Szturm1

Szturm1

Są takie sytuacje, gdy obcując z określona formą sztuki – muzyką, książką czy filmem, mamy od początku pełną świadomość, że jest to coś przełomowego i rewolucyjnego. Tak właśnie prezentuje się płyta CRa „Pokolenie zemsty”. Od pierwszego taktu kawałka „Salut”, który otwiera album, czuć po prostu, że te 40 minut muzyki wznosi scenę tożsamościową na zupełnie nowy poziom i bardzo wysoko stawia poprzeczkę. To płyta nie tylko spójna, konsekwentna i radykalna. To przede wszystkim płyta ze świetnie wykonaną muzyką, pozbawioną trywialności, jarmarku i kolejnej nudnej zbitki haseł znanych z dziesiątek marszów.

CR na scenie obecny był już od pewnego czasu, publikował kolejne kawałki, klipy a każdy kolejny podgrzewał coraz bardziej atmosferę. Bo nagle pojawia się chłopak, niespełna 20-letni i bez cienia kompleksów czy wstydu wdziera się przebojem na scenę pokazując, jak się rapuje na nacjonalistyczną modłę. Wreszcie w końcówce roku doczekaliśmy się długogrającego materiału –„Pokolenie Zemsty” to album, przez pryzmat którego oceniać będzie się następne produkcje z tego nurtu.

Przede wszystkim zacznijmy od warstwy światopoglądowej. Do tej pory przyzwyczajeni byliśmy w rapowych kawałkach do albo taniego populizmu albo kolejnych historycyzmów jak Żołnierze Wyklęci, 2 wojna światowa etc. Pokolenie zemsty zrywa z tym. Nie ma tu wersów o odbijaniu Lwowa czy Wilna, za wysokich podatkach czy kolejnych gróźb pod adresem dawno nie istniejącej komuny. Jest za to – i przyznaję to z autentyczną dumą – muzyczny manifest Szturmowego Nacjonalizmu. Mamy wersy o zgubnym wpływie kapitalizmu i wielkich koncernów, mamy zwrotki sławiące rewolucję i walkę, mamy wreszcie w pełnej krasie straight edge. CR nie boi się mówić słuchaczowi, jak ten powinien żyć – odrzucić hedonizm, używki, trenować sporty walki („trenuj do krwi, nie miej dla siebie litości!”). Słyszymy pełną afirmację etnicznej koncepcji Narodu, ale – i tu chapeau bas, bez szowinistycznych wstawek. CR wprost stwierdza, że „stoi całym sercem za Narodów braterstwem”.

W kawałkach nie ma przerysowanych, karykaturalnych i płaczliwych wrzasków czy historii spiskowych rodem z youtuba. Jest czysty radykalizm i fanatyzm, jest wezwanie do walki –„bądź częścią Szturmu!”, jest manifest wojny wypowiedzianej liberalizmowi i relatywistycznej chorobie, jaka toczy Europę.  Jest też w tym rapie autentyczna charyzma, CR nie wzywa do walki z urojoną komuną, ale wzywa do treningów, pracy nad sobą, ciągłego rozwoju.

Nie unika też tematów związanych z naszym środowiskiem – „Szturmowcy” czy „Czarny Blok” to naprawdę mocna odtrutka na prawicowe i centroprawicowe kłamstwa na temat tych inicjatyw. I to jak zarapowane!
„Zżeramy ulice, pochłaniamy miasta!
Niech płoną wasze serca, nie płonie dusza każda!
Równy krok, wściekły wzrok, prawdy głos,
nadchodzi znienawidzony czarny blok!”

To co uderza w kawałkach to niespotykany zwykle poziom refleksji i obserwacji. To nie są histeryczne nawoływania do walki z islamizacją Europy. Mamy tu jasno powiedziane, że za upadkiem Europy stoją wielkie konsorcja i międzynarodowy kapitalizm. Mamy kompleksowe odrzucenie hedonizmu na rzecz straight edge i sportu. Mamy krytykę liberalnych przejawów naszej rzeczywistości jak aborcja czy promocja homoseksualizmu.

No i wreszcie mamy bezpardonową krytykę systemu – i nie tylko lewicowej jego części, ale także prawicowej:
„Zawsze w opozycji do lewicy i prawicy!
Zawsze w nienawiści do systemu i policji!
Nie chcemy waszych partii, my nie chcemy PiSu!
Żądamy wolności słowa dla nacjonalistów!”

To fragment kawałka „ACAB”, który wyrósł już chyba na główny antypolicyjny song polskich nacjonalistów. I nie ma się czemu dziwić – dosadność w połączeniu z jadowitym flow dają w efekcie prawdziwą petardę.

To co napędza „Pokolenie zemsty” to nie tylko idea i radykalizm. To przede wszystkim strona muzyczna. CR nie próbuje być raperem dukając wersy i nie trafiając raz po raz w werbel. On po prostu nim jest, a jego agresywne flow prze po każdym kolejnym bicie niczym taran. Nie ma tu miejsca na nierówne wersy, kiepskie rymy (lub ich brak) czy disco-polowe bity z pianinka casio. Mamy tu autentyczny ogień i poziom rapu, który nie tylko na scenie tożsamościowej jest jednym z najlepszych. Jeśli trzeba wersy są długie, powolne, jeśli trzeba raper błyskawicznie przyspiesza i rzuca podwójnymi czy potrójnymi rymami. CR i na tle pierwszej ligi rapu w Polsce wypada bardzo dobrze, a pamiętać trzeba, że to jego debiutancki album. Nie mam nawet cienia wątpliwości, że kolejne jego produkcje poziomem muzycznym doszlusują do OSTRa, Włodiego czy Wudoe.

Warstwa muzyczna to drapieżny newschool, popadający w trap czy dubstep. Agresywność i szybkość muzyki genialnie uzupełniają wersy CRa, a on sam porusza się po nich niezwykle swobodnie. Zamiast jednostajnych, recytowanych zwrotek mamy zmiany tempa, zabawę wokalem i to, co zwykło nazywać się mc’ingiem. CR nie tylko jest wykonawcą, ale w tym jak okiełznuje kolejne bity pokazuje całej naszej scenie, co znaczy być mc, czyli mistrzem ceremonii.

Niektóre kawałki potrafią naprawdę zaskoczyć. „Globalny nacjonalizm” to najszczerszy i najtrafniejszy manifest etnopluralizmu (koresponduje świetnie z tekstem Leona Zawady z ostatniego „Szturmu”). „Biała patola” to zaś chyba najgłośniejszy kawałek sceny tożsamościowej ostatnich kilku miesięcy. Jak widać Szturmowi Nacjonaliści także potrafią się bawić, a przede wszystkim cechuje ich wielki dystans do siebie. „Rewolucja” z kolei to naprawdę świetny przykład, że rap także potrafi być narzędziem trafnej i głębokiej analizy społecznej.

O „Pokoleniu zemsty” najlepiej świadczy to, że na płycie tej nie ma po prostu słabych kawałków. To kawał solidnej rapowej roboty, wykonanej przez chłopaka, który nie chce być raperem, tylko jest nim całym sercem. W tym co robi słychać autentyczną pasję i ogień, a i muzyczna i ideologiczna warstwa płyty ustawiają bardzo wysoki poziom. Jeśli jako środowisko nacjonalistyczne mamy trafić do społeczeństwa i tzw. „normików”, to nie mam wątpliwości, że uda się to właśnie dzięki takim wykonawcom jak CR.  

Pokuszę się na koniec o ocenę punktową. Na plus zaliczam warstwę czysto muzyczną (rap, flow, wokal, teksty), ideologiczną (Nacjonalizm Szturmowy!) oraz różnorodność i po prostu zwykłą przyjemność ze słuchania. Na niewielki minus zaliczam zaś mix i mastering, które nie zawsze w pełni oddają i wydobywają energię i rewolucję, jakie niesie ze sobą CR. Tak więc finalnie:

Ocena: 9/10

Grzegorz Ćwik

Zadaniem każdego prądu ideologicznego jest wypracowanie całościowego programu na przyszłość, tak by kiedy przyjdzie dogodny moment, móc zrealizować taki plan. O ile obecnie nacjonalizm w Polsce i generalnie Europie niespecjalnie się liczy jako siła ideologiczna czy metapolityczna, i mamy tego świadomość, to nasze życia i działania podporządkowaliśmy założeniu, że dzięki naszej pracy i rozwojowi sytuacji, warunki te zmienią się. Czas, który nam dano poświęcić musimy nie na tworzenie kolejnych sloganów, haseł i marszowych okrzyków. Stworzyć musimy całościową myśl i program ideologiczny, które będą zbiorem konkretnych i jasnych postulatów i propozycji rozwiązań. Obecnie na czoło takich idei wysuwa się Nacjonalizm Szturmowy. Tworząc tą ideę podjęliśmy się trudu spojrzenia w przyszłość, odrzucenia balastu epigoństwa i historycyzmu, w zamian stawiając na przekucie niezmiennych wartości w ideę godną swych czasów i stojących przed nami wyzwań.

Nie możemy uciekać przed żadnym tematem i zagadnieniem, jak trudne czy rzadko podejmowane by ono nie było. A z pewnością tworzenie koncepcji geopolitycznych, zwłaszcza w perspektywie kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, nie jest częste w publicystyce nacjonalistycznej. Zdarzają się oczywiście czy to rewelacyjne pomysły jak natychmiast opuścić UE czy idee oparcia się na Grupie Wyszechradzkiej (czego poza Polakami nikt by już chyba nie chciał), ale w gruncie rzeczy cierpimy na brak konkretnych koncepcji funkcjonowania przyszłej, nacjonalistycznej Polski na geopolitycznej mapie Europy i świata.

Nacjonalizm Szturmowy zawiera w sobie w tym temacie konkretną wizję – ideę Międzymorza. Do tej pory jednak nie została ona dostatecznie rozwinięta i funkcjonowała bardziej na zasadzie pewnego hasła, często różnie rozumianego, niż mniej lub bardziej określonego konceptu. Jako, że z wielu powodów Międzymorze jest dla nas, Szturmowych Nacjonalistów, niezwykle istotnym tematem, podjąłem się napisania niniejszego tekstu. Stanowić ma on w założeniu nakreślenie głównych założeń i wizji projektu Międzymorza, jak również pragnieniem moim jest, aby artykuł ten stanowił zaczątek dyskusji nad geopolityką w myśl nacjonalizmu 2.0. Geopolityka bowiem w czasach ideologicznych w jakich żyjemy nie straciła nic na swym znaczeniu, a śmiem twierdzić, że przez wspomnianą ideologiczność naszej rzeczywistości, jest jeszcze ważniejsza. Jest bowiem zarówno skutkiem jak i narzędziem funkcjonowania na świecie określonych nurtów ideowych, i świadomość tą powinniśmy mieć zawsze, gdy rozmawiamy o geopolityce – także w tym konkretnym przypadku.

Czasy, w jakich żyć nam przyszło

Określone koncepcje geopolityczne nie mogą powstawać w zupełnej próżni lub bez jakiegokolwiek związku z realiami. A więc, aby zrozumieć czemu postulujemy właśnie koncepcję Międzymorza, zatrzymać musimy się najpierw nad podsumowaniem warunków ideologicznych, politycznych, ekonomicznych i innych w jakich znajduje się obecnie Polska, Europa a także szerzej patrząc cały świat.

Jak wspomniałem wcześniej, żyjemy w czasach ideologicznych. Rozumiem to w ten sposób, że od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej głównym tematem, treścią i materią polityki jest ideologia. O ile wcześniej były nimi monarchie, dynastie, państwa, kościoły i ich religie czy wcześniej plemiona, to po Rewolucji świat ulega ideologizacji. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dziś świata i naszego funkcjonowania w nim bez myślenia właśnie w kategoriach ideologicznych. Sami przecież jesteśmy nacjonalistami, ergo podzielamy ideologię powstałą właśnie na kanwie Rewolucji. Jednym z głównych nurtów ideowych powstałych po 1789 roku był liberalizm – czyli „pierwsza teoria polityczna” według Dugina. Oczywiście, liberalizm początku XIX wieku a liberalizm XXI wieku to niejako dwie różne rzeczywistości, jednak podstawy aksjologiczne są tu identyczne. W toku dziejów, a zwłaszcza w wyniku dwóch konfliktów światowych, zimnej wojny, upadku ZSRS i związanych z tym przemian obecnie dominującą ideologią w naszej strefie cywilizacyjnej jest liberalizm. Oczywiście wszyscy znamy jego skutki, więc tylko pokrótce wymienię: nihilizm, personalizm, hedonizm, laicyzacja, upadek duchowości. Wszystko to w oczywisty sposób podkopuje i niszczy podstawy naszej tożsamości i świadomości, a więc niszczy nas jako ludzi. Liberalizm jako światopogląd objawia się szczególnie w sferze ekonomiczno-społecznej jako doktryna kapitalistyczna. Kapitalizm uzupełnia niszczące działanie liberalizmu i jego skutki poprzez pauperyzację, wyzysk, tworzenie dużych różnic klasowych, propagowanie polityki multi-kulturowej, czy niszczenie środowiska naturalnego. Trzecim wreszcie naszym wrogiem jest marksizm kulturowy, który zasadza się przede wszystkim na pojęciu „władzy kulturowej”, jakie do programu lewicy wprowadził Gramsci. Odwrócenie stosunku między „bazą” a „nadbudową” w stosunku do klasycznego marksizmu, w połączeniu z nauką „szkoły frankfurckiej” w efekcie dało postępująca zagładę każdej podstawowej dziedziny i kategorii rzeczywistości – narodu, rodziny, płci, dzieciństwa, języka.

Oczywiście, powyższe konstatacje są o tyle trafne, co cokolwiek trywialne. Warto pamiętać jednak, że także geopolityka podporządkowana jest wymienionym ideom. Przede wszystkim ideologie te mają swoje centra, niejako „ojczyzny”. Oczywiście jest to Wielka Brytania i USA oraz Europa Zachodnia, głównie pod postacią Unii Europejskiej. Polityka zagraniczna prowadzona przez te siły ma zarówno treść, jak i cel w wysokim stopniu nasiąknięte liberalizmem i kapitalizmem. Dołączenie kolejnych państw do Unii odbywać może się tylko po ich demokratyzacji i urynkowieniu, kolejne agresje USA odbywają się w imię wprowadzania demokracji i wszechwładzy dolara, a Wielka Brytania sama w sobie jest ideologicznym źródłem liberalnego myślenia chyba w każdej możliwej dziedzinie.

Sytuacja polityczna jest oczywiście w dużej mierze związana z ideologią i wynika z fluktuacji tejże materii na mapie świata. Nie będzie niczym odkrywczym, jeśli stwierdzę, że Polska leży w regionie wybitnie niefortunnym (jeśli w ogóle geopolityka wiąże się jakkolwiek ze szczęściem), między liberalnym obecnie zachodem a imperialistycznym wschodem. Z jednej strony mamy Unię, która już w latach 60-tych oficjalnie zmusiła kraje członkowskie do uznania prymatu prawa unijnego nad narodowym. Z drugiej strony mamy Rosję, która wbrew bredniom pożytecznych idiotów nigdy nie wyrzekła się swej pamięci o imperium. Wystarczy poczytać Dugina, żeby zrozumieć jakimi kategoriami, celami i metodami kieruje się rosyjska polityka – a dla tej Dugin jest wyjątkowo reprezentatywny. Przykład Gruzji i Ukrainy jest może wyświechtany, lecz jednoznaczny. Już śp. prof. Wieczorkiewicz w roku 2007 przepowiadał konflikt na Ukrainie, w Gruzji, a także brał pod uwagę agresywną wobec Polski politykę Rosji. Sama zaś Rosja pod rządami Putina, Miedwiediewa i całej popierającej ich kliki chce znów stać się światowym mocarstwem. Choć dystans dzielący Moskwę od Waszyngtonu i Pekinu jest ogromny, a zależność od Chin coraz większa, to w podstawowej warstwie rosyjskiej duszy politycznej leży dążenie do realizacji koncepcji „wielkich przestrzeni”. To nawiązanie do idei Schmitta (więcej poniżej), o którym Dugin i inni ideolodzy rosyjskiej geopolityki mówią wprost. Co to oznacza dla nas? Dugin mówi wprost – Rosja nie ma żadnego interesu w utrzymaniu i tolerowaniu niepodległych państw w naszym regionie, takich jak Polska, Ukraina czy państwa bałtyckiej. Ich celem jest stać się znów częścią rosyjskiej cywilizacji i imperium. Pomni bądźmy słów Piłsudskiego wypowiedzianych po operacji warszawskiej 1920 roku: „Nie trzeba się łudzić, nawet jeżeli zawrzemy pokój, zawsze będziemy celem napaści ze strony Rosji”.

Jeden z ojców geopolityki, John Mackinder dowodził swego czasu, że jednym z najbardziej krytycznych regionów świata jest właśnie Europa wschodnia. Czemu? Otóż była ona dla niego elementem w większej układance światowej, w której rozróżniał takie elementy jak World Island (światowa wyspa) czy Heartland (obszar centralny). Centralnym regionem, który warunkował możliwość bycia mocarstwem światowym, miał być właśnie Heartland. Warto przytoczyć jego słowa: „Kto panuje nad Europą Wschodnią, panuje nad Obszarem Centralnym; kto panuje nad Obszarem Centralnym, panuje nad Światową Wyspą; kto panuje nad Światową Wyspą, panuje nad światem”. Oczywiście, w dzisiejszych czasach świat stał się dużo bardziej wielubiegunowy i procesu tego nie zatrzymamy, co nie zmienia faktu, że dla wielkich mocarstw (nie tylko Rosji) region Europy wschodniej jest niezwykle ważny.

W tle zaś mamy coraz silniejszą pozycję Chin, które nolens volens wkrótce staną się światowym mocarstwem numer jeden. Już teraz realizowane przez Pekin światowe projekty, jak nowy jedwabny szlak, przestawienie gospodarki opartej na eksporcie w kierunku rozwoju rynku wewnętrznego, ogromne inwestycje w Afryce wzbudzają ogromny respekt i nie pozostawiają złudzeń. Chiny prędzej czy później staną się istotnym także dla Europy graczem, zarówno ekonomicznie, jak i politycznie. Chiny chcą raczej świata nie dwubiegunowego (USA-Chiny), bo mają świadomość, że USA wobec utraty roli hegemona może zdecydować się na rozwiązanie militarne, a układu wielobiegunowego. W tej układance jest miejsce w planach Chin dla stosukowo silnej Europy, jednak pozostającej w szerokiej zależności.

Oczywiście powyższe zagadnienia wpływają na ekonomię, która w naszym wypadku jest głównie ekonomią kapitalistyczną. Ogromny drenaż polskiego kapitału, wyzysk pracownika i rynku przez zagraniczne koncerny, ogromna agentura tychże w kręgach biznesowych i rządowych – wszystko to sprawia, że w kontekście geopolitycznym możemy rozumieć Polskę jako państwo będące pół-kolonią dużo większych sił. Kolejne rządy – PO, PiS, SLD nie różnią się pod tym względem i realizują linię obliczoną na konsekwentne niszczenie krajowej gospodarki. Czy chodzi o przemysł, czy sektor usług, czy rolnictwo, to jednoznacznie faworyzowany jest tu czynnik zagraniczny, obcy. Sytuacja geopolityczna i mierny poziom polskiej polityki zagranicznej to podstawowe powody tego stanu rzeczy.

Warto też zwrócić uwagę na jeden aspekt. Po kilku dekadach upada wreszcie całkowicie obłąkańcza wizja Fukuyamy. Historia nie skończyła się, liberalizm nie zatryumfował ostatecznie, a szereg krajów (Rosja, Chiny) odrzuca liberalne paradygmaty i prowadzi politykę zgodnie z autorytarnymi metodami funkcjonowania swych systemów. Oznacza to coraz szybsze załamanie się prawa międzynarodowego rozumianego jako wypełnianie określonych umów, przestrzeganie traktatów i postępowanie z zasadami narzucanymi przez ponadnarodowe organizacje. Oczywiście można uznać, że wielkie mocarstwa nigdy specjalnie nie przywiązywały się do tych formalnych absurdów, jednak przykład Ukrainy pozostawionej samej sobie każe nam, jako sąsiadowi tegoż państwa postawić elementarne pytania o kierunki naszej polityki zagranicznej w obliczu takiej sytuacji geopolitycznej.

Cele polityki zagranicznej w myśl Nacjonalizmu Szturmowego

Polityka zagraniczna zarówno jest wynikiem sytuacji geopolitycznej, jak i ją kreuje. Jako, że jesteśmy nacjonalistami, a nakreślony powyżej skrótowy i pobieżny obraz sytuacji naszego kontynentu jest jasny, pozwolę sobie bez zbędnych wstępów wymienić najważniejsze cele geopolityki w rozumieniu Nacjonalizmu Szturmowego:

Niepodległość. Polska, co oczywiste, nie jest krajem niepodległym i suwerennym. Celem całej polskiej polityki, a więc także jej ramienia zagranicznego, jest jak najszybsze doprowadzenie do sytuacji, kiedy to polski Naród w sposób wolny i nieograniczony przez zewnętrzne czynniki będzie decydował o sobie i swojej przyszłości, Instytucjonalna, konstytucyjna, prawna i realna niepodległość to cel najważniejszy, gdyż wynika z samej istoty idei narodowej.

Ochrona przed wpływami kulturowymi i ideologicznymi, które są dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Polska musi w każdy możliwy sposób przeciwstawić się propagowaniu wspomnianego liberalizmu, kapitalizmu i marksizmu kulturowego. Musimy stworzyć skuteczną i szczelną tarczę przed wszystkim co niszczy białe Narody w Europie.

Zabezpieczenie swojej pozycji i bezpieczeństwa na mapie Europy. Stojąc w obliczu coraz silniejszej Rosji oraz obecności militarnej USA w naszym regionie Polska odpowiedzieć musi sobie na jedno pytanie. Czy celem naszym jest rola czyjegoś wasala, czy też chcemy jako Naród żyć i rozwijać się samodzielnie. Jeśli tak – a dla nas, Szturmowych Nacjonalistów, jest to oczywiste, to jedyną opcją dla nas jest znalezienie takich rozwiązań geopolitycznych, które zabezpieczą naszą pozycję, granice i militarne bezpieczeństwo.

Ekonomia i gospodarka służyć muszą Narodowi i być mu podległe. Biorąc pod uwagę półkolonialny status Polski, wpływy ekonomiczne obcych państw, korporacji etc. to zagadnienia te jak najbardziej mają związek z naszą polityką zagraniczną, jak i sytuacją geopolityczną.

Festung Intermarium

Wszystkie te wstępne konstatacje prowadzą nas do konkretnej propozycji. Międzymorze. Nie jest to idea nowa, nie jest to też idea bardzo popularna w środowisku nacjonalistycznym, które albo hołduje imperialistycznym snom, albo mrzonkom myślenia życzeniowego (a często i to i to). Nie zmienia to faktu, że mając świadomość określonych warunków, w jakich znajduje się Polska i cały region, oraz analizując cele naszej geopolityki, dochodzimy do być może zaskakującego wniosku, że odpowiedzią na to jest Międzymorze.

A co oznacza Międzymorze? To wizja szerokiego bloku państw Europy wschodniej i południowej, które miałyby w ścisłej współpracy stworzyć na tyle silną federację, że byłaby w stanie wspólnie oprzeć się zarówno cały czas agresywnej Rosji, jak i wszelkim wpływom Zachodu. Koncepcja ta powstała w obozie piłsudczykowskim, jeszcze przed Wielką Wojną. W trakcie walk o granice 1918-1921 była główną osią naszej polityki wschodniej. Po traktacie ryskim, który ostatecznie pogrzebał możliwość realizacji koncepcji federacyjnej choćby w wersji minimalistycznej, idea Międzymorza dalej obecna była w polskiej myśli politycznej, w ścisłym związku z myślą prometejską. Oczywiście, przed 1939 rokiem Międzymorze funkcjonowało głównie jako koncepcja antyrosyjska – i z ówczesnego punktu widzenia było to rzecz jasna słuszne. Dziś jednak globalna, a więc i europejska, sytuacja jest znacząco inna. Tak więc Międzymorze traktujemy dużo szerzej, nie tylko jako przeciwwagę dla cały czas aktualnych dążeń Rosji do przejęcia kontroli nad naszym regionem. To także, a może biorąc pod uwagę różnicę potencjałów – przede wszystkim, szansa na realne przeciwdziałanie w skali strategicznej wpływom USA i Unii Europejskiej. Nie chodzi tu zresztą tylko o wpływy ekonomiczne, rolę wielkich koncernów i agenturę wpływu. Najważniejsze są wpływy ideologiczne i kulturowe. Jak bowiem wspomniałem wyżej, żyjemy w czasach ideologicznych. Oznacza to także, że polityka międzynarodowa i geopolityka nie są od nich wolne. I projekt Międzymorza poza szeregiem możliwości militarnych, ekonomicznych i innych, jest dla nas przede wszystkim projektem ideologicznym. Dlatego też Międzymorze w pierwszej kolejności rozpatrujemy w kontekście utworzenie silnej tarczy, która umożliwi nam obronę przed każdym prądem światopoglądowym, który nam zagraża. W kontekście obecnej sytuacji, powszechności multikulturalizmu, powolnego upadku naszego etosu i rasy, liberalizacji każdej płaszczyzny życia, postrzegamy Międzymorze jako sposób na wspólne przezwyciężenie tego. 

Integralnym elementem naszego  spojrzenia na Międzymorze jest stwierdzenie, że Międzymorze to projekt nacjonalistyczny. Znaczy to nie tylko, że dla nas, Szturmowych Nacjonalistów, jest to koncept słuszny. Położenie i sytuacja innych krajów w regionie – Ukrainy, Rumunii, Białorusi, państw bałtyckich etc. są dokładnie takie same jak Polski. Są one postawione same wobec potęg politycznych, ekonomicznych i tragicznych wpływów ideologicznych. Każdy z naszych krajów jest za słaby na skuteczne realizowanie interesów narodowych, które zresztą w tych krajach będą bardzo podobne do tych, które wymieniłem wyżej dla Polski. Logiczne jest więc ścisłe i strategiczne współdziałanie, aby razem móc zrobić to, co oddzielnie nie jest w zasięgu naszych możliwości.

Mówiąc o nacjonalizmie w kontekście Międzymorza musimy mieć świadomość, że tylko nacjonaliści są w stanie zrealizować koncept ten w sposób, jaki proponuję. Widać to doskonale po podejściu PiSu i jego zaplecza ideologicznego w kwestii Międzymorza. Środowiska te, podobnie jak inne ugrupowania konserwatywne i prawicowe, Międzymorze traktują po pierwsze jako blok antyrosyjski, po drugie jako umocnienie pozycji Polski w Unii Europejskiej. Ponadto Międzymorze w wizji neokonserwatystów jest ściśle w swej antyrosyjskości związane z USA i NATO. Różnica takiego myślenia, co zresztą widać także na Ukrainie, z naszym punktem widzenia jest uderzająca. My nie chcemy dokonywać niewielkich w gruncie rzeczy zmian w ramach układu, w jakim się znajdujemy. My chcemy przez Międzymorze wytworzyć własny kontr-układ, który umożliwi nam rekonkwistę regionu, a następnie całego kontynentu.

W myśleniu o Międzymorzu konieczne jest uwzględnienie rywalizacji mocarstw. USA oczywiście pozostaje jeszcze hegemonem, jednak Chiny w ciągu kilkunastu lat zapewne przeskoczą Amerykę, ponadto na mapie Europy liczy się Rosja oraz oczywiście Unia Europejska. Wobec tych wszystkich sił pojedyncze kraje, nawet silne i bogate, nie są w stanie zdobyć się na skuteczną rywalizację. Co innego, gdy występują razem jako określony organizm geopolityczny. Takim organizmem może być Międzymorze. W najszerszej wizji sojusz ten obejmowałby kilkanaście krajów. Nie tylko bowiem Polska, Ukraina, Białoruś, Rumunia i kraje bałtyckie widzimy w jego składzie. Cała Skandynawia, Słowacja, Czechy, Bułgaria, Grecja, być może Austria czy Węgry, oczywiście Bałkany. To naprawdę dużo – zarówno w kontekście terytorium, ludności jak i wspólnej siły naszych państw. Na tyle dużo, że przy sensownej współpracy jesteśmy w stanie jako całość przeciwstawić się mocarstwom i ochronić własne interesy.

Międzymorze zresztą wpisuje się co ciekawe w myśl Alaina de Benoista, który ideologie dzielił na idee „centrum” i „peryferii”.  Centrum to idee dominujące w danym momencie, czyli obecnie liberalizm, kapitalizm i marksizm kulturowy. Peryferia to idee, które sprzeciwiają się centrum w najbardziej podstawowych kwestiach aksjologicznych. Rozumiejąc tak Międzymorze, oczywiście uznać trzeba je za projekt „peryferii”, który stanowić ma przeciwwagę dla nowotworu, który toczy ideologiczne „centrum”.

Użyłem powyżej terminu „jako całość”. W naszym myśleniu o geopolityce pokutuje cały czas założenie, że aktorami w rozgrywce międzynarodowej muszą być konieczne pojedyncze państwa. To konserwatywne, tradycyjne myślenie. I bardzo naiwne. Czasy się zmieniają, a globalizacja czy komuś się podoba czy nie, wpływa także na rozumienie i funkcjonowanie geopolityki. Już przed 2 wojną światową Carl Schmitt postulował, aby w geopolityce głównymi siłami stały się „rzesze”. Miały być to siły wykraczające ponad ciasno rozumiane państwa, a opierające się o zasadę „wielkiej przestrzeni”. Każda taka przestrzeń miała być reprezentowana i organizowana właśnie przez rzeszę i to tego typu ponadpaństwowe organizmy miały uczestniczyć w polityce międzynarodowej. Nie wykluczało to oczywiście istnienia polityki państw, jednak nadrzędną zasadą miała być właśnie zasada wielkich przestrzeni. Międzymorze jak najbardziej wpisuje się w zasadę wielkich przestrzeni. Jako, że interesy państw, które miałyby wchodzić w skład Międzymorza są zbieżne, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby wobec wielkich sił jak UE, Chiny, Rosja czy USA występowały nie pojedyncze państwa, ale właśnie Intermarium. Tak naprawdę to nie jest nawet opcja czy alternatywa, ale konieczność. Już Piłsudski mówił, że „Polska będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”. Oczywiście nie chodzi tu o mokre sny dotyczące odbijania Lwowa czy Wilna. Chodzi o siłę i moc. Dziś jedyną szansą na to jest sojusz państw Europy wschodniej. Co ciekawe – w ramach Międzymorza nie byłoby zdecydowanego hegemona. Oczywiście ze względu na potencjał demograficzny, położenie i względną zamożność to Polska byłaby zapewne swoistym „Primus Inter pares”, jednak jej pozycja byłaby zrównoważona pozycją pozostałych państw. Jaki to dawałoby skutek? Otóż proste zapewnienie, że nie dojdzie do wytworzenia się chorej sytuacji, gdy jedno, zdecydowanie dominujące państwo narzuca innym swoje racje i interesy. Solidarna współpraca i konieczność współdziałania mogą być w perspektywie przyszłości jednymi z fundamentów trwałości Międzymorza.

Międzymorze – jedna droga dla regionu

Jaką formą powinno wyrażać się Międzymorze? Jakie powinny być wspólne płaszczyzny i pola współpracy?

Międzymorze traktuję jako projekt realizowany w trojaki sposób: federację, sojusz militarny oraz regionalną unię. Można rzec, że to niezwykle całościowe i kompleksowe podejście do tematu, ale jest to tylko konsekwencja wcześniejszych naszych obserwacji i wniosków. Skoro Międzymorze ma tak poważne zadanie, wręcz cywilizacyjne (o tym też niżej), a my chcemy wykorzystać je do realizacji szeregu działań, to potraktować trzeba Intermarium jako wieloaspektowy koncept przekształcenia  stosunków w naszej części Europy – a docelowo może i na całym kontynencie.

Federacja powinna być przede wszystkim formą prowadzenia polityki zagranicznej i naczelnym aspektem całego konceptu. Nie uważam, żeby wspólny rząd był tu sensowny, każdy Naród powinien oczywiście rządzić się sam, ale z pewnością powinno istnieć oddzielne ciało polityczne, które odpowiadałoby za prowadzenie wspólnej polityki międzynarodowej i koordynację działań sojuszu oraz unii. W jego skład wchodzić mogłyby zarówno głowy państw, ministrowie spraw zagranicznych, obrony narodowej jak i szereg innych specjalistów i polityków odpowiedzialnych za określone pola działania. Głównym zadaniem federacji byłoby zarówno funkcjonowanie jako określona forma geopolityczna w myśl wspomnianej koncepcji wielkich przestrzeni, jak i koordynowanie konkretnych form współpracy, łagodzenie sporów i ustalanie najwłaściwszych kierunków rozwoju dla całego Międzymorza.

Sojusz militarny o charakterze defensywnym oczywiście zabezpieczyć miałby kraje Międzymorza, przede wszystkim te graniczące z Rosją, przed możliwością agresji zbrojnej, także w formie hybrydowej. To o tyle ważne, że zarówno NATO jako takie traci swoją moc i spoistość, jak i w kontekście etnonacjonalistycznej podstawy przyszłego Międzymorza trzeba przewidywać rozluźnienie więzów krajów naszego bloku ze strukturami zachodu. Nie ma co zresztą ukrywać, że to także jest jeden z celów Międzymorza.

Trzecia forma funkcjonowania – unia regionalna, odpowiedzialna byłaby za te funkcje Międzymorza, które dotychczas wymieniłem, a nie są związane ani z polityczną federacją, ani z sojuszem wojskowym. Tak więc kwestie ekonomiczne, ekologiczne, kulturowe oraz ideologiczne realizowałaby właśnie unia. Z jedną wszakże uwagą – jako, że ideologia jest w kwestii Międzymorza nadrzędna, to unia regionalna musiałaby tutaj być uzupełniana z federacją. Ta ostatnia byłaby w stanie chociażby przeciwstawiać się narzucaniu imigracji, aborcji, małżeństw homoseksualnych i szeregu innych wypaczeń normalności. Unia zaś byłaby bardziej wewnętrznym narzędziem do działania na tym polu, podobnie jak i w innych aspektach, zwłaszcza ekonomicznym.

Jeśli idzie o ideologię, to Międzymorze miałoby szereg sposobów do wspólnej walki. Nie tylko wspomniane działania na arenie międzynarodowej, głównie wobec struktur i sił zachodnich. Także wewnątrz naszego regionu mielibyśmy wiele wyzwań, jak choćby przeciwdziałanie wszelkiej agenturze wpływu (finansowane przez zachód think tanki czy stowarzyszenia), walka z promocją degeneracji w przestrzeni publicznej, wymiana informacji o strukturach propagujących liberalizm czy multikulturalizm. Wspólne wykarczowanie tego jak najbardziej leżałoby w zasięgu tak szerokiego bloku międzynarodowego jak Międzymorze.

Oczywiście współpraca ekonomiczna dla projektu Intermarium byłaby czymś oczywistym. Stworzenie nowych sieci powiązań handlowych, gospodarczych etc. oraz koordynacja i wspólna polityka na zewnątrz daje szereg plusów:
- Strategiczne wzmocnienie pozycji wobec mocarstw
- Zmniejszenie a docelowo zniesienie półkolonialnego statusu państw Europy wschodniej
- Zmniejszenie zależności od wielkich koncernów

W kwestiach ekonomiczno-społecznych oczywiście pojawia się kwestia antykapitalizmu. Często wysuwany jest argument realistów, skądinąd słuszny, że walka z kapitalizmem na dłuższa metę nie ma szans powodzenia, bo niewiele da w jednym kraju, gdy jest to system panujący właściwie na całym świecie. Oczywiście to prawda, prawidła kapitalistyczne napędzają wielkie koncerny, firmy, międzynarodowe rynki. I faktycznie, pojedynczy kraj tylko do pewnego stopnia może temu przeciwdziałać. Bardziej będzie to wyglądało na zwiększenie nadzoru nad kapitalizmem i jego „uczłowieczeniem” (kapitalizm z ludzką twarzą), niż na faktycznej próbie jego likwidacji. A co jeśliby walkę z kapitalizmem podjęło nie jedno, osamotnione państwo ale kilka lub kilkanaście państw? Ich szanse są dużo większe, podobnie jak realne możliwości. Nie tylko można bowiem działać wewnątrz państw, ale także całkiem skutecznie wpływać na realia międzynarodowe.

Kolejna niebagatelna kwestia to przemysł zbrojeniowy. Sojusz militarny i jego potencjalny wróg w postaci Rosji wymaga posiadania armii narodowych dobrze wyposażonych i uzbrojonych. Przy czym za patologiczną sytuację uznać trzeba uzależnianie armii od sprzętu z zachodu. Jest to zwykle sprzęt przestrzały, drogi, dostosowany niejednokrotnie do innych warunków i teatrów wojennych. Aby realnie liczyć się jako siła polityczna i wojskowa, Międzymorze powinno także realizować wspólne projekty przemysłu obronnego. Nie jest to zresztą wielka innowacja, bowiem w wielu częściach świata dochodzi do takiej kooperacji. Obecnie projekty z tej branży, zwłaszcza takie jak projekty nowych samolotów wojskowych, pojazdów opancerzonych, broni nowej generacji, wymagają ogromnych funduszy, zaplecza naukowego i infrastruktury. Śmiem twierdzić, że żaden kraj, także Polska, nie jest w stanie samodzielnie w naszym regionie opracować projektu czołgu nowej generacji, myśliwca przewagi powietrznej czy innych podstawowych rodzajów wyposażenia bojowego. Takie jednak projekty mogłyby być tworzone międzynarodowo, właśnie w ramach Międzymorza. Nie tylko jest to wówczas działanie autonomiczne i niezależne, ale także dostosowane do naszego teatru operacyjnego. A sama produkcja czołgów, samolotów, pojazdów czy dronów stanowić może także szansę stworzenia silnej ekonomicznie branży, także w kontekście przyszłego eksportu broni do innych krajów czy kontynentów.

Współpraca kulturowa, wymiana międzypaństwowa w ramach Międzymorza to sprawa oczywista. Wspólna historia, kultura, etniczność, często także religia są czynnikami wysoce integrującymi. Międzymorze tylko takie kwestie mogłoby potęgować i tworzyć poczucie naturalności tego sojuszu i faktycznego braterstwa w ramach bloku państw Intermarium.

Rekonkwista  

Przy naszych rozważaniach o Międzymorzu nie możemy zapomnieć o znaczeniu paneuropeizmu oraz Europy jako takiej. Wszakże Międzymorze per se ma być projektem zgodnym z wartościami i ideami, które pragniemy widzieć jako dominujące w całej Europie. I ta korelacja każe nam do projektu Intermarium dodać jeszcze jeden, niezwykle istotny, aspekt. Chodzi o Rekonkwistę. Tak jak kiedyś z rąk Maurów odbito Hiszpanię, tak dziś my musimy z rąk liberalnych okupantów odbić cały kontynent. I Szturm, i szereg nacjonalistów z całej Europy mówi o tym otwarcie. Paneuropeizm jako pierwszy swój cel strategiczny stawia właśnie rekonkwistę, gdyż stoimy w obliczu upadku znanej nam cywilizacji, a nasze Narody, nasz etnos i rasa coraz mocniej są niszczone i drenowane. Gdzie tkwi szansa Międzymorza? Paradoksalne w naszym cywilizacyjnym opóźnieniu w stosunku do zachodu. O ile w dawnych wiekach determinowało to naszą niższość ekonomiczną czy technologiczną, o tyle teraz jest wielką szansą. Świat bowiem po 1945 roku znajduje się bezustannie na równo pochyłej i mówiąc kolokwialnie stacza się. Jednakże ponad 40 lat trwania „żelaznej kurtyny” odseparowało nas od wpływów liberalizmu i kapitalizmu. To dało nam trudny do przecenienia handicap cywilizacyjny, bowiem procesy, które u nas trwają od roku 1989, w Europie zaczęły się dużo wcześniej. Krótko mówiąc – na przykładzie zmian w krajach „starej” Europy jesteśmy w stanie łatwo przewidzieć rozwój sytuacji w naszej strefie post-sowieckiej. A tu przecież rozwój sytuacji jest identyczny i zmiany kulturowe, światopoglądowe i inne żywcem przypominają to, co uczyniono z resztą Europy. Ale znaczy to też, że pod względem wypalania nas liberalizmem jesteśmy na dużo wcześniejszym stadium choroby, ergo mamy dużo większą szansę na wyleczenie. Pisałem zresztą wyżej o tym, że Międzymorze ma być także, a właściwie przede wszystkim, projektem ideologicznym, to jest takim, który antynarodowym prądom przeciwstawi tradycyjne wartości i nowoczesne formy. Ale nie możemy w naszym myśleniu poprzestać na samej strefie Intermarium. Jako paneuropeiści musimy pamiętać o całej Europie – i Międzymorze dla tej Europy może być właśnie zwiastunem rekonkwisty i oddania jej w ręce prawowitych właścicieli. Być może pora na stworzenie nowej myśli prometeizmu – już nie antyrosyjskiego, postulującego rozpad tego imperium po szwach narodowych, ale proeuropejskiego, którego celem jest zwycięski pochód odrodzonych Narodów Europy.

Ktoś spyta „a co jeśli nie uratujemy reszty Europy?”. To pytanie słuszne, zważywszy, że Europa zachodnia czy północna w swej degeneracji jest posunięta dużo dalej niż Europa wschodnia. Niestety, przyznaję ze smutkiem, że możliwość taką trzeba brać pod uwagę. Idealizm bowiem nie wyklucza posiadania zdrowej dozy realizmu. Wszakże już Spengler 100 lat temu wieścił koniec cywilizacji Zachodu w jego znanym ówcześnie kształcie. Jakkolwiek perspektywa taka stanowi dla nas autentyczny dramat, to nie możemy tego wykluczyć. Co więc, jeśli cywilizacja białego, europejskiego człowieka na zachodzie poniesie ostateczną, ewidentnie nieodwracalną porażkę? Otóż także w tej sytuacji rozwiązaniem będzie Międzymorze. W wypadku utraty zachodniej Europy, Międzymorze będzie naszym bastionem i twierdzą przed ideologicznym i politycznym naciskiem liberalizmu. W razie zrealizowania się tego czarnego scenariusza nie będzie już innego wyjścia niż ścisła współpraca i sojusz Europy wschodniej. Co ciekawe wspomniany Spengler wręcz twierdził, że dla niego coś takiego jak Europa w ujęciu cywilizacyjnym nie istnieje, a zamiast tego widzi on diametralnie różniące się: Europę zachodnią i wschodnią. Można polemizować z pierwszą częścią tego twierdzenia, jednak druga jak sądzę jest wysoce trafna, dziś może bardziej niż kiedykolwiek indziej. Jeśli więc Europa zachodnia ugnie się pod naporem liberalizmu i relatywizmu i runie w przepaść, Europa wschodnia aby przetrwać, będzie potrzebowała Międzymorza.

Nowy epoka, nowy człowiek

Bez względu na to czy zachód przetrwa czy nie, to powstanie Międzymorza w myśl Nacjonalizmu Szturmowego wymagać będzie zadania na miarę naszych czasów – stworzenia nowego człowieka. I to nie tylko w Polsce, ale w każdym kraju wchodzącym w skład Intermarium. Jako, że jest to temat zasługujący na oddzielny tekst, tutaj tylko w kilku słowach zarysuję o co chodzi. Otóż w obecnych czasach nie mamy wątpliwości, że społeczeństwa i Narody Europy wschodniej to konglomerat wpływów i tradycji sarmackich, post-sowieckich i liberalnych. W efekcie mamy całe rzesze pustych ludzi pozbawionych duchowości, wiary i celu w życiu. Nic innego jak masa jednostek konsumujących, wydalających i niezwykle łatwych do wszelkiej manipulacji. Na dłuższą metę nie jest to podstawa, na której może utrzymać się Międzymorze. Celem tego projektu musi być więc także stworzenie nowego człowieka – świadomego swych praw i obowiązków, rozumiejącego stojącą za nim spuściznę i wielką przyszłość. Człowiek taki będzie w stanie wznieść się ponad płytki hedonizm i przywrócić Europie oraz jej Narodom należną wielkość i potęgę.

Słowem zakończenia

Mam doskonale świadomość, że artykuł ten w żaden sposób nie wyczerpuje tematu Międzymorza, a jedynie zarysowuje pewne podstawowe kwestie i kierunki rozwoju tego projektu w ramach Nacjonalizmu Szturmowego. Jako, że do tej pory Międzymorze funkcjonowało głównie jako pewne hasło, pozbawione w gruncie rzeczy konkretów i szczegółów, to niniejszy tekst nie rości sobie prawa do zamknięcia tematu. Wręcz przeciwnie – mam szczerą  nadzieję, że dopiero po publikacji tegoż artykułu rozpocznie się prawdziwa dyskusja nad projektem Międzymorza i jego skonkretyzowaniem, tak ideologicznym jak i politycznym. Dla naszej idei dyskusja taka, podobnie jak w każdym innym zagadnieniu, wyjść może tylko na dobre.

Na koniec pozwolę sobie zacytować pewną pieśń, tak aby każdy pamiętał jaki jest sens Międzymorza i jego potencjalne korzyści.

„Wicher powiał, wieści rozniósł i dlatego bitwa
Gdy Korona w ogniu staje, podnosi się Litwa
Kiedy Litwa żarem płonie, ostrogami dzwoni
Orzeł skrzydła rozpościera nad znakiem Pogoni”

Grzegorz Ćwik

Etnopluralizm jest pojęciem dotychczas słabo rozpowszechnionym w polskim środowisku nacjonalistycznym. Odniesienia do tej idei czasami pojawiają się przy okazji tłumaczeń tekstów przedstawicieli zagranicznych ruchów tożsamościowych, głównie Alaina de Benoist. Tym samym, przybliżając ten pogląd należałoby wskazać jego źródła oraz definicję. Etnopluralizm został rozpropagowany przez przedstawicieli francuskiej prawicy radykalnej (Nouvelle Droite) na czele z tożsamościowym think-tankiem GRECE (Grupa na rzecz Badań i Nauki o Cywilizacji Europejskiej). Niedługo później idea stała się fundamentem doktrynalnym ruchów narodowo-rewolucyjnych, tożsamościowych i alter-prawicowych. Etnopluralizm zakłada, że każda grupa etniczna powinna żyć na własnej, suwerennej przestrzeni geograficznej. Idea ta przywoływana jest w opozycji zarówno do liberalnego multikulturalizmu, jak i prawicowego eurocentryzmu. W ten sposób etnopluralizm pozwala nacjonalistom rozprawić się z kolonialnym dziedzictwem imperializmu oraz zapobiec demograficznej hekatombie Europy.

W dzisiejszych czasach walka z multikulturalizmem straciła wymiar lokalny i przestała być problemem tylko Europejczyków czy Amerykanów. Wynika to z faktu, że powyższe zagadnienie nie może być analizowane w oderwaniu od szerszego kontekstu. Masowej imigracji nie da się zapobiec nie uderzając bezpośrednio w jej przyczyny. Bieżącą sytuację należy zatem rozbić na kilka elementów. Pierwszym z nich jest globalizacja kultury. Trudno nie zauważyć, że ponowoczesny świat dąży do uniformizacji. Współczesny człowiek, w co raz większej ilości części globu, spotyka tę samą muzykę popularną, plakaty tych samych hollywoodzkich filmów czy to samo śmieciowe jedzenie. Hamburgera i piosenek Rihanny można dziś uświadczyć zarówno w USA, jak i RPA albo Szwecji. Pokazuje to jednoznacznie, że atakowi poddawana jest równomiernie tożsamość ludzi każdego zakątku planety. Stanowi to element rozbijania związków człowieka z jego własną ziemią i ludem. Wprowadzaniu globalizmu kulturowego oraz destrukcji regionalnej identyfikacji towarzyszy najczęściej promocja ojkofobii oraz kultu współczesnego zachodu przez serwilistyczne media i tzw. „artystów”. Tym samym, spełniony zostaje pierwszy warunek wywołania masowej wędrówki ludów. Drugim jest ekonomiczny postkolonializm, który czyni życie poszczególnych etnosów w rodzimych stronach niemalże niemożliwym z racji na warunki socjalne i pracownicze. Kapitalizm potrzebuje ludzi oderwanych od własnej ziemi i pozbawionych tożsamości. Kapitalizm potrzebuje ludzi biednych. Potrzebuje ich, żeby móc ich przenieść w dowolne miejsce i zagonić do najgorszej, najmniej opłacalnej pracy. Wczoraj byli to Polacy na zachodzie, dziś są to Azjaci w Polsce. Ludy wędrują, narody zanikają, a planeta ulega dewastacji. Nigdy nie będzie na to naszej zgody.

„Niedożywione dzieci przy produkcyjnych taśmach,

bezdomni na śmietnikach, ot tak, taka mała farsa!
Ogromne narody zmuszane do migracji,
miliony wyrżniętych istnień na potrzeby korporacji!”
- CR („Uderz”)

W odniesieniu do powyższego należy dojść do wniosku, że nacjonalizm musi stać się ideą stającą do walki na globalnym froncie o uniwersalną sprawiedliwość oraz etniczną tożsamość każdego narodu. Oczywiście, zrozumienie tego faktu nie przyjdzie łatwo uwstecznionym rekonstrukcjonistom, ale wzmożenia procesów migracyjnych nie sposób oddzielić od zachodnich interwencji w trzecim świecie. Dodatkowo, każdy idealista powinien kierować się uniwersalnymi wartościami moralnymi. Oznacza to, że wyzysk i niszczenie społeczności lokalnych nie mogą być akceptowalne w żadnej części świata. Nie wyklucza to jednak stosowania ordo caritatis, który w odniesieniu do przedmiotowej kwestii, hierarchizuje kolejność obrony poszczególnych wspólnot. Najbliższą, oprócz rodziny, wspólnotą naturalną człowieka jest naród. I bez wątpienia zaangażowanie na rzecz dobra, przede wszystkim, własnego narodu będzie uzasadnioną postawą każdego nacjonalisty. Nie zmienia to jednak faktu, ze swoista uniwersalizacja nacjonalizmu, mogąca się wyrażać m.in. w formie etnopluralizmu, stanowi konieczność dziejową z racji na globalistyczną i kapitalistyczną genezę XXI-wiecznej wędrówki ludów. Zauważmy, że nie są to jedyne problemy, które mają miejsce na świecie, a ich oddziaływanie odczuwalne jest i u nas. Przykładem może być pogarszanie się stanu środowiska naturalnego na planecie, którego efekty dotykają również Europy, nawet jeżeli wynika ono np. z wycinania lasów amazońskich w Brazylii. Zbliżona analogia występuje na gruncie tożsamościowym. Dana przestrzeń geograficzna przysługuje etnosowi, który się na niej kształtował i któremu zawdzięcza ona swój unikalny charakter. Powyższe pozwala uznać Burów za rodzimą ludność regionów takich jak m.in. Orania, pomimo ich europejskiego rodowodu. Własne państwo etniczne dla narodu oto nasz manifest.

Przechodząc do clou zagadnienia, nie sposób rozłączyć sprawiedliwość społeczną od etnopluralizmu. Wynika to z faktu, że osiągnięcie założeń powyższej idei wymaga pewnego rodzaju  globalizacji myślenia. A zatem skoro kapitaliści za pośrednictwem wzmacniania postkolonializmu w relacjach gospodarczych wywołują wojny, głód i obniżenie warunków socjalnych, to lekarstwem na takie metody powinno być odwrócenie powyższego stanu rzeczy. Obowiązkiem nacjonalisty jest dążenie do uświadomienia swojego narodu, że następstwem migracji jest pogorszenie warunków bytowych zarówno kraju rodzimego jak i docelowego. Wyjazd młodych ludzi i siły roboczej utrwala biedę w kraju emigracyjnym, a następnie obniża jakość pracy autochtonów w kraju imigracyjnym. Oznacza to, że migracja zawsze prowadzi do pogorszenie warunków bytowych więcej niż jednej strony. Tym samym, to właśnie etnonacjonaliści, nie lewica, stają się pionierami sprawiedliwości społecznej poprzez walkę z masowymi wędrówkami ludów. Zrozumienie złożoności problematyki socjalnej oraz skutków globalizacji musi prowadzić również do odrzucenia prawicowego neoliberalizmu, który poprzez wsparcie dla kapitalizmu, pośrednio wspiera procesy migracyjne. Na koniec warto przypomnieć, że skala problemu wymaga od nacjonalizmu odrzucenia utartych schematów i doktryn. Świat jest w ruinach, my zbudujemy nowy.

„Ktokolwiek krytykuje kapitalizm, jednocześnie aprobując imigrację, której pierwszą ofiarą jest jego własna klasa robotnicza, powinien się lepiej zamknąć. Ktokolwiek krytykuje imigrację, jednocześnie milcząc na temat kapitalizmu, powinien zrobić to samo.” - Alain de Benoist

Leon Zawada

W przytłaczającym natłoku wszechogarniającej przeciętności i mierności niekiedy trudno znaleźć sposób na wyrazistość oraz wybicie się z tłumu z radykalnym przekazem. Niewątpliwie dzieło to udało się raperowi z południa Polski, który tworzy pod pseudonimem CR (Christus Rex). Jego najnowsza płyta na pewno nie trafi na pierwsze strony gazet, czy do list bestsellerów Empiku, ale – jak mniemam – nie taki jest jej cel. Podobnie jak wiele innych poczynań środowiska okołoszturmowego, tak i ta pozycja ma wnieść powiew świeżości wewnątrz polskich nacjonalistów, zasiać pozytywny ferment oraz pokazać im, że da się tworzyć na najwyższym poziomie, a także zmotywować ich do tego. Nacjonalizm nigdy nie powinien płynąć z prądem – w obecnej chwili te słowa są aktualne w sposób szczególny, ponieważ główny nurt jest tworzony przez antywartości, zrelatywizowaną moralność, demoliberalną papkę oraz pasywne postawy życiowe. Próżno szukać oportunizmu w wersach CRa. Artysta ten kontestuje cały syf współczesnego świata, a przy tym nie popada w nadmierny patos, a nawet przeciwnie – do wielu kwestii podchodzi z dystansem oraz nutą żartu, czasem ironii, czy sarkazmu.

Warto wspomnieć, że jest to pierwsza płyta CRa. Widać w niej ogromny potencjał artysty. Jego zdolności techniczne już w tej chwili stoją na bardzo wysokim poziomie. Zmiany tempa, modulacja głosu, różnorodność tonacji, czy samo flow są naprawdę wielkim atutem rapera. Nie da się ukryć, że przekaz zawarty w tekstach wnosi jeszcze więcej do jakości całej płyty. Tematyka kawałków jest zróżnicowana. Mamy tutaj cały przekrój składający się na życie nacjonalisty. Od zapowiedzi nacjonalistycznego powrotu na osiedla („Wracamy na osiedla”), przez promocję sportowego trybu życia i trenowania sportów walki („Trenuj sporty walki”), zachętę do rewolucji ducha („Rewolucja”), sprzeciw wobec systemu i policji (A.C.A.B.), czy utwory przedstawiające specyficzną więź, która łączy nas, nacjonalistów (takie jak „Rodzina” i „Wyruszamy w miasto”), aż po kawałki silniej zaangażowane, dające wyraz walki szturmowego nacjonalizmu o to, co dla nas ważne („Czarny blok”, „Uderz”, „Szturmowcy”). Dodać należy, że całość jest okraszona świetnymi podkładami muzycznymi. O całość produkcji zadbał Adecki. Nie można również pominąć portali i grup, które udzieliły patronatu płycie – Szturmowców, portalu i zina DrogaLegionisty.pl, Autonomicznych Nacjonalistów z ich portalem Autonom.pl, Greenline Front oraz oczywiście naszego miesięcznika Szturm.com.pl

„Pokolenie zemsty” jest płytą, która powinna spodobać się przede wszystkim ludziom nieobojętnym. Z drugiej jednak strony budzi ona do myślenia i motywuje do pozytywnych postaw, czy zdrowego stylu życia, więc jej odbiorcą są również osoby zagubione w dzisiejszej, brudnej i fałszywej rzeczywistości. Zdaje się, że skoro obie te grupy mogą być odbiorcami tej produkcji, to wnioskować można o uniwersalności jej przekazu. Płytę tę – wobec powyższego – mogę polecić każdemu, kto ma w sobie choć odrobinę woli walki, każdemu, komu w tym świecie „coś” nie pasuje, każdemu, komu nie pasuje jego bierność. Zachęcam do zakupu i promocji.

 

Michał Walkowski

czwartek, 29 listopad 2018 21:20

Mona von Tempsky - Świadomość etniczna

Kształtowanie się świadomości etnicznej to proces długi i wieloetapowy. Jest on wypadkową różnych czynników, pośród których kluczową rolę odgrywają: więzy krwi, tradycja, kultura, religia/wierzenia i współdzielenie historii danej społeczności.

Krew i honor

Czy społeczeństwo polskie wpisuje się w model etnicznej świadomości? Zdawać by się mogło, że zgodnie z medialnym wizerunkiem, tak. Czy jednak faktycznie jesteśmy w pełni świadomi swych korzeni? Czy potrafimy wyjść poza kult wielkich wieszczów romantyzmu i herosów międzywojnia? Czy przypadkiem nie korzystamy z przeszłości aż nadto, przyćmiewając tym samym szare realia teraźniejszości? Czy wreszcie Polacy wykazują tendencję nacjonalistyczne bądź entnocentryczne, ponieważ są w pełni świadomi najwyższej wartości czystości rasowej w obrębie kultury aryjsko-hyperboreańskiej, czy może fakt izolacji za Żelazną Kurtyną pozbawił nas ekspozycji na zachodni model multi-culti Edenu? Paradoksalnie czerwona izolacja uchroniła nasz kraj przed zalewem obcego genotypu i polityką etnicznej równości. Czy jednak na długo? Ile osób ośmieli się dzisiaj przytoczyć słynny wierszyk ze szkoły podstawowej "murzynek Bambo w Afryce mieszka" ? A może jednak mamy obawy przed brakiem politycznej poprawności i wręcz zaszczepione przez globalizację "white guilt", które niczym stygmat odnawia się i krwawi w naszym umyśle przy każdej  nadarzającej się okazji? Czy zaślepieni utopijną wizją wspólnego świata i równości rasowej pozwolimy na eksodus naszej krwi i ziemi?

Trochę psychologii

Naturalna tendencja do faworyzowania członków grupy własnej objawia się zarówno poprzez czynniki bezpośrednie - lepsze ocenianie"swoich", przypisywanie im pozytywnych cech, lepsza dystrybucja nagród, ale i pośrednie, takie jak skłonność do traktowania pozytywnych "swoich" właściwości jako ogólnych, trwałych, charakterystycznych dla całej grupy. Warto dodać, że przyczyn pozytywnych zachowań "swoich" i negatywnych zachowań "obcych" doszukujemy się w ich właściwościach dyspozycyjnych (wrodzonych), natomiast negatywnych zachowań "swoich" i pozytywnych zachowań "obcych" w okolicznościach sytuacyjnych. We wszystkich wspomnianych wyżej przypadkach chodzi jednak o coś więcej niż tylko odczuwanie niechęci bądź negatywnych postaw wobec członków innych grup. Można pokusić się o stwierdzenie, że o naszych preferencjach decyduje ukryta skłonność do dehumanizacji "obcych", co jest być może zaskakującym, lecz bardzo realnym aspektem postrzegania przez nas świata.

Czarne maskotki ONR

Co się jednak stanie, czy ów "obcy" element zacznie, w wyniku akulturacji, przyswajać nasze wartości, normy zachowania, sposoby myślenia? Akulturacja to ogół zjawisk powstałych w wyniku bezpośredniego (np. między reprezentantami odmiennych kultur) lub pośredniego (np. za pośrednictwem przekazu mass-mediów) kontaktu dwóch grup kulturowych, prowadzący do zmian wzorów kulturowych jednej, drugiej lub obu kultur. Końcowym efektem tego procesu może być unifikacja wzorów kulturowych obu grup, bądź przejęcie wzorów jednej grupy przez drugą. Innymi słowy, gdy obcy zaakceptuje nasze normy, a my dzięki medialnemu wsparciu poznamy "obcego", zaczniemy postrzegać go jako część naszej grupy, naszego zbioru. To jak z przysłowiowym szczurem urodzonym w stajni: koniem niby nie jest, ale powoli staje się  integralną częścią naszego  gospodarstwa.

"Niech żywi nie tracą nadziei"

Jakkolwiek proces ten ma miejsce w sferze podświadomości, można, a nawet trzeba go kontrolować na poziomie w pełni świadomym. Tu kluczową rolę odgrywa edukacja, właściwe wybory, których jesteśmy w stanie dokonać, gdy odrzucimy intelektualną izolację i szeroko pojęty populizm. Nietzscheański "Übermensch" nabiera tu pełnego znaczenia: zdrowy, świadomy swej wartości i homogeniczny naród mogą tworzyć jedynie heroiczni bogowie, nie zaś ukrzyżowani męczennicy. Odrzucimy więc fałsz politycznej poprawności, mit wzajemnej akulturacji, maskotki i męczenników, gdyż są to jedynie konstrukty wypełnione pustką. Naturalne odruchy przeciwko "obcym" winny być częścią nie tylko naszego kodu kulturowego, ale przede wszystkim usystematyzowanego prawodawstwa.

Mona von Tempsky

 

czwartek, 29 listopad 2018 21:18

Aleksander Szczygłowski - Pokłosie hegemona

„Marzyłem o wieku Rycerzy, silnych i szlachetnych, którzy najpierw odnoszą zwycięstwo nad sobą, a dopiero potem nad innymi" Leon Degrelle.

Nasze czasy i codzienność są pokłosiem hegemona. Doprawdy bawi mnie, kiedy podmiot chorego systemu, jakim jest nowoczesny człowiek, po współżyciu z przypadkową kobietą i upiciu się do nieprzytomności podczas ubiegłej soboty, bezczelnie stawia siebie na piedestale moralnych wyżyn, poniżając jednocześnie wszelkich ludzi, którzy sprzeciwiają się współczesnemu światu. Ciekaw jestem, kto jest osobą godniejszą, Leon Degrelle, jeden z najbardziej znienawidzonych i niezrozumiałych postaci XX wieku, który poświęcił swój komfort, by udać się na krucjatę przeciwko komunizmowi czy nowoczesny mężczyzna, który cały ranek spędza na rzyganiu po sobotniej libacji. Jednak nasze społeczeństwo okazuje bezkresną niechęć wobec fanatycznemu idealizmowi (chociażby w postaci wspomnianego powyżej bohatera drugiej wojny światowej), a jednocześnie okazuje normatywną aprobatę względem zdegenerowanego zachowania, bezmyślności i pędowi za natychmiastową gratyfikacją. Mimo iż obecna epoka nie jest domeną wielkich wojen i wielkich kryzysów to jest wyrazem dekadencji naszej cywilizacji w szerokim rozumieniu tego słowa. Prądy intelektualne, wielka wymiana ludności rdzennej, nihilizm i znudzenie człowieka białego to wszystko pokłosie hegemona, czyli kulturowej hegemonii liberalizmu. Powyższe fenomeny, w których uczestniczą całe masy europejskiej populacji, bezwiednie kroczące ku przepaści nie wzięły się znikąd a mają swoje źródło w metapolitycznej walce o rządzę dusz.

Julius Evola, wybitny włoski myśliciel pisał o dwóch naturach świata, naturze widzialnej i niewidzialnej. Postmodernizm nie wziął się znikąd, a przez dekady walczył o hegemonię kultury, zawładnął właśnie tym światem niewidzialnym, metapolitycznym, podświadomym, a którego zrozumienie jest kluczowe. Sukces ten należy poznać i wyciągać z niego wnioski. Sun Tzu, ponad dwa tysiące lat temu w „Sztuce Wojny” pisał, iż zwycięstwo odniesie ten, kto pozna wroga i pozna siebie. Nieprzyjaciel naszej cywilizacji zawładnął niewidzialnym światem poprzez marsze przez instytucje, niemalże monopol rozgłośni opiniotwórczych i kuźni umysłów.

Wiele można się nauczyć od postmodernistów i niech ta nauka będzie młotem na pychę krytyków, którzy przez swą zuchwałość nie chcą się uczyć od przeciwników.

Kryzys tożsamości u europejczyków można w znacznej mierze przypisać dwóm prądom intelektualnym, które powstały na początku XX w. Antropologiczna szkoła Boasowska i psychoanaliza Zygmunta Freuda. Jeszcze na początku ub. wieku aksjomatem był realizm rasowy i powszechnie akceptowano różnice rasowe w zakresie nie tylko wizualnym, ale także w zachowawczym. Nauka ta nie była deterministycznie nastawiona do genetyki, lecz podchodziła plastycznie do sporu- geny-środowisko. Nowa antropologia zanegowała te twierdzenia w imię radykalnego egzystencjalizmu i założenia, iż wszelkie cechy zdobywa się przez środki poznawcze i wychowawcze. Ta negacja esencjalizmu jako genetycznych predyspozycji umysłowych wynikała z motywów naczelnych piewców nowej antropologii. Boas był Żydem i jego środowisko miało nadreprezentację żydowską, motywy ich negacji rasowej segregacji antropologicznej wynikały prawdopodobnie z różnicy interesów etnicznych między Żydami a nie-Żydami. Docelowe zatarcie tożsamości etnicznej wśród białych byłoby więc lukratywne dla charakterystycznego partykularyzmu żydowskiego. Wylansowanie nowej antropologii wspomogły nastroje społeczne po drugiej wojnie światowej, wszechogarniająca niechęć do nauk nad rasą i kojarzenie eugeniki ze starą antropologią, ale również nadreprezentacja Żydów w rozgłośniach medialnych i akademiach przyczyniła się w znacznym stopniu do zniechęcenia i zatarcia elementu etnicznego w tożsamości zbiorowej. Niebagatelna nadreprezentacja Żydów nie wynikała ze wspólnego spisku przeciw ludności białej a była tak naprawdę ewolucjonistyczną strategią przetrwania Żydów, która różni się od strategii białych a starcia i kontrasty uwidocznione są w społeczeństwie wielokulturowym, gdzie ścierają się interesy międzygrupowe. Kwestia ewolucjonistycznych strategii grupowych została obszernie opisana w książce autorstwa profesora Kevina Macdonalda „Kultura Krytyki”. Tak więc nowa antropologia miała zatrzeć poczucie wspólnotowe białych, co się w praktyce udało i wylansowało nowy pogląd, iż człowiek rodzi się pustą kartą, która czeka, aż proza życia ją wypełni.

Natomiast freudyzm jako antyteza porządku wartości katolickich, które tworzyły (przynajmniej do połowy XX w.) etykę cywilizacji zachodniej, w przeciwieństwie do zatarcia tożsamości etnicznej skupił się na zatarciu wszelkich chrześcijańskich zasad moralnych. Psychoanaliza jako nauka społeczna Zygmunta Freuda zrewolucjonizowała nauki nad zachowaniem człowieka. Absurd freudyzmu w postaci kompleksu Edypa wraz z innymi aberracjami tej teorii nie ma konkretnego podłoża naukowego, myli pojęcia i stosuje życzeniową metodologię i dociekania empiryczne na zasadzie interpretacji dokonanych przez Zygmunta Freuda podczas sesji z pacjentami. Szereg kardynalnych błędów terminologicznych oraz jasno określona agenda polityczna twórcy ruchu psychoanalitycznego nie zostały użyte jako fakty, by podważyć wiarygodność założeń psychoanalizy jako nauki, a nie fantazji w ogóle. Tzw. szkoła frankfurcka, czyli szkoła myśli psychoanalitycznych była jednym z głównych źródeł rewolucji obyczajowej z 1968 roku. Liberalizacja seksualna uzasadniana była nauką Freuda, który sprowadzał człowieka do instynktownego zwierzęcia bez motywów wznioślejszych niż cielesne. Uczestnicy wraz ze swym potomstwem walnie przyczynili się do utworzenia liberalnej elity dyktującej dewiacyjne normy społeczne dzisiejszemu światu. Rola Żydów nie może być przemilczana ani umniejszona w imieniu poprawności politycznej, ponieważ odsetek Żydów w strajkach i protestach akademickich lat 60. ub. wieku był ogromnie nadreprezentowany w stosunku do odsetka ludności żydowskiej. Szkoła frankfurcka, dzieła Freuda nadawały kolektywizmowi ludzi białych ładkę patologii psychicznej i infantylnych kompleksów, zerwanie więzów społecznych na Zachodzie są jawnym pokłosiem hegemonii tej wizji świata.

Niski przyrost naturalny, wymiana etniczna i wynikający z tego kryzys demograficzny można w wielkiej mierze zawdzięczać tym skutecznie skonstruowanym i rozpropagowanym prądom intelektualnym. Nie wszystkie przyczyny kryzysu europejskiego da się położyć na karb psychoanalizy i antropologii nowoczesnej i ich wpływom na kształt nowej elity intelektualnej i pokoleniowej, lecz poznanie pewnych mechanizmów propagandowych, jak i skuteczność marszu przez instytucje daje nam do myślenia.

Cytat rozpoczynający mój artykuł był intencjonalnie dobrany do tematyki rozprawy, Leon Degrelle wierzył w walkę dwuwymiarową, jedną z samym sobą a drugą ze zgnilizną otoczenia, którą zacząć można dopiero po oczyszczeniu siebie. A więc rewolta przeciw współczesnemu światu zaczyna się od naznaczenia siebie samego odmiennością. Problemem Europy nie są hordy z Trzeciego Świata a ludzie, którzy to aprobują i wypleniają systemowo tych, którzy okazują dezaprobatę, problemem nie jest alkohol a ludzie, którzy uciekają się do niego, nie mogąc znaleźć szczęścia w niczym innym, problemem nie są dewiacje a ludzie, którzy w imię swoich zboczeń wywracają porządek rodzinny do góry nogami. Problemem jest więc rozbicie wspólnoty przez zatarcie wszelkiej tożsamości zbiorowej przez nowotworowe ideologie obecnej epoki. Problemem jest odosobniona jednostka bez wspólnoty, bez tożsamości etnicznej. A źródłem problemu jest hegemonia kulturowa liberalizmu, dlaczego jest to ważne do podkreślenia? Ponieważ wiele środowisk pseudonarodowych szczerze wierzy, że słupek wyborczy czy przeforsowanie ustawy jest sukcesem, nie wiedzą jednak, że prawdziwa walka to walka o hegemonię kulturową, której nie wygrywa się z ław sejmowych. „To, co było naszą walką i naszym męczeństwem pewnego dnia stanie się odrodzeniem.” Odrodzenie to nie wynik wyborczy czy poszerzony elektorat albo współpraca z wolnościowcami a odrodzenie ducha Narodu i Ojczyzny Ojczyzn. Póki żyjemy, możemy uratować przyszłość nienarodzonych, pamięć umarłych i godność własną, przed nami tylko Trzecia Droga!

 

Aleksander Szczygłowski

 

Nowomowa to zjawisko językowe i społeczne, kojarzone z epoką komunizmu w Polsce. Polegało ono na tworzeniu nowych wyrażeń i znaczeń do wybranych wyrazów. Oprócz tego, „owe słowo”, wcześniej oznaczało „coś innego” i było używane „w innym celu”. Pierwszym przykładem  używania nowomowy z ery komunizmu to „towarzysz”, używane w codziennym życiu, zamiast „Pan”, „Pani”. (Początkowo „towarzysz” używane było w języku polskim do określenia braterstwa broni podczas walki). Drugim przykładem nowomowy pozostaje określanie wszystkiego „faszyzmem”, co nie było zgodne z „wolą partii”. Po wojnie, miałeś pochodzenie szlacheckie? Faszysta. W dwudziestoleciu miałeś działkę? Faszysta i obszarnik. Wspieranie PSL Mikołajczyka? Faszystowskie działania. Byłeś w AK? Bandyta i Faszysta.

Odnieść można wrażenie, iż we współczesnym demo-liberalnym systemie, także funkcjonuje swoista nowomowa, rodem z czasów stalinowskich. Mam tu na myśli określanie wszystkiego, co patriotyczne, narodowe i nacjonalistyczne, mianem faszyzmu. Ta „zbitka myślowa” funkcjonuje i wypowiadana jest głównie przez przedstawicieli środowisk lewackich. Największą jej ekstremą pozostają wszelkie inicjatywy antify. Oprócz tego, na podobnej zasadzie dyskredytacji wrogów politycznych, wypowiadają się liberałowie, demokraci, czy środowiska gender.

Jak dobrze wiemy z historii, faszyzm był  włoską ideologią, hybrydą idei nacjonalistycznych z korporacjonizmem. Idąc dalej w historię, określanie wszystkiego mianem „faszystowskiego”, co „niezgodne z głównym  nurtem systemowym”, wprowadził Józef Stalin. Nasilenie się tej polityki miało miejsce pod koniec drugiej wojny światowej. Złe konotacje myślowe, kończąca się wojna z państwami paktu Osi, to dobry pretekst do pozbycia się opozycji w kontrolowanych państwach bloku komunistycznego. Warto dodać na sam koniec tego akapitu, iż Józef Stalin nie chciał w języku propagandy używać określenia „nazizm”. W końcu „nazizm” to skrót od „narodowy socjalizm”. Doszłoby do niepotrzebnych aberracji. W końcu socjalizm to też doktryna, z której wywodzi się komunizm. Ale co ma do tego współczesna demokracja?

Po drugiej wojnie światowej wygrały dwie główne ideologie napierające na materializm. Ekonomicznie były nimi kapitalizm i komunizm, a politycznie demokracja liberalna i „demokracja ludowa”, z ludowością mającą mało co wspólnego. W pierwszym dominowało  i dominuje USA, w drugim upadły już Związek Sowiecki. Jednemu i drugiemu ruchy narodowe i nacjonalistyczne nie były na rękę. Tak jest do dziś w przypadku ewolucji współczesnej demokracji liberalnej. Jedna i druga ideologia w swojej nowomowie dyskredytuje wrogów politycznych, określając ich mianem „faszysty”.

Autor tego artykułu chciałby się odwołać do kolejnej używanej nowomowy, współcześnie i z „czasów komuny”. Chodzi o określanie kogoś mianem „hitlerowca”, aby zniszczyć jego obraz polityczny lub publiczny, w oczach społeczeństwa i narodu. Odnieść można wrażenie, że rzadziej określenie to jest używane wobec oponentów politycznych. Nie zmienia to faktu, iż zagrywki tego typu wobec osób o poglądach radykalnych i nacjonalistycznych mają miejsce. Przedstawiciele wspomnianych środowisk takie określenie często odbierają z pobłażaniem. Gdy ktoś używa  określenie „hitlerowiec”, wobec  swojego oponenta politycznego, to tylko świadczy o tym człowieku. Po prostu nie zna historii, a na lekcjach w podstawówce nie słuchał, obijał się albo spał.

W zdaniu końcowym warto dodać, iż na zamieszczonym obrazku do tego tekstu, widnieje punkrockowiec, z Wielkiej Brytanii z 1977 roku. Oko przykuwa jego noga z symbolem niemieckiej, nazistowskiej swastyki, używanej w symbolice przez III Rzeszę. Czy dzisiaj byłby on nazwany faszystą?... W jakim celu użył tej symboliki? Pierwsze pytanie autor kieruje do wszelkiej maści osób związanych z inicjatywą antifa. Redakcja dobrze wie, że wybiórczo czytacie nasze teksty. Natomiast na drugie pytanie autor zna odpowiedź. Po prostu przedstawiona osoba z obrazka chciała zszokować swoim wyglądem społeczeństwo, wyrazić swój bunt i sprzeciw wobec współczesnemu światu. W 1977 roku, jak widać, pośród punków nie było to problemem.

Patryk Płokita

czwartek, 29 listopad 2018 21:14

Igor Pietrzykowski - Stańcie do buntu!

Za czasów szkoły średniej spotkałem się z twierdzeniem wysuniętym przez nauczycielkę WOS-u, które mówiło, iż obecne pokolenie nie ma przeciwko komu i czemu się buntować. Wcześniej były zabory, w których młodzież okazywała swoje przywiązanie do rodzimej kultury i języka na przekór okupantom, później jeden z najtragiczniejszych konfliktów, które dotknęły Europe, a mianowicie II Wojna światowa, w której to młodzież tworzyła solidny fundament pod Państwo Podziemne. Następnie nad naszym krajem piecze przejęli komuniści, gdzie nasi dziadkowie i ojcowie stawiali opór ''czerwonej zarazie''.

Obecnie większości z nas nie brakuje dachu nad głową, jedzenia. Niewielu z nas żyje poniżej godnego poziomu materialnego, w porównaniu do sytuacji życiowej naszych poprzedników mamy się naprawdę dobrze. Możemy podziwiać świat na ekranach naszych smartphonów, rozmawiać z bliskimi na laptopach. Nie musimy stosować się do godziny policyjnej, a podróż zagraniczna nie stanowi większego problemu. Wydawałoby się, że wreszcie żyjemy w idylli, o którą tak zaciekłe batalie toczyli nasi przodkowie, prawda? Tak, ale tylko z pozoru. Niewielu z nas dostrzega nowoczesne zagrożenia: imigracja, kapitalizm, demokracja, hedonizm czy konsumpcjonizm, które niczym plutony karne prowadzą nas na śmierć.

Dlaczego tylko wąska grupa ludzi dostrzega te zagrożenia, o których tutaj piszę? Rozejrzyjmy się dookoła. Wszędobylskie reklamy nowych urządzeń elektronicznych, reklamy zachęcające do wejścia w objęcia niszowej kultury, pornografia, czy wreszcie używki, które ochoczo na tacy podaje nam rząd. Wszystko to ma na celu odwrócenie nas od naszej powinności. Od buntu. Ale ale, zaraz! Przeciwko czemu mam się buntować? Przeciwko nowemu Samsungowi, czy w ramach buntu mam nie obejrzeć nowych ''Gwiezdnych wojen''? Otóż nie. Pozwól drogi czytelniku, że przybliżę Ci na czym polegać ma Twój bunt.

Przede wszystkim buntować powinniśmy się codziennie. Każda chwila, każda sekunda naszego życia powinna być wypełniona buntem. Buntem wobec samego siebie, wobec własnych słabości. Podam prosty przykład. W jakich ilościach miesięcznie spożywasz alkohol? Ile papierosów wypalasz, ile czasu spędzasz przed komputerem, grając w gry komputerowe które i tak nie wnoszą nic do Twojego życia. Oczywiście nikt z nas nie jest robotem, każdy potrzebuje czasem się ''zresetować'', czy doprowadzić do zwycięstwa Legion Cezara w drugiej bitwie o Zaporę Hoovera. Ale kim chcemy się stać? Bezużytecznym śmieciem społecznym, dla którego apogeum życia to wyjść w weekend na miasto, uchlać się, uprawiać seks z przypadkowo poznaną kobietą, która nie ma szacunku do siebie i własnego ciała? Dlaczego nie odpuścimy tych doprowadzających do upadku godności rozrywek i nie zaczniemy regularnie uczęszczać na sporty walki? Gwarantuję, że poprawi to charakter, podejście do życia. Jeżeli zaczniesz żyć w zgodzie ze sportowym rygorem, to może w końcu zgubisz te zbędne kilogramy, które tak bardzo przeszkadzają Ci w życiu codziennym. Może zamiast spędzić kolejne popołudnie, oglądając nic nie wartych podludzi na YouTube zajmij się czymś wartościowym? Pomóż rodzicom w domu, wyjdź na spacer z psem, przeczytaj książkę lub zajmij się sportem.

Zbuntuj się wobec niedoskonałości i obojętności innych ludzi. Wielu z nas ślepo podąża za tłumem w wielu kwestiach. Jeżeli ktoś nie pomógł starszej pani z walizkami, to dlaczego ja mam pomóc? Dlatego, że to właśnie Ty możesz i musisz stanowić przeciwwagę dla tego typu postaw wykształconych w tak chorym systemie. Oczywiście nie chodzi o to, aby chodzić po mieście i czyhać na losowo napotkane starsze panie z ciężkimi walizkami. Można długofalowo buntować się przeciwko obojętności innych ludzi. Może zacznij wraz ze swoją grupą znajomych realizować wolontariat w schronisku dla zwierząt? To żywe stworzenia, które poświęciły swoje życie człowiekowi, a skończyły w tak podłym miejscu. W zimową noc przejdź się i rozdaj herbatę i ciepłe koce bezdomnym. Naprawdę nie każdy z nich to alkoholik, który maltretował swoją rodzinę. Wśród nich są ludzie, którym życie naprawdę dopiekło, są także ludzie niepełnosprawni, którym to państwo skupione wyłącznie na tych, którzy są użyteczni dla systemu, nie chce pomóc.

Zbuntuj się przeciwko koncernom. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo szkodliwe jest mięso z sieciówek? Dlaczego kilkumiesięczny kurczak jest tak dorodny? Czy nie był przypadkiem faszerowany sterydami? Staw opór badaniom przeprowadzanym na zwierzętach. Naprawdę potrzebujesz kosmetyków, które były testowane na niewinnym szczurze? Widziałeś drogi czytelniku, jakie dantejskie sceny odbywają się w ośrodkach laboratoryjnych, w których na zwierzętach testuje się nowoczesne specyfiki? Droga czytelniczko. Czy naprawdę potrzebujesz kolejnego kremu przeciwko zmarszczkom? Kolejnego peelingu, czy maseczki ze sztucznego błota? Nie mam nic przeciwko kosmetykom, naturalne jest, że każda kobieta chce wyglądać ładnie, ale czy nadmierne używanie tych sztucznych upiększaczy nie powoduje efektu odwrotnego? Czy naprawdę tak bardzo potrzebny Ci botoks? Może jednak drogą do doskonałości, jest dbanie o siebie w sposób naturalny, poprzez sport i dobre odżywianie, nie w sposób, który oferują nam wielkie koncerny, a dla których Ty i Twoje fanaberie to źródło zarobku.

Wreszcie zbuntuj się fizycznie przeciwko systemowi. Zostań nacjonalistycznym aktywistą, który dąży do konfrontacji z otaczającym go światem. Od prostego aktywizmu, po bardziej złożone akcje. Stań do walki przeciwko wrogom naszej idei, przeciwko wyzyskującemu nas kapitalizmowi. Dla nas nie liczą się pozorne przyjemności, nie liczą się przywileje w społeczeństwie którym gardzimy, nie liczą dobra materialne.

Stań do rewolucji przeciwko nowoczesnemu światu.

Igor Pietrzykowski

czwartek, 29 listopad 2018 21:11

Patryk Paterek - Metapolityczne przemyślenia


Nacjonalista to ludowiec – osoba, którą interesuje przede wszystkim dobro wspólne, los ogółu jako zwartej całości. Z tego powodu celem naszych akcji propagandowych powinien być zawsze statystyczny obywatel naszego kraju, a mówiąc szerzej – cały naród. Trzeba przy tym pamiętać, że masy ludzkie charakteryzuje pewna bezwolność, a ton społecznym zapatrywaniom nadają liderzy, to jest elity zarządzające percepcją zbiorowości.

Statystyczna większość społeczeństwa nigdy nie jest radykalna. Ten prosty fakt należy mieć z tyłu głowy, gdy przeprowadza się akcje mające na celu przekonanie ludzi do swoich racji. To nie oznacza rzecz jasna, że treść musi zostać w jakikolwiek sposób łagodzona. Jest to błąd w myśleniu popełniany przez większość współczesnych ruchów nacjonalistycznych w Polsce. Każdą myśl można przeforsować, jeśli ubierze się ją w odpowiednie szaty. Przekonali się o tym kulturowi marksiści, którzy przez 50 lat prania mózgu Europejczykom i amerykanom doprowadzili do sytuacji, w której to co dawniej uznawano powszechnie za degenerację i upadek stało się szeroko akceptowalne, a nawet pożądane.

Głównym powodem napisania tego tekstu były rozmowy ze znajomymi na temat Marszu Niepodległości oraz formy przekazu, jaką obrali nacjonaliści. Z jednej strony faktycznie można było zauważyć, że większością uczestników Marszu kierował bezideowy patriotyzm, a internet krótko po obchodach odzyskania niepodległości zalały zdjęcia przedstawiające maszerujących murzynów, żydów, Azjatów i dzieci w celu udowodnienia kulturowym marksistom, że MN nie jest wiecem faszystów. Niestety, przejmując retorykę globalistów społeczeństwo nasiąka stopniowo ideami, które ojkofobiczne elity chcą rozpropagować.

To co należy w tej chwili zrobić, to wyjść ponad doktrynerstwo i dostroić formy do preferencji ludzi z zewnątrz, aby nadawać z nimi na tych samych falach. Nie możemy obrażać się na kult żołnierzy wyklętych, koszulki z husarią i symbole Polski Walczącej. Równocześnie nie możemy łagodzić przekazu. Trzeba wykorzystać popularną formę i wlać w nią nowe treści. I nie chodzi tu o kapitulowanie na linii ideologicznej - chodzi o skuteczne działanie metapolityczne. Jeśli nie zagospodarujemy tej części przestrzeni publicznej, zarobi to za nas ktoś inny. Nie sugeruję rezygnacji z formy żołnierza politycznego. Mówię o potrzebie otwarcia drugiego frontu, tym razem metapolitycznego, z prawdziwego zdarzenia.

Kolejną rzeczą, którą warto brać pod uwagę podczas propagowania określonych wzorców i postaw są potrzeby zwykłego człowieka. Nacjonalizm w swojej najbardziej kanonicznej postaci powinien być głosem prekariusza, osoby uciskanej finansowo i światopoglądowo przez system. Powinien stać się głosem pracownika fizycznego, żyjącego "od dziesiątego do dziesiątego". Głosem matek, które bezsilnie patrzą, jak szkoły piorą mózgi ich dzieciom i wykoślawiają postrzeganie rzeczywistości propagandą gender i multikulturalizmem. Głosem studenta prześladowanego za głoszone poglądy. Dopiero zidentyfikowanie potrzeb zwykłych ludzi pozwoli nam dobrać odpowiednie argumenty w celu ich przekonania.

Mamy przewagę nad globalistami, ponieważ propagujemy prawdę. Nie musimy uciekać się do przemilczeń, autocenzury albo negacji nauki, ponieważ nasza idea wypływa z odwiecznych praw natury. To co musimy zrobić, to odpowiednio przekazać wiedzę naszemu ludowi, aby stałą się wiedzą powszechną.

Patryk Paterek

czwartek, 29 listopad 2018 21:08

Marta Niemczyk - Polska jednorazowego użytku

Jeśli hasło „buntu przeciw nowoczesnemu światu” miałoby stać się czymś więcej, niż estetyczną grafiką, racjonalne i wolne od sekciarstwa działania w duchu „zero waste” powinny stać się codzienną praktyką. Uderzają we wszystko, w co nacjonalizm chce uderzać – kapitalizm, konsumpcjonizm, degradację środowiska naturalnego. A że nazwa obcobrzmiąca? Cóż, straight edge sobie radzi.

'Life in plastic, it's fantastic...'

W 2016 roku na całym świecie sprzedano ponad 480 miliardów plastikowych butelek. Dziesięć lat wcześniej było ich o ponad połowę mniej, a zapotrzebowanie zamiast maleć, wzrasta. Już i tak kulejący nawyk, tudzież przymus segregacji odpadów koncentruje się na tym, co ze śmieciami robić, nie zaś tym, co robić, by śmieci było mniej.

Nieobojętne dla zdrowia organizmów wszelakich tworzywa sztuczne, potocznie określane mianem plastiku, w zależności od ich rodzaju, rozkładają się od stu do kilku tysięcy lat. Zwyczajna torba foliowa powstaje w ciągu zaledwie chwili, służy często niewiele dłużej, rozkłada się przez kilka stuleci. Od lat 50. ubiegłego stulecia do 2017 roku wyprodukowano 8,3 miliardów ton tworzyw sztucznych. W latach 1988–2010 ich światowa roczna produkcja wzrosła z 75 do 245 milionów ton. Plastik można poddać recyklingowi, dzięki czemu możliwe jest wytworzenie innych produktów – od polaru, butów i rajstop po namiot i meble. Tyle tylko, że od początku masowej produkcji plastiku, 9% zostało poddane recyklingowi, 12% spalono, a 79% trafiło na składowiska odpadów.

Według danych GUS, w 2017 roku w Polsce zebranych zostało 11 968, 7 tys. ton odpadów komunalnych, czyli tych powstałych w gospodarstwach domowych i podobnych. Statystyczny Polak wytworzył w ubiegłym roku średnio 312 kg zebranych odpadów. W porównaniu z rokiem poprzednim, ilość ta wzrosła o 9 kg. Pod tym względem, tuż obok Rumunii, jesteśmy przykładem dla reszty Europy, bo unijna średnia to 483 kg „na głowę”. Znani z troski o środowisko Duńczycy w przeliczeniu na jednego mieszkańca wyprodukowali 777 kg śmieci, Norwegowie – 754 kg, Niemcy – 627 kg.  

Jednocześnie z tych samych źródeł wynika, że w Polsce recyklingowi poddano zaledwie 26,7% wytworzonych odpadów komunalnych, 7,1% – biologicznym procesom przetwarzania (kompostowaniu lub fermentacji), a 22,8% przekształceniu termicznego z odzyskiem energii. W krajach „starej” Unii norma ta jest wyższa. Najlepsze wyniki osiągają Niemcy (66%), Austriacy (59%), Belgowie (54%), tuż za nimi plasują się Holendrzy i Włosi.

Islandia, w której produkcja odpadów komunalnych jest jedną z największych w Europie, postanowiła radzić sobie przy użyciu prawa. Od 2020 roku ma obowiązywać zakaz sprzedaży jednorazowych kubków, talerzy, sztućców i słomek, a w rok później także foliówek. Co ciekawe, 61% obywateli Islandii przyjęło nowe prawo z entuzjazmem. Można sobie tylko wyobrazić nastroje w Polsce w analogicznej sytuacji. Brak odgórnych regulacji prawnych nie wyklucza jednak świadomego działania, czasem wręcz przeciwnie.

Pięć razy „R”

W dosłownym tłumaczeniu „zero waste” oznacza po prostu tyle, co „zero odpadów”, „zero śmieci” lub „zero marnowania”. Najogólniej rzecz ujmując, mianem tym określa się taki sposób życia, który sprzyja generowaniu jak najmniejszej ilości śmieci. Najczęściej stoją za tym pobudki ekologiczne, troska o zdrowie, jednak równie dobrze punktem wyjścia może być po prostu oszczędność. Na „filozofię” zero waste składa się kilka zasad:
Refuse („odmawiaj”)
Reduce („redukuj”)
Reuse („używaj ponownie”)
Recycle („przetwarzaj”)
Rot („kompostuj”)
Czasem dodaje się jeszcze Repair („naprawiaj”) oraz Remember („pamiętaj”). Nie chodzi wyłącznie o minimalizację użycia jednorazowych opakowań, folii, ulotek reklamowych etc. Chodzi też o ograniczenie marnotrawstwa, świadome zakupy, kreatywne wykorzystanie tego, co się ma, próbę naprawy zamiast bezrefleksyjnego wyrzucenia.

Amerykańska rodzina Johnsonów od dziesięciu lat metodą prób i błędów udowadnia, że można. Wytwarza jeden słoik śmieci rocznie, a pani Johnson dzieli się pomysłami na swoim blogu, podobnie jak wiele osób decydujących się na życie zgodnie z zasadami zero waste. Jak twierdzi, nie osądza ludzi korzystających z plastikowych kubków, bo kiedyś sama ich używała – Dla mnie punktem zwrotnym było tych kilka dokumentów przedstawiających piękno Ziemi, a później zdjęcie martwego albatrosa, z którego brzucha wylewały się plastikowe śmieci, które zjadł. Być może to, co Amerykanie nazywają zero waste, nasze babcie nazwałyby po prostu szacunkiem do tego, co się ma, a wcale nie musi lub chęcią życia w zgodzie z naturą, która nawet „na chłopski rozum” wydaje się zdrowsza.

Z własnym kubkiem

Wypada wspomnieć parę przykładów z własnego podwórka. Kilkadziesiąt lokali gastronomicznych w Polsce włączyło się do akcji pod hasłem „z własnym kubkiem”, w ramach której, przychodząc po kawę na wynos z własnym naczyniem możemy oczekiwać, że – mówiąc najprościej – nikt nie będzie kręcił nosem, że to niezgodne z normami sanepidu.

Wiosną bieżącego roku w Warszawie i Katowicach powstały „kawiarenki naprawcze” czyli sezonowo utworzone miejsca, w których specjaliści, bezpłatnie i przy kawie, podejmowali się naprawy zepsutych przedmiotów. Wystarczyło przyjść z uszkodzonym rowerem, sprzętem AGD, RTV, elektroniką, komputerem, biżuterią lub ubraniem. Wszystko po to, by dać rzeczom drugie życie i zwrócić uwagę na bezrefleksyjne wyrzucanie. Jeśli coś jest zepsute, to wpierw próbuje się to naprawić. Pierwsze tego typu miejsce powstało w 2016 roku w Pile.

Dobrze znany francuski koncern kosmetyczny, producent kosmetyków drogeryjnych i profesjonalnych, których – jak głosi slogan reklamowy – „jesteśmy warte”, wypuścił serię produktów do pielęgnacji włosów, których raz zakupione opakowanie można ponownie napełniać w wybranych salonach fryzjerskich. Inna rzecz, że gdy przychodzi do sprzedaży swoich produktów w popularnych drogeriach, ta sama firma sprzedaje produkty opakowane co najmniej potrójnie: tekturowy kartonik, opakowany w folię, w środku na plastikowym „stelażu” umieszczony słoiczek lub tubka, których 1/3 powierzchni stanowi sama nakrętka – ku uciesze producenta opakowania. W dobie coraz szerszego wyboru i jeszcze większej konkurencji na rynku, podejście marki do minimalizacji odpadów może stanowić dla konsumenta jeden z czynników branych pod uwagę przy zakupie.

Od jakiegoś czasu supermarkety zaczęły zachęcać klientów do rezygnacji z toreb foliowych poprzez dodatkową opłatę. Zakupy z własną torbą wielorazowego użytku (choćby i foliową) okazują się jednak trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Część klientów sieci sklepów spożywczych skarży się, że  kupując owoce lub warzywa na wagę, jest zobligowana przez obsługę do skorzystania z darmowej, acz jednorazowej foliówki, na którą należy nakleić wydruk z obliczoną ceną.
***
Zero waste może odstraszać swoją zachodnią proweniencją, zaangażowaniem lewicy (m.in. wspomnianą „kawiarenkę naprawczą” w Warszawie współtworzyła Rowerownia Syrena, środowiska anarchistyczne wspierają inicjatywę foodsharingu, czyli działania na rzecz ograniczenia marnowania żywności poprzez sieć tzw. jadłodzielni). W żadnej mierze nie umniejsza to słuszności celu, jakim jest ograniczenie odpadów – niekoniecznie do zera, lecz do niezbędnego minimum.

Marta Niemczyk

https://ec.europa.eu/eurostat/statistics-explained/index.php/Municipal_waste_statistics [dost. 26.11.2018]
Maja Święcicka, Świat bez śmieci? Poznajcie filozofię zerowaste i rodzinę, która produkuje słoik odpadków rocznie, www.gazeta.pl [dost. 27.11.2018]
www.esbud.pl
www.portalsamorzadowy.pl
www.zero-waste.pl
www.stat.gov.pl
www.portalkomunalny.pl