonalistom w Polsce. Oczywiście są one stosowane przeważnie przez środowiska wrogie środowisku narodowemu, a więc lewicowe i demoliberalne.
Określenia „skrajna prawica” stosują wobec nacjonalistów w Polsce przede wszystkim media. Jednak większość nacjonalistów odrzuca swoją przynależność do prawicy, którą uważa przeważnie za systemową, skorumpowaną, oraz już dawno skompromitowaną swoimi ciągłymi ustępstwami wobec liberałów i lewicy. Z pewnością również większość nacjonalistów wymyka się tradycyjnemu obrazowi prawicy. Jednak już przed wojną polscy narodowcy zauważali archaizm podziału na lewicę i prawicę, i stawiali się ponad nie. Rzeczywiście trudno było dopasować do klasycznej lewicy i prawicy ruchy narodowo-rewolucyjne, narodowo-radykalne, czy w końcu narodowo-socjalistyczne. Z jednej strony charakterystyczny dla konserwatystów tradycjonalizm, chęć ochrony obyczajów, tożsamości, z drugiej strony bardzo postępowe myślenie o strukturach państwowych, kulturze, oraz rozwoju technologicznym. Z jednej antykomunizm, zwalczanie socjalistycznych rozwiązań gospodarczych stawiających na określone klasy społeczne, z drugiej rozwiązania gospodarcze charakterystyczne dla lewicy. Jednym z najbardziej radykalnych przykładów może być Czarny Front Otto Strassera, który miał wiele ekstremalnych rozwiązań gospodarczych charakterystycznych dla skrajnej lewicy. W PRL w niektórych publikacjach partia Strassera była nazywana nawet lewicowy ruchem antyfaszystowskim.
Trudno jednak uznać za poważne zarzucanie polskim nacjonalistom faszyzmu. Faszyzm jako ideologia charakterystyczna dla Włoch w pierwszej połowie XX wieku w wielu założeniach różni się od ideologii i praktyki nacjonalistycznej funkcjonującej w przedwojniu, czy obecnie w Polsce. Równocześnie nie zaprzecza temu możliwość inspirowania się tą ideą i postaciami które ją tworzyły uruchamiając w Europie, oraz na świecie rewolucję kolorowych koszul gotowych budować Nowy Ład i Nowego Człowieka we własnych ojczyznach. Również trudno z pozycji polskiej wbrew stereotypom krytykować włoski faszyzm. Przed wojną była nim zafascynowana polska prawica, również narodowcy (warto jednak pokreślić że nie podchodzili do niej bezkrytycznie). Rewolucję faszystowską postrzegano jako swoisty wzór rewolucji narodowej. Włochy Mussoliniego również w stosunku do Polski i Polaków zasłynęły wieloma gestami i wsparciem jak przykładowo uznaniem granic wschodnich II RP w 1923, wbrew przykładowo takiej Francji która faworyzowała w tej kwestii Sowietów. Można oczywiście zarzucić, iż Włosi współtworzyli z Niemcami sojusz Państw Osi jednak czy Węgrzy też nie wsparli Hitlera? Czy to oznaczało że przestali oni być naszymi bratankami? Wiele czynów węgierskich żołnierzy w stosunku przykładowo polskiej partyzantki dowiodło że nie. W 1939 roku gestapo zatrzymało podstępnie 184 wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego, następnie wywieziono ich do obozów koncentracyjnych jako więźniów politycznych. Na wskutek dyplomatycznych działań włoskich faszystów w tym samego Mussoliniego zwolniono 100 uczonych w lutym 1940 roku. Włoski rząd nie reagował również na przemarsz internowanych w Rumunii i Węgrzech żołnierzy polskich przez swoje terytorium kierujących się do Francji gdzie tworzono polskie oddziały na zachodzie do wojny z Niemcami. Część z powyższych informacji o faszystowskich Włoszech pojawiła się w formie ulotek historycznych odkłamujących nacjonalizm na Uniwersytecie Warszawskim. Warto tutaj odnotować że członkowie Komitetu Antyfaszystowskiego który powstał w proteście przeciwko tym ulotkom sami nie byli w stanie wykazać fałszu informacji na nich zawartych i skończyło się stwierdzeniu: „ulotki zawierają prawdziwe informacje, ale wiadomo o co chodzi(propagowanie faszyzmu)”.
Można zastosować również definicję faszyzmu Stanleya G. Payne'a wedle której faszystowskie ruchy charakteryzowały się między innymi:
- Negacją liberalizmu, komunizmu, konserwatyzmu.
-
Idealistyczną, witalną filozofię będącą koncepcją budowania nowej, samookreślającej się kultury, oraz wizją państwa jako totalnego, zhierarchizowanego organizmu.
-
Organizacją nowej, wysoce regulowanej, międzyklasowej, narodowej ekonomicznej struktury.
-
Próbą masowej mobilizacji, militaryzacji, nacisk na symbolikę, estetykę, egzaltację młodości, specyficzną tendencję do autorytarnego, charyzmatycznego stylu dowodzenia.
Rzeczywiście do tej definicji będzie pasować większość ruchów narodowo-rewolucyjnych przedwojnia również polskich. Jednak ta definicja pozostaje definicją historyczną, określającą pewien zamknięty rozdział historii Europy. Pozostają więc określenia błędne i bazujące na piętnowaniu przeciwników politycznych. Tak więc jeden z „badaczy” polskiego nacjonalizmu Rafał Pankowski często używa pojęcia „neofaszyzmu” w stosunku również polskich narodowców, gdy to pojęcie poprawnie można postrzegać jedynie w kontekście włoskich nacjonalistów i również nie wszystkich. Lewica, komuniści już w przedwojniu nazywali przeciwników politycznych w tym między innymi marszałka Piłsudskiego w sposób obraźliwy„faszystami”, później rewolucja 1968 spopularyzowała stygmatyzację konkurencji kulturowej i politycznej tym pojęciem w negatywnym świetle. Wbrew popularnemu mitowi taki sposób zwalczania politycznych przeciwników nie powstał z pomysłu Stalina, który przedstawił to w swoich dyrektywach: „Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej”. W rzeczywistości to zdanie pojawiło się w odmiennej, dłuższej formie po II Wojnie Światowej w antykomunistycznej propagandowej amerykańskiej książce „Handbook on Propaganda for the Alert Citizen” bez podania żadnych przepisów. Badacze amerykańscy uważają że może dotyczyć dyrektywy mniejszych partii komunistycznych działających w Ameryce Północnej. Nie zmienia to faktu że rzeczywiście określenie stygmatyzujące „faszysta” jest stosowane przez skrajną lewicę niemal od wieku, a przejęli to obecnie nawet demoliberałowie.
Narodowcy po pierwszych wielkich sukcesach Marszu Niepodległości zaczęli bardzo mocno walczyć z tym określeniem. Odwoływanie się do cytatu Mosdorfa: „Nie jesteśmy faszystami, ani hitlerowcami...”, dumne hasła: „Narodowiec nie faszysta prawdziwy polak nacjonalista” stały się powszechne w środowisku, zaczęto podkreślać bardzo mocno walkę narodowców z hitlerowcami, oraz ich męczeństwo w obozach. Wtedy też niestety rozpoczęło się również pewne fałszowanie obrazu nacjonalistów przedwojennych, ukazując historię ruchu narodowego w niemal cukierkowy sposób, by przypodobać się prawicy politycznej. Plony takie postępowania można zobaczyć dziś, gdy doszło do sytuacji że dla Prawa i Sprawiedliwości ma większe znaczenie pochodzenie i krew (vide zmiany w sprawie Karty Polaka), niż dla narodowców. Media głównego nurtu przestały powoli nazywać nacjonalistów faszystami ze względu na dziesiątki pozwów sądowych i spraw prawnych, których nawet koncerny prasowe nie mogły wygrać. Faszyzm odrzucono całkowicie jako coś obcego i wrogiego. Rozpoczęto również proces „ugrzeczniania” ruchu, z równoczesną utratą wyrazistości którą z dzisiejszej perspektywy wielu nazywa falą „gimbopatriotyzmu”. Bez oceniania samej tej fali można jednak stwierdzić z pewnością, że narodowcom nie udało się tego zjawiska odpowiednio wykorzystać długoterminowo. Przypomina o tym bardzo duży spadek działaczy w największych organizacjach narodowych, nędzna frekwencja na manifestacjach, pikietach narodowych w całej Polsce, oraz widoczny spadek samych uczestników Marszu Niepodległości co powinno być już alarmujące dla jego organizatorów. Mimo owego „ugrzeczniania” oskarżenia wobec narodowców o faszyzm i naciski na zdelegalizowanie większych organizacji nasiliły się po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości. Zmiana kierunku w bardziej umiarkowanym okazała się błędna.
Jeśli chodzi o pojęcie „neonazizmu” jest ono stosowane rzadko, w Polsce głównie przez media określające inne ruchy narodowe za granicą (od Złotego Świtu po Alternatywę dla Niemiec), oraz antyfaszystów. Pod to pojęcie może podpadać subkultura skinheadów otwarcie odwołująca się do III Rzeszy jednak na wymarciu.
Również nacjonalistów w Polsce nazywa się narodowymi-socjalistami. Określenia tego używają antyfaszyści, liberałowie, korwiniści, aż od pewnego czasu nawet publicznie narodowcy stający z wcześniej z wymienionymi w jednym szeregu. Czym jest narodowy-socjalizm? Po II Wojnie Światowej kojarzy się jednoznacznie z ideologią która zdominowała Niemcy w latach 30-tych XX wieku. Była to pangermańska oparta na volklizmie koncepcja polityczna, społeczna, jak i ekonomiczna. Jak najwyższą wartość stawiała rasę. Jedynie w Niemczech drogą demokratyczną stałą się ona powszechna, funkcjonowała ona jednak również w Holandii, Danii, Norwegii, Szwecji. Prócz tego funkcjonowały ugrupowania odwołujące się do narodowego socjalizmu w całej Europie jednak różniące się często fundamentalnie od jego germańskiej wersji. W Polsce funkcjonowały ugrupowania narodowo-socjalistyczne liczące setki działaczy jednak w większości wrogie hitlerowskim Niemcom, jak i odwołujące się silnie do wiary katolickiej. Ich mottem były słowa Adama Mickiewicza:”Socjalizm, aby się kiedyś stać wszechludzkim, powinien wprzódy stać się narodowym”.W Rumunii Corneliu Zelea Codreanu swoją ideologię często nazywał „chrześcijańskim narodowym socjalizmem”, a jego Żelazny Legion zanim przyjął za swój symbol kraty więzienne symbolizujące męczeństw charakteryzował się symbolem swastyki. Bezsprzecznie określenie narodowy socjalizm zostało w czasie II Wojny Światowej skompromitowane i można by było uznać je za zamknięty rozdział. Po Marszu Niepodległości w 2011 Janusz Korwin-Mikke wypowiedział się o uczestniczących w marszu onrowcach nazywając ich narodowymi socjalistami. Można uznać że prawdopodobnie chodziło o narodowo-radykalne poglądy ekonomiczne, które przed wojną miały też radykalniejsze odmiany, lecz równocześnie takie określenie mogło się o wiele mocniej kojarzyć, zwłaszcza uczestnikom marszu z oskarżeniem o hitleryzm. Walczący z łatkami faszystów ONR i jego działacze również mogli mieć na podstawie takich słów ze strony osoby uważanej za antysystemową problemy prawne i mogły się stać pretekstem do represji. Organizatorzy Marszu oficjalnie wyrzucili więc na podstawie tej sytuacji Korwin-Mikkego z uczestnictwa w tym wydarzeniu.
W 2017 roku powstała w Polsce nowa formacja nacjonalistyczna Szturmowcy, odwołująca się do narodowego-radykalizmu w zmodyfikowanej mającej odpowiadać na wyzwania XXI wieku formie. Równocześnie ugrupowanie to inspiruje się estetycznie, w realnym działaniu jak i ideologicznie ruchami nacjonalistycznymi w Europie. Bezkompromisowość, radykalizm i chęć naprawy błędów środowiska sprawiły że część ugrupowań narodowych wrogo lub niechętnie odniosła się do nowej inicjatywy. Budowany na podstawie narodowego-radykalizmu, odwołujący się do dziedzictwa polskiego nacjonalizmu jak RNR-Falangi, Doboszyńskiego, Reutta, Balickiego Nacjonalizm Szturmowy został odebrany jako próba budowy nowego, obcego tradycji nacjonalizmu. W tekście z listopadowego „Szturmu” udało mi się jasno wykazać, że w rzeczywistości Szturmowcy w sprawach fundamentalnych jak etniczność są bliżej tradycji narodowej od atakujących którzy odrzucają jakiekolwiek znaczenie krwi. Nie chodzi jednak o licytowanie się kto bardziej czerpie z przedwojennego korzenia tradycji narodowej, najważniejsze żeby nacjonalizm mógł stawić czoła nowym wyzwaniom, a nie stać się grupą rekonstrukcyjną, bądź zamkniętą sektą. Nacjonalizm również musi się uczyć na błędach. Inspirowanie się ruchami zagranicznymi trudno odebrać również jako coś złego, w przedwojniu ideologicznie, estetycznie polscy nacjonaliści również inspirowali się ruchami zagranicznymi jak wcześniej wspomnianym faszyzmem włoskim. Dziś największe organizacje narodowe w tym ONR inspirują się chociażby estetyką marszową włoskich nacjonalistów. Nie przypominam sobie żeby ktoś to potępiał. Na Szturmowców po konferencji „Europa Przyszłości”, oraz Czarnej Kolumnie rozpoczęła się medialna nagonka. Część z niej dotyczyła pojęcia etniczności czego dotyczy mój tekst z listopadowego „Szturmu”. W tej nagonce główną rolę przejęła prawica. Ironicznym może być fakt, że Gazeta Wyborcza potrafiła napisać o Czarnym Bloku bardziej rzetelny i obiektywny artykuł, niż przykładowo takie Do Rzeczy piórem Wojciech Wybranowskiego, który już w przeszłości atakował za rzekomy faszyzm Młodzież Wszechpolską.
Na co należy zwrócić uwagę, że sam główny kierownik ONR Aleksander Krejckant wypowiedział się w artykule Wybranowskiego na temat Szturmowców: „Analogie są zbyt duże, by można się było mylić. To po prostu nowa twarz środowiska narodowosocjalistycznego, które gdzieś na absolutnym marginesie funkcjonowało. My z nimi nie chcemy mieć nic wspólnego”. Nagle więc okazuje się że sam lider ONR czyni dokładnie to co zrobił Korwin-Mikke w 2011 roku za co został słusznie wyrzucony z Marszu Niepodległości. Można by pomyśleć że jedynym zarzutem może być tylko zarzucenie hipokryzji, lecz nie. Mamy do czynienia ze zjawiskiem, gdy lider jednej z nacjonalistycznych organizacji jawnie nazywa narodowymi-socjalistami inną grupę nacjonalistyczną sugerując świadomie lub nie hitlerowskie zapatrywania szturmowców. W tym momencie warto sobie zadać dodatkowe pytania. Czy taką bezmyślną wypowiedź mogą wykorzystać służby i aparat represji działający wobec nacjonalistów nieprzerwanie? Czy bardziej brałyby na poważnie słowa antysystemowego, niepoważnego polityka z muszką kompromitującego się licznymi wypowiedziami, czy lidera jednej z większych organizacji nacjonalistycznych? Odpowiedź zostawiam czytelnikom.
Fakt faktem, że pewne granice które istniały w środowisku nacjonalistycznym zostały bezpowrotnie przerwane. Trudno się doszukiwać w przeszłości takich przepychanek i ataków na innych polskich nacjonalistów. Wpierw ataki na transparenty, oskarżenia o rasizm, ataki na „bratnią” organizację, wszystko publicznie w mediach co było nie do pomyślenia. Do tego doszły oskarżenia o narodowy-socjalizm w prawicowej prasie w ustach lidera jednej z narodowych organizacji. Warto również zwrócić uwagę, że owy „narodowy socjalizm” nie ogranicza się jedynie do Szturmowców. Chodzi o całe środowisko, które tworzyło Czarną Kolumnę, a więc również Radykalne Południe, czy Autonomicznych Nacjonalistów. Warto przypomnieć że to ci ostatni organizowali Marsz Niepodległości w 2009 roku i stanowili trzon broniący Marszu w 2010 roku. To również dzięki ich działalności ulicznej w wielu miastach Polski narodowcy mogli podejmować swobodną działalność nie obawiając się lewicowych bojówkarzy. Koniec końców zamęt pojęciowy na temat nacjonalistów wcale nie zelżał, wręcz się zaognił. „Ugrzecznianie” się okazało się błędną drogą, trwa ono dalej wśród części środowiska które potrafiło się posunąć do najniższych posunięć stając w ramię w ramię z antyfaszystami, liberałami, piwnicznymi konserwatystami czy korwinistami. Jednak my „narodowi socjaliści” będziemy iść dalej w skier powodzi, nie będziemy rezygnować z idei i z tego kim naprawdę jesteśmy. Nie zdradzimy.
Witold Jan Dobrowolski
Witold Dobrowolski - Do braci, ukraińskich nacjonalistów
Chciałbym zaznaczyć na wstępie że tekst ten piszę jako polski nacjonalista, który grzał się przy paleniskach na barykadach Majdanu, który jako dziennikarz trzykrotnie bywał na donbaskim froncie, gdzie towarzyszył na patrolach ochotnikom z batalionu Donbas, pod lotniskiem donieckim przeczekiwał ostrzał w okopach, cudem przeżył bitwę pod Debalcewem. To co przeżyłem na Ukrainie jest częścią mnie. Jestem głosem polskich nacjonalistów otwarcie sympatyzujących z ukraińskimi, kibicującymi Wam w walce ze skorumpowanym i skompromitowanym systemem oligarchicznym, z wpływami zgniłego zachodniego marksizmu kulturowego, na rosyjskim imperializmie multikulturowej Rosji kończąc. Jestem głosem zwolenników idei Międzymorza, oraz Europy Wolnych Narodów. Piszę do was w sprawie rosnącego konfliktu między naszymi bratnimi narodami w kwestii polityki historycznej i przedstawię jako przyjaciel Ukrainy, ale również jako Polak nasz polski punkt widzenia na te zaszłości i problemy które w tej kwestii nas dzielą.
Wielu Ukraińców dziwi tak silne przywiązanie Polaków do zaszłości historycznych. Nie jest to jednak sprawa wyjątkowa w Europie, dotyczy również Litwy która lubi przypominać Polakom zajęcie Wilna w 1920 roku, Węgier które cały czas pragną powrotu do granic Wielkich Węgier, czy narodów bałkańskich ciągle rozdrapujących rany i żyjących tylko w pozornej symbiozie. W przypadku polskim jednak nie chodzi wcale o przerzucanie się winami, żądania terytorialne dla Polaków jest to rzecz oczywista tak jak dla Ukraińców, którzy nie żądają przyłączenia Przemyśla do Ukrainy. Kwestie historyczne i związane z nimi emocje mimo że nie mogą nadawać tonu relacjom politycznym powinny być przedmiotem aktywnego dialogu który może doprowadzić do kompromisu i współpracy w tych sferach. Oczywiście wielu tego nie rozumie lub nie chce rozumieć, lecz nie można dopuścić by ich głos był dominujący.
Kwestią historyczną która najsilniej dzieli nasze narody jest Rzeź Wołyńska, ludobójcza zorganizowana akcja przeciwko Polakom na Wołyniu dokonana przez UPA. Wiem z doświadczenia że wielu ukraińskich czytelników na wspomnienie o Rzezi Wołyńskiej jest gotowa natychmiast kontrargumentować zbrodniami polskimi na Ukraińcach. Nie będę jednak szczegółowo wchodził w ten temat i porównania zbrodni obu narodów w czasie II Wojny Światowej. Pozostawię to historykowi polskiemu Grzegorzowi Motyce i jego pracy na temat polsko-ukraińskiego konfliktu 1943-1947 „ВІД ВОЛИНСЬКОЇ РІЗАНИНИ ДО ОПЕРАЦІЇ «ВІСЛА»”. Praca ta jest dostępna w języku ukraińskim. Autor tej książki potrafił stać się przedmiotem ataków na Ukrainie jednak warto zaznaczyć, że również w Polsce. W naszym kraju atakowali go szowiniści antyukraińscy za jego rzetelność i obiektywizm w podejściu do tej tematyki, sugerowano mu również pochodzenie ukraińskie. Polecam tą pracę zarówno pod względem historycznym jak i z faktu, że pozwoli ona wam zrozumieć lepiej historyczny polski punkt widzenia. Dlaczego Rzeź Wołyńska ma dla Polaków takie znaczenie? Przecież Niemcy, Rosjanie również dokonywali zbrodni ludobójstwa na Polakach, a nie staje się to najważniejszym przedmiotem polityki międzynarodowej. Odpowiedź jest dosyć prosta: w czasie Majdanu zaktywizowały się środowiska ukraińskich nacjonalistów posługujących się również symboliką OUN lub UPA. Przekaz ten sprawił, że młode pokolenie Polaków, narodowców, prawicowców dosłownie „odkryło” Rzeź Wołyńską, o której wcześniej niewiele słyszano. Tak jak głośno było wcześniej o Katyniu i zbrodniach komunistycznych to o Rzezi Wołyńskiej naprawdę wiedziała niewielka część społeczeństwa. Skala tej zbrodni i sposób w jaki została dokonana wprawiła młodych ludzi w szok, a następie gniew. Dlatego ukraiński nacjonalizm zaczął być postrzegany jednoznacznie wrogo. Idąc dalej kult OUN i UPA odbierany został jako skierowany przeciwko Polakom. Trudno się dziwić osobom nieznającym i niechcących poznawać ukraińskich realiów że w ten sposób myślą. Wystarczy jednak wola poznania i wielu już wie że kult osób postrzeganych w Polsce jako zbrodniarze nie jest na Ukrainie skierowany przeciwko Polakom. Jest ukierunkowany przeciwko imperializmowi rosyjskiemu. Nie można zaprzeczyć, że UPA mimo wszystko toczyła krwawy i bohaterski bój z Armią Czerwona i komunistyczną partyzantką.
Nasza współpraca z Ruchem Azowskim rozpoczęła się więc od dialogu historycznego. Był to fundament który pozwoliłby nam otwarcie działać z ukraińskimi nacjonalistami nie obawiając się powszechnego potępienia w Polsce. Nie możemy jak wielu z Was pewnie się wydaje pozostawić pewnych spraw wyłącznie historykom, bowiem są to kwestie wpływające na społeczeństwo i jego nastroje wobec relacji między naszymi narodami, jest to też problem którego nie należy zakopywać sztucznie, a powinien być przedmiotem rozmów. I ten dialog historyczny przyniósł ogromne plony! Pozwolę sobie przypomnieć dwie akcje, które były w Polsce bardzo medialne i przyczyniły się do zmiany postrzegania ukraińskich nacjonalistów. W 2016 roku we Lwowie partia Swoboda chciała zdemontować pomniki lwów na Cmentarzu Łyczakowskim jako symbole polskiej okupacji. Ruch Azowski wraz z polskimi organizacjami nacjonalistycznymi wystosował protest przeciwko temu do władz miasta. Dalej w sierpniu tego samego roku doszło do upamiętniania przez Cywilny Korpus ofiar Rzezi Wołyńskiej, równocześnie polscy nacjonaliści upamiętnili ukraińskich cywilów zabitych przez polskie podziemie. Tym samym dokonało się to co nawet wielu Polakom się nie śniło, dokonaliśmy wspólnie milowego kroku. Pozwoliło to zamknąć usta wielu szowinistom w naszym kraju i bez przeszkód przejść do głębszej współpracy. Te gesty ze strony ukraińskiej sprawiły, że proukraińscy nacjonaliści stanowią już dużą część polskiego środowiska narodowego.
W tym czasie też doszło do szeregu prowokacji zwanych „wojną pomnikową”. Kremlowscy agenci lub pożyteczni idioci niszczyli pomniki po obu stronach granicy sugerując organizowanie tych wandalizmów przez nacjonalistów. Zarówno polskie władze jak i ukraińskie reagowały tutaj pozytywnie zdając sobie sprawę, że działa tutaj trzecia siła, która chce poróżnić nasze narody. Owe prowokacje były tak nieprzekonujące, że nawet antyukraińscy szowiniści w Polsce nie potrafili ich wykorzystać propagandowo dla swoich lub kremlowskich celów. Obecnie jednak doszło do zaostrzenia się polsko-ukraińskich relacji, czego powodem również są kwestie historyczne. Postaram się w dalszej części przedstawić tą sytuację, ale również obalić związane z nią mity.
Zacznę od filmu „Wołyń”, którego pokazy na Ukrainie były odwołane, równocześnie wiele osób które filmu nie oglądało z góry oceniało go jako antyukraiński. Film ten budził co prawda skrajne emocje jednak za skierowany przeciw jakiemukolwiek narodowi nie można go uznać. Tutaj odsyłam do recenzji tego filmu działacza Ruchu Azowskiego Vlada Kovalchuka, który wraz ze mną udał się na pokaz tego filmu i ocenił go bardzo rzetelnie. Jest pewnym, że temat Rzezi Wołyńskiej będzie w Polsce wracał w kulturze popularnej i należy to postrzegać wyłącznie jako oddawanie czci pomordowanym. Tak jak Polak nie powinien postrzegać kultu UPA na Ukrainie w jednoznacznie antypolski sposób, tak samo Ukrainiec nie powinien tematu Rzezi Wołyńskiej uznawać za antyukraińskość. Pytano co prawda, czy taki film powinien był powstać akurat w takim czasie, gdy Ukraina jest w trudnej sytuacji i toczą się walki w Donbasie? Jeśli będziemy do tematyki historycznej podchodzić zdrowo i bez emocji jak powinniśmy takie pytanie nie będą potrzebne.
Obecny kryzys w stosunkach polsko-ukraińskich rozpoczął się, gdy doszło w Polsce do demontażu pomnika żołnierzy UPA w Hruszowicach. Jak oceniam z perspektywy polskiej ten demontaż? Z jednej strony w Polsce UPA jest postrzegana jednoznacznie jako organizacja zbrodnicza, społeczeństwo polskie nie jest w stanie jej pomników zaakceptować w żadnym razie. Nie powinna mieć ona gloryfikujących ją monumentów w Polsce jak inne formacje które dokonywały na Polakach zbrodni. Z drugiej strony oczywiście groby żołnierskie każdej formacji powinny być szanowane, bez względu na to czy popełniała zbrodnie czy nie. W przypadku pomnika w Hruszowicach wykluczono jednak, że pod pomnikiem były pochowane ciała żołnierzy UPA. Jednakże jednoznacznie destrukcję tego pomnika w biały dzień przy kamerach przez środowisko szowinistycznie nastawione do Ukraińców można nazwać prowokacją. Prowokacją przemyślaną jako próbę torpedowania wzajemnych stosunków i wspólnego dialogu historycznego. Wołodymyr Wjatrowycz szef ukraińskiego IPN postanowił odpowiedzieć na to blokadą ekshumacji polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej. Była to odpowiedź emocjonalna i prowadząca jednoznacznie do zwiększenia napięcia w naszych stosunkach. Warto tutaj wspomnieć, że właśnie Wjatrowycz wcześniej zablokował postawienie tablic polskich partyzantom w Winnicy sugerując że należeli do zbrodniczej organizacji. Sumując więc: polscy partyzanci nie mogą być czczeni na Ukrainie. Może to być zrozumiałe, jednak gdy się żąda równocześnie pomników ukraińskich partyzantów w Polsce to trudno inaczej nazwać niż hipokryzją i sztucznym pompowaniem konfliktu. Niestety po polskiej stronie też jest w tym sporo winy o czym wspomnę później.
W ostatnim czasie na Ukrainie pojawiło się też kilka afer, które wyolbrzymiały oligarchiczne media. Biorąc pod uwagę na nagłe zwracanie przez nie uwagi na takie sprawy i nadawanie im takiej wagi z perspektywy polskiej mogę podejrzewać że jest to zorganizowana akcja wynikająca ze skomplikowanych gier politycznych między oligarchami. Przykładowo mapy współczesnej Polski z nałożonymi na nią granicami II RP pojawiły się na plakatach z okazji święta niepodległości na polskich lotniskach co jak się wydaje wywołało oburzenie na Ukrainie. Jak wiemy przecież w przedwojniu między innymi Lwów leżał w granicach II RP. Sugerowano że chodzi o imperializm polski i roszczenia terytorialne. Nie miało to jednak z tym nic wspólnego, był to po prostu plakat przedstawiający Polskę w jakich granicach istniała po uzyskaniu niepodległości do 1939 roku o charakterze historycznym. W grudniu 2014 roku ukraiński MSZ opublikował na portalu facebook mapę etnograficzną Ukrainy, w której granicach znajdował się Przemyśl. Antyukraińscy szowiniści niemal od razu rozpoczęli propagandę, iż MSZ oficjalnie podważa polskość Przemyśla i że chodzi o pretensje terytorialne. Była to oczywiście bzdura i my wiemy że chodziło głównie o informację o charakterze historycznym, która nie powinna mieć wpływu na wzajemne relacje. Kolejną aferą podchwyconą przez ukraińskie media był transparent na Marszu Niepodległości o treści: „Lwów i Wilno pamiętamy!”. Cokolwiek nie sądzić o maszerujących z tym transparentem z perspektywy polskiej i paneuropejskiej trudno jest się do tego hasła przyczepić. Już wyjaśniam dlaczego. Transparent miał charakter nostalgiczny, wspominał utracone polskie miasta, które były uważane za perły Rzeczypospolitej przez wieki. Lwów znajdował się w centralnej części Polski przez setki lat, stał się tak samo znaczącym polskim miastem jak Kraków, czy Warszawa. Równocześnie trudno z perspektywy polskiej zaprzeczyć, że Lwów stał się w XIX i na początku XX wieku głównym ośrodkiem rozwoju tożsamości i kultury ukraińskiej. Stał się dla Ukraińców jednym z najważniejszych miast. Nikt przy zdrowych zmysłach w Polsce nie domaga się powrotu Lwowa do Polski. Nawet w środowisku szowinistów antyukrainskich jest to nieznaczący nic nawet w internecie margines. Myśląc kategoriami paneuropejskimi wy jako Ukraińcy musicie to uszanować, że chcemy upamiętniać i chronić nasze dziedzictwo na Ukrainie jak i w innych krajach. Idąc dalej tymi kategoriami jak jako Polak nie mam absolutnie żadnego problemu, by Niemcy wspominali Breslau (Wrocław), Danzig (Gdańsk), Stettin (Szczecin). Nie tylko nie mam z tym problemu, a wręcz bardzo bym chciał by wspominali o tym i chronili istniejące swoje dziedzictwo i propagowali historię tych rejonów, której Polaków nie uczy się w szkołach. W ten sposób musimy myśleć, bowiem to jest jedyna rozsądna droga na której możemy budować Międzymorze. Jeszcze jedną aferą była manipulacja oligarchicznych mediów w kontekście słów polskiego konsula w Łucku co niestety również portale związane z ukraińskimi nacjonalistami powieliły. Podczas konferencji konsul RP Marek Zapór miał wstać i oświadczyć, że ukraińskie państwo w tym czasie nie istniało (to znaczy w latach 1917-1920 nie było ani ZURL ani URL), Lwów to polskie miasto, a współcześnie można stwierdzić, że Ukraina w podobny sposób okupowała Krym i Donbas. – w ten sposób zrelacjonował wystąpienie wicekonsula portal Galinfo. Sam konsul był zaskoczony relacją i manipulacją i stwierdził w oświadczeniu: „To nie moje słowa. Nie mówiłem, że Lwów to polskie miasto, mówiłem, że Lwów był polskim miastem w 1918 roku… Na konferencji zrobiono to, by dokonać prowokacji i przeszkodzić współpracy.”. Warto też wspomnieć o nowelizacji ustawy językowej na Ukrainie która zdaniem wielu mogła zagrozić mniejszościom etnicznym na Ukrainie. Tutaj warto pochwalić obie strony, bowiem polska rozpoczęła z Kijowem dialog w tym temacie i szybko zabezpieczono polską mniejszość przed odebraniem jej prawa do nauki w języku polskim. Warto również zwrócić uwagę, że Węgry wolały pójść na eskalację konfliktu i negocjacji nie podejmowały
Fakt faktem, że polski minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski konflikt między Warszawą, a Kijowem zaogniał. Jest on uważany w Polsce za jednego z najgorszych ministrów tej kadencji, a jego działania są w oczywisty sposób kompromitujące. Wprowadzenie zakazu wjazdu dla ukraińskich obywateli, na dodatek bez odtajniania listy nazwisk osób, które miały mieć zakaz wjazdu do UE i Polski były po prostu skandalicznym i głupim pomysłem, który ze strony ukraińskiej jedynie wywołać opór i eskalację. Dalej współpracownik gabinetu Waszczykowskiego wypowiedział się medialnie, że Polsce nie jest potrzebne istnienie Ukrainy. Spotkało się to z powszechnym potępieniem w Polsce. Ostre reakcje ze strony ukraińskiej miałyby pełne uzasadnienie. Ostatecznie w ostatnich czasie doszło do spotkania między prezydentem Andrzejem Dudą i prezydentem Poroszenką. Było to spotkanie bardzo znaczące i podczas niego rozmawiano na tematy różnic historycznych, oraz ekshumacji polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej. Wydaje się że można je postrzegać jako początek normalizacji stosunków. Niestety nawet tutaj szef ukraińskiego IPN postanowił zaatakować polską stronę po wizycie prezydenta Dudy stwierdzając, że pomnik w Hucie Pieniackiej upamiętniającej ofiary pacyfikacji polskie wsi przez Niemców i Ukraińców jest nielegalny, bowiem nie są przy nim pochowane szczątki ofiar. Trudno mi to odbierać jako niepotrzebną i głupią eskalację, gdy już nasze stosunki mogą zostać unormowane.
Działalność polityków głównego nurtu, demoliberałów zarówno w Polsce jak i na Ukrainie pokazuje że często nie potrafią się oni porozumieć w kwestiach wrażliwych. Chichotem losu można uznać, że my polscy i ukraińscy nacjonaliści potrafiliśmy dokonać na niskim szczeblu tak wiele w kontekście naszych stosunków. My radykałowie, ekstremiści potrafimy, liberałowie nie potrafią. Życzę nacjonalistom naszych obu braterskich narodów, byśmy nie kierowali się w kwestiach historycznych emocjami, byśmy w tym kontekście zwracali się do siebie, a nie patrzyli na to co robią demoliberałowie i oligarchowie, bowiem oni nigdy nie chcieli dobra dla naszych narodów. Musimy działać sami i współpracować ze sobą. Nie dajmy się propagandzie głównego nurtu i taniemu populizmowi. Europa braterskich narodów jest naszym celem, a braterstwo polsko-ukraińskie będzie doskonałym przykładem jak animozje historyczne nie wpływają na wzajemne stosunki zarówno polityczny jak i po prostu ludzkie.
Witold Jan Dobrowolski
Grzegorz Ćwik - Nacjonalizm futurystyczny
Parokrotnie już w swoich tekstach w Szturmie postulowałem, aby polski nacjonalizm stał się prawdziwie odważną i nowoczesną (w jak najlepszym tego słowa rozumieniu) ideologią i ruchem. Świat się bowiem dynamizuje w sposób dotąd w historii nieznany. Przemiany i procesy, które trwały kiedyś dekadami, dziś trwają czasem kilka miesięcy. Oczywiście wynika to przede wszystkim z galopującego wręcz postępu technologicznego i informacyjnego. Globalizacja oraz błyskawiczny obieg danych, wiadomości i informacji powodują, że procesy społeczne, kulturowe i świadomościowe stały się czymś, co można namacalnie obserwować – rzeczy te dzieją się tu i teraz, na naszych oczach. I jak pewnie wszyscy mamy świadomość - od wielu lat, dekad wręcz, kierunek przemian kreowany jest przez dwa wrogie nam nurty: liberalizm i marksizm kulturowy. Szeroko rozumiana prawica niestety zajmuje się wyłącznie regularnym oddawaniem pola i pozwala bez większego sprzeciwu na narzucenie sobie dyskursu. Strach przed oskarżeniem o rasizm, homofobię, nietolerancję i inne myślo-zbrodnie paraliżuje strachem strzępy serc wszelkich konserwatystów i nacjonalistów obywatelskich. Paradoksalnie to nie prawica, odwołująca się do niezmiennych, tradycyjnych wartości, ale lewica realizuje politykę konsekwentną, regularną, systematyczną, obliczoną na pokolenia – a więc siła kojarzona (skądinąd słusznie) z relatywizmem i odrzuceniem tego co stare.
A jak wygląda obecnie sytuacja nacjonalizmu w Polsce? Jak już wspomniałem, zdarzyło mi się popełnić kilka tekstów nawiązujących do tego tematu. Główną ich myślą, którą tu rozwinę, jest to, że nasz nacjonalizm coraz bardziej odstaje od tych coraz szybciej zmieniających się realiów. Zanurzenie w historycyzmie, archaiczność form i metod działania, a nade wszystko: skostniałość ideologiczna i niechęć (a może strach) przed jakimkolwiek bardziej ożywczym tchnieniem w ideologię i jej kanony są niestety głównymi cechami charakterystycznymi dla naszego obozu. Ciągłe nawiązywanie do Dmowskiego, Mosdorfa czy Doboszyńskiego nie jest tylko oddaniem szacunku i czci klasykom czy szukaniem inspiracji. To objaw dużo groźniejszego zjawiska: ciągłego szukania jak w skali 1:1 przenieść na dzisiejsze realia programy i koncepcje sprzed 80 czy 100 lat. To permanentne obrażenie się na wszystko co nowoczesne, udawanie, że otaczający nas świat nie różni się od tego z roku 1930 czy 1935 połączone z przeświadczeniem, że nacjonalizm ma zadanie tytanicznym wysiłkiem cofnąć zwrotnice czasu i powrócić do tamtego okresu. Ani to spójne wewnętrznie, ani jakkolwiek sensowne i zasadne. U swego zarania nacjonalizm był ideologią i ruchem na wskroś nowoczesną, rewolucyjną i modernistyczną. Niestety z biegiem czasu zatracił te cechy, by obecnie w dużej mierze zlać się z reakcyjnym konserwatyzmem w dziwną syntezę, która ani politycznie ani ideologicznie nie potrafi wykształcić czegokolwiek interesującego i stanowiącego odpowiedź na wyzwania naszych czasów.
Są oczywiście wyjątki, funkcjonujące obok tak czy inaczej rozumianego głównego nurtu – Autonomiczni Nacjonaliści, Szturmowcy, Niklot, Greenline Front Poland. To organizacje i inicjatywy, które niewątpliwie śmiało patrzą w przyszłość i szukają cały czas nowych dróg i metod rozwoju ideologii. Jestem pewien, że już teraz wielu czytelników jest przekonanych, że piszący te słowa to swoisty „zdrajca idei”, który nie szanuje „pana Romana”. Zasadniczy problem polega tu na pewnym niezrozumieniu. Otóż w nacjonalizmie nie idzie o to, by bez względu na sytuację trwać niewzruszenie przy wszystkim co 100 lat temu napisał Dmowski czy jakikolwiek współczesny jemu działacz narodowy. W naszej spuściźnie nacjonalistycznej oddzielić trzeba jasno dwa elementy: imponderabilia, czyli wartości i cele metapolitycze oraz aktualne wyzwania i zadania. Te pierwsze oczywiście determinuje idea narodowa, i wynikające z niej konsekwencje: polityka kierowana poczuciem interesu narodowego, dbałość o dobrobyt i bezpieczeństwo Narodu na każdej możliwej płaszczyźnie, walka z każdą trucizną, która zatruwać będzie serca Polaków. To jest niezmienne, temu wierni byli nasi przodkowie, wierni jesteśmy także my. Z drugiej strony mamy konkretne recepcje polityczne, taktyczne i strategiczne koncepcje które przed, jak i po roku 1918 dostosowywano do konkretnej sytuacji politycznej, gospodarczej, międzynarodowej itp. Powtórzę: te realia zmieniły się wręcz nie do poznania, sprawiając, że obecnie stoimy przed w dużej mierze zupełnie innymi problemami, przed znacznie zmienionym kształtem naszego państwa, Narodu jak i całego kontynentu. Musimy też mieć świadomość, że zasadnicza większość tych spośród naszych wrogów ideowych, którzy nie mają reprezentacji parlamentarnej, dużo szybciej i lepiej dostosowuje się do otaczającego świata. Mam tu na myśli tak reagowanie na konkretne problemy (socjalne, ekonomiczne, ekologiczne) jak i kwestię form działania oraz samego aktywizmu. Pomimo ogromnej, cały czas utrzymującej się „mody” na patriotyzm i nacjonalizm, ten ostatni niestety coraz bardziej odstaje od wymogów stawianych przez nasze, jakże ciekawe czasy. Gdy moda na niego się wypali, a każda moda się w końcu wypala, będzie to widoczne szczególnie drastycznie.
Oczywiście nie chodzi mi tu tylko o samą konstatację i krytykanctwo. Stwierdzenie pewnego stanu faktycznego to dopiero pierwszy etap. Rozwiązaniem jest stworzenie konkretnych, formacyjnych czy metodycznych propozycji, które mogłyby być kierunkiem podążania dla polskiego nacjonalizmu. Wśród różnych inspiracji pośród osób i środowisk, które stały w mniejszym lub większym stopniu przed podobnymi problemami, wyróżnia się szczególnie zjawisko włoskich futurystów początku XX wieku. Z wypracowanej przez nich ideologii, postawy i światopoglądu wycisnąć można swoisty ekstrakt, który w efekcie powołać do życia może nacjonalizm futurystyczny. Czym miał by być tak ujęty nacjonalizm, jakimi cechami charakteryzować, co czerpać z włoskiego futuryzmu a czego wystrzegać? Postaram się odpowiedzieć na te pytania, wcześniej zaś pokrótce przybliżę czym był włoski futuryzm.
Włoski futuryzm zazwyczaj kojarzony jest przede wszystkim ze sztuką i twórczością artystyczną, przede wszystkim z malarstwem. Nie jest to dziwne, faktycznie od strony wizualnej futuryzm był czymś na tyle nowatorskim, zwłaszcza w kraju gdzie powstał, że na stałe musiał wryć się w świadomość ludzi. Jednak, żeby zrozumieć jego istotę trzeba od początku stwierdzić, że futuryzm był przede wszystkim prądem ideologicznym, postawą na wskroś rewolucyjną, antysystemową, czymś absolutnie niespotykanym. Pojawił się w środowisku twórczym – najpierw wśród literatów, i tacy też ludzie przede wszystkim rozwijali futuryzm. Jednak jego pole oddziaływania było dużo większe zamysły i cele wykraczały całkowicie poza wąsko rozumianą twórczość artystyczną.
Żeby dobrze zrozumieć genezę futuryzmu – kilka słów o realiach Włoch przełomu wieków. Kraj ten od kilku dekad był już wtedy zjednoczony, stopniowo rozwijała się jego gospodarka, także na mapie Europy Italia stanowiła dość ważnego gracza, choć na pewno nie grała pierwszych skrzypiec. Czy więc szerokie rzesze społeczeństwa mogły czuć satysfakcję? Otóż jak wykazała cała pierwsza połowa XX wieku: nie. Po pierwsze zjednoczenie Włoch nie rozwiązało właściwie żadnego problemu społecznego czy ekonomicznego Półwyspu Apenińskiego. Naród włoski generalnie był dość biedny, struktury społeczne były skostniałe, a ze względu na rozwój przemysłu pojawiła się także kwestia robotnicza: wyzysk, niskie płace, tragiczne warunki mieszkaniowe. Politycznie wprawdzie Włochy były już samodzielnym, zjednoczonym państwem, jednak ze względu na relatywną słabość militarną czy ekonomiczną, nie były w stanie nawiązać do cały czas żywego mitu Imperium Rzymskiego. Sam futuryzm związany był także z frustracją i niezadowoleniem środowisk twórczych. Generalnie rzecz biorąc sztuka i klimat artystyczny Włoch po zjednoczeniu nasycony i przesiąknięty był inspiracjami i nawiązaniami klasycystycznymi. Odwoływano się do czasów starożytnych, do mistrzów epoki renesansu i oświecenia. Można spokojnie uznać, że większość tzw. „głównego nurtu” oparta była przede wszystkim na powielaniu tych zamierzchłych form, uznając je ja niedościgły wzór. Ogromna estymą cieszyła się kultura antyczna jako taka – muzea, wystawy i inne sposoby prezentowania jej osiągnięć miały stale wysoką popularnością. Z drugiej strony od końca XIX wieku zaczyna pojawiać się w twórczości Włoch coraz silniejsza próba szukania nowych form, treści, sposobów przekazu. Nie były to zwykle rewolucyjne prądy i nurty, jednak położyły z pewnością pewien grunt pod narodziny futuryzmu. Ten oczywiście wiąże się z postacią Marinettiego – człowieka, który powołał do życia włoski futuryzm i rozpoczął niespotykaną dotąd rewolucję.
O futuryzmie napisano bardzo dużo, tak więc skupię się wyłącznie na jego głównych założeniach i przesłankach, z których wyjdziemy z kolei do poszukania inspiracji dla naszego nacjonalizmu. Futuryzm przede wszystkim stanowił całkowite i nieodwracalne zerwanie ze wszystkim co stare i antyczne. Futuryści, zwłaszcza tej pierwszej fali, sprzed Wielkiej Wojny, do tradycji artystycznej, intelektualnej i twórczej odnosili się wręcz z nieskrywanym obrzydzeniem i nienawiścią. Futuryzm stanowił prawdziwą pieśń jutra, pochwałę nowoczesności a jednocześnie negował całkowicie kanon literacki, malarski i jakikolwiek inny. Futuryści wprost nawoływali do niszczenia muzeów, akademii czy bibliotek. Stare uważano za martwe, stęchłe, nie mające jakiekolwiek wartości dla żyjących. Ponadto młodzi futuryści silnie krytykowali wąskie ramy narzucane przez krytykę i autorytety, które opierały się wyłącznie na kultywowaniu tego co stare – głównie antyku i renesansu.
A jaki był program pozytywny futuryzmu? Jak sama nazwa wskazuje, to przede wszystkim hymn przyszłości, pochwała wszystkiego co nowoczesne. Futuryzm miał wręcz wyprzedzać czas historyczny, za najważniejsze kwestie w twórczości, ale także w życiu, uważano ruch, dynamikę, pęd, ciągły aktywizm, nerwowy stan ciągłego tworzenia, szukania nowych form i środków. Odrzucano melancholijną kontemplację starych pomników i reliktów przeszłości na rzecz radości życia. Futuryści, jeśli dobrze się wczytać w ich manifesty, wręcz czuli się zachłyśnięci możliwościami swoich czasów. Pamiętajmy, że futuryzm, powstający na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX wieku jest świadkiem narodzin i szybkiego wdrażania rewolucyjnych nowinek technologicznych: radia, telefonu, samochodów, samolotów, ponadto kraj przechodził jednak dość szybką industrializację. I właśnie technologia stała się prawdziwym uniformem futuryzmu: czczono ją na sposób wręcz półboski, widząc w niej i cel sam w sobie i środek na rozwikłanie wszelkich bolączek ludzkości. Ponadto futuryzm odrzucał jakiekolwiek autorytety, nie tyle już umniejszał znaczenie ich czy ich dorobku, co wprost go negował, wyszydzał i celował w wymazanie ich z kart historii.
W kwestiach ideowych czy quasi-politycznych również futuryzm był prawdziwą petardą: mieszanką patriotyzmu, nacjonalizmu, militaryzmu, jak również anarchizmu (zwłaszcza formacyjnego), antyklerykalizmu, republikanizmu, antymonarchizmu, nawet nihilizmu. Mieszanka doprawdy wybuchowa, prawda? Futuryści sławili wielkość Włoch, byli gotowi za nie walczyć, zabijać i ginąć. Wojnę nazywano „jedyną higieną świata” i upatrywano w niej już nie tylko sposób na zdobycie mocarstwowości Włoch, ale wręcz cel sam w sobie, sposób na ostateczne złożenie samego siebie w imię dostąpienia czegoś wielkiego. Ponadto nieobce futurystom nieobce były hasła socjalne czy społeczne, nienawidzili szczerze parlamentaryzmu i politykierstwa a w ich oczach prawdziwym ucieleśnieniem wszystkiego co najgorsze – starego świata, który futuryści chcieli obalić i zastąpić wyścigiem do nowoczesności, była monarchia.
Nie ma co ukrywać – futuryzm był rewolucyjny, jednak równie mocno utopijny. Porywał za sobą rzesze ludzi, z drugiej strony wywoływał ogromne kontrowersje. Odczyty i spotkania publiczne, które to futuryści tak ukochali, często gęsto kończyły się burdami, przepychankami i rękoczynami. Sami futuryści byli niesamowicie bojowi, wszelkie krytyczne wzmianki o nich w prasie kończyły się niezmiennie tak samo: „karną wyprawą” futurystów do redakcji danej gazety, gdzie prawie zawsze zwycięsko dawano opór krytyce i atakom, oczywiście w mniemaniu futurystów niesprawiedliwym i krzywdzącym. Samo zestawienie jego inspiracji politycznych (akapit wyżej) pokazuje, że był to nurt niezwykle ożywczy, jednak niespójny i emocjonalny. I jakkolwiek jestem wielkim entuzjastą jego, to nie można nie dostrzec ogromnej niekonsekwencji w nim, a samą jego formację potraktować przyjdzie nam bardziej jako właściwą poetom okresu romantyzmu (choć za to porównanie futuryści niechybnie chcieliby szukać satysfakcji na ulicy) niż ideologom czy politykom. Tymi ostatnimi zresztą futuryści szczerze gardzili.
Z pewnością większość osób czytających ten artykuł ma pewną wiedzę o futuryzmie, w końcu nurt ten miał niemały wpływ na powstanie i rozwój ideologii faszystowskiej. Tak więc powyższy opis jest raczej tylko skrótem tego co najważniejsze w tej ideologii. Przechodząc już do głównej myśli tego artykułu – czym miałby być nacjonalizm futurystyczny, jakie powinny być jego cechy, a czego w żaden sposób nie należy czerpać z futuryzmu?
Patrzmy w przyszłość
Najważniejszym punktem jest tu spojrzenie w przyszłość. Futuryści wychodzili z założenia, jak najbardziej słusznego, że wielkość Włoch i w ogóle sens życia człowieka nie leżą w przeszłości, ale właśnie w przyszłości. Stąd ich swoiście rozumiana odraza do historii. To jednak niezwykle zastanawiające – z jednej strony gardzono tym permanentnym tradycjonalizmem, z drugiej strony bezwiednie (ale czy na pewno?) nawiązywano do idei Imperium Rzymskiego. Głównie chodziło tu futurystom o wielkość rozumianą jako mocarstwowość – przezwyciężenie problemów ekonomicznych czy społecznych i wydźwignięcie Włoch do rangi pierwszoplanowej potęgi w Europie. Uważam, że polski nacjonalizm również powinien zacząć patrzeć przede wszystkim w przyszłość. Nie okłamujmy się, ze już tak jest. Przede wszystkim zachłyśnięci jesteśmy wszelkimi tematami historycznymi, które opisywane i oceniane są w coraz płytszy, a nieraz i głupszy, sposób. Sam fakt, że nadal żywy jest konflikt ideologiczny endecji i sanacji świadczy o formacji jak najgorzej. Rzecz to już nie przeszła, ale zaprzeszła. Wszystkie sensowne europejskie ruchy nacjonalistyczne odrzuciły to ciągłe oglądanie się za siebie. Nie idzie tu o to by w ogóle wyrzec się historii, tradycji, swego dziedzictwa – piszę o tym dalej. Rzecz w tym, by odważnie sformułować prawdziwie radykalny program. Ciągłe obracanie się w tematyce historycznej jest oczywiście bezpieczne – nie wymaga odwagi w tworzeniu konkretnych koncepcji ideologicznych i politycznych. Przykłady udziału nacjonalistów w polityce na przestrzeni ostatnich lat wykazały dobitnie, że byli oni w straszliwej wręcz niemocy programowej – próba balansowania między poglądami liberalnymi a społeczno-socjalnymi zaowocowała mocno spóźnionym programem politycznym, który w Polityce Narodowej Kuba Siemiątkowski trafnie wypunktował jako program właściwy centro-prawicy, wyprany z jakiegokolwiek narodowego radykalizmu. To niestety pokłosie także historycyzmu i wynikającego z niego strachu, niemocy i anemii.
Odrzucając historycyzm
Prostym wnioskiem futurystów było odrzucenie historycyzmu. Z czego to wynikało – opisałem już wcześniej. Futuryści wykazali niesamowitą odwagę, decydując się na taki krok – w kraju tak przesiąkniętym historią, świadomością, że Włochy są jedną z kolebek cywilizacji europejskiej, doprawdy trzeba było prawdziwego heroizmu, by stwierdzić, że odrzuca się cały ten bagaż, po to by pędem zerwać się w przyszłość, a nawet ją wyprzedzić.
To samo postuluję dla polskiego nacjonalizmu. Historia jest ważna, ale w żaden sposób nie może stanowić sedna naszej działalności. Ciągła walka z komuną, rozliczanie Niemców, Ukraińców czy Rosjan za zbrodnie sprzed 70 lat, zastanawianie się czy ten czy ów król czy hetman może być wzorem czy nie – z każdym kolejnym rokiem to coraz bardziej zakrawa na groteskę. Zwłaszcza jeśli porównać z nędzą polityczną i programową w sprawach aktualnych i bieżących. Wszelkie koncepcje i stanowiska formułowane tu są na bieżąco, bez konsekwentnego i systematycznego działania w tej materii. Prawdziwym dramatem jest, że polski nacjonalizm jako taki w sprawach bieżących pozostaje zazwyczaj dużo mniej radykalny od rządzącej, centro-prawicowej partii i wiecznie jest przez nią spychany w cień. A właściwie wydaje się bardziej zasadne uznać, ze sam się w ten cień usuwa. Bowiem albo widzimy nieporadne i żałosne klakierstwo w postaci popierania PiS-u w jego walce z opozycją, albo równie nieskładne, odizolowane próby krytykowania tego samego PiS-u. Jakiejkolwiek konsekwencji tu nie ma, bo i być nie może – szeroko rozumiany obóz narodowy nigdy nie zdobył się na sformułowanie jasnego, twardego i obejmującego najważniejsze aspekty stanowiska wobec obozu rządzącego. Niewątpliwie jednym z głównych powodów tej sytuacji jest właśnie owe wstecznictwo, które uwidacznia się w głośnym krzyczeniu o Żołnierzach Wyklętych z jednoczesnym brakiem równie głośnego krzyku w kwestiach obecnych.
Dlatego też odrzućmy ten ciągły historycyzm i zamiast tego sformułujmy prawdziwie radykalny, antyliberalny i antykapitalistyczny program.
Technologia, postęp, nowoczesność
„Postęp” i „nowoczesność” to słowa, które przeciętemu narodowcowi kojarzą się wyłącznie z paradą równości, aborcją albo „małżeństwami” homoseksualnymi. Futurystom zaś kojarzyły się z sensem ich walki i działalności – tak artystycznej, jak programowej. Wynikało to z ich autentycznego entuzjazmu, wręcz euforii do rozwijającej się na ich oczach technologii. Traktowali oni ja wręcz jako swój fetysz, poniekąd cel sam w sobie, jednak z drugiej strony był to przede wszystkim sposób realizacji ich postulatów i idei. Dopiero przy takim porównaniu widać mizerię polskiej myśli nacjonalistycznej obecnych czasów. Technologia rozwija się obecnie wielokroć szybciej niż sto lat temu, a przeciętnemu przedstawicielowi prawicy jakiekolwiek postęp przywodzi na myśl wyłącznie memy z Anną Grodzką. Musimy zrozumieć jedno – świat dalej będzie się rozwijał i zmieniał, a nowoczesność to nie coś, co nadejdzie, ale coś co nas otacza. Chociażby ze względu na wspomnianą we wstępie prędkość przemian, nowoczesność towarzyszy nam codziennie. Pytanie czy chcemy nadal wykoślawiać te terminy i traktować je w tak barbarzyńsko wąski sposób, czy też mamy na tyle odwagi i gotowości, aby zacząć w tych procesach uczestniczyć i powoli zmieniać ich kierunek. Świat będzie się zmieniał, to jasne, ale przecież nie musi być to zmiana negatywna, warunkowana przez liberalizm i kulturowy marksizm. Odrzucić trzeba tu wszelki fatalizm, pesymizm i oczekiwanie końca świata. Jeśli jesteśmy nacjonalistami i chcemy uczestniczyć w rozwijaniu i umacnianiu naszego Narodu i cywilizacji, to jasne jest, że musimy śmiało patrzeć w przyszłość i ją budować, zmieniać nasz świat i być nie obserwatorem, ale pierwszoplanowym aktorem.
Postęp zaś to tysiące różnych zagadnień i aspektów, a postępująca relatywizacja i moralna gangrena to tylko jedna płaszczyzna tego. Przyjmując chociażby postęp technologiczny nie znaczy od razu, że zgadzamy się na postulaty partii „Razem”.
Postęp ideowy, ideologiczny to także kwestia, która nie może być nam obca. Żyjemy w dobie gospodarki i ekonomii postindustrialnej, z ogromnym zastępem prekariatu, problemem umów śmieciowych, wszędobylskim kapitalizmem, pracą większości zatrudnionych w dziale usług, obecnością międzynarodowych konsorcjów o niewyobrażalnych budżetach. Co przecięty narodowiec widzi jako remedium na wszelkie bolączki? Książkę Doboszyńskiego, która postuluje by każdy miał małe, najlepiej jednoosobowe przedsiębiorstwo rzemieślnicze. Na dobrą sprawę to tezy jej były nieaktualne już w latach 30-stych kiedy powstała – kiedy wszyscy w Europie, a zwłaszcza nasi sąsiedzi, szli w industrializację, urbanizację, rozwój technologii i masową produkcję, to my dalej chcieliśmy utrzymywać gospodarcze i społeczne status quo, w imię zachowania pozycji klasy społecznej, którą reprezentował sam Doboszyński. Podobnie wygląda to z choćby na polu polityki zagranicznej. Z jednej strony działacze narodowi mówią o tym, że nie ma w polityce stałych partnerów a jedynie stałe interesy, a z drugiej kurczowo trzymają się endeckich koncepcji geopolitycznych z 1-szej połowy XX wieku, na siłę i wbrew realiom przekładając je na obecną geopolitykę. Ekologia, równość płacowa kobiet i mężczyzn, kwestia stosunku do Kościoła Katolickiego – strach przed nowoczesnością, która już i tak nadeszła, powoduje, że na żaden z tych problemów nacjonalizm nie potrafi obecnie wyklarować jasnego stanowiska i rozwiązań. Przecież przed wojną pan Roman o tym nie pisał lub pisał inaczej.
Osobna kwestia to technologia. Trywialne jest już pisanie o jej galopującym rozwoju, starczy wspomnieć, że to co w czasach mojego dzieciństwa było elementem filmów science-fiction, obecnie jest dostępne w sklepach z elektroniką. Technologia dla nacjonalisty nie może być sprawa poboczną – musi być naszym mundurem, bronią i metodą na realizowanie naszych celów. Czy jako kanały informacyjne i internetowe, czy jako sposób realizowania akcji i działań nacjonalistycznych, czy wreszcie jako droga i klucz do wdrażania konkretnych rozwiązań gospodarczych, społecznych, edukacyjnych i politycznych.
Odwaga programowa i ideologiczna
Dlatego tym większym szacunkiem należy darzyć futurystów za odwagę ideologiczną i programową. O ile jeszcze ich myśl mocarstwowa, umiłowanie wojny były czymś zrozumiałym, o tyle w programie futurystycznym znalazły się elementy prawdziwie wywrotowe. Republikanizm i nieskrywana nienawiść do monarchii, antyklerykalizm, popieranie postulatów społecznych i socjalnych (zwłaszcza środowisk robotniczych), poparcie kobiecych postulatów równościowych (mimo paru akcentów antyfeministycznych, które wynikały raczej ze źle użytych przez Marinettiego sformułowań, a może nawet celowych prowokacji, za które wszakże potem przeprosił) – to wszystko futuryści jednym tchem propagowali, bez jakichkolwiek kompleksów. I życzyć tylko mogę naszemu obecnemu nacjonalizmowi by możliwie najszybciej uzbroił się w taką ideologiczną odwagę. Choćby po to, by PiS przestał być radykalniejszy od ogółu polskich narodowców i organizacji narodowych. A po wtóre by móc zerwać z zatęchłym historycyzmem, a śmiało wejść na drogę konstruowania rozwiązań dla wyzwań przyszłości. Nie bójmy się postulatów ekologicznych i zagadnień ochrony środowiska, twardo walczmy z kapitalizmem, nie obawiajmy się podniesienia postulatów równości płac obu płci, nie bójmy się nowoczesnych rozwiązań w edukacji i szkolnictwie wyższym, także w polityce zagranicznej opierajmy się na ocenie obecnego stanu polityki międzynarodowej, a nie na ciągłych próbach stworzenia sojuszu antyhitlerowskiego lub antysowieckiego. Im bardziej będzie polski nacjonalizm bał się wyjść naprzeciw problemom naszego Narodu, tym bardziej będzie anachroniczny. I wstyd to przyznać, ale także bezużyteczny.
Nie podążać ślepo za autorytetami
Futuryści nie mieli autorytetów. I właściwie to nie dziwi – przy tak sformułowanych założeniach mieć ich nie mogli. Od razu przyznam, że nie postuluję, abyśmy nie mieli autorytetów. To oczywiście w nacjonalizmie aberracja i bezsens. Jednak za autorytetami i ich spuścizną nie możemy iść bezkrytycznie. Każdy z tych, na których się powołujemy był tylko człowiekiem, popełniał także błędy, mylił się. Nie możemy Dmowskiego, Piłsudskiego, Piaseckiego czy kogokolwiek traktować jako świętego a jego spuścizny za proste rozwiązanie do zastosowania „tu i teraz”. To co jest dla nas najistotniejsze to kwestie wartości, sposobu myślenia i rozumowania, idealizm, postawa życiowa. W jakichkolwiek kwestiach bieżących nie możemy grzebać w starociach i na siłę oraz wbrew rzeczywistości dostosowywać starych koncepcji do nowych czasów. Wręcz przeciwnie! Musimy stać się na tym polu autorytetami dla samych siebie, być prawdziwymi mistrzami zagadnień ekonomicznych, geopolitycznych, prawnych, kulturowych. Nie podążajmy ślepo za tymi którzy zmarli dawno temu, nie bądźmy niewolnikami ich trumien. Bądźmy wierni żywym i twórzmy nowoczesny, hardy nacjonalizm w miejsce historycznego odtwórstwa i ciągłych peanów dla dawnych mistrzów. Zadawajmy sobie pytanie – czy obecnie są wśród nas tacy, którzy za 100 lat będą traktowani tak, jak my teraz traktujemy wspomnianego Dmowskiego czy Piłsudskiego? Jeśli nie (a twierdzę, że nie) to róbmy przede wszystkim, by to zmienić.
Druga sprawa związana z autorytetami to coraz sztuczniejsze przywiązanie i opieranie się na tych środowiskach, które jawnie właściwie już opowiadają się przeciwko nacjonalizmowi. Mówię tu przede wszystkim o Kościele Katolickim. Słyszeliśmy już od polskich hierarchów, że nacjonalizm to pogaństwo, że należy przyjmować obcych rasowo i kulturowo nachodźców, że kwestia etniczna nie ma znaczenia. Publicyści katoliccy przyznają, że jest im obojętne czy Polska będzie biała czy kolorowa (sic!). Sam papież publicznie całuje stopy nachodźcom z Afryki, co w obecnej sytuacji Europy ma jednoznaczny wydźwięk, jako głos popierający multi-kulturalizm. Wiele razy także wypowiadał się w temacie nacjonalizmu, rasizmu, antyfaszyzmu, a każdorazowo jego słowa można było śmiało pomylić z „Gazetą Wyborczą” czy „Innym światem”. Mimo to nacjonaliści jako tacy zazwyczaj twardo popierają Kościół Katolicki, nawet próbując zbijać na tym polityczne i wizerunkowe profity, co już zakrawa na groteskę. Bo przecież poza nielicznymi wyjątkami Kościół Katolicki jest nam generalnie przeciwny, a przynajmniej niechętny. Do tego warto pamiętać, że sytuacja taka będzie się pogłębiała, kapitulacja Watykanu na wszelkich możliwych polach wobec liberalizmu i marksizmu wyłącznie się pogłębia. Tak więc im bardziej będzie trwała sytuacja obrony Kościoła Katolickiego przez nacjonalistów, tym bardziej będzie to śmieszne, jak również szkodliwe – wszakże jest to popieranie instytucji, która opowiada się choćby za otwarciem granic dla tzw. „imigrantów”. Abstrahuję tu całkowicie od kwestii religijnych, chodzi mi wyłącznie o odważne stwierdzenie pewnych faktów odnośnie tej instytucji, a nie Wiary i wyciągnięcie z nich konsekwencji. Dotyczy to zresztą nie tylko Kościoła, ale każdego obecnie środowiska w kraju i Europie. Nie szukajmy na siłę autorytetów, które i tak prędzej czy później nas zdradzą. Zamiast tego codzienną pracą i samorozwojem budujmy jakość, którą inni uznają za autorytet.
Radość życia
Zabrzmi to śmiesznie, ale polski nacjonalizm w dużej mierze ma cierpiętniczy i smutny charakter. Wynika to zarówno z krytykowanego przeze mnie historycyzmu – a wszakże historia ostatnich 200 lat nie była dla nas łaskawa, jak i ofiarniczego stanowiska wobec obecnego systemu. Zamiast tego postuluję aby nacjonalizm nasz, biorąc przykład z włoskiego futuryzmu, był pełen radości życia, entuzjazmu, szukania każdego dnia nowych dróg i możliwości. Zdrowsze to i pożyteczniejsze dla nas będzie, a jednocześnie pozwoli pozbyć się z czasem wizerunku smutnych, wiecznie sfrustrowanych krytykantów.
Samodzielność
Futuryści w jeszcze jednej rzeczy wykazali swą wielkość – w całkowitej samodzielności: formacyjnej, aktywistycznej, organizacyjnej. Sami tworzyli swoje czasopisma, koła, lokale, sami organizowali wystawy, wernisaże, wydarzenia. Nie próbowali ani podczepiać się pod żadne inne środowisko, ale siłą swego innowatorstwa i rewolucyjności, które można śmiało porównać do tajfunu, sprawili, że w krótkim czasie to rzesze młodych twórców zaczęło szukać możliwości współtworzenia ruchu. W 3 RP mieliśmy już próby czy to współpracy z różnymi partiami politycznymi, czy tworzenia szerokich frontów prawicy (głównie z liberałami, a więc naszymi genetycznymi wrogami) – wszystkie one kończyły się zawsze srogą porażką. Wyciągnijmy więc wreszcie z tego naukę i zarzućmy szukanie mentorów, na rzecz samodzielnego realizowania naszych koncepcji i tworzenia struktur i narzędzi koniecznych do wygrywania. Anarchiści mają swoje DIY: do it yourself (ang: zrób to samemu). Nie obawiajmy się mieć naszego nacjonalistycznego DIY.
Futuryzm nie bez skazy
Na zakończenie dodam, że futuryzm nie był pozbawiony wad. Największą z nich, zwłaszcza z naszego nacjonalistycznego punktu widzenia, było absolutne i całkowite odrzucenie tradycji i historii. My nie możemy sobie na to pozwolić. To z historii wypływa nasza tożsamość, to tradycja warunkuje nam przekazanie jej i wpływa na to kim jesteśmy. Jednak to w przyszłości kryje się wielkość naszego Narodu i zwycięstwo w walce o jego los. Dlatego mając świadomość, że od naszych przodków otrzymaliśmy określone dziedzictwo, pamiętamy, że musimy przede wszystkim myśleć o przyszłych pokoleniach, którym przekażemy je, oby w jeszcze lepszym stanie – na tym wszakże (jak pisał choćby Stachniuk) polega właśnie cywilizacja i jej dziejowy rozwój.
Futuryści ponadto często charakteryzowali się brakiem konsekwencji i systematyczności: rozpoczynali wiele projektów, próbowali sił na wielu polach, po czym nie rozwijali tego, tylko szukali wciąż nowych pól do futurystycznego zagospodarowania. My wbrew temu postawić musimy na codzienną, wytrwałą działalność, która przy uwzględnieniu zasad nacjonalizmu futurystycznego nie może nie dać w końcu plonów.
Zakończenie
Futuryści stworzyli ruch, który wywarł wpływ na artystach z całego świata. Śmiem sądzić, że był to jeden z najistotniejszych prądów intelektualnych w całym XX wieku, którego skutki w wielu aspektach odczuwamy do dziś. Jedną z niesamowitych cech futurystów było ich ciągłe szukanie nowych dróg rozwoju, docierania do ludzi, nowych płaszczyzn, na których można zastosować futuryzm w praktyce. Mam pełną świadomość, że niektóre z tych prób wypadły groteskowo – jak chociażby futurystyczna moda czy kuchnia. Z drugiej strony nie traktując tego dosłownie, ale jako próbę gwałtownego skoku do przyszłości, nie sposób nie docenić odwagi i stanowczości futurystów. Zresztą, sztandarowe pola twórczości futurystycznej – malarstwo, rzeźba, architektura, literatura, teatr bronią się i dziś siłą swego przekazu oraz geniuszem i głębią. Tak więc można spokojnie wybaczyć im pewne eksperymenty i próby.
Owe szukanie nowych dróg powinno stać się wyznacznikiem także nowoczesnego, futurystycznego nacjonalizmu. Aktywizm, pęd, energia, ciągły ruch, bezustanna praca i proces twórczy – tym musimy się charakteryzować jako nacjonaliści futurystyczni. Szczerze wierzę zarówno w to, że idea taka ma sens, jak i że jest możliwa a jej skutki dla rozwoju idei narodowej w Polsce byłyby wręcz zbawienne. Zakończyć pozwolę sobie wierszem twórcy i głównego ideologa włoskiego futuryzmu.
"Zbyt długo spaliśmy na dnie grot ciemnobłękitnych,
jak kolosalne gemmy osadzone w kamieniach.
Zbyt długo nadgryzaliśmy łamacze fal
i na pełnym morzu miażdżyliśmy eskadry.
Nadeszła oto godzina
podboju przestrzeni i ataku na gwiazdy!" Filippo Tommaso Marinetti
Grzegorz Ćwik
Adam Busse - Dlaczego solidaryzuję się z Palestyną?
W czasie krótszym, aniżeli stulecie, stary syjonizm osiągnął bardzo widoczne wpływy. Nie dość, że zagarnął Palestynę i ustanowił w niej swój reżim, to jeszcze rozbudował na całym świecie potężne ośrodki władzy w sferze politycznej, ekonomicznej oraz w środkach masowego przekazu. Trzecia Pozycja przeciwstawia się zdecydowanie ruchowi syjonistycznemu, ponieważ w swoim działaniu – w sposób rażący i straszliwy – pogwałcił on prawa narodu palestyńskiego, jednocześnie jego potęga w innych krajach kłóci się w sposób zasadniczy z prawem narodów do samostanowienia. Trzecia Pozycja jest przeciwna politycznemu, ekonomicznemu i terytorialnemu imperializmowi syjonizmu. Potwierdza prawo każdego narodu do życia, bez pośredniej lub bezpośredniej ingerencji syjonizmu. Stwierdza również, że naród palestyński musi mieć pełne poparcie w swych wysiłkach dla odzyskania w całości utraconego kraju. – fragment Deklaracji Trzeciej Pozycji.
Dzisiaj obserwujemy kolejny akord destabilizacji Bliskiego Wschodu. 6 grudnia br. prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, Donald Trump podjął decyzję o uznaniu Jerozolimy za stolicę państwa Izrael i przeniesieniu tam placówki dyplomatycznej USA. Biorąc pod uwagę fakt, iż okupacja wschodniej części Jerozolimy przez Izrael od 1967 roku jest uznawana przez Organizację Narodów Zjednoczonych za nielegalną, doprowadzić to mogło tylko do rzucenia kolejnej iskry na beczkę prochu. Tą beczką jest trwający od 1948 roku i nadal nierozwiązany konflikt izraelsko-palestyński. Prezydent Palestyny, Mahmud Abbas, zaapelował do papieża Franciszka i przywódców państw arabskich o próbę przekonania Trumpa do zmiany decyzji. Przeciwko decyzji amerykańskiego przywódcy zaprotestowały Turcja i Arabia Saudyjska. Prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan zapowiedział zerwanie stosunków dyplomatycznych z Tel Awiwem, natomiast władze w Rijadzie uznały, iż to działanie zaprzepaści dotychczasowe dokonania na rzecz izraelsko-palestyńskiego procesu pokojowego. Palestyńscy i arabscy chrześcijanie zbojkotowali wizytę wiceprezydenta USA, Mike’a Pence’a w Egipcie i Jerozolimie, zaś w Święta Bożego Narodzenia w ramach protestu przeciwko działaniom Trumpa postanowili zredukować uroczystości do absolutnego minimum. Iran zagrzmiał, że „Palestyna niedługo będzie wolna.” Palestyński ruch oporu natychmiast uznał decyzję Trumpa za „otwarcie bram piekieł” oraz wezwał Palestyńczyków do kolejnej Intifady, która rozpoczęła się w drugi piątek grudnia br. Ten dzień, który przeszedł do historii jako „Dzień Gniewu”, stał się początkiem kolejnej w historii Palestyny straceńczej i heroicznej walki tego narodu z izraelskim okupantem. Na 172 państwa biorące udział w głosowaniu w sprawie rezolucji ONZ dotyczącej uznania Jerozolimy za stolicę Izraela 128 zagłosowało przeciw, a 35 wstrzymało się od głosu (w tym Polska, której szef MSZ stwierdził, że rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego powinno leżeć w gestii zainteresowanych stron).
19 grudnia br. około godziny 3:00 w nocy została aresztowana przez izraelskie wojsko 16-letnia aktywistka z wioski Nabi Saleh, Ahed Tamimi. Jej rodzina została obudzona i zgromadzona w jednym pokoju przez izraelskich żołnierzy, którzy skonfiskowali wszystkie telefony i komputery. 14-letniego brata aresztowanej zmusili przemocą do oddania komórki. Winą młodej Palestynki było to, że jest zaangażowaną aktywistką na polu pokojowej walki o wolność Palestyny poprzez cotygodniowe protesty w Nabi Saleh. Protesty te są wyrazem sprzeciwu wobec okupacji Palestyny przez Izrael oraz nielegalnej kolonizacji terenów wokół wioski, powstałej wskutek budowy izraelskich osiedli. Izraelski minister edukacji miał tak skomentować aresztowanie młodej aktywistki: „(Tacy jak ona) powinni zakończyć swoje życie w więzieniu.” Także aresztowana została jej matka, która pojechała na komisariat, by być świadkiem przy przesłuchaniu córki. Według arabskich mediów areszt Ahed i jej matki został przedłużony.
Jak można krótko skomentować decyzję amerykańskiego prezydenta? Krótkowzroczność? Hipokryzja? Głupota? Obłuda? Te słowa cisną się na usta zwłaszcza, gdy Trump powiedział w przemówieniu o tym, że Izrael jako niepodległe państwo ma prawo decydować o wyborze swojej stolicy jednocześnie apelując o pokój. Pokój na rzecz tylko jednej ze stron tego długoletniego konfliktu? Na to Palestyńczycy nigdy się nie zgodzą. Przy tym wszystkim przywódca USA albo zdaje sprawę, albo i nie z rezultatów swoich działań, które będą negatywne i utrudnią z pewnością proces pokojowy między „zainteresowanymi” stronami. Kiedy pisałem te słowa ponad dwa tygodnie temu, na ulicach Gazy, Betlejem i Jerozolimy „Dzień Gniewu” już trwał. Palestyńczycy mimo nierównych sił, broni i gróźb represji ze strony Izraela podjęli kolejny raz walkę o swoją niepodległość. Rannych wskutek walk i protestów w pierwszych dniach Dnia Gniewu było ok. 40 osób. Jak może się potoczyć sprawa? Prawdopodobnie kolejny raz na ulice palestyńskich miast może wyjść izraelska armia i będzie strzelać do protestujących. Znowu Gaza będzie bombardowana przez lotnictwo syjonistycznego państwa, tak jak w 2009 i 2014 roku. Będą niszczone domy, zginie wielu obrońców Palestyny oraz cywili. Zostaną przerwane dostawy wody i elektryczności. Zabraknie leków i atrybutów pomocy medycznej. Eskalacja konfliktu będzie trwać, aż do zwycięstwa którejś ze stron.
Ile warte jest zdanie społeczności międzynarodowej w tym konflikcie, z którym i tak nie będzie liczyć się Izrael? Izrael argumentujący, iż walczy z terroryzmem, czym usprawiedliwia zbrodnie na Palestyńczykach i innych narodach od 1948 roku. Ile warta jest litera prawa międzynarodowego, którą i tak w jednej chwili może podeptać państwo działające bez mandatu ONZ? Jak historia pokazuje – NIC! I to niestety jest tragicznym akordem do biernego oglądania tragedii narodu. Narodu walczącego o wolność i domagającego się niepodległości. Taki ruch, jakim jest przeniesienie stolicy Izraela do Jerozolimy (bez uwzględnienia specyfiki tego miasta), jest napluciem w twarz części wolnego świata. Tej części, która tworzy Oś Oporu i walczy z syjonistyczną, imperialistyczną polityką zagrażającą pokojowi na Bliskim Wschodzie.
Dlaczego okazuję – przynajmniej piórem – solidarność z Palestyną? Ponieważ Polacy także w swojej historii mieli czas, kiedy musieli zbrojnie walczyć i krwią zaświadczyć o tym, że pragnęli niepodległości. Walczyli w 1794, 1830, 1863, 1914, 1918, 1920 roku oraz w okresie II wojny światowej i po wojnie w ramach podziemia antykomunistycznego. Doświadczali krwawych represji ze strony okupantów. I walczyli mimo wszystko. Wierzę w to, że naród palestyński też wywalczy niepodległość, na którą czeka wystarczająco długo. Jego wieloletnia walka o wolność zasługuje na wyrazy szacunku. Palestyński ruch oporu obecnie może liczyć na poparcie dla swojej sprawy. Inną kwestią pozostaje to, jak zachowają się w tej sprawie inne państwa Bliskiego Wschodu? Jak to rozegrają? Jak zareagują na zmieniający się z dnia na dzień bieg wydarzeń? Na pewno może zmienić się diametralnie układ sił. Faktem jest, iż Palestyna zrezygnowała z pośrednictwa Stanów Zjednoczonych Ameryki w rozmowach pokojowych, co stanowi wyjątkową wręcz tendencję.
Pewnym jest niezmienne stanowisko europejskich nacjonalistów w tej sprawie. Tak jak przed dziesiątki lat François Duprat, Jean Thiriart, Roger Coudroy, Vittorio Arrigoni czy bojownicy Czarnych Szczurów, tak i dzisiaj narodowi rewolucjoniści z różnych krajów Europy udzielają wsparcia Palestyńczykom. Udzielają go na przekór systemowej i radykalnej lewicy, która wspiera Palestyńczyków jednocześnie odmawiając nacjonalistom na naszym kontynencie prawa do obrony europejskiej tożsamości przeciwko syjonistycznemu lobby, masowej imigracji i kapitalizmowi. Na przekór systemowej prawicy, neokonserwatystom i amerykańskim Republikanom, broniącym izraelskiego agresora oraz uznającym go za obrońcę Europy przed islamskim terroryzmem. Warto wspomnieć o tym, iż 17 grudnia 2014 roku europarlamentarzyści z Niemiec, Węgier i Grecji (związani kolejno z NPD, Jobbikiem oraz Złotym Świtem) zagłosowali za przyjęciem rezolucji uznającej „co do zasady” państwowość Palestyny z zastrzeżeniem, że musi to równolegle zależeć od rezultatów negocjacji pokojowych między zainteresowanymi stronami. W ostatnich dniach Falanga Hiszpańska wydała oświadczenie, w którym domagała się od rządu Hiszpanii uznania Jerozolimy za stolicę państwa palestyńskiego i stwierdziła, że decyzja o uznaniu miasta za stolicę Izraela to jawna prowokacja wobec Palestyny i świata arabskiego.
Państwo Izrael zostało zbudowane na krwi wielu tysięcy Palestyńczyków. Około 10% zamordowanych przez syjonistyczne bojówki mieszkańców Palestyny było chrześcijanami, a blisko 100 tysięcy zostało zmuszonych do emigracji. Jednym z symboli zbrodniczej polityki Izraela wobec narodu palestyńskiego była masakra w Deir Yassin, która miała miejsce 9 kwietnia 1948 roku. Syjoniści z zimną krwią zamordowali ok. 200 mieszkańców liczącej 750 osób osady, w tym 52 dzieci, a 25 ciężarnym kobietom rozcięto brzuchy. Wiele kobiet przed śmiercią zostało brutalnie zgwałconych. Do dziś nie pociągnięto sprawców tej masakry do odpowiedzialności, z kolei premier Ben Gurion miał powiedzieć: „Bez Deir Yassin nie byłoby Izraela.” Menachem Begin po rzezi tak pochwalił swoich bojówkarzy: „Przyjmijcie gratulacje z okazji tak wspaniałego aktu podboju. (…) Powiedzcie żołnierzom, że stworzyli historię Izraela (…). Tak jak w Deir Yassin, tak i wszędzie, uderzymy i zmiażdżymy wroga.”. Późniejszy premier Izraela w swoich wspomnieniach odnotował: „Legenda Deir Yassin była warta dla wojsk Izraela tyle, co pół tuzina batalionów.” To, jak i blisko 400 startych z powierzchni ziemi wiosek, pokazało, do jakiego stopnia syjonistyczne lobby odmówiło Palestyńczykom prawa do życia na swojej ziemi.
Nie można być nacjonalistą i jednocześnie popierać zbrodniczej polityki Izraela wobec narodu palestyńskiego. Zbrodnie, jakich izraelskie wojsko dopuściło się bądź dopuści się w najbliższych dniach na ulicach Gazy, Betlejem, Jerozolimy i Zachodniego Brzegu Jordanu, nie zasługują na żadne usprawiedliwienie.
Europa, Gaza – wspólna sprawa!
Adam Busse