
Szturm1
Monika Dębek - Nacjonalizm a hedonizm i konsumpcjonizm
Jak wszyscy wiemy, nacjonalizm to przekonanie, że naród jest najwyższą wartością i najważniejszą formą uspołecznienia. To nic innego jak czynna miłość do swojego narodu. Hedonizm jest poglądem uznającym przyjemność, różnego rodzaju rozkosze za najwyższe dobro oraz motyw ludzkiego postępowania. Konsumpcjonizm zaś jest postawą, która polega na nieusprawiedliwionym i niezasadnym zdobywaniu dóbr materialnych i usług. Konsumpcja uznawana jest na najwyższe dobro. Hedonizm i konsumpcjonizm łączą się ze sobą bardzo mocno, gdyż robienie zakupów często wielu ludziom sprawia wielką przyjemność. Niektóre osoby tylko czekają na moment, gdy będą mieć pieniądze lub okazje, aby znowu wybrać się do sklepów czy centrów handlowych kupując rzeczy, które często nie są im wcale potrzebne. Jednak z posiadaniem danego przedmiotu wiąże się dodatkowa przyjemność. Często sam moment kupowania jest związany z wielką radością. Ludzie uzależniają się od kupna nowych nabytków, to sprawia im przyjemność i staje się najwyższą wartością i motywem działania. Osoba, która dąży do przyjemności i skupia się na ciągłym, bezcelowym kupowaniu żyje tak naprawdę pod ciągłą presją. Czuje się nieprzerwanie niezaspokojona, w pewnym momencie różne rzeczy przestają sprawiać przyjemność i szuka nowych źródeł do czerpania rozkoszy. Konsumpcjonizm i hedonizm są związane nierozerwalnie z egoizmem i skupieniem na własnej osobie. Dążenie do przyjemności może mieć często związek z krzywdą i cierpieniem drugiego człowieka. Jednostkę jednak przestaje obchodzić los drugiego człowieka i myśli tylko do zaspokajania swoich chorych potrzeb. Nacjonalizm to praca na rzecz dobra swojej ojczyzny i drugiego człowieka. Cechuje go niezwykły altruizm i praca, za którą nie da się zapłacić. Nacjonalista nigdy nie był, nie jest i nie będzie człowiekiem, który będzie dążyć do czerpania ciągłej przyjemności. Nie jest skupiony także na ciągłym i nieprzerywalnym gromadzeniu nowych rzeczy. Nacjonalista to osoba, której życie często nie jest usłane różami, związane z cierpieniem. Za swoje poglądy, idee płaci często utratą pracy, znajomości, samotnością w swoim środowisku lokalnym. Zostaje sam przeciwko wszystkim, cena idei jest bardzo wysoka. Nacjonalista to człowiek, który nie skupia się na rzeczach materialnych czy tym, co oferuje dzisiejszy zepsuty świat. Dla niego najważniejsze jest życie duchowe, czy wartości takie jak zdrowie, rodzina, przyjaźń, honor itd. Narodowiec nigdy nie da się opętać nałogowi zakupów, czy nie zgubi go dążenie do przyjemności. Patrzy na dobro drugiego człowieka, nigdy nie będzie działać kosztem drugiej osoby. Nie będzie sprawiać nikomu cierpienia. Kieruje się miłością do istoty ludzkiej, pracą na jej rzecz, podejmuje wolontariat w różnych instytucjach. Nacjonalizm całkowicie przeciwstawia się konsumpcjonizmowi i hedonizmowi. Nie pozwoli porwać człowieka dzisiejszemu światu. Prowadzi do tego, co najlepsze – życia w szczęśliwym narodzie, pełnym miłości, a nie do wiecznej ciemności.
Monika Dębek
Grzegorz Ćwik - Wielobiegunowość
Jakkolwiek my i miliony innych rebeliantów na całym świecie bronimy się wszelkimi środkami, nie ulega wątpliwości, że świat w którym żyjemy jest absolutnie zdominowany przez jedno mocarstwo i jedną ideologię, czy raczej swoisty miks ideologiczny. Oczywiście są to Stany Zjednoczone Ameryki i fanatycznie przez nie propagowane neoliberalizm, demokratyzm w duchu parlamentarnym, kapitalizm oraz od pewnego czasu jako dodatek równościowo-opresyjny nurt nowej lewicy.
Upadek Związku Sowieckiego i jego pól-kolonialnego imperium w latach 1989-1991 zmienił w kontekście biegunowości świata praktycznie wszystko. Wcześniejszy podział świata na obozy dwóch supermocarstw: USA i ZSRS odszedł do historii, a zastąpił go wieszczony przez niektórych ideologów liberalizmu „koniec historii”. Historia bowiem to konflikty i starcia, a skoro ze wszystkich uczestników dziejowych zmagań pozostał tylko jeden - historia tym samym dobiegła swego kresu. Odtąd królować miała wszędzie logika konsumpcji i rynku, dojść miało do likwidacji wszelkich kulturowych, etnicznych i wspólnotowych wyróżników tożsamości, a w zamian powstać miał konsument. Liberalizm bowiem to doktryna jeszcze bardziej materialistyczna niż socjalizm, stąd wszystko musiało zostać przekute w zyski i dające się uchwycić liczby.
I jakkolwiek światowy żandarm, a właściwie – bezpieczniak, USA stał się na kilka dekad po roku 1989 absolutnym światowym hegemonem, to moralna i logiczna porażka konstrukcji „końca historii” szybko stała się widoczna. Opór przeciwko liberalizmowi, kapitalizmowi i duchowej śmierci ciągnącej do nas z zachodu stały się elementami zwiastującymi nadejście świata wielobiegunowego. Na to czekamy, tego chcemy, w tym upatrujemy swojej szansy.
Świat jednego bieguna
Świat, który znamy to świat III RP, która powstała w roku 1989. Świat ten pozbawiony jest generalnie konfliktu ideowego w wymiarze światowym, a przynajmniej jeszcze do niedawna tak było. Od samego początku narzucono nam podległość i niewolniczy stosunek do zachodu i jego zwycięskiej „trzeciej teorii politycznej” (według podziału Dugina). Zarówno ideologicznie, jak i formalnie staliśmy się niewolnikami owego jedynego bieguna – czy to poprzez umowy z Bankiem Światowym, czy Międzynarodowym Funduszem Walutowym, czy z czasem poprzez bycie członkiem UE i NATO.
Świat jednego bieguna oznacza, że wszystko płynie od niego oraz do niego. To z niego wypływa strumień ideologiczny, który rozlewa się na cały świat, to z niego wywodzą się formalne struktury, które sieciowo opanowują coraz to nowe kraje. Z drugiej strony to do owego bieguna spływają polityczne, geopolityczne i ekonomiczne profity bycia absolutnym hegemonem.
W takim układzie racjonalna i suwerenna polityka jest czymś ciężkim do realizacji, jeśli w ogóle możliwym. Ciężko uchwytne zależności, ponadpaństwowe i ponadprzestrzenne uwarunkowania wpływają na malejące możliwości władzy politycznej danego kraju. Do tego jeszcze autentyczne zachłyśnięcie się naszego Narodu i całego regionu kulturą i polityką amerykańską było czynnikiem mocno drenującym jakiekolwiek sensowne możliwości sterowania państwem 40 milionowego Narodu.
Kompletny brak alternatywy dla USA, zwłaszcza ideologicznej i ekonomicznej, sprawiło, że nolens volens kraj nasz stał się integralną częścią imperium atlantyckiego. Szybka, wręcz galopująca i równie bezrefleksyjna integracja z zachodnimi strukturami umocniła tylko nasze uzależnienie od waszyngtońskiego hegemona.
Świat jednobiegunowy to świat determinizmu – oczywiście już nie socjalistycznego, ten bowiem przegrał, a kapitalistycznego. I mówimy tu nie o społecznym kapitalizmie niemieckim czy skandynawskim, ale najbardziej nieludzkim kapitalizmie anglosaskim. Niskie pensje, bezrobocie jako element świadomie wprowadzony, prywatyzacja sektora państwowego oraz sektora socjalnego, elastyczne formy zatrudnienia czy wreszcie wyzysk i pomijanie praw pracowniczych – to wszystko realne skutki dostania się pod wpływ owego bieguna. Gdy rozmawiamy o balcerowiczowskim puczu z roku 1989 uderza to jak bardzo polscy decydenci polityczni utwierdzeni byli w przekonaniu, że nie ma innej drogi. Wręcz chciałoby się przywołać słynne powiedzenie Margaret Thatcher: „There is no alternative”. Właśnie to stanowi największy problem świata wielobiegunowego – brak alternatywy.
Właściwie cały zachód podążą tą samą drogą, jedyna różnica jest taka, że kraje postsowieckie odpowiednio później odstały się pod władanie czynników waszyngtońskich czy brukselskich. Logika zysku i optymalizacji kosztów oraz niwelowania strat, przeświadczenie o konieczności osłabiania państwa czy likwidacji jego uczestnictwa w gospodarce, wreszcie uznanie prymatu międzynarodowych organizacji nad państwami narodowymi – wszystko to znamionuje znany nam świat. Elementy te nie biorą się znikąd, podobnie jak znikąd nie wzięli się zwolennicy rynku kapitalistycznego, walki o prawa „represjonowanych” etc. To celowe i konsekwentne oraz systematyczne działania USA. Instalowanie powolnych sobie rządów, które zawsze idą drogą liberalizacji ekonomicznej oraz wierności sojuszowi z USA jest znanym nam z każdego kontynentu scenariuszem. Brak przeciwdziałania lub jego niewielkie znaczenie wynika właśnie z podkopującej morale świadomości, że nie ma alternatywy. W końcu cały świat mówi po angielsku, ogląda amerykańskie seriale, czyta amerykańskie komiksy, je amerykańską chemię nazywaną czasem nieopatrznie „jedzeniem”, a w polskim metrze pokazywane są skróty meczów NHL i NBA. Czemu nie skróty mecz polskich lub chociaż europejskich lig? Dlatego, że kraje jak Polska dla USA są po prostu nową formą imperium kolonialnego.
W świecie jednobiegunowym nie ma miejsca na własną politykę międzynarodową i własne koncepcje geopolityczne. Tu wszystko podporządkowane jest rozprzestrzenianiu się amerykańskiej kultury, ekonomii i wpływów politycznych. Dumne i mające przez długi czas własną wizję naszego regionu państwo jakim była Polska, zostało zdyskontowane do roli swoistego lotniskowca, czyli dużej bazy wypadowej dla amerykańskiej polityki i jej celów na wschodzie. Zarówno w okresie Rewolucji Godności, jak i obecnie podczas rozruchów po wyborach na Białorusi uderza to, że nasza polityka to tylko przedłużenie polityki sił zachodnich. Chcemy liberalizować, demokratyzować i urynkawiać Białoruś. Jaki w tym cel Polski? Żaden oczywiście. Natomiast cel USA i ich paradygmatów geopolitycznych, od dekad zresztą niezmiennych, jest tu bardzo łatwy do wskazania. Trudno w takich warunkach w ogóle próbować prowadzić politykę suwerenną, bo czym tu Waszyngton straszyć? Zwłaszcza w kontekście faktu, że idee i aksjomaty płynące zza wielkiej wody przyjęły i wszystkie kraje starej Europy, poza jednym wszystkie kraje „nowej” Europy, a do tego potężna liczba państw w innych regionach.
USA ma przy tym naprawdę rozległe zaplecze ideologiczne. Czy swoje ośrodki badań geopolitycznych, czy grupę chicagowską, czy wszelkiej maści intelektualistów, którzy chętnie oddadzą swoje usługi amerykańskiej wizji ładu i sprawiedliwości – amerykańskość ma wiele rzek, którymi potrafi wlać się do naszej rzeczywistości.
Wielobiegunowość
Ten ład jednak powoli odchodzi do lamusa. Historia bowiem ani się nie skończyła, ani nie wyzbyła swojej logiki i prawideł. Żadne imperium nie jest więc wieczne, a tym bardziej jeśli samo hoduje i rozpowszechnia ideologiczne trucizny, które ostatecznie przestają działać pozytywnie dla Waszyngtonu i powoli zaczynają drenować amerykańskość w rozumieniu dotychczasowej świadomości obywateli tego imperium.
USA słabnie – ekonomicznie, militarnie, kulturowo i propagandowo. Przede wszystkim jednak rosną mu naprawdę potężni konkurenci. Chiny to przykład oczywisty, pamiętajmy jednak, że tuż za nimi są żądne potęgi Indie. Do tego cały Daleki Wschód przeżywa renesans i rozwój, jednocześnie coraz mocniej odrzucając amerykańskie wpływy. Japonia pomimo problemów demograficznych nie rezygnuje ze swojej kulturowej wyjątkowości i coraz jawniejszych aspiracji. Także w innych regionach świata coraz bardziej widać kształtowanie się odrębnych wielkich przestrzeni, które coraz mocniej ciążą ku przeciwstawieniu się neoliberalnemu paradygmatowi. Ameryka Południowa, Afryka, cały czas mocarstwowa Rosja – jest naprawdę dużo ośrodków, które nie chcą uznać supremacji Waszyngtonu.
Nie ma większych wątpliwości, że świat wielobiegunowy powstaje na naszych oczach. Oznacza to nie tylko zwiększenie możliwości politycznych, ekonomicznych czy militarnych jednych regionów, a osłabienie dotychczasowego supermocarstwa. Świat wielobiegunowy to przede wszystkim świat, w którym jest miejsce na różne narracje, różne kody kulturowe, różne systemy wartości. To świat, gdzie jest alternatywa, a do tego alternatywa ta nie musi być, tak jak liberalizm i kapitalizm, zabójcza dla naszej rodzimej kultury i tożsamości. Rosja, Chiny czy Indie z pewnością wytworzą alternatywne bieguny, które będą oparte na właściwym tym krajom wartościom i tradycjom. Nie rzecz oczywiście w tym, by przyjmować te systemy kulturalne, ale widzieć trzeba w tym ogromną dywersyfikację wzorców ideowych, jakie funkcjonować będą już całkiem niedługo w przestrzeni publicznej – nawet jeśli początkowo nie na równych warunkach. Sam zresztą fakt, że kultura Chin, które lada chwila już oficjalnie prześcigną USA na miejscu mocarstwa numer jeden, jest oparta o wartości tradycyjne, rodzinę, wspólnotę i hierarchię każe widzieć w tym pozytyw.
Wiele biegunów w geopolityce i polityce światowej to przede wszystkim możliwość prowadzenia normalnej, suwerennej polityki. To także świat, który wraca do pojęcia „wielkiej przestrzeni” Carla Schmitta. W geopolityce bowiem liczą się właśnie przede wszystkim przestrzenie, nawet – a może szczególnie! – dla dużych krajów jak Rosja czy Chiny. Wielka przestrzeń to przyszłość także dla nas. Ani my, ani żaden nasz sąsiad nie ma potencjału do samodzielnej budowy siły, która będzie partnerem dla nowych potęg. To rzecz jasna i oczywista. Dlatego już przed II wojną światową Carl Schmitt zauważył, że w polityce międzynarodowej liczyć się będą wielkie przestrzenie – połączone nie tylko przez geografię, ale także wspólną kulturę, ekonomię, sferę militarną. Tak rozumiana przestrzeń wykracza, zwłaszcza w wypadku naszego regionu, daleko poza wąskie ramy jednego państwa narodowego.
Tak rozumiana wielka przestrzeń to dla nas Międzymorze. Oczywiście, nie chodzi tu o Międzymorze jakie różni sowieciarze i putinowcy nam zarzucają, czyli to w ramach Pax Americana. Międzymorze to dla nas nasza własna kultura i tradycja – kultura i tradycja Wschodniej Europy. To szeroko rozumiany blok, który swoją wielkością, potencjałem i przestrzenią, oraz świadomością odrębności biegunowej będzie w stanie stać się jednym z biegunów nowego świata. Nie ma co bowiem ukrywać – na obecną chwilę coraz bardziej widać rozdźwięk między tym, co my nacjonaliści nazywamy Europą, a tym czym jest ona na obecną chwilę. Europa dziś to spełnienie spenglerowskiego snu o upadku Zachodu. Ten sam Spengler zresztą twierdził, że istnieją dwie Europy, a nie jedna, i stanowią one zupełnie inną jakość: Europa Zachodnia i Wschodnia. Jakkolwiek można mieć niemałe zastrzeżenia do tego twierdzenia, to przecież dziś widzimy też rozdźwięk, z czasem coraz wyraźniejszy, na zachodnią Europę, która już całkiem padła ofiarą liberalizmu i idei nowo-lewicowych i na Europę wschodnią, gdzie pokłady konserwatyzmu cały czas są duże.
Międzymorze w naszym rozumieniu to przede wszystkim obszar wspólnej kultury, wartości, ekonomii oraz projektów technologiczno-cyfrowych. Międzymorze tak rozumiane nie może być rozgrywanym dalej przez USA elementem NATO czy jakiejkolwiek innej atlantyckiej struktury. Stanowić musi odrębną i suwerenną siłę, własny biegun, gdzie znajdzie się miejsce dla poszanowania etniczności i tradycji, roli rodziny i wspólnoty, tradycyjnych ról społecznych i płciowych czy wreszcie szacunek dla religii i duchowości. Tak rozumiana wielka przestrzeń byłaby spójnym projektem, które łączy nie tylko geografia, na co wskazuje geopolityka klasyczna, ale przede wszystkim aksjologiczne i cywilizacyjne podstawy bytowania – a więc to, na czym skupia się geopolityka krytyczna. Fakt, że kraje naszego regionu łączy wspólny kod kulturowy, często pokrewieństwo etniczne, językowe, kategorie, przez pryzmat których analizujemy i wartościujemy rzeczywistość uzupełnia stricte polityczne paradygmaty bytowania.
Wracając jeszcze do podziału na zachodnią i wschodnią Europę. Oczywiście jako nacjonaliści zakładamy, że idea paneuropejska zwycięży i dokonamy Rekonwkisty. A jeśli jednak nie?... Wówczas właśnie Międzymorze, kreujące własny biegun w świecie różnych kodów i wektorów, będzie naszym Festung Intermarium. To nasza szansa, by bez oglądania się na Brukselę i Berlin przetrwać czas nadchodzących przebiegunowań i zmian geopolitycznych.
Najwyższa pora, aby nasza część Europy zrzuciła jarzmo podległości i zależności, jakie narzucano nam po 1989 roku. Nie chodzi tu o to, byśmy koniecznie dążyli do konfliktu z Europą Zachodnią, czy nawet Rosją. Nie mówimy o powrocie do świata dwubiegunowego, ale wielobiegunowego. A więc świata, gdzie będzie miejsce dla zupełnie nowego jakościowo projektu: dla Międzymorza! Międzymorza, które układa życie w swoim domu, tak jak podpowiada mu to historia i obiektywne czynniki naszego, wschodnioeuropejskiego pojmowania rzeczywistości. Międzymorze to szansa przede wszystkim na suwerenność i wolność – od Zachodu w rozumieniu liberalizmu, od Rosji, od atlantyzmu. Wychodząc poza wąskie ramy geografii i polityki stworzylibyśmy cywilizacyjne imperium, wielką przestrzeń, która ma swoją szczególną charakterystykę jak i misję. I misja ta nie musi stać na pozycji wojowniczości wobec czy to liberalnego Zachodu, który powoli umiera, czy wobec Rosji, która też ma sporo strukturalnych problemów.
Jesteśmy w stanie wytworzyć blok Międzymorza oparty o partnerskość w polityce, tradycyjną kulturę, organiczne społeczeństwo i ekonomię, wysoką (może nawet fanatyczną) dbałość o środowisko naturalne, powrót do wierzeń integralnie związanych z naszą ziemią i historią. Jesteśmy w stanie odrzucić paradygmat konsumpcji i hedonizmu, na rzecz wspólnotowego rozwoju i przewagi duchowości nad materią.
Przez lata okupacji komunistycznej a następnie atlantyckiej zapomnieliśmy, że kraje naszego bloku, kraje Europy Wschodniej, mają swoją kulturową i tożsamościową wyjątkowość – i stanowi to nie żadne zacofanie, wstyd czy powód do samobiczowania się, ale autentyczną i unikatową wartość, na podstawie której budować możemy własną wizję życia i świata.
Wizja ta to wizja zupełnie nowego jakościowo wschodnioeuropejskiego Heartlandu, który opierając się na kulturze słowiańskiej, po części bałtyckiej, skandynawskiej, turańskiej (Węgry) czy greckiej byłby samodzielnym graczem i partnerem do rozmów i działania dla sił, które lada chwila staną się kulturowo i cywilizacyjnie niezależne od waszyngtońskiego dyktatu. Nie musimy ciągle szlusować do postępactwa z zachodu, ani czuć strachu i presji ze strony Rosji. Możemy w rodzącym się świecie wielobiegunowym postarać się o własną tożsamość. Projekt Międzymorza z przyczyn oczywistych geopolitycznie bez Polski nie jest możliwy. Fakt, że Polska tak mocno swoje siły polityczne, zwłaszcza polityki międzynarodowej, zaprzedała atlantyzmowi napawa smutkiem, jednak przypominam: jest alternatywa! To alternatywa wymagająca rewolucyjnego podejścia do obowiązujących norm politycznych, to alternatywa wymagająca całościowego przebudowania stosunków politycznych i kulturowych, jednak w długiej perspektywie alternatywa ta stanowi lepsze wyjście niż obecne ślepe trwanie przy świecie zachodniego liberalizmu i kapitalizmu.
Spengler wspomniał ongiś o żołnierzu rzymskim, który zginął w Pompejach, bo ktoś zapomniał w zawierusze wysłać mu rozkaz pozwalający zejść z warty. I tak dumny Rzymianin miał pokazać „co znaczy być rasowym”. Sądzę, że obecnie Polska pełni właśnie wartę w Pompejach liberalizmu, które powoli płoną i niszczeją, i nie ma dla nich ratunku. Jednak nie uważam byśmy mieli obowiązek trwać do końca. Nasz obowiązek to powinność wobec tożsamości i tradycji wschodniej Europy. Najwyższa pora byśmy szukanie sposobu jak najlepiej się przypodobać liberałom z zachodu zamienili na budowę własnej jakości i wielkiej przestrzeni. Tą przestrzenią będzie Międzymorze.
Grzegorz Ćwik
Grzegorz Ćwik - O polityczność nacjonalizmu
Nacjonalizm to idea uniwersalna i holistyczna. Znaczy to między innymi to, że uważamy, iż powinna obejmować każdy aspekt naszego życia i regulować ogół stosunków politycznych, kulturowych, społecznych, ekonomicznych, pracowniczych i innych. Drogi do tego i metody osiągania tego celu są oczywiście różne i (o czym wiele razy pisaliśmy w „Szturmie”) o żadnych nie powinniśmy zapominać. Publicystyka, działalność społeczna, medialna, metapolityczna, charytatywna, uliczna – to wszystko generalnie w tym czy innym stopniu jest realizowane. Mimo to trudno nie mieć wrażenia i poczucia, że właściwie niespecjalne przybliżamy się do celu, jakim jest upowszechnienie nacjonalizmu i nasycenie nim przestrzeni oraz dyskusji publicznej.
Sądzę, że jednym z powodów tego jest utrata poczucia polityczności przez polski nacjonalizm i nacjonalistów. Według Carla Schmitta czy Giovanni Sartoriego polityczność to zbiór decyzji, które dotyczą całych zbiorowości, na które składają się mniejsze jednostki organizacyjne, jak rodziny, czy przedsiębiorstwa, lecz dopiero jako całość stanowiące zbiorowość, dopiero wobec której decyzje mają charakter polityczny. Z kolei Max Weber polityczność upatrywał w działaniu polityków i politycznie czynnych obywateli, na szczeblu państwa, czyli tam, gdzie występuje polityka we właściwym tego pojęcia znaczeniu.
Zahaczamy tu o kwestie rządzenia i bycia czynnikiem decydującym o losach państwa. Daleko oczywiście, nawet bardzo do tego polskiemu nacjonalizmowi. I tu leży zasadniczy problem! Otóż polski nacjonalizm całkowicie porzucił dążenie do takiej polityczności oraz analizowanie rzeczywistości i konstruowanie swojej narracji w oparcie o ową polityczność. Polityczność możemy rozumiem tu jako zdrową dążność do rządzenia państwem oraz posługiwanie się pojęciem racji stanu. Tymczasem polski nacjonalizm, cały czas nasiąknięty w wysokim stopniu subkulturyzacją i hemeretycznością, właściwie całkowicie oddał to pole.
Spójrzmy na lewicę i naszych ideologicznych wrogów – liberalnych „antyfaszystów”, wszelkie kolektywy etc. ich działanie, jakkolwiek jarmarczne i żałosne, nakierowane jest od początku do końca na całościowe przemodelowanie świata aksjologii i kultury. O ile ludzie ci nie posiadają de facto swojego przedstawicielstwa politycznego, o tyle ich działania są polityczne. Wywołują polityków i publicystów do tablicy, nie pozwalają na pozostanie wobec nich neutralnym, są niezwykle medialne i dobrze zaplanowane właśnie w kierunku dotarcia nimi do jak największej liczby ludzi.
Co w tym czasie robią polscy nacjonaliści?
Kleją plakaty i wlepki, realizują akcje charytatywne, co jakiś widzimy się wszyscy na tym czy innym marszu, poza tym oczywiście wspólne treningi, malowanie, piękno ulicznego nacjonalizmu. Jak to się ma do potrzeb naszego Narodu? I nie mówię tu o potrzebie social-mediowego przekonywania samego siebie, ale o elementarną próbę obiektywizmu? Ano nie bardzo się ma, prawda? Wygląda to wszystko trochę, a nawet bardzo tak, jakbyśmy nie chcieli wziąć odpowiedzialności za nasz Naród i nie pragnęli władzy, aby Naród ten uratować.
Dokładnie tak – władzy! Władza, rozumiana szeroko, zarówno instytucjonalnie jak i metaopolitycznie, to realny wpływ na państwo i Naród. Stojąc na wiecznym marginesie i oczekując gwiazdki z nieba możemy odnosić taktyczne i okresowe zwycięstwa, ale ostatecznie przegramy. Zrozumieli to dawno liberałowie, lewica, nawet cyrkowcy z Konfederacji. Nacjonalizm nie jest tylko zabawą na to, kto jest prawdziwy, a kto nie. To nie tylko szermierka słowna z naszymi oponentami. To przede wszystkim dążność do jak największego wpływu na ludzi i funkcjonujące kategorie poznawcze oraz publiczny dyskurs. Jak mamy to zrobić zaś, gdy dalej tkwimy w mani tworzenia nieformalnych, lokalnych ekip, oczywiście koniecznie „bez lidera” i wszystko tajne przez poufne, tylko z polecenia kolegi. Jeszcze by nas za dużo było i trzeba było wyjść ze strefy rebelianckiego komfortu.
To zresztą znamionuje dużo szerszy problem – wyzbycie się przez niezależny nacjonalizm myślenia w kategoriach politycznych, państwowych i poczucia racji stanu. My jako tacy wręcz nie chcemy rządzić, bo przecież politycy to wiadomo – kurwy i złodzieje. Cóż, może tak, ale to oni decydują o naszym życiu, a nawet jak nie tylko oni, to ich wpływ jest tysiąckroć większy niż polskiego nacjonalizmu.
Wspomniany Weber politykę zresztą definiował dość szeroko, jako „dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy czy to między państwami, czy też w obrębie państwa między grupami ludzi, jakie ono obejmuje". Z czysto aksjologicznego punktu widzenia nie ma w tym nic złego. Przecież cała historia polskiego nacjonalizmu w okresie przedwojennym to historia organizacji, które chciały rządzić lub współrządzić! Najbardziej ewidentny przykład to kontrowersyjna postać Bolesława Piaseckiego, który jednak był człowiek politycznym w pełnym tego słowa rozumieniu. Rozumując naprawdę chłodno i w sposób pozbawiony emocji rozumiał, że tylko funkcjonując w ramach polityczności jest w stanie realnie wpływać na Naród. Stąd kolejne jego próby dogadywania się z sanacją, tworzenia struktur w terenie i przejmowania innych (NPR w Warszawie), stąd wreszcie jego decyzja o wejściu w kolaborację z komunistami. Ostateczna ocena z perspektywy całego życia Piaseckiego wypadnie zapewne dość krytycznie, trudno jednak nie dostrzec prawdziwego realizmu politycznego w tym wszystkim. Nie mówię tu o realizmie endeckim, czyli opartym na kapitulanctwie, skrajnym wyrzeczeniu się inicjatywy i siły, zastąpieniu walki kolaboranctwem w najgorszym tego wariancie. Chodzi tu o realizm, który trzeźwo analizują warunki i obiektywne okoliczności historyczne, szukając najbardziej optymalnych dróg i możliwości do realizacji określonych celów. Tyle i aż tyle.
Zastąpiliśmy poczucie polityczności na każdym możliwym poziomie subkulturowym buntem i obrażaniem się na wszystko co nie jest „nasze” (tj. nie należy do naszej wąskiej grupy wartości i symboli). Stąd konflikt Armenii i Azerbejdżanu oceniamy przez pryzmat tego, czy w danym mieście jest silniejszy gang Azerów czy Ormian – bo to dla przeciętnego nacjonalisty najwyższy poziom analizy. Wpływ na Turcję, Rosję, cały Kaukaz, rola nowoczesnych środków militarnych? Kogo to obchodzi, ważne kto w którym mieście ma większe plecy, ergo jego ojczyzna automatycznie staje się krajem, któremu życzymy porażki. Tak można by naprawdę długo, wskazując kolejne przykłady dotyczące wydarzeń krajowych i zagranicznych oraz szeregu procesów, które analizujemy na każdy możliwy sposób, tylko nie na ten właściwy – polityczny.
Rozumować politycznie to dla mnie przede wszystkim mieć na uwadze przede wszystkim dobrze rozumianą rację stanu. Ustroje, partie, politycy się zmieniają, ale Naród i Państwo są ponadczasowe i jako takie posiadają wedle kryteriów politycznych niezbywalne interesy i racje, jak choćby suwerenność, decyzyjność etc. Podniecanie się kolejnymi aferami i kryzysami politycznymi na zasadzie „im gorzej tym lepiej” czy wrzucanie do jednego worka bez wyjątku wszystkich polityków każdej opcji nie przybliża nas ani do polityczności ani do sensownie rozumianego realizmu.
O tym jak subkulturowość i kompletne oderwanie od wspomnianej racji stanu przeżarły niezależny nacjonalizm pokazuje analiza historii. W ramach oceny cały czas aktualnego tematu Września 1939 roku jedni optują za tym, że powinniśmy byli poświęcić suwerenność i wolność i zgodzić się na bycie wasalem III Rzeszy w imię tego, by móc Berlinowi towarzyszyć w drodze na dno w wojnie, która dla Niemiec była przegrana od samego początku. To w ogóle aberracja naszego środowiska, postulować udział w wojnie po…stronie przegranych (sic!). O wyniku wojny zadecydował technologiczno-produkcyjny potencjał Anglosasów i demograficzno-produkcyjny potencjał Sowietów. Więc powiadacie pogrobowcy Studnickich i innych szurów codziennych swej epoki, że słaba, rolnicza i biedna Polska przeważyłaby USA, ZSRS i Wielką Brytanię?
Inni znów bredzą coś o tym, że jaki to smutek, że nie mieliśmy rządu kolaboracyjnego, bo ten… No właśnie, co? Jaki był realny wpływ na niemieckie poczynania Petaina, Quslinga i innych bohaterów wydających swych rodaków w ręce Gestapo? Żaden, niemiecki aparat okupacyjny posługiwał się logiką terroru i przemocy, bez oglądania się na żale tego czy innego kolaboranta.
Jeszcze inni żałują, że nie podpisaliśmy pokoju separatystycznego w 1939 roku z Niemcami. Pomijam już, że to Niemcy tego nie chcieli, podobnie jak nie chcieli polskiego rządu kolaboracyjnego, ale pomyślcie chwilę – wchodzimy do wojny koalicyjnej i światowej, wciągamy do niej Francję, Wielką Brytanię, cały świat, po czym… zrywamy sojusze i wymiksowujemy się z całej zabawy. Oj srodze by nam podziękowano w roku 1945, nie przejmując się niczym i nikim. No ale co tam racja stanu, co tam polityka. Przynajmniej moglibyśmy napisać, że nie byliśmy z demoliberałami w jednym sojuszu.
W XX wieku w historii suwerennej polskiej polityki nikt chyba nie zrozumiał tego czym jest polityczność jak Piłsudski i jego obóz. Ten władzę brał kiedy chciał, jak chciał i sprawował ją tak jak mu się podobało. To sanacja zrozumiała, że polityka to nie bratobójcze zamachy na pierwszego polskiego prezydenta, nie szurowskie i histeryczne artykuły, mowy i demonstracje, nie ciągłe licytowanie się kto jest bardziej polski. Polityka to kierowanie losami całego kraju, to moc decyzyjna, odwaga do podejmowania i realizowania nawet najtrudniejszych celów i planów. Polityczność to zrozumienie, że ostatecznie liczy się władza i być u władzy – wówczas możemy bowiem faktycznie wziąć odpowiedzialność za własny kraj i Naród. Polityka to nie są apele sejmowe, płacze, żale, nudne i podniesione do rangi legendy 6-godzinne przemowy w Wersalu, których w połowie już nikt nie słuchał, mając doskonale świadomość, że na nic nie wpływają.
Polityka to siła i odpowiedzialność. Piłsudski miał tą siłę, gotów też był wziąć odpowiedzialność za czyn w swej istocie straszny – za zamach stanu i 3-dniową wojnę domową. I to właśnie w wyniku tegoż zamachu Polska z kraju staczającego się w kierunku kolejnego rozbioru (przypomnijmy dwa wydarzenia: Locarno 1922, Rapallo 1925) przeistoczyła się w kraj suwerenny, silny, świadomy swej mocy i potęgi, kraj sterowalny i polityczny. Wreszcie trawestując słowa Komendanta – kraj, który też umie w gębę bić. Nieprawdą jest, że po Piłsudskim rządzili ludzie mierni. Można do Becka, Rydza czy Mościckiego mieć pewne zastrzeżenia, ale przyświecała im ponad wszystko polska racja stanu a decyzje podjęte w roku 1939 choć tragiczne i pełne bólu były najlepszymi spośród istniejących wówczas możliwości. Sanacja miała gotowość rządzenia, miała świadomość swej mocy sprawczej i odpowiedzialności. Innym jej zabrakło, a jak bardzo to pokazały żałosne rządy generała Sikorskiego, jego przybocznego płk Izydora Modelskiego (obok Zagórskiego chyba najbardziej odrażająca kanalia w WP przed 1939), i całe zjawisko pt. „londyńska emigracja”. Nie było już wówczas polityczności, obowiązku, potęgi, była za to agenturalność, zazdrość, zemsta, mściwość i ciągłe obwinianie się i przysłowiowe „sranie do własnego gniazda”. Jak to szło o kurach i polityce?
Polityczność to także, jak pisał Carl Schmitt, podział na przyjaciół i wrogów, to gra polityczna, w której istnieje funkcjonalny podział na tych „dobrych” i „złych”, przy czym ci dobrzy to my i nasi sojusznicy. Kompletne odwrócenie się na politykę, także międzynarodową, ignorowanie takich układów lub sprowadzanie ich do zbarbaryzowanych i obiegowych schematów to naprawdę droga donikąd.
Polski nacjonalizm jest obecnie daleko od możliwości faktycznego wpływania w skali makro na losy kraju. Całkowity upadek intelektualny, ideologiczny i wizerunkowy Konfederacji może faktycznie odstręczać od jakiegokolwiek zwracania się ku polityce i polityczności. Tymczasem jednak jak sądzę nie ma innej opcji niż dążenie do tego celu – do momentu, gdy to nacjonalizm i nacjonaliści będą sprawować władzę. To jak wielkim błędem jest obrażenie się na politykę, pokazuje przykład francuskiej Nowej Prawicy, której między innymi dlatego już nie ma. Metapolityka, działalność uliczna, charytatywna, formacyjna, kulturowa – tak, to wszystko ma znaczenie i jest niezbędne, ale ostatecznie musi przekształcić się i dać w wynik w postaci nacjonalistycznej polityki i osób, które kierując się poczuciem polityczności będą gotowe rządzić i wziąć odpowiedzialność za państwo i jego rację stanu.
Grzegorz Ćwik
Grzegorz Ćwik - Tak, to jest wojna
Wspólny front liberałów, feministek, skrajnej lewicy, politycznej opozycji, anarchistów, neoliberałów i jeszcze paru środowisk wypowiedział nam wojnę. Nie, nie dramatyzuję, nie przekręcam słów, nie zmieniam żadnego kontekstu. „To jest wojna!” – tak brzmi ich hasło. Nie chodzi tu o żaden wyrok Trybunału Konstytucyjnego, to tylko pretekst. Nie chodzi o żadne rzekome „piekło kobiet”, żaden wyzysk czy łamanie praw człowieka. Spójrzcie kto za tym stoi i kto to popiera. Te same wstrętne mordy lewicowo-nihilistycznej rewolucji, które od lat odbierają nam smak życia. Na czoło wysforowała się pani Lempart, która wprawdzie z gigantycznej afery reprywatyzacyjnej we Wrocławiu się nie wyspowiadała dotąd, ale nie przeszkadza jej to rzucać na lewo i prawo groźby wobec praktycznie całego Narodu.
Myślicie, że chodzi o tzw. „kompromis aborcyjny”? Przecież środowiska organizujące protesty mówiąc wprost, że ich postulatem nie jest kompromis, bo ten uważają za zgniły, ale pełny dostęp do aborcji na życzenie.
Spontaniczne protesty? Toć przecież to powtórka tzw. „czarnych protestów”, które zaśmiecają kolejne polskie miasta od 5 lat. Trzeba być ślepym, by nie widzieć, że ludzi ci po prostu czekali na dowolny pretekst. Do tego mają doskonale świadomość, że w dobie pandemii nastroje społeczne są specjalnie podkręcone i łatwo o eskalację i umasowienie protestów. Niezależnie od tego ile osób w nich bierze udział i jak optycznie mało jest w nich zaangażowanych skłotersów, anarchistów i liberałów, to właśnie oni są organizatorami tychże wydarzeń i to oni im nadają ton.
Sami stwierdzili, że przestali „być mili”, że teraz pora na radykalizm. Że teraz już nie będą tylko protestować, ale posuną się dużo dalej. Profanacje mszy i kościołów, ataki na księży, postulaty wykluczenia katolików z pracy w sektorze państwowym od kilku dni stały się codziennością życia publicznego w Polsce. Obserwujemy lewicową i liberalną nienawiść i histerię odarte już z łatek „tolerancji” i wydestylowane do czystej postaci.
Tak, to jest wojna. Wojna wypowiedziana normalności przez zło, degenerację i nihilizm. Wojna wypowiedziana polskim rodzinom, tradycji i kulturze. Przestali owijać w bawełnę i wprost przyznają, że to katolicy są winni „piekła kobiet”, że każdy mężczyzna to szowinista, że przecież protesty mają prawo rozszerzać pandemię i utrudniać życie zwykłym ludziom. W ich optyce bowiem my wszyscy, jeśli tylko choć trochę uznajemy normalne role społeczne, rodzinę, religię czy tradycję, to jesteśmy winni. Niczym awangarda rewolucji 1917 roku nasi wrogowie uznają się za nosicieli jedynej słusznej prawdy, a wszystkich pozostałych uznają ad hoc za swych wrogów lub ich cichych sojuszników. Stąd nieliczenie się z kosztami społecznymi i ekonomicznymi swego ekstremizmu. To jest wojna. Wojna przeciw nam.
Część naszego państwa, włącznie z sektorem budżetowym (administracja) wspiera protesty. Ci sami, którzy apelują, że tegoroczny Marsz Niepodległości jest „bombą epidemiologiczną” nie mają problemów uznać jednocześnie protestów za bezpieczne. Firmy, samorządy, instytucje społeczne w coraz większej liczbie afirmują trwające rozruchy. Brak odpowiedzialności i posunięte do skraju partyjniactwo jest tu aż nadto widoczne.
Na tej wojnie, wojnie wypowiedzianej nam i naszym rodzinom, jesteśmy żołnierzami. To nie jest tak, że protesty nas nie dotyczą. Biorąc pod uwagę ich organizatorów, kontekst i cele jakie sobie stawiają jak najbardziej obecna sytuacja dotyczy nas wszystkich.
Ich celem nie jest sama aborcja i konkretne unormowanie prawne tej kwestii. Ich celem jest wywrócenie każdej normy, podważenie każdego dogmatu tradycyjnego świata. Aborcja to tylko pierwszy temat, po nim przyjdą następne i walka o nie przybierze identyczne, a może i ostrzejsze formy. Tzw. prawa lgbt, masowa imigracja, eutanazja, lokalna wersja BLM – to logiczna konsekwencja tego, co dzieje się dziś na ulicach. Każdy z nas jest żołnierzem, każdego i każdą z nas uważają za swojego wroga.
Nie ma znaczenia czy jesteś katolikiem czy nie, czy uznajesz autorytet Kościoła Katolickiego czy nie. Gdyby to faktycznie chodziło o kwestie katolicyzmu i Kościoła to byłaby sprawa dość prosta i jasna. Tymczasem chodzi o agresję dużo szerszą niż gimnazjalny antyklerykalizm. Chodzi o cały świat tradycji, normalnego rozumienia pojęć, takich jak chociażby „rodzina” czy „kobieta”.
To co widzimy to przede wszystkim histeryczny wrzask skrajnego indywidualizmu przeciwko obowiązkom wobec wspólnoty. Tym obowiązkiem jest spłodzenie i urodzenie dziecka. A co do chorych dzieci, tych z zespołem Downa – rozumiem, że indywidualistkom nie podoba się, że taka opcja burzy ich świat marzeń i idealnych wizji, gdzie cieszą się sukcesami swoich dzieci. Ale jeśli już zdarzy się, że urodzisz dziecko z zespołem Downa to nadal jest Twoje dziecko, a Twoim obowiązkiem jest je chronić i kochać.
Ja jako rodzimowierca nie mam najmniejszych wątpliwości, że obowiązkiem moim jako nacjonalisty i Polaka jest stanięcie w jednym szeregu z tymi, którzy bronią kościołów przed dewastacją i profanacją. Sztuczne rozdmuchiwanie wojenek religijnych w środowisku czy twierdzenie, że sprawa dotyczy tylko katolików jest niedorzeczne. Wszyscy normalni nacjonaliści stają w jednym szeregu jak bracia. A Ty? Staniesz z nami, czy nie jesteś może bratem?
Nasz obowiązek to walka. Wypowiedziano nam wojnę. To niezły progres w stosunku do poprzedniego wypadku wojny, wówczas o niej dowiedzieliśmy się z huku bomb wybuchających na terenie polskich miast oraz z artyleryjskiej palby niemieckiego pancernika zakotwiczonego niedaleko Gdańska. Tym razem chociaż wypowiedzieli nam wojnę. I zwyciężymy, a właściwie już zwyciężamy. Chcieliście wojny, i ją dostaniecie. Jak powiedział pułkownik Beck – „To proste, będziemy się bić!”.
Nie chodzi tu o namawianie do agresywnych zachowań, ale do twardej i nieustępliwej obrony tego, czego nie możemy im oddać. Nie pora na pieśni i wiersze, pora na twardy bój. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Nasz wysiłek iść musi w jednym kierunku – w kierunku ostatecznego zwycięstwa.
Ci którzy wypowiedzieli nam wojnę zapomnieli o jednym. O tym, że kto wiatr sieje, burzę będzie zbierał. Nacjonaliści w całym kraju stanęli do walki niczym w stalowych burzach. I nie mam wątpliwości, że zwyciężymy.
Grzegorz Ćwik
Oświadczenie w sprawie Marszu Niepodległości 2020
W związku z niezwykle trudną sytuacją w naszym kraju; mającą obecnie miejsce heroiczną walką z pandemią Covid-19, narastającą anarchią w życiu publicznym oraz związanymi z tym konsekwencjami prawnymi i administracyjnymi; środowisko nacjonalistów podjęło decyzję, że w tym roku na Marszu Niepodległości obecna będzie delegacja środowiska nacjonalistycznego, jednak nie w postaci zorganizowanych kolumn, bloków, etc. Większość z nas będzie również obecna na ulicach innych miast.
Zorganizowane kolumny nacjonalistów na tegorocznym Marszu Niepodległości niosłyby za sobą szereg zagrożeń dla naszego środowisk i jego przyszłości. Nie działamy także w próżni społecznej. Możliwość, że społeczeństwo powszechnie uznałoby nacjonalistów za nieodpowiedzialnych ludzi, którzy w chwili gdy oni tracą pracę i swoich bliskich, maszerują w stolicy przyczyniając się w ten sposób do ich problemów, jest dla nas absolutnie niedopuszczalna.
Od marca nasz kraj, podobnie jak i cały świat, boryka się z pandemią koronwirusa. Obecnie doświadczamy jej drugiej fali. Jest ona znacznie cięższa, kosztowniejsza i dużo bardziej obciążająca nasz Naród, państwo oraz wszystkie jego agendy. Rosnąca liczba chorych i zmarłych, kolejne obostrzenia i ograniczenia w gospodarce, wyczerpujący się potencjał polskiej służby zdrowia: wobec tego wszystkiego nie możemy przejść obojętnie, zarówno jako nacjonaliści, jak i przede wszystkim jako Polki i Polacy.
Jesteśmy nacjonalistami i uważamy Naród za byt o najwyższej wartości spośród wszystkich wartości doczesnych. Jako ludzie poważni i odpowiedzialni mamy świadomość tego, że w dobie wygaszania i ograniczenia działalności masy sfer życia gospodarczego i społecznego; wyjazd na Marsz dla wielu osób, rodzin i działaczy jest po prostu wydatkiem, na który nie można sobie pozwolić. Dodatkowo dbałość o zdrowie i życie swoich dzieci, rodzin i bliskich nakazuje tego dnia podjąć tą niełatwą decyzję i nie pojawić się na Marszu Niepodległości.
Od kilku dni trwają w całym kraju demonstracje i zamieszki, organizowane przed środowiska liberalne i lewicowe. Biorąc pod uwagę ich zasięg i niespodziewaną dynamikę, nie trudno nie zauważyć, że w tym trudnym czasie, miejsce nacjonalistów jest przede wszystkim w swoich miastach i na ulicach, tak by wygrać raz jeszcze walkę o rząd, a nie tracić ograniczonych zasobów na marsz, który w ostatnich latach przestał różnić się od zwyczajnych uroczystości państwowych.
11 listopada znajdziecie nas na ulicach i osiedlach swoich miast. Łącząc poczucie odpowiedzialności wynikłe z pandemii z jednej strony, a z drugiej moralną konieczność uczczenia rocznicy odzyskania niepodległości przedstawimy w ciągu najbliższych kilku dni wspólny pomysł na ogólnopolską akcję. Akcja ta opierać się będzie na lokalnych, miejscowych formach upamiętnienia 11 listopada i jego bohaterów, a w zamierzeniu naszym angażować ma szerokie grono nacjonalistów z całego kraju. Jeśli ktoś nie pojedzie na Marsz Niepodległości, to w każdym mieście i miasteczku w Polsce znajdzie w ten sposób szansę na dumne i odpowiedzialne cieszenie się z rocznicy odbudowy wolnej Polski. Z tymi z Was, którzy pojawią się 11.11 jak roku, część z nas również będzie miała okazję się spotkać. W obecnych czasach nacjonaliści muszą być wszędzie, w każdym polskim mieście.
Oleś Wawrzkowicz - Archetyp Imperium Europejskiego w myśli politycznej Mircea Eliade oraz Juliusa Evoli, w odniesieniu do nacjonalizmów europejskich lat 20 i 30 XX wieku
Archetyp to formuła symboliczna, która zaczyna funkcjonować wszędzie tam, gdzie albo nie występują żadne pojęcia świadome, albo w ogóle nie mogą one zaistnieć ze względu na powody natury wewnętrznej lub zewnętrznej. Treści nieświadomości zbiorowej reprezentowane są w świadomości przez wyraziste skłonności czy ujęcia. Indywiduum z reguły traktuje je jako uwarunkowane przez przedmiot – jest to mylne ujęcie, ponieważ pochodzą one z nieświadomej struktury psyché, tyle że zostają wyzwolone przez oddziaływanie przedmiotu. Te subiektywne skłonności i ujęcia są jednak silniejsze od wpływu przedmiotu, a ich wartość psychiczna jest wyższa, tak że narzucają się one wszystkim wrażeniom. [1] Początku życia archetypu możemy szukać w starożytnej Grecji (arche – "początek", typos – "typ").
Powyższa definicja greckiego wynalazku wprowadzonego przez Filona z Aleksandrii współcześnie została zdefiniowana przez Carla Gustava Junga [2], który w swoich dziełach zredefiniował i uporządkował to pojęcie, dając początek dalszym badaniom naukowym poświęconym tej tematyce.
Na bazie dokonań naukowych Junga, wiek XX przyniósł rewolucję w pojmowaniu archetypu, który wkroczył w dziedzinę metafizyki. Według Eliade dotychczasowe, XIX-wieczne postrzeganie archetypu, nie wiązało symbolu, obrazu, mitu z metafizyką, czyli życiem duchowym. Eliade idąc dalej w swoich rozważaniach, dodał iż właśnie poprzez sferę duchową, archetyp nie jest możliwy do zdegradowania, okaleczenia bądź wykorzenienia. [3] Symbolem tym może stać się przedmiot, który nabywa swoją wartość, stając się np. świętym, przez nasycone go bytem, metafizycznymi wartościami. Cechami predysponującymi go do tego może być jego kształt bądź miejsce jego położenia. Przedmiot ten staje się zbiornikiem siły zewnętrznej (duchowej, niematerialnej), nadając mu sens, wartość i moc. Symbol taki jest w stanie oprzeć się czasowi, jako ponadczasowy/ wiecznotrwały, pojmowany nawet jako święty. Może także być namacalnym, materialnym odzwierciedleniem ideologii politycznych, odpowiadając na zapotrzebowanie określonego czasu, spełniając tym samym określoną funkcję, bądź odgrywając wymaganą od niego rolę. Archetyp nabiera znaczenia często poprzez nadawane mu znaczenie sakralne, które jest odzwierciedleniem/ prototypem boskiego posłannictwa. Według Mircei Eliade [4], człowiek buduje swój świat według archetypu. Dla przykładu- osiedlanie, bądź okiełznanie nieznanych krain (rozumianych jako chaos) jest aktem stworzenia, powtórzeniem aktu pierwotnego- przemiany chaosu w Kosmos poprzez boski akt kreacji, a więc nadania mu określonej formy i porządku. Każdy akt przemiany z chaosu w Kosmos oznacza, że poprzez rytuał nadana zostaje mu forma, która sprawia, że staje się w ten sposób rzeczywisty i uduchowiony/ uporządkowany. Dla mentalności archaicznej rzeczywistość nieodzownie wiążę się z siłą/ pracą co nadaje jej znaczenia sacrum. Sacrum sprawia że wszystko skutecznie działa i przybiera uporządkowaną formę, a poprzez sacrum uświęca się pracę. Do sfery sacrum, może być podniesiony także kult siły, czy kult wodza, który uosabia w sobie posłanniczą misję zbawienia narodu i jego odbudowy, będąc przedstawicielem Kosmosu walczącego z chaosem o porządek i ład. Ten zabieg był często stosowany przez ideologów oraz przywódców politycznych lat 20 i 30 XX wieku, jako legitymizacja ich przywództwa oraz predyspozycji wodzowskich. Myślenie archetypowe stało się niejako fundamentem prądów ideowych tamtego okresu, przejawiając się w sferze zarówno materialnej jak i duchowej. Na przeciwległych biegunach w tej kwestii (pojmowania archetypu ideologicznie) umiejscowili się Julius Evola i Mircea Eliade. Pierwszy będący ekscentrycznym baronem, marzącym o odbudowie solarnego (pogańskiego) imperium europejskiego, a drugi będący religioznawcą, sympatyzującym z (chrześcijańskim) nacjonalistycznym, rumuńskim ruchem legionowym Corneliou Zelea Codreanu- Legionem Michała Archanioła. Jak to zostanie w dalszej części pracy dowiedzione oboje ulokowali się na tytułowych antypodach [5] ideologii nacjonalistycznych lat 20 i 30 XX wieku w Europie, która wbrew pozorom wyglądała jak mozaika ideologiczna, a nigdy jako monolit polityczny będący schematem obowiązującym dla każdego ruchu politycznego Europy.
Wizja Imperium Europejskiego według włoskiego barona jest złożoną ze starożytnych wierzeń kompilacją ówczesnej myśli tradycjonalistycznej z ezoterycznym historyzmem. Jego najważniejsze dzieło pt. Na antypodach modernizmu, niejako już w samym tytule lokuje jego postulaty poza głównym nurtem nacjonalistycznym lat 20 i 30 XX wieku. Jednak co jest ciekawe, mimo odrzucenia, sensu largo, teorii Imperium Europejskiego według Evoli, wielu ideologów i działaczy ówczesnej Europy czerpało z jego dzieła wybrane tezy, które z latami na stałe wpisały się w programy polityczne ruchów i partii o zabarwieniu nacjonalistycznym, totalitarnym i autorytarnym. Z jednej strony Evola ze swoją ideologią stworzył hermetyczną wizję imperium, a z drugiej strony paradoksalnie wykreował pewien uniwersalizm ideowy, będący wybiórczo do zaakceptowania przez szerokie wiele prądów ideowych, nie koniecznie związanych z prawicą [6]. Evola jest jednym z najbardziej interesujących umysłów pokolenia wojny [światowej]. Dysponuje rzeczywiście zdumiewającą wiedzą, te słowa wypowiedziane przez Eliade trafnie oddają kierunek i kształt filozofii barona. Mitologiczne ujęcie paneuropejskiego tworu zbudowało niejako nowy świat i cywilizację mającą wyrosnąć na gruzach semickiej fali, ciemnej i barbarzyńskiej, wrogiej wobec siebie i świata, [która] w istocie była trucizną wielkości Rzymu. [7] W ujęciu XX wieku, Europa nie była dla Evoli jego Europą, sensu stricte nie była Europą w ogóle, a on sam określał się mianem antyeuropejczyka. Uważał iż ówczesna Europa była antytezą świata tradycyjnego, rozumianego także jako dziedzictwa świata antycznego, szczególnie Roma Aeternum. Włoski baron uważał (w dziele pt. Heathen Imperialism), że grecko- rzymska Europa jak i cały „nordycki świat” uległ semityzacji, która będąc siłą prymitywną (na poły barbarzyńską), stojącą niżej kulturowo niż antyczna spuścizna, zburzyła fundamenty prawdziwej Europy, stając się mityczną armią Goga i Magoga, której odpór musi dać nowy (rozumiany w ujęciu antycznym) Aleksander. Mamy tu pierwszy przykład walki chaosu z Kosmosem, w której emanacją chaosu jest chrześcijaństwo, rozumiane jako ciemne siły dokonujące duchowej infiltracji [8] tradycyjnych, nordyckich narodów Europy. [9] W wyniku działań chaosu, Europa przekształciła się w materialistyczne monstrum, hołdujące złotu, maszynom i liczbom. Miejsce wojowników zastąpili żołnierze, a królowie w trybunów ludowych, którzy przekształcili duszę ludzką w mechanizm. Evoliańskie tezy wpisywały się ówcześnie w filozofie i rozważania europejskich myślicieli pokroju Oswalda Spenglera [10] i jego Zmierzchu zachodu czy dzieła Edgara Juliusa Junga [11] pt. Władztwo miernot. Jego rozpad i zastąpienie przez Nowe Imperium. Co ciekawe obaj niemieccy filozofowie stanęli na pozycji rewolucji konserwatywnej, w duchu chrześcijańskiej rekonkwisty narodu niemieckiego, który finalnie miał się stać jądrem federacyjnej Europy Środkowej. Podstawą spenglerowskiej wizji życia była teoria jedności kosmosu i uniwersalnego charakteru rządzących życiem praw powstawania (Dasein oraz Wachsein). W teorii tej nie odwoływał się on do wierzeń religijnych lecz do świata przyrody, który żył według cykli tak jak, według niego, cywilizacje. [12]
Jednakże tym co było swoistym novum w dotychczas pojmowanej koncepcji imperium europejskiego było pojęcie „solarnego europeizmu”, w myśl którego włoskich baron postulował restaurację „Solarnej Europy”, której miała być ożywiona przez siłę tradycji sprzed wieków. Tropem Bierdajewa (i jego dzieła pt. Nowe Średniowiecze), Evola uważał, że wskrzeszenie pradawnej, solarnej duchowości jest możliwe dzięki nastaniu nowego średniowiecza, czyli rewolucji wewnętrznej (duchowej) i zewnętrznej (siłowej), prowadzącej do odbudowy etosu aryjskiego- sił tradycji nordycko- rzymskiej, utożsamianej przez niego sensu largo w symbolu orła. Samo pojęcie „solarności” nie jest sprecyzowane przez barona, ogólnikowo odnosi się ona do transcendentnego porządku świata, ponadnaturalnego i niezależnego od innych uwarunkowań. Porządek ten pochodzi od bóstwa (które także jest bliżej nieokreślone). Evola uważa, że proponowany przez niego porządek jest rozwiązaniem idealnym, ponieważ wszystko co boskie pochodzi z niebios, od słońca (solis). Idea ta w ujęciu evoliańskim to królestwo niebieskie na ziemi, sacrum regnum, w którym Europa jest punktem styczności ziemi i niebios. Wizja świata przedstawiona przez włoskiego barona jest wojownicza, a każdy bohater, który poświęca się walce o ład, hierarchię i porządek ziemski dostępuje deifikacji, stając się równy bogom. Środkiem świata zarówno w ujęciu duchowym jak i materialistycznym jest Rzym (który utożsamia w sobie całą Europę). Środek- Rzym, jest strefą sacrum. Droga do sacrum jest drogą trudną, niebezpieczną i krętą. Rytuał przejścia ze sfery profanum do sacrum jest konieczny do restauracji ładu, zmiany materialistycznego chaosu (demonicznej siły kolektywu) w Kosmos, solarny ład oparty na społeczeństwie kastowym i jakościowej hierarchii. [13] Co ciekawe Evola, który często nawiązuje do historii imperium Karola Wielkiego, tradycji Templariuszy oraz innych zakonów rycerskich, ani razu nie używa słowa chrześcijaństwo, bądź cywilizacja łacińska. Europe Evoli jest natomiast tytułowym Imperialismo pagano.[14]
W sferze symboliki materialnej ideałem dla włoskiego barona był starożytny, pogański Rzym, w którym zresztą sam się urodził. Fascynowała go pogańska siła, witalność i wojowniczość przedstawiana na kolumnach, rzeźbach i monetach. Roma aeterna była dla niego ostatnim wcieleniem nordyckiego ducha, który zewnętrznie był ucieleśniony w postaciach Wilka, Orła i Toporu, które były dla niego ucieleśnieniem heroicznych ideałów. Rzymianin evoliański to typ arystokratyczno- aryjskiego wojownika, człowieka czynu- miecza i włóczni. Jest on solarną emanacją mistycznej męskości, dzikiej, lecz jednocześnie pełnej majestatu godnego bóstwom. Można sobie zadać pytanie skąd u Evoli taki mariaż antycznego świata z nordycko/ aryjskim pierwiastkiem duchowo- materialnym? Otóż postrzegał on przyszłe Imperium Europejskie jako sojusz dwóch orłów- germańskiego i rzymskiego. Według barona to właśnie świat germańsko- rzymski był źródłem siły i symbolem zachodniej cywilizacji. [15] Cywilizacja zachodnia miała się zjednoczyć pod sztandarami na których miały widnieć swastyka i orzeł z jednej strony, a z drugiej orzeł i fasces. Ten symboliczny sztandar miał według Evoli stanowić rdzeń solarnej rewolty against modern world.
Wydawać by się mogło, że w okresie międzywojennym XX wieku, który upłynął pod znakiem kryzysu demokracji i tryumfu totalitaryzmów, evoliańska teoria zyska poklask wśród rodzących się nacjonalizmów. W powersalska Europie, która stała się jednym wielkim zarzewiem buntów społecznych przeciwko ładowi zaproponowanemu na konferencji w 1919 roku, pojawiło się widmo chaosu napędzane niekorzystną sytuacją powojennej gospodarki, (szczególnie w przypadku Niemiec) stratami terytorialnymi, konfliktami narodowościowymi związanymi z powstaniem nowych państw oraz drożyzną, inflacją i bezrobociem. Spolaryzowane politycznie społeczeństwo z jednej strony obawiało się wzrostu tendencji socjalistycznych, które miały prowadzić do rewolucyjnych zamieszek, a z drugiej strony niepokój wzbudzał rozwój wpływów ugrupowań nacjonalistycznych i faszystowskich, których doktryna prowadziła do ustroju dyktatorskiego i totalitarnego. Jak wobec tego plasował się teoretyczny evolianizm? Otóż włoski baron uważał iż definicyjny nacjonalizm jest…zagrożeniem dla jego ideologii. Evola oskarżał nacjonalizm o zburzenie tradycyjnej arystokracji, co z kolei doprowadziło do zrównania w prawach stanu trzeciego z klasą panującą, ujednolicając wszystkich w obrębie jednej wspólnoty narodowej. Ponadto uważał, że nacjonalizm stanowi przeszkodę dla jego paneuropejskiej wizji Imperium, niszcząc tradycyjny ład oraz podkopując urząd Pontifex Maximus, czyli głównego króla/ kapłana czuwającego nad Imperium. Podsumowując, nacjonalizm jest dla Evoli archetypem chaosu, wrogiem jego tradycjonalistycznej rewolty przeciwko współczesności.
Naprzeciw teorii Juliusa Evoli plasuje się Charles Maurras, francuski pisarz i ideolog nacjonalizmu integralnego. Francuz postrzega Europę jako sojusz antycznego Rzymu i chrześcijaństwa, z którego powstała cywilizacja europejska. Charles Maurras w dziele La Démocratie religieuse napisał, że: Jestem Rzymianinem, gdyż od konsula Mariusza i boskiego Juliusza aż po Teodozjusza zarysował się pierwotny ideał Francji. Jestem Rzymianinem, gdyż to Rzym, Rzym księży i papieży, dał wieczność uczuciom, metodom, kultowi, dziełu politycznemu całych pokoleń urzędników i sędziów. […]. Jestem Rzymianinem w bogactwie bytu historycznego, intelektualnego i moralnego. Jestem nim, gdyż gdybym nie był, nie byłoby we mnie nic francuskiego. (…) Dzięki temu skarbcowi, który otrzymał z Aten i przekazał mojemu Paryżowi, Rzym stał się cywilizacją i człowieczeństwem. Maurrasowski archetyp Europy to łacińskie imperium, zjednoczone wspólnym symbolem- katolickim Rzymem, środkiem świata- miejscem w którym spotyka się ziemia z niebem, miastem uświęcającym swoją tradycją całą Europę. Maurras postrzega swoją rzymskość jako metafizyczną sferę duchową, bez której nie byłoby cywilizacji, która ukształtowała jego sposób myślenia. Choć traktuje często religię dość instrumentalnie, stanowi ona w jego ideologii podstawowy fundament, na którym opiera się Francja i Europa.
Historia Imperium Romanum jako fundamentu cywilizacji europejskiej stała się przykładem z którego czerpały swoje inspiracje ruchu ideologiczne Europy zachodniej XIX i XX w. Przejmowano z chęcią symbolikę, nazewnictwo oraz antyczne rozwiązania, które w prostej linii utożsamiano z podwalinami cywilizacji, wykazując jednocześnie ich kontynuację w czasach współczesnych. Starożytny Rzym jawił się współczesnym jako wielkie imperium, zbudowane dzięki poświęceniu, umiłowaniu ojczyzny oraz określonemu systemowi wartości. Odzwierciedlenie tego znajdujemy w pisarskiej spuściźnie min. Gabriella D’Annunzio [16], Benito Mussoliniego, Leona Degrella, Drieu La Rochelle czy Corneliu Zelea Codreanu. Wojna domowa w Hiszpanii, była właśnie postrzeganym przez pryzmat „walki cywilizacji”. Prawicowa narracja propagandowa uważała iż była ona wojną w obronie cywilizacji europejskiej i Hiszpanii, walką z barbarzyńskim zalewem bolszewizmu (utożsamianym z antycznym zagrożeniem Imperium ze strony ludów barbaricum). Jako przykład, jednego z symboli, niejako legitymizujących tą walkę można przytoczyć plakat propagandowy hiszpańskiej Falangi, przedstawiający postać uskrzydlonej, młodej kobiety, która w jednym ręku trzyma miecz, a w drugiej flagi Hiszpanii, Falangi i karlistowską. Obok znajduje się wieniec laurowy, z wkomponowanymi w niego mieczami, który symbolizuje tryumf. Całość zwieńczona jest napisem: El hombre tiene que ser libre pero no existe la libertad sino dentro de un orden, który w tłumaczeniu brzmi: Człowiek musi być wolny, ale nie ma wolności poza porządkiem. Plakat ten jest odzwierciedleniem antycznej symboliki bogini Wiktorii, która w niemal lustrzany sposób była przedstawiana na monetach wybijanych z okazji bitewnego zwycięstwa. Wymowa tego plakatu jest więc jednoznaczna- uskrzydlona bogini, zwiastun zwycięstwa cywilizacji rzymskiej/europejskiej, niesie zwiastun zwycięstwa hiszpańskiego w walce z zagrażającym cywilizacji bolszewizmem. Mamy więc znów do czynienia z dwiema figurami, Kosmosem uosabianym przez generała Francisco Franco, na którym spoczywa brzemię prowadzenia krucjaty przeciwko siłom chaosu rozumianym przez zagrożenie bolszewickie.
Inaczej natomiast przedstawiają się fundamenty na których budowano ideologię rumuńskiego nacjonalizmu, którego zwolennikiem był także Mircea Eliade. Rumuński nacjonalizm jak większość ruchów tego typu ówczesnej Europy szukał inspiracji w zagranicznych rozwiązaniach. Jednym z fundamentów ideologii rumuńskiej był antysemityzm, którego korzeni możemy szukać w twórczości rumuńskiego poety Mihaia Eminescu, który swoje poglądy względem ludności żydowskiej wyrażał min. we własnej poezji.[17] Eminescu należał do czołowych poetów romantyzmu rumuńskiego i największych poetów rumuńskich w historii tego kraju. Przez rumuńskiego historyka Nicolae Iorgę został uznany za ojca współczesnego języka rumuńskiego, co w połączeniu z jego konserwatywnymi zapatrywaniami stworzyło z niego ikonę rumuńskiej prawicy.[18] Mamy więc pierwszą podbudowę ideologiczną w formie klasycznej poezji, która poprzez prozę stała się nośną formą ideowego antysemityzmu, który swoje oparcie znalazł w literaturze uznanego przez naród wieszcza.[19] Tym co szczególnie widoczne i istotne w pojmowaniu „kwestii żydowskiej” wśród rumuńskiego społeczeństwa był powszechny i popierany przez środowiska intelektualistów program antyżydowski. Do grupy intelektualistów o zapatrywaniach antysemickich można zaliczyć takie osoby jak Emil Cioran[20], Miracea Iorgulescu, Victor Eskenasy, Adrian Marino, Miracea Eliade czy wyżej wspomniany Nicolae Iorga. „Kwestia żydowska” w rumuńskim nacjonalizmie została rozbudowana i umocowana nie tylko w nauce, historii ale także i kulturze (poezji Eminescu). Tak silnie umiejscowiony archetyp przedstawicieli chaosu, z którym walczy „cały” naród rumuński zdobył sobie popularność wśród szerokich mas rumuńskiego społeczeństwa. W odróżnieniu od europejskiego antysemityzmu, który w większości przypadków propagował wizerunek Żydów jako niższych rasowo, rumuński nacjonalizm posiadający silne oparcie w mistycyzmie utożsamiał społeczność żydowską z diabłem, nadając im diaboliczne cechy. Codreanu jako przywódca krucjaty odnowy narodu rumuńskiego postanowił wydać walkę temu diabolicznemu nasieniu, które chciało zniszczyć naród rumuński. Obok tego rodzący się rumuński legionaryzm umocował się mocno w tradycji ludowej Rumunii. Odwoływano się do sfery metafizycznej chrześcijaństwa (pojmowanego przez pryzmat prawosławia, lecz odwołującego się także do pogańskich wierzeń i mitów) oraz symboliki ojcowskiej ziemi i więzów krwi. Rumuńscy nacjonaliści niczym talizmany nosili na piersi woreczki z ziemią zebraną z pól bitew, na których toczyły się ważne dla Rumunów starcia. Mistycyzm uosabiany w przywódcy- Corneliou Codreanu stworzył silne zręby ideologii rumuńskiego nacjonalizmu, będącego jednocześnie mieszanką mesjanizmu, pogańskiego kultu przodków połączonego z wiarą chrześcijańską oraz teorii rasowych. Jak w tym wszystkim odnalazł się Eliade? Do końca lat 30 XX wieku utrzymywał kontakty z paramilitarną organizacją- Żelazną Gwardią, wśród której widoczne były sympatie proniemieckie. Po wybuchu wojny, Eliade został powołany na funkcję attaché kulturalnego w ambasadzie rumuńskiej w Londynie. W roku 1942 Eliade po raz ostatni przyjechał do Rumunii, aby osobiście doręczyć posłanie portugalskiego dyktatora Antonio Salazara rumuńskiemu dyktatorowi, generałowi Ionowi Antonescu. Pod koniec lat wojny jego powrót do ojczyzny był zamknięty. Uważano go za zwolennika „rumuńskiego hitleryzmu”. Wyrażeniem jego konserwatywnych i nacjonalistycznych sympatii najlepiej oddała książka poświęcona Antonio Salazarowi i jego „rewolucji pokojowej” (tu chyba najbardziej uwidoczniła się jego konserwatywno- narodowa wizja polityczna). Co prawda Eliade, podobnie jak większość ówczesnej prawicy, biernie sympatyzował z niemieckim narodowym- socjalizmem, lecz jego późniejsze posądzenia o czynną kolaborację są wynikiem komunistycznej propagandy, która miała pretekst aby zdyskredytować rumuńskiego religioznawcę.
Wracając na półwysep apeniński nie sposób nie wspomnień o Benito Mussolinim, twórcy włoskiego faszyzmu. Mussolini jako były socjalista, skompromitowany w tym środowisku zmianą frontu politycznego, tworząc ideologię faszystowską musiał oprzeć ją na solidnych fundamentach, które trafią do zawiedzionego traktatem wersalskim społeczeństwa włoskiego. [21] Naturalnym odwołaniem okazał się, tak jak w wyżej wymienionych przykładach, antyczny Rzym. Wizja odbudowy imperialnych Włoch została oparta właśnie o symbolikę potęgi Imperium Romanum. Propaganda faszystowska widząc potencjał symboliki antycznej, przeszczepiła antyczne wzorce na grunt XX wieczny. W obiegu zaczęły pojawiać się monety i medale będące nośnikiem propagandy. Dzięki wysokiemu nakładowi i szerokiemu rozpowszechnianiu okazały znakomitym materiałem propagującym osobę Mussoliniego i jego faszystowskiej wizji Włoch. Kolejnym przekaźnikiem idei imperialnych Włoch były znaczki pocztowe, odwołujące się do przeszłości imperialnej Rzymu aby przejść płynnie w tematykę związaną z faszyzmem. Symbolika antyczna stała się głównym fundamentem faszystowskiej ideologii, była obecna nawet w architekturze. Mussolini wiedział, że aby porwać za sobą tłumy, nie wystarczy tylko jego charyzma i osobowość, ale namacalne- materialne symbole, jakie wywołają w odbiorcy tęsknotę za wielkością i siłą Włoch, które ówcześnie nękane konfliktami wewnętrznymi stały się krajem słabym i rozczłonkowanym na poszczególne regiony. Marsz na Rzym można odczytać jako próbę przemiany chaosu w Kosmos, a sam Duce jako evoliański Pontifex Maximus, „ojciec opatrznościowy” powtarza boski akt stworzenia - okiełznania chaosu i zaprowadzenia powszechnego ładu i hierarchii. To na poły mistyczne kreowanie się Mussoliniego na męża opatrznościowego oczarowało naród włoski na długi czas. Kres tej mistycznej kreacji przyniósł sojusz wojenny z III Rzeszą i trwoniona przez Duce krew włoska na frontach II wojny światowej.
Nie sposób w tej pracy nie wspomnieć o niemieckim narodowym- socjalizmie. System stworzony przez Adolfa Hitlera stał się patologicznym ustrojem opartym o pogańskie praktyki okultystyczne i pseudonaukowe teorie rasowe. Sam Hitler wiedział, że Niemcy rozgoryczone międzynarodowymi restrykcjami będą podatne na retorykę odwołującą się do marzeń o wielkości. Agresywne wystąpienia Hitlera, który roztaczał przed Niemcami wizję świetlanej przyszłości, zostały poparte przez symbolikę taką jak swastyka, będącą jednym z najbardziej rozpoznawalnych i rozpowszechnionych w Niemczech znaków partyjnych. Czerpiąc z różnych ruchów ideologicznych Hitler stworzył swoistą mozaikę ideową, w której zgrupował najbardziej agresywne i roszczeniowe postulaty, które przy wszechobecnym kulcie siły i przeświadczeniu o wyższości rasy niemieckiej, na długie lata zapanowały nad wyobraźnią naszego zachodniego sąsiada. Wielu konserwatystów niemieckich, którzy za słowa krytyki straciło w czasie panowania narodowego- socjalizmu życie, nie wieszczyło III Rzeszy długiego żywota. Jaki mógł być tego powód? Na wstępie wspomniano o metafizycznym aspekcie archetypu, który powodował „nieśmiertelność” idei/ symbolu. Narodowy socjalizm w ujęciu hitlerowskim został zbudowany na fundamencie stricte materialistycznym, a symbolika, którą posługiwali się narodowi- socjaliści okazała się w rzeczywistości tylko pustymi znakami. O totalnej klęsce Hitlera świadczy także dość nikły odzew narodów europejskich, które nie dały się nabrać na hasła walki o cywilizację europejską, której de facto Hitler był grabarzem.
Na koniec warto kilka słów poświęcić polskiemu nacjonalizmowi, który w ujęciu europejskim plasował się raczej (posługując się terminologię evoliańską) na antypodach ówczesnych ruchów prawicowych i autorytarnych. Polscy nacjonaliści, wywodzący się z pozytywizmu, przechodzący przez okres parlamentarno- demokratyczny, stworzyli głównie dzięki nowemu, młodemu pokoleniu nacjonalizm chrześcijański będący odpornym na prądy ideowe płynące z zachodu (z wyjątkiem powierzchownych zapożyczeń, głównie z włoskiego faszyzmu). [22] Oprócz symboli Mieczyka Chrobrego i charakterystycznego ubioru, archetypem do którego często się odwoływano i w którym szukano legitymizacji dążeń do utworzenia Wielkiej Polski, były czasy piastowskie. Radykalizm młodych spod znaku Obozu Wielkiej Polski, SM Stronnictwa Narodowego, czy późniejszych tworów porozłamowych- Obozu Narodowo Radykalnego i RNR Falangi starał się tworzyć własną niezależną myśl.
Podsumowując. Archetypiczne odnowienie czasu w wielu kulturach wiążę się ze swoistą regeneracją, tj. „oczyszczeniem z grzechów” przed wkroczeniem w nowy czas/ przełom. Odczytywane może to być jako przejście z chaosu w Kosmosu, czyli z nieporządku w ładu. Odnowienie czasu jest utożsamiane z walką dobra ze złe, w której to finalnie zwycięża dobro. Ten mechanizm jak widać na powyższych przykładach był niejednokrotnie wykorzystywany w budowaniu tożsamości społeczeństw, narodów czy określonych ideologii. Ideologie te często odwoływały się do chlubnej i imperialnej przeszłości utożsamiając ją z czasami świetności, do którymi tęskni każdy obywatel. Dzięki symbolice, która jest niejako namacalnym dowodem łatwo jest potwierdzić legitymizację własnych dążeń czy idei, które dzięki odwołaniu się do świadomości stają się częścią sfery metafizycznej- sacrum, czyli mitycznym ładem i porządkiem.
Oleś Wawrzkowicz
Bibliografia:
-
G. Jung, Typy psychologiczne, Warszawa 1996,
-
Eliade, Obrazy i Symbole,
-
Rostkowski, Wilk, orzeł, topór. Evoliańska koncepcja europeizmu w Pogańskim Imperializmie, „Templum Novum”, 2009, nr 8 rok VI,
-
Spelnger, Zmierzch zachodu, Warszawa 2014,
-
Evola, Imperialismo pagano. Il Fascismo di fronte al pericolo eurocristiano, Todi- Rzym 1928,
-
Volovici, Nacjonalizm i „kwestia żydowska” w Rumunii lat trzydziestych XX wieku, Budapeszt 2016,
-
Schumacher, Faszystowska recepcja propagandy faszystowskiej, Poznań 2003,
-
Wielomski, Faszyzmy łacińskie. Sen o rewolucji innej niż w Rosji i Niemczech, wyd. I, Capital Book,
-
Podemski, Wyprawa na Fiume 1919- 1920, Toruń 2005,
-
Evola, Na antypodach modernizmu. Pisma wybrane, Biała Podlaska 2014,
-
J. Chodakiewicz, W. J. Muszyński, Żeby Polska była polska. Antologia publicystyki konspiracyjnej podziemia narodowego 1939- 1950, Warszawa 2010,
-
Rostkowski, Imperium Europaeum. Zmierzch i świt Europy w ujęciu Juliusa Evoli, „Templum Novum”, 2018, nr 16 rok XV.
[1] C. G. Jung, Typy psychologiczne, Warszawa 1996, Par. 625.
[2] Carl Gustav Jung, urodzony 26 lipca 1875 w Kesswi, szwajcarski psycholog, psychiatra i naukowiec. Był jednym z twórców psychologii głębi, na podstawie której zbudował koncepcje psychologii analitycznej. Jest autorem wielu dzieł dotyczących psychologii, fizyki kwantowej oraz filozofii. Przez krytyków określany jako osoba kontrowersyjna i „dziwak”, ale jednocześnie bystry umysł, który zrodził wiele naukowych tez, które wniosły wielki wkład w dziedziny, którymi się zajmował. Michael Fordham stwierdził iż prace Junga są niezastąpione i oryginalne wartości zasługujące na uwagę i dalsze badania naukowe. Carl Gustav Jung zmarł zm. 6 czerwca 1961 w Küsnacht.
[3] M. Eliade, Obrazy i Symbole, Warszawa 1998, s. 13.
[4] Mircea Eliade, urodzony 9 marca 1907 w Bukareszcie, rumuński pisarz, historyk religii i filozof kultury. był głównym przedstawicielem tzw. szkoły morfologii świętości w religioznawstwie, inicjatorem nurtu zajmującego się badaniem porównawczym fundamentalnych struktur i archetypów religijnych. Zajmował się znaczeniem mitów, rytuałów oraz symboli w religiach. Inspirował się teorią archetypów C.G. Junga. Eliade był znanym religioznawcą i zalicza się go do klasyków myśli humanistycznej.
[5] Sformułowanie pochodzi od: J. Evola, Na antypodach modernizmu. Pisma wybrane, Biała Podlaska 2014.
[6] Uniwersalizm myśli Evoli przejawiał się w modnym ówcześnie potępieniu modernizmu światowego.
[7] M. Rostkowski, Wilk, orzeł, topór. Evoliańska koncepcja europeizmu w Pogańskim Imperializmie, „Templum Novum”, 2009, nr 8 rok VI, s. 25
[8] Ibidem, s. 25.
[9] W książce pt. Revolt against the Modern World, Evola wyjaśnia, że poprzez tradycję rozumie: Świat tradycyjny znał boską królewskość. Znał przejście pomiędzy dwoma światami – inicjację. Znał dwie wielkie drogi zbliżania się do transcendencji – heroiczny czyn oraz kontemplację. Znał pośrednictwo – rytuał i wiarę. Znał podstawy społeczne – prawo tradycyjne i system kastowy. Znał też ich ziemskie, polityczne wcielenie – imperium, dodając iż Tradycjonalizm jest najbardziej rewolucyjną ideologią naszych czasów.
[10] Oswald Spengler, urodzony 29 maja 1880 roku w Blankenburgu, niemiecki filozof kultury i historii oraz przyrodnik. Jego główne dzieło- Zmierzch Zachodu jest sprzeciwem wobec teorii historiografii linearnej, w miejsce której proponuje teorię cyklów od okresu rozkwitu i po upadek. Ówcześnie Spengler uważał, że „kultura Zachodu" znajduje się w stanie postępującego upadku. Był zwolennikiem rewolucji konserwatywnej. Krytykował III Rzeszę uważając, że nie przetrwa ona więcej niż 10 lat. Zmarł na atak serca 8 maja 1936 roku.
[11] Edgar Julius Jung, urodzony 6 marca 1894 w Ludwigshafen, niemiecki prawnik i publicysta. Był zwolennikiem rewolucji konserwatywnej, postulującym restaurację monarchii. Jung w swoich pracach opowiadał się za państwem autorytarnym, przeciwko liberalnym wartościom demokracji weimarskiej. Uważał, że rewolucja konserwatywna może się powieść w oparciu o ponowną rechrystianizację Republiki Weimarskiej, co było widoczne w jego fascynacji Nikołajem Bierdiajewem. Był krytycznie nastawiony do niemieckiego narodowego socjalizmu. Został zamordowany 1 lipca 1934 roku podczas nocy długich noży.
[12] O. Spelnger, Zmierzch zachodu, Warszawa 2014, s. 111- 121, s. 267- 270. Według historiozoficznej teorii Spenglera historia powszechna składa się ośmiu kultur wyrażających osiem rodzi dusz, między innymi magicznej, apollińskiej (bliźniaczej evoliańskiej kulturze grecko-rzymska) oraz kulturze zachodnioeuropejskiej.
[13] Aby osiągnąć stan Kosmosu, Evola w Heathen Imperialism uważa iż Europejczycy powinni uwolnić się od lucyfercznego człowiek siły techniczno- mechanicznej a narodzić się dla arystokratycznego ideału metafizycznego działania.
[14] Książka Juliusa Evoli pt. Imperialismo pagano. Il Fascismo di fronte al pericolo eurocristiano, została wydana w 1928 roku w Todi- Rzymie.
[15] W ramach koncepcji Imperium proponował swoisty triumwirat na który składały się narody: włoski, niemiecki i austriacki, które według niego posiadały naturalne predyspozycje aby przewodzić innym narodom.
[16] W 1919 roku włoski poeta Gabriele D’ Annuzio stanął na czele wyprawy, której celem było zdobycie i przejęcie władzy we Fiume. Według pierwotnych zamysłów poety miasto miało zostać przyłączone do Włoch, jednak po jego zdobyciu D’ Annunzio postanowił zbudować w nim nowe, idealne państwo. Uważał on iż Fiume to sprawa bycia lub upadku całej Europy. Według poety to z Fiume miała wyjść iskra która odmieni i odbuduje Europę. Miasto, według D’ Annuzia miało stać się ostatnim bastionem braterstwa i heroizmu. Co ciekawe kilkukrotnie nazywał on to portowe miasto „drugim Rzymem”, budując nową tożsamość społeczeństwa Fiume na symbolice antycznego Rzymu, obierając sobie za główny symbol flagę włoską umaczaną krwią pierwszego z poległych „bohaterów” w walce o ten włoski przyczółek.
[17] L. Volovici, Nacjonalizm i „kwestia żydowska” w Rumunii lat trzydziestych XX wieku, Budapeszt 2016, s. 14.
[18] Naszymi ideami były nacjonalistyczne idee Eminescu. Inspiracją i oparciem dla naszych tekstów był Eminescu, pozostawaliśmy pod przemożnym wpływem Eminescu- nacjonalisty. [P. M. Vizirescu]
[19] Co ciekawe antysemityzm Eminescu nie identyfikował się z chrześcijaństwem, odwołując się w swojej poezji min. do buddyzmu, agnostycyzmu i ateizmu, co z kolei w połączeniu z jego tradycjonalistycznymi poglądami przypomina hybrydowe połączenie ateizmu, antycznych religii wschodnich i tradycjonalizmu w wykonaniu Juliusa Evoli.
[20] Z lat młodości Ciorana pochodzą jego słowa: Węgrzy nienawidzą nas z oddalenia, Żydzi – z samego serca naszego społeczeństwa. Żydzi są pod każdym względem niezwykli, obciążeni przekleństwem, za które odpowiada jedynie Bóg. Gdybym był Żydem, natychmiast popełniłbym samobójstwo. Zdrowie organizmu narodowego mierzy się zawsze intensywnością jego walki z Żydami, zwłaszcza gdy z racji swej liczebności i arogancji opanowują oni naród. Nie chodzi tu o nic więcej, jak tylko o kwestię oczyszczenia. Nasze wrodzone wady są niezmiennie niezależne od epoki. Problem Rumunii wcale nie byłby mniej poważny, gdybyśmy usunęli wszystkich obcych. Dopiero wtedy by się zaczął, gdybyśmy dali się bowiem zaślepić temu zadaniu, nie widzielibyśmy już własnej rzeczywistości, własnej nędzy.
[21] Podstawę dążeń imperialnych faszystowskich Włoch obrazowała wojna w Etiopii. Zdobycie Addis Abeby przez wojska Badogliego stały się podstawą do proklamowania przez Mussoliniego Imperium- Naród włoski własną krwią stworzył Imperium (…) Z tym przekonaniem wznieście, legioniści, wasze znaki bojowe, broń i wasze serca, aby po piętnastu wiekach powitać odrodzenie Imperium- na tych naznaczonych przeznaczeniem wzgórzach Rzymu. [w:] L. Schumacher, Faszystowska recepcja propagandy faszystowskiej, Poznań 2003, s. 9.
[22] Czerpiąc z włoskiego modelu partii faszystowskiej, jak i modnego wtedy trendu uniformizującego członków zachodnich partii prawicowych, działacze Obozu także postanowili wprowadzić mundury wśród swoich członków. Na umundurowanie działacza OWP składała się jasna koszula (koloru piaskowego), pas skórzany, granatowe spodnie oraz czarne buty i granatowy beret. Dokładna instrukcja dotycząca ubioru była opublikowana w wydanym w Poznaniu Okólniku nr. 57b., który został udostępniony członkom organizacji. Kolejnym zewnętrznym przejawem zachodnich zapożyczeń był gest pozdrowienia wykonywany między członkami OWP. Pozdrawiano się tzw. „salutem rzymskim”, który wywodząc się z faszystowskich Włoch, notabene będąc zapożyczeniem z tradycji antycznego Rzymu, szybko stał się ogólnoeuropejskim pozdrowieniem partii prawicowych. Podziw dla zachodnich form faszystowskich okaże się jednak już w latach 30 echem przeszłości, minioną młodzieńczą fascynacją, choć zewnętrzne formy jak mundur oraz salut pozostaną nadal w użytku.
Norbert Wasik - Z giewontowej grani widziane. „Zakopianka”, miniono Śleboda?
„Ty nasa ślebodo kanyś się podziała,
Cy cie starodowność ze sobom zabrała?
Bo echa śpiewania nie niesom ni turnie, ni lasy.
Kaz sie podziały starodowne casy? (…)
Ni ma juz ślebody – kajsi sie podziała,
Ale jo jom bede stale zbacowała,
I kanysi cosi warciutko wymyśle,
Siengnem do ślebody w tym moim umyśle”.
”Miniono śleboda”, Zofia Mieszczak
Po lekturze niezliczonych artykułów dotyczących budowy „zakopianki” jako drogi szybkiego ruchu mam nieodparte wrażenie, że ich autorzy są wyrazicielem poglądu – „zróbmy drogę szybkiego ruchu, a potem jakoś to będzie”. Tymczasem jest mnóstwo wątpliwości dotyczących tej inwestycji. Zapomina się tutaj o takich kwestiach jak ojcowizna, prawo własności, regionalna kultura, czy też zwykła ludzka godność.
Ojcowizna i prawo własności
Dla górali ojcowizna zawsze była rzeczą świętą. W ojcowiźnie odnajdujemy przecież własną historię. Dzięki niej wiemy jak budować tożsamość i dumę ze swojej Ojczyzny. W czasach, kiedy tak wielu cierpi na kompleks polskości, ta nauka wydaje się być bezcenną.
Zderzenie współczesnych realiów, wielkiej wrzawy o „nowoczesną” „zakopiankę” łączącą Podhale z tzw. „resztą świata” stanowi próbę rozliczenia tego, co się ostało z tym, czego już nie ma. Właściwie jest to spojrzenie na ukochaną ojcowiznę, synonim naszej małej Ojczyzny w czasach, kiedy królują supermarkety, telewizory, autostrady, świat wirtualny. Tak, życie niewątpliwie nabrało tempa, człowiek staje się nieprzeciętnie wygodny. Nagle przeszkadza nam wszystko. Pragniemy drogi szybkiego ruchu pod sam Giewont, a może wnet na sam Giewont.
Przecież w okresie letnim i tu przeważają niebagatelne kolejki. Poszerzmy szlak, wyłóżmy go kostką brukową, wszak jak napisał onegdaj jeden z małopolskich endeków „górale muszą w końcu zrozumieć, iż to co pozwala im, nieraz zresztą bardzo dobrze żyć, to właśnie liczni turyści, którzy jednak powoli zaczynają mieć dosyć sporów i kłótni i podświadomie coraz częściej zaczynają wybierać wizytę w Tatrach, tyle tylko, że od słowackiej strony”. W podobnym tonie notabene uderza więcej dziennikarzy i publicystów, również tych mainstreamowych. Tak, wszystko na sprzedaż, dla Cepra i pieniędzy…
Tożsamość zwana regionalną kulturą
Dzianisz, wieś podhalańska położona w Powiecie tatrzańskim, w Gminie Kościelisko. Tu notabene również jakiś czas temu padł pomysł dotyczący budowy czteropasmowej trasy szybkiego ruchu. Górale powiedzieli jednak temu „dość”! Opowiedzieli się za tradycją, kulturowym wypasem owiec.
Po zimowej przerwie co roku na hale ponownie wracają owce. Bacowie wypasają je na tzw. przepaskach, na polanach położonych poza granicami Tatrzańskiego Parku Narodowego. Przyprowadzą na tatrzańskie polany około 1200 owiec, ale muszą zachować pewne zasady. Jednym z warunków jest hodowla miejscowej rasy owiec górskich i krów rasy czerwonej polskiej.
Dobytku mają pilnować owczarki podhalańskie. W użyciu powinien być sprzęt tradycyjny, m.in. gielety, puciery, obońki, putnie, ferule. Bacowie i juhasi powinni przestrzegać tradycyjnych obrzędów pasterskich, posługiwać się gwarą i nosić odzienia góralskie. W czasie wypasu zabytkowe szałasy znajdują się pod opieką bacy. Kulturowy wypas owiec odbywa się na powierzchni około 140 hektarów.
Dzianisz to jedna z tych podhalańskich wiosek, które zachowały dawny charakter tegoż regionu. Ludzie żyją tu skromnie, jednak od pokoleń tak samo i nie chcą tego zmieniać – czy mamy prawo im tego zabronić? W imię czego – wygody, lenistwa, poprawności politycznej?
Rozwiązanie – rozsądek i prawo własności
„Zakopianka”, niewątpliwie jej rozbudowa oraz modernizacyja jest potrzebna i to oczywiście nie podlega żadnej dyskusyji. Wątpliwość budzi fakt, czy ów pas drogi szybkiego ruchu faktycznie musi sięgać, aż samych bram Skalnego Podhala. Nikt nie zwraca uwagi na ewentualne wąskie gardło w samym Zakopanem, mieście, które nie jest w stanie przyjąć jednocześnie tyle samochodów na raz. Wypada się tu nam zastanowić, czy czteropasmowa „zakopianka” nie spełniałaby pokładanych w niej nadziei obejmując swoim zasięgiem – od strony Krakowa – Chabówkę, a już maksymalnie Nowy Targ, gdzie z racji przebiegu planowanej drogi sprzeciw ludności góralskiej jest znacznie mniejszy niż w okolicach Zakopanego.
Przyjrzyjmy się tu samej „zakopiance”, a bliżej jej wylotowi – odcinek Chabówka-Rabka. Krakowski Oddział Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad zaleca dwa objazdy. Pierwszy – drogą krajową nr 7 z Rabki Zaborni do Jabłonki i Czarnego Dunajca, a stamtąd drogą wojewódzką nr 958 do Nowego Targu lub bezpośrednio do Zakopanego. Drugi – z Chabówki drogą wojewódzką nr 957 do Czarnego Dunajca, a następnie drogą wojewódzką nr 958 do Nowego Targu lub Zakopanego. Pierwsza pętla ma 49, a druga 35 km. Przy zatamowaniu ruchu należy również pamiętać o odcinku Lubień dr. nr. 968 – dr nr 28 Mszana Dolna – Zabrzeż dr nr 968 – Krościenko n/Dunajcem dr nr 969 – Nowy Targ. Kierowcy, zwłaszcza z Podhala, korzystają ze znacznie krótszego wariantu – z Chabówki przez Rabę Wyżną i Sieniawę do Klikuszowej. Ten objazd ma niewiele ponad 20 km i jest tylko nieznacznie dłuższy od normalnej trasy.
Czyli inne możliwości jednak są. Wszak wystarczy odpowiednie oznakowanie i renowacyja pobocznych, alternatywnych objazdowych dróg. A co najważniejsze godność ludzka, prawo własności, tradycja nie będą tu miały żadnego uszczerbku. Każdy rozwiązany problem, jakiekolwiek wprowadzone usprawnienie muszą stać się tutaj od razu warunkiem wstępnym, kryterium normalności, minimalnym standardem. Brak zarysowanej choćby w przybliżeniu perspektywy powoduje, że nigdy nie wiadomo, w którym miejscu należałoby się wreszcie zatrzymać.
Norbert Wasik – urodzony w 1976 r. w Zakopanem. Absolwent Kolegium Jagiellońskiego - Toruńskiej Szkoły Wyższej. Manager związany z sektorem FMCG. Dumny mąż i ojciec. Publicysta, działacz społeczny i narodowo-radykalny. Biegacz amator i fan długich dystansów, pasjonat historii, gór, górali i góralszczyzny. Idealista, romantyk i pragmatyk w jednej osobie, entuzjasta innowacji i nowych technologii.
Maksymilian Ratajski - Futra? Tylko na zwierzętach!
Jarosław Kaczyński zapowiedział zakaz hodowli zwierząt na futra. Spotkało się to z histeryczną reakcją środowisk okołokonfederackich, które od dawna próbują narzucić narrację jakoby fermy futrzarskie stanowiły bardzo istotny element polskiej gospodarki (słuchając Roberta Winnickiego można by pomyśleć, że Polska futrami stoi), niemalże gwarantując naszą niepodległość. Do tego przeciwników tego barbarzyńskiego procederu przedstawiają jako „lewaków” i „ekoterrorystów”, to bardzo ciekawe, zważywszy na fakt ilu nacjonalistów głośno opowiada się za likwidacją ferm. Postaram się odnieść do głównych argumentów zwolenników produkowania w Polsce futer dla żon rosyjskich oligarchów, a także przybliżyć powody dla których tego typu biznes powinien zostać zakazany.
Przeciwnicy futrzarstwa zwykli rozpoczynać dyskusję od przedstawienia okrucieństwa wobec zwierząt, do tego oczywiście dojdziemy, ale zacznijmy od wpływu ferm na sąsiedztwo. Generują one niewyobrażalny wręcz fetor, który jest nie do wytrzymania dla okolicznych mieszkańców, znacznie obniżając jakość ich życia. Ceny działek na wsi dotkniętej taką „przedsiębiorczością” lecą na łeb na szyję, nikt nie chce mieszkać przy smrodzie, którego nie da się wytrzymać. Kolejnym uciążliwym dla mieszkańców skutkiem działalności ferm jest plaga much. Utrudnia to także prowadzenie jakiejkolwiek działalności gospodarczej – pracownicy nie będą w stanie efektywnie pracować w takich warunkach, co więcej mało kto będzie chciał podjąć pracę w takiej okolicy, jeżeli nie będzie do tego zmuszony. Ferma futerkowa nie tylko utrudnia normalne życie, ale oznacza ekonomiczna katastrofę dla swoich sąsiadów. Nawet osoby niechętne ochronie praw zwierząt powinny być przeciwko futrzarstwu – ze względu na jego katastrofalne skutki dla okolicy.
Ale ok, szukajmy dalej tego wielce istotnego „interesu narodowego” w branży futerkowej. Mimo, że obrońcy futrzarstwa to w znakomitej większości skrajni liberałowie gospodarczy, często wysuwają argument o ochronie miejsc pracy. Miło słyszeć solidarystyczne argumenty z ust (czy raczej klawiatur) ludzi, których bym o taką retorykę nie podejrzewał. Może rzeczywiście fermy zapewniają pracę setkom tysięcy Polaków? No nie, tu również konfederacka retoryka niewiele ma wspólnego z prawdą. Zatrudnienie na fermach jest znikome, szacuje się je na około 3-4 tysiące osób, w całej branży 13. Ciężko więc mówić, że likwidacja tego barbarzyńskiego procederu wpłynie na rynek pracy, tym bardziej, że to futrzarze hamują rozwój okolicy. Należy przy tym pamiętać, że bardzo duży odsetek pracowników ferm stanowią imigranci, głównie z Ukrainy, warto o tym przypomnieć narodowcom z Konfederacji, którzy (bardzo zresztą słusznie) opowiadają się przeciwko imigracji zarobkowej.
Mówią, że jesteśmy potentatem na rynku – no cóż – i tak i nie. Produkujemy jedynie surowiec, który stanowi średnio 12,5% wartości gotowego futra, w przypadku tych z górnej półki zaledwie 5%. W 2016 futra stanowiły 0,16% polskiego eksportu, dość mało jak na strategiczną branżę, liczbowo wyglądało to jednak imponująco 1,3 mld zł działa na wyobraźnię, co wykorzystywali futrzarscy propagandyści. Z roku na rok rynek się jednak kurczy – w 2019 było to zaledwie 838 milionów. Rynek wewnętrzny na szczęście nie istnieje. Obrońcy „patriotycznego przemysłu futrzarskiego” starają się nie dostrzegać, że w Polsce wykonuje się wyłącznie brudną robotę, a prawdziwe pieniądze zarabia kapitał duński, rosyjski czy chiński. Rodzimym skórowcom pozostają jedynie ochłapy.
„Nawet jeżeli zakażemy hodowli zwierząt na futra, to produkcja przeniesie się do Chin lub Rosji.” W domyśle – inni będą zarabiali. Na to nie mamy wpływu, ale spójrzmy, jak bezduszny jest to argument. Zakażemy aborcji, to zarobią Czesi! A eutanazja? Kokaina? Ubój rytualny (do tej kwestii jeszcze w tym tekście wrócę)? Składowanie odpadów z całej Europy? Jeżeli coś jest złe, to jest złe. Nieważne, że przynosi pieniądze, które w ten sposób zarobi ktoś inny. Tak się składa, że istnieje coś takiego jak moralność, a pieniądze, wbrew temu co mówią liberałowie, potrafią śmierdzieć.
Arcykomiczne jest zrównywanie ferm futerkowych z jedzeniem mięsa. „Skoro jesteś przeciwko futrom, to mam nadzieję, że jesteś weganinem, w przeciwnym wypadku jesteś hipokrytą”. No nie, to tak nie działa. Jestem mięsożercą. W tekście „Czy ekologia jest lewacka?”, opublikowanym w 57-mym numerze Szturmu dość szeroko omawiałem tę kwestię. „Czy wobec tego, że jem mięso mam prawo domagać się zakazu hodowli zwierząt na futra, chowu klatkowego, uboju rytualnego? Opowiadać się za radykalną walką ze smogiem, ochroną przyrody? Czy raczej jestem hipokrytą, co z chęcią zarzucą mi obie strony konfliktu? Człowiek naturalnie jest przystosowany do pokarmów pochodzenia zarówno zwierzęcego jak i roślinnego, owszem może się bez tego pierwszego obyć i doskonale rozumiem wegetarian i wegan, których coraz więcej jest wśród nacjonalistów, jednak sam się mięsa nie wyrzeknę. Przede wszystkim dlatego, że zbyt bardzo je lubię, mam też grupę krwi zero, a mój organizm potrzebuje dużych ilości białka, które najłatwiej dostarczyć za pomocą tatara, steku, czy tuńczyka. Mogę tymczasowo odstawiać mięso, ale na dłuższą metę pozostanę mięsożercą. Natomiast nie czyni mnie to ślepym na krzywdę zwierząt. Będę je jadł, ale pozyskiwanie pożywienie to nie znęcanie się. Ubój rytualny, psy na skandalicznie krótkich łańcuchach, futrzarstwo, chów klatkowy, topienie szczeniąt czy wywożenie psów do lasu i przywiązywanie ich do drzew to barbarzyństwo. Kiedy słyszę jak czołowi prawicowi publicyści twierdzą, że walka o prawa zwierząt prowadzi do legalizacji aborcji, a przepisy dotyczące kar za znęcanie się nad zwierzętami czy wielkości kojca dla psa to „komunizm” cieszę się, że za prawicowca nie uważam się od 2012 roku. Jestem katolikiem i chciałbym prawicy przypomnieć, że pierwszym wybitnym obrońcą przyrody nie był żaden lewak od aborcji tylko jeden z najważniejszych świętych – Franciszek z Asyżu.”
To prawda, że weganizm zyskuje w Polsce coraz większą popularność, także wśród nacjonalistów, nie widzę jednak w tym nic złego, wręcz przeciwnie. Odróżniajmy jednak poważną potrzebę, wręcz konieczność dla większości z nas, od zachcianek bogatych Chinek czy Rosjanek.
Zdarzają się ucieczki norek z ferm, co jest bardzo groźne dla ekosystemu. Norka amerykańska, jak sama nazwa wskazuje, jest w Europie gatunkiem obcym, cechującym się wyjątkową inwazyjnością. Pierwsze hodowle tego gatunku pojawiły się w Polsce w 1953 roku, bardzo szybko pojawiły się dzikie populacje pochodzące od uciekinierów, obecnie norka amerykańska jest w Polsce gatunkiem pospolitym, o zgubnym wpływie na populacje rodzimych gatunków ptaków (zwłaszcza perkozów, kaczek, gęsi i łysek), a także ssaków (w tym także piżmaka, który również pojawił się w Europie z powodu futrzarstwa). Obecnie krytycznie zagrożona norka europejska wyginęła w Polsce jeszcze przed wojną (po raz ostatni widziana na Warmii w 1926 roku), jednak na terenach byłego ZSRR musiała ustąpić miejsca dalekiej krewniaczce zza oceanu.
Celowo aspekt cierpienia zwierząt omawiam na końcu, nie dlatego, żeby było najmniej ważne – wiem po prostu, że dla zwolenników futrzarstwa jest to argument „lewacki”, którego w ogóle nie biorą pod uwagę. Wszak nie tak dawno w prawicowych mediach można było usłyszeć, że restrykcje dotyczące długości łańcucha dla psa są „komunizmem”. Przyjrzyjmy się jednak jak wygląda los zwierząt hodowanych na futra dla żon rosyjskich oligarchów. Ponownie sięgnę do wspomnianego już wcześniej artykułu - „...barbarzyńskie okrucieństwo wobec zwierząt – ciasne brudne klatki, nawet nakręcony przez przedstawicieli tego biznesu filmik propagandowy pokazywał zatrważający obraz syfu jaki tam panował, ciasnoty w jakiej żyją zwierzęta, ich fatalnego stanu (wystarczyło spojrzeć na oberwane uszy czy jak wyglądały oczy i pyski, a to przecież była wzorcowa ferma, specjalnie przygotowana do iście gebbelsowskiej propagandy!). Strach pomyśleć jak to wygląda zazwyczaj.”
Temat futer stał się znów nośny po filmie „Krwawy biznes futerkowców” Janusza Schwertnera. Ukraiński współpracownik Otwartych klatek Żenia zatrudnił się na największej polskiej fermie – w Góreczkach, należącej do Wojciecha Wójcika, brata Szczepana, będącego nie tylko potentatem w branży, ale także jej medialnym rzecznikiem, który nie szczędzi pieniędzy, aby ukazać się jako męczennika w obronie krajowego rolnictwa. Ujęcia z ukrytej kamery pokazują los zwierząt hodowanych dla zaspokojenia próżności żon rosyjskich i chińskich milionerów. Widzimy zwierzęta, które zjadają siebie nawzajem, z powyżeranymi wnętrznościami, odgryzionymi uszami (niektóre po prostu oskalpowane), ciasne, brudne klatki. Zwierzęta wodne, które nigdy nie widzą wody! To wszystko w rzekomo „wzorcowym gospodarstwie rolnym”, gdzie „zwierzęta mają lepiej niż ludzie”! Film trwa niecałe pół godziny, jest jednak naprawdę mocny i zdecydowanie polecam jego obejrzenie, pokazuje w jakich warunkach żyją zwierzęta hodowane na futra, zdecydowanie nie są to „wysokie standardy”, o jakich mówią rzecznicy tego procederu.
Konfederaci bronią także uboju rytualnego, jako „wielce istotnego dla polskiego rolnictwa”, wydawać by się mogło, że chociaż w tej kwestii zachowają się przyzwoicie, w końcu nie darzą zbytnią sympatią państwa położonego w Palestynie, podobnie zresztą jak muzułmanów. Niestety – umiłowanie „wolnego rynku” i przedkładanie zysku ponad etykę i moralność okazało się silniejsze. Jak wygląda ubój rytualny? Polega on na podrzynaniu zwierzętom gardeł w taki sposób, żeby się wykrwawiły, wszystko dzieje się oczywiście bez znieczulenia. Jest to wyjątkowe barbarzyństwo, którego w żaden sposób nie możemy w Polsce usprawiedliwiać kulturowo, żyjemy w kręgu kultury chrześcijańskiej, europejskiej, i doskonale wiemy, że zwierzęta można zabijać w sposób cywilizowany, tak, aby nie zadawać im niepotrzebnych cierpień. Kilka lat temu ubój rytualny został w Polsce ocalony przez... Trybunał Konstytucyjny, który uznał jego zakaz za godzący w swobodę wyznaniową. Nic jednak nie usprawiedliwia eksportu mięsa koszernego lub halal za granicę. Skoro w innych krajach istnieje zapotrzebowanie na tego typu produkty, to nie znaczy, że Polska musi być ich dostarczycielem.
Rolnictwo jest bardzo ważną gałęzią gospodarki, tym bardziej nie należy dbałości o jego interesy kojarzyć z dręczeniem zwierząt. Miast popierać okrucieństwo w imię zaspokojenia próżności bogatych mieszkanek Rosji i Chin, czy eksportu mięsa do Izraela, warto promować rolnictwo ekologiczne, które nie tylko jest cywilizowane (czego nie można powiedzieć o futrzarstwie), ale także gwarantuje wysokiej jakości produkty, zarówno pod względem smakowym, jak i dla zdrowia konsumentów.
Rzadko zgadzam się z Jarosławem Kaczyńskim, jednak mówiąc o „sojuszu wszystkich dobrych ludzi” miał rację. Tu nie chodzi o spór ideologiczny między prawicą a lewicą! Sprzeciw wobec futrzarstwa to nie „ideologia nowej lewicy”, a zwyczajna empatia! Tak samo jak oburzenie każdego normalnego człowieka budzi topienie szczeniąt, przywiązywanie psów w lesie, czy ich maltretowanie. Za to wyjątkowo obrzydliwą manipulacją, i nazwijmy to wprost, skurwysyństwem jest mieszanie do tego aborcji. Tak! Głośno mówię, że aborcja jest morderstwem i powinna zostać całkowicie zakazana. I sprzeciwiam się futrzarstwu. Naprawdę wiele osób, które mają na swoim koncie sporo działań pro-life i jednocześnie angażują się w szeroko pojętą działalność ekologiczną. Co ma wspólnego jedno z drugim? Tymczasem konfederaci jednym z fundamentów obrony branży futerkowej uczynili fakt, że PiS nie zrobił niczego, aby powstrzymać w Polsce aborcję. Dlaczego więc życie zwierząt ma być ważniejsze od życia dzieci? Aż przypomniał mi się pewien szurowski raper, autor wersów:
„Niebawem zaczną wszczepiać chip RFID
To nie chodzi o wygody, będziesz na smyczy jak pies
Rząd uchwalił ustawę o przymusie szczepień
To oznacza że wstrzykną Ci wszystko, co będą chcieli
Nie szczep się! To co jesz, to w większości GMO
Modyfikowanie ludzi żywnością, szczur ma dość!”
Ów popularny w pewnych kręgach artysta nagrał filmik, w którym sprzeciwiał się bronieniu przez ludzi dzików, w momencie kiedy PiS forsował olbrzymi odstrzał, któremu miały podlegać także lochy prośne. Wielce oburzony muzyk wygłosił tyradę, którą można streścić następująco - „brońmy dzików? Co roku tysiąc dzieci jest zabijanych w Polsce przez aborcję!” No cóż, wszyscy wiemy, że na PiS w sprawie ochrony życia poczętego liczyć nie można, pokazali to już w czasie pierwszych swoich rządów. Natomiast nie oznacza to, że z tego powodu należy krytykować wszystkie słuszne działania partii Jarosława Kaczyńskiego (a trochę ich jest na przykład 500+ czy minimalna stawka godzinowa i dwie dodatkowe emerytury w ciągu roku, liberałom przypominam, że emerytury otrzymują ludzie, którzy całe życie pracowali i płacili składki). Posłużę się prostą analogią, aby ukazać bezsens konfederacko-futrzarskiej argumentacji. „Nie zlikwidowano problemu pijanych kierowców! Dlaczego więc chcą wymagać posiadania sprawnych hamulców i przestrzegania ograniczeń prędkości! Skoro po drogach dalej jeżdżą pijani kierowcy?!” Brzmi absurdalnie? No właśnie! Miłośnicy futerek taką argumentacją nie bronią „uciśnionego polskiego rolnika”, oni wyświadczają niedźwiedzią przysługę wszystkim obrońcom Życia! Dają najlepszy prezent czarnemu protestowi! Pokazują całej Polsce, że „przeciwko aborcji są zwyrole, którzy czerpią chorą przyjemność z cierpienia zwierzątek! Gratuluję, w następnej kadencji na pewno zostanie to wykorzystane do liberalizacji ustawy aborcyjnej. Skoro musicie już bronić ferm futerkowych, chociaż naprawdę nie rozumiem po co, to przynajmniej nie dostarczajcie ciężkiej artylerii zwolennikom aborcji. To, że ekologia i obrona praw zwierząt jest modna wśród „lewaków”? Kojarzy się z nimi, ale to dlatego, że prawica, w imię szurostwa i dogmatów o „wolnym rynku”, opowiada o „globalnym ocipieniu”, nie reaguje na cierpienie zwierząt i zdaje się nie dostrzegać katastrofy ekologicznej spowodowanej bezmyślnym gospodarowaniem zasobami Natury.
Ochrona przyrody nie jest wbrew myśleniu części prawicy lewackim wymysłem. Ochronę bobra wprowadził już Bolesław Chrobry, od czasów jagiellońskich trwała, niestety przegrana, walka o ocalenie tura, która nie udała się, gdyż podjęto ją dopiero wtedy, kiedy istniała tylko jedna mała populacja, ostatecznie pokonana najpewniej przez przejęte od bydła domowego choroby. Jak widać od stuleci istniała pewna świadomość potrzeby ochrony niektórych gatunków. Prekursorem ekologii w Polsce był Jan Gwalbert Pawlikowski – człowiek wielce zasłużony dla nacjonalizmu, którego dorobek warto przybliżyć, ale to temat na osobny artykuł. Na marginesie dodam, że był on patronem roku 2019 w Młodzieży Wszechpolskiej. Jaki to ma związek z futrami? Otóż bardzo często poparcie dla tego procederu wiąże się z negowaniem potrzeby ochrony środowiska jako „ekolewactwem”. Istnieje związek przyczynowo-skutkowy między brakiem świadomości ekologicznej, a obroną ferm.
Niedawno wystartował nowy portal na narodowej scenie – Nowy Ład, któremu bardzo kibicuję, pojawiło się tam już kilka ciekawych tekstów, jednak obrona czegoś tak obrzydliwego jak futrzarstwo, i to już na drugi dzień po premierze, bardzo źle wróży. Ponieważ znam osobiście dużą część jego redakcji, zresztą profutrzarski tekst na ich łamach jest jednym z powodów, dla których powstał ten artykuł, pozwolę sobie zaapelować do kolegów z NŁ – Nie idźcie tą drogą! Naprawdę nie ma sensu bronić branży barbarzyńskiej, której nikt poza garstką konfederatów nie szanuje, której wspieranie jest nie tylko wątpliwe moralnie (delikatnie mówiąc), ale także nie przysporzy Wam sympatyków. Ludzie naprawdę uwrażliwili się na krzywdę zwierząt i patrzenie na nią nie sprawia nikomu normalnemu przyjemności, wręcz przeciwnie, budzi obrzydzenie. Co więcej, branża futrzarska skazana jest na wymarcie – przytaczałem tutaj dane liczbowe, jak bardzo skurczyły się jej dochody. Na całym świecie ludzie rezygnują z futer, wkrótce również zamożne Chinki i Rosjanki nie będą chciały odstawać od swoich koleżanek z Zachodu. Często słyszymy od konfederatów, że „są za zakazem futer, ale to wtedy, kiedy Polak będzie ostatnim producentem”. No cóż, naprawdę nie rozumiem, po co być tym, który gasi światło, ostatnim rezerwatem barbarzyństwa. Zresztą, te marne grosze spowodują olbrzymie straty wizerunkowe – Polska będzie jawiła się jako jedyne państwo, pozwalające na proceder, który cały świat dawno porzucił jako barbarzyński. Wbrew pozorom warto dbać o swój wizerunek w świecie.
Naturalne futra są piękne, ale na zwierzętach.
Maksymilian Ratajski
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/krwawy-biznes-futerkowcow-film-janusza-schwertnera/
https://nowyobywatel.pl/2011/01/27/spoleczna-organizacja-ochrony-przyrody/
https://nowyobywatel.pl/2013/07/26/z-polska-zrosniety-w-stulecie-kultury-a-natury/
https://narodowcy.net/mlodziez-wszechpolska-wybrala-patrona-2019-roku/
Jarosław Ostrogniew - Po naszej własnej stronie. Nacjonaliści wobec konfliktów politycznych
Jednym z gorących tematów politycznych ostatnich dni jest sytuacja na Białorusi i otwarty bunt większości społeczeństwa przeciw establishmentowi – z reguły przedstawiany w mediach jako konflikt między siłami opozycji (na czele której, właściwie z przypadku, stoi Switłana Cichanouska) a siłami rządowymi (na czele których, z pewnością, stoi Aleksandr Łukaszenka). W naszym nacjonalistycznym środowisku – zarówno w Polsce jak i w pozostałych krajach europejskich – toczy się dyskusja o to, po czyjej właściwie stronie powinni stanąć w tym konflikcie nacjonaliści.
Kwestia opowiedzenia się po którejś ze stron konfliktu pojawiała się już przedtem podczas konfliktu na Ukrainie (najpierw podczas Majdanu, a potem podczas wojny domowej) i jeszcze wcześniej podczas wojen w byłej Jugosławii. Kwestia to pojawia się również w odniesieniu do konfliktów w krajach nieeuropejskich, na przykład podczas buntu w Hong Kongu czy próby zamachu stanu w Turcji. Dotyczy ona również oceny polskiej historii: po czyjej stronie powinni opowiedzieć się nacjonaliści podczas rewolucji Solidarności. Kwestia opowiedzenia się nacjonalistów po którejś ze stron będzie powtarzać się zawsze, gdy w jakimkolwiek kraju wystąpi poważny konflikt wewnętrzny, albo gdy pomiędzy co najmniej dwoma krajami wystąpi konflikt zewnętrzny.
Każdą sytuację można przeanalizować na tysiąc sposobów, skupić się na wszystkich najdrobniejszych szczegółach, wykazać wyjątkowość tej konkretnej sytuacji – jednak uważam, że z perspektywy nacjonalistycznej odpowiedź zawsze będzie ta sama: musimy stanąć po naszej własnej stronie. W niniejszym eseju wyjaśnię, co przez to rozumiem i jak należy stosować tę zasadę w praktyce.
Amerykański publicysta Michael J. Polignano stworzył jedną z najciekawszych idei amerykańskiego białego nacjonalizmu: stawania po swojej własnej stronie („taking our own side”) w konfliktach etnicznych. Według niego biali są z natury nastawieni o wiele bardziej indywidualistycznie niż inne grupy etniczne, a kapitalizm i liberalizm wykorzystują ten fakt i nakręcają ten indywidualizm do ekstremum. Następstwem jest to, że w sytuacji konfliktu etnicznego biali próbują sympatyzować z innymi grupami, czy po prostu myśleć tylko o sobie jako o jednostce – nie potrafią zrozumieć, że z racji urodzenia są częścią określonej grupy etnicznej i ich indywidualne życie jest bezpośrednio powiązane z przetrwaniem tej właśnie grupy. Michael J. Polignano wzywa białych do zmiany swojego nastawienia – do stawania zawsze po swojej własnej stronie (czyli po stronie białych) w konfliktach etnicznych, które z każdym kolejnym rokiem, zwłaszcza w krajach wieloetnicznych, są coraz częstsze i coraz ostrzejsze.
O ile zasada stawania po stronie swojej własnej grupy etnicznej w sytuacji konfliktu jest dość jasna i trudno się z nią nie zgodzić, to sytuacja robi się o wiele bardziej skomplikowana, gdy mówimy o konfliktach w ramach jednej grupy etnicznej, czy jednego i jednolitego narodu (jak w przypadku Białorusi), gdy konflikt ma wymiar przede wszystkim polityczny. W sytuacji konfliktu wewnętrznego – po czyjej stronie powinni stanąć nacjonaliści?
Aby odpowiedzieć na to główne pytanie, musimy najpierw odpowiedź sobie na cztery szczegółowe pytania:
1. czego dla swojego narodu chcą obie strony konfliktu?
2. czego dla swojego narodu chcą nacjonaliści?
3. jaka jest sytuacja nacjonalistów w danym kraju?
4. co nacjonaliści mogą osiągnąć stając po którejś ze stron konfliktu?
Zatem, czego dla swojego narodu chcą obie strony konfliktu? Spróbujmy odnieść się tutaj do ostatnich dwóch bliskich nam czasowo i geograficznie konfliktów, a więc ukraińskiego i białoruskiego. Podczas obydwu tych konfliktów nacjonaliści zarówno w Polsce jak i w innych krajach przedyskutowywali sytuację na wszystkie możliwe sposoby. Przeciwnicy „rewolucji” zarzucali jej, że dąży ona do skierowania swojego kraju na drogę zachodniego globalizmu, do oddania swojego narodu w ekonomiczne jarzmo międzynarodowych korporacji i kulturowe jarzmo antybiałego liberalizmu, do stworzenia wieloetnicznego społeczeństwa na wzór liberalnych demokracji, które oznacza zagładę dla kolejnego białego narodu. Z kolei przeciwnicy „ancien regime” zarzucali mu, że dąży on do utrzymania swojego kraju na drodze hybrydy postsowietyzmu i globalizmu, do utrzymania swojego narodu w ekonomicznym jarzmie postkomunistycznych oligarchów i w kulturowym jarzmie niekoniecznie białych postkomunistów, do stworzenia wieloetnicznego społeczeństwa na wzór rosyjski, które oznacza zagładę dla kolejnego białego narodu. Problem polega na tym, że obie strony mają tutaj rację. Obydwie strony konfliktu (a przynajmniej ich główni przedstawiciele) są antynarodowe i mają złe intencje. Jednak w tym momencie nie można popadać w pesymizm i nihilizm, tylko odpowiedzieć na kolejne pytania tej krótkiej analizy.
A więc, czego chcą dla swojego narodu nacjonaliści? Obecnie wszyscy prawdziwi nacjonaliści chcą, aby każdy naród posiadał swoje państwo, w którym będzie mógł żyć w dobrobycie i które będzie dbało o jego interesy ekonomiczne i w którym hegemonii kulturowej nie będą już sprawować wrogie wszystkim białym narodom grupy. Od razu jasne staje się, że cele nacjonalistów są przeciwstawne celom liberałów i postkomunistów. Jednak - wbrew pozorom – wielu ludzi popiera te same cele, a przynajmniej część z nich. Popierają oni siły czy to opozycyjne czy to establishmentowe, ponieważ są fałszywie przekonani, że to one chcą i mogą zrealizować właśnie te właściwe cele.
Trzecie pytanie brzmi, jaka jest sytuacja nacjonalistów w danym kraju? W niektórych krajach nacjonaliści stanowią małą, ale realną siłę polityczną - ten odsetek, który może przesądzić o wyniku wyborów, w innych stanowią realną siłę jedynie lokalnie na wybranych obszarach, w innych jeszcze są w całkowitej rozsypce organizacyjnej. Tak to wygląda na poziomie politycznym. Jednak na poziomie metapolitycznym we wszystkich krajach nacjonaliści mają pewną przewagę – otóż stoimy po stronie prawdy. Nasz światopogląd jest zbudowany na faktach, o których establishment i fałszywa opozycja nie chcą mówić – jak chociażby realne różnice między grupami etnicznymi czy realne skutki imigracji. Co więcej, nacjonalizm stanowi realną alternatywę wobec globalizmu i właśnie dlatego jest najbardziej zwalczaną przez establishment ideą.
Teraz dochodzimy do ostatniego pytania: co nacjonaliści mogą osiągnąć stając po którejś ze stron konfliktu? Tutaj dochodzimy już do kwestii czysto partykularnej i opartej na zimnej kalkulacji strat i zysków polityki. Jasnym jest, że reżimy oligarchiczne i postkomunistyczne wyczerpały już swoje możliwości. Sytuacja narodów i nacjonalistów żyjących w takich państwach nie będzie już lepsza, a – delikatnie rzecz ujmując – nie jest ona zbyt dobra. Postkomuniści i oligarchowie nie staną się nagle pronarodowi. Jedyną szansą na zmianę sytuacji (inną niż obalenie systemu) jest ewentualna reforma dokonana przez sam establishment, to znaczy obalenie głównego „lidera systemu” przez jakiegoś mniejszego gracza i przejęcie władzy przez kogoś z drugiego szeregu. Ktoś taki być może zdecyduje się na oparcie swojej władzy na jakiejś formie narodowego populizmu, co oczywiście byłoby krokiem w dobrą stronę. Jednak taki scenariusz dotychczas nie został zrealizowany w żadnym europejskim kraju. Taki „systemowy reformator” najprawdopodobniej dążyłby do porozumienia z zachodem i stworzenia jakiejś formy mieszanej postkomunistycznej oligarchii z liberalnym globalizmem. Właściwie jedynym krajem, gdzie taki scenariusz został zrealizowany jest Mjanma (Birma), gdzie człowiek wojskowej junty Thein Sein przeprowadził demokratyczne reformy, porozumiał się z opozycją pod przywództwem Aung San Suu Kyi, jednak otwarcie na zachód w polityce zewnętrznej połączył z oparciem się na birmańskim populizmie i buddyzmie w polityce wewnętrznej. (Warto podkreślić, że było to możliwe również dzięki temu, że birmańska opozycja okazała się o wiele mniej liberalna w kwestiach etnicznych i religijnych, niż sobie to wyobrażano na zachodzie).
Jednak w przypadku krajów europejskich nie widać szans na narodowy zwrot oligarchicznych i postkomunistycznych systemów. Jednocześnie widać wyraźnie, że systemy te w bardzo szybkim czasie tracą poparcie społeczeństwa, a większość ich przeciwników (w odróżnieniu od politykierów pchających się na przywódców rewolucji) nie robi tego pod tęczowymi czy unijnymi flagami, a pod flagami narodowymi. (Oczywiście wielu przeciwników establishmentu popiera integrację z UE, jednak nie robi tego z powodów ideologicznych, tylko dlatego że tak jak kiedyś Polacy czy Słowacy uważają, że dołączenie do UE oznacza wzmocnienie gospodarki narodowej czy poprawę warunków życia). W sytuacji realnego i masowego sprzeciwu wobec establishmentu jasne jest, że ten system musi prędzej czy później upaść. Stając po stronie upadających polityków, nacjonaliści stają po stronie znienawidzonej przez większość społeczeństwa kliki i część tej nienawiści spadnie również na nich. Popierając upadający system, nacjonaliści nie mogą nic zyskać, za to wiele mogą stracić.
W przypadku sił opozycyjnych sytuacja nie jest taka jasna. Jak już ustaliliśmy, stałym motywem jest to, że masy popierające zmianę wykazują w większości sympatie narodowe i populistyczne, natomiast politycy pchający się na przywódców z reguły są bezideowymi globalistami. W takiej sytuacji nacjonaliści mają sporo do zyskania – poprzez poparcie i aktywny udział w rewolucji, mogą spróbować skierować zmiany polityczne w swoim kraju na właściwe tory. Oczywiście jest to tym bardziej prawdopodobne, im w danym kraju liczniejsi i lepiej zorganizowani są nacjonaliści. Wydarzenia na Ukrainie pokazały, że o zmianach chętnie krzyczą wszyscy i wszyscy chętnie chodzą na demonstracje – jednak gdy rzeczywiście trzeba sobie ubrudzić ręce walcząc najpierw z wrogiem wewnętrznym, a potem zewnętrznym podczas wojny, to nacjonaliści stoją w pierwszym szeregu. Nacjonalistom na Ukrainie nie udało się przejąć władzy, a ich wyniki w wyborach parlamentarnych są dużo poniżej oczekiwań, jednak zdołali zbudować sobie sporą bazę społeczną poprzez stworzenie licznych centrów nacjonalistycznej kontrkultury, czy rzeczywiste wniknięcie w struktury państwa, a także zyskać szacunek części społeczeństwa poprzez wykazanie się determinacją i odwagą w chwili próby. Wpłynęło to dobrze również na sam ukraiński nacjonalizm, który z dosyć oldskulowego i szowinistycznego ruchu dosłownie w ciągu roku zmienił się w jeden z najbardziej nowoczesnych i otwartych na współpracę ruchów nacjonalistycznych w Europie. Zatem, popierając siły rewolucyjne, nacjonaliści mogą coś stracić – ale mogą też dużo zyskać. Właściwie wszystkie masowe ruchy antysystemowe są momentem, w którym nacjonaliści mogą zrobić ogromny postęp, o ile są wystarczająco liczni i dobrze zorganizowani.
Podsumowując te krótkie rozważania, odpowiedzmy na najważniejsze pytanie: po czyjej stronie powinni stanąć nacjonaliści w sytuacji konfliktu politycznego w swoim kraju? Czy po stronie antynarodowej postkomunistycznej oligarchii, czy raczej po stronie antynarodowej globalistycznej opozycji? Odpowiedź brzmi: po swojej własnej stronie – po stronie nacjonalizmu i po stronie swojego narodu. Jeśli są wystarczająco silni, powinni podjąć ryzyko i przyłączyć się do rewolucji, jednocześnie próbując skierować gniew społeczeństwa we właściwą stronę.
Pozostaje nam jeszcze jedno pytanie: po której stronie powinni stanąć nacjonaliści z innych krajów? Odpowiedź brzmi: po stronie nacjonalistów z kraju, w którym konflikt ma miejsce. Pamiętajmy o dwóch ważnych rzeczach: 1. prawdziwymi reprezentantami danego narodu nie są ich skompromitowane antyelity polityczne, tylko nacjonaliści; 2. prawdziwy obraz sytuacji w danym kraju znajdziemy nie w liberalnych mediach, a w relacjach i analizach tworzonych przez naszych towarzyszy – nacjonalistów. Zatem, konkretnie: kogo powinni poprzeć polscy nacjonaliści podczas obecnego kryzysu na Białorusi? Ani postkomunistów, ani globalistów, tylko białoruskich nacjonalistów, którzy najlepiej rozumieją sytuację swojego narodu. I tak jak mamy prawo oczekiwać, że w przypadku jakiegokolwiek poważnego konfliktu w Polsce, nacjonaliści z innych krajów spojrzą na sytuację naszymi oczami i udzielą nam pełnego poparcia, tak samo powinniśmy wymagać od siebie, żeby w przypadku kryzysów w innych krajach, spojrzeć na sytuację oczami nacjonalistów z tego kraju i udzielić im naszego pełnego poparcia.
Jarosław Ostrogniew
Witomysł Myduj - Archetyp Bogini Matki a matriarchat
„Wychowując potomstwo, kobieta wcześniej niż mężczyzna uczy się rozszerzać swoją miłująca opiekuńczość poza granice własnego „ja” na inną istotę, całą swą inwencję poświęcając ochronie i upiększaniu jej egzystencji. W tym sensie kobieta jest skarbnicą wszelkiej kultury, wszelkiej życzliwości, wszelkiej troski o żywych i wszelkiego żalu za dusze zmarłych.”
Bachofen „Myth, religion and Mother Right”
Dynamiczne przemiany społeczne na przełomie XX i XXI w. doprowadziły niewątpliwie do zachwiania wśród dzisiejszych nastolatków i młodych dorosłych ich tożsamości płciowej, socjobiologicznej roli płci oraz samych relacji damsko-męskich. W odpowiedzi na hydrę feminizmu wykluwa się ruch MGTOW/redpill, który mimo czujnych spostrzeżeń, nie daje rozsądnych rozwiązań, co więcej – może pogłębiać antagonizmy w zwichrowanych już relacjach i wzorcach. Niestety na naszym podwórku wciąż silnie promieniuje deprecjonująca rolę kobiet optyka judeochrześcijańska, dlatego też w niniejszym artykule chciałbym przyjrzeć się bliżej bóstwom tellurycznym, czyli takim, które są powiązane ze sferą Matki Ziemi- odpowiadającym temu archetypowi bóstwem w mitologii słowiańskiej jest Mokosz.
Autor początkowego cytatu w 1860r. w swoim opus magnum „Das Mutterrecht” zaryzykował na podstawie własnych badań starożytnych mitów bardzo odważne stwierdzenie jakoby pierwotne zalążki struktur społecznych opierały się zasadzie matriarchatu. Opierał to m.in. na podstawie neolitycznych figurek z wyraźnie zarysowanymi genitaliami żeńskimi oraz argumentując, iż początkowo nie występowało zjawisko monogamii i tylko po linii matki można było mieć pewność co do przynależności rodowej potomstwa (tzw. matrylinearny system pokrewieństwa). Pierwotnie dzieło zostało przemilczane, jednak z czasem było szeroko komentowane przez różne ze stron politycznego kompasu od Marksa po Evolę. Współcześni naukowcy, negują możliwość, aby dominacja społeczna kobiet istotnie miała miejsce w przyszłości, choć uważni badacze z łatwością dostrzegą, iż pierwiastek żeński odgrywał dawniej znacznie większą rolę w duchowości.
W swoim dziele Bachofen wyraźnie zestawiał ze sobą zasadę macierzyńską objawiająca się wolnością, równością i szczęściem oraz zasadę ojcowską. Ta ostatnia charakteryzowała się natomiast porządkiem, rozwagą i praworządnością. Ład hierarchiczny takiego układu ogniskował wokół postaci ojca, głowy rodziny, i syna pierworodnego, który mógł się czuć wyróżniony jako sukcesor jego majątku i pozycji w świecie. Tymczasem systemowi aksjologicznemu kultury matriarchalnej przyświeca zasada biernego podporządkowania się matce, naturze i ziemi jako elementom, którym przypada ośrodkowa rola. Wartość jest nadawana elementom naturalnym i biologicznym, to co duchowe, kulturalne i racjonalne, czyli „męskie” uznane jest za bezwartościowe. Podsumowując, wg Bachofena, matriarchalne prawo naturalne cechuje dominacja wartości instynktownych, opierających się na więzach krwi w kontrze do zabsolutyzowanego mieszczańskiego prawa patriarchalnego. Co ciekawe, matriarchat jakoby nie dopuszcza do rozumowego postrzegania winy i pokuty, promując „naturalną zasadę odwetu”. Ziszczenie powyższych prawideł upatruje w subiektywnej interpretacji Orestei Ajschylosa. W skrócie, Klitajmestra, dla swojego kochanka Egista, morduje swojego męża powracającego z wojny trojańskie Agamemnona. Ich syn Orestes postanawia pomścić to ojcobójstwo i morduje matkę. Za ten czyn Orestes prześladowany jest przez Erynie, czyli jedne z najstarszych żeńskich bóstw, które w tym wypadku reprezentują prawo matriarchatu, dla którego istnieje jedyna zbrodnia- pogwałcenia prawa krwi. Cierpi Orestes, ponieważ to on został z matki zrodzony, a wina niewiernej żonie zostaje odpuszczona, ponieważ nie była związana ze swoim mężem poprzez krew. Dopiero Apollo i zrodzona z głowy Zeusa Atena biorą pod opiekę syna Klitajmestry. Bachofen postrzega przegraną ginekokrację jako „królestwo miłości i związków krwi, w przeciwieństwie do męsko-apollińskiego królestwa świadomego i rozważnego działania”. Inne odwołanie do kultury antycznej można odnaleźć w twórczości Ericha Fromma, który literacki obraz porównania obu tych systemów, wraz z ich zaletami i wadami, upatruje w Antygonie Sofoklesa. Z jednej strony jest to Antygona, reprezentantka ludzkiego traktowania i miłości, natomiast Kreon to autorytarny przywódca, reprezentujący kult państwa i zasadę posłuszeństwa. [1]
„Kto chce zrozumieć mity, ten musi mieć głębokie poczucie potęgi przeszłości. Podobnie, kto chce zrozumieć rewolucje i rewolucjonistów, ten musi mieć głęboką świadomość przyszłości i jej potencjału” wzmiankuje Bachofen [2]. Dlatego też, aby lepiej zrozumieć wymienione wyżej analogie, warto zwrócić uwagę na rolę płci w kosmogonii w poszczególnych wierzeniach. Historia wyłonionej z chaosu Gai i zrodzonego z niej Uranosa powinna być czytelnikom znana, w związku z tym spróbuję dla odmiany zestawić babiloński enuma elisz („Poemat o stworzeniu Świata”) z tradycją starotestamentową.
Wspomniany epos rozpoczyna się panowaniem bogini-matki, personifikacji słonych wód oceanu. Jej wszechwładza zostaje zachwiana przez synów, którzy wyłaniają Marduka jako przywódcę, który będzie w stanie dorównać sile swojej matki. Nim dochodzi do konfrontacji zostaje jednak poddany specyficznej próbie. Przynoszą Mardukowi płaszcz, a ten ma mocą własnych ust sprawić aby on znikł, a potem znowu się pojawił. Udaje mu się to poprzez zaklęcie, samym słowem (sic!). Jaki sens ma ta próba? Wg Bachofena, jeśli męski Bóg ma dorównać żeńskiej bogini, musi posiadać jej specyficzną właściwość, a mianowicie moc stwarzania. Dopełnieniem jest natomiast wykorzystana wpierw męska moc niszczenia i przetwarzania. Mardukowi udaje się zniszczyć i stworzyć na nowo materialny przedmiot, jednak czyni to za pomocą słowa a nie łona. Następnie pokonuje w spektakularnej walce własną rodzicielkę i z jej ciała tworzy Niebo i Ziemię.
Stary Testament ma z drugiej strony zdecydowanie męski charakter w kontrze do rywalizujących z żydowskim monoteizmem bliskowschodnich wierzeń zawierających w swoich panteonach żeńskie bóstwa. Dlatego też, odmiennie, w biblijnej relacji, początki świata związane są ze zburzeniem pierwotnej harmonii między mężczyzną i kobietą, a także człowiekiem i naturą. W akcie stworzenia kluczową rolę odgrywa unoszący się nad wodą Duch i jego słowo „Niechaj stanie się światłość” [Rdz 1, 3]. Woda zachowuje swój pierwiastek twórczy jako zdrój nawilżający ziemię, jednak z prochu mężczyzna zostaje stworzony przez samego Boga [Rdz 2, 6-7]. Dochodzi również do rewolucyjnego wręcz stworzenia niewiasty z męskiego żebra [Rdz 2, 22], jako pomoc dla samotnego mężczyzny [Rdz 2, 20]. Żeński charakter tworzenia na skutek grzechu pierworodnego (zaznaczmy, że pierwsza kuszeniu ulega Ewa [Rdz 3, 6]) zostaje później dodatkowo ukarany trudem brzemienności i bólem rodzenia oraz podległości mężczyźnie [Rdz 3, 16]. Myśl talmudyczna zapowiada przywrócenie równowagi wraz z nadejściem Mesjasza- żydzi w Chrystusa nie uwierzyli, natomiast chrześcijanie odbudowy ładu upatrują dopiero w Apokalipsie i powtórnym przyjściu Syna Bożego, czyli poza życiem ziemskim. Dosadnie komentuje w swoim opus magnum Mirce Eliade wykorzenienie z duchowości żydowskiej pierwiastka ziemskiego, kobiecego: „Prorokom udało się w końcu usunąć naturę z każdego przejawu boskości. Całe sektory naturalnego świata: pagórki, kamienie, źródła, drzewa, niektóre płody ziemi, kwiaty – zostaną uznane za „nieczyste”, bowiem skalane kultem kanaanejskich bóstw płodności. Regionem „czystym” i świętym par excellence jest tylko pustynia, ponieważ tam Izrael pozostał wierny swemu Bogu.” [3]
Co ciekawe, solarnemu mężczyźnie (wspomniana w poprzednim akapicie światłość?) i lunarnej kobiecie dużo wywodów poświęcił znany w naszym środowisku baron Evola, który również z zainteresowaniem wertował pracę Bachofena. Mimo dostrzeżenia pewnych błędów rzeczowych, ceni intuicyjną syntezę tematu oraz „antyracjonalistyczną” metodą badawczą. Chwali również spostrzeżenia odnośnie ulotności historii, której pewne aspekty zostają zabrane bezpowrotnie poprzez nurt przemijającego czasu, jednak mogą promieniować poprzez mit i tradycję. Tak czy inaczej dostrzeżone przez Bachofena bieguny określa charakterystycznie, ujmując w pejoratywny niemęską stronę świata np. orgiastyczno-komunistyczny promiskuityzm w zestawieniu z arystokratyczną etyką zróżnicowania. Za ciosem sam zauważa pesymistycznie, że współczesny jemu zdegenerowany świat staje się coraz bardziej żeński, cytując wstęp niemieckiego myśliciela Alfreda Baumlera do dzieła Bachofena: „Dzisiejsze czasy noszą, w rzeczywistości, wszystkie cechy ery ginekokratycznej. W późnej, dekadenckiej cywilizacji powstają nowe świątynie Isis i Astarte, azjatyckich bogiń-matek, sławionych przez orgie i rozpustę, przez zdesperowane zatapianie się w zmysłowej rozkoszy. Urzekająca żeńskość jest idolem naszych czasów, przechodząca się z wymalowanymi ustami przez europejskie miasta tak, jak niegdyś czyniła to w Babilonie. I jakby chciała ona potwierdzić głęboką intuicję Bachofena, skąpo ubrana współczesna władczyni mężczyzny trzyma na smyczy psa, starożytny symbol nieograniczonego promiskuityzmu seksualnego i sił piekielnych”. Trzeba przyznać, że to wyjątkowo mocny komentarz jak na okres sprzed rewolucji seksualnej lat. 60 XX. Ponadto ekspansywny rozwój psychoanalizy i wywodzące się z niej analizy Fromma postrzega jako promocję „nocnej”, podziemnej, atawistycznej, instynktownej, seksualnej stronie człowieka tj. zwycięstwo Ciemności Matek kosztem tego wszystkiego co przebudza życie, wolę i prawdziwą osobowość. [4]
Na koniec warto zastanowić się, w którą ze stron zmierza dzisiejszy postmodernistyczny świat. N-ta fala feminizmu przybiera coraz bardziej karykaturalne formy budzące skojarzenia z freudowską koncepcją zazdrości o członek. Próba zrównania społeczeństwa przez zmaskulinizowane feministki i zniewieściałych chłopców to z pewnością jedynie krótki epizod wynaturzenia w historii dziejów. Łatwo również zauważyć, że wśród krajów głęboko osadzonych w kulturze judeochrześcijańskiej coraz popularniejsze są filozofie i religie z Dalekiego Wschodu, które przez religioznawców postrzegane są z kolei jako żeńskie. Więcej na temat potencjalnej syntezy tych odmiennych systemów światopoglądowych można odnaleźć w eklektycznej i niebanalnej książce nietypowego duchownego świętego kościoła starokatolickiego żyjącego w hinduskim aśramie, Bede Griffithsa, pt. „Zaślubiny Wschodu ze Zachodem”. Aczkolwiek w naszych realiach taki alians pozostaje powierzchowny i egzotyczny. Natomiast z pewnością warto przywrócić w Europie stosowne miejsce żeńskiemu biegunowi duchowości, co umożliwiają nam indoeuropejskie politeizmy, stąd przywołanie rodzimej Mokosz – o niej o raz o rodzimej kosmogonii przeczytamy kontynuacji niniejszego artykułu w następnym numerze Szturmu.
Jak wiadomo im wyższa różnica potencjałów, tym większa produktywna energia potencjalna tkwi w układzie, dlatego też najkorzystniejszym dla Narodu jest stosowna polaryzacja cech męskich i żeńskich, a nie walka płci promowana przez Nową Lewicę, która de facto toczy się na gruncie patriarchalnego, materialistycznego modusu posiadania. Sam Bachofen, odwołując się do historiozofii Hegla, pokładał nadzieję na swoistą syntezę tych dwóch pierwiastków, po okresie rzekomego pierwotnego matriarchatu oraz współczesnego patriarchatu jako odpowiednio tezy i antytezy. Czy ten scenariusz jest możliwy?
[1] E. Fromm „Miłość, płeć i matriarchat”
[2] J. Bachofen „Der Mythus von Orient und Occident”
[3] M. Eliade „Historia wierzeń i idei religijnych t.1”
[4] J. Evola „Il Matriarcato nell' Opera di J.J.Bachofen” w: „Le Madri e la Virilita Olimpica”, 1949; tłum.
ttps://tradycjonalizm.net/juliusevola/zrodla/matriarchat-w-dziele-j-j-bachofena
Grafika: fragment obrazu William-Adolphe Bouguereau „Matkobójca Orestes uciekający przed Furiami”
Witomysł Myduj