
Szturm
Jan Kuśmierczyk - „7 grzechów kapitalizmu”
Nie potrafię i nie będę ukrywał swojego zachwytu nad obecnym odwróceniem się pewnego trendu z pierwszej dekady XXI wieku. Sprzyjał on temu, że w ruchu nacjonalistycznym swego miejsca na scenie polskiej polityki szukali wszelakiej maści szarlatani i krzykacze (których dziś Internet ochrzcił mianem "szurów", cokolwiek by to miało oznaczać). Ich zadaniem oprócz ośmieszania środowiska było również promowanie modelu tak zwanego prawdziwego patrioty - "narodowca-wolnorynkowca", a więc usiłowali dołączyć do wrogów idei narodowej każdy socjalny postulat, czy przejaw myślenia kolektywnego. Na szczęście w roku 2017 ich czas powoli dobiega końca. Polski nacjonalizm odnotowuje wzrost nastrojów antykapitalistycznych tzw. "skręt w lewo".
W latach 2015-2016 organizacje narodowe w Polsce zapełnił szereg nowych, często młodych i jeszcze dość chwiejnych w poglądach działaczy, patriotów. Stało się to głównie za sprawą burzliwej kampanii wyborczej (wybory prezydenckie i parlamentarne w 2015 roku), która przeniknęła do niemal wszystkich dziedzin życia publicznego. Młodzi ludzie, rażeni ze wszystkich stron propagandą niekoniecznie przychylną ich patriotycznym wartościom, poczuli się zobowiązani do jakiejś służby swemu narodowi. Choć wielu z nich trafiało do organizacji narodowych bez elementarnej wiedzy na temat nacjonalizmu oraz pozostawało często pod zbyt dużym wpływem wywodów pewnego dziadka w muszce i innych "szurów", to większość z nich szybko uległa wpływowi mądrości swych starszych, serdecznych kolegów i odpowiednio się wyedukowała. Reszta zwyczajnie porzuciła swą "zabawę w nacjonalizm" i dziś zajmuje się wyłącznie zasypywaniem Internetu mało wartościowymi "memami" głoszącymi chwałę wolnego rynku. I tu jest ukryty sens powstania tego artykułu - starsi aktywiści powinni jak najwięcej wysiłku poświęcić na odpowiednią edukację tych nowo- wstępujących, bowiem to od tego zależy, czy słuszne tendencje lewicowe w ruchu nacjonalistycznym utrzymają się w przyszłości.
Ja sam na swoją "drogę bez odwrotu" wstąpiłem mniej więcej na przełomie 2013 i 2014 roku, więc tak - sam jestem dość nową osobą w środowisku. Niemniej jednak również spróbuję położyć swoją cegiełkę pod twardy fundament nacjonalistycznego antykapitalizmu. Dlaczego właściwie uważam go za słuszny? Dlaczego mnie i mi podobnych cechuje tak ogromna niechęć do idei wolnego rynku i powiązanego z nią liberalnego systemu? Odpowiedź jest prosta, aczkolwiek wymaga wyjaśnienia, zatem zostanie rozbita na punkty. Słowem wstępu - kapitalizm ma na swym koncie wiele grzechów, którymi ja - jako nacjonalista - nie chciałbym się splamić. Konkretnie siedem głównych grzechów.
1. Kapitalizm zabija. I czyni to zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Prawicowe "autorytety", które to właśnie niestety odcisnęły pewne piętno na polskim ruchu narodowym, lubią przywoływać hasła o wielkich zbrodniach socjalistów, to jest faszyzmu i komunizmu. Te dwa słowa służą wręcz za ichni bicz na wszystkich łobuzów, którzy chcieliby zanegować słuszność i wspaniałość wolnego rynku. Tymczasem to przecież właśnie kapitalizm jest najbardziej zbrodniczym systemem w dziejach ludzkości - bo czyż doprowadzenie do klęsk głodu w Indiach i Afryce (które kosztowały życie dziesiątki milionów ludzi) polityką eksploatacyjną w epoce kolonializmu, albo zmuszanie do "pracy za funta dziennie" także własnych rodaków, nie jest zbrodnią okcydentalnych kapitalistów równą zbrodniom komunistów, czy faszystów? Z tą małą różnicą, że faszyści przestali zabijać w 1945 roku, Związek Sowiecki upadł w 1991 roku, a kapitalizm zbiera żniwo do dziś i prawdopodobnie szybko ten proceder się nie skończy. Eksploatacja Afryki i innych regionów Trzeciego Świata przez wielkie, międzynarodowe korporacje trwa w dalszym ciągu. Do pracy za minimalne stawki system kapitalistyczny zmusza dziś zaś mieszkańców dawnych "demoludów".
2. Kapitalizm wyzyskuje. Wielu młodych aktywistów organizacji narodowych wciąż uczy się w szkołach średnich, toteż nie musi zdawać sobie z tego sprawy. Obowiązkiem starszych działaczy jest ich w tym uświadamiać i wyrywać ze szponów prawicowego kłamstwa. System, w którym człowiek jest ze swą ciężką pracą pozostawiony samemu sobie, nie jest w żadnej swej formie wcale system wolności, sprawiedliwości i prawa. Obecnie tysiące naszych rodaków muszą główkować uparcie nad tym, jak utrzymać się za swoje marne 1600-1800 złotych do końca miesiąca roboczego, czasami pracując zresztą ponad przyjętą w świecie cywilizowanym normę 8 godzin. Na szczęście ten "okropny, socjalistyczny" wymysł zwany programem 500+ poprawił sytuację chociażby robotników cieszących się większą ilością pociech. Wielu młodych ludzi, którzy nie zdążyli jeszcze założyć rodziny, wciąż boryka się jednak z pewnymi problemami obecnymi w systemie kapitalistycznym. I raczej rady dziadka w muszce o tym, by usunąć wszelkie zabezpieczenia socjalne (bo służą nierobom! i są socjalistyczne!), niewiele by im pomogły gdyby zostały faktycznie zrealizowane.
3. Kapitalizm niszczy rodzinę. Nie jest to wcale żart - czyż powszechnym zjawiskiem w społeczeństwie pochłoniętym wiarą w boga-pieniądz, jest właśnie odrzucanie tradycyjnych wartości rodzinnych na rzecz udziału w niekończącym się wyścigu szczurów? Ojcowie nie mają czasu dla swoich dzieci, zmuszając ich do szukania zrozumienia i pomocy gdzie indziej. Może to prowadzić do niepowodzeń i zamykania się w sobie, oddalenia od realnego świata i popadania w różne nałogi. Odwraca się też myślenie kobiet, częściej podchodzą z niechęcią do macierzyństwa - mają przecież studia, karierę! To w konsekwencji prowadzi do powstawania kolejnych patologii jak przykładowo społeczne przyzwolenie na zbrodnię aborcji itd.
4. Kapitalizm niszczy tożsamość. Kolejnym powszechnym zjawiskiem w XXI wieku (a więc okresie, zdawałoby się, ostatecznego triumfu kapitalizmu) jest zamieranie uczuć narodowych i kolektywnych. "Kapitał nie ma narodowości" powtarzają liberałowie, a zniewolony lud powtarza te słowa niczym wyliczankę. Liczy się tylko zysk, spełnianie własnych zachcianek, życie chwilą. Nie jest ważna ani przyszłość narodu, ani los kolegów z osiedla, czy szkolnej ławki. Kapitalizm stawia na przeklęty indywidualizm - liczysz się tylko Ty i nikt więcej. Ot, obraz współczesności.
5. Kapitalizm niszczy duszę. Jeżeli mówi się, że Tradycja albo takie wartości jak "Prawda, Dobro i Piękno", pochodzą od Boga... to bez wątpienia kapitalizm, materializm i indywidualizm pochodzą od Szatana. Ideę stawiania własnego ja i własnego zysku ponad chociażby dobrem bliźnich potępił już Jezus Chrystus w Nowym Testamencie. Jak jednak widać - u schyłku drugiego tysiąclecia te talmudyczne, wrogie chrześcijaństwu myśli, przeniknęły do Europy i Ameryki. Prowadzą nas prostą drogą nie tylko do pogrzebania własnych narodów i cywilizacji, ale również własnego życia wiecznego.
6. Kapitalizm niszczy człowieka. Po odebraniu człowiekowi jego rodziny, tożsamości i duszy system musi także zniszczyć resztki jego samego. Nie jest to bardzo trudne, gdy swobodnie podda się on przygotowanemu dla niego modelowi światowego porządku - wówczas z czasem sam stoczy się w otchłań śmierci. Na bardziej opornych będą czekać gotowe służby, więzienia, społeczne wykluczenia, a nawet "demokratyczne bomby", o czym na własnej skórze przekonali się ludzie Bliskiego Wschodu. Zapewne we wschodniej Europie ludzie starsi - zwykle robotnicy i budowniczowie minionej potęgi swoich krajów - również nie chwalą się wspaniałym życiem. Muszą bowiem patrzeć na to jak cały dorobek ich pracy zostaje oddany za bezcen lub zwyczajnie zmarnotrawiony przez sprzedajną klasę polityczną.
7. Kapitalizm odbiera rozum. Sytuacji, w której mieszkańcy Europy, Ameryki i poniekąd także innych kontynentów, stali się tłumem ślepo, bezrefleksyjnie podążającym za coraz to nowymi trendami, modą i reklamowanymi „okazjami”, z pewnością nie można nazwać "skokiem cywilizacyjnym", którego oczekiwali pisarze science-fiction minionego wieku. Zaiste - człowiek spędzający całe swe życie w wyścigu po łaskę boga-pieniądza, nie rozstający się ze swoim smartfonem lub komputerem (o ile go na nie stać, co też tak oczywiste nie jest), trujący własny organizm fast-foodową papką, czy też cieszący się wyłącznie z nadchodzącej, piątkowej wyprzedaży w centrum handlowym znacznie odbiega od wizji mistycznego nadczłowieka podbijającego inne światy dla chwały ludzkości.
Po upadku bloku komunistycznego i dramatycznej transformacji ustrojowej, największym wrogiem nacjonalizmu w dzisiejszym świecie stał się podstępny kapitalizm. Nierozłączne z nim idee materializmu i indywidualizmu stoją w zupełnej sprzeczności ze słusznymi i nierozłącznymi z myślą narodową wzorcami kolektywizmu, wzorcami walki o swą tożsamość, poświęcania się dla bliskich, rodaków, potomków. Poszczególne formacje nacjonalistyczne w Polsce cierpią jednak na pewien problem braku konkretnego, antykapitalistycznego programu gospodarczego. Cóż, ekonomistą nie jestem - zatem tutaj musi uzupełnić mnie ktoś, kto po stokroć lepiej zaplanowałby system, który zarówno uleczy rany zadane przez kapitalizm, jak i będzie działał na tyle sprawnie, by nie rozpaść się w proch tak jak mozolnie budowany rękoma naszych dziadków socjalizm epoki PRL. Myślę jednak, że mógłbym opisać wizję nowego systemu z nacjonalistycznego, ideowego punktu widzenia, unikając krzywych, planów, czy innych narzędzi rodem z sali uniwersyteckiej, w której wykłada się Ekonomię. Poświęcę temu całą drugą część tego artykułu.
Młodzi nacjonaliści - nie słuchajcie liberalnych szarlatanów, którzy chcą Wam obrzydzić charakterystyczny dla Waszej idei kolektywizm. I zapamiętajcie sobie - z punktu widzenia tradycyjnej (sięgającej pamięcią XIX wieku) osi ideologii politycznych, nacjonalizm jest ruchem lewicowym, rewolucyjnym, stojącym w opozycji do "prawicowego" porządku. W obecnych czasach wiele się nie zmieniło - miejscem "liberalnej prawicy" jest wciąż śmietnik historii, a w najlepszym wypadku telewizyjny kabaret.
Jan Kuśmierczyk
Adam Busse - „Refleksje wokół protestów studenckich”
Ostatni tydzień stycznia jest dla każdego studenta czasem wytężonej nauki do kolokwiów zaliczeniowych, prezentacji, egzaminów zerowych i terminowych w sesji zimowej. Jest to czas poświęcenia nauce jak największej ilości czasu. Wiąże się z tym szereg wyrzeczeń, by móc zagospodarować ten czas w taki sposób, by jak najlepiej przygotować się i dobrze wypaść ze swoją wiedzą merytoryczną bądź praktyczną przed egzaminatorami. Natomiast w tym roku 25 stycznia zapisze się jako dzień, z jednej strony – kompletnej kompromitacji liberalnej i antyrządowej opozycji, która chciała na organizowanych przez siebie „protestach studenckich” pozować na reprezentację studentów i zbudować kolejny front walki z legalnie wybranym rządem Prawa i Sprawiedliwości, z drugiej – zachowania przez społeczność akademicką w Polsce zimnej krwi oraz organizacyjnie podjętego solidaryzmu studenckiego. Przeważająca większość studentów nie dała się sprowokować i wyjść na ulice przekładając naukę do sesji nad wciągnięcie się w polityczne kłótnie między rządem i opozycją. Organizację protestów przez KOD potępiły organizacje studenckie (wśród których nie zabrakło studentów związanych ze środowiskiem nacjonalistycznym) zgodnie uważając, iż to będzie kolejna awantura polityczna, która pod hasłami „studenckimi” może zaszkodzić studentom i jako przedstawiciele braci akademickiej nie podpisały się pod postulatami organizatorów „protestów studenckich”. Ponadto postulaty tych ostatnich były bardzo mgliste, obracały się nie wokół walki o prawa studenckie, a stanowiły zlepek sloganów obyczajowych, politycznych i antyrządowych. To sprawiło, że mimo hucznie zapowiadanej mobilizacji na ulice polskich miast wspomnianego 25 stycznia wyszło od kilku dziesiątek we Wrocławiu do 200-300 „studentów” pod pomnikiem Kopernika w Warszawie (z czego większość stanowił aktyw KOD, PO, Nowoczesnej, a nawet… studenci z Uniwersytetu Trzeciego Wieku), co samo w sobie świadczy o kompletnej kompromitacji strony antyrządowej.
Tuż po „studenckich protestach” zapoznałem się z opublikowaną na facebookowym fanpage „Klubu Jagiellońskiego” opinią Bartosza Brzyskiego na temat obecnego stanu środowiska studenckiego w Polsce. Słusznie wskazuje on na erozję jakości debaty publicznej oraz upadek idei uniwersytetu jako ośrodka wymiany myśli politycznej. Zaistniała sytuacja doprowadziła do zaostrzającej się polaryzacji środowiska akademickiego, która coraz częściej zamyka pole do debaty na temat wizji Polski w odczuciu studentów. Oprócz tego zauważył, iż uniwersytet przestał być ośrodkiem, gdzie studenci z różnych opcji politycznych mogli konfrontować swoje poglądy, zderzać się z nimi, bronić ich, atakować oraz stawiać tezy w formule akademickiej. To niestety prowadzi do tego, iż młodzi ludzie nie mają szansy na stopniową praktykę i wyrabianie w sobie umiejętności prowadzenia dyskusji na tematy związane z szeroko rozumianą polityką. Równolegle idzie to w parze z rosnącą liczbą studentów, którzy oficjalnie deklarują, że są apolityczni. Ci sami pierwsi wyrywają do komentowania „a la expert” kolejnych zamachów, wojen, wyborów prezydenckich, parlamentarnych oraz innych przejawów funkcjonowania życia politycznego, opierając się - rzecz jasna – na płytkiej, powierzchownej lub całkowicie bez wiedzy elementarnej na komentowane tematy. Wypychanie poza uczelnię powoduje wśród młodych ludzi zwiększony głód wiedzy, a dla władz uniwersyteckich może stanowić swoistego rodzaju uniknięcie odpowiedzialności za nieumiejętność ukształtowania studenta. W tekście zwrócił uwagę także na odchodzenie od zderzenia świata teorii ze światem kuchni politycznej zaznaczając, iż bez możliwości konfrontacji poglądów studentów z wybitnymi znawcami tematu, naukowcami, politykami etc. w murach uniwersyteckich zamiast poszerzać horyzonty światopoglądowe, student będzie opierał się jedynie na fragmentarycznej wiedzy, niepopartej żadną praktyką oraz może nie mieć szansy na zmianę swoich perspektyw. Warto dodać, iż uniwersytet powoli zaczyna przybierać formę szkoły powszechnej, nie uczelni wyższej, ponieważ studiowanie na określonej uczelni nie jest już nobilitujące, coraz więcej młodych studentów studiuje jedynie, by móc otrzymać przysłowiowy papierek, a nie by zdobyć wykształcenie i poszerzyć swoje horyzonty naukowe. Coraz częściej opinią publiczną wstrząsają różne, bulwersujące wydarzenia w relacji student - wykładowca.
Jest to jednak jeden aspekt kondycji współczesnych uniwersytetów. Drugim staje się postępujący monopolizm światopoglądowy w tym środowisku. Monopol na wygłaszanie swojego poglądu mają wyłącznie liberałowie i radykalna lewica, najczęściej związana z partią Razem. Próba przełamania tego monopolu wiąże się z szeregiem nieprzyjemnych konsekwencji, włącznie z postępowaniem dyscyplinarnym wobec studenta. Nie muszę przytaczać przykładów z odwoływania na naszych uczelniach (pod naciskiem lewaków) wykładów i spotkań działaczy Ruchu Narodowego, konserwatywnie i narodowo zorientowanych naukowców, które miały miejsce jeszcze kilka lat temu, informacje o tych zdarzeniach są łatwo dostępne w sieci. Przytoczę świeży przykład. Jest nim sprawa Konrada Smuniewskiego, studenta historii na Uniwersytecie Warszawskim, który padł ofiarą nagonki zorganizowanej przez studentów judaistyki powiązanych z partią Razem. Była ona konsekwencją jego udziału w dyskusji nt. judaizmu, która miała miejsce na… forum dyskusyjnym studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Przywołanie tego przykładu jest istotnym zobrazowaniem problemu z jakim muszą się zmagać dalecy od liberalnych i marksistowskich ideologii studenci UW. Warto zwrócić uwagę, że profesorowie tej uczelni, szczycący się apolitycznością i ideałami wolności, masowo udzielali zwolnień z zajęć i pisali usprawiedliwienia dla osób biorących udział w „czarnych protestach”, co samo w sobie jest hipokryzją. Jednych dopuszcza się do głosu, drugich już nie. Tych drugich się nawet zastrasza.
Rozwijają się i powstają nowe koła naukowe (w tym warte uwagi Studenckie Koło im. Ernsta Jüngera, działające na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, kluby narodowe na AON, SGH, Studencki Klub Myśli Politycznej im. Romana Dmowskiego), odradzają się korporacje akademickie, wielu studentów zaangażowanych jest w działalność społeczną, udziela się w organizacjach studenckich funkcjonujących w ramach uczelni, wielu zasiada w samorządach studenckich. Studenci angażują się też w nacjonalizm na różnych niwach. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, iż środowisko studenckie nie jest jednolite, nie posiada wspólnej tożsamości (poza jedynie poczuciem przynależności do jednej uczelni, określonego wydziału, instytutu nauki etc.), studentami są ludzie wyznający różne orientacje polityczne, religijne i społeczne, co pokazuje – przytaczając teksty Karola Oknaba z poprzednich numerów „Szturmu” – że bycie studentem „oznacza bycie nikim. I dosłownie i metaforycznie. Z jednej strony masa studentów, która rozrosła się jako skutek ubóstwienia „równości”, która wymuszała, żeby każdy mógł mieć prawo studiować, nie stanowi ani jednolitej siły politycznej, ani nawet jednolitej podklasy społecznej. Określanie się przez kogoś jako student, nie mówi właściwie nic o nim. Może być dowolnie ubrany, reprezentować dowolny światopogląd, dowolny zasób słownictwa. Bycie studentem nie jest żadnym określnikiem.” Pokazuje również, iż studenci pochodzą z całego przekroju narodu polskiego, od bogatych po biednych, od niepełnosprawnych po osoby neurotypowe, to osoby o różnych światopoglądach. Uniwersytety są miejscem, gdzie nacjonaliści mogą – wzorem przedwojennych poprzedników – wytworzyć nową tożsamość, kształtować świadomość studencką i wiązać ją z poczuciem przynależności studentów do narodu, który jest w końcu zbiorem Polaków ze wszystkich warstw społecznych.
Wrócę jeszcze do tematu „protestów studenckich”. Protesty te nie reprezentowały także środowiska studenckiego z prostego powodu. Wystarczy na istniejących jeszcze wydarzeniach na Facebooku prześledzić ich program, nijak się mający do tego, o co powinni walczyć studenci. Kwestiami kluczowymi dla tej grupy Polaków nie są z pewnością postulaty rozdziału Kościoła od państwa polskiego, utrzymania obecnego status quo w kwestii trwania Polski w Unii Europejskiej, dostępu do wszystkich praw reprodukcyjnych, walki z dyskryminacją osób o innych poglądach, wyznaniu, kolorze skóry czy rasie, oraz innych punktach, których nawet nie warto przytaczać. Nie było żadnych punktów odnoszących się do problemów dzisiejszych studentów w Polsce. Wiemy, że jest ich sporo. Spośród nich można wymienić: problemy i nadużycia formalne związane z przyznawaniem stypendiów socjalnych dla potrzebujących studentów (które bardzo często wyłudzają studenci znajdujący się w dobrej sytuacji materialnej), wyższa proporcjonalność wsparcia materialnego dla coraz większej ilości studiujących ludzi z innych krajów, stopniowe obniżanie się standardów nauki w szkolnictwie wyższym, wspomniane kilka linijek wyżej liberalno – lewicowe upolitycznienie wielu kierunków na uniwersytetach, trudna sytuacja finansowa doktorantów, początkujących pracowników oraz samych studentów, szczególnie tych, którzy studiują poza swoim miejscem zamieszkania i są zmuszeni dodatkowo do podjęcia pracy żeby zarobić środki na utrzymanie się w czasie trwania studiów ( a na znalezienie dobrze płatnej mają coraz mniejsze szanse), potrzebne jest uzupełnienie uregulowań kwestii dot. statusu doktorantów… Spraw, którymi warto się zająć jest mnóstwo.
Liberalnej opozycji znów nie udało się poderwać do boju kolejnej już warstwy społeczeństwa polskiego, która miałaby się sprzeciwić polityce obecnego rządu. Za to w telewizji mieliśmy okazję oglądać demoliberalny kabaret w wykonaniu tych, którzy chcieli reprezentować interes studentów, nawet wbrew ich woli. Pozostaje mieć nadzieję, iż twór stworzony przez Kijowskiego, który sam z siebie powoli się rozlatuje, rozpadnie się jak domek z kart i wyląduje na śmietniku historii.
Pamiętajmy, uniwersytety są kolejnym polem wartym zagospodarowania przez nacjonalistów, stworzy to szansę na propagowanie idei wśród młodzieży akademickiej, która jest określana (dość często pogardliwie przez „typowych januszy”, trochę kolokwialnie) jako przyszłość Polski. Przed wojną absolwenci polskich uczelni łączyli się z obozem endeckim i narodowo – radykalnym. Jestem pewien, że do tej bogatej spuścizny ideowej warto nawiązać. Oczywiście jeśli twierdzimy, że młodzież akademicka ma być przyszłością Polski.
Adam Busse
Witold Dobrowolski - „Przemoc”
Kiedy Richard Spencer, jedna z głównych postaci sceny Alt-Right, został uderzony w twarz przez antyfaszystę, cały lewicowy i demoliberalny internet przeszył spazm radości. Ten akt stał się wkrótce symbolem politycznej przemocy i rozpoczął burzliwą dyskusję trwającą do dziś: „Czy to moralne uderzyć nazistę?”. Pomijając ściekowy poziom nazywania wrogów politycznych „nazistami”, do których Spencer w żaden sposób merytoryczny się nie kwalifikuje, warto abyśmy jako nacjonaliści wykorzystali tę sytuację, by określić swoje zdanie na ten temat.
Lewicowa publicystyka otwarcie popierała uderzenie Spencera. Przeciwników przemocy krytykowano za to, że są obojętni co jest równoznaczne z popieraniem „nazistowskich” poglądów. Bardziej krytyczne głosy negowały używanie fizycznej siły, ale wcale nie kryły zadowolenia na widok „bitego nazisty”. Polskiego internetu także nie ominęła ta fala dyskusji. Pojawiała się nawet w miejscach apolitycznych, na przykład na portalu największego pisma dotyczącego gier komputerowych w naszym kraju (notabene zwalczającego homofobię wśród graczy). Zasugerowano tam, że przemoc wobec „faszystów” jest właściwa. Na lewicowym portalu Strajk.eu publicystka wprawdzie stwierdziła, że przemoc nie może być rozwiązaniem, jednak jedyny powód jaki jej zdaniem wspiera takie twierdzenie jest po prostu lepsze przygotowanie nacjonalistów do walki fizycznej.
Nie ma wątpliwości co do stwierdzenia, że przemoc polityczna jest powszechna na świecie, także w Europie mimo, że nie dorasta do pięt poziomowi lat trzydziestych, gdy nawet liberałowie mieli własne bojówki. Nacjonalistów w państwach Zachodu ciągle spotyka przemoc, nierzadko i śmierć. W USA dominuje skrajna lewica, dopiero po ostatnich głośnych starciach, gdy Milo Yiannopoulos homoseksualny libertarianin został okrzyknięty nazistą, białym nacjonalistą, a jego wykład na uniwersytecie w Kalifornii został przerwany przez anarchistów, doszło do pewnego przełomu. Alt-Right w swojej retoryce zaczęło mówić o zaprzestaniu bycia ofiarami i stosowaniu przemocy w obronie swoich poglądów.
W Polsce sytuacja jest inna, ale przemoc i tak występuje nierzadko. W ostatnich miesiącach przemocy politycznej doświadczyły środowiska Pro-Life. Uczestnicy Czarnego Protestu w Warszawie zaatakowali fizycznie uczestników pikiety antyaborcyjnej. Muzyk Maciej Maleńczuk na swoim facebookowym profilu otwarcie przyznał się do zaatakowania uczestnika takiej pikiety w Krakowie i wezwał do przemocy wobec pikietujących w przyszłości. Od stosowania przemocy w Polsce nie są wolni demoliberałowie, co widać na zwyczajnym przykładzie Platformy Obywatelskiej. Gdy byli u władzy, na przemoc posiadali monopol i bardzo chętnie z niego korzystali. Dowodem tego są prowokacje wymierzone w Marsz Niepodległości, operacja „Widelec”, czy brutalne pacyfikowanie protestów antyrządowych, górniczych, prześladowanie nacjonalistów itd. Nawet główne media demoliberalne jak TVN, czy GW otwarcie nawoływały do fizycznego rozprawienia się z Marszem Niepodległości w pierwszych latach jego organizacji. O skrajnej lewicy w Polsce i ich akceptacji wobec przemocy nie trzeba raczej nikomu przypominać.
Czy w świetle powyższego nacjonaliści powinni wyrzekać się przemocy? Czy powinni ją jednoznacznie potępiać wypytywani przez liberalną dziennikarkę w telewizji, by ugrzecznić się przed tysiącami widzów? Oczywiście, że nie. Czy byłoby wątpliwe moralnie dać fizyczny opór temu, co nam wszystkim zagraża? Nas jako nacjonalistów chce się więzić, niszczyć, zabijać, ograniczać wolność słowa i zgromadzeń, utrudniać działalność. Nie możemy odcinać się od przemocy. Żeby wygrać musi stać się ona naszym narzędziem sprawiedliwości. Chcąc ponieść odpowiedzialność za los Kraju, bowiem za nacjonalizmem stoją szczere i konkretne intencje, by wyzwolić Naród z okowów obecnego destrukcyjnego systemu, nie można oddawać pola przeciwnikom politycznym. Kiedy stosuje się przeciwko nam przemoc, broniąc demoliberalnego układu, tym samym daje się nam mandat na uzasadniony opór.
Witold Jan Dobrowolski
Grzegorz Ćwik - „Co robić? Nacjonalizm wobec rządów PiS"
Już prawie półtora roku w Polsce rz ądzi Prawo i Sprawiedliwość. Po ośmiu latach rządów liberalnej Platformy Obywatelskiej przyszła pora na „chadecką” partię kierowaną twardo przez Jarosława Kaczyńskiego. Nie mamy wątpliwości co do tego, że te kilkanaście miesięcy to czas niezwykle ciekawy pod względem politycznym, jak również charakteryzujący się wysokim dynamizmem rozwoju sytuacji oraz rosnącego konfliktu między poszczególnymi partiami. Właściwie wszystko to co dzieje się teraz na naszym polskim poletku można było z grubsza przewidzieć w momencie ogłoszenia wyników wyborów (tak samo prezydenckich jak i parlamentarnych). Nie zmienia to faktu, że jako nacjonaliści winniśmy śledzić sytuację polityczną w Polsce, jak i sytuację Polski na arenie międzynarodowej. Jest to tym bardziej ważne, że przynajmniej w moim odczuciu, możliwości działania dla nacjonalistów zauważalnie się zwiększyły, a poszczególne postulaty środowiska narodowo-radykalnego zaczęły wydawać się możliwe do zrealizowania. Obecna sytuacja, rządy partii uważanej często za „skrajną prawicę”, rosnący dynamizm sytuacji politycznej, szersze możliwości działania nakłaniają nas, nacjonalistów, do stawiania sobie podstawowych pytań. Najważniejszym zaś, jak się zdaje, jest prosta kwestia „co mamy robić jako środowisko narodowe” w obecnej sytuacji rządów Prawa i Sprawiedliwości? Jakie cele i zadania realizować? Jaką taktykę obrać i jak traktować partię PiS?
Niewątpliwie pod rządami PiS dzieje się dużo i szybko. Ewidentnie partia Kaczyńskiego realizuje zarysowany zawczasu w ogóle, dość szeroki program reform i zmian w Państwie Polskim. O ile wykonanie niejednokrotnie zdradza doraźność poszczególnych rozwiązań i tworzenie planów „na kolanie”, o tyle nie podlega dyskusji fakt, że właściwie wszystkie działania rządu Beaty Szydło były wcześniej szeroko anonsowane. Płynie z tego prosty wniosek - PiS na swoje czasy ma określony plan i pomysł. Nie zamierza się ograniczać tylko do reagowania na zmiany w sytuacji, ale chce samemu te sytuację polityczną aktywnie kreować. Ponadto patrząc na kreowany wizerunek, kwestie PR-owe i ogólny wydźwięk medialny rządów PiS odnosi się wrażenie, że Kaczyński i jego otoczenie wyciągnęli wnioski z poprzednich rządów swojej partii. Nie są już zalęknieni, nie cofają się i nie przepraszają. Wręcz przeciwnie – twardo idą do przodu, realizują swoje cele i wygrywają kolejne starcia z coraz bardziej skompromitowaną swą bezradnością opozycją. Najlepiej o tym świadczą ich niesłabnące notowania, regularnie odnotowywane na tym samym poziomie ok. 35-40%.
Aby odpowiedzieć sobie na wcześniej postawione pytania warto pokrótce wspomnieć o najważniejszych zagadnieniach, jakie wiążą się z rządami PiS. Kwestie i sprawy węzłowe, które okazały się kluczowe dla tych kilkunastu miesięcy to:
Konflikt związany z Trybunałem Konstytucyjnym. Chodzi zarówno o mianowanie sędziów, ich zależność wobec rządu, kompetencje. Dochodzi do tego sprawa publikacji wyroków TK.
Powstanie Komitetu Obrony Demokracji (KOD) i jego aktywna działalność publiczna i polityczna. Nie ulega wątpliwości, że ideowo jak i po części kadrowo KOD to w dużej mierze nowa inkarnacja Platformy Obywatelskiej. Jednak wizerunkowo Kijowski oraz jego sztab starają się przedstawić samych siebie jako ruch oddolny i obywatelski, który w imieniu społeczeństwa upomina się o nagminnie łamane demokratyczne prawa. W sposób oczywisty, jak i przez animatorów KOD-u zamierzony, tworzy to sytuację konfliktową z obozem rządzącym.
Przejęcie mediów publicznych i ich dynamiczna „reorganizacja”. Pod tym pojęciem rozumieć należy zarówno szeroką wymianę kadr, jak i przede wszystkim przestawienie mediów (zwłaszcza telewizji) na tory telewizji quasi reżimowej. Nawet zwolennicy PiS-u dostrzegają ten fakt, choćby przy oglądaniu programów informacyjnych czy publicystycznych, nadawanych na kanałach telewizji państwowej. Retoryka i sposób przedstawienia wydarzeń, które mają miejsce na arenie politycznej w kraju, jak i za granicą, wykazuje jednoznacznie, że PiS bardzo mocno postawił na działania telewizyjno-propagandowe.
Reformy socjalne i społeczne. Są one sztandarową kwestią w programie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości. Program 500+, szeroki program taniego budownictwa, darmowe leki dla seniorów – to tylko najpopularniejsze z licznego szeregu planów PiS, które zaszeregować można do ustawodawstwa socjalnego. Krytykowane przez szerokie rzesze liberałów, kapitalistów oraz mediów, które związane były ideowo z poprzednią partią rządzącą, obecnie zaś ich sympatie oscylują wokół Nowoczesnej oraz KOD-u.
Reforma edukacji. Likwidację gimnazjów Prawo i Sprawiedliwość także zapowiadało już w trakcie kampanii wyborczej. Pomysł jak się zdaje jest dość zasadny, jednak jego wykonanie i wdrożenie wyróżnia się wysokim poziomem prowizoryczności i braku należytego przygotowania tak bardzo złożonej reformy.
Podatki dla banków i dużych sieci sklepowych. Oba stanowić miały zarówno dowód na skuteczność nowego rządu w walce o odpowiednią redystrybucję kapitału, jak też miał być to sposób na istotne zwiększenie budżetu, co ma bardzo duże znaczenie w kontekście wysokich kosztów programów socjalnych i osłonowych. W tym momencie można stwierdzić, że podatek bankowy przyniósł połowiczne zyski, a podatek dla dużych sieci sklepowych na razie nie został wprowadzony. Rząd cały czas deklaruje to jako plan na najbliższą przyszłość.
Środowisko i ekologia. To chyba jeden z nielicznych elementów, w których PiS krytykowany jest właściwie przez wszystkich swoich przeciwników, także tych reprezentujących opcję nacjonalistyczną, a w szczególności narodowo-radykalną. Osoba ministra środowiska jest jedną z chyba najbardziej nielubianych w Polsce. Dużym osiągnięciem jest cieszenie się mniejszą sympatią niż minister Antoni Macierewicz. Decyzje w sprawach parków narodowych, myśliwych, wycinek i w wielu innych kwestiach sprawiają, że w aspekcie ochrony środowiska cofnęliśmy się do wczesnego PRL-u.
Armia i obronność. Postać ministra Macierewicza to jedna z ikon tego rządu i jeden z najpewniejszych współpracowników Kaczyńskiego. Polityka obronna oraz powiązana z nią dyplomacja, miała stanowić filar „wstawania z kolan”, które to obiecywano wyborcom. Faktycznie, Macierewicz rządzi w swoim resorcie iście dyktatorsko, a decyzje dotyczące armii i obrony granic znamionują najwyraźniej istnienie w jego głowie dość konkretnego planu. Zakupy ogromnych ilości nowoczesnego sprzętu, rozbudowa liczebna armii, powstanie Obrony Terytorialnej idą w parze z czystkami wszelkich myślących „niepoprawnie” oficerów i dowódców czy z ogólnym upolitycznieniem Wojska Polskiego. Do tego polityka zagraniczna Polski jeszcze mocniej została skorelowana z sojuszem z USA. Ostatnio objawiło się to przykładowo rozmieszczeniem na terytorium Polski jednostek US Army.
Reakcja opinii międzynarodowej na politykę rządu. PiS za granicą uważany jest za partię „skrajnie prawicową”. O ile jest to śmieszne i żałosne i świadczy przede wszystkim o intelektualnym upadku Zachodu, o tyle w wymiarze politycznym wpływa na stosunek poszczególnych państw, a przede wszystkim agend Unii Europejskiej do Polski. Od dłuższego już czasu, w regularnych odstępach, raczeni jesteśmy kolejnymi rezolucjami wykazującymi zaniepokojenie sytuacją w Polsce. Co jakiś czas przyjeżdża do nas jakaś delegacja, by zobaczyć jak daleko posunęła się „faszyzacja” życia. Dochodzą do tego wszystkiego różne działania rodzimych polityków i dziennikarzy, którzy w mediach zagranicznych przedstawiają Polskę i Polaków w najczarniejszych barwach. Mimo to każdy chyba ma świadomość, że rząd PiS nie ma to żadnego wpływu, a sama UE nie zdecyduje się na jakiekolwiek realne działania wobec naszego państwa.
Czarny protest. To chyba element rządów PiS, który wywołał najbardziej skrajne emocje. Co ciekawe spowodowany był nie działaniami czy reformami samego PiS-u, ale pojawieniem się w Sejmie obywatelskiego projektu zmiany obecnej ustawy antyaborcyjnej. Projekt ten jest nie tylko słuszny i godzien poparcia, ale również stanowiłby na mapie zlaicyzowanej Europy prawdziwą rewolucję. W efekcie prac sejmowych nad nim doszło do ogromnej mobilizacji środowisk feministycznych, liberalnych i skrajnie lewicowych. Zaowocowało to masowymi protestami w wielu miastach, licznymi akcjami w kanałach social-media. Całość cechowała nie tylko wysoka emocjonalność i agresja środowisk optujących za zabijaniem nienarodzonych jeszcze dzieci, ale także ewidentny brak jakiegokolwiek przygotowania merytorycznego, choćby w postaci przeczytania projektu ustawy.
Oczywiście, takich „gorących” spraw można by wymienić o wiele więcej, jednak te wspomniane najbardziej rozgrzewały zarówno polityków, jak i opinię publiczną. Są one również świetnym pryzmatem, przez który możemy ocenić politykę PiS, ich „odcień ideowy”, a to już prosta droga do ustalenia tego „co mamy robić?”.
Zanim przejdziemy do odpowiedzenia sobie na proste z pozoru pytanie „co robić”, spróbujmy odpowiedzieć jeszcze na 2 pytania „pomocnicze”, które pomogą nam nakreśłić jasny obraz sytuacji.
Jak w okresie rządów PiS zmieniła się sytuacja nacjonalistów i stosunek państwa do zjawiska nacjonalizmu?
Niewątpliwie 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej było ciężkim okresem dla nacjonalistów. Wprawdzie największe organizacje nie zostały zdelegalizowane, jednak cała gama środków zastraszania i prześladowania była stosowana wobec środowiska. Zatrzymania, areszty, fałszywe zarzuty, pobicia przez policję, brutalność podczas prowokacji i atakowania manifestacji narodowych oraz wiele innych – wszystkiego tego mogliśmy niestety doświadczyć ze strony partii rządzącej. Rządy PiS, przynajmniej na razie, jawią się dla nas jako dużo ciekawsze i dające większe pole do manewru. Swoista „tolerancja” aparatu państwowego wobec różnych form działalności narodowej daje dużo większy margines błędu do działania. Spadła też opresyjność służb i organów ścigania. W wielu aspektach, głównie obyczajowych i po części geopolitycznych, poglądy PiS-u i środowiska narodowego są zresztą zbieżne, tak więc tym bardziej obecnie rządząca partia pozwala nacjonalistom na propagowanie swojej linii ideowej. Dochodzi nawet do wypadków działania nacjonalistów na terenie szkół publicznych czy innych instytucji, co z pewnością przed wyborami było nie do pomyślenia. Podstawowym dla nas wnioskiem i konstatacją jest to, że na obecną chwilę mamy dużo większą szansę i możliwości na organizowanie i przeprowadzanie swoich działań, a PiS zajęty walką z KOD-em czy opozycją sejmową, na razie nie zdecyduje się na bardziej systematyczne działania wymierzone w polski nacjonalizm. Tym bardziej, że zapewne i Kaczyński i jego sztab przychylnym okiem patrzą na niechęć nacjonalistów wobec tzw. demokratycznej opozycji. Pamiętać jednak musimy, że wraz z rozwojem sytuacji i fluktuacjami na krajowej scenie politycznej, liczyć się możemy w określonych sytuacjach z bardzo konkretnymi i znanymi nam już działaniami organów państwa, które wymierzone mogą być w nasze środowisko.
Czy PiS to partia, którą można nazwać nacjonalistyczną? Czy realizuje ona konsekwentnie, świadomie i systematycznie politykę, którą w jakikolwiek sposób możemy nazwać „narodową”? Czy mamy z nią współpracować?
Zacznę od odpowiedzi na najważniejsze, pierwsze pytanie: nie, PiS w żadnym razie nie jest partią nacjonalistyczną. Jej korzenie w prostej linii sięgają tych samych źródeł co Platformy Obywatelskiej czy innych „starych” partii trzeciej RP. PiS nigdy nie definiował się jako partia narodowa czy nacjonalistyczna, prezentując raczej dialektykę chadecką. W najważniejszych kwestiach partia ta była i pozostaje prounijna, proamerykańska, popiera mimo wszystko gospodarkę kapitalistyczną (być może w bardziej „ludzkim” wydaniu, chciałoby się rzec „kapitalizm z ludzką twarzą”…), realizuje tradycyjne (dla trzeciej RP) dobre relacje z Izraelem i popiera jego politykę na Bliskim Wschodzie. Dodatkowo w kwestiach ochrony środowiska polityka obecnego rządu zahacza o dywersję i sabotaż. W kwestiach światopoglądowych mogliśmy w zeszłym roku przekonać się o hipokryzji PiS-u, który mogąc przegłosować ustawę zakazującą mordowania dzieci nienarodzonych, wolał jednak opowiedzieć się za zgniłym kompromisem.
Powiedzmy sobie szczerze i wprost: PiS to część tego samego systemu co Platforma czy Nowoczesna. Oczywiście, partie te zawzięcie ze sobą walczą, pytanie tylko czy mamy wybierać między „mniejszym złem”, czy optować za realizacją postulatów narodowych i polityki stricte nacjonalistycznej. Prawo i Sprawiedliwość, choć szafuje choćby kultem „Wyklętych” i oskarżeniami o „lewactwo” swoich przeciwników, to jest to troszkę mniej złośliwa odmiana tego samego zła, które przenika Polskę od prawie trzydziestu lat. Fakt, iż alternatywa – trio Schetyna, Petru i Kijowski jest zdecydowanie jeszcze gorszym wyborem, nie sprawia, że PiS staje się przez automatycznie reprezentantem nacjonalistów. Wystarczy zresztą przyjrzeć się temu jak PiS rządzi, żeby odnaleźć te same objawy choroby co przy rządach Platformy: ogromny nepotyzm, kolesiostwo, obsadzanie stanowisk niekompetentnymi osobami, ale pewnymi politycznie, wykorzystywanie posad do swoich prywatnych celów.
Co z trzecim pytaniem, o współpracę z PiSem? Na to pozwolę sobie odpowiedzieć niżej.
Co robić? Skoro już wyjaśniliśmy sobie sytuację, to możemy się w końcu nad tym zastanowić. Wiemy już, że czasy dla nas, nacjonalistów, są trochę łatwiejsze, tak więc na obecną chwilę możemy pokusić się o realizowanie koncepcji i planów szerzej zakrojonych. Opartych przede wszystkim na programie pozytywnym, a nie tylko na negacji i reagowaniu na działania systemu demoliberalnego.
Najważniejszym postulatem jest obecnie działanie i realizowanie wszelkich akcji pod szyldem nacjonalistycznym. Działamy oficjalnie jako nacjonaliści, naszą ideą którą reprezentujemy jest Narodowy Radykalizm i to właśnie w ten sposób prezentujemy Ideę szerokim rzeszom społeczeństwa. Wiele osób w naszym środowisku gotowa jest do wyrzeczenia się tego i pójścia ramię w ramię z obecnie rządzącą partią, aby móc zrealizować ten czy ów postulat (raczej mieć na te realizację nadzieję, bo to że PiS nie jest partią narodową już wiemy). Popełnilibyśmy bardzo duży błąd, gdyż za cenę niewielkiego zwycięstwa taktycznego tracimy tożsamość i rozpoznawalność ideową. Co gorsza grozi to długofalowymi, negatywnymi skutkami tak samo dla nacjonalizmu i naszego środowiska, jak przede wszystkim dla Polski.
Także, a może przede wszystkim, w kwestii ideowej i programowej nie możemy godzić się na jakiekolwiek półśrodki, ugody i rezygnację z wszelkich prób i przejawów wprowadzenia nacjonalistycznych idei. Wręcz przeciwnie! Właśnie teraz, gdy klimat i warunki dla naszych działań są dogodniejsze, musimy walczyć o realizację naszych postulatów: politycznych, ekonomicznych, społecznych, kulturowych i międzynarodowych. Poczynając od prezentacji wizji nacjonalistycznej, przez przeciwstawianie się jej nurtom liberalnym i lewicowym, aż po wszelkie akcje mające na celu implementację takich rozwiązań. Oto droga radykalnego nacjonalizmu w obecnym czasie. Nie możemy bać się i wstydzić używania słowa „nacjonalizm”. Nie możemy zastępować go wszelkimi patriotycznymi sloganami, pod którymi w gruncie rzeczy może się podpisać większość sceny politycznej.
Nie ma wątpliwości, że w Europie (ale i na świecie) wszelkie ruchy prawicowe, nacjonalistyczne i „antysystemowe” są obecnie „na fali”. Co za tym idzie dyskurs polityczny i ideowy przesuwa się zauważalnie na prawo. Oczywiście nie zamierzam tutaj się zastanawiać na ile mainstreamowi politycy prawicy są faktycznie osobami, z którymi może utożsamiać się nacjonalista, a na ile są populistami, ludźmi wielkiego kapitału i reprezentują przede wszystkim stojące za nimi lobby i grupy poparcia. Dla nas najważniejszym faktem jest widoczne przesunięcie się „klimatu” na prawo oraz znaczące poszerzenie „strefy bezpieczeństwa” dla działalności nacjonalistów. Potraktować to musimy jednak nie jako koniec rozwijania narracji nacjonalistycznej –przeciwnie! Musi być to dla nas podstawa do ciągłego podbijania stawki, dokładnie w takim stylu jak robił to Piłsudski wobec państw centralnych w trakcie Wielkiej Wojny. Tak więc konsekwentne i transparentne dążenie do przekształcenia kraju w państwo narodowo-radykalne połączyć trzeba z permanentnym niezadowoleniem wobec rządzącej partii, także jeśli jest to PiS. Jakiekolwiek zaś taktyczne zwycięstwo, uzyskanie realizacji konkretnego postulatu prowadzić musi automatycznie do wysunięcia następnych, dalej idących. Jeśli PiS przykładowo wyraża stanowisko po części wrogie lobby homoseksualnemu, to nie możemy uznać tego za rozwiązanie problemu. Obowiązkiem jest wysuwanie postulatów idących dużo dalej, jak choćby zakaz odbywania tzw. „parad równości” czy działania organizacji homoseksualnych na terenie szkół i uczelni.
Taka strategia jest tym bardziej użyteczna, gdy dotyczy najbardziej flagowych reform PiS-u, czyli tych ekonomicznych i gospodarczych. O ile ogólny ich kierunek oraz skutek uznać możemy za pozytywne dla rozwoju Narodu, o tyle pamiętać musimy, że całościowo PiS nie realizuje polityki, którą nazwalibyśmy narodową. Tak więc przy popieraniu pewnych aspektów działań rządu jednocześnie musimy cały czas pamiętać o kreowaniu własnego światopoglądu, który będzie narodowy i antyliberalny. Także same reformy i ustawy, które rząd Beaty Szydło wprowadzi, jeśli są przez nas generalnie akceptowane, należy „przejmować”. Oczywiście przy obecnej sytuacji i popularności PiS-u to trudne, ale konsekwentnie i systematycznie trzeba postulować wspomniane podbijanie stawki, jak również krytykować te elementy pro-socjalnych czy antyliberalnych działań, które uważamy za nie dość właściwe czy wykazujące wyraźne uchybienia. Przykładowo program 500+ można krytykować za brak objęcia nim matek z jednym tylko dzieckiem. Potrzebną zaś reformę edukacji nie wypada nam ocenić inaczej, niż pisanej na kolanie i mocno nieprzemyślanej. Krótko mówiąc, jasnym przekazem jaki musimy wysłać jest brak zgody na jakiekolwiek półśrodki – jedynym co nas może zadowolić to wdrożenie całościowego i komplementarnego programu narodowego rozwoju i funkcjonowania dla naszego kraju.
Najsilniej powinniśmy akcentować swoją wizję ideową i polityczną w kwestiach obyczajowych i etycznych. Po pierwsze dlatego, że tu mocno się uwidacznia hipokryzja i powiązanie z systemem demoliberalnym partii Prawo i Sprawiedliwość. Po drugie dlatego, że wokół tych kwestii dość łatwo wykreować przeciwstawną, nacjonalistyczną koncepcję. Rzecz jasna tematem numer jeden, jaki się tu sam nasuwa, jest sprawa aborcji. PiS pomimo kreowania się na partię popierającą obronę życia od poczęcia, w ostatecznym rozrachunku zagłosował w większości za odrzuceniem projektu zakazującego aborcji. Druga sprawa to wspomniany styl rządów: kolesiostwo, nepotyzm, gwałtowna wymiana kliki platformy w administracji i urzędach na klikę PiS-u. Przy czym ważne jest, że niekompetencja, korupcja i buńczuczność owych nowych elit jest najwyraźniej jeszcze większa, niż pod rządami Platformy. Rzecz jasna aspektów obecnego rządu, jakie możemy krytykować i uderzać w nie własnymi kontrpropozycjami, jest więcej. Najważniejszym postulatem jest konsekwencja w tej narracji i odrzucenie spotykanego czasami przeświadczenia, że PiS-u nie powinno się krytykować, gdyż to tylko wzmacnia opozycję. Nie możemy jednak przecież wyrzec się w żaden sposób naszego światopoglądu i walki o jego realizację.
Niezwykle istotnym elementem całej układanki z PiS-em jest opozycja, tj. swoisty triumwirat Platformy, KOD-u i Nowoczesnej. Pytanie dla nacjonalistów w tym kontekście jest takie czy i jak powinniśmy zwalczać kapitalistyczną, demoliberalną koalicję Kijowskiego, Petru i Schetyny? Odpowiedź moim zdaniem musi być twierdząca. Po pierwsze głosu narodowego, radykalnego w takiej kwestii zabraknąć nie może. Gdzie, jak nie w takim wypadku, pokazywać trzecią drogę, alternatywną dla dwóch różnych stron tego samego, postkomunistycznego medalu. Po drugie uznać powinniśmy jednak, przy pełnej świadomości wcześniejszych moich spostrzeżeń, że jednak obecna opozycja to zło dużo większe dla Polski i Polaków, niż obecnie rządzący. Chodzi tu przede wszystkim o kwestie ekonomiczne i gospodarcze (opozycja to najgorsze ścierwo kapitalizmu) oraz moralne i etyczne (aborcja, legalizacja związków dewiantów – te postulaty staną się dużo bardziej prawdopodobne do wprowadzenia). A jak walczyć? W każdy możliwy sposób! Propagandą, publicystyką, przeciwdziałaniem wszelkim akcjom opozycji, także w sposób bezpośredni. Podstawową zasadą musi być działanie pod szyldem jasno i wprost określonego nacjonalizmu i narodowego radykalizmu, a po drugie uniknięcie za wszelką cenę powiązania z PiS-em, tak by nie wyjść na „kondotierów” Kaczyńskiego. To bowiem dla nas może być śmiertelnym zagrożeniem, tak samo wizerunkowym jak i ideowym. Walka z opozycją trafić może przede wszystkim do tej grupy ludzi (szczególnie młodych), która z jednej strony kompletnie nie ufa opozycji i za nic jej nie poprze, jednak także do PiS-u ma spore zastrzeżenia, choć dużo mniejsze. Spora część tych ludzi mimo wszystko popiera partię Kaczyńskiego, czy bezideowe twory jak Kukiz’15, jednak w razie pojawienia się prawdziwie narodowej alternatywy spora ich część z pewnością zmieni swoje preferencje.
Dany nam czas, dogodniejszy niż przed wyborami, wykorzystać musimy też na zwarcie szeregów i umocnienie idei. Tworzenie oddolnych, lokalnych struktur, ciągły aktywizm i wychodzenia „na zewnątrz” z Ideą nacjonalistyczną, pozyskiwanie młodych, zdolnych ludzi dla Idei – to nakaz chwili. Ponadto nie możemy zapomnieć o samodoskonaleniu, indywidualnym i grupowym - intelektualnym, sportowym, ideowym. Skoro rościmy sobie prawo do kierowania losami naszego kraju i wpływania na nie to bądźmy tego godni!
Czego nie robić?
To pytanie jest swoistym dopełnieniem i wynikiem wcześniejszych rozważań.
Po pierwsze nie możemy w żaden sposób uznawać kompromisów i półśrodków. Rządy PiSu to nie Narodowy Radykalizm, stąd walka nie jest zakończona, ona dopiero się zaczyna.
Po drugie odrzucić trzeba strategiczną współpracę z PiS-em, a szczególnie formalną i organizacyjną. Taktyczne porozumienia można ewentualnie zaakceptować przy przeciwdziałaniu wobec aktywności opozycji, jednak nie możemy zapominać o konieczności działania pod własnym szyldem. Wchodzenie oficjalnie w kooperację, koalicję, wspólne oświadczenia, konferencje etc. to bardzo duży błąd.
Po trzecie nie możemy w żadnym wypadku wyrzec się jawnego działania jako nacjonaliści na rzecz złagodzenia przekazu, aby ewentualnie zdobyć większą audiencję. Przeciwnie: musimy transparentnie i jednoznacznie przedstawiać społeczeństwu nasze idee i nacjonalistyczną alternatywę dla zgniłego, demoliberalnego bagna, w jakim trwamy od prawie trzydziestu lat.
Na koniec pozostaje mi wyrazić apel, jak również nadzieję. Jako, że mamy obecnie naprawdę niezłe warunki do działania, to nie zmarnujmy czasu i możliwości jakie zostały nam dane. Wykorzystajmy je najlepiej jak tylko się. Dla Polski i dla Polaków!
Grzegorz Ćwik
Marta Niemczyk - „Chłopcy wychodzą z lasu”
Marzec to przede wszystkim obchody Dnia Żołnierzy Wyklętych. Czymże by one były bez internetowych utarczek dinozaurów z SLD, ZNP, czy młod(sz)ych rewizjonistów z Razem przeciwko „bandytom”? Mnie ten dzień skłania do nieco innych refleksji: w narodowym światku, dzień Żołnierzy Wyklętych trwa de facto cały rok. W porządku – szkoda jedynie, że krzewiona historia kończy się na symbolicznej dacie 1963 roku, co więcej skupia się głównie na historii „militarnej”, a patriotyzm utożsamiany bywa przede wszystkim z walką zbrojną.
W przeciwstawieniu z patriotyzmem historycznym jest to – jak wyraził [Bolesław – M.N.] Prus – patriotyzm bieżący, może lepiej – przyrodzony. Pierwszy zachowuje, ochrania, pilnuje ściśle praw swych i zabytków i z biegiem czasu po kolei je traci. Zasoby jego mają wartość archeologiczną lub podmiotową, stosownie do wspomnień, jakie w posiadaczach swych budzą. Drugi – postępowy, zdobywający i stwarzający pracą swą coraz to nowe wartości, które potęgują jego bogactwo. Jeden wydaje resztki spuścizny i uszczupla je ciągle, drugi wytwarza zapasy na dzień jutrzejszy.[1]
Jan Ludwik Popławski
Przywracanie pamięci o Żołnierzach Wyklętych to długotrwały, mozolny proces i choć wciąż trwa, patrząc z perspektywy czasu, można przyjąć, że przebiega pomyślnie. Dziś w zasadzie chodzi już nie tyle o upamiętnianie, co o utrwalanie pamięci i jej celebrowanie. Nic w tym złego. Źle się dzieje dopiero wtedy, gdy staje się kanwą całorocznego „repertuaru” środowisk narodowych. „Chłopcy wychodzą z lasu” to film[2] powstały w 2012 roku w hołdzie żołnierzom NSZ, a zatem w pewnym stopniu również żołnierzom Wyklętym. Z dzisiejszej perspektywy tytuł, jak mało który, idealnie pasuje nie tylko do starań o przywrócenie historii polskiej partyzantki antykomunistycznej lat 1945-1963, lecz także do części jej dzisiejszych apologetów – choć w nieco innym, szerszym kontekście.
Problem z krytyką, nawet tą konstruktywną, polega na tym, że zamiast skłaniać do refleksji nad jej zasadnością, automatycznie wyzwala odruch obronny, którego celem jest odpór krytyki. Nie wspominając o tym, że sytuuje jej autora w obozie „wrogów”, w najlepszym przypadków „malkontentów”. Krzewienie polskiej historii to nasz święty obowiązek! – oburzą się narodowi działacze. Pełna zgoda, podobnie jak jest to obowiązkiem rodziców, nauczycieli, historyków, grup rekonstrukcyjnych etc. Są tylko dwa „ale”:
Po pierwsze, popularyzowanie historii nie powinno odbywać się kosztem współczesności. Po drugie, polska historia niejedno ma imię i nie kończy się na czasach około stalinizmu, zaś aktów patriotyzmu dokonywano w Polsce nie tylko z bronią w ręku – zarówno przed, jak i po 1945 roku, o czym należałoby pamiętać.
1) Kwestią zasadniczą są proporcje. Reprywatyzacja, mieszkalnictwo, urbanistyka, szkolnictwo wyższe, służba zdrowia, czy stan środowiska naturalnego przegrywają rywalizację o uwagę ruchu narodowego z marszem Wyklętych, z walką z islamistami na polskich przystankach i piętnowaniem zgniłego Zachodu, którego jedyną szansą na przeżycie jest prezydentura Trumpa. Można niekiedy odnieść przykre wrażenie, że dla niektórych celebrowanie pewnego wycinka historii stało się odskocznią od zbyt trudnej codzienności, dając jednocześnie poczucie spełnienia patriotycznego obowiązku wobec narodu.
2) Synonimem patriotyzmu stała się walka zbrojna. Piętno minionego stulecia? Możliwe. Pomijam fakt, że współcześnie taka sama walka leśnych oddziałów, ukazana niezwykle romantycznie w kolejnych kinowych produkcjach, byłaby niemożliwa (bo że nieskuteczna, to oczywiste). Przyjrzyjmy się symbolice „odzieży patriotycznej” [Swoją drogą, jak skarpetki mogą być patriotyczne? Patriotyczna może być postawa ich właściciela, ale nie wynika jeszcze z faktu, że założył białoczerwone skarpety]. „Koszulki patriotyczne”, oprócz Żołnierzy Wyklętych prezentują Polskę Walczącą, Armię Krajową, Narodowe Siły Zbrojne, rzadziej Dywizjon 303, czy Husarię – wszystko łączy się nierozerwalnie z historią militarną. Wspólny mianownik to walka (zbrojna) z wrogiem (zewnętrznym). Czyżby patriotą można było zostać jedynie podczas wojny? W czasach pokoju można być patriotą w koszulce? Taki patriotyzm nie jest wcale tani, choć w ostatecznym rozrachunku przynosi korzyści tylko sprzedawcom. Nabywcom zastępuje potrzebę wyrażenia siebie i spełnienia obowiązku. A gdyby tak docenić na równi tych, którzy stworzyli i tworzą polskie sukcesy naukowe, sportowe, artystyczne, którzy pracą u podstaw rozwijali polskie społeczeństwo, tych którzy przełamywali schematy i sprawiali, że Polska stawała się rozpoznawalna na mapie świata, niezależnie od epoki? Ofiara (...) na rzecz ogółu, nie opromieniona blaskiem bohaterstwa, ani krwawą aureolą męczeństwa, ukryta i bolesna, ale tym wspanialsza i trudna.[3], jak to określił Popławski.
Nawet historia szeroko pojętej walki z komuną – niemniej romantycznej, a często skuteczniejszej – nie kończy się wcale na egzekucji śp. Józefa Franczaka „Lalka”. Nie wiedzieć czemu, „utknęli” na niej współcześni antykomuniści. Pomijając historię „Solidarności”, której meandry w ogóle nie są omawiane, przytoczę moje dwa ulubione przykłady społecznego oporu: strajk włókniarek (nie tylko) łódzkich zakładów w 1971 roku, który doprowadził do cofnięcia podwyżek cen żywności przez komunistyczne władze oraz strajk studentów polskich uczelni w 1981 roku – wówczas najdłuższy strajk okupacyjny w Europie, który zmusił władze PRL m.in. do legalizacji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Wprawdzie nikt nie strzelał (tym razem), no i żadna z inicjatyw nie była z nazwy „narodowa”, co nie znaczy, że nie przyniosła pożytku „dla narodu”.
Najwyższy czas przełamać barierę historii 1963 roku. Nie o chodzi o to by zapomnieć. Sęk w tym, by pamiętać o innych. Przy okajzi pogadanki o Wyklętych (nierzadko tej prowadzonej przez samego historyka, na którą przyjdą lokalni działacze i stali bywalcy, niejeden z gazetką udowadniającą żydowskie pochodzenie polityków od prawa do lewa), być może warto pomyśleć nad organizacją dyskusji o kwestiach bieżących, która przyciągnęłaby też inne środowiska. Swoisty kult Wyklętych stał się znakiem rozpoznawczym środowiska narodowego. Gdyby tak poszerzyć krąg zainteresowań? Tak, by za kilka lat móc powiedzieć: Chłopcy wyszli lasu. Dziewczynki też.
Marta Niemczyk
[1] Jan Ludwik Popławski, Demokratyzacja zasad, „Prawda”, 1886
[2] „1942-2012 Chłopcy wychodzą z lasu”, prod. Chłopcy z Lasu i Komitet Figli, 2012
[3] Jan Ludwik Popławski, w: Naród i polityka. Wybór pism, oprac. Piotr Koryś, Ośrodek Myśli Politycznej Wydział Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2012, s.24.
Krzysztof Kubacki - „O „Szturmie” słów kilka – przeszłość, teraźniejszość, przyszłość”
Zazwyczaj podsumowania robiłem podczas numerów rocznicowych. Jednak „Szturm” rozwija się na tyle prężnie, że od czasu do czasu muszę oderwać się od bieżących spraw politycznych i co nieco napisać o nas. Ponad dwa lata temu nikt z nas nie wiedział jak potoczą się losy naszego pisma, wraz z biegiem czasu nasza idea wyklarowała się, a także ustabilizowała się linia ideowa i skład redakcji. Cieszymy się, że nasza idea, nasze pomysły na zmianę i wygląd polskiego nacjonalizmu docierają do coraz szerszego grona odbiorców. Udało nam się osiągnąć parę założonych wcześniej celów, a także cieszymy się z tych pozytywnych zdarzeń dla nas, które wydarzyły się całkowicie przypadkiem. Po ponad 2 latach istnienia „Szturm” już na stałe wszedł w tworzenie historii polskiego nacjonalizmu.
To co na pewno nam się udało osiągnąć:
1) zebrać grupę inteligentnych ludzi, znających życie i znających otaczającą rzeczywistość, a przede wszystkim ludzi rozumiejących to, co się wokół nich dzieje, ludzi z różnych środowisk,
2) stworzenie własnego symbolu, nowego symbolu, który wszedł w skład symboliki polskiego nacjonalizmu. Spadająca bomba idealnie oddaje charakter naszego pisma, uderzenie w marazm nie tylko demoliberalnej rzeczywistości, ale tzw. szerokiego środowiska narodowego,
3) organizowanie wykładów pod patronatem oraz z udziałem „Szturmu”,
4) nawiązywanie kontaktów międzynarodowych z europejskimi nacjonalistami, wzajemne wymienianie się spostrzeżeniami oraz prowadzenie dialogu na rzecz historycznego pojednania,
5) zmiana spojrzenia na politykę międzynarodową, historyczną,
6) odcięcie pępowiny od dwudziestolecia międzywojennego, powoływanie się na własne pomysły i idee nowoczesnego nacjonalizmu, zamiast wiecznego uciekania do twórczości poprzedników.
Jeszcze zapewne wiele można byłoby wypisać, jednak to pokazuje, że „Szturm” jako pismo inspiruje coraz bardziej. Do czego zmierzam? Do tego, że cieszę się kiedy coraz więcej ludzi identyfikuje się z nacjonalizmem szturmowym. Cieszę się, że nasze teksty wywołują dyskusję, że nie kręcimy się już tylko wokół dwudziestolecia międzywojennego i nie patrzymy na naszych poprzedników jak na bogów, tylko własną twórczością chcemy pchnąć to wszystko do przodu. Cieszę się, kiedy widzę, jak na portalach społecznościowych powstają fanpejdże nawiązujące do naszego pisma. Cieszę się, że określenie od nazwy naszego pisma – szturmowcy – trafia do ludzi, do tych, którzy w obecnych organizacjach się nie odnajdują i nie wiążą z nimi swoich losów na przyszłość. Dlatego namawiam tych, którzy chcieliby pisać, żeby śmiało podsyłać nam swoje teksty, nie bać się przelać swoich myśli, nie bać się wpływać na ideę. Namawiam również do tego, żeby przemycać naszą ideę gdzie się da. Oficjalnie czy nieoficjalnie wpływać na swoje otoczenie, tyczy się to studenta działającego w którymś z kół na studiach, ludzi już pracujących, bądź nawet należących do jakichś związków zawodowych. Chcesz zrobić wykład pod patronatem „Szturmu”? Odezwij się do nas, zawsze odpisujemy. Chcesz utworzyć koło naukowe na swojej uczelni? Odezwij się, możliwe, że kogoś swojego akurat tam już mamy. Masz jakiś pomysł związany ze „Szturmem”, napisz do nas. Niech nie zmyli nikogo z Was, że jesteśmy tylko pismem. Tam gdzie wchodzi w grę rozwijanie polskiego nacjonalizmu, polskiej myśli – tam zawsze będziemy stać gotowi by pomóc.
To co wciąż dla nas wszystkich musi być najważniejsze to nieustanna promocja. Bombardowanie ludzi tekstami ze „Szturmu”, naszymi propagandowymi grafikami, cytatami, wpisami w mediach społecznościowych. W czasach, kiedy media demoliberalne mają nad nami kolosalną przewagę, a z drugiej strony do ludzi trafiają także różnego rodzaju syfiaste prawicowe strony – musimy stanowić nie tylko odtrutkę, ale ideowe przebudzenie. Nie stoi za nami żaden kapitał, naszym kapitałem jest nasza idea. Niech ten tekst i w swojej wymowie będzie pewnym apelem do tych wszystkich, którzy utożsamiają się ze „Szturmem” o nasilenie szturmowej propagandy. A także podsyłanie nam swoich pomysłów, grafik, cytatów wszystkiego co możemy wykorzystać do promocji. Jeżeli będziemy narzekać na dopadające naszych uszu syfiaste informacje, a z drugiej strony nic z tym nie będziemy robić – to cóż...przegramy.
Z naszej strony, jako szturmowcy możemy jasno powiedzieć, że jeszcze mile Was w tym roku zaskoczymy nie tylko wysoką jakością naszych tekstów, ale innymi przedsięwzięciami, które mamy nadzieję przyciągną do nas jeszcze większą ilość czytelników, a także osób działających na rzecz „Szturmu”. To tylko lekko ponad dwa lata za nami, przyszłość jednak widzimy w najjaśniejszych barwach.
Krzysztof Kubacki
Szturm miesięcznik narodowo-radykalny numer 28 2017 PDF MOBI EPUB
Krzysztof Kubacki - „O polityczność nacjonalizmu”
„Nie obchodzi mnie to”, „to nie nasza wojna”, „to nie nasza sprawa” - bardzo często można usłyszeć takie słowa z ust nacjonalistycznych działaczy kiedy rozmowa schodzi na życie i sprawy polityczne w III RP. Bardzo często olewczo podchodzimy do tego co dzieje się w sejmie i wokół decyzji jakie są tam podejmowane. Wiadomą sprawą jest, że nie zasiadają tam delikatnie mówiąc ludzie z naszej bajki, jednak obrażać się na rzeczywistość nie możemy – mało kogo obchodzi parę naszych organizacji, ich zdanie i działania, które nie mają wpływu na ogół narodu. To już nie czasy przedwojenne gdzie obóz narodowy był jednym z głównych aktorów sceny politycznej. Niestety, ale obecną politykę, ustawy musimy komentować na bieżąco, nie uczyni nas to mniejszymi narodowymi radykałami jeżeli także politykę wpiszemy w swoje codzienne zajęcia. Chcąc nie chcąc wszelakie wojny w demoliberalnym bagnie dotykają także nas, nasze rodziny, naszych znajomych. Polityka u nas ma to do siebie, że często bywa chaotyczna – więc i ludzi młodych wchodzących w nasze szeregi, a także już będących w szeroko pojętym ruchu należy uczyć jak reagować na zmieniające się sytuacje polityczne.
Oczywiście tworzenie naszej idei, rozkładanie jej na czynniki pierwsze i ubogacanie jej w coraz to nowe pojęcia i pomysły tego jak nacjonalistyczne państwo powinno wyglądać jest bardzo ważne. Jednak to obecne wojny polityczne między obozem rządzącym oraz opozycją elektryzują naród, przynajmniej jego większą część. Odwracanie się od tego i udawanie, że nas nacjonalistów to wszystko nie obchodzi i jak zwykle jesteśmy „nad tym” jest bez sensu. Tracimy w ten sposób 3 sprawy:
1)możliwość dokopania naszym przeciwnikom politycznym i ukazania ich obłudy większej części społeczeństwa,
2)możliwości przeciągnięcia na swoją stronę tę część ludzi uwiedzionych patriotycznymi hasłami obozu rządowego,
3) dania możliwości poznania się przez tych, którzy nie wiedzą po której stronie stanąć lub szukających kogoś spoza tego politycznego sporu.
Także odwracając się od tych – dla nas bądź co bądź – śmiesznych sporów, z takimi aktorami w roli głównej jak Ryszard Petru to jednak odbieramy sobie szansę na pokazanie się i wpłynięcie na opinię wielu ludzi. Dla naszych niestety wciąż małych szeregów nie jest to niczym dobrym. Tam gdzie jest możliwość pokonania przeciwnika politycznego tam musimy być i my, tam gdzie jest możliwość promocji nacjonalizmu – tam też musimy być i my. Od wykładów na uniwersytetach po nawet łatwiejszy sposób promocji, jakie nam nasze czasy proponują – fora dyskusyjne czy też serwisy społecznościowe. Nie da się pokonać demoliberałów i demoliberalizmu uciekając przed nimi. Przy okazji przeróżnych konfliktów obok nich zawsze słychać głos narodu - „kiedy wy się kłócicie to my nie mamy na...” „wy tu macie wojenki, a my...” - zawsze padają takie stwierdzenia przy różnorakich aferach przedstawiające codzienne problemy Polaków. To kolejna sprawa i kolejny sprawdzian na naszą czujność. Warto sobie wtedy odpowiedzieć na pytanie: a jak my byśmy to zrobili? A jak my byśmy naszym rodakom pomogli? A jak my byśmy ściągnęli ludzi z emigracji? Takich pytań można wypisać wiele, ale najważniejszym jest, żebyśmy na te pytania szukali i znali odpowiedzi jeżeli rzeczywiście chcemy, żeby Wielka Polska na naszych ustach nie widniała jedynie jako wielki, pusty frazes. Polak, który ideami się nie interesuje nie będzie wnikał w szczegóły polskiego nacjonalizmu, będzie raczej patrzył co ci głośni, w dużej mierze młodzi ludzie są mu w stanie zaproponować i czym różnią się od tych, którzy są w jego mniemaniu „złodziejami” i osobami utrudniającymi mu życie. Jak ci młodzi ludzie w swojej Wielkiej Polsce pomogą mu poprawić swój byt i czy nie są kolejnymi, którzy po prostu chcą wykorzystać jego dobrą wolę. I dlatego obok życia politycznego w Polsce nie możemy przechodzić obojętnie, bo to ogromna szansa na rozbudowanie nacjonalizmu, rozwijanie go jak i szansa wykazania się przed narodem.
Jeżeli uważamy, że w Państwo leży i kwiczy na polu socjalnym, a Polacy za swoje płacone wysokie podatki nie otrzymują nic w zamian, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie jak my to byśmy załatwili, jak my byśmy sprawili, żeby pomoc socjalna działała w Polsce jak należy. Jak i gdzie znaleźć środki, żeby pomoc ze strony Państwa była jak najbardziej realna. Jeżeli uważamy, że Państwo nie funkcjonuje dobrze, znajmy odpowiedzi na to jak wyglądało by to w naszej Wielkiej Polsce, do której przecież wszyscy dążymy. To są sprawy, które Polaków interesują i to są sprawy z którymi nacjonalizm musi się uporać i znać na nie odpowiedzi. Musimy wyjść z pewnej piaskownicy manifestacyjnych haseł do konkretów życia codziennego. Wiem, że jest u nas w ruchu wielu ludzi z głową na karku, ludzi którzy potrafią się z takowymi pytaniami poradzić i gdzie niegdzie słychać ich głos. To jednak za mało, na te tematy muszą powstawać artykuły, wisieć na naszych stronach i zawsze podpierać kogoś z naszych szeregów przy różnorakich dyskusjach. Jeżeli uważamy, że naród jest zmęczony wiecznymi demoliberalnymi wojenkami, a my jesteśmy lekiem na całe zło – musimy mieć swoją opinię na każdy temat, który naród interesuje. Najgorsze co możemy zrobić to odwrócić się, głupio uśmiechać i z pewnym zadufaniem w sobie stwierdzić, że to nie nasza sprawa, a naród sam z siebie stanie po naszej stronie i zacznie w ramię w ramię maszerować z nami do wymarzonej przez nas Polski. Niestety – tak się nie stanie. Najpierw musimy do siebie naród przekonać, chyba że zaczniemy pojmować naród jako naszą wąską grupę…
Parafrazując Roberta Brasillacha, polski nacjonalizm jest dla nas poezją, a poezja w historii też nie unikała kwestii politycznych, a umiała bardzo często przyłożyć. Jeżeli więc uważamy, że III RP na arenie międzynarodowej nie reprezentuje naszych interesów, zastanówmy się jak my byśmy politykę zagraniczną prowadzili. Co po wyjściu z Unii? Co po wyjściu z NATO? Nadszedł ten czas kiedy musimy usystematyzować nasze stanowiska na wszystkie tematy działania Państwa, bo niestety w ostatnich latach i ogólnie w 28-letniej historii III RP było to u nas bardzo rozmydlone i raczej unikało się klarownych stanowisk. Czas dorosnąć i czas zacząć przyciągać nie tylko ludzi młodych, ale ludzi wszystkich kategorii wiekowych. A niestety bez zajęcia się kwestiami Państwa, nie istniejemy. Czas po prostu się zabrać nie tyle co do roboty, co do myślenia.
Krzysztof Kubacki
Grzegorz Ćwik - „Herezja narodowego liberalizmu”
Szeroko rozumiany nacjonalizm w przeciągu ostatnich 6 lat ewoluował ze zjawiska niszowego i wręcz subkulturowego do rangi ideologii obecnej na scenie politycznej, w mediach i życiu społecznym Narodu. Niewątpliwie też sam nacjonalizm, jeśli rozpatrywać go pod względem konkretnych postulatów, kierunków rozwoju i głównych prądów w nim obecnych, przez ten czas zmienił swe oblicze. Oczywiście linie podziałów w polskim nacjonalizmie przebiegają na różnych płaszczyznach, jednak coraz bardziej widoczna i elementarna linia podziału objawia się w dychotomicznym funkcjonowaniu w środowisku narodowym 2 linii ideowych: narodowo-społecznej (lub po prostu: narodowo-radykalnej) oraz narodowo-liberalnej. Obie cieszą się spora popularnością i ich obecność występuje jednocześnie w ruchu, często także w ramach tych samych organizacji i środowisk. Oczywiście zwolennicy wszelkiego rodzaju frontów „szerokiej” prawicy, ruchów „antysystemowych” (cudzysłów jak najbardziej zasadny) etc. mogą widzieć w tym element pozytywny i budujący. Ja jednak pozwolę sobie postawić tezę zgoła inną. Istnienie w polskim nacjonalizmie linii narodowo-liberalnej to zjawisko szkodliwe, patologiczne i w gruncie rzeczy sprzeczne z nadrzędnością interesów Narodu nad innymi. Pojęcie narodowego liberalizmu w ujęciu takim, jakie porusza mój tekst, traktować można wymiennie z poglądami kapitalistycznymi, wolnorynkowymi i tym podobnymi, które przyprósza się zwykle retoryką anty-imigrancką oraz wspomnieniem Żołnierzy Wyklętych, aby do „liberalizm” dodać można „narodowy”. Jak postaram się wykazać, oba te terminy nie mogą stać obok siebie.
Narodowy liberalizm – jedna droga dla banku
Pobieżny tylko przegląd wypowiedzi osób związanych z różnymi organizacjami i środowiskami narodowymi jednoznacznie wykazuje, iż idea narodowa w dużej mierze idzie obecnie w parze z szeroko rozumianymi inspiracjami kapitalizmem, wolnorynkowym światopoglądem czyli ogólnie rzecz ujmując – z liberalizmem. Popularność wśród sporej części nacjonalistów osób pokroju Cejrowskiego, Maxa-Kolonki czy pewnego klauna w muszce każe zadać zasadnicze pytania. Czy faktycznie są to osoby, na które powoływać powinni się nacjonaliści? Czy powinniśmy ich popierać, tylko dlatego że też są przeciwni napływowi imigrantów oraz Unii Europejskiej? A przede wszystkim – czy skażenie idei nacjonalistycznej liberalnymi inklinacjami jest czynnikiem pozytywnym i rozwojowym, czy też szkodliwym, wprost mogąc być nazwanym „nowotworem”?
Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie warto przyjrzeć się pokrótce temu jak objawia się interesujący nas liberalizm wolnorynkowy w polskim nacjonalizmie? Przede wszystkim widać to w całej gamie postulatów i pomysłów gospodarczych, ekonomicznych czy społecznych. Najpopularniejsze z nich to:
Obniżenie podatków ze szczególnym uwzględnieniem jak najniższego opodatkowania osób najbogatszych
Likwidacja lub maksymalne ograniczenie programów pomocy społecznej, wsparcia socjalnego (500+: patrz niżej)
Likwidacja praw pracowniczych lub daleko posunięta ich liberalizacja
Likwidacja płacy minimalnej i stawek godzinowych
Brak nadzoru inspekcji pracy, często postulowanie likwidacji PIP
Przyzwolenie a nawet promowanie tzw. umów śmieciowych
Likwidacja lub ograniczenie państwowej edukacji, służby zdrowia i innych struktur na rzecz prywatnych
Traktowanie kapitału jako elementu nie posiadającego narodowości – to pogląd zaczerpnięty wprost z myśli anarchokapitalistycznej i libertariańskiej
Postawienie na pierwszym miejscu interesu pracodawców przy pomijaniu i marginalizowaniu celów i interesów pracowników
Oczywiście, postulatów tych znalazłoby się więcej, a niektóre warte są rozpatrzenia. Jednak powyższe punkty to swoiste jądro programowe myślenia w kategoriach liberalnych czyli kapitalistycznych. Podstawowym problemem jest tutaj konflikt gradacji wartości i metodyki myślenia o imponderabiliach. Nacjonalizm wolny od liberalnej zarazy zawsze na pierwszym miejscu stawia interes Narodu, traktowanego jako kompletny zbiór wszystkich jego członków, tak tych silnych i samowystarczalnych, jak też słabych i wymagających wsparcia. To ideowa podstawa jakiegokolwiek myślenia w kategoriach narodowego solidaryzmu. Tak samo nacjonalizm w wydaniu radykalno-społecznym traktuje na równi interesy pracodawców i pracowników, przy założeniu że powinny zostać zapewnione warunki rozwoju dla obu tych grup oraz zabezpieczone ich interesy.
Dopiero z tych nadrzędnych nakazów myślenia narodowego wynikają konkretne postulaty w kwestiach ekonomicznych, społecznych czy gospodarczych.
Tymczasem myśl liberalna podchodzi do zagadnienia w zgoła odmienny sposób. Na pierwszym miejscu postawiona jest doktryna – wolny rynek jako swoista utopia, do której musimy dążyć (inklinacje z analogicznym, marksistowskim myśleniem epoki słusznie minionej są jak najbardziej zasadne). Teoretycznie wolny rynek i szerzej : kapitalizm, mają być odpowiedzią na postulat wolności, jednak w praktyce kończy się na dogmatycznym bronieniu idei, która jest po prostu niekompatybilna do myśli nacjonalistycznej. To tak naprawdę największy zarzut dla narodowego liberalizmu z nacjonalistycznego punktu widzenia. O ile bowiem nacjonalizm stawia na wartość Narodu i z tej podstawy czerpie inspirację do bardziej szczegółowych programów, o tyle liberalizm wolnorynkowy skupia się na ślepej wierze w doktrynę ekonomiczną i sztywnym trzymaniu się postulatów związanych z tym nurtem.
Największym błędem metodycznym liberalizm jest w takim ujęciu założenie, że człowiek pozostawiony sobie nie tylko będzie zachowywał się w sposób racjonalny i logiczny, ale przede wszystkim że będzie kierował się (jak tego chcą kapitaliści) pobudkami szczytnymi, szlachetnymi i dobrymi. Tym bardziej wiara w to, że człowiek w ustroju wolnorynkowym musi kierować się światopoglądem nacjonalistycznym jest ogromną naiwnością.
Nie możemy też zapominać o niespójności obu idei (narodowej i liberalnej) na linii jednostka-kolektyw. O ile bowiem liberalizm to idea skrajnie indywidualistyczna, całkowicie wykluczająca interesy zbiorowości z wartości jakimi należy się kierować, o tyle nacjonalizm wyraża się w myśleniu kolektywnym, narodowym. Celem jest rozwój, bezpieczeństwo i dobrobyt całego Narodu, a nie tylko określonych jego jednostek. Tym bardziej, że w warunkach kapitalistycznych bogacenie się jednej grupy ludności odbywa się zawsze dzięki wyzyskowi drugiej, co oznacza jej marginalizację i postępującą pauperyzację.
Ostatnim, co rzuca się w oczy, przy analizowaniu herezji wolnorynkowej w ramach polskiego nacjonalizmu, to swoisty ekonomizm. Obecnie możemy go śledzić szczególnie przy wszelkich komentarzach i „analizach” odnośnie głośnego programu 500+. Dla liberałów i wolnorynkowców najważniejszym i jedynym kryterium oceny tego programu jest jego koszt oraz fakt, iż finansowany jest z budżetu państwa. Faktycznie – sumy poświęcane w skali roku na 500+ robią wrażenie, jednak dla nas, nacjonalistów, najważniejszym pryzmatem oceny będzie to, czy program ten wpływa korzystnie na rozwój narodowy Polaków czy nie. Choć 500+ nie działa jeszcze specjalnie długo i nie dysponujemy jeszcze całościowymi analizami, to jednak pewne badania zostały już poczynione. Wynika z nich jednoznacznie, że środki z program 500+ przeznaczane są przez polskie rodziny w największym stopniu na żywność, ubrania, rachunki oraz (co bardzo ważne) edukację (książki i podręczniki, korepetycje i dodatkowe zajęcia). Kompletnie przeczy to populistycznym argumentom (które wolnorynkowcy dzielą ze środowiskiem Gazety Wyborczej, NaTemat czy partią KORWiN) jakoby osoby otrzymujące pieniądze z 500+ przeznaczały je wyłącznie na alkohol. Inne analizy wykazują, iż od momentu wdrożenia programu zauważalnie i wymiernie zmniejsza się poziom ubóstwa (w tym ubóstwa dotyczącego dzieci) oraz wykluczenia społecznego. Tak więc nacjonalista przychylnie spojrzy na 500+, szukając raczej sposób na optymalizację tego programu. Wolnorynkowiec, owładnięty kapitalistycznymi bredniami, jedyne na co się zdobędzie to histeryczny wrzask „to z moich pieniędzy!”. I o ile to prawda, program finansowany jest przecież z podatków, to w ujęciu państwowym uznać go można spokojnie za realizację postulatu solidaryzmu narodowego.
Każdy więc, kto czuje ciągoty do idei rodem z „masakr” Korwina, powinien sobie zadać fundamentalne pytanie. Czy dla nacjonalisty ważniejsza jest idea z Narodem jako wartością najważniejszą, metafizyczną, gdzie wszelkie działania i dążenia oceniane są przez finalny i całościowy wpływ na wspólnotę narodową, czy też ważniejszy jest wolny rynek ze sztywnym doktrynerstwem i niewolą ekonomizmu i analizowania rzeczywistości wyłącznie przez pryzmat liczb i tabel.
Naród czy kapitał?
Tekst mój właściwie tutaj mógłby się kończyć, nie mogę jednak odmówić sobie wymienienia kilku najistotniejszych aspektów, w których silnie i wyraziście objawia się konflikt idei narodowo-społecznej (nacjonalistycznej) i narodowo-liberalnej (kapitalistycznej). To najczęstsze punkty gdzie widać zupełnie różne podejście i postulaty.
Prawa pracownicze – chyba jeden z najczęstszych celów ataków liberałów. Wedle kapitalistycznego punktu widzenia (podzielanego przez narodowych liberałów) pracodawca musi posiadać pełną władzę nad pracownikiem w miejscu jego zatrudnienia, a każda próba zapewnienia godziwych warunków zatrudnienia to „socjalizm”, „komunizm” i „lewactwo”. Niepłacenie na czas, zmuszanie do brania darmowych nadgodzin, pracy w weekendy, łamanie warunków umowy – to wszystko dla narodowych liberałów naturalny porządek ich wymarzonego ustroju. Nacjonalizm oczywiście staje jednoznacznie po stronie pracowników i opowiada się za godziwym zatrudnieniem i wynagrodzeniem, a we wspólnej realizacji zadań przez pracodawców i pracowników, w modelu zbliżonym do korporacjonizmu, widzi drogę rozwoju i wzrostu dobrobytu wszystkich klas społecznych.
Umowy śmieciowe i płaca minimalna – zagadnienie bezpośrednio związane z poprzednim. Wolnorynkowcy nie widzą nic złego w masowym zatrudnianiu w oparciu o umowy cywilnoprawne (tzw. śmieciówki) co umożliwia pracodawcom niestosowanie zapisów kodeksu pracy. W praktyce oznacza to dla pracownika pozbawienie ubezpieczeń społecznych, możliwości korzystania z urlopu, ponadto taka umowa jest zwykle krótkoterminowa a wypowiedziana może być z dnia na dzień. W dłuższej perspektywie umowy śmieciowe oznaczają głodowe emerytury, nie pozwalające na jakiekolwiek utrzymanie się. Także w płacy minimalnej kapitaliści widzą prawdziwe zło wcielone, mimo licznych przykładów (chociażby ostatnio Niemcy) pokazujących, że jej wprowadzenie zwiększa zatrudnienie i nie wpływa w żaden sposób negatywnie na ekonomię czy rynek pracy. W nacjonalistycznym ujęciu to zwykły sposób na zapewnienie minimum utrzymania i egzystencji dla osób na niższych stanowiskach, przy jednoczesnym utrudnieniu wyzysku przez nieuczciwych pracodawców. Takie same powody powodują, że myśl narodowo-społeczna opowiada się przeciw masowemu stosowaniu umów śmieciowych. Oczywiście, są sytuacje gdy umowy takie są nieodzowne, np. w wypadku freelancerów, wolnych zawodów, jednak w wypadku gdy zachodzi zwykły stosunek pracy, zastosowanie może mieć też tylko umowa o pracę.
Te 3 elementy: płaca minimalna, umowy o pracę i prawa pracownicze, prawidłowo funkcjonujące w narodowym państwie, stanowić powinny bastion poczucia bezpieczeństwa i stabilności wśród milionów Polaków, zwłaszcza tych młodych. To zaś fundament tego by Naród mógł się prawidłowo rozwijać i budować lepszą przyszłość.
Zasiłki – dla kapitalistów to prawdziwy jeździec Apokalipsy. Zasiłki bowiem dla nich z definicji są złe, a z owego „socjalu” korzystają tylko lenie, nieroby i nieuki. Opinie takie dotyczą zwłaszcza zasiłków dla bezrobotnych. Naprawdę zaś wygląda to „trochę inaczej”. Zasiłki to ubezpieczenie, do którego otrzymuje się prawo po odpowiednio długim okresie płacenia składek na fundusz pracy (12 miesięcy w przeciągu ostatnich 18 miesięcy). Nikt więc nie daje tych pieniędzy komuś „na piękne oczy”, ale dlatego, że dana osoba opłacała składki. Sam zasiłek wypłacany jest maksymalnie przez 6 miesięcy, a jego wysokość waha się w granicach 500-900 zł (w zależności od stażu pracy). Obecnie niecałe 15% bezrobotnych posiada prawo do zasiłków. Tak więc ani jego pobieranie nie jest masowe, ani w żadnym wypadku nie są to „kokosy” pozwalające na życie na koszt innych.
Czym jest więc zasiłek? To przede wszystkim swoisty bufor, który pomaga zabezpieczyć byt materialny osobom, które poszukują pracy po jej utracie. Największe mankamenty jego funkcjonowania to nie sam fakt, iż zasiłki dla bezrobotnych istnieją, ale wadliwe przepisy i ustawy. Zasiłki zazwyczaj nie przysługują osobom zatrudnionym wcześniej na śmieciówkach, ich wysokość często jest niewystarczająca (zwłaszcza dla osób będących jedynymi żywicielami rodziny) a przyznanie może być odroczone nawet o kilka miesięcy (m.in. przez formę zakończenia stosunku pracy w ciągu 6 miesięcy przed wizytą w urzędzie). Tak więc to są prawdziwe elementy zasługujące na krytykę przez nacjonalistów w tym zagadnieniu (zwłaszcza wspomniane wcześniej masowe zatrudnianie na śmieciówkach), a nie sam fakt istnienia zasiłków.
Analogiczna sytuacja ma miejsce z pomocą społeczną – sztywne normy, błędne procedury i niekompetentny personel tego pionu budżetówki to powody, dla których pieniędzy nie dostają często ci, którzy pomocy faktycznie wymagają. Jako nacjonaliści, a więc osoby opowiadające się za solidaryzmem narodowym, musimy mieć świadomość, że istnieje grupa ludzi wymagająca wsparcia i pomocy. Niepełnosprawni, osoby z rodzin dysfunkcyjnych, ludzie pokrzywdzenia przez wszelakie wypadki losowe – pozostawienie ich samych sobie to już nie kwestia stricte ideowa, to sprawa zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Naprawić trzeba instytucje i przepisy warunkujące tą pomoc, a nie bredzić o „nierobach żyjących z naszych podatków”.
Podatek bankowy i podatek dla dużych sieci sklepów – to chyba najczęstszy postulat kapitalistów. Podatki dla bogatych są dla nich prawdziwą zbrodnią (tylko na kim?), a gigantyczny drenaż polskiego kapitału przez zagraniczne koncerny i korporacje to nie problem. Fakt, że Polska jest w pierwszej dwudziestce krajów o najwyższym stopniu odpływu kapitału za granicę, dzięki działaniu zagranicznych firm, wolnorynkowców zdaje się nie martwić. Najważniejsze to aby powstał kolejny supermarket czy oddział zachodniej korporacji, nawet kosztem polskich firm. Można dyskutować czy warunki i sposób wprowadzenia podatku bankowego oraz podatku dla dużych sieci sklepowych są najlepsze, jednak sama idea im przyświecająca jest jak najbardziej słuszna. Trzeba jak najszybciej ograniczyć drenaż polskiego kapitału i zmusić zachodnie firmy do płacenia podatków tutaj, w Polsce. Podobnie w wypadku systemu podatkowego jako nacjonaliści opowiadać powinniśmy się za podatkami progresywnymi. Skrajnie naiwna teoria „skapywania” już dawno została obalona, a sprawiedliwa i narodowa (czyli przede wszystkim bardziej równomierna) redystrybucja pieniądza wymaga takiego właśnie rozwiązania. Nie kłóci się to oczywiście w żaden sposób ze zwiększeniem kwoty wolnej od podatków czy obniżeniem podatków dla najuboższych, co niejednokrotnie zdarza się wyczytać lub usłyszeć w wolnorynkowej propagandzie.
Co najważniejsze odrzucić trzeba kategorycznie dogmat jakoby kapitał nie miał narodowości – to liberalna trucizna nie mająca z realiami jakiegokolwiek związku.
Odważny krok do przodu – twórczy rozłam?
Temat funkcjonowania liberalnej herezji w naszym polskim środowisku nacjonalistycznym to oczywiście sprawa do dłuższych i bardziej złożonych analiz. Na potrzeby niniejszego tekstu, który ma charakter przede wszystkim publicystyczny, przejść możemy do podsumowania i wniosków, oraz konkretnych postulatów.
Pierwszą konstatacją jest stwierdzenie, które nota bene już padło więc tylko je powtórzymy, że nacjonalizm i kapitalizm wolnorynkowy nie idą razem w parze. Ze względu na zupełnie inne wartości im przyświecające, diametralne różnice w konstrukcji rozumowania oraz różną gradację celów i idei, uznać trzeba tzw. „narodowy liberalizm” za swoistą herezję, nie mogącą być akceptowaną w nacjonalizmie.
Z samego takiego stwierdzenia nie wynika jeszcze żadna praktyczna korzyść. Tym bardziej, że narodowy liberalizm nie wyraża się w konkretnej organizacji czy środowisku, ale rozsiany jest po różnych strukturach. W efekcie, ze względu na wzajemne wykluczanie się, narodowy liberalizm hamuje działania w duchu narodowo-społecznym (nacjonalistycznym), a kierunek narodowo-społeczny także dla liberałów jest swoistym wstecznictwem i „spowalniaczem”. Wniosek jaki się nasuwa jest prosty. Oba te kierunki : narodowo-liberalny oraz narodowo-radykalny (lub jak kto woli: narodowo-społeczny) powinny możliwie najszybciej się rozejść i pójść odrębnymi drogami. Mowa tu zarówno o kierunkach ewolucji idei i sposobów działania, jak i przede wszystkim o organizacjach i środowiskach. Krótko mówiąc, postulatem moim jest swoisty rozłam w środowisku nacjonalistycznym. Organizacje, które zdominowane są przez wolnorynkowców i opowiadają się za kapitalizmem, pójść powinny oficjalnie już w kierunku współpracy z partiami Korwina, Jóźwiaka czy Petru (w zależności, która odmiana liberalizmu jest im bliższa) a odpuścić sobie nawiązywanie do idei nacjonalistycznej. Z kolei kapitaliści w strukturach, które nie są zdominowane przez liberałów być może powinny się zastanowić nad zmianą przynależności – organizacji, partii i think-tanków liberalnych i libertariańskich jest aż nadto.
Rozłam taki wyjdzie obu grupom na zdrowie. Narodowym radykałom pozwoli na realizowanie działań w duchu zdrowego nacjonalizmu, bez oglądania się na liberalną część ruchu. Zaś liberałowie będą mogli w końcu rozwinąć swoje wolnorynkowe skrzydła i w pełni opowiedzieć się za tyranią niewidzialnej ręki rynku. Takie swoiste katharsis w moim mniemaniu wyszłoby z dużym pożytkiem dla idei Narodowego Radykalizmu w Polsce.
Grzegorz Ćwik
Paweł Bielawski - „Narodowy radykalizm kontra liberalny kapitalizm – idea Tradycji kontra idea Zysku”
„Nie sądzę, by było przesadą powiedzieć, że historia to w dużej mierze historia inflacji, zwykle inflacji powodowanych przez rządy w interesie rządów”
- Friedrich August von Hayek
„Współczesny człowiek czyni możliwym to, co każda normalna i kompletna cywilizacja zawsze uważała za aberrację – mianowicie, przekonanie, że ekonomia i kwestia socjalna rozumiana w kategoriach ekonomicznych są jego przeznaczeniem”
- Julius Evola
O ile mi wiadomo, jedynie w Polsce wśród nacjonalistów istnieje zjawisko, które można by określić mianem „narodowego” liberalizmu, mające oznaczać akceptację nacjonalizmu, przy jednoczesnym zdecydowanym poparciu liberalnie pojmowanego kapitalizmu.
Samo istnienie takiego zjawiska i pojęcia wywołuje konsternację, gdyż równie dobrze można twierdzić, iż możliwe jest łączenie nacjonalizmu i genderyzmu albo głosić „narodowy transseksualizm”. Absurdalne, prawda? No właśnie. Dokładnie tak samo absurdalne jak „narodowy” liberalizm. Dlaczego jest to bezsensowne? Dlatego, że „nacjonalizm” i „liberalizm” są pojęciami, które są ze sobą sprzeczne u samych podstaw.
Cytuję definicje obu terminów za encyklopedią PWN:
liberalizm - koncepcja teoretyczna i postawa światopoglądowa oparta na indywidualistycznej koncepcji człowieka i społeczeństwa, głosząca, że wolność [łac. liberalis ‘dotyczący wolności’] i nieskrępowana przymusem politycznym działalność jednostek mają wartość nadrzędną”.
nacjonalizm - [łac. natio ‘naród’], przekonanie, że naród jest najważniejszą formą uspołecznienia, a tożsamość narodowa najważniejszym składnikiem tożsamości jednostki, połączone z nakazem przedkładania solidarności narodowej nad wszelkie inne związki i zobowiązania oraz wszystkiego, co narodowe, nad to, co cudzoziemskie lub kosmopolityczne”.
Doktryna liberalna głosi, iż dobro jednostki jest najważniejszą wartością, stawianą ponad inne. Doktryna nacjonalistyczna głosi, iż dobro wspólnoty narodowej jest najważniejszą wartością, stawianą ponad inne. Mam nadzieję, że wyjaśnione zostało to w sposób wystarczająco klarowny. Jaka jest puenta? Taka, że nacjonalizm i liberalizm stoją ze sobą w zasadniczej sprzeczności. Nie ma i nie może być między nimi zgody. Albo ktoś twierdzi, że dobro wspólnoty jest ponad jednostką, albo ktoś głosi, że dobro jednostki jest ponad dobrem wspólnoty. Na coś się trzeba zdecydować.
Dla jeszcze większej jasności, proponuję następujący podział: narodowy radykalizm i liberalny kapitalizm.
Słowa kluczowe:
Narodowy Radykalizm: Wspólnota, Tradycja, Ład
Liberalny kapitalizm: Jednostka, Wolność, Zysk
Narodowy radykalizm to idea stawiające dobro wspólnoty ponad dobro jednostki. Dobrem jest to, co wspólnotę spaja – tradycja. Wspólnota, żyjąca w zgodzie z tradycją tworzy pewien ład.
Liberalny kapitalizm to idea stawiająca dobro jednostki ponad dobro wspólnoty. Dobrem jest to, co jednostkę wyrywa z ograniczeń – wolność. Dzięki temu jednostka może cieszyć się nieskrępowaną możliwością dążenia do zysku.
Te dwie idee opierają się na dwóch kompletnie różnych koncepcjach człowieka. Nieco upraszczając, można przedstawić tą różnicę tak: homo religiosus kontra homo economicus. „Homo religiosus” to termin ukuty przez religioznawcę M. Eliadego. Termin określa człowieka jako istotę religijną, tj. określa człowieka jako istotę, mająca z natury potrzebę „sacrum”. „Homo economicus” to koncepcja (dominująca w dzisiejszym myśleniu ekonomicznym), zakładająca, że człowiek racjonalny („racjonalny” w domyśle „egoistyczny”) zawsze dąży do maksymalizacji osiąganych zysków; wyborów dokonuje zawsze ze względu na wartość ekonomiczną. Jest to koncepcja, która człowieka widzi jako istotę stricte materialistyczną, całkowicie wyłączając z rozważań moralnych jakikolwiek porządek wyższy niż rynek. Bardzo dobrym przykładem dialogu obu tych koncepcji jest scena z filmu „Fanatyk”, gdzie główny bohater Daniel stara się o fundusze u pewnego biznesmena:
Biznesmen: (…) Teraz istnieje tylko rynek i nie obchodzi go kim jesteś.
Daniel: Ludzie ciągle potrzebują wartości i wierzeń.
Biznesmen: Wcale nie. Nie ci rozsądni. Posłuchaj, dam Ci pięć tysięcy. Ale jak ci się nie uda, przyjdź do mnie. Pokażę ci jak zarobić kupę pieniędzy.
Daniel: Nie obchodzą mnie pieniądze.
Biznesmen: Będą.
Daniel: Pan jest Żydem. Może nie zdaje sobie Pan z tego sprawy, ale jest pan Żydem.
Biznesmen: Może i jestem. Może już teraz wszyscy jesteśmy Żydami. Co za różnica?
Kluczowe w tym dialogu jest „istnieje tylko rynek i nie obchodzi go kim jesteś”. Dokładnie tak jest. Rzeczy typu wspólnota narodowa, tradycja, religia, silna tożsamość są dla rynku zawadą, przeszkodą. Kapitał przecież nie ma narodowości, prawda? Jest to jednak teza mocno dyskusyjna. Już słyszę te zarzuty o „lewactwo”, „komunizm”, miłość do Korei Północnej i chęć budowania kołchozów - bo skoro ktoś jest krytycznie nastawiony do liberalnego kapitalizmu, to oznacza, że jestem „komuchem”, prawda? Nieprawda.
To wszystko zależy od tego jak pojmować będziemy kapitalizm i na jakie miejsce w hierarchii wartości go postawimy. To wszystko zależy czy będziemy pojmować kapitalizm jako środek czy cel! To zależy, czy rynek będziemy brać pod uwagę, czy traktować go jako wyrocznię moralną. To zależy, czy będziemy wzrost gospodarczy traktować jako dobro do wykorzystania dla potrzeb Narodu, czy będziemy wyznawać religię wzrostu ekonomicznego i PKB, do którego życie całej wspólnoty narodowej winno być dostosowane. To zależy, czy priorytetem są realni ludzie i ich potrzeby, czy wskaźniki ekonomiczne.
Ekonomia nie jest i nie musi być naszym przeznaczeniem. Ekonomia to sposób zarządzania pracą i rozdziałem zysków. Ni mniej, ni więcej. Zarządzać tymi zasobami powinno się tak, by zwiększało moc sprawczą Narodu, a nie by Naród był niewolnikiem sposobu zarządzania.
„(…) W celu przyjęcia nowej zasady, to co jest konieczne, to nie przeciwstawienie jednej formuły ekonomicznej innej, ale zamiast tego radykalna zmiana podejścia, odrzucenie bez kompromisu materialistycznych przesłanek , które przez czynnik ekonomiczny jest postrzegany jako absolut (…) Prawdziwa antyteza to nie ta pomiędzy kapitalizmem i marksizmem [podkreślenie moje], a systemem w którym ekonomia jest podporządkowana czynnikom pozaekonomicznym, wewnątrz szerszego i bardziej kompletnego porządku, takiego który nadaje ludzkiemu życiu głębszego znaczenia i sprzyja możliwościom osobistego rozwoju.”
Jan Stachniuk podziwiał wczesną fazę protestantyzmu. Podobnie jak moi koledzy z redakcji, podzielam dużą dozę niechęci do współczesnego protestantyzmu. Niepodobna jednak przeczyć, iż „wczesny protestantyzm” (o którym Stachniuk się wypowiadał z uznaniem) dał pewne pozytywne owoce, jak to historia pokazała na przykładzie dawniejszej Anglii, Niemiec, Niderlandów, RPA czy Szwajcarii. Nie mam najmniejszego zamiaru nikogo namawiać do przejścia na protestantyzm (w żadnym razie!). Natomiast chcę zwrócić uwagę na pewien fakt. Mimo obecnej degrengolady moralnej w krajach post-protestanckich, wczesny protestantyzm był w dużej mierze kultem pracy i przedsiębiorczości, ale nie dla niej samej! Bogactwo człowieka miało być objawem łaski Bożej. Nad ideą materialnego zysku stała wyższa sankcja, wyższy porządek. Bogacenie się było cenione, ale jako droga do celu, nie jako cel sam w sobie. Wypracowane zyski należało potem inwestować, a nie przechlać czy przećpać. To jest kwestia kluczowa. Z bogactwem należało obchodzić się odpowiedzialnie, w imię pewnych wyższych racji moralnych.
Oczywiście nie ma sensu popadać ze skrajności w skrajność i ubóstwiać nędzę. Byłoby to po prostu głupie. Chcesz się bogacić? Proszę bardzo! Powodzenia! Pytanie kluczowe jest takie: co robić z wypracowanym bogactwem? Liberalny kapitalista odpowie: „róbta co chceta!”. Dla niego, bogactwo jest celem samym w sobie. Narodowy radykał – już nie. Wypracowane bogactwo narodowy radykał postrzegać będzie jako środek do celu.
Ernst Jünger stwierdził niegdyś: „Być nacjonalistą znaczy walczyć o konieczności swego narodu wszystkimi środkami, jakie stoją do dyspozycji”.
Kapitał jest środkiem, nie celem.
Bibliografia:
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/liberalizm;3932244.html
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/nacjonalizm;3945094.html
http://www.racjonalista.pl/kk.php/t,5083
J. Evola, Marksizm i kapitalizm – dwie strony tej samej monety, Szczerbiec nr 149, s. 31