Grzegorz Ćwik - Wolność słowa

Tematyka wolności słowa jest dla nas, nacjonalistów dość szczególna. Nie bez powodu przecież skandujemy na większości naszych demonstracji „wolność słowa dla nacjonalistów” albo „stop politycznej poprawności”. Hasła te wynikają z faktu ogromnego zawłaszczenia przestrzeni publicznej przez idee lewicowe i liberalne, oraz tego, że treści nacjonalistyczne, konserwatywne i ogólnie rzecz biorąc – tradycjonalistyczne, mają coraz mniejszy margines do dyskusji i prezentowania swojego punktu widzenia. Cenzurowani jesteśmy w mediach, na uczelniach, w prasie, telewizji, Internecie a nawet na ulicy. Stąd nie dziwi zarówno nasza wrogość wobec cenzury i warunkującego ją porządku ideowo-politycznego, jak i sam fakt, że tematyka ta leży w centrum naszych zainteresowań.

 

Dyskusja publiczna w obecnych realiach jest jednym z bardziej istotnych czynników realizacji metapolityki i wpływania na społeczeństwo i jego poglądy. Stąd temat wolności słowa i dopuszczalności, lub nie, głoszenia wszelkich możliwych poglądów są niezwykle istotne do przepracowania i wypracowania przez nasze środowisko.

 

 

 

Wolność słowa?

 

 

Jako alternatywę do obecnej sytuacji wiele osób widzi dopuszczenie do dyskusji wszelkich idei, poglądów i twierdzeń. Skoro obecnie mamy cenzurę i nie jest to korzystne, to na zasadzie polaryzacji i duopolu trzeba dopuścić całkowicie otwartą debatę publiczną. Tak mniej więcej wygląda tok rozumowania części środowiska narodowego. Oczywiście plusem takiej sytuacji jest dopuszczenie nas na normalnych zasadach do funkcjonowania publicznego, jednak z drugiej strony oznacza to, że takie samo prawo przysługiwałoby choćby anarchistom, zatwardziałym libertynom lub komunistom.

 

Ustalmy jedną ważną rzecz: słowa mają moc. To co mówimy, jak mówimy, do kogo i w jakich okolicznościach mówmy ma gigantyczne znaczenie. W określonych sytuacjach słowa mogą zmieniać bieg historii. Czy chcemy relatywistycznie uznać, że nacjonalizm i nasza idea są równe innym nurtom, na przykład liberalizmowi, kapitalizmowi czy nowo-lewicowym bredniom o wszelkiej maści „ofiarach” i „represjonowanych”? Przecież jako nacjonaliści wychodzimy z prostego założenia, że to o co walczymy jest absolutnie najważniejszą kwestią spośród doczesnych. Czy logiczne i konsekwentne jest przykładowo dopuszczenie z jednej strony do debaty poglądów afirmujących tradycyjna rodzinę, a z drugiej uznanie za równorzędne propagowanie wszelkich kretynizmów spod różowej bandery lgbt? To pachnie republikańskim symetryzmem i typowo demoliberalnym uznaniem, że poglądy jako takie są sobie równe, a skoro tak niech debata publiczna wyłoni prawdę.

 

Zasadniczy problem w tym rozumowaniu jest taki, że prawda nie zależy od słownej szermierki i umizgów, ale od obiektywnej oceny i stałych wartości.

 

 

 

Prawda

 

 

Dla nas podstawowym punktem wyjścia jest to, że jako nacjonaliści stoimy w obronie Prawdy. Ta jako taka nie podlega relatywizacji i nie zmienia się w zależności od stopnia popularności. To czy nasza idea i wartości są powszechne, czy jak dotąd popierane przez mniejszość nie wpływa na to, że za nami stoi to co prawdziwe, czyste, wzniosłe i piękne. Mona Lisa pozostanie arcydziełem bez względu na to czy będzie wystawiona w Luwrze, czy będzie zamknięta w archiwach muzeum. Podobnie rzecz ma się z naszą ideą.

 

To prowadzi do prostej, acz chyba czasem zapominanej konstatacji – poglądy, idee i ideologie nie mają tej samej wartości. Są idee dobre i złe, czyste i brudne, wartościowe i całkowicie szkodliwe. Uznając, że każda ma takie samo prawo do posiadania swojego miejsca w rzeczywistości, tym samym odbieramy sobie jakąkolwiek prawdziwość i prawdomówność. Dla nas nasze wartości i poglądy to nie jest jedna z wielu opcji i możliwości, które można wymieniać jak rękawiczki. Nacjonalizm to uznanie prymatu idei narodowej i wspólnotowej nad indywidualizmem, duchowości nad materializmem, rodziny nad degrengoladą czy ekonomii państwowo-syndykalistycznej nad wolnorynkową. To są nasze imponderabilia, tak więc nie ma możliwości uznania relatywnej równości z poglądami naszych wrogów.

 

Zasadniczym pytaniem jest też to o nasz cel. Czy chodzi nam  o dominacje ideologiczną i wdrożenie naszej aksjologii jako obowiązującej, czy na nigdy nie kończącej się debacie i sporze, w czasie gdy kapitaliści i wielkie konsorcja będą powoli niszczyły nasze wspólnoty i Narody?

 

Sądzę, że odpowiedzi na te pytania są oczywiste.

 

 

 

Na co nie ma zgody?

 

 

Oczywistą konsekwencją powyższych rozważań jest uznanie, że w idealnym modelu państwa, które jest państwem faktycznie narodowym i wspólnotowym, na głoszenie pewnych poglądów miejsca być nie może.

 

Brzmi strasznie? Totalitarystycznie? Bynajmniej. Przecież nawet obecnie Kodeks Karny i Konstytucja przewidują, że określone idee i ideologie czy ustroje nie mogą być publiczne propagowane, podobnie jak do kreślonych czynów i działań nie możemy nawoływać czy ich pochwalać. Tak więc nawet w państwie teoretycznie demokratycznym istnieją całkiem solidne progi cenzuralne.

 

W gruncie rzeczy samo narzędzie nie jest takie złe, po prostu jak wszystko w polskim demoliberalizmie służy ono politycznej oligarchii i wielkiemu biznesowi. Otóż w państwie nacjonalistycznym przede wszystkim zakazane powinno być głoszenie i dopuszczanie do publicznej debaty poglądów, które mogą żywotnie zaszkodzić interesom Narodu, społeczeństwa i jego stanu ideologicznego.

 

Tak więc wszelkie negowanie istnienia i znaczenia Narodu, tradycyjnego modelu rodziny, ochrony życia od narodzin do naturalnej śmierci musi być uznane za niedopuszczalne. Czy wyobrażamy sobie sytuację, że jednocześnie po Przełomie w debacie publicznej uczestniczyć będą normalni ludzie o narodowych poglądach i np. zwolennicy tzw. „aborcji”?

 

Widzimy od początków XX wieku, a zapewne zjawisko sięga czasów jeszcze wcześniejszych, że szkodliwe i trujące poglądy, jeśli tylko pozwolić im na obecność w przestrzeni publicznej, szybko rozpoczną proces rozkładu najbardziej nawet zdrowego i świadomego społeczeństwa. Czy wynika to z ludzkiej słabości, czy z jakichkolwiek procesów psychologicznych nie miejsce tu ustalać. Dla nas istotny jest fakt, że Szkoła Frankfurcka i cała fala liberalizmu po roku 68, jak i przed nim, mogły w tak ogromny sposób wydrenować Zachód, między innymi dlatego, że im na to pozwolono. Po roku 1945 uznano niejako a priori, że złe są tylko idee faszystowskie i narodowo-socjalistyczne, a cała reszta może funkcjonować na marginesie życia publicznego. Z czasem margines stał się istotnym elementem, a dziś głównym nurtem.

 

Wszelkie więc ojkofobiczne i podszyte nienawiścią do własnej tożsamości poglądy nie mogą mieć zwyczajnie prawa do swego miejsca w przestrzeni publicznej. Podobnie wygląda kwestia z tym, co niezgodne z nauką i jej podstawowymi konstatacjami. Płeć to nie żaden konstrukt, mężczyźni różnią się fizycznie i psychologicznie od kobiet (i nie ma w tym nic złego), a między poszczególnymi rasami ludzi występują daleko idące różnice. Wszelkie negowanie tego powinno wywołać u nas od razu sygnał alarmowy. Oczywiście, mam świadomość, że świat nauki przeżarty do cna jest liberalną i lewacką politpoprawnością, stąd w pewnych kwestiach z dużą dożą rezerwy i krytycyzmu podchodzić trzeba do jego ustaleń. Nie zmienia to faktu, że postulat o niedopuszczalności poglądów stojących w rażącej sprzeczności z naukowymi ustaleniami powinien dotyczyć także wszelkich antyszczepionkowych bzdur i innych foliarskich dureństw. W dobie koronawirusa szczególnie widać jak bardzo takie poglądy mogą być szkodliwe i groźne.

 

Wychodząc z założenia, że wartości jak Naród, rodzina, wspólnota lokalna, Europa, jedność kulturowo-etniczna etc. są dla nas absolutnymi filarami światopoglądu i wypływają z Prawdy, wszystko co je neguje i podważa powinno być uznane a priori za niewłaściwe.

 

Śmierdzi zamordyzmem? No cóż, gdyby Europa kilka dekad temu wykazała się odpowiednia dozą zamordyzmu, dziś żylibyśmy w lepszym i normalniejszym świecie.

 

 

 

Formy i metody

 

 

Co do tego jak dbać o wyłączenie określonych kwestii z dyskusji publicznej w modelu państwa nacjonalistycznego, to oczywiście kwestie pozostaje otwarta. Wydawałoby się, że w świecie cyfryzacji, która wręcz galopuje zagadnienie jest trudne i skomplikowane, jednak zarówno przykład państw niedemokratycznych (Chiny) jak i demokratycznych (USA, Niemcy, Izrael, Wielka Brytania) pokazuje, że i sferę internetową objąć można taką czy inną formą nadzoru. Tyczy się to zarówno osób kontrolujących te treści, jak i określonych algorytmów i metod opartych o nauczanie maszynowe.

 

W kwestii medialnej oczywiście fakt istnienia mediów państwowych jak i ostatnie przejęcie sektora mediów lokalnych przez państwowy koncern niesamowicie ułatwia odpowiednie zdrowe i normalne ustawienie dyskusji.

 

Zresztą – pamiętajmy, że i dziś (jak już wspomniano wyżej) są rzeczy, które prawnie są niedopuszczalne i cenzurowane. Tak więc określone narzędzia prawne i metody działania państwo posiada, pozostaje tylko kwestia co uznać za niewłaściwe i groźne dla społeczeństwa. Rzekome propagowanie „faszyzmu”, czy może propagandę śmierci, upadku i nihilizmu, jaka toczy już otwarcie ciało Europy i właściwie całego zachodniego świata. Tu warto wspomnieć,  że nie chodzi tylko o aborcję czy postulaty lgbt, ale chociażby propagowanie spożywania narkotyków, alkoholu czy rozwiązłości seksualnej.

 

 

 

Zakończenie

 

 

Raz po raz o tym powtarzamy w „Szturmie”, więc i w niniejszym tekście pozwolę sobie przypomnieć: naszym wrogom nie chodzi o żadną wolność, swobodę dyskusji i wolność słowa. Celem naszych wrogów jest wyrugowanie wszystkiego co na prawo – a pod tym terminem rozumieją oni nie tylko „faszyzm” i „ekstremizm”, ale w gruncie rzeczy każdą myśl o charakterze konserwatywnym. Każdy kto dziś mówi o tym, że istnieje płeć biologiczna, albo że multi kulti to kłamstwo staje się ex definitione przestępcą ideologicznym, który usunięty pozostaje poza nawias dopuszczalności. To nie jest tak, że Krzysiu Bosak albo Robert Bąkiewicz kolejnymi umizgami dojdą do momentu, gdy będą w końcu akceptowani. Nie – sam fakt bycia w jakiejkolwiek kontrze do nowoczesnego świata wystarcza jego pretorianom do usuwania nas ze strefy publicznej. Ich ostatecznym celem jest bowiem absolutna hegemonia ideowa i dekonstrukcja oraz zniszczenie każdej płaszczyzny tożsamości i świadomości człowieka. Wówczas pozostanie konsument – wyśniony nowy człowiek doby posthumanizmu.

 

Nie widzę więc absolutnie żadnego powodu, aby środowisko nacjonalistyczne miało w jakikolwiek sposób popierać pełną wolność słowa. Najważniejsza w ostateczności jest Prawda, porządek, czystość i piękno, a to wszystko zdecydowanie zawiera się w ramach wartości, które bronimy i dla których chcemy przywrócić Europę. W Europie tej nie powinno być miejsca na fałsz, obłudę, ojkofobię i histeryczną nienawiść do samego siebie.

 

 

 

Grzegorz Ćwik