Szturm1

Szturm1

Nieodżałowany Guillaume Faye wprowadził do sfery pojęciowej nurtów tradycjonalistycznych i nacjonalistycznych pojęcie archeofuturyzmu. Od pewnego już czasu staramy się popularyzować ten termin i starać się wdrożyć go do idei tak Nacjonalizmu Szturmowego, jak i dyskusji nad nowoczesną idea narodową. Poniższy tekst stanowić ma zbiór luźnych rozważań nad archeofuturyzmem i jego miejscem na mapie ideologicznej. Postaram się także rozwinąć niektóre myśli Faye’a i przekuć na język określonych postulatów światopoglądowych i formacyjnych.

 

Archeofuturyzm

 

Zacznijmy od samego pojęcia. Czym jest w skrócie arche futuryzm? Jak pisał sam Faye, to „harmonijny związek najbardziej starożytnej pamięci z faustowskim duchem, zgodnie z logiką »i« zamiast »albo«”. Friberg w swojej pracy charakteryzuje ten nurt jako projekt, mający „na celu połączenie archaicznych, tradycyjnych sposobów odnoszenia się do świata z ultranowoczesną i futurystyczną technologią”. Aż chciałoby się zacytować Jüngera: „technika jest naszym mundurem”. Archeofuturyzm jest więc próbą połączenia dwóch, wydawałoby się antagonistycznych, elementów: odwiecznych i niezmiennych tradycji, które są „archaiczne”, oraz nowoczesnych środków technicznych, informacyjnych i cywilizacyjnych. Te ostatnie wiąże się zwykle z pojęciem „postępu”, a ten z kolei stoi w pozornej sprzeczności z tradycją i myśleniem archaicznym.

Sprzeczność ta jednak jest złudzeniem. Wynika to przede wszystkim z błędnego, obiegowego rozumienia pewnych terminów. Faye sięga do najbardziej podstawowych źródeł znaczenia „archaiczny”. W jego ujęciu nie jest to coś wstecznego czy dawno minionego. Nie odnosi się to w ogóle do kwestii trwania i aktualności. Faye przypomina źródłosłów tego terminu, greckie arche, oznaczający „fundament”, „początek” lub też „twórczy impet”. Archaiczny to więc w rozumieniu myśli archeofuturystycznej element, który stanowi absolutną aksjologiczną podstawę cywilizacji – w tym wypadku cywilizacji europejskiej. Mówiąc o cywilizacji mamy tu na myśli pojęcie „Imperium”, pod którym to mógłby spokojnie podpisać się Mosdorf czy Stachniuk. Chodzi o emanację woli twórczej i chęci zdobywania oraz przekształcania świata. Widzimy w tym nerwową i niespokojną energię drzemiącą w białym człowieku, która na przestrzeni lat kazała na odkrywać nowe lądy, zdobywać szczyty, podbijać i czynić sobie podległymi kolejne ziemie.

Docieramy tu do elementu, który dla nacjonalizmu paneuropejskiego (czyli takiego, jak szturmowy) jest kluczowy. Chodzi o stwierdzenie co jest sensem i kluczowym elementem europejskości. Czy hedonizm, nihilizm, pastwienie się nad swymi ułomnościami i kolejnymi grupami wykluczonych rzekomo degeneratów? Czy rozpaczanie nad losem ludów, które nas tak naprawdę w ogóle nie powinny obchodzić? Oczywiście, że nie. Europejskość to element skrajnie konstruktywistyczny. Według Faye’a ma ona charakter faustyczny, to jest dąży w sposób naturalny i oczywisty do budowania imperiów, rozwoju nauki, technologii i władztwa człowieka nad otaczającym go światem. Człowiek europejski myśli po europejsku, a więc pokoleniowo i przyszłościowo, czego objawem są „rozległe  plany, przedstawiające antycypowaną reprezentację konstruowanej przyszłości”. Właśnie owo bezustanne nakierowanie na przyszłość to  zdaniem Faye’a differentia specifica  europejskiego sposobu myślenia.

A gdzie w tym widzimy wartości archaiczne? I jakie one są? O myśleniu imperialnym, przyszłościowym już wspomniano. Podstawą naszych wartości jest poczucie tożsamości, która warunkuje naszą świadomość. Imperiów nie budujemy dla siebie, a rozwój nie jest ukierunkowany na przeszłość czy teraźniejszość. W samym centrum naszych wartości, naszego arche stoi Naród. Naród jako pojęcie wspólnoty etniczno-kulturowej. „Szturm” będzie to powtarzał jak długo będzie to koniecznie – wspólnota narodowa to nie tylko kultura, język, zwyczaje, ale także pochodzenie etniczne. Narody tworzą w naszym wypadku cywilizację europejską, która stanowi najwspanialsze osiągnięcie w dziedzinie rozwoju ludzkości. Poczucie europejskości i tożsamość narodowa to dla nas twierdza, której bronić będziemy do ostatecznego zwycięstwa. Narody tworzą oczywiście organiczne jego części – lokalne wspólnoty, regionalne odmienności, wreszcie absolutna świętość europejskiego i archeofuturystycznego myślenia – rodzina.

Jako Europejczycy dążyć chcemy zawsze do ideału, swoistej utopii. Nie równamy w dół, bo biorąc pod uwagę całą naszą spuściznę po prostu nie przystoi to białemu człowiekowi. Równać trzeba do najlepszych, patrzeć wysoko, w same gwiazdy! Nie chcemy skupiać się na tu i teraz, czy rozdrapywać starych ran. Nas interesuje przyszłość, ale nie w kontekście roku, dwóch czy kolejnego sondażu wyborczego. Nie jesteśmy przecież liberałami. Nas interesuje następnych 1000 lat, aby mieć pewność, że zabezpieczyliśmy byt naszych dzieci.

Dlatego odrzucamy półśrodki, odrzucamy nieśmiałość, nowotwór reformizmu. Chcemy myśli radykalnej, gdyż jak zauważył Faye tylko radykalna myśl może cokolwiek zmienić. „Dlaczego myśl »radykalna«? Bo idzie ona do samego »źródła« spraw. To dzięki takiej myśli możliwe wywołanie burzy ideologicznej, czy też „ideoszoku”, by poruszyć „szkielet systemu”.  A to właśnie musi być celem nacjonalizmu.

 

Evola i Marinetti

 

W swoich rozważaniach Faye stwierdza rzecz następującą, która jak sądzę stanowi jedną z najważniejszych osi jego analiz:

„Jest konieczne, aby pogodzić [Juliusa] Evolę z [Filippo Tommasso] Marinettim i pozbyć się pojęcia »nowoczesności«, stworzonego przez ideologię oświecenia. Starożytni muszą być powiązani nie z modernistami, ale z futurystami”

Evola jest  pewnością znany czytelnikom „Szturmu”, postać Marinettiego z kolei wraz ze zjawiskiem włoskiego futuryzmu przybliżyłem jakiś czas temu na naszych łamach. Obaj reprezentują nurty, które są krańcowo od siebie odmienne. Evola gardził nowoczesnością, modernizmem, wszystkim co zaprzecza tradycji. Marinetti zaś patrzył wyłącznie w przód, chciał palić muzea i zabytki, niszczyć stare dzieła sztuki, być w ciągłym ruchu, tryskał dynamizmem i twórczym pędem.

Jak sądzę obaj się mylili. Evola obraził się na przyszłość, na kolejne pokolenia, zatracając się ostatecznie w analizowaniu przeszłości i tradycji. Tymczasem duch europejskości, jak wspomniano, to przede wszystkim myślenie o następnych pokoleniach. Jeśli sytuacja dziejowa jest zła, zalew liberalizmu postępuje to trzeba opracować sposoby walki z tym, a nie dokonywać „wewnętrznych emigracji”. Marinetti z kolei usunął ze swej idei i widnokręgu całkowicie tradycję i spuściznę dziejową poprzednich pokoleń. Jego zapatrywania co ciekawe jak najbardziej zawierały w sobie klasyczne wartości: nacjonalizm, umiłowanie siły, męstwa i zwyciężania, chęć rozwijania się, zdobywania i ciągłego ruchu. Jednak jego niechęć, chwilami zahaczająca o nienawiść, w stosunku do tradycji i dorobku Europy, uznać musimy za ostatecznie destrukcyjne.

Jak więc pogodzić tych dwóch przecież genialnych myślicieli i twórców? Otóż Evola postawił pytanie, określony problem do rozwiązania, a Marinetti dał odpowiedź. Odpowiedzią jest futurystyczne nastawienie – wspomniany faustowski duch, niepowstrzymana chęć życia, zdobywania, pogłębiania wiedzy i władztwa nad światem. Jednocześnie to Evola ustalił aksjologiczne postawy tego dokąd podążać ma futuryzm, oraz paradoksalnie skąd. W swoim dorobku skupił się na tym, co stanowi esencję europejskości w jej najpełniejszym i najdoskonalszym wydaniu. Marinetti zaś nie tylko  pokazał jak walczyć trzeba o zachowanie tego, co dla nas święte, ale i w swych ideach par excellence zawarł to, co było kwintesencją tradycji i europejskiego archaizmu w rozumieniu, jakie przypomniał Faye.

Jak więc widzimy pogodzenie Marinettiego z Evolą to swoiste „rozbrojenie” idei obu tych Mistrzów z elementów, w których zagalopowali się za daleko od istoty ducha europejskości i połączenie ich w ramach związku przyczynowo-skutkowego. Przyczyną jest zarówno esencja naszej tradycji, jak i stan naszego kontynentu i cywilizacji. Skutkiem jest myślenie i działanie w duchu faustowskim, futurystycznym. W efekcie dostajemy wykładnię archeofuturyzmu, który staje się integralnym elementem Nacjonalizmu Szturmowego.

 

Ku przeznaczeniu

 

Piłsudski przed swą śmiercią postanowił, że na grobie jego matki w Wilnie, gdzie złożono także jego serce, wyryty zostanie fragment „Beniowskiego” Słowackiego:

"Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu

Gniazdo na skałach orła, niechaj umie

Spać, gdy źrenice czerwone od gromu

I słychać jęk szatanów w sosen szumie.

Tak żyłem"

I tego życzę po lekturze niniejszego tekstu czytelnikom. By tak żyli. Odrzućmy przyziemność, hedonizm i zacietrzewienie. Wypełnijmy nasze przeznaczenie i stańmy się tymi, którymi musimy się stać.

Tak żyjmy.

Grzegorz Ćwik

poniedziałek, 29 kwiecień 2019 16:34

Stefan Wrześmian - Potrzeba nam ludzi mężnych

Mój poprzedni tekst „Dość tego patosu” stanowił surową krytykę większości polskiego środowiska narodowego – tak radykalnego, jak i tego bardziej mainstreamowego. Opisanej w nim pychy – głównego grzechu współczesnych nacjonalistów – nie należy jednak mylić z jak najbardziej prawidłową i potrzebną dumą z własnej wartości i swoich osiągnięć. Dlatego w celu zrównoważenia analizy naszego środowiska rozpoczętej w poprzednim artykule, tym razem chciałbym pochylić się nad tym, co jest najważniejszą cnotą współczesnych nacjonalistów –męstwem.

Żeby móc rozwijać w sobie jakąkolwiek z cnót należy dobrze zrozumieć czym ona w rzeczywistości jest. Znając i rozumiejąc istotę cnoty, jesteśmy w stanie świadomie odrzucać wszystko to co jej szkodzi i kultywować wszystko co wspomaga nas w jej rozwoju. Męstwo jest cnotą znaną ludzkości od zarania dziejów i otaczaną czcią przez wszystkie kultury – od plemion Amazonii po cywilizację łacińską. Współczesne europejskie rozumienie męstwa zostało ukształtowane przez filozofię grecką i teologię chrześcijańską, dlatego określając czym jest męstwo musimy cofnąć się do początków myśli etycznej.

Dla pierwszych filozofów starożytnej Grecji męstwo było tak ważną cechą człowieka, że było z nim utożsamiane już samo pojęcie cnoty - ἀρετή.  Określeniem tym nazywano zatem postawę człowieka polegającą na zachowaniu zgodnym z jego naturą, czyli wypełnianie swojej roli w społeczeństwie zgodnie z przynależnością do konkretnej grupy społecznej. Wraz z rozwojem filozofii moralnej w okresie klasycznym nie tylko zaczęto odchodzić od klasowego rozumienia cnoty, ale również znacząco rozbudowano jej zakres pojęciowy. Etyczna rewolucja zapoczątkowana przez Sokratesa, a rozwinięta przez Platona i Arystotelesa, doprowadziła do rozdzielenia pierwotnego ἀρετήna na cztery cnoty: roztropność (φρόνησις), sprawiedliwość (δικαιοσύνη), umiarkowanie (σωφροσύνη) oraz rozważane przez nas męstwo (ἀνδρεία). Męstwo w tym nowym znaczeniu było pierwotnie rozumiane przede wszystkim jako postawa żołnierza, który trwa na posterunku mimo lęku przed napierającym wrogiem, więc przypisywano je przede wszystkim arystokracji i wojownikom. Podejście takie zostało opisane przez Platona w dialogu „Laches”, gdzie skrytykował wyłącznie heroiczne rozumienie męstwa, przedstawiając, że męstwem można wykazać się również poza działaniami wojennymi. Męstwo zostało w tym dziele również nazwane ustami Sokratesa „mądrą wytrwałością”. Arystoteles rozwinął jeszcze dalej nieukończoną myśl swojego mistrza pisząc w „Etyce Nikomachejskiej”: „We własnym tego słowa znaczeniu mężnym nazwać można tego, kto jest nieustraszony w obliczu śmierci zaszczytnej i w obliczu nagłych i niespodziewanych wypadków, śmiercią taką grożących, te zaś cechy posiadają w najwyższym stopniu wypadki wojenne. Co prawda, człowiek mężny jest też nieustraszony na morzui w chorobie (…) człowiek mężny będzie się jednak zgodnie z nakazami obowiązku  i rozumu na nie narażał ze względu na to, co jest moralnie piękne”. W ramach swojej koncepcji „złotego środka” Arystoteles umieściłmęstwo między dwoma wadami – tchórzostwem i zuchwalstwem.

Rozważania nad cnotami, w tym męstwem, stały się również ważnym elementem teologii katolickiej. U chrześcijan wspomniane wcześniej cztery cnoty nazywane są za św. Ambrożym cnotami kardynalnymi, od łacińskiego słowa „cardo” – zawias. Jak tłumaczy w swoim katechizmie kard. Gasparri: „Te cnoty dlatego nazywają się cnotami kardynalnymi, ponieważ stanowią jakby zawiasy i fundament całego gmachu obyczajowego, a inne cnoty do nich się sprowadzają.” Męstwo zostało również uznane przez Kościół za jeden z siedmiu darów Ducha Świętego, a więc szczególny rodzaj łaski udzielany przez Boga swoim wyznawcom.

Zapoczątkowane przez Platona i Arystotelesa rozszerzenie zakresu pojęciowego męstwa poza wąskie arystokratyczne i heroiczne znaczenie zostało ukończone przez św. Tomasza z Akwinu w jego opus magnum – „Sumie Teologicznej”. Znacząco ułatwił to fakt, że katolicyzm jest religią uniwersalną i egalitarną pod względem etycznym. Oznacza to, że w odniesieniu do moralności nie uznaje on żadnych różnic międzyludzkich – etnicznych, klasowych czy płciowych. Każdy człowiek zdolny jest do osiągnięcia takiej samej doskonałości w każdej z cnót – w tym męstwie. Akwinata poszerzył także przedmiotowe znaczenie męstwa pisząc, że oznacza ono wytrwałość w czynieniu dobra mimo wszelkich przeciwności zagrażających życiu. Dla męstwa nie ma więc znaczenia czy śmierć zagraża na wojnie czy w czasie pokoju. Oczywiście św. Tomasz zaznacza także, że chociaż męstwo w swej istocie oznacza wytrwałość w obliczu groźby utraty życia, to pomaga ono również przezwyciężać wszystkie inne trudności.W skrócie myśl tą ujął wspomniany już kard. Gasparii pisząc: „Męstwo sprawia, że się nie pozwalamy odstraszyć od dobrego żadnymi trudnościami lub prześladowaniami, ani nawet śmiercią;”

Wiedząc już czym jest męstwo, możemy zastanowić się jaka była, jest i powinna być jego rola w życiu i działalności nacjonalistów. Kiedy prześledzimy historię ruchów narodowo-radykalnych, uświadomimy sobie, że nacjonaliści nigdy nie stanowili większości w żadnym europejskim narodzie. Fakt, że byli w stanie zwyciężyć wrogów i przejąć władzę w niektórych państwach, nie wynikał z tego że mieli przewagę liczebną, ale z tego, że byli odważniejsi i bardziej zdeterminowani niż ich wrogowie – liberałowie, socjaliści, komuniści. Często to właśnie ich męstwo zapewniało im poparcie reszty narodu, która choć nie była świadomie nacjonalistyczna, to z nacjonalistami sympatyzowała bądź nawet ich wspierała. Wynika to ze zjawiska znanego w każdej epoce i kulturze świata. Ludzie mężni w naturalny sposób przyciągają do siebie masy targane różnymi sprzecznymi emocjami i pragnieniami. Dlatego jeżeli chcemy osiągać sukcesy na miarę naszych ideowych przodków, musimy również sami pielęgnować w sobie tą cnotę.

„Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny.” – ta ewangeliczna mądrość może stanowić dobrą wskazówkę jak pielęgnować i rozwijać w sobie cnotę męstwa. Przezwyciężanie swoich wad i uzależnień to pierwszy krok na drodze do stania się mężnym człowiekiem. Ciężko przecież oczekiwać, że swoich towarzyszy na torturach nie wyda człowiek, który nie jest w stanie odmówić sobie piwa każdego dnia po pracy. Wraz ze wzrostem w cnocie męstwa, należy podnosić sobie poprzeczkę. Kiedy uda nam się w końcu poskromić jedną słabość, szukajmy kolejnej, nad którą możemy pracować. Kiedy spotykają nas represje ze strony rządu i jego służb, wykorzystujmy to, żeby kształtować swój charakter.

Dotyczy to również wewnętrznych relacji w organizacjach nacjonalistycznych. Coraz większym problemem staje się tolerowanie braku męstwa u działaczy. Jeżeli ktoś boi się iść na manifestację, bo może być spisanym przez policję, raczej nie będzie nadawał się na rewolucjonistę, z którym chcielibyśmy stać na płonącej barykadzie. Szczególnie niebezpieczny jest brak męstwa wśród przywódców organizacji. Wielu z nich na swoje pozycje dostało się poprzez cwaniactwo, oszustwa i inne podłe metody. Przywódcy tacy z oczywistych powodów brzydzą się męstwem, dlatego promować będą podobnych sobie, a ludziom mężnym będą ograniczać drogę do wyższych pozycji i uzyskania wpływu na organizację. Rolę męstwa w zarządzaniu organizacjami widać szczególnie w sytuacjach kryzysowych. Mężni przywódcy często sami nadstawiają karku i biorą na siebie najniebezpieczniejsze i najtrudniejsze działania. Niestety i w dużych i w mniejszych organizacjach nacjonalistycznych widzimy ciągle całe zastępy wątłych moralnie „wodzów”, którzy najchętniej widzieliby się w roli lalkarza stojącego w cieniu za szeregiem silnych i odważnych działaczy gotowych na ich każde skinienie. Ludzie tacy nie tylko ograniczają rozwój ruchu nacjonalistycznego, ale również stanowią realne zagrożenie dla swoich działaczy, ponieważ w sytuacji zagrożenia chętnie wykorzystują ich jako żywe tarcze.

Na koniec warto jeszcze wyjaśnić relację między męstwem a odwagą. W języku potocznym pojęcia te używane są zamiennie, natomiast w świetle powyższych antycznych i średniowiecznych rozważań warto wyjaśnić istniejące między nimi różnice. Wiemy już, że męstwo jest cnotą polegającą na gotowości znoszenia wszelkich przeciwności tak zewnętrznych, jak i wewnętrznych, ze względu na dobro do którego się dąży. Natomiast odwaga jest pojęciem węższym i oznacza wyłącznie zdolność do przezwyciężenia swojego strachu przed zagrożeniem. Odwaga jest cechą człowieka oderwaną od sfery moralnej. Może zatem zarówno wynikać z męstwa, jak i zuchwalstwa czy brawury. Jak zaznacza w swoich rozważaniach nad męstwem św. Tomasz, siła i odwaga oderwane od wyższego dobra, któremu służą, nie powinny być utożsamiane z męstwem, ponieważ mogą stać się niebezpiecznym narzędziem w rękach złych ludzi, którzy wykorzystają je przeciwko słabszym od siebie. Dlatego za mężnego nie można uznać człowieka, który swoją odwagę wykorzystuje do wyrządzania krzywdy i niesprawiedliwości innym ludziom.

Bycie nacjonalistą w XXI wieku jest bez wątpienia trudniejsze niż prawie sto lat temu. Cała Europa od Londynu po Moskwę znajduje się pod kontrolą liberalnych antynarodowych rządów na utrzymaniu oligarchicznego systemu kapitalistycznego. Jesteśmy poddawani nieustannej inwigilacji, funkcjonariusze służb starają się złamać nas przeszukaniami, zatrzymaniami i nachodzeniem w miejscach pracy, a najmniejsze przejawy oporu jak manifestacje są bezprawnie rozbijane. Mając ograniczone zasoby kadrowe i jeszcze bardziej ograniczone środki finansowe zdecydowaliśmy się przeciwstawić całemu współczesnemu światu. Naszą najskuteczniejszą bronią w takich realiach powinno być właśnie nasze męstwo. Często potężniejszy wróg liczy na to, że swoją siłą jest w stanie zastraszyć słabszych i zmusić ich do ugięcia karku. Jak poucza biblijna opowieść o pastuszku Dawidzie i wojowniku Goliacie, nawet mniejszy i słabszy dzięki swojemu męstwu jest w stanie powalić mocarza. Również nasza kultura i historia uczy nas, że męstwo jest najskuteczniejszą bronią wobec przewagi wroga. Korzystajmy z tej mądrości i pielęgnujmy w sobie męstwo – najważniejszą cnotę współczesnych nacjonalistów.

Stefan Wrześmian

W dniach od 19 do 21 kwietnia tego roku delegacja środowiska skupionego wokół naszego czasopisma wzięła udział w międzynarodowym wydarzeniu skupiającym europejskich nacjonalistów z siedmiu krajów. W miejscowości w okolicach stolicy Bułgarii, Sofii zgromadzili się reprezentanci gospodarzy (BNS), Czech (NSF), Francji (Les Nationalistes), Niemiec (Die Rechte), Polski (Szturm), Szwecji (Nordic Resistance Movement), Węgier (Legio Hungaria). Celem zjazdu było zawiązanie ściślejszej współpracy między europejskimi nacjonalistami. Co istotne – ta kooperacja ma się opierać na istniejących już od lat relacjach pomiędzy poszczególnymi grupami, które były obecne. Należy także zaznaczyć, że kluczowym elementem, co do którego wszyscy obecni byli zgodni, była konieczność wykazywania braku szowinizmu narodowego przez reprezentantów danych nacji.

Pierwszego dnia, niedługo po naszym przyjeździe miejsce miał integracyjny grill, który obfitował w nieformalne rozmowy na przeróżne tematy. Był czas zarówno na zapoznanie się z poszczególnymi delegatami, na zabawę, jak i na wymianę doświadczeń oraz kontaktów. Z wielką chęcią z tych możliwości skorzystaliśmy. Z każdej strony doświadczyliśmy sporo dobrej woli i otwartości na budowę czegoś razem, co zaowocowało w kolejnym dniu, o czym przeczytać będzie można w kolejnym akapicie.

W sobotę odbywały się całodzienne, zamknięte obrady –wyłącznie dla liderów i głównych przedstawicieli danych organizacji. Było to spotkanie, którego efektem stało się powołanie Sojuszu Twierdza Europa (Alliance Fortress Europe). Podstawowym motywem powstania tejże formacji (poza duchem antyszowinizmu, o którym już zostało napisane we wstępie) było wspólne dostrzeżenie, że europejscy, radykalni nacjonaliści wyłącznie razem i w sposób ściśle skoordynowany są w stanie skutecznie sprzeciwić się dominacji demokracji liberalnej, której fundamenty takie jak kulturowy marksizm, poprawność polityczna, tolerancja represywna, czy system kapitalistyczny stają się podwaliną końca Europy – a na pewno jej kresu w wymiarze potęgi i kolebki Białych oraz cywilizacji łacińskiej. Warto dodać, że nowa, międzynarodowa grupa ma w przyszłości stanowić swoistą alternatywę nawet dla Unii Europejskiej i NATO. Takie są nasze ambitne plany. Miejmy nadzieję (a przede wszystkim zróbmy wszystko, co w naszej mocy), że ów plan się powiedzie. Na chwilę obecną kluczowym będzie na pewno ustawiczne poszerzanie sojuszu o kolejne nacje oraz skonkretyzowanie naszej współpracy. Ma się ona bowiem opierać na wielu płaszczyznach aktywizmu. Od wspólnego wspierania się na najważniejszych manifestacjach (powstał już nawet kalendarz takich wydarzeń, a o pomniejszych członkowie formacji informują się na bieżąco), przez wsparcie merytoryczne, czy nawet finansowe, aż po tworzenie nowych mediów. Ważną rzeczą, którą warto tu odnotować jest fakt, że reguły uczestnictwa i dołączania do sojuszu dopiero powstają, choć jedną z kluczowych, co do których każdy się zgadzał, dotyczyła tego, że każdą organizację, która miałaby reprezentować daną nację jako kolejna, musi zaakceptować już ta obecna w sojuszu. Jest to punkt niezmiernie istotny z perspektywy poziomu wzajemnego zaufania oraz przyszłego rozwoju tej formacji, który niemal na pewno zostanie wprowadzony.

Ostatniego dnia odbyła się konferencja, gdzie fakt powstania koalicji został ogłoszony światu, a każdy z członków-założycieli miał czas na prezentację własnej organizacji oraz podzielenie się swoimi poglądami na temat wspólnej przyszłości. Nasze wystąpienie w języku polskim znajdziecie pod relacją. Nim jednak do niej przejdziemy, należałoby jeszcze podkreślić, że całość była zorganizowana na naprawdę wysokim poziomie merytorycznym i organizacyjnym. Bułgarzy ugościli wszystkich jak na Słowian przystało – podług zasady „Gość w dom, bóg w dom”. Mieli też plan, którym zagospodarowali nam każdą wolną chwilę, choć nie było w związku z tym żadnej presji. Słowem – jesteśmy wdzięczni za takie przyjęcie. Na koniec pragniemy zaznaczyć, że nowa koalicja nacjonalistyczna może sporo namieszać na scenie międzynarodowej. Nasze zgromadzenie odbiło się już szerokim echem. Protestowały przeciwko niemu nawet międzynarodowe środowiska żydowskie. Naszym przyjaciołom z Bułgarii kilkukrotnie odmówiono najmu sali na konferencję. Krótko mówiąc – już teraz budzimy strach. Słusznie. Próżno szukać w naszej walce powiewu białych flag – szczególnie z naszej strony. Wierzymy głęboko, że na tej wojnie sami nie bylibyśmy w stanie osiągnąć tyle, co wspólnie z innymi grupami, które jawnie sprzeciwiają się obecnemu systemowi. Więcej o tym, co – jak się okazało – łączy nas z resztą organizacji założycielskich oraz co determinuje nasz udział w tym projekcie dowiecie się z poniższej przemowy przygotowanej specjalnie na okoliczność niedzielnej konferencji.

 

„Na wstępie chcielibyśmy serdecznie podziękować za zaproszenie nas na to ważne i świetnie zorganizowane wydarzenie. Jesteśmy środowiskiem nacjonalistów skupionym wokół miesięcznika narodowo-radykalnego „Szturm”. Czasopismo to powstało niecałe 5 lat temu. W swych początkach miało za zadanie zebrać grono radykałów, którzy mieli wnieść nowe tchnienie w ideologię polskiego nacjonalizmu. Redaktorów-założycieli łączyły zatem przede wszystkim:

  1. idealizm – postulat bezwzględnego poświęcenia zamiast kalkulacji, ale również otwarcie na nowe perspektywy ideologiczne takie jak: poglądy Leona Degrelle, Jose Antonio Primo de Rivery, czy Corneliu Zelea Codreanu.

  2. antysystemowość – postulat stawiania oporu względem demokracji liberalnej, dominacji marksizmu kulturowego oraz politycznej poprawności.

  3. antyliberalizm – sprzeciw wobec wszelkim przejawom indywidualizmu liberalnego, materializmu oraz kapitalizmu.

  4. antyhistoryzm – odcinanie się od bazowania polskich narodowców niemal wyłącznie na postulatach historycznych.

  5. antyszowinizm – idea pogrzebania historycznych sporów opartych o emocje i sentymenty oraz próby nawiązania współpracy między Białymi nacjami.

Z czasem oczywiście łączące nas ideały zmieniły przybrały bardziej konkretnego wymiaru. Ponadto przybrały one również wymiaru praktycznego – zaczęliśmy organizować różnego rodzaju inicjatywy w związku z konkretnymi postulatami i zagadnieniami poruszanymi na łamach naszego pisma. Najważniejsze aspekty ideologiczne, które nas wyróżniają oraz w obrębie których podejmujemy działania w zasadzie nadal pozostawały na niwie pięciu pierwotnych postulatów, o których była mowa wcześniej, ale przybrały wspomnianej konkretności, bardziej wyrazistych ram. I tak kolejno:

  1. W naszym idealizmie zawarliśmy między innymi:

  2. a) Postulat wytworzenia nowej, narodowej elity intelektualnej, do której miana chcemy aspirować, a która ma być swoistą duchową arystokracją, czy też politycznymi żołnierzami nacjonalizmu szturmowego.

  3. b) Antyhedonizm, bo sprzeciwiamy się marnotrawstwu, degeneracji i powszechnemu braku umiaru.

  4. c) Antynihilizm, bo sprzeciwiamy się iluzji braku niezmiennych i odwiecznych wartości wynikających z Tradycji. My w nie wierzymy i chcemy do nich dążyć.

  5. d) Nacisk na zdyscyplinowanie naszej formacji, a potencjalnie i całego narodu w duchu militaryzmu.

  6. e) Pochwałę samokontroli i sprzeciw wobec plagi używek. Niektórzy z nas określali się nawet jako Straight Edge.

  7. f) Gotowość do obrony naszych wartości wszystkimi możliwymi środkami – również tymi, które wymagają konfrontacji fizycznej.

  8. Nasza antysystemowość przybrała z kolei wymiaru:

  9. a) Sprzeciwu wobec dwóch największych instytucji międzynarodowych, które są odpowiedzialne za obecność i rozwój liberalnej demokracji – Unii Europejskiej oraz NATO.

  10. b) Walki z lobbystami LGBT.

  11. c) Oporu wobec dominacji kulturowych marksistów.

  12. Antyliberalizm w naszym wydaniu, to:

  13. a) Postulowanie narodowego syndykalizmu – w duchu i odwołaniu do Jose Antonio Primo de Rivera, ale zachowując mimo wszystko autonomiczność względem koncepcji historycznych.

  14. b) Wszechstronna krytyka systemu kapitalistycznego.

4) Na antyhistoryzm składają się:

  1. a) Etniczna koncepcja tożsamości narodowej, którą wyznajemy wbrew dominującym w polskim nacjonalizmie nurtom tzw. nacjonalizmu obywatelskiego.

  2. b) Równie niepopularne w Polsce przekonanie, że nacjonalizm w gruncie rzeczy narodził się na lewicy – w czasach Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

  3. c) Kładzenie nacisku na inne niepopularne odwołania historyczne, tworzenie nowych mitów narodowych oraz przede wszystkim próba odcięcia pępowiny od nacjonalizmu polskiego z okresu XX-lecia międzywojennego.

  4. Nasze przekonania antyszowinistyczne można dostrzec w:

  5. a) Postulacie białej, paneuropejskiej rekonkwisty i budowy Europy Narodów.

  6. b) Odwoływaniu się do koncepcji geopolitycznej Międzymorza.

  7. c) Nawiązywaniu współpracy z nacjonalistami ukraińskimi pomimo wielu trudnych zaszłości historycznych.

Całość przywołanych postulatów została zawarta na przestrzeni pięciu lat istnienia naszego pisma w nim samym, ale również m. in. w naszej deklaracji ideowej. Jednak poza tym intelektualnym i ideologicznym rozwojem, poczyniliśmy w przeciągu dwóch ostatnich lat wiele działań praktycznych. Do naszych największych osiągnięć, na temat których była mowa nie tylko w mediach w obrębie Polski, można zaliczyć chociażby sformowanie słynnego Czarnego Bloku na obchody Dnia Niepodległości w 2017 roku. Oczywiście podobna inicjatywa odbyła się w roku kolejnym – 2018. Niestety jednak ze względu na rozległe represje polityczne w Czarnym Bloku brało udział o wiele mniej osób. Innym wydarzeniem godnym uwagi, które było przez nas organizowane, były konferencje Europa of the Future, gdzie w międzynarodowym gronie nacjonalistów toczyły się prezentacje ciekawych prelegentów i dyskusje z nimi. Z naszej inicjatywy ma miejsce również ogólnopolska Konferencja im. Mariana Reutta, gdzie polscy nacjonaliści dyskutują na temat wielu zagadnień społeczno-gospodarczych. Nasza działalność obejmuje również upamiętnianie ważnych dla nas wydarzeń historycznych, spośród których wyróżnić można upamiętnienie Wielkiego Głodu na Ukrainie, Powstania Warszawskiego, czy też postaci takich jak marszałek Józef Piłsudski i Dominik Venner. Wyrażaliśmy również wielokrotnie swoją solidarność z niesłusznie represjonowanymi nacjonalistami innych nacji – m. in. z „Tesakiem”, czy Bastion Social. Staramy się też organizować zbiórki charytatywne, a także zwracać swoją propagandą uwagę na wiele różnych problemów społecznych takich jak masowa imigracja, lichwiarstwo, czy alkoholizm i narkomania.

Kończąc nasze przemówienie chcemy wyrazić nadzieję na owocną współpracę i powodzenie naszych planów. Wierzymy bowiem głęboko, że nacjonalizm w Europie zatriumfuje i wyprze tych, którzy traktują naszą ziemię jak prywatny folwark, a także tych, którzy są u nas gośćmi, a zachowują się jak gdyby byli u siebie. Walczmy – jedynie niezłomna walka przyniesie nam zwycięstwo. Sława Wielkiej Europie!”

Michał Walkowski

 

O ile pamięć o działaczach i działalności narodowych radykałów w dużych miastach naszego kraju stała się powszechna na tyle, że powstało na jej temat już kilka książek, o tyle w miastach średnich i małych, do których zalicza się także Radom wiedza o naszych ideowych poprzednikach już tak powszechna nie jest. Wynika to głównie z przerwania ciągłości pokoleniowej między nacjonalistami przez okres władzy komunistów, którzy stawiali sobie za jeden z punktów honoru wymazanie  groźnej dla ich władzy pamięci o przedwojennym nacjonalizmie. W przypadku dużych miast z powodu ogromnego udokumentowania ich działalności nie udało się komunistom tego zrobić, jeśli chodzi jednak o miasta takie jak Radom, wyszło im to już znakomicie. W okresie komunizmu wykreowano mit naszego miasta jako tzw. "Czerwonego Radomia", w którym to micie oprócz działalności ruchu socjalistycznego nie było miejsca na opisywanie działalności innych grup politycznych, niezależnie czy mówimy tu o Stronnictwie Narodowym, Stronnictwie Pracy czy narodowych radykałach. Postanowiłem mimo braku jakichkolwiek opracowań naukowych na ten temat, nie poddawać się i poszukać za wszelką cenę informacji, choćby i najbardziej skromnych. Z pomocą przyszły mi skany "Pisma narodowo radykalnego Falanga", w których działalność lokalnych struktur RNR była opisana wyjątkowo szczegółowo. Rozpoczęły one swoją działalność w styczniu 1938 roku za pośrednictwem Romana Rytla- jednego z byłych najbliższych współpracowników lidera lokalnego Stronnictwa Narodowego, Stefana Sołtyka. Rytel urodzony w 1903 roku, był postacią niezwykle barwną, w wieku kilkunastu lat, w czasie pierwszej wojny światowej wstąpił w szeregi Polskiej Organizacji Wojskowej (za co odznaczono go później Krzyżem Niepodległości). W wieku 17 lat walczy w wojnie polsko-bolszewickiej, następnie studiuje na Uniwersytecie Lubelskim prawo i stara się o posadę sędziego w radomskim sądzie, z czego wycofuje się jednak z powodu ciążącego na nim oskarżenia o obrazę funkcjonariusza Policji. Od początku lat 30-tych aktywny w Stronnictwie Narodowym, z którego występuje poprzez konflikt o wizję ideologiczną z wymienionym już Stefanem Sołtykiem. Po opuszczeniu SN, Rytel kontaktuje się z Bolesławem Piaseckim i pod oficjalnym szyldem Narodowej Partii Robotniczej zawiązuje lokalne struktury RNR Falanga, szybko gromadzi się wokół niego grupa liderów na czele z Edwardem Sikorskim i Stanisławem Kurkiem. Jak się po miesiącu okazuje była ona opłacana przez liderów radomskiego PPS-u, którzy widzieli w organizacji Rytla konkurencję w walce o robotników. Grupa rozłamowców po miesiącu występuje wraz kilkunastoma aktywistami i przechodzi w szeregi PPS. Już kilka dni później, cytując Falangę „[…] przywódca rozłamowców Stanisław Kurek otrzymał należna mu za zdradę karę na jednej z radomskich ulic". Wydarzenia te bynajmniej nie podłamały wiary R. Rytla w ideę narodowo-radykalną, już w miesiąc po rozłamie organizacja liczy w terenie 80 członków zrzeszonych w grupy terenowe Śródmieście i Glinice, dysponuje dwoma siedzibami na ulicach Żeromskiego i Traugutta. Ponadto założony zostaje klub sportowy "Miecz", który organizuje treningi bokserskie dla młodych działaczy, którzy w ramach radomskich struktur stanowili spory procent. Jednak rekrutacja i działalność RNR nie ograniczała się tylko do młodzieży. Już miesiąc po rozpoczęciu działalności założony został także lokalny oddział Narodowej Organizacji Pracy, który cieszył się dużą popularnością wśród lokalnych robotników, przejęła ona między innymi struktury PPS-owskich związków zawodowych w podradomskiej kopalni kamienia wapiennego, a także posiadała związki pracowników przemysłu chemicznego, metalowego oraz związek pracowników budowlanych. Działalność uliczna aktywistów Falangi koncentrowała się wokół cotygodniowego rozprowadzania pisma o tej samej nazwie, a także ulotek z programem RNR, podejmowano także akcje bojkotu handlu żydowskiego i promocji lokalnych polskich przedsiębiorców. 10 kwietnia i 3 Maja 1938 roku odbyły się walne zjazdy okolicznych struktur RNR, na obu z nich stawiło się po 100 osób z Radomia a także wszystkich podległych mu oddziałów terenowych tj. Przysucha, Małęczyn, Skaryszew, Zwoleń i Skarżysko Kamienna oraz kilkunastu wsi. Delegatem z Warszawy był Zygmunt Dziarmaga, który w Radomiu widział szczególny potencjał pod rozwój struktur Falangi, i przyjaźnił się z Romanem Rytlem, który kilka miesięcy przed wybuchem wojny światowej za wzorową pracę w terenie wszedł w skład zarządu RNR. Działalność lokalnej Falangi zakończyła II wojna światowa, jej lider został rozstrzelany 16 maja 1940 roku na radomskim Firleju w ramach akcji AB.

Przykład naszych przedwojennych poprzedników powinien dodawać nam sił w naszej walce. Z naszej strony należy im się pamięć i szacunek. Jeśli nie wiesz czy w twoim regionie w dwudziestoleciu międzywojennym działał ruch nacjonalistyczny, bezwzględnie to sprawdź, czy to za pomocą skanów wydawanych przez niego pism dostępnych w Internecie czy informacji dostępnych często w lokalnych archiwach. Narodowy Radykalizm to tradycja pokolenia zemsty, tak jak walka naszych przedwojennych poprzedników, musi być wzorem dla nas, tak nasza walka toczona przez nas obecnie, inspirować powinna pokolenia które nadejdą po nas.

Żyj i działaj tak by być wzorem dla przyszłych pokoleń.


Filip Waligórski

poniedziałek, 29 kwiecień 2019 16:23

Antoni Tkaczyk – Geneza Teologii Wyzwolenia

U podstaw każdego ruchu teologicznego, podobnie jak jakiegokolwiek wydarzenia historycznego, tkwią ściśle określone przyczyny. Zadaniem historyka jest je odkryć, przenalizować, zrozumieć i wyjaśnić.

Ponieważ ruchy teologiczne są zjawiskiem kulturowym, którym interesuje się Kościół jako rzecznik chrześcijańskiego orędzia do określonych wspólnot ludzkich, to przyczyn tych ruchów należy szukać w politycznych, społecznych i religijnych kręgach kulturowych danych wspólnot.

Teologia wyzwolenia jest ruchem teologicznym, który pragnie wskazać chrześcijanom, że wiara powinna objąć działalność wyzwoleńczą i że wiara może się przyczynić, by ta działalność stała się rzeczywiście wyzwoleńcza. Ruch ten rozwinął się w Ameryce Łacińskiej w latach siedemdziesiątych. Chcąc odkryć przyczyny jego powstania, trzeba zapoznać się z ówczesną problematyką polityczną, społeczną, kulturalną i religijną.

Dla bezstronnego obserwatora kraje Ameryki Łacińskiej tkwią jeszcze w warunkach niedorozwoju gospodarczego, ale także w pętlach politycznego uścisku, zacofania kulturalnego i kościelnej zależności.

Pod względem politycznym Amerykę Łacińską cechują rządy o władzy arbitralnej, korzystne dla bogatych i rządzących, posługujące się siłą i przemocą. Sytuację gospodarczą i społeczną charakteryzuje ubóstwo. Większa część ludności żyje na marginesie, zasoby gospodarcze natomiast znajdują się pod kontrolą małej grupy uprzywilejowanych.

W dziedzinie kulturalnej spotyka się jeszcze dość znaczne zacofanie w stosunku do Europy i Ameryki. Zarówno w nauce, jak i w filozofii, w sztuce i literaturze nie ma niemal nic, co by było latynoamerykańskiego pochodzenia.

Ucisk, nędza, zależność to zjawiska powszechnie stwierdzone, udokumentowane we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej. Same jednak nie zdołają uruchomić sprężyn działalności wyzwoleńczej. Zapewne ten, komu nie dokucza nędza, ciemnota i przemoc, nie odczuwa konieczności walki o własne wyzwolenie. By ją podjąć, trzeba przede wszystkim uświadomić sobie samemu własny stan ucisku, trzeba nadto uświadomić sobie, że ucisk jest niesprawiedliwością i że dlatego trzeba go zwalczać i usuwać. W procesie uświadomienia i działalności wyzwoleńczej rozróżnia się dwie fazy: rozwoju i rewolucji.

Sądzono początkowo, że główną przyczyną ucisku jest ekonomiczne i społeczne zacofanie. Toteż wnioskowano, że gdyby udało się wykorzystać odpowiednio ogromne zasoby gospodarcze, to ludność mogłaby wyjść z uwarunkowań nędzy i ciemnoty, w której wegetuje. Popierano zatem strategię rozwoju.

Teoria rozwoju proponuje nową formę stosunków między krajami bogatymi a krajami Trzeciego Świata. Już nie dominacja i wyzysk, ale współpraca i pomoc. Kraje bogate miały za zadanie pomóc krajom biednym wydostać się ze stanu nędzy poprzez dostarczenie im kapitałów i pomocy technicznej.

Zanim jednak teoria rozwoju obnażyła swoje ogromne braki, zdołała zainteresować teologów zarówno w Europie jak i w Ameryce Łacińskiej. Mnożyły się mniej lub bardziej obszerne i mniej lub bardziej wnikliwe rozprawy teologiczne, w których z Biblią w ręku próbowano dowieść, że skoro Bóg powierzył troskę o doczesny świat człowiekowi, to chrześcijanin powinien również działać na rzecz postępu. Kto nie pracuje na rzecz postępu, nie może być dobrym chrześcijaninem, i na odwrót, kto przyczynia się do postępu ludzkości, zbawia także sam siebie.

Pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy strategia rozwoju okazała się już całkowicie nieskuteczna, uznanie zaczęła zdobywać strategia rewolucji, przede wszystkim dzięki Fidelowi Castro. Udało mu się bowiem poprzez rewolucję wojskową obalić władzę absolutną Fulgencio Batisty, a za pomocą rewolucji społecznej rozbić kapitalistyczny system gospodarczy, jaki panował na Kubie. W ten sposób Castro dał Kubańczykom niezależność i równość, dla strategii rewolucji pozyskał także wielu ludzi ze sfer politycznych i kulturalnych Ameryki Południowej. Kuba stała się modelem rewolucyjnym, mimo pewnych braków i niepowodzeń doświadczenie kubańskie zyskiwało bardzo szybko uznanie na całym kontynencie.

W Kolumbii, Gwatemali, Boliwii, strategia rewolucji obiera taktykę walki partyzanckiej, w Chile natomiast wyprzedził ją zamach wojskowy. W Brazylii, Argentynie i Chile kryzys popycha siły zbrojne do przejmowania władzy i forsowania rządów, które by utrzymały za wszelką cenę status quo. Organizują kampanie w obronie „wolności”, skoncentrowaną na krytyce totalitaryzmu marksistowskiego.

U schyłku lat sześćdziesiątych także teologowie przestają popierać postęp jako strategię wyzwolenia i zwracają się otwarcie ku radykalniejszym strategiom, jak walka klas i rewolucja.

Taki jest początek teologii wyzwolenia, która staje się refleksją na gruncie doczesnej działalności w określonym kontekście politycznym, społecznym i kulturowym. Mamy tu do czynienia z teorią teologiczną, ponieważ zapożyczając tylko liczne kategorie świeckiego języka wyzwolenia, czerpie swą podstawową inspirację z Ewangelii.

Antoni Tkaczyk

Poprzedni rok akademicki przyniósł nam pewną nowość. Polegała ona na pojawianiu się, aktywizacji oraz postępującym zawłaszczania przestrzeni akademickiej przez grupy odwołujące się do lewackiego ekstremizmu. Nie można powiedzieć, że dominowała wśród nich jedna tendencja. Przeciwnie nawet wewnętrznie podzielone były one na zwolenników trockizmu, luksemburgizmu, operaizmu, maoizmu, feminizmu czy też wprost stalinizmu i leninizmu, a także liberalizmu oraz socjaldemokracji.            

                                      
Należy podkreślić, że ich działalność spotkała się ze stosunkowo przychylną reakcją władz
i administracji, która tak bardzo kontrastowała z otwartą lub zawoalowaną wrogością wobec wszelkich inicjatyw środowisk szeroko rozumianej prawicy. Lewicowi ekstremiści uzyskali dostęp do największych mediów w kraju, dla których korzystne było także pokazywanie fałszywego obrazu, który z grupki absolwentów kilku prywatnych liceów w Warszawie oraz ich znajomych z innych miast, tworzył medialny obraz powszechnego oporu studentów przeciwko obecnej władzy lub innym zjawiskom społeczno-politycznym.                  


Główną taktyką lewackich ekstremistów było urządzanie wieców i demonstracji na terenach kampusów uczelni. Korzystając z własnej aktywności i mobilności oraz z zupełnej bierności przeciwnych poglądowo organizacji studenckich i młodzieżowych zaczęli wygrywać walkę
o miejsca, pamięć i symbole, narzucając własny dyskurs wszystkim studentom i młodzieży. Nikt z nich nie uważał, że nie powinno się upolityczniać uczelni bo tak nie wypada, że uczelnie są do nauki, a nie do wiecowania, że warto rozmawiać z osobami o przeciwnych poglądach, że na uczelniach ma być pluralizm itp.  Czy tym podobne, naiwne bzdury, którymi karmi się współczesna prawica.     


Oczywiście oni mówią o wolności nauki, autonomii uczelni i studentów, że na uczelniach ma być pluralizm, a sami są wielkimi zwolennikami wolności, równości, emancypacji. Niemniej zakładamy, że macie więcej niż dziesięć lat i dobrze wiecie co to tak naprawdę oznacza
w dogłębnej mowie lewicy. Wolności i równość dla nich, wszystko dla nich, a dla was siedzenie cicho, płacenie podatków na ich granty i projekty, teatry i debaty oraz finalnie ponoszenie pełnej odpowiedzialności – także dosłownie na własnej skórze - za ich antyludzkie i antykulturowe pomysły.         


Młodzi marksiści na uczelniach w pełni prowadzą politykę tolerancji represyjnej: najgorszym rodzajem nietolerancji jest tolerancja dla prawicy. Oni mogą wszystko, wam nie wolno nic: ponieważ oni są antyfaszystami, a wy faszystami. Dlaczego jesteście faszystami – stańcie na głowie udowadniając że nie, przepraszając za to, że w ogóle się urodziliście, ale to nie zmieni nic, ponieważ faszystami nadal będziecie. Dlaczego zapytacie? A to po prostu bo oni tak powiedzieli.    Wierzymy, że możliwe jest postawienie im oporu oraz wyzucie ich wpływów ze środowiska akademickiego i studenckiego. Naszą odpowiedzią jest wytworzenie aktywnej alternatywy dla nich – czyli permanentnej działalności, która pozwoli przebić ich dyskurs, wejść w niego i zdobyć świadomość polskich studentów i uczniów. Najbardziej niebezpieczną sytuacją jaką możemy sobie wyobrazić, to sytuacja, w której takie grupki będą tak rozkrzyczane, głośne i widoczne, że student wchodzący dopiero w mury uczelni, będzie miał poczucie, ze student jest synonimem lewackiego ekstremisty, a każda inna tożsamość jest mu obca i niesynchronizująca z nią. Drugim niebezpieczeństwem jest to, że takie grupki zdobywając hegemonię na uczelniach oraz wymuszając udział w swoich akcjach wobec szerokiego grona studentów – ale nie zapominajmy, że określenie „student” jest bardzo szerokie, więc chodzi nam także o uczniów szkół średnich i podstawówek - wyprowadzą z kampusów uczelni kiedyś inspirowaną z zewnątrz rewoltę, która obali integralnie polski rząd, który będzie dążył do wyrwania nas z peryferyjności, półkolonialności i kontrolowanego chaosu, w którym obecnie tkwimy. 


Dlatego chcemy odwrócić tę niekorzystną tendencję, organizując to co w pierwszym rzędzie jest najbardziej efektywne: wiece i manifestacje odbywające się na kampusach uczelni. Widzieliśmy na własne oczy sukces Marszów Niepodległości, a także niestety jego po części zmarnowany potencjał. Czas poszukać teraz naszego – skromniejszego – odpowiednika, który pozwoli nam na wejście w politykę.              

                  
Wydaje się, że obecny ruch narodowy czy też ruch prawicowy znajduje się w poważnym kryzysie. Takie organizacje jak ONR ulegają dekompozycji. Autonomiczni nacjonaliści i Szturmowcy na skutek represji podobnie notują spadek działalności. Tendencje są takie jakie są, można się im poddać albo iść pod prąd. Wiemy, że od czterech lat trwa nieustanny napór neomarksizmu i lewackiej indoktrynacji w szkołach i w mediach itp. W ciągu ostatnich czterech lat widzieliśmy: bloki młodzieży na tak zwanych paradach „równości”, entuzjastyczne poparcie dla ogólnopolskie protestu studentów w 2017 i czarnych protestów, „apolityczne” i „spontaniczne” marsze uczniów przeciwko nienawiści, tęczowe piątki w szkołach czy w końcu tańczenie poloneza z osobą tej samej płci na studniówkach przez całe klasy. To nie dystopia, tylko stan polskiej edukacji i szkolnictwa wyższego w 2019 roku. Dodajmy do tego jeszcze: zalew obcokrajowców na polskich uczelniach, którzy doskonale wykorzystują obecną sytuację i naiwność polski władz, czy też to czym nie ma czasu nikt się zając ani nawet napomknąć, w ferworze walki z „mową nienawiści” i internetowymi streamerami: liczne zaginięcia i tajemnicze śmierci studentów czy to w Krakowie czy to w Poznaniu.

Chcemy w tym miejscu podkreślić: gdybyśmy byli młodymi robotnikami, organizowalibyśmy się w związek zawodowy. Gdybyśmy byli młodymi kibicami chodzilibyśmy na mecze. Jednak jesteśmy studentami i dlatego organizujemy się w formie zrzeszenia studenckiego. Nie ma w nas przekonania o wyjątkowej roli uniwersytetów, naszym celem nie jest zmienianie rektorów czy też ingerowanie w wewnętrzną strukturę. Nie rozwodzimy się nad „uniwersytecką”. Współczesny uniwersytet niewiele ma wspólnego ze swoim średniowiecznym pierwowzorem. Będący powiązany z liberalnym państwem załamie się wraz z nim.           
           

Towarzystwo Studentów Polskich   

poniedziałek, 29 kwiecień 2019 16:12

Tomislav Sunić - Jak czytać?

O wiele łatwiej napisać coś o sztuce uwodzenia niż o sztuce czytania. Najważniejszym problemem dla studenta-humanisty nie powinno być pytanie, których autorów czytać, a których pominąć, ale raczej jak czytać i jak interpretować tekst. Zanim otworzy książkę, powinien zadać sobie pytanie: Kto będzie interpretować ten tekst? W ostatnich dziesięcioleciach w naukach humanistycznych kładziono nacisk nie tyle na treść dzieła danego autora, co na stronniczą interpretację jego pracy. „Paradygmat” egalitarno-wielokulturowy w szkolnictwie wyższym wciąż determinuje to, jak badany jest dany autor – a zatem także to, jak jego dorobek jest interpretowany. Oto przykład: Johann W. Goethe, klasyczny niemiecki pisarz końca XVIII i początku XIX wieku, cieszył się pozytywnym odbiorem w kręgach literackich narodowo-socjalistycznych Niemiec, równie pozytywnym odbiorem w powojennych okupowanych przez Aliantów Niemczech Zachodnich, a także równie pozytywnym odbiorem w okupowanych przez Sowietów Niemczech Wschodnich. Każdy reżim polityczny interpretował teksty Goethego zgodnie z dominującą ideologią polityczną epoki. Ta sama zasada (re-)interpretacji dotyczy wszystkich autorów, niezależnie od tego, czy byli powieściopisarzami, naukowcami badającymi społeczeństwo czy teoretykami prawa.

Wielu białym aktywistom, czy studentom kierunków humanistycznych, wciąż trudno jest zrozumieć, że od brzemiennego w skutki roku 1945 program akademicki na Zachodzie został poddany drastycznej metodologicznej przebudowie, która z kolei skutkowała gigantycznym praniem mózgów studentów. Ciągłe usuwanie setek politycznie niepoprawnych tytułów z półek bibliotek z jednej strony oraz radykalnie nowa interpretacja klasyków z drugiej, tylko pogorszyły sprawę. Rozumienie sprawiedliwości i niesprawiedliwości, piękna i brzydoty, łotra i bohatera, prawdy i kłamstwa zostały odwrócone, a raczej znaczenie tych słów zostało zmienione zgodnie z dominującą lewicowo-liberalną czy „wielokulturową” filozofią kształcenia. Bardzo wcześnie, w dużej mierze dzięki Programowi Stosowanego Prania Mózgu Szkoły Frankfurckiej, system zdołał połączyć pojęcie etyki akademickiej z pojęciem „humanizmu”. Jakakolwiek próba krytycznie myślących profesorów, aby studiować autorów leżących daleko poza granicami standardowego sylabusa, była natychmiast piętnowana jako przestępstwo, działalność faszystowska, zasługująca na sankcje karne, utratę stanowiska oraz akademicki ostracyzm.

Dzisiaj wybór odpowiedniej literatury przez studenta kierunku humanistycznego, czy przez jakiegokolwiek białego aktywistę, który pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o swoim dziedzictwie kulturowym i etnicznym, jest utrudnione przez jego często niewłaściwy dobór metod. Tak, Tytani rządzą miastem – jak wiemy – i pozostało niewielu uczciwych nauczycieli, którzy mogą nauczyć właściwych sposobów poszukiwania. Bez nauczycieli-przewodników wielu białych nacjonalistów zaczyna od pochłaniania ciężkiej literatury o rasie, albo zanurza się w akademickich tekstach o judaizmie, zaniedbując zwykłą prozę swoich rodzimych klasyków. Biały student czy aktywista, samodzielne wertując trudne teksty o rasie, bez wcześniejszej znajomości niektórych klasyków, nie osiągnie solidnych wyników. Co więcej, możemy mieć do czynienia z silną pokusą skupienia uwagi na kwestiach rasowych, czy nawet wyrażać złość wobec grup etnicznych o niższym IQ, czy prowadzić rejestry ofiar II wojny światowej. Prędzej niż później takie podejście przyniesie białemu studentowi kłopoty.

Pierwszym krokiem białego studenta czy aktywisty jest zaznajomienie się z co najmniej kilkoma klasykami i wybranie dobrej mapy podczas czytania ich dzieł. Dopiero później, gdy przekaz klasyków wryje się w pamięć, będzie on w stanie zrozumieć przestępcze motywy głównych poruszycieli i mącicieli w naukach humanistycznych na uniwersytetach. Na przykład, aby zrozumieć pustosłowie swojego wykładowcy na temat Karola Marksa i jego epoki, student może zestawić listę lektur obowiązkowych na zajęciach z własną listą lektur, takich jak powieści Karola Dickensa czy Honoriusza Balzaka. Obaj pisarze żyli w tej samej epoce co socjolog Marks, jednak obaj o wiele lepiej obrazowo opisali nędzne warunki życia robotników w epoce wczesnego kapitalizmu we Francji i Anglii.

Oczywiście, zawsze przydatny okazuje się Szekspir, nie tylko dla tych, którzy pragną zrozumieć ponadczasowe problemy ludzkiej zmienności, zdrady, czy próżności, ale także dla tych, którzy pragną chwycić pierwszy powiew świata Shylocka oraz tego, co Shylock myśli o samym sobie i swoim narodzie wybranym:

Shylock: „Gotów jestem z wami mieć stosunki i rachunki, układać się i gadać, ale jeść z wami, pić z wami i modlić się z wami, nigdy.”

(W. Szekspir, Kupiec Wenecki, Akt I, scena trzecia, w przekładzie Józefa Paszkowskiego)

Kupiec Wenecki Szekspira jest dzisiaj ważnym dziełem literackim dla studentów pragnących poznać język współczesnych banksterów oraz znaczenie nowego oszustwa finansowego mającego swoje źródła w Goldman Sachs, albo kiedy „Helicopter Ben” Bernanke z Rezerwy Federalnej głosi „ilościową ulgę”, aby omamić masy iluzją tworzenia nowych miejsc pracy. Niekończące się weksle pieczętujące związki finansowe między Shylockiem a Antonio nie zadziałały, zatem Shylock zażądał od Antonia funta jego ciała. To musiała być Szekspirowska wersja „gwarancji kredytu”. Ta sama procedura znajduje dziś swoje odbicie w pożyczkach udzielanych ludziom o niskiej zdolności kredytowej czy w łącznej wartości kredytów studenckich, która w Stanach Zjednoczonych przekroczyła bilion dolarów.

Shylock: „Może
Wasza Wysokość zapyta, dlaczego
Wolę wziąć marny funt mięsa, niż przyjąć
Zwrot mych dukatów? Na to nie odpowiem.
Przypuśćmy jednak, że to kaprys”

(W. Szekspir, Kupiec Wenecki, Akt IV, scena pierwsza, w przekładzie Józefa Paszkowskiego)

Lista lektur jest jeszcze dłuższa. Czytanie osiemnastowiecznego francuskiego pisarza Oświecenia Woltera i jego wypowiedzi na temat nietolerancji religijnej żydów i chrześcijan jest o wiele bezpieczniejszą literaturą dla początkujących niż rozdawanie antysemickich pamfletów, czy wznoszenie śmiesznych okrzyków „Sieg Heil!” czy „White Power!”. W każdym razie, to dziecinne pokrzykiwanie jest dokładnie tym, co chcą usłyszeć długie uszy naszego wroga. Studenci muszą również uważać na streszczenia i bryki, które często mają ukryte meta-przesłanie stworzone przez zabłąkanego lewaka czy pederastę, który jest wystarczająco cwany, aby urabiać albo co gorsza reinterpretować tekst zgodnie ze swoimi zaburzeniami hormonalnymi. Dobrym przykładem jest Friedrich Nietzsche, wielki anty-egalitarny zachodni myśliciel, którego teksty zostały skutecznie zawłaszczone przez lewicowych badaczy po II wojnie światowej. Krótka rada – zawsze sprawdzajcie nazwiska wydawców i stopień naukowy komentatora, czy nazwisko autora przedmowy, zanim zaczniecie czytać tekst jakiegoś klasyka.

Zwyczajne stare powieści, dramaty czy wiersze autorstwa klasycznych zachodnich pisarzy często oddają lepiej klimat społeczno-ekonomiczny i etniczny danej epoki niż surowe teksty socjologiczne czy majaczenie wykładowców nauk politycznych. Dopiero później lektura powieści może zostać wzbogacona o lekturę prac naukowych na temat liberalizmu, rasy i wielokulturowości. Wówczas, student będzie już obeznany i wyposażony w niezbędny arsenał konceptualny dla lepszego zrozumienia okropnego świata, w którym żyje. Moja sugestia: kurs „Literatura i polityka” - oczywiście w idealnym środowisku uniwersyteckim – powinien być obowiązkowy dla studentów kierunków humanistycznych. W czytaniu powieści najpiękniejsze jest to, że zapewniają dobre konceptualne narzędzia dla lepszego zrozumienia nie tylko świata, który kiedyś był - ale także tego, który jest teraz.

Dzisiejsze studia na kierunkach humanistycznych w całej zachodniej akademii są mega-sesjami parodii edukacji oraz stratą czasu i pieniędzy studentów. Większość kursów uniwersyteckich na kierunkach humanistycznych są przestępczym pogwałceniem prawa białych studentów do krytycznego myślenia i swobodnego dociekania prawdy. Jednak nie wszyscy współcześni profesorowie nauk humanistycznych są źli. W istocie, większość z nich to zwyczajni zdrajcy, którzy balansują na linie dominujących mitów politycznych i którzy porzucą je, gdy nowe mity staną się modne. Bardziej przejęci swoim własnym ego niż jakością nauczania, ich zajęcia muszą być ułożone zgodnie z naśladowanym gadulstwem o „potędze różnorodności”. Nie ma żadnych prób poprowadzenia studentów przez podstawowe zasady krytycznego myślenia; ciekawość intelektualna jest całkowicie porzucona. Cała fauna akademicka – zarówno w Europie jak i w Stanach Zjednoczonych – składa się z żałosnych postaci o fałszywych uśmiechach i oddających się ciągłemu całowaniu tyłków swoich przełożonych, którzy są patologicznie zazdrośni wobec siebie nawzajem. Dawno temu, tak zwany trening wrażliwości wielorasowej zamienił zachodnie szkolnictwo wyższe w groteskowy przemysł rozrywkowy, powstrzymujący inteligentnych białych studentów od jakiegokolwiek krytycznego badania istoty przekonań, które są im narzucane.

Umiarkowanie przyzwoity biały profesor o konserwatywnych poglądach, który pragnie ominąć kompulsywną neurozę autocenzury, musi przystąpić do rytualnego łaszenia się do Żydów. Albo musi wygłaszać okazjonalne mowy pochwalne ku czci Izraela. Jest to prawdopodobnie jedyna bezpieczna strategia zapewnienia sobie minimalnych korzyści dostępnych konserwatystom.

Po przeciwnej stronie katedry uniwersyteckiej, dla wysoce inteligentnego białego studenta, który posiada jakiekolwiek umiejętności introspekcji, zajęcia na studiach stanowią przemoc emocjonalną – za którą ani jego wykładowcy, ani administracja, ani władze uczelni, nigdy nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Taka sytuacja nie może trwać wiecznie.

Zarówno w Europie jak i w Stanach Zjednoczonych, jedynym sposobem, aby biały student przetrwał dobrze zaplanowany proces edukacyjnego ogłupiania i prania mózgu jest stworzenie sobie równoległej niszy studiów, w której będzie mógł w spokoju czytać odpowiednią literaturę. Tak długo jak jest na uczelni, powinien trzymać pozory, zacisnąć zęby i znosić lata umysłowej tortury w atmosferze, które nosi kłamliwy herb „miejsca wolnych akademickich badań oraz wolności słowa”.

W żadnym wypadku, biały student nie powinien kiedykolwiek próbować machać literaturą rewizjonistyczną przed oczami swoich kolegów, albo prowokować wykładowców politycznie niepoprawnymi uwagami, nie mówiąc już o publicznym opowiadaniu żartów o zabarwieniu rasowym. Oznajmi to jego natychmiastowy pocałunek śmierci i doprowadzi do brutalnego zniszczenia jego przyszłego życia zawodowego. Zdobycie dyplomu powinno być podstawowym celem studenta.

Prawdopodobnie jedyną zaletą podjęcia studiów jest obecnie ochronny symbolizm dyplomu uniwersyteckiego. Z pewnością, odsiedzenie podobnych więzieniu czterech lat studiów nie przyniesie sławy, pieniędzy czy chwały. Jednak zdobycie licencjatu, tytułu magistra czy doktora i wystąpienie przeciw akademickiemu konsensusowi w końcu przyniesie milczący szacunek konformistów (którzy publicznie mogą okazywać jedynie nienawiść). Z pewnością, biały student niczego nie nauczy się od swoich politycznie poprawnych wykładowców, których największym osiągnięciem intelektualnym jest szczegółowe planowanie swojej emerytury.

Biali studenci i aktywiści, których językiem ojczystym jest angielski, mają ogromną przewagę nad białymi w Europie. Najlepsze literatura humanistyczna jest dziś dostępna w języku angielskim. Poza tym biblioteki amerykańskich uczelni, nawet tych mniejszych, są najlepsze na świecie. Dlaczego z tego nie skorzystać? Dla przyszłego białego geniusza, czy przyszłego pisarza z Rosji, Niemiec, czy Francji, nie mówiąc nawet o inteligentnym młodym pisarzu pochodzącym z jakiegoś mikroskopijnego kraju w Europie Środkowej, poznanie wszystkich niuansów języka angielskiego jest nieuniknione, jeśli ma zamiar dostać się na literacki parnas. W każdym razie większość książek naukowych na temat rasy, współczesności, liberalnej dekadencji czy kwestii żydowskiej jest publikowana w języku angielskim. Niemiecka samoświadomość została zniszczona po II wojnie światowej a wraz z nią język niemiecki, który – pomimo tego że jest bardzo bogaty – poza samymi Niemcami jest praktycznie nieużywany w innych częściach Europy. Chwała Francji jest passe i pomimo tego że po francusku publikowane są dobre książki, zwłaszcza w dziedzinie socjologii ponowoczesności, niewielu białych Amerykanów czy angielskich nacjonalistów zada sobie trud nauki języka francuskiego. Jako globalne lingua franca, amerykański angielski stał się jedynym i najlepszym orężem w bitwach kulturowych na wszystkich frontach.

Tomislav Sunić (przekład: Jarosław Ostrogniew)

poniedziałek, 29 kwiecień 2019 16:05

Maksymilian Ratajski - Ten strajk przegrali wszyscy

Strajkujący  nauczyciele stali się głównym tematem debaty publicznej w Polsce, choć słowo pyskówka, byłoby tu zdecydowanie bardziej odpowiednie. Moja mama przez prawie cztery dekady uczyła w szkole – w czerwcu przeszła na emeryturę, moja siostra właśnie zaczyna zawodową drogę jako nauczycielka jednego z przedmiotów obowiązkowych na maturze. Doskonale wiem ile zarabiają nauczyciele – za kwotę, jaką dostaje mody człowiek po 5 latach studiów ciężko dzisiaj znaleźć Ukraińca do pomocy na magazynie! Oczywiście nie ma mowy, żeby początkujący nauczyciel mógł się z pensji utrzymać. Mówimy o zawodzie wymagającym wyższego kierunkowego wykształcenia, a co najważniejsze, kluczowym dla przyszłości całego Narodu. Nietrudno więc się domyślić, że na początku strajku całym sercem go popierałem. Mijały jednak kolejne dni i jestem coraz bardziej zażenowany całą sytuacją.

Strajk jest jednym ze środków walki o prawa pracownicze, stosowanym wtedy, kiedy inne metody zawiodą. Kilka lat temu środowiska nacjonalistyczne mocno wspierały strajkujących górników, wtedy było o to łatwiej, bo rządziła znienawidzona Platforma Obywatelska. Teraz nasze środowisko nawet nie udawało zainteresowania tematem, ograniczając się jedynie do żartów na fejsbukowych grupach. A wypadałoby wykorzystać okazję do zastanowienia się nad problemami polskiej szkoły, bo jest ich naprawdę bardzo dużo, skandalicznie niskie zarobki to tylko jeden z nich. Jednak, nie było z naszej strony żadnej refleksji. Totalna obojętność kiedy ważą się losy polskiego szkolnictwa!

Kiedy rozpoczynał się strajk nie kryłem mojego poparcia, mimo że doskonale wiedziałem kim są jego liderzy. Cała zamieszanie  media z obu stron przedstawiały jako starcie rządu z opozycją, jakby to był kolejny protest KOD-u. Broniarz pokazywał się z liderami opozycji, Trzaskowski powiedział, że na prośbę ZNP wstrzymał podwyżki (co swoją drogą świadczy o jego totalnej głupocie), wszystko działo się w gorącym okresie przedwyborczym. Jednak 90% strajkujących nauczycieli nie ma z Komitetem Obrony Demokracji nic wspólnego, wielu z nich popiera (lub popierało do niedawna) Prawo i Sprawiedliwość! Pedagodzy walczyli o godne życie. Sytuacja, w której po 5 latach studiów, człowiek idzie do pracy w wyuczonym zawodzie i może tylko pomarzyć o dwójce z przodu na przelewie, jest po prostu chora! Za 1800 na rękę ciężko dzisiaj znaleźć imigranta wykonującego proste prace magazynowe, i to takiego, który nie zna języka polskiego i nie posiada uprawnień na wózek widłowy. Tymczasem tyle dostają w Polsce młodzi nauczyciele. Wraz z kolejnymi szczeblami awansu zawodowego zarobki pedagogów rosną, ale w dalszym ciągu pozostają śmiesznie niskie i nie pozwalają żyć na godnym poziomie. Nic więc dziwnego, że nauczyciele odchodzą z zawodu, nie możemy liczyć, że osoba z wyższym wykształceniem będzie pracować za mniej, niż nie znający języka, pozbawiony kwalifikacji imigrant. W szkołach zostaną albo pasjonaci, kochający pracę z dziećmi i czujący do niej prawdziwe powołanie (choć i tu mąż lub żona muszą lepiej zarabiać), albo osoby, które nie mogą sobie znaleźć innej pracy. Chcąc, aby nasze dzieci uczyli dobrzy nauczyciele, musimy żądać, aby byli oni odpowiednio wynagradzani! Mitem jest, że nauczyciele pracują tylko 18 godzin, tyle mają lekcji, dochodzą do tego rady pedagogiczne, wywiadówki, wycieczki, dyskoteki, zajęcia dodatkowe, przygotowanie do lekcji, sprawdzanie klasówek. Dobry nauczyciel, zwłaszcza przedmiotu typu matematyka, język polski czy obcy poświęca pracy znacznie więcej czasu niż etatowe 40 godzin. Mówi się również o dwóch miesiącach wakacji – nauczycielskie wolne trwa krócej, poza tym nie mają oni prawa do urlopu, wtedy kiedy akurat go potrzebują. Nauczyciele muszą pracować z dziećmi, mając pod opieką grupę dwudziestu paru rozkrzyczanych nastolatków. Naprawdę jest co robić, a trzeba im jeszcze przekazać wiedzę. Sam pamiętam jak zachowywałem się w gimnazjum i jak postępowała moja klasa, szczerze współczuję tym, którzy musieli z nami pracować. Dzisiaj dochodzi jeszcze problem coraz bardziej roszczeniowych rodziców, którzy nie mogą zrozumieć, że ich Brajanek dostał uwagę, a Dżessika pisząc „jush” nie dostaje piątek z polskiego, jest to oczywiście wina nauczyciela!

Sławomir Broniarz nie jest postacią znikąd – zarządza ZNP od 21 lat, protestował zarówno przeciwko utworzeniu gimnazjów, jak i ich likwidacji. Bardziej niż działaczem związkowym jest politykiem, jednym z ostatnich przykładów prawdziwego postkomunistycznego betonu. Związek Nauczycielstwa Polskiego należy do OPZZ, znany jest z promowania różnych lewackich pomysłów na polską szkołę. Nic więc dziwnego, że strajk bardzo szybko zaczął przypominać słabej jakości kabaret – pojawiały się nagrania z przeróbkami znanych piosenek, Maja Ostaszewska zmieniła nakładkę na zdjęcie profilowe, mieliśmy wszystkie obrazki typowe dla protestów totalnej opozycji. To niestety ośmieszało pedagogów w oczach społeczeństwa, niszcząc społeczne poparcie dla ich walki, a na początku było ono naprawdę duże.

Skompromitowała się również Solidarność, która od dawna jest przybudówką PiS-u. Związek zawodowy, który zamiast walczyć o interes dramatycznie opłacanych pracowników, dba o interes partii rządzącej przestaje być związkiem zawodowym! Bojkotując strajk oddała los nauczycieli w ręce Sławomira Broniarza. Nieodpowiedzialnego człowieka, który jeszcze przed rozpoczęciem strajku straszył, że nauczyciele na polecenie ZNP nie dadzą uczniom promocji do następnej klasy.

Totalnie zawiódł Kościół Katolicki – na życzenie biskupów, katecheci wyszli na łamistrajków niesolidaryzujących się z własną grupą zawodową, stających po stronie władzy, a przeciwko koleżankom i kolegom z pokoju nauczycielskiego. Uczący religii będą teraz przez ogół nauczycieli traktowani jako ci, którzy zdradzili wspólną sprawę. Co więcej na Facebooku wielu katechetów chwaliło się tym w jaki sposób walczą ze strajkiem, co wzbudzało zachwyt zwolenników partii rządzącej. Staram się być katolikiem na poważnie (czyli trochę bardziej niż przez godzinę w niedzielę) i bardzo boli mnie, w jaki sposób Kościół zrobił wszystko, aby zniechęcić do siebie całą bardzo dużą grupę społeczną, w dodatku mającą za zadanie wychowywanie przyszłych pokoleń. Wielu spośród strajkujących to osoby od lat blisko z Kościołem związane, zaangażowane w jego życie, teraz, kiedy potrzebowali wsparcia w słusznej walce, nie otrzymali go. Poziom katechezy w polskich szkołach to zupełnie odrębny temat, jeżeli mają one w jakikolwiek sposób przekazywać wiarę dzieciom, to trzeba gruntownie przemyśleć sposób nauczania religii.

Zmiana słusznej walki nauczycieli o godne zarobki w kabaret rozpolitykowanego kierownictwa ZNP jest w ogromnej mierze efektem głupich decyzji Solidarności i biskupów. Wszyscy, którzy mogli wpłynąć na obraz strajku, bardzo polskiej szkole potrzebnego, schowali głowy w piasek.

Zachowanie większości polskiej Prawicy można skomentować tylko jednym słowem – OBRZYDLIWE! Niezależnie czy wynika ono z typowej dla liberałów niechęci  do związków zawodowych i strajków, ślepego poparcia dla partii rządzącej czy wiary w bajeczki o wolnym rynku o konieczności prywatyzacji szkolnictwa. Prymitywne żarty na prawicowych grupach i fanpejdżach, tworzenie narracji  nienawiści wobec nauczycieli, jest nie dość, że podłe, to jeszcze totalnie idiotyczne!

Ucierpiały dzieci, ucierpiała młodzież – maturzyści musieli drżeć czy będą mogli napisać egzamin dojrzałości. Nikogo to jednak nie interesowało! Rząd toczył wojenkę z opozycją, a Broniarz pracował na jedynkę w wyborach parlamentarnych, które czekają nas już jesienią. Zamiast ogólnonarodowej debaty i prób naprawienia sytuacji w oświacie mieliśmy typowy dla III RP cyrk. Odpowiadają za to politycy z obydwu stron i naprawdę niewielki odsetek strajkujących nauczycieli. Niestety – ten najgłośniejszy. Strajk wybuchł w najlepszym dla polityków momencie – w trakcie kampanii wyborczej, tuż przed egzaminami gimnazjalnymi, ósmoklasisty i maturami. Idealny czas na zrobienie hałasu. I najgorszy dla dzieci. Sam Sławomir Broniarz, który zniszczył resztki społecznego prestiżu zawodu nauczyciela, po tym jak zobaczył, że przegrywa ogłosił zawieszenie strajku i jego wznowienie we wrześniu, kompromitując przy tym ogół pedagogów w oczach milionów mieszkańców Polski. Oto nauczyciele przestają protestować, bo zbliżają się wakacje! I kolejna kampania wyborcza!

Gdybym nie mieszkał w Polsce, mógłbym wierzyć, że strajk nauczycieli spowoduje dużą ogólnonarodową debatę nad przyszłością szkolnictwa i ktoś w końcu zajmie się za naprawę tej jakże istotnej dziedziny życia społecznego. Ponieważ jednak od prawie trzydziestu lat mieszkam w kraju nad Wisłą, a co więcej nigdy nie byłem zbyt naiwny, widzę jedynie złe jego skutki. Zawód nauczyciela od lat tracił na społecznym prestiżu, dzisiaj stał się jednym z najbardziej wyśmiewanych i pogardzanych. I to jest wina WSZYSTKICH stron sporu! Dzieci wrócą do szkoły, ale niestety mają Internet, Facebooka, Twittera, Instagrama.... Mają rodziców omawiających w domach temat strajku. I przyjdą na lekcje naładowane tymi wszystkimi bzdurami, które przeczytały lub usłyszały. Jeżeli przed strajkiem nauczyciele mieli problem ze zbudowaniem autorytetu wśród uczniów, to teraz stracili go w ogóle..

Straciliśmy szansę, na poważne zajęcie się problemami polskiej szkoły. PiS tworzy właśnie wielką reformę, polegającą na powrocie do ośmioletniej szkoły podstawowej, w miejsce mocno niepopularnych gimnazjów, jednak robi to całkowicie bezmyślnie. Potrzeba całościowego przyjrzenia się systemowi edukacji na wszystkich jej szczeblach. Pensje nauczycieli są tutaj ważnym elementem, wszak chcąc mieć dobrych fachowców, a tacy są w szkołach  konieczni dla przyszłości naszego narodu, trzeba im dobrze płacić. Szkoła musi przekazywać wiedzę i wychowywać, kształtować młodego Polaka, budować jego tożsamość (dom rodzinny, niestety bardzo często tego nie robi), dziecko musi wiedzieć dlaczego Kmicic porwał Radziwiłła, kim w rzeczywistości był ksiądz Robak i kto dowodził pod Kłuszynem. Trzeba zatrzymać ofensywę lewackich ideologii, głównie w sprawach dewiantów, które coraz częściej próbuje się przemycać do szkół. Równie istotna jest odbudowa szkolnictwa zawodowego, III RP zniszczyła zawodówki i technika, a szkoły wyższe bardzo słabo przygotowują do przyszłej pracy, wiele z nich zresztą istnieje tylko po to by zarabiać, nie kształcąc w ogóle. Jeżeli nasze państwo ma się rozwijać, potrzebujemy fachowców, zadaniem systemu edukacji jest ich dostarczanie. Potrzeba bardzo dużych nakładów na wyposażenie szkół zawodowych, techników i uczelni wyższych w odpowiedni sprzęt i wykształcenie kadry nauczycielskiej – absolwent otrzymujący dyplom technika, musi wiedzieć na czym polega zawód, który będzie wykonywał! Potrzeba znacznie więcej zajęć praktycznych.

Podtrzymuję zdanie, że strajk nauczycieli był potrzebny, ktoś musiał w końcu tupnąć nogą i zmusić władze III RP do zajęcia się edukacją. Niestety liderzy związków zawodowych, politycy i dziennikarze z obu stron barykady zrobili wszystko, żeby zamiast godnych pieniędzy dla nauczycieli zafundować nam żenujący cyrk. Wszyscy przegraliśmy ten strajk.

Maksymilian Ratajski

Poruszając pierwszą część moich rozważań nad kwestią moralności słowiańskiej wyjdę od definicji samej moralności. Etymologia moralności leży w słowie mos oznaczającym obyczaj lub charakter. Od słowa tego pochodzi moralis – słuszność oraz moralista – to co ludzie czynią, czyli moralność sensu stricte. Moralne jest więc to co jest słuszne, właściwe, stosowne. W powszechnym rozumieniu moralność pojmowana jest jako zespół zasad określających co jest dobre a co złe. Nie jest odkrywcze, że semantyka dobra i zła ewoluuje w społeczeństwach a to co we współczesnym coraz bardziej zatomizowanym i liberalnym świecie Europy często pojmuje się za moralne, ongiś uznane byłoby za hańbę.
Za moralność słowiańską przyjmuję model zasad charakterystycznych dla Słowian z okresu przed przyjęciem chrztu oraz w czasach chrześcijaństwa powierzchniowego, kiedy doszło do zmiany obrzędów na msze oraz Bogów na Boga, lecz w praktyce lud pozostał w systemie wartości rodzimego ducha europejskiego, co miało miejsce większość czasu Średniowiecza a na prowincji, nawet kilka wieków dłużej.
Moralność słowiańska jest jedną z tradycyjnych, rodzimych moralności europejskich. Jak narody różnią się między sobą tak i to co przyjęły one sobie za dobre i złe jest różne, jednakże elementem wspólnym dla Indoeuropejczyków vel Aryjczyków zawsze pozostawało w przeszłości poszanowanie praw natury oraz dążenie ku chwale. Powołując się na powyższy europejski tradycjonalizm integralny, miejscami używam zamiennie określenia moralność słowiańska i tradycyjna.

Próba nakreślenia przeze mnie docelowych ram moralności słowiańskiej, rozpocząć musi się od wyliczenia rozbieżności między moralnością  współczesną  a słowiańską/tradycyjną postawą wobec życia:
1. skrajny indywidualizm wobec zadrugi/społeczności/narodu
2. dekadencja wobec czynu
3. hedonizm wobec metafizyki
4. powszechność wobec jakości
5. niewyraźność wobec jasności
Katalog powyższy ma charakter otwarty.

Rozważania nad pierwszymi dwoma punktami rozpocznę od idei zadrużnej. Idąc za myślą Jana Stachniuka można wskazać na konstrukcję, którą filozof określił jako „pola katolik polityczny” – przykład jednostki uosabiającej sobą upadek ducha słowiańskiego. Na jego cechy składają się:
a) prymat jednostki wobec narodu,
b) postulat wolności,
c) kontemplacyjna postawa wobec życia,
d) grawitacja ku otoce personalnej.
Elementy te określają skrajnie indywidulistyczne podejście do życia, gdzie zachwiana została równowaga między tym co rzeczywiste i budujące, dążące ku wielkości na rzecz źle pojmowanej i egoistycznej metafizyki, którą jednostka może realizować tylko w czymś co dziś nazwalibyśmy jej strefą komfortu.
Prymat jednostki wobec narodu jest kwestią, która nie wymaga głębszego tłumaczenia. W dążeniu do swego skrajnego indywidualizmu jednostki przywołują postulat wolności jako środek do realizacji ich zamierzeń. Prymat jednostki wobec narodu jest to najpowszechniej widoczny trend dążący ku zaniku narodów i społeczności, które zastępowane są przez bezkształtną masę zatomizowanych jednostek, podatnych na każdy wpływ, pozbawionych nie tylko rzeczywistej woli zbiorowej ale i w ogóle celu egzystencji swojej zbiorowości. Narzędziami wrogich cywilizacji architektów społecznych odpowiedzialnych za ten stan rzeczy są odkrycia epoki oświecenia: demokracje liberalne, niekontrolowany system rynkowy światowego kapitalizmu, skrajny indywidualizm; cudowne zabawki, których niewłaściwe użycie naprowadziło nas na spiralę upadku. Świat poddany w pełni ich działaniu, będący spełnieniem marzeń liberałów będzie zarazem entropią ludzkości, której powrót na zgodne z naturą tory będzie mogła przynieść, jak określił to Varg Vikernes, tylko globalna katastrofa sprowadzająca wszytko do stanu pierwotnego.
Kontemplacyjna postawa wobec życia oznacza zaślepienie i pasywizm. Nie poddaję krytyce metafizyki czy religii, co więcej, uważam ich obecność za niezbędne dla społeczeństwa w tradycyjnej ich formie. Kontemplacyjna postawa wobec życia oznacza jednak oderwanie się od rzeczywistości, tak dalece posunięte, że przez dążenie ku zbawieniu w zaświatach, jałowych spekulacjach czy zaślepieniu stajemy, się jak to określił Fryderyk Nietzsche zaświatowcami, ludźmi słabymi, anemicznymi cieniami na Ziemi, wrogami życiodajnej dynamiki Natury.
Grawitacja ku otoce personalnej oznacza natomiast tkwienie w bezpiecznej przestrzeni, gdzie nie jesteśmy nachodzeni przez innych, jest to także całkowite zaprzeczenie ducha słowiańskiego, ponieważ jednostka taka skłania się raczej ku zakopaniu się pod ziemią i przemykaniu przez całe życie w cieniu, nieniepokojona przez nikogo. Jak taka postawa ma się do kultury naszych przodków, która w co drugim imieniu męskim nadawała błogosławieństwo osiągnięcia rzeczy wielkich, woli mocy, woli czynu (wszystkie –sławy– w imionach słowiańskich)?

Drugie jak i trzecie rozróżnienie tj. dekadencja wobec czynu oraz hedonizm wobec metafizyki zostały zawarte poniekąd w punkcie powyższym. Dekadencja jako postawa moralna jest chorobą, której symptomy dostrzegamy od początków cywilizacji, podobnie jej przejaw, czyli hedonizm, co zauważał w swych publikacjach Julius Evola. Dekadencja jest postawą rozkładu, braku czynu i poddania się jedynie swym najprostszym popędom, jest to przejaw skrajnego egoizmu, jakże częstego we współczesnym świecie. Jest to zerwanie z ramami tradycyjnej cywilizacji, a że historia pokazuje, iż jedyne cywilizacje które zaistniały i przetrwały był oparte na tradycji, zachowania takie podkopują podstawy naszego kruszącego się ładu społecznego. Powszechność używek czy rozwiązłość moralna nie jest wyłącznie symptomem naszych czasów, lecz obecnie zrzuca się także miary godności które pozwalały na ocenianie czynów jako nagannych społecznie bądź akceptowalnych. Wielu współczesnym przydałoby się przyswojenie ideałów surowości, powściągliwości, dyscypliny oraz samokontroli, będących obecnie w odwrocie a części społeczeństwa w ogóle nie znane. Przejawem hedonizmu jest rosnące konsumpcyjne podejście do życia, które zastępuje metafizykę marketingiem a rytuały religijne krótką i pustą radością z posiadania pozorowanych na elitarne dóbr. W tym miejscu należy też zwrócić uwagę na towarzyszącą konsumpcyjnemu galopowi dewastacje środowiska naturalnego, bez którego żaden gatunek, z człowiekiem włącznie nie jest w stanie przetrwać. Tempo wymierania gatunków na Ziemi oraz kwestia globalnego ocieplenia pokazują jak szybko kopiemy dół, nie patrząc na konsekwencje naszych działań i to, że stanie się on naszym grobem jeśli nie opamiętamy się w czas.

Czwarte rozróżnienie dotyczące powszechności wobec jakości jest zarzutem wobec kultu powszechności, godzenia się w pełni a wręcz dążenia do pasywnego trwania w zastanej rzeczywistości. Jest to starczy bezruch, oderwany od powinności moralnych, niezdolny do rozwoju, skupiony jedynie na konsumpcji łatwo dostępnych dóbr, życie wyzbyte z ideałów i celów, ograniczone do łatwego, wygodnego i bezpiecznego przemykania po upływających latach. Jednostki pragnące żyć moralnością słowiańską powinny być w ciągłej gotowości do akcji, nieprzewidywalne i skore do działania oraz obejmowania nawet karkołomnych celów a z całą pewnością powinny być w ciągłym rozwoju, tak intelektualnym jak i fizycznym.
Ostatnim punktem z pośród przedstawionych dotychczas pięciu jest kwestia niewyraźności wobec jasności. W pierwszej kolejności muszę wyjaśnić jasność jako pewną kontrastowość, dzielącą ją od ciemności i istniejące między nimi granice. W moralności tradycyjnej nie ma miejsca na relatywizm moralny czy spekulacjonizm, granice są jasno określone a pojęcia mają swoje znaczenie. Jest to szczególnie ważne, ponieważ przez próbę zmiany znaczenia słów, liberałowie starają narzucić się na społeczeństwo swoje wypaczone myślenie. Wrogowie tradycji doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że słowa stanowią klucz do kultury i dzięki ich przedefiniowaniu oraz zatarciu granic są w stanie osiągnąć w przyszłości swoje cele. Dlatego też tradycjonalista stać musi na straży oznaczoności, tak tego co dobre i złe jak i wszystkich pojęć, zwłaszcza w dobie ataku na tak najbardziej podstawowe pojęcia jak rodzina, małżeństwo, rasa czy płeć.

Podsumowując, moralność słowiańska jest projektem zbioru zasad życia w duchu zadrużnym. Do jej najważniejszych elementów należy wola czynu, przeciwstawiana gnuśności i pasywności, wola mocy, chęć i ukierunkowanie się na osiąganie rzeczy wielkich w życiu doczesnym, realizm, lecz niewyzbyty z duchowości, dyscyplina, rozwój duchowy i fizyczny, ekologiczne spojrzenie na świat oraz służba dla narodu.

Mścisław Pomorski

 

poniedziałek, 29 kwiecień 2019 16:00

Patryk Płokita – Komentarz do strajku nauczycieli

Obserwacje zjawiska strajku nauczycieli z 2019 roku skłoniły autora do napisania tego tekstu. Niska płaca nauczycieli w Polsce to problem złożony. Po pierwsze zawód nauczyciela we współczesnym demoliberalnym systemie stał się hermetycznym środowiskiem. Inaczej określić to można formą „kastowości pewnych grup zawodowo-społecznych”. Po drugie za dużo liczba obowiązków wiąże się ze zbyt małą stawką. Po trzecie problemem jest brak miejsc pracy dla osób z wykształceniem pedagogicznym w szkołach.

Nauczyciele dzisiaj to kasta. W obecnej demoliberalnej Polsce znane są historie, praktycznie w każdym mieście czy na wsi, potwierdzające „kastowość” tej grupy zawodowej. Dla przykładu dawane są łapówki dla dyrektorów, aby utrzymać się na posadzie. Konotacje rodzinne też mają duży wpływ na wspomniane zjawisko. Zatrudnienie córki lub syna na miejsce starego nauczyciela, z okresu chronionego, to kolejny przykład na kastowość nauczycieli w demoliberalnej i postkomunistycznej Polsce.

Inną kwestią są obowiązki nauczyciela – nieadekwatne do zarobków. Nauczyciel dzisiaj oprócz przepracowanych godzin lekcyjnych ma bardzo dużo pracy administracyjnej, którą przenosi na czas wolny do domu. Nie chodzi tu już o same sprawdzanie kartkówek czy uzupełnianie dziennika. Chodzi na przykład o zaistnienie machiny „wysyłania dzieci na korki”, aby nauczyciel mógł sobie „dorobić”. Odnieść można wrażenie, iż nauczyciele sami nakręcają tą spiralę. Najpierw podwyższają poziom nauczania w szkole. Następnie proponowane są prywatne lekcje, u siebie lub u kolegi. Warto dodać w tym miejscu, że korepetycje najczęściej odbywają się „na czarno”. Przecież... głupio zapytać nauczyciela, czy: „wyda mi Pan paragon za przeprowadzoną lekcję z pociechą”?

Brak miejsc dla osób z wykształceniem pedagogicznym to kolejne zjawisko istniejące w omawianej grupie zawodowej. Relikt przeszłości czasu komuny, obecna karta nauczyciela, daje możliwość być na tak zwanym „okresie chronionym”. Oznacza to, że pomimo branej emerytury, nauczyciel, jeśli chce, może dorabiać w szkole. Dzięki temu mamy dużą liczbę nauczycieli w szkołach w wieku 60-70 lat. Nie znają oni przeważnie nowych technologii i nie wykorzystują ich w toku nauczania. Pomimo zmiany podstawy programowej, idą dalej swoimi przyzwyczajeniami, opierając się np. tylko i wyłącznie na podręczniku. W konsekwencji powoduje to brak miejsc dla młodych osób z wykształceniem pedagogicznym, a samo szkolnictwo nie zwiększa swoich możliwości w przekazywaniu wiedzy za pomocą nowych technologii. (Np. film na rzutniku, korzystanie z sieci internetowej, historyczne gry planszowe dla najmłodszych uczniów). Owszem, istnieją zapomogi z Unii Europejskiej i szkolenia dla nauczycieli, aby korzystali z nowych technologii. Niestety najczęściej nikt tego nie kontroluje, a starzy nauczyciele nadal wracają do starych przyzwyczajeń w prowadzeniu zajęć.

W obecnych czasach młody nauczyciel musi sobie radzić i „łapać robotę”. Autor tego tekstu przedstawi to na swoim doświadczeniu.
W październiku 2015 roku uzyskał on tytuł magistra historii, ze specjalizacją WOS nauczyciel. Ofert pracy, jakie znalazł autor tego tekstu, w latach 2015-2018 roku, były trzy. Pierwsza to weekendowa szkoła prywatna dla dorosłych. Podjął się tam pracy, jako WOSista i historyk. Zarobki na rękę? 400-450zł, zależnie od przepracowanych godzin. Druga oferta pracy została skierowana przez kuratorium jednego z polskich miast do szkoły, w lutym 2016 roku. (Pismo w kuratorium autor złożył od razu po uzyskaniu tytułu magistra). Owa placówka oświaty skierowała zainteresowanie do jednej ze szkół podstawowych w mniejszej miejscowości na Mazowszu. Zarobki na rękę dla nauczyciela historii? 600-800 zł, w wymiarze jedna trzecia lub jedna czwarta etatu. Praca w tym przypadku nie została podjęta. Ostatnia oferta pracy w roku 2018, również bardzo „ciekawa”. Jedna trzecia etatu, a zarobki na rękę 600-800 zł. Jak można zauważyć, na przestrzeni lat 2015-2018, nic się nie zmieniło w tej materii w poszukiwaniu pracy, jako nauczyciel.

Problem zarobków nauczycieli to problem złożony. Z jednej strony stworzył się wysublimowany w tej grupie zawodowej system kastowy. Z drugiej strony zarobki i płace są tak niskie, że  nauczyciele dorabiają poprzez korepetycje, najczęściej na czarno. Specjalnie podwyższają poziom w szkole, aby potem dla przykładu odsyłać do znajomych nauczycieli. Zdarza się też również tak, że sami proponują korepetycje po zajęciach w szkole, jeśli widzą ucznia, który może np. nie zdać. Cena za godzinę korepetycji waha się mniej więcej od 25zł nawet do 100zł. Przy dziesięciu spotkaniach, nauczyciel dorabia sobie 250-1000zl. W przeciągu miesiąca może dorobić się nawet 3000zł i więcej. Wszystko dlatego, że w publicznej czy niepublicznej szkole zarabia mało.

Czy strajk nauczycieli ma/miał sens? Jeśli chodzi o walkę o zarobki, to tak. Nie zmienia to faktu, iż walka nie powinna być prowadzona kosztem dzieci i młodzieży. Wykorzystywać „kwiat narodu” i ich przyszłość np. w postaci niedopuszczenia do matur to straszna rzecz. Na dobrą sprawę to niewyobrażalny stres dla człowieka wchodzącego w dorosłe życie.
 

Patryk Płokita