Szturm1

Szturm1

Gdy odbiorca widzi lub słyszy słowo ”Holocaust", "ludobójstwo", "masowy mord", "degradacja etnosu", najczęściej przychodzi mu na myśl Adolf Hitler i ostateczne "rozwiązanie kwestii żydowskiej"...

Norymberga i okres tuż po drugiej wojny światowej - to właśnie tam świta hitlerowców broniła się na procesie za swoje zbrodnie. Linia obrony była wzorowana na tym, że „przecież wczesniej też dochodziło do niszczenia etnosów i nikt za to nikogo nie rozliczył". Dla przykładu zarzucano Amerykanom, że "przecież robiliście tak samo z Indianami, tylko my przyspieszyliśmy ten proces u siebie".

Mord pozostaje mordem. Zbrodnia pozostaje zbrodnią. Bez względy czy to robili koloniści w Ameryce, Brytyjczycy wobec Burów tworzący obozy koncentracyjne, hitlerowcy z polityką krematoryjną ciał, czy obecne izraelskie wojsko wobec Palestyńczyków. Jedne zbrodnie przebijają się w opinii publicznej, drugie są tuszowane. Po prostu odchodzą w odmęty zapomnienia, ludzkiej krótkotrwałej pamięci.

Kto dziś pamięta o holocauście Indian w USA? Autor tego tekstu chce odświeżyć pamięć o tym. O zapomnianej historii niszczenia kultury oraz degradacji rdzennych ludów z rąk Stanów Zjednoczonych Ameryki (ang. "United States of America", w skrócie państwo znane dzisiaj jako "USA").

Niedawno była rocznica niepodległości USA: 4 lipca. Zapewne niejeden z czytelników słyszał o słynnych "rezerwatach" dla Indian. To był główny element polityki eksterminacyjnej tej grupy etnicznej na przestrzeni około 300 lat istnienia państwa USA.

Odnieść można wrażenie, że w Europie nikt nie jest świadomy tego, że w erze przedstawiania USA, jako „sojusznika bez skazy", państwo to w rzeczywistości ma na swoim koncie historycznym „krew na rękach" i formy niszczenia rdzennego etnosu. Tak jak wcześniej wymienieni Brytyjczycy wobec Burów, hitlerowcy wobec Żydów i Słowian, czy izraelskie wojsko strzelające do wysiedlonych Palestyńczyków. Metody się zmieniają, ale cel pozostaje jeden: eksterminacja „niepotrzebnych" i „przeszkadzających".

Początkowo w Ameryce Północnej pojawili się Hiszpanie (XVI-XVIII w). Opanowali oni tereny od Florydy do zachodniej części Nowego Meksyku. Indianie z tych terenów podczas walk trafiali do niewoli. Po Hiszpanach pojawiali się i inni koloniści, którzy walczyli z etnosem indiańskim. Mowa tu o Holendrach, Brytyjczykach, Francuzach, a potem w następstwie ich działanie kontynuowały nowo powstałe państwa: Kanada oraz USA.

O co walczyli Indianie? O swoje prawo do bytu, prawo do posiadania zagarniętej ziemi przez napływających imigrantów, prowadzono walkę o zachowanie swoich zwyczajów, tradycji, odprawiania szamanistycznych rytuałów itd. Walka z imigrantami była ciężka. Dochodziło do takich sytuacji, że brano do niewoli całe plemiona, aby pozbyć się problemu.

Indianie biernie nie przyglądali się swojemu "holocaustowi". Pierwsze powstanie indiańskie odnotowane dosyć mocno przez historię, miało miejsce już w 1622 roku, w miasteczku Jamestown. Dzięki tej walce podpisano pierwszy traktat pokojowy pomiędzy europejskimi kolonizatorami a rdzennymi ludami zamieszkujący kontynent północnoamerykański.

Polityka eksterminacyjna rdzennego etnosu nabrała na sile po wojnie o niepodległość USA. "Rozwiązanie kwestii indiańskiej" (dziwne skojarzenie z "ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej", czyżby przypadek i hitlerowcy naprawdę nie wzorowali się na USA w swojej polityce?), przerodziło się w tzw. tworzenie rezerwatów dla Indian. Aby bardziej zobrazować czytelnikowi, na czym to polegało, to można przyrównać opisywaną politykę USA do polityki III Rzeszy podczas drugiej wojny światowej, kiedy to tworzono getta dla Żydów.

Odseparowani Indianie nie stwarzali zagrożenia. Imigrancki alkohol, narkotyki i broń palna wyniszczyły autochtoniczne ludy kontynentu amerykańskiego. Nie można też zapominać o chorobach jakie przenieśli europejscy kolonizatorzy. Dla przykładu zwykły katar i przeziębienie stawało się zabójcze dla Indian.

Obecni Indianie zdobyli prawa obywatelskie w USA. Miało to miejsce w 1968 roku podczas wielkiego "bum" na zieloną rewolucje, rewolucję seksualną, rewolucję "anty-rasistowską" czy ruch hipisowski. Nie zmienia to jednak faktu, że etnos indiański został tak wyniszczony, że rdzenne ludy w USA stanowią około 4.2 miliona osób na całą populację wspomnianego państwa. Oprócz tego polityka rezerwatów wyniszczyła tradycje, kulturę, obrzędy, wierzenia, języki, dialekty, sposób ubierania. Czyli wszystko to, co dany etnos ma do zaoferowania i dalszego rozwoju w swoim istnieniu. Jedynym ratunkiem pozostaje współczesna polityka tzw. "panindianizmu", który przerodził się w formę ratunku resztek zniszczonego etnosu. W drugiej połowie XX w., od lat '60 powstawały i powstają w USA np. czasopisma w dialektach indiańskich, zespoły muzyczne, wydawnictwa, przedsiębiorstwa itd. W ruchu tym stara się nie tworzyć związków mieszanych, tylko "czysto indiańskie". (Ciekawe, że nikt tego nie określa mianem rasizmu. Gdyby to był biały, już byłby to problem?). Wydaje się to jednak mało miarodajne do skali problemu.

W podsumowaniu autor chce, aby czytelnik skupił swoją percepcję na pewną zbieżność dziejową. Europa obecnie zalewana jest przez obcy etnos i nikt nic z tym nie robi. W najgorszym wypadku, Europejczyk - biały człowiek, zostanie zepchnięty do roli tubylczej niewolniczej egzystencji w rezerwatach ludności autochtonicznej. Powoli już to się dzieje, biorąc pod uwagę że funkcjonują dzielnice "no go", we Francji, w Niemczech, we Wielkiej Brytanii, gdzie autochton nie ma prawa wstępu, bo straci życie. Najgorsze jest to, że narody w Europie są stłamszone demoliberalnym totalitaryzmem poprawności politycznej. Strach zabija ducha walki, ale też może pobudzić do działania.

Jeśli przy sterach nadal będzie pokolenie nowej lewicy wyrosłej na hippisowskich wartościach, biały człowiek przestanie istnieć w Europie. Nie ma to żadnych konotacji rasistowskich, że jedna rasa jest lepsza od drugiej. Autor wychodzi z założenia, że na tej planecie dla każdego znajdzie się miejsce. Oprócz tego nie czuje się winny jako Polak i przedstawiciel białej rasy, za to co się stało Indianom w Ameryce. Raczej podejście ma takie jak kiedyś Tadeusz Kościuszko wobec autochtonów z Ameryki.

Dla przykładu, Tadeusz Kościuszko spotkał się kiedyś z jednym z wodzów Indiańskich. Miał na imię Mały Żółw. Wymienili się prezentami. Generał Kościuszko dostał fajkę i tytoń. Wódz indiański dostał dwa pistolety. Tadeusz poradził Małemu Żółwiowi aby ich "użył przeciwko każdemu, kto będzie próbował podporządkować sobie jego lud i zabrać wasze ziemię".

 

Patryk Płokita

środa, 31 lipiec 2019 19:28

Patryk Paterek - Memetyka

U zarania wszechświata, w odległym praczasie, z kosmicznej pustki zrodziło się jajo. Mocą wewnętrznego żaru embrion wszechrzeczy rozpadł się na wielki praocean, niebiosa i pierwszego z bogów, Swaroga. Tak powstała hydrosfera i atmosfera. Pierwszy z bogów dał życie dwóm synom, Perunowi i Welesowi, którzy wyłowili ziemię z otchłani wód. Tak powstała litosfera. Gdy fundamenty trwania zostały ustanowione, bogowie zaczęli zasiedlać świat zwierzętami i roślinami, a z ziemi obmywanej morską pianą zrodziła się Mokosz, Wilgotna Matka Ziemia. Tak powstała biosfera. Bogowie zapragnęli na koniec istoty, która pełniłaby rolę gospodarza stworzonej rzeczywistości i tak powstał człowiek, a wraz z nim - psychosfera.

Richard Dawkins w książce Samolubny Gen wydanej w 1976 zauważył, że ludzka kultura posiada pewne cechy odpowiadające zjawiskom ze świata przyrodniczego. Idee, trendy, pomysły i punkty widzenia walczą ze sobą o trwanie i ewoluują, dostosowując się do środowiska. Kultury powstają i umierają, mody ulegają przemianie w czasie, a idee zapomnieniu. Z tej obserwacji narodziła się memetyka, czyli nauka badająca procesy replikacji memów. Dawkins zdefiniował mem jako podstawową jednostkę przekazu kulturowego lub jednostkę naśladownictwa będąca replikatorem kulturowym analogicznym do replikatora w biologii, jakim jest gen. Mem tak samo jak gen podlega prawu doboru naturalnego. Zespoły memów noszą nazwę mempleksów i stanowią bardziej złożone struktury, jak stereotypy albo ideologie.

Człowiek, będący zwierzęciem stadnym, charakteryzuje się pewną mimetyką. Oznacza to, że kopiuje zachowania ze swojego otoczenia i podświadomie przyjmuje je jako swoje. Można powiedzieć, że ludzki umysł zachowuje się jak gąbka, wchłaniająca memy, które rezonują z jego naturą i duchem czasu. Aby mem mógł zagnieździć się w ludzkich umysłach i dokonać szerszej ekspansji, musi sprostać wymaganiom środowiska naturalnego, w którym powstał.

Jedną z cech środowiska naturalnego memów jest Okno Overtona (okno dyskursu), czyli zakres idei akceptowalnych przez ogół społeczeństwa. Koncepcje znajdujące się poza oknem są zdemonizowane albo uznane za anachroniczne. Overton uważał, że żywotność idei zależy tylko od tego, czy mieszczą się one w oknie, a nie od indywidualnych preferencji odbiorców. Prawdopodobieństwo uzyskania przez konkretną ideę popularności można modelować poprzez rozkład Gaussa, gdzie gęstość prawdopodobieństwa opanowania umysłów przez określoną ideę spada wraz z oddaleniem się idei od “centrum” aktualnych trendów. Mem musi mieścić się w interwale idei, które mogą być w każdej chwili przyjęte przez społeczeństwo. Zakres akceptowalnych społecznie idei nie jest stały. Wzrost popularności memów przesuwa postrzeganie idei ku centrum, spychając ogólnie przyjętą normę na obrzeża okna. Poszczególne fazy popularności danej idei możemy podzielić na segmenty: idee zakazane, zakazane, ale z zastrzeżeniami, dopuszczalne, oraz uznane za neutralne.

Współcześnie widać, jak różne grupy interesu naciskają na luzowanie społecznego ostracyzmu względem postaw i zachowań, które jeszcze niedawno wzbudzały ogólną niechęć albo stanowiły tematy tabu. Takie działanie przybiera różne formy. Zazwyczaj na początku dąży się do wprowadzenia danego zagadnienia do ogólnospołecznej debaty, dokonując jego relatywizacji. Idea zakazana zmienia się w ideę zakazaną, ale z zastrzeżeniami. Następnie, gdy sytuacja trochę okrzepnie, tworzy się lobby, które działa na rzecz popularyzacji wyznawanych prawd poprzez metapolitykę. Końcowym etapem jest włączenie mempleksu do kanonu oczywistych idei w danej kulturze. Równolegle do opisywanych praktyk, postępuje demonizacja idei konkurencyjnych z drugiego bieguna, które nie mogą istnieć obok siebie. Nie da się jednocześnie mieć ciastka i zjeść ciastka.

Inną cechą środowiska naturalnego memów jest genetyka oraz zadawana przez nie podatność lub odporność na określone idee. Nauką badającą ten aspekt kultury jest socjobiologia, której celem jest wyjaśnianie zachowań społecznych poprzez rozpatrywanie ich w kontekście doboru naturalnego. Przykładowo u mrówek większość z tego co określa ich zachowanie to wrodzone, genetyczne skrypty. Według socjobiologii u ludzi i poszczególnych etnosów jest podobnie. Określone geny dla przykładu mogą dawać predyspozycje do silniejszej lub słabszej identyfikacji etnicznej, przez co łatwiej memom wpisanym w etnocentryzm opanować umysły tych osób, które genetycznie są na nie podatne. Stosunkowo niedawno powstała nawet genopolityka, czyli nauka zajmująca się genetycznym podłożem poglądów politycznych. Niezmiernie istotnym elementem z biologicznego punktu widzenia jest również średnie IQ danej społeczności.

Zrozumienie memetyki oraz sposobów, w jaki przepływają idee jest kluczem do zrozumienia metapolityki. Ten, kto opanuje i wykorzysta tę wiedzę lepiej, zdobędzie świat. Stawka jest wysoka, bo gra toczy się o władztwo nad kulturą, a więc nad umysłami osób pozostających w jej kręgu.

 

Patryk Paterek

Niniejszy esej jest próbą sformułowania w miarę syntetycznej krytyki współczesnych problemów ekonomicznych z perspektywy nowoczesnego nacjonalizmu. Z powodu obszerności tekstu, podzieliłem esej na trzy części, które będą publikowane w kolejnych numerach „Szturmu”. W pierwszej części opiszę, jak funkcjonuje współczesny system ekonomiczny i dlaczego jest on patologiczny. W drugiej części przedstawię krytykę popularnych teorii ekonomicznych, obecnych w dyskursie zarówno akademickim, jak i publicystycznym oraz potocznym. W trzeciej, ostatniej części przedstawię kilka propozycji, jak może wyglądać sprawiedliwy i właściwy system ekonomiczny z punktu widzenia współczesnego nacjonalizmu.

Współczesny system ekonomiczny, czyli dysfunkcja systemu i system dysfunkcji

Gdybyśmy chcieli przedstawić jakąś syntetyczną i krótką diagnozę współczesnego systemu ekonomicznego, brzmiałaby ona mniej więcej tak: Współczesny system ekonomiczny oparty jest na wierze w nieistniejące pieniądze, którą regulują współcześni finansiści i ekonomiści, arbitralnie ustalając wirtualną wartość osób czy przedsiębiorstw i tworząc tym samym współczesną mitologię. Współczesny system ekonomiczny zaprojektowany jest tak, aby wirtualne środki finansowe posiadała wąska i w miarę stała grupa osób, która za wszelką cenę broni własnych interesów i dąży do maksymalnego wyzysku jak największej liczby osób. Największym zagrożeniem dla współczesnego systemu ekonomicznego są narody i nacjonalizm, ponieważ tożsamość narodowa stanowi ostatnią barierę przed całkowitym wykorzenieniem ludzi (zarówno jednostek jak i grup), państwa narodowe są ostatnimi instytucjami, które mogą przeciwstawić się międzynarodowej finansjerze, a nacjonalizm jest jedyną ideą, która naprawdę może zniszczyć wiarę w ekonomiczną mitologię. Gdy wiara w mitologię ekonomiczną upadnie, władza międzynarodowych finansistów pęknie niczym bańka mydlana.


Przyjrzyjmy się zatem najważniejszym elementom współczesnego systemu ekonomicznego, takim jak: wirtualny pieniądz, międzynarodowe korporacje, banki, mechanizmy ustalania wartości osób oraz przedsiębiorstw, a także zdolność kredytowa.

Symulacja, czyli gdzie się podziały pieniądze

Aby wyjaśnić, jak działa współczesny pieniądz, odwołajmy się do socjologicznej teorii symulacji. Współczesny pieniądz jest symulakrum. Czym jest symulakrum? To znak, który odnosi się jedynie do samego siebie lub do innych symulakrów, natomiast nie posiada desygnatu w realnym świecie. To trochę jak z botem na portalu społecznościowym, w którym jako zdjęcie profilowe zamieszczony jest portret wygenerowany cyfrowo. Konto wygląda jak wszystkie inne konta, funkcjonuje jak inne konta, wchodzi w interakcje z innymi kontami, jednak jest to jedynie bot w świecie wirtualnym – nie ma żadnej realnej osoby, która wciąż będzie istnieć, gdy wyłączymy komputer, albo usuniemy profil bota z portalu społecznościowego.

Podobnie jest ze współczesnymi pieniędzmi – funkcjonują one w przestrzeni wirtualnej, nie posiadają desygnatu w rzeczywistości. Banki, które rzekomo posiadają jakiś majątek, nie posiadają go w rzeczywistości – bank o majątku dwa miliardy euro nie posiada skarbca, w którym złożone są złote monety o tej wartości, ani pastwiska, na którym pasie się stado krów o łącznej wartości dwóch miliardów euro. Podobnie międzynarodowa korporacja, której majątek wycenia się na cztery miliardy euro, nie posiada nieruchomości o takiej łącznej kwocie, czy jakichś realnych produktów (np. gwoździ), które w sumie warte są cztery miliardy euro. (O arbitralnym szacowaniu majątku i wartości korporacji będzie więcej w dalszej części eseju.)

Zasada tego, że pieniądze muszą mieć realne odniesienie do dóbr posiadanych w rzeczywistości, stosowana jest jedynie wobec prostych ludzi. Pieniądze, które przeciętny Kowalski ma na koncie bankowym, rzeczywiście musiały tam wpłynąć w takiej kwocie, w jakiej widnieją na wyciągu z jego konta. Jego wkład własny w zakup mieszkania na kredyt musi rzeczywiście mieć pokrycie w pieniądzach, które zarobił. Jednak już sam bank, w którym Kowalski trzyma pieniądze, albo który udziela mu kredytu, tych wszystkich pieniędzy nie musi posiadać. (O tym, jak banki obracają nieistniejącymi pieniędzmi, również będzie więcej w dalszej części eseju.)

Powiedzmy to sobie jasno – pieniądze zawsze były wymyślonym środkiem wymiany o umownej wartości. Sama wartość określonych towarów czy usług była i jest umowna. Szklanka wody jest niewiele warta dla człowieka, który ma stały dostęp do bieżącej i zdatnej do picia wody. Szklanka wody dla kogoś błąkającego się na pustyni drugą dobę będzie warta co najmniej jedną miesięczną pensję. Przeciętny zdrowy mężczyzna nie będzie skłonny zapłacić zbyt wiele za usługę golenia twarzy (zwłaszcza jeśli nosi brodę). Sparaliżowany mężczyzna, który sam nie może się ogolić, wyceni taką usługę wyżej. Przedmioty nie mają z góry nadanej stałej wartości pieniężnej – ona zawsze była umowna i zmienna. Wbrew temu co twierdzą zwolennicy standardu złota, złoto również ma wartość umowną, tak samo jak banknot. Zatem każdy pieniądz to pieniądz fiducjarny, tylko czasem jest fiducjarny sam z siebie, a w innych przypadkach fiducjarny, ponieważ ma pokrycie w przedmiotach czy kruszcach, które mają wartość umowną.

Umowność pieniądza stanowi jego naturę – i nie jest to nic złego, po prostu pieniądz taki już jest. Mieć pretensje o umowność wartości pieniądza, to jak mieć pretensje do wody o to, że w odpowiedniej ilości gasi pragnienie i nawadnia pola, a w nadmiarze powoduje powodzie i utopienia. Problem polega na tym, że pieniądz w założeniu miał pełnić funkcję służebną – miał ułatwiać wymianę handlową między wytwórcami usług i produktów oraz tymi, którzy ich potrzebują. Natomiast my żyjemy w czasach, przed którymi przestrzegali nas Pierre-Joseph Proudhon, Aldous Huxley, William Morris czy Ezra Pound – w czasach, w których pieniądz stał się dobrem samym w sobie. To usługi, towary, czy po prostu ludzie, pełnią funkcję służebną wobec pieniądza. Rzeczy zostały postawione na głowę – człowiek, który wytwarza towary czy usługi, uzależniony jest od tego, który obraca pieniądzem, nie na odwrót. Transakcje finansowe, cały system finansowy, nie odnoszą się już w większości do obrotu towarami czy usługami, ale do obrotu pieniędzmi. Pieniądze stanowi wartość samą w sobie, a o jego wartości i tym, ile kto go posiada, decydują ludzie, którzy posiadają ku temu rzekome kompetencje, a w rzeczywistości zajmują pozycję społeczną, która sprawia, że inni wierzą w to, co mówią. Są niczym szaman, w którego moce wierzą jego współplemieńcy, ponieważ otrzymał magiczną laskę od innego szamana – nigdy jednak nie poddają próbie jego rzekomych magicznych mocy.

Kredyt, czyli nic, albo jak działają banki

Tak jak pieniądze powstały po to, żeby człowiek mógł pojechać na targ kupić ubrania na zimę i nie dźwigać ze sobą worków z ziarnem, które zebrał z pola, albo pędzić ze sobą owiec, które hodował, tak banki powstały po to, żeby człowiek mógł pojechać jeszcze dalej i nie brać ze sobą gotówki, którą mogliby mu zrabować zbóje. Banki powstały również po to, żeby można było trzymać swoje pieniądze w bezpiecznym miejscu, przekazywać pieniądze rodzinie mieszkającej w innym mieście, czy żeby pożyczyć pieniądze niezbędne na rozkręceniu interesu i zwrócić je, gdy już zdobędzie się zysk. O tym, jak banki zaczęły się degenerować, możemy się dowiedzieć chociażby z powieści Knuta Hamsuna. W pewnym momencie banki stały się instytucjami, których celem było zwiększanie swojego majątku kosztem majątków swoich klientów. Bankom zaczęło się opłacać pożyczać pieniądze na coraz większy procent, czy finansować coraz bardziej ryzykowne inwestycje pod zastaw nieruchomości, aby potem je przejąć. Po prostu w pewnym momencie banki zaczęły zarabiać nie na powodzeniu, ale na niepowodzeniu swoich klientów. Bardziej niż odzyskać pożyczone pieniądze razem z uczciwą marżą opłacało się doprowadzić do bankructwa kredytobiorcy i przejąć jego nieruchomość, a następnie sprzedać ją z zyskiem. Jednak wtedy jeszcze banki obracały jakimiś w miarę realnymi środkami pieniężnymi i towarami czy nieruchomościami. Obecnie banki obracają wirtualnymi pieniędzmi oraz zależnością kredytową.


Większość ludzi wierzy, że banki posiadają pieniądze, które ludzie trzymają w nich na kontach i rachunkach oszczędnościowych, pożyczają te pieniądze za marżę i w ten sposób zyskują nowe pieniądze. Ale to tak nie działają. Banki tworzą pieniądze, a raczej je wymyślają. Jeżeli zapytacie pracownika banku, czy jeśli wszyscy klienci banku postanowią wypłacić pieniądze, które mają zaksięgowane na swoich kontach czy rachunkach, to bank rzeczywiście im je wypłaci, najprawdopodobniej usłyszycie, że tak, oczywiście i że jeśli bank zbankrutuje, to pieniądze wypłaci państwo, bo bank objęty jest gwarancją skarbu państwa. Jeżeli jednak o to samo zapytacie ekonomistę, usłyszycie najprawdopodobniej potok różnych ekonomicznych terminów. Dlaczego? Po pierwsze, pracownicy banków rzadko rozumieją, jak rzeczywiście działają banki. Po drugie, zadaniem ekonomistów jest podtrzymywanie wiary w pewną iluzję czyli we współczesny system finansowy, zatem nie mogą po prostu powiedzieć prawdy. Otóż banki nie posiadają pieniędzy, które wpłacają ich klienci. Większość pieniędzy, którymi obracają banki, nie ma pokrycia w żadnych realnych środkach. Gdyby wszyscy klienci jakiegoś banku chcieli wypłacić swoje środki, bank by po prostu tego nie zrobił i miałby do tego prawo. Co więcej, gwarancja skarbu państwa wcale nie gwarantuje tego, że klienci otrzymają swoje środki, tylko że państwo rozważy, czy ewentualnie te środki wypłacić do określonej kwoty.

Banki posiadają jedynie wirtualne pieniądze, ale skąd właściwie je biorą? Nie mogą przecież po prostu wpisywać sobie przypadkowych kwot w tabelki w skoroszycie. Biorą je na przykład z obrotu zależnością kredytową – banki sprzedają sobie nawzajem wirtualne pieniądze, które wynikają z tego, że ktoś ma w banku kredyt hipoteczny. Przy transakcji naliczana jest marża, albo arbitralnie podbijana lub obniżana jest wartość kredytu, jednak nie ma to oczywiście żadnego pokrycia w rzeczywistości. Innym sposobem są fundusze inwestycyjne, zwłaszcza ciekawe są fundusze o dużym ryzyku, jak fundusze hedgingowe, których obsługa jest kosztowna. Mówiąc skrótowo, takie inwestowanie polega na tym, że dokonuje się serii wirtualnych transakcji, w czasie których wirtualne pieniądze przechodzą z wirtualnych rąk do wirtualnych rąk, w wyniku czego wirtualnych pieniędzy na koniec jest mniej albo więcej. Z reguły mniej, ale dla banku to nie jest problem, bo za wszystko płaci klient. Płaci analitykowi, płaci marżę za wykonanie tych transakcji, płaci specjaliście od bezpieczeństwa. Generalnie inwestowanie przypomina grę w kasynie – są określone reguły gry, sporo ludzi przy tym pracuje i na tym zarabia, co jakiś czas któryś z graczy rzeczywiście coś wygra, dzięki czemu ludzie wciąż wprowadzają nowe pieniądze do gry. Jednak ostatecznie to kasyno wygrywa i na dłuższe metę tylko właściciel kasyna i dyrektorzy mają z tego spory dochód.

Współczesny system ekonomiczny przypomina fałszywą działalność jak różdżkarstwo czy wróżbiarstwo. Jest w to zaangażowanych dużo ludzi, mówią określonym i skomplikowanym językiem, posługują się specjalistycznymi terminami, wszystko odbywa się w ramach skomplikowanych, ale dokładnych i rzeczywiście przestrzeganych reguł. Wielu ludzi, których jest w to zaangażowanych jako różdżkarze czy wróżbiarze, naprawdę wierzy w to, że robi coś dobrego dla innych. Z kolei większość klientów naprawdę wierzy w to, że im to pomaga. Nie zmienia to jednak faktu, że to tylko iluzja i metoda wyciągania pieniędzy od naiwnych. I tak jak różdżkarz czasem znajdzie wodę, a wróżbita trafnie przewidzi przyszłość, tak czasem ktoś dorobi się na inwestycjach. Większość jednak traci, a cały interes kręci się po to, żeby pomnażać wirtualne pieniądze. I tak jak różdżkarze czy wróżbici nie lubią, gdy ktoś pyta o konkrety albo sprawdza rzeczywistą skuteczność ich metod, tak samo finansiści nie lubią, gdy ktoś sprawdza, jak to wszystko rzeczywiście działa.

Międzynarodowe korporacje, czyli cud oszacowanej wartości i zdolności kredytowej

Jednym z najważniejszych graczy we współczesnej gospodarce są międzynarodowe korporacje. Mają one coraz większe ambicje, aby mieć wpływ na to jak funkcjonuje świat również w aspekcie kulturowym i społecznym i stały się już jednym z najważniejszych graczy politycznych. Łatwo zaobserwować, do stworzenia jakiego świata dążą międzynarodowe korporacje – wieloetnicznego i wielokulturowego rynku zarządzanego przez lewicową oligarchię. W tym eseju skupimy się jednak na ich roli w ekonomii oraz zastanowimy się, skąd właściwie czerpią one swój majątek, który jest podstawą również ich ambicji politycznych.


Od razu zdradzę zakończenie – tak jak banki obracają wirtualnymi pieniędzmi, które przynoszą wirtualne zyski, tak samo międzynarodowe korporacje mają w większości wirtualny majątek i wirtualną wartość. Różne czasopisma i strony branżowe często ogłaszają takie „rankingi bogactwa”, w których wyliczają, na ile ktoś lub coś jest bogaty. I tak na przykład szacują, że Mark Zuckerberg jest bogaty na 73 miliardy dolarów, a sam Facebook wart jest 588 miliardów dolarów. Uwaga, zdradzę sekret – Mark Zuckerberg nie ma 73 miliardów dolarów, a Facebook nie jest wart 588 miliardów dolarów.

W jaki sposób właściwie szacowana jest wartość tego typu korporacji? Metodologie są różne, ale najczęściej zakłada się, że właśnie tyle ktoś musiałby zapłacić, żeby kupić całą korporację. Ale tutaj pojawiają się dwa problemy. Po pierwsze – kto właściwie ma na zbyciu 588 miliardów dolarów i chciałby kupić Facebooka? Oczywiście nikt, jeżeli Facebook zostanie sprzedany, to za o wiele mniejszą kwotę. Po drugie – czy rzeczywiście Facebook jest tyle warty. Tylko co właściwie robi Facebook? To nie jest wytwórnia butów, która produkuje buty, których sprzedaż przynosi tyle a tyle zysku. Mówiąc najprościej Facebook jest darmowym portalem społecznościowym i komunikatorem, który wyłudza dane użytkowników, a następnie sprzedaje je reklamodawcom. I oczywiście całkiem sporo na sprzedaży tych danych z jednej strony oraz na zwykłych reklamach w serwisie zyskuje. Ale na pewno ten zysk nie wynosi 588 miliardów dolarów.

Znów mamy do czynienia z symulacją – czymś, co funkcjonuje tylko w rzeczywistości wirtualnej, nie ma żadnego desygnatu w rzeczywistości. Wiara w wartość Facebooka (czy innych tego typu produktów) to wiara w iluzję, która znika, gdy przestaniemy w nią wierzyć. Jedyną rzeczą, którą tak naprawdę posiada Facebook są jego użytkownicy, dzięki którym jest atrakcyjną platformą dla reklamodawców oraz których dane może gromadzić i sprzedawać. Gdyby ludzie po prostu przestali go używać (nie musieliby nawet kasować kont), całość by padła, tak jak przedtem padły MySpace czy Vine. Wówczas jedyny majątkiem, który posiadałby Facebook, byłyby siedziby firmy oraz znajdujące się tam meble i sprzęt, które szybko trafiłyby pod młotek, żeby opłacić zaległe rachunki za media oraz wypłaty pracowników. Aby pokazać, jak bardzo iluzoryczna jest wartość Facebooka, wyobraźmy sobie sytuację, w której trzeba za korzystanie z Facebooka płacić. Jak wysoka musiałaby być opłata, aby ludzie przestali z niego korzystać? Dolar dziennie? Dolar na tydzień? Dla większości ludzi Facebook nie jest dobrem, za które byliby skłonni płacić właściwie jakąkolwiek kwotę. Zatem ta astronomiczna wartość Facebooka jest kwotą wziętą z sufitu, żeby nie ująć tego bardziej dosadnie. Podobnie majątek Zuckerberga i innych reptilionów jest jedynie szacunkową wartością wynikającą z szacunkowej wartości korporacji, które stworzyli. W dużej mierze opiera się na wirtualnej zdolności kredytowej wyliczonej na podstawie wirtualnej wartości ich biznesów.

Dochodzimy tutaj do ostatniej kwestii, którą chciałem poruszyć w tym eseju – do kwestii elity finansowej. Najbogatsi ludzie (których bogactwo jest w większości wirtualne i oparte na wierze w iluzoryczny system finansowy) tworzą pewien zamknięty układ, do którego czasem dopuszczani są ludzie z zewnątrz, aby utrzymać mit mobilności społecznej. Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowana większość bogaczy swoją majątki odziedziczyła. Dlatego wszelkie rady typu „myśl jak bogaty”, „inwestuj jak bogaty”, „bierz przykład z bogatych” nikomu nie przyniosą bogactwa, ponieważ bogactwo trzeba odziedziczyć. Ci bogaci ludzie tworzą pewną ponadnarodową (aczkolwiek blisko związaną z pewną grupą etniczną) grupę, która posiada swoje interesy, swoją ideologię i swoją wizję świata, którą stara się narzucić wszystkim. Grupa ta dąży do tego, aby świat zmienił się w miejsce, w którym będą mogli wciąż być bogaci, ich firmy będą mogły funkcjonować bez zakłóceń i właściwe wszystko będzie tak samo, tylko bardziej. Warto jednak pamiętać, że bogactwo tej grupy jest w dużej mierze wirtualne – jest to tylko majątek oszacowany. Oszacowany przez analityków, którzy sami do tej grupy przynależą, albo są przez nią utrzymywani i którzy muszą utrzymywać wiarę w realną moc tego wirtualnego majątku.

 

Jarosław Ostrogniew

środa, 31 lipiec 2019 19:19

Miłosz Jezierski - Dlaczego przegrywamy?

Casus belli

Wojna się nie zmienia”, przynosi ofiary i bohaterów, poświęcenie i tchórzostwo, wygranych i przegranych, geniuszy i nieudaczników. Odkrywa wszystkie ludzkie słabości, wydziera je bezlitośnie, do nagiej kości. Jest też ostatecznym budulcem charakteru. Ujawnia męstwo i heroizm. Posuwa granice do maksimum, tu nie ma prawa zaistnieć złoty środek, kompromis lub porozumienie. Obie strony na niższym szczeblu, masowym zawsze uważają to za rzecz ostateczną, zero-jedynkową. Jeżeli strzelasz do wroga, to wiesz, że masz racje. Życie i śmierć jest tu jedynym dialogiem. I chwała tym co te zasady rozumieją.

Niestety w coraz bardziej spacyfikowanym świecie, proste sprawy gmatwają się w bagnie uogólnień i tchórzliwego umiarkowania. Pseudo-racjonalnego szukania kompromisu. I ta choroba dopadła tych, którzy stoją niby na straży ładu tradycyjnego, hierarchicznego uświęconego wiecznością. Ludzi, którzy powinni rozumieć istotę wojny, nie tylko tej z wypluwanym ogniem dział, ale dziejącej się w innych sferach. Najeźdźca, który plądruje, gwałci, może i nam nie zagraża, ale nie zapominajmy, że ten najeźdźca oprócz łupów często chciał zmienić charakter lub spustoszyć ewentualnie wyniszczyć podbitą ludność. Dziś w erze burżuazyjnego poszukiwania kompromisu, zdekonstruowano umiejętnie koncepcję „wroga” na osobę posiadającą odmienne zdanie. Liberalizm zaorał system immunologiczny, który pozwalał stawiać zdecydowany opór w cywilizacji opartej na krwi i ziemi. Przywiązaniu do tradycji i wspólnoty, która kultywując swoje zwyczaje przez wieki doskonaliła swoje społeczne DNA. To uległo infekcji.
Trudno mówić tu o jednym przełomowym momencie w historii defetyzmu obrońców „konserwatywnego ładu”, w którym miast bronić aksjomatów uświęconych tradycją sięgającą antycznych korzeni naszego kontynentu, zaczęli bawić się w „parlamentaryzm” z wrogami własnej cywilizacji, o tyle groźniejszymi bo wewnętrznymi. Pacyfizm, mieszczański sybarytyzm, wygoda zabijająca ideał, liberalizm, pragnienie świętego spokoju i prostacki elitaryzm, marna kopia arystokratyzmu. Kiedyś chorowali na chłopomanię, dziś jest to swego rodzaju „szlachtomania”, pogarda plebejską gwałtownością i ludem. Napompowany elitaryzm zupełnie oderwany od tradycyjnie pojmowanego hierarchicznego porządku. W tym wszystkim pogubili się też w rozumieniu pojęciu walki i wojny. Zafascynowanie zachodnim salonem i stylem uprawiania polityki zaowocowało, ze anglosaskie wzory stworzyły model marnej kopii „tweedowego konserwatysty”. Dandysa dla bycia dandysem. W rzeczywistości nerda, samca beta, oderwanego od prozy życia i realiów ulicy. Z tego ostatniego zresztą rezygnuje sam w poczuciu fałszywej elitarności. Erudyta, zaznajomiony z historią, opiewający czyny Żołnierzy Wyklętych, obrońców Termopil i monumentalizmu i potęgi Cesarstwa Rzymskiego oraz solidarności europejskiej i rycerskiego kodeksu okresu krucjat, gdy dochodzi do aktu czynu to popada w defetyzm i pacyfizm. Zamiast wojownika, odkrywcy, naukowca-zdobywcy prawica wyhodowała zlęknionego nieudacznika.

Społeczne HIV


W Europie od dawna typ salonowego konserwatysty przegrywa wszystko co może, wycofuje się z pola bitwy i opuszcza twierdze, które były bastionami naszej tożsamości w ramach wyimaginowanego i narzuconego pluralizmu światopoglądowego. Nie rozumie, że panujący światopogląd może być tylko jeden, w kilku odcieniach, nigdy zaś tej władzy dzielić nie można. Oddając fundamenty naszej cywilizacji naszym wrogom zezwalamy na założenie tam min i detonację.
W Polsce erozja trwa od dawna, niezauważalna dla mas zaimplementowała pierwszy stopień, który osłabia społeczny system immunologiczny, chroniący w duchu schmittiańskiej polityczności wspólnotę przed obcymi. Nacjonalizm kulturowy mieszający pojęcia administracyjnego obywatelstwa z tożsamością narodową. Antyrasizm i fałszywie pojmowana równość różnice biologiczne sprowadzające do koloru skóry. Relatywizując pochodzenie, relatywizuje się też kulturę, która w tej koncepcji ma być narodowotwórcza. Kultura nie tworzy Narodu, to Naród tworzy kulturę, zarówno jak i dopasowaną do jego potrzeb ekonomię.
Kolejnym etapem jest absolutyzacja demoliberalnego „państwa prawa”. Konserwatysta, który wybiera prawo stanowione wykluczające się z Tradycją? A gdzie duch karlistów? Nawet anarchista Bakunin zauważył, że „Społeczeństwo jest naturalnym sposobem istnienia zbiorowości ludzkiej. Społeczeństwem nigdy nie rządzą kanony prawne, lecz obyczaje i tradycja”[1]. Prawo jest legitymizowane o ile opiera się na Tradycji, ta zaś na porządku naturalnym. Tylko wtedy zasady mogą być przyjęte przez Naród. Dzisiejszy konserwatysta w swym fałszywym zamiłowaniu do porządku opartym na pałce i policyjnym bucie oraz burżuazyjnym poczuciu świętego spokoju absolutyzuje prawo stanowione przez reżim demoliberalny. Tym samym osłabiając słuszny opór rodzący się wśród ludu, którym ze względu na swoją antyplebejskosć gardzi. Konserwatywny erudyta i realista idzie nawet wbrew twierdzeniom klasyka myśli patriotycznej i realpolitik, Machiavellego, swym nadskakiwaniem krzykliwym elitom odrzucając oparcie swej pozycji o lud, co słynny doradca Medyceuszy uważa za błąd. Lud jest najlepszym zabezpieczeniem władzy, a nie opinia elit.[2]  Opór oddolny, dzisiejszy konserwatysta uważa za barbarzyński, nie zauważając przy tym, że to nie jest plemienny tumult, a archaiczna manifestacja siły fizycznej. Kto powiedział, że przemoc wygląda pięknie? Ulica mówi swoim gniewnym głosem, broni wartości wiecznych, tymczasem konserwatyści polscy bronią prawa stanowionego, czegoś zmiennego i stosunkowo relatywnego. Wybieram ulice, plebejskość i Tradycje, a nie pierwotny lek przed wykluczeniem z salonu.
Kolejnym etapem jest kapitulacja. Klub Jagielloński piórem swojego redaktora naczelnego Piotra Kaszczyszyna optuje za małżeństwami jednopłciowymi. Wcześniej ten sam redaktor snuł wizje „wielo-polaka” nadając polskości wyraz ideologiczny, który chronić będzie uniwersalne wartości uznane za liberalne[3]. Takim sposobem ideologizując tożsamość i odrywając ją od naturalnej ewolucji i Tradycji wstrzykuje się ponowoczesność i liberalizm w zdrowy organizm. Który też szybko wiotczeje pozbawiony swojego systemu ochronnego. Prawica oficjalnie staje się niszczycielem tradycyjnego ładu wypracowywanego przez Naród wiekami. Wszystkie zmiany, które proponuje są wyhodowane na gruncie zupełnie wrogim i wykluczają z aksjologicznie z podstawami naszej tożsamości. Tu nie ma miejsca na pluralizm, to żadna różnorodność poglądów. To bitwa wirusa i przeciwciał. Końcowym etapem jest śmierć tradycyjnego społeczeństwa i zastąpienie go szarą, bezideową, skrajnie egoistyczną masą nienajedzonych konsumentów folgujących swoim najohydniejszym i najniższym fantazjom oraz instynktom. Inne narracje, inne nadbudowy, skutek rewolucji ten sam.
LGBT i promocja pluralizmu oraz antyprzemocowości przez prawicę pozbawi społeczeństwo instynktu samozachowawczego jaki potrzebuje wspólnota do dalszego rozwoju. Kolonizacja przez obcych nazwana multikulturalizmem, wyparcie własnej tożsamości w oparciu o liberalny dogmat jej płynności doprowadzi do zaniechania jakiejkolwiek próby obrony przed narzuconą autoidentyfikacją. Rozbicie komórki rodziny zniszczy totalnie demografię, a koncerny będą miały większe argumenty na sprowadzanie taniej siły roboczej z kręgów całkowicie nam obcych i dzikszych. W narzuconej kapitalistycznej narracji w kraju półkolonialnym jakim jest Polsk,a taka retoryka trafia na podatny grunt. Społeczeństwo zostanie rozerwane i zatomizowane. Kontrolowane przez efemeryczne grupy lobbystów. To nie jest mroczna darwinowska wizja megamiasta z klasyki cyberpunka, to już się dzieje na naszych oczach. Trans-humanizm w literaturze cyberpunk lat 80, multikulturowość miast, hedonizm, hegemonia korporacji były efektem negatywnym światowego kapitalizmu. Dziś nawet siły  deklaratywnie strzegące ładu i tradycyjnego porządku reklamują to jako pluralizm dojrzałego społeczeństwa.

Prawicowe dzieci kwiaty

To właśnie pokazał Białystok i sprzeciw wobec nowej religii LGBT, tolerancjonizmu, kolejnej fali rewolucji. Prawica choruje na pacyfizm. Po wydarzeniach białostockich scena prawicowa w Polsce się podzieliła. Ujawniły się publicznie rysy, które wcześniej tkwiły w szeroko pojętym obozie prawicowym. Liberałowie i  tchórze na prawicy ze swoją obłudą wyszli z jaskiń. Rafał Ziemkiewicz przed wydarzeniami białostockimi pisał „Wielkość Józefa Mackiewicza wyrażała się między innymi w tym, że kiedy inni chcieli traktować komunistów jak równoprawnych uczestników publicznego dyskursu, mówił zawsze jasno: komunizm to zło, które chce nas zniszczyć. Kto wdawaj się z takim złem w dyskusje, kto mu udziela praw, których komuniści odmawiają innym, rozbraja się wobec nich i skazuje się na to, że prędzej czy później zostanie przez nich podbity i zniszczony”[4]. Po burdzie wywołanej pojawieniem się degeneratów na ulicach miasta, zamieszkanego przez zdrową część Narodu, szukał prowokatorów i oczywiście jak na prawicowca, który hołubi czyny zbrojne, ale zwycięskie, byle nie klęski, zaczął kajać się za przemoc, wraz z Terlikowskim, Bosakiem i całą Konfederacją, która uzurpuje sobie prawo do nazywania się ruchem czy partią endecką. W takim razie pacyfistom z ww. zalecam zapoznać się z metodami stosowanymi przez ich epigonów w międzywojniu. A także wyznawanymi wartościami, bo żaden parlamentarzysta nie potępiał przemocy, o ile owa miała sens. To był realizm.
Czy ktoś z salonowych piesków prawicy zadał sobie pytanie czemu z ulic większości polskich miast po tryumfach Marszu Niepodległości zniknęła Antifa? Czy to państwo, które w demoliberalnym ładzie uzurpuje sobie monopol na przemoc usunęło lewackich bojówkarzy? Czy pamiętają próby rozbicia Marszu Niepodległości i ataki na prawicowych dziennikarzy czy polityków, innych działaczy w pociągach w drodze na Marsz? Wytępienie bojówek Antify to nie jest robota służb, do których większość prawicy żądnej porządku ma jakiś niezdrowy fetysz, otóż zrobili to ludzie podobni tym, którzy dzielnie stawiają opór pochodom wynaturzeń w ich miastach. Ci co rozumieją zasady wojny. I nie szukają zrozumienia w salonach, z którymi walczą.  I to tych ludzi dziś stygmatyzuje polska prawica. 

Membrana propagandowa

Dzisiaj potępia się przemoc nie wtedy gdy użyta jest bezsensownie, ale przez jej naturę. Co ciekawe nie robi tego lewica. Czy mainstream lewej strony kiedykolwiek potępił zamieszki w  Hamburgu?  Nigdy, owszem nie popierali przemocy otwarcie, ale często mówili o słusznej sprawie, o którą walczą zrewoltowani radykałowie. Lewica wykształciła masę narzędzi metapolitycznych, czy to granie skandalem, albo tolerancję represywną. Kolejny przykład to membrana propagandowa, przez którą umiarkowana mainstreamowa strona przepuszcza przekaz radykałów. Tu w odróżnieniu od prawicy nie działają na siebie przeciwstawne wektory, które wykluczają skrajność obcinając sobie skrzydło. Nowa Lewica normalizuje i tłumaczy masom o co walczą radykałowie. Ustawia ich przekaz po swojej stronie. W Polsce podobną próbę podjął PiS chłonąc modę na patriotyzm, notabene wyrosłą z radykalnego antyliberalnego buntu w erze świetności Marszu Niepodległości. Po czym tradycyjnie dla prawicy uciął radykalne skrzydła i zaczęły się represje.
Lewica mainstreamowa nie odcina się od radykalnych nurtów, owszem czasem próbuje je ugłaskać, jednak zawsze słucha tego co dzieje się w „gnieździe os” i próbuje wdrażać ewentualnie elementami przenosić wszystko do masowej świadomości. Chociażby dzisiejsza rewolucje LGBT, zdestabilizowanie tożsamości i multikulturalizm. Nie jest zasługą prawicy, że zmiany w Polsce nie osiągają katastrofalnych rozmiarów przy tak dobrej współpracy obozu lewicowego tylko jeszcze zdrowego polskiego społeczeństwa, które w swej duchowej strukturze zostaje tradycjonalistyczne. Problem w tym, ze prawica czy endecy głosu ludu nie słuchają. Ani radykałów. Nie tworzą własnej membrany. Chcą stać moralnie wyżej niż „sebiksy” z ulicy.
Lewica w końcu nie dąży do kulturalnej debaty, przy okrągłym stole lecz do unicestwienia poprzez zainfekowanie kultury naszej cywilizacji i zbudowanie na jej gruzach totalnie innej.  Rozmaite formy świadomości i jej ekspresji w nauce, literaturze, sztuce itp. odzwierciedlają bowiem (choćby wbrew intencjom autorów, nawet tych tworzących świadomie na „zamówienie” klas posiadających) rozmaite aporie świata w danym momencie historycznym, toteż wskazują, chcąc nie chcąc, sposoby przeciwstawiania się tym aporiom, a nie tylko dostosowywania się do nich. Należy zatem wykorzystać tę „burzycielską” potencjalność form świadomości przejawiających się w twórczości naukowej, artystycznej, w ideach i poglądach, których cyrkulacja i popularyzacja dokonuje się w środkach przekazu społecznego, do prowadzenia systematycznej już i celowej krytyki kultury (burżuazyjnej), tak, aby dokonać w obszarze jej panowania „rewolucji w ideach”, która tę postać kultury pozwoli unicestwić i zastąpić ją inną, bez przeprowadzania rewolucji w dotychczasowym stylu, co jedynie odstrasza mieszczańskie społeczeństwo, podczas gdy chodzi o to, aby zmienić sposób myślenia i świat wartości ludzi.” [5]

Co robić?

Musimy zdać sobie sprawę, że nie chroni nas żadna z dużych partii. Droga polityczna okazała się dla nacjonalistów zgubna i nie stać nas na politykę. Potencjał należy rozwijać w budowaniu oddolnych ruchów społecznych, które będą myślały naszymi kategoriami i podążały za naszą narracją, bez żadnego pluralizmu.

Wytworzyć własne media i metody komunikacji oraz naciskać coraz bardziej na większe podmioty liczące się w mainstreamie by wykluczać z debaty defetystów i sceptyków z prawicy. Muszą przejść do obozu centrowego i oczyścić „ideowe pole”. Musimy zbudować membranę propagandową, gdzie emocje tłumu, manifestacja ulic będzie tłumaczona medialnie, lecz nie potępiana. Język czynów należy przełożyć na słowa.
Zbudować swoją „tolerancję represywną”. Wszystko co tradycyjne i należy do naturalnego ładu jest dobre. Musimy przestać bić się w piersi i okazać asertywność totalną. Podstawowym błędem w debatach było oddawanie inicjatywy oskarżycielskiej i tłumaczenie się z działań swoich popleczników. Odcinanie od zadym przy Marszu Niepodległości czy podczas innych protestów oraz umiłowanie burżuazyjnego „świętego spokoju”. Tu trzeba nam trybunów ludowych, a nie hobbystów parlamentarnych dyskusji. W obliczu debaty z liberałami i Nową Lewicą należy stosować system zero-jedynkowy, jednak nie po to by przekonać interlokutora, ale aby wykorzystać dostępność do mediów by zmieniać sposób postrzegania ich odbiorców. Zwracać się do nich.
Nie ulegać presji propagandowej „ofiar”. Nowa lewica ma wpisaną w swoją rewolucję mniejszości, które są pod opresją większości. To się nie zmieni. Oddajemy pola, zakładając fałszywie, że oni kiedyś gdy dostaną przestrzeń publiczną przestaną wzbudzać współczucie. Otóż to jest wypróbowana taktyka, nigdy jej nie zarzucą. Chcą naszej bierności. Są tchórzliwi, kultura siły, gniewu i odpowiednio zmotywowanej przemocy jest po naszej stronie. Należy przedstawiać to jako sprawiedliwy gniew. Zupełnie jak lewica. Niech wyższość moralną, którą przejawiają bijący się w piersi konserwatyści centrowi ocenią kolejne pokolenia. W wojnie ma rację ten kto ją wygrywa. I on też pisze historię. Przemoc usprawiedliwiona okazuje się skuteczna: „Brutalny atak na Marsz Równości w Białymstoku zaskoczył polityków i dziennikarzy. Jak pokazuje jednak raport CBOS, homofobia jest w Polsce powszechna: aż 41 proc. Polek i Polaków deklaruje „niechęć” do gejów i lesbijek, z czego 22 proc. wybiera najbardziej skrajną opcję – „dużą niechęć”. Akceptację deklaruje tylko 25 proc., z czego „pełną akceptację” tylko 9 proc.”[6]
Należy
skończyć z pluralizmem i pokazywaniem wyjątków jako regułę. Patriotyczny murzyn czy gej jest wodą na młyn i rozmiękczaniem naszego przekazu. Należy stygmatyzować i demonizować umiarkowanych propagatorów „wielo-Polaka” jak i odkrywać karty Nowej Lewicy. Nie chodzi o żadną tolerancję, tylko przebudowę świata. Rodzina musi pozostać aksjomatem, jest podstawową komórką, która pozwala Narodowi demograficznie przetrwać i każde majstrowanie przy jej definicji grozi upadkiem. Należy w końcu mówić o tym, że to nie pokrzywdzeni ludzie, ale krzykliwa dobrze zorganizowana i wspierana z zagranicy mniejszość, będąca rozsadnikiem społecznym. Społecznym HIV. Należy więc objąć ich kwarantanną i nie reagować na jakiekolwiek postulaty inaczej niż wrogo. A wszelkie skargi i zażalenia zwyczajnie ignorować. Izolacja i promowanie wrogości do ruchu LGBT jest jedynym rozwiązaniem. To jest wojna.

W temacie LGBT należy akcentować silnie próby indoktrynacji i seksualizacji dzieci, wszędzie gdzie tylko to możliwe czy przy pomocy rozbudowanej kampanii, czy w chwili dostępu do szerszych mediów czy w końcu na murach miast, ulotkach i plakatach. Temat ten dziś powoli podnoszony przez środowiska tęczowe może kiedyś zostać znormalizowany, musimy wyprzedzić cios i uderzyć już teraz wywołując skandal, oburzenie i kontrowersję. Tak by  sztorm oburzenia zmiótł ich propagandę i zachcianki.
To właśnie nasze dzieci, kolejne pokolenia będą rozliczać nas z naszych czynów lub cierpieć za bierność i intelektualną tchórzliwość.

 

 

Miłosz Jezierski

 

 

[1]    M.A. Bakunin,Pisma wybrane, Warszawa 1968

[2]    N. Machiavelli, Książę, Kęty 2015, s. 51

[3]https://klubjagiellonski.pl/2019/04/10/wielo-polak/?fbclid=IwAR2w8SvDmvSp3pgjb7Z1dtfRoBciu-fN4PH5PyaoXOj9nC5kfoHmDV1uhmY „Jego przewaga nad różnymi wariantami Mono-Polaka polega na tym, że akceptuje pluralizm oraz konflikt różnych tożsamości/narracji/tradycji i nie próbuje z góry narzucać jednej uniwersalnej wizji polskości: wziętej z historii (monoetniczność), odkrytej w „pamięci Boga” lub wykoncypowanej jako platońska idea. Mono-Polak realizowany w praktyce mógłby się skończyć po prostu zastąpieniem liberalnej hegemonii, o której pisała Mouffe, hegemonią jednej z esencjalnych koncepcji polskości, która swój partykularyzm chowała by pod płaszczykiem rzekomej uniwersalności, odkrycia „idei polskiej”, „najlepszego sposobu istnienia” etc. Zamiast tego proponuję dynamiczny spór różnych projektów normatywnych, różnych wizji dobrego życia, wynikających z różnej antropologii, tradycji politycznej, rozumienia roli państwa etc.”

[4]    https://www.uziemkiewicza.pl/blog/767-murem-za-klepack%C4%85,-czyli-przeciwko-nowemu-zamordyzmowi

[5]https://teologiapolityczna.pl/prof-jacek-bartyzel-szkola-frankfurcka-antonio-gramsci-i-nowa-lewica?fbclid=IwAR3Qu77AUmO-JiwxRZw5ka66OYAD-vcbmUn1BB6AGu0F6B0Lp9UNLVpm0q0

[6]http://wyborcza.pl/7,75398,25035564,homofobiczne-szczucie-dziala.html?fbclid=IwAR2z99BXSYzJ0rboCzr0LT7B7ZZZERAqDkaKZ6UxhElvtCYedC0M_YpKOlk

Przez ostatnie tygodnie przez nasz kraj przewala się nawałnica tak zwanych "Marszy Równości". Każdy zdrowy Polak patrzący z obrzydzeniem na pochody zboczeńców i degeneratów zostaje przez wszelkiej maści liberałów i lewaków okrzyknięty "homofobem", każdy zaś zachowujący zdrowy rozsądek i w związku z tym sprzeciwiający się imigracji- "ksenofobem". Oba pojęcia są tak naprawdę owocem marksizmu kulturowego i dużego wysiłku naszych wrogów włożonego w tworzenie nowomowy oraz wtłaczania tychże pojęć do publicznego obiegu. Zabieg udał się rewelacyjnie, gdyż dziś nawet nacjonaliści niejednokrotnie używają tych dwóch określeń (a szczególnie pierwszego z nich) do zdefiniowania swojego stanowiska w sprawach związanych z rzekomą walką o prawa mniejszości seksualnych (faktycznie jest to walka o przywileje dla mniejszości). Jest to zasadniczy błąd i zabieg, któremu wielu z nas uległo dość nieświadomie. Dlaczego jest to tak ważne? Przecież można by rzec, że to tylko słowa.

Rewolucja kulturowa zaczyna się od stworzenia a następnie zmiany znaczenia pewnych pojęć, słów, zwrotów i terminów. Nowo powstałe terminy mają określać pewne zjawiska czy też zachowania zgodnie z wektorem zmian, które rewolucja ta ma zamiar wprowadzić. Termin homofob udało się przemycić na grunt publiczny dość dobrze, pomimo negatywnego stosunku zdecydowanej większości narodu do dewiacji. Jak to powiedział Konfucjusz: „Naprawę państwa trzeba zaczynać od naprawy pojęć".

Czym jest fobia? Definicja brzmi następująco:

fobie

[gr. phóbos 'strach'],

med. grupa objawów zaburzeń psychicznych, cechujących się względnie utrwaloną tendencją do unikania pewnych sytuacji (miejsc, okoliczności, przedmiotów, roślin, zwierząt lub osób);

niemożliwość uniknięcia i kontakt z takimi sytuacjami prowadzi do wyzwolenia silnie przeżywanego lęku; stopień uogólniania się takich zachowań bywa niewielki (np. liczba 7, sierść psa) lub bardzo duży (np. otwarta przestrzeń, ciemność); obok pospolitych fobii, pozbawionych większego znaczenia (np. fobia pająków, myszy), istnieją fobie o b. destrukcyjnym i inwalidyzującym wpływie na życie chorych (np. agorafobia, mizofobia); są objawami nerwicy, mogą też występować w innych schorzeniach psychicznych. [1]

Fobia jest dysfunkcją, która wywołuje stany lękowe, niekiedy nawet paniczny lęk o bardzo silnym natężeniu. Jeśli mieliśmy kiedyś kontakt z osobą cierpiącą na klaustrofobię, czy arachnofobię wiemy jak objawia się tego rodzaju przypadłość. Przyśpieszona akcja serca, pocenie się, dreszcze, drżenie, czasem nudności i wymioty, urojenia, lęk potrafi występować nawet bez fizycznego kontaktu z bodźcem, wystarcza sama myśl o nim.

 

Wypieranie zdrowych, tradycyjnych wartości

 

Trzonem polskiej kultury jest kultura słowiańska, rodzima. Podstawową jednostką społeczną, w jakiej funkcjonowali nasi lechiccy przodkowie były zadrugi, wielopokoleniowe, rodowe wspólnoty. To, co dziś nazywamy tradycyjnym modelem rodziny, było na tamten okres czymś absolutnie naturalnym. Napływ chrześcijaństwa na słowiańskie ziemie nie zmienił w tej materii absolutnie nic. Fundament rodziny, najważniejszej społecznej jednostki został niezmienny związek mężczyzny i kobiety, którego efektem było potomstwo. Możemy założyć, że pojedyncze przypadki różnych zboczeń zapewne występowały, jednak był to margines, który nie miał na tyle "polotu" i odwagi, by maszerować po wsiach i osadach z gołymi genitaliami w objęciach podobnych sobie dewiantów. Takie zabiegi zakończyłyby się najprędzej ścięciem takich osobników. Naturalny, zdrowy i tradycyjny model rodziny pozostawał niezmienny od wieków. Na całym starym kontynencie sytuacja wyglądała podobnie, dlatego śmiało możemy stwierdzić, że zdrowy związek tj. mężczyzna i kobieta stanowią podstawę rodziny i uznać to za model panujący w całej Europie, a więc w kulturze europejskiej.

 

HOMOFOBIA

 

Dziś, gdy obserwujemy agresywną ekspansję największej wspakultury XXI w.- marksizmu kulturowego model ten próbuje się zniszczyć. Liberalizm niczym buldożer wjeżdża w nasze tradycjonalistyczne społeczeństwo ze swoją propagandą, próbując przy tym to, co stanowi trzon rodziny i zdrowe odruchy przedstawić jako dysfunkcję, wzbudzić strach, paniczny lęk i wtedy właśnie pada słowo klucz- HOMOFOB.

Zdrowie, tradycję, naturalny ład i porządek próbuje przedstawić się jako dysfunkcję. Ludzi o zdrowych, naturalnych odruchach nazywa się ograniczonymi, ciemnogrodem, średniowieczem etc. Opór wobec zjawiska, którego widok wzbudza obrzydzenie normalnych ludzi, nie jest w żadnym wypadku dysfunkcją. Marksizm kulturowy próbuje tutaj odwracać role, czyniąc ze zboczeńców zdrowych i normalnych zaś z nie spaczonej chorobą liberalizmu (przynajmniej na tym polu) większości społeczeństwa- ludzi chorych, panicznie przerażonych, zacofanych itp. Zdrowe odruchy próbuje przypisać się jakiejś fobii. Nikt z nas normalnych nie odczuwa bynajmniej lęku, strachu czy innych objawów charakterystycznych dla fobii widząc, słysząc, czy myśląc o pederastach. Budzi to oczywiście niesmak i bardzo często wręcz odrazę dla nachalnego obnoszenia się z czymś, co najzwyczajniej jest po prostu chore.

Nie bez znaczenia jest również fakt, że tęczowe środowiska to prawdziwa wylęgarnia pedofilii [2]. Według przeprowadzonych badań 40% pedofili to pederaści. Zarzuty względem księży i kościoła katolickiego szczególnie po ukazaniu się filmu „Tylko nie mów nikomu" są jak najbardziej słuszne, jednak warto zaznaczyć, że kler na tle tęczowych zwyrodnialców w kwestii molestowania dzieci to kropla w morzu. [3]

Całe zjawisko pod tytułem LGBT jest uwstecznieniem, nie zaś postępem jak próbuje się nam to wmówić. Mało tego jest to degradacja do poziomu zwierzęcia, które bezrefleksyjnie kieruje się swoimi spaczonymi instynktami, choć i tak należy zaznaczyć, że skłonności homo nie są naturalnym instynktem człowieka. Tęczowe środowiska są właśnie takim regresem. Uznanie dewiacji za coś normalnego jest zaprzeczeniem elementarnym prawom natury. Ludzie jako gatunek naczelny zostali obdarzeni przez naturę w umysł, który potrafi kierunkować instynktami, zarządzać potrzebami, sposobami ich realizacji. Dzięki umysłowi jesteśmy w stanie weryfikować czy to, co odczuwamy, jest normalne i zdrowe (zarówno w ujęciu biologicznym, jak i społecznym), w innym wypadku kierując się jedynie instynktami, każdy spór czy różnica zdań z napotkanymi ludźmi kończyłaby się walką na śmierć i życie tak, jak ma to miejsce w świecie zwierząt, gdy pojawia się konflikt interesów.

Zdaję sobie sprawę, że dla większości czytelników wszystko, co zostało i zostanie tutaj napisane, jest oczywiste, jednak w sytuacji, gdy zboczeńcy spod znaku tęczy wchodzą drzwiami i oknami do naszych domów, szkół, przedszkoli oraz wychodzą na ulicę ze swoimi chorymi żądaniami i wypaczoną wizją świata musimy to, co jest elementarnym, naturalnym porządkiem, ukazywać na każdym kroku. Normalny związek to kobieta i mężczyzna, wszystko inne jest gwałtem na naturalnym, zdrowym porządku świata I to jest właśnie choroba. Musimy pamiętać o tym, że cały ten marksistowski syf płynie do nas w dużej mierze z USA wraz z postępującą amerykanizacją kultury, o czym pisał na łamach Szturmu Grzegorz Ćwik [4]. Warto dodać, że homoseksualizm został skreślony z listy zboczeń przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA) poprzez głosowanie w dodatku po pewnej kampanii politycznej. Bynajmniej nie jest to procedura naukowa.

Rzeczą jak najbardziej słuszną i normalną jest to, że zdrowi ludzie wychodzą na ulicę, by odeprzeć pochody degeneratów. Rzeczą jak najbardziej słuszną i uzasadnioną jest to, że sytuacjom takim często towarzyszy przemoc. Tutaj żarty się kończą, to kulturowa wojna o przyszłość naszego narodu i naszych dzieci, na które łypią zboczeńcy wszelkiej maści. Opór wobec wszelkiej tęczowej hołoty musi być silny, twardy i radykalny. Jak do tej pory takim właśnie jest i takim też musi pozostać. Silniejszy z każdym kolejnym krokiem podejmowanym przez degeneratów. Na ulicach polskich miast nie było, nie ma i nie będzie miejsca na waszą chorą wizję świata i nachalną propagandę obleśnych dewiacji. Jeśli tego rodzaju wykolejeńcy nie uważają się za ludzi chorych i nie chcą pomocy lekarzy, mogą zawsze „pielęgnować swoją odmienność" w zaciszu własnego domu tudzież na terenach burdeli zwanych skłotami, nigdy zaś na ulicach naszych miast.

Reasumując: normalność-zdrowie i idąca za nimi niechęć do zboczeń nie jest fobią. Homofobia? Odrzucamy to pojęcie w całości, znika ono z naszego słownika na zawsze.

 

Ksenofobia

 

Drugim ulubionym pojęciem używanym przez wszelkiej maści wrogów krwi i ziemi jest ksenofobia.

Sięgając pamięcią wstecz, można śmiało stwierdzić, że jeszcze pięćdziesiąt lat temu, hordy obcokrajowców szturmujących granicę jakiegokolwiek kraju starego kontynentu zostałyby bez większych skrupułów rozstrzelane. Otwarcie strefy Schengen i oswajanie Europejczyków ze swobodnym przepływem ludzi przez granice państw było tu nie lada precedensem. Jak dobrze wiemy nowotwór, jakim jest UE, jest w dużej mierze winien temu zabiegowi.

Do znudzenia musimy powtarzać również, jakie są przyczyny tego zjawiska. Pamiętajmy, że imigranci to skutek większych działań wrogich nam sił. Globalny kapitalizm potrzebuje imigrantów. Tania siła robocza to rezerwowa armia kapitału. Wiemy, że dla wszelkiej maści Januszy Biznesu oraz międzynarodowych gigantycznych korporacji, imigracja to rezerwuar taniej pracy, przybysze są nadzwyczaj potrzebni wolnorynkowcom. Bogiem kapitalistów jest pieniądz, tak więc robiąc wszystko by maksymalnie niwelować i ograniczać koszty, muszą dbać, zabiegać i walczyć z rządami państw i narodów o dostęp do imigrantów. Imigracja generuje, jak wiemy, obniżenie stawek płac w krajach docelowych migrantów, jednocześnie generując biedę oraz coraz większe rozwarstwienie społeczne. Dochodzi również coraz częściej do sytuacji, w której ludność napływowa zarabia lepiej od autochtonów [5]. Ważnym i znanym szczególnie na przykładzie krajów zachodnioeuropejskich aspektem napływu obcych jest wzrost przestępczości. Narażone zostają szczególnie niestety kobiety. Jednak nie tylko przestępstwa na tle seksualnym są domeną osobników nieczujących kompletnie żadnej więzi z krajami ich goszczącymi. Ilość popełnianych ogółem przestępstw wzrasta wraz z liczbą nachodźców. Dzisiaj mamy pełną świadomość, że eksperyment zwany wielokulturowością nie zdał egzaminu. Przykłady krajów zachodniej Europy jak na dłoni pokazują nam, że nawet gdy pierwsze pokolenie napływowej ludności doskonale się asymiluje, kolejne paradoksalnie przechodzi kryzys tożsamościowy, nie akceptując cywilizacji i kultury europejskiej, w której oscyluje. Wtedy to następuje zwrot przeciwko rdzennej ludności, wroga postawa względem gospodarzy, często radykalizacja religijna (mam tu na myśli islam). Chwilę później widzimy powstające getta, strefy „no go", do których biali nie mają wstępu i radykalizm przejawiający się atakami wymierzonymi w białą ludność na ulicach miast. Demokraci, liberałowie, lewactwo oraz wszelkiej maści marksiści kulturowi doprowadzają do coraz większego napływu azjatyckiej i afrykańskiej ludności również do Polski [6], maskując przy tym oczywiście wszelkiego rodzaju zdarzenia i fakty mając w zwyczaju nazywać je "incydentami". Mówię tutaj stale o imigracji pozaeuropejskiej, jednak nawet ta europejska, z jednego kręgu kulturowego jest zjawiskiem niepożądanym. Ukraińców mamy na ten moment w naszych granicach już około dwóch i pół miliona. Pomimo zbliżonego etnosu i kultury, a co za tym idzie niedrastycznego przebiegu tej imigracji, jest to zjawisko szalenie szkodliwe zarówno dla nas Polaków, jak i dla Ukrainy.

Drugą stroną medalu jest niszczenie krajów rodzimych, z których migranci wyruszają. Idealnym przykładem jesteśmy my sami i miliony Polaków wyjeżdżających za chlebem. Miejsce tych, którzy ojczyznę opuścili zajmą nachodźcy. Podobnie sytuacja wygląda właśnie na Ukrainie. W miejsce Ukraińców, którzy opuszczą swe ziemie, kapitaliści zapewne postarają się o pracowników z krajów Afryki i Azji tak by ich własny kapitał, który tam ulokują, mógł przynosić maksymalne zyski. U nas proces ten już trwa a zalew afro-azjatyckimi imigrantami, jest coraz większy. Schemat jest identyczny dla każdego z krajów europejskich, różnica jest taka, że w Polsce proces ten postępuje w galopującym tempie. Doprowadza to do tego, że już dziś na ulicach nawet mniejszych polskich miast zaczyna być coraz mniej bezpiecznie oraz coraz bardziej "różnorodnie". Nie możemy jako nacjonaliści być hipokrytami. Wielu stroi się w narodowe piórka, podczas gdy sami emigrują do innych państw i można by to tłumaczyć brakiem pracy w Polsce, słabymi płacami itd. Nie tędy droga, nie możemy stawać w kontrze do pewnych zjawisk, samemu będąc ich częścią. Chcąc nie chcąc w takim działaniu wspieramy imigrację. O ile sezonowe prace za granicami kraju są dość zrozumiałe i akceptowalne, o tyle przebywanie i osiedlanie się na stałe poza granicami jest co najmniej nie na miejscu, jeśli chodzi o nacjonalizm.

Dla nas, etnonacjonalistów, zasadniczą kwestią związaną z imigracją jest podmiana ludności, a więc wymieranie etniczne naszego narodu (zestawiając duży napływ niebiałych imigrantów ze stałym niżem demograficznym), nie tylko aspekt ekonomiczny. Nasza rasa umiera. Etnos się kurczy w bardzo szybkim tempie, podczas gdy ludność Trzeciego Świata stale powiększa swą liczebność. Jeżeli tendencja ta w szybkim tempie nie ulegnie zmianie, czeka nas marny los, za przykład posłużę się znów zachodem. Spójrzmy na Francję, Belgię, Anglię, Holandię czy Niemcy. Świadomość dziedzictwa etnicznego jest szalenie ważnym aspektem, który dziś w naszym narodzie niemal nie istnieje. Już samo słowo rasa niejednokrotnie budzi zaalarmowane spojrzenia i negatywne skojarzenia. Tutaj jest nasze pole do działania. Naszą publicystyką musimy zmieniać ten aspekt i coraz głośniej, jawniej i otwarcie mówić o zachowaniu naszej etnicznej wyjątkowości, niepowtarzalności, odmienności. Etnopluralizm jest tutaj środkiem zachowania prawdziwej różnorodności (nie bójmy się używać tego słowa w faktycznym jego znaczeniu), zgodnie z podstawowymi prawami przyrody.

Coraz częściej na ulicach miast Europy a dziś także w większych polskich miastach nacjonaliści organizują swoiste patrole. System w żadnym wypadku nie zapewnia bezpieczeństwa białej ludności, jeśli chodzi o problemy z imigrantami także wyznawcy idei nacjonalistycznej, biorą sprawy w swoje ręce. Coraz częściej można spotkać się z sytuacją, gdy już nie tylko wyżej wymienieni organizują się w tego rodzaju przedsięwzięcia. To bardzo ważny aspekt biorąc pod uwagę skarlenie walecznego ducha narodów starego kontynentu, do którego doprowadziło wiele wspakulturowych czynników.

Liberalno lewacka odpowiedź na każdy ruch samoobrony czy to na ulicach, czy też w retoryce uświadamiającej w kwestiach etnicznych narodu polskiego kończy się jękami i wrzaskami naszych oponentów. Spotykamy się ze swoistym koncertem o nazwie ‘Ksenofobia”. Zdrowe odruchy ludzi niepozostających ślepymi i biernymi na sprawy rasy nazywane są wszelkimi -izmami a sami piewcy czystości krwi zrównani z pewnym malarzem ze śmiesznym wąsem. O ile prawica i narodowczyki boją się tego rodzaju retoryki oraz zarzutów jak ognia, o tyle my, radykalni nacjonaliści niespecjalnie przejmujemy się chorymi wymysłami naszych oponentów. Nazywajcie nas, jak tylko chcecie, nie zamierzamy wam się z niczego tłumaczyć. Podobnie jak w przypadku poprzedniej rzekomej fobii, jaką opisałem wyżej tak i w tym przypadku stwierdzamy i głośno zamierzamy mówić o tym, że nie istnieje nic takiego jak ksenofobia. A przynajmniej nie jest czymś, z czym my, etnonacjonaliści mamy cokolwiek wspólnego. Stawanie w obronie narodu i etnosu jest czymś normalnym. Prawo do samoobrony sięgające po przemoc jest czymś absolutnie naturalnym, zdrowym, pożądanym. Mentalność ofiary na kolanach jest chorobą, ojkofobia jest chorobą i jedyną fobią, o jakiej będziemy mówić i jaką będziemy zwalczać. Stawanie naprzeciw normalności i prawom przyrody jest chorobą. Ksenofobia? Nie znamy tego słowa, nie dotyczy nas.

 

Strażnicy praw natury

 

Odrzucamy waszą chorą nowomowę, którą współtworzycie, z nacją której nazwy nie można dziś wymawiać. Wiemy dokładnie, kto stoi za tymi przemianami i na czele banków oraz korporacji. Przejrzeliśmy was i zerwaliśmy maski z waszych twarzy! [7] Dziś już nas nie omamicie, nie zaszczujecie swoją narracją i retoryką stawiającą nas w gronie dysfunkcyjnych psychicznie i społecznie ludzi. Jesteśmy w pełni zdrowymi synami i córkami tej ziemi, strażnikami praw natury. Opór i walka ze wszystkim, co zaprzecza boskim prawom natury, kierującym światem od wieków jest naszym obowiązkiem i tą właśnie ścieżką kroczymy. Pozbawieni poczucia winy za swój kolor skóry, za zdrowe uczucia skierowane do płci przeciwnej, za swoją narodowość, kulturę oraz dziedzictwo zarówno te aryjskie (indoeuropejskie), słowiańskie, jak i narodowe, polskie. Dziś stoimy bez kompleksów, dumnie z podniesionymi głowami, gdyż obmyliśmy twarze z hańby wspakultury i poprawności politycznej. Dziś stoimy w zwartym szeregu, by zniszczyć współczesny, chory świat. Nasze szeregi wciąż rosną, rewolucja narodowo- syndykalistyczna nadejdzie, a wtedy wygramy tę wojnę. Za pracę, wolność i sprawiedliwość! Za krew i ziemię! Sława!

 

Miecław Biały

 

 

[1] https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/fobie;3901679.html

[2] https://wpolityce.pl/polityka/452986-gwalty-na-dzieciach-w-imie-ideologii

https://stoppedofilii.pl/dwoch-tatusiow-gwalcilo-chlopca-i-sprzedawalo-go-innym-pedofilom/

https://stoppedofilii.pl/homoseksualisci-na-czele-najwiekszej-grupy-pedofilskiej-3/

http://autonom.pl/?p=27062

https://stoppedofilii.pl/teczowy-dzialacz-ze-szwecji-chcial-uczyc-14-latka-sadomasochizmu/

https://stoppedofilii.pl/dzieci-ucza-sie-jak-dawac-pieniadze-striptizerom/

https://stoppedofilii.pl/tancza-w-klubach-gejowskich-teraz-ucza-kilkuletnie-dzieci-o-roznorodnosci/

 

[3] https://prawy.pl/3958-do-40-proc-homoseksualistow-to-pedofile-w-mediach-cisza/

https://stopaborcji.pl/homoseksualizm-a-pedofilia-zobacz-rzetelne-informacje/

https://stoppedofilii.pl/homoseksualisci-na-czele-najwiekszej-grupy-pedofilskiej/

[4] http://www.szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/892-grzegorz-cwik-odrzucic-mit-stanow-zjednoczonych

 

[5] http://autonom.pl/?p=27194

http://autonom.pl/?p=27317

http://autonom.pl/?p=25826

http://autonom.pl/?p=27280

[6]  http://autonom.pl/?p=24457

http://autonom.pl/?p=23336

http://autonom.pl/?p=27248

[7]

https://www.youtube.com/watch?v=YKs3bbY7uZk

środa, 31 lipiec 2019 19:06

Marcin Bebko - Islamizacja Polski?

Nadchodzi islam

Czy Polsce i Europie zagraża islamizacja? Patrząc na pojawiające się od czasu do czasu artykuły i posty działaczy środowiska politycznego określającego się mianem nacjonalistów dojść można do wniosku, że wróg czyha u bram. Hordy mahometan pod wodzą Saladyna czy innego Sulejmana lub Mehmeta szykują się, aby wprowadzić w naszym kraju nad Wisłą kalifat i egzekwować prawo szariatu wobec niewiernych. Tych którzy oczywiście przeżyją, ponieważ jak powszechnie wiadomo na głowy odstępców od jedynej i prawdziwej wiary czeka wyłącznie miecz. Bojownicy dżihadu czekają z palcami na spuście na sygnał od brodatych imamów aby wysadzać kościoły i domy. Trzeba być uważnym i czujnym ponieważ za momencik z półek zniknie wieprzowina i alkohol. Za chwilę piękne Polki zostaną zniewolone i okryte hidżabem, zmuszone będą wieść żywot w haremach szejków. Ich mężowie uprowadzeni zostaną w jasyr i wieść będą jałowe życie niewolników. Dzieci spotka również los tragiczny, zasilą szeregi janczarów i wynarodowieni i pozbawieni własnej tożsamości wchłonięci zostaną przez masy muzułmanów.

Wizja taka jest obecna w przekazie z “prawej” strony i przez pewien czas stanowiła również ważną kwestię dla obecnej władzy. Instrumentalizacja strachu przed uchodźcami, zwłaszcza będącymi muzułmanami była częścią działań mających na celu pozyskanie jak największej ilości zwolenników. Czy faktycznie to jednak islam stanowi zagrożenie dla naszej kultury, naszej tożsamości i dla naszego fizycznego istnienia? Czy islamski terroryzm jest czynnikiem, który pod znakiem zapytania stawia naszą dalszą egzystencję? Zastanówmy się chwilę nad tym co jest przyczyną konfliktu islamu z naszą częścią świata. Czy powodem są różnice religijne? Czy dzisiejszy terroryzm islamski to kontynuacja walk z okresu krucjat i rekonkwisty? Czy walka toczy się o święte miejsca a wrogiem jest chrześcijaństwo? Czy konflikt jaki ma miejsce dzisiaj toczy się wokół tego czy Jezus był Mesjaszem czy też był jednym z proroków? Czy spieramy się o to czyja wiara jest tą prawdziwą i komu sprzyja Bóg? Ile z tych pytań znajdzie swoją twierdzącą odpowiedź? Wszystkie, a może żadne?


Spotkania

Prawdą jest, że pierwsze zetknięcie się na wielką skalę obydwu cywilizacji, europejskiej i arabskiej nastąpiło w wyniku konfliktu. Krucjaty i walki jakie miały miejsce w okresie XI-XIII wieku w Ziemi Świętej jak również późniejszy upadek Konstantynopola oraz ostateczne zwycięstwo nad Maurami w XV wieku świadczą o tym jak pełna przemocy była to relacja. W międzyczasie mamy oczywiście rozwijający się handel ale w powszechnej świadomości kontakt ze światem islamu przebiegał pod znakiem wojny a nie pokoju. Przy czym zarówno Arabowie czy też szerzej muzułmanie jak i Europejczycy byli zarówno agresorami jak i ofiarami. Późniejsza ekspansja Osmanów na Bałkany w XV-XVII wieku oraz dalej, w kierunku Środkowej Europy była kolejnym zderzeniem kultur i odrębnych światów. W świadomości Słowian Południowych lata tureckiej dominacji to okres cierpienia i prześladowań. Podobnie dla Greków i Rumunów. Patrząc z lotu ptaka na kilka ostatnich stuleci, w których jest miejsce na odsiecz Wiedeńską, walki wyzwoleńcze w Grecji, wojnę krymską i późniejsze wojny bałkańskie widać, że rzadkie były okresy kiedy pomiędzy dar al islam (świat islamu, tak muzułmanie określają kraje muzułmańskie) a dar al harb (świat niewiernych, świat wojny) panował pokój. Brak trwałego pokoju nie wykluczał jednak pewnej stabilności i koegzystencji dwóch odrębnych cywilizacji.

Niemożność ostatecznego porozumienia wynikał z oczywistych różnic kulturowych, cywilizacyjnych a zwłaszcza z różnic o charakterze religijnym. Istniejące różnice nie wykluczały jednak cech wspólnych a nawet wzajemnego szacunku w obszarze uznania dla męstwa i wojowniczości przeciwnej strony. Mimo napiętych relacji obfitujących w konflikty obydwa światy współistniały obok siebie przez długi czas, blisko 500 lat. Żadna z nich nie doprowadziła do całkowitej eliminacji drugiej, wątpić też można w to czy takie było dążenie jednej lub drugiej strony. Ta swoista równowaga została naruszona w XIX wieku, kiedy to mocarstwa europejskie rozpoczęły swoje kolonialne podboje. W ciągu 100 lat udało im się objąć władzę nad całym obszarem, na którym mieszkali muzułmanie. Afryka Północna, Bliski Wschód, Bałkany i daleka Azja znalazły się we władaniu Europejczyków. Można skwitować, że był to odwet za upokorzenia i klęski doznane w czasie krucjat i walk na Bałkanach kiedy to islam kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, aby u schyłku XVII wieku zaczął tracić swój impet. W latach 1757-1919 dojść miało do ponad 90 przypadków, w których terytoria muzułmańskie atakowane było przez niemuzułmanów. Po II wojnie światowej duża część z tych ziem została odzyskana przez muzułmanów.

Ówczesne konflikty miały charakter symetryczny, to znaczy że obydwie strony dysponowały mniej więcej takim samym uzbrojeniem. Podobna była technologia i sposób prowadzenia wojny. Jest to ważne abyśmy mieli świadomość tego jak bardzo różnił się on od nadchodzących konfliktów.

Pytanie czy nowożytni Europejczycy byli tymi samymi ludźmi co ich przodkowie którzy wyruszali do Ziemi Świętej w czasie krucjat? Czy byli to godni miana rycerzy potomkowie Karola Młota, Rajmunda z Tuluzy lub Gotfryda z Bouillon, władcy Królestwa Jerozolimy? Czy XIX wieczna Europa wkroczyła na tereny zamieszkałe przez muzułmanów w imię wiary, z modlitwą na ustach gotowych aby zginąć w obronie tego w co wierzyli? Gdyby tak było to Bierdiajew nie pisałby “Nowego średniowiecza” jako wyrazu swojej dezaprobaty wobec współczesnego świata. Miejsce rycerzy zajęli urzędnicy i handlarze, kapitaliści kierowani przekonaniem o własnej wyższości, która przejawiać się miała w skuteczności z jaką eksterminowani byli tubylcy i szybkości z jaką niszczone były obce kultury. Ta zmiana w mentalności Europejczyków nie pozostała bez wpływu na ich relacje ze światem zewnętrznym oraz powstanie problemy wewnętrznych nieznanych wcześniej.

Zwycięstwo kolonializmu nie wynikało z powodu tego, że ówczesna cywilizacja europejska stanowiła szczytową formą rozwoju ludzkości a było efektem skuteczności w stosowaniu przemocy na masową skalę. Jak to? Przecież to jasne, że „ciapate” to dzikusy, nad którymi słusznie roztoczona została opieka ze strony oświeconych Europejczyków. Gdyby nie interwencja białego pana to by się tam pozabijali wszyscy. A poza tym to tam był syf, brud i ubóstwo, malaria i właściwy porządek zaprowadziła tam dopiero Europa a dokładnie to jej „lepsza” zachodnia część. Czy to przypomina argumentów wysuwanych wobec Polski? Że jej upadek XVIII wieku, jak również w latach II wojny światowej spowodowany był zacofaniem i niedorozwojem? Że oto Zachód świeci jasno a my się odwracamy od niego bo nam wstyd że my tacy jacyś niedopasowani? Czy i dzisiaj nieraz nie pobrzmiewają echa takich wypowiedzi?

Mówienie o peryferyjności w odniesieniu do Polski to temat tabu, ale w podobnej sytuacji jak podczas zaborów czy też w latach okupacji niemiecko-sowieckiej a potem sowieckiej znalazły się kraje zamieszkane przez muzułmanów. Chociaż my “kolonizowani” byliśmy i w pewnym stopniu nadal jesteśmy przez EUropejczyków to nie znaczy, że siłą narzucona nam nowoczesność różni się od tego co budzi opór ze strony muzułmanów. Czy w takiej sytuacji oświeceniowe wartości z których wywodzi się współczesny liberalizm należy utożsamiać z cywilizacją Zachodu i pisać o jej nieuchronnym konflikcie ze światem islamu?

Czy islamski terroryzm obecnie wynika z chęci zniszczenia chrześcijaństwa i duchowości dawnej Europy? Nie, ponieważ cywilizacja Zachodu wyzbyła się wartości, które stanowiły o jej wyjątkowości i przenikały przez wiele lat wszystkie aspekty życia jej mieszkańców. Sztuka, architektura, idee - wszystko to oparte było na wartościach które obecnie zostały zmarginalizowane. Idee towarzyszące krzyżowcom w wiekach średnich zostały w XIX i XX wieku roztrwonione. Wartości materialne zajęły miejsce wartości duchowych, które decydowały o żywotności naszej cywilizacji. Dziś o miejscu w światowej hierarchii decyduje wartość mierzona wysokością PKB i tempem wzrostu gospodarczego. Zamiast życia ideą i dla idei mamy życie w pustce, którą próbuje wypełnić konsumpcjonizm. Postać krzyżowca jako wroga muzułmanów ma się nijak do rzeczywistości. Ideał średniowiecznego wojownika, który ślubował ubóstwo i który w ascezie upatrywał drogi duchowego rozwoju, który gotów był ponieść śmierć w imię tego w co wierzył, w Europie został zapomniany. Zastąpił go egoista i indywidualista, dla którego najważniejsze jest zaspokojenie własnych zachcianek. Świat Zachodu dzisiaj to nie świat strzelistych katedr i christianitas mających oparcie w  Absolucie. Walcząc z religią Zachód odrzucił jeden z najważniejszych elementów go definiujących i stanowiący o jego wyjątkowości. Zamiast tego mamy społeczne patologie, upadek rodziny, kryzys demograficzny i zastój gospodarczy powiązany z  finansjeryzacją. Takie społeczeństwo budzić musi niechęć. Nie religia, ale zachodni sekularyzm prowadzący do odrzucenia Boga jest w dużej mierze przyczyną obecnej wrogości. Dla EUropy Tradycja to zacofanie i zabobon. W miejsce wiary mamy pseudo-ezoterykę, skomercjalizowany, pop-satanizm i okultyzm czy dziwaczne kulty UFO. Nic dziwnego, że Rene Guenon transcendencji poszukiwał  właśnie w islamie i wstąpił do sufickiego zakonu odrzucając materialistyczne podejście rozwijające się od początku XX wieku w Europie.

Dodatkowo po podziale między mocarstwa kolonialne dawnych prowincji Imperium Osmańskiego region Bliskiego Wschodu poddany został nowemu systemowi ucisku i przemocy. Terytoria te zostały poddane z dnia na dzień zagranicznej dominacji, która doprowadziła do narzucenia obcego porządku prawnego (sytuacja przypomina próby narzucenia liberalnych rozwiązań prawnych np. w zakresie definicji rodziny i jej praw w ramach Unii Europejskiej) oraz wyrugowania dawnej tradycji wzmagając poczucie wyobcowania z własnego kraju.

           

Geneza starcia cywilizacji

 

Jaka jest realna groźba zakończenia naszej egzystencji ze strony islamu? Bez wątpienia będzie ona tym bliższa, im bardziej staniemy się częścią tego co budzi odrazę i wrogość u muzułmanów. Jeśli staniemy się tacy, jak chce dzisiejszy “Zachód” to z pewnością mamy się czego obawiać. Dodatkowo nie tylko zmiany w kwestii obyczajowości i kultury wpływać będą na postrzeganie nas przez świat islamu. Wsparcie dla inicjatyw w postaci różnego rodzaju konferencji bliskowschodnich i chodzenie na pasku USA pokazują, że jesteśmy narzędziem w realizacji imperialistycznej polityki prowadzonej przez Amerykanów po płaszczykiem szerzenia “uniwersalnych wartości”. Uniwersalizm przekonań w takiej formie sprowadza się wprost do imperializmu, który wymaga użycia siły i przymusu w celu przekonania niezdecydowanych.

Przyjrzyjmy się w jakich okolicznościach doszło do powstania zjawiska islamskiego terroryzmu. Przyjmuje się, że główną inspiracją dla współczesnych działaczy była działalność Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie. Powstało ono po II wojnie światowej jako odpowiedź na brytyjski kolonializm i politykę represji stosowaną przez popieranego przez Brytyjczyków króla Faruka I. Nie mogąc znieść nędzy w jakiej przyszło żyć milionom obywateli własnego kraju działacze organizacji skupili się na powrocie do własnej tradycji i kultury, w tym do religii stanowiącej główny fundament tożsamości muzułmańskiej (swoją drogą to ciekawe, że mówimy o cywilizacji islamskiej a nie mówimy o cywilizacji chrześcijańskiej). Po II wojnie światowej, okazało się że „zwycięstwo demokracji nad faszyzmem” nie oznacza możliwości zrzucenia jarzma kolonialnego przez świat arabski. Dyktatury wojskowych szukających poparcia za granicą, najpierw ze strony ZSRR a potem USA traktowane były z niechęcią. Sprzeciw muzułmanów wobec polityki swoich przywódców w przypadku Egiptu zaczął narastać po zmianie polityki wobec Izraela. Usankcjonowanie w Camp David syjonistycznej okupacji Palestyny potraktowane zostało jako upokorzenie świata islamskiego a Sadat (ówczesny przywódca Egiptu popierany przez Zachód) uznany został za zdrajcę.

Francja i Wielka Brytania również niechętne były do oddania tego co jeszcze w 1916 roku zostało podzielone na bazie umowy Sykes-Picot. Za wszelką cenę chciały zachować swoje dawne wpływy na obszarze, który podzieliły między siebie po rozpadzie Imperium Osmańskiego, na którym powstały Liban, Syria i Jordania. Układ sił na Bliskim Wschodzie dodatkowo komplikowało powstanie państwa Izrael, początkowo jako terytorium mandatowego, a następnie na skutek podbojów jako państwa Izrael. Wraz z podnoszącą się temperaturą „zimnej wojny” syjoniści uzyskali poparcie krajów Zachodu co dało możliwość dalszej walki z ludnością arabską i powiększenie terytorium Izraela na skutek okupacji ziem zamieszkanych przez Palestyńczyków. W innych krajach do władzy dochodziły kompradorskie elity popierane przez Zachód, które realizując obce interesy uzależniały rządzone przez siebie kraje od zagranicznego kapitału i kompleksu militarno-przemysłowego. Proces dekolonizacji jaki miał miejsce po 1945 roku przyniósł zmianę w postaci przekształcenia dotychczasowego imperializmu europejskiego o charakterze terytorialnym w ponadnarodowy imperializm USA. Jako przykład może służyć Iran, gdzie Amerykanie do samego końca popierali reżim Rezy Pahlawiego, który doskonale sprawdzał się w roli marionetkowego władcy.

Elity rządzące stawały się coraz bardziej zachodnie. Naśladowanie obcych wzorców stało się oznaką i warunkiem sukcesu. Narzucone z zewnątrz wzorce w obszarze moralności, praw człowieka oraz liberalizm wzbudzały zrozumiały opór ze strony narodów, którym przyszło żyć w warunkach gdzie to obcy dyktowali im jak mają żyć. W sposób naturalny pierwszym odruchem była chęć walki o zmiany polityczne. Nadzieją miała być demokratyzacja i dopuszczenie zwyczajnych ludzi do władzy. Tak się jednak nie stało, “liberalni” politycy wspólnie z liberalnym Zachodem uznali, że nie można dopuścić do tego aby Tradycja wygrała z Postępem. Okazało się, że demokracja jest dla wybranych przez Zachód. Wolność wyboru jest dla tych, którzy potulnie będą zgadzać się na wszystko co zostanie im podyktowane. Dodatkowo Zachód poprzez IMF (Międzynarodowy Fundusz Walutowy) i inne międzynarodowe instytucje promował własne interesy, tym samym narzucając politykę gospodarczą, którą arbitralnie uznawał za właściwą. Doprowadziło to do sytuacji w której niewielka, zwesternizowana elita korzystała z wolnorynkowych reform dzięki poparciu obcych mocarstw. Rządziła ona ludźmi którzy pragnęli zmian, których nie byli w stanie przeprowadzić w demokratyczny sposób. Tak niestety działa w praktyce liberalizm.

Odmawianie ludziom prawa do narodowego samostanowienia oraz okupacja ich ojczyzny przez obce wojska są najskuteczniejszym sposobem werbunku do organizacji terrorystycznych bez względu na ich świecki lub religijny charakter. To doświadczenie spowodowało narastanie frustracji i zrodziło potrzebę zmiany w sposobie prowadzenia walki. Islam stanowił oparcie dla wielu ludzi, którzy nie zgadzali się z Zachodnią dominacją. Jednocześnie zdawano sobie sprawę, że słabość gospodarki jak i struktur państwowych uniemożliwia przeciwstawienie się światowym mocarstwom. Dostrzeżono, że bez koniecznych reform ich państwa skazane będą na rolę przedmiotów w międzynarodowych rozgrywkach. Uświadomienie sobie nierozerwalności walki o samostanowienie z postulatami dotyczącymi przemian społecznych doprowadziło do obrania jedynego w tych warunkach słusznego kierunku tj. połączenia nacjonalizmu z religią. Można śmiało powiedzieć że powstające po II wojnie światowej grupy muzułmanów walczących o swoją tożsamość i suwerenność były odpowiednikiem narodowego radykalizmu, który narodził się w efekcie sprzeciwu wobec liberalizmu i kapitalizmu. Łączył religię i nacjonalizm rozumiany zarówno jako walka o emancypację własnego narodu jak i o przemiany społeczne obejmujące cały naród. W przypadku świata islamu ważne było pojęcie ummy, czyli wspólnoty wiernych. Nabrało nowego znaczenia jako element spajający narody arabskie zamieszkujące różne państwa, jako element wykraczający poza sztucznie wytyczone granice, na które ludzie je zamieszkujący nie mieli żadnego wpływu. Decyzje podejmowano za granicą, w Europie i USA oraz w ZSRR. W Związku Sowieckim również mieszkali muzułmanie i również oni doświadczali zderzenia z nowoczesnością. Modernizacja społeczna i ekonomiczna prowadzić miała do przemian w skali światowej. Nowe społeczeństwo miało być racjonalne, postępowe, humanistyczne i świeckie. Wywoływało to zrozumiały sprzeciw i zaniepokojenie.

 

Terror

 

W tej sytuacji, zdawałoby się bez wyjścia wszyscy ci którzy nie zgadzali się taki stan rzeczy sięgali po takie środki walki, które im pozostały. Jaką bronią dysponuje słaby przeciwko silnemu? Bronią tą stały działania określane jako terroryzm. W tym oczywiście zamachy samobójcze. Takie metody nie wynikają jednak ze specyfiki samego islamu, a raczej z sytuacji w której znalazł się islam w XX wieku. Samobójcze zamachy nie są cechą immanentną islamu. W naszej kulturze również czczono i szanowano wszystkich tych, którzy gotowi byli oddać życie dla swojego narodu. Uważano, że śmierć i poświęcenie dla sprawy wyróżniają prawdziwych bohaterów. Gotowość do złożenia w każdej chwili ofiary ze swojego życia wyróżniały z tłumu prawdziwych wojowników. Podobnie muzułmanie uznali, że kwestia podjęcia walki o zachowanie godności i własnej kultury w wyniku zagrażającej im ekspansji liberalnego porządku opartego o kapitalizm i społeczny modernizm wymaga radykalnych środków. Sama idea samobójczych zamachów nie wywodzi się ze świata islamu, lecz z kręgów tamilskich nacjonalistów tzw. Tamilskich Tygrysów. Była to organizacja, która zorganizowała wiele tego typu zamachów z czasem tworząc nawet specjalne jednostki, które wyspecjalizowały się w konkretnych rodzajach zamachów samobójczych, np. na morzu. Tamilskie Tygrysy były organizacją nacjonalistyczną związaną z walką o utworzenie hinduistycznego państwa niezależnego od buddystów stanowiących większość na Sri Lance (Cejlonie). Nie miała ona nic wspólnego z islamem. Wspólne były jedynie metody przejęte przez muzułmańskich bojowników.

Zamachy terrorystyczne wykorzystywane były i są nadal jako narzędzie w walce z Zachodem. Na skutek prowadzonej przez muzułmanów walki giną cywile, co wywołuje zrozumiały sprzeciw ze strony „społeczności międzynarodowej”, dodatkowo oczekującej że do głosów potępienie przyłączą się masowo pozostali muzułmanie. Trzeba jednak dodać że cywile stanowili i wciąż stanowią przeważającą część ofiar wszystkich XX wiecznych konfliktów, za które głównie odpowiadają państwa zachodnie i ich armie. Czy Zachód opłakiwał cywilne ofiary wojen w Iraku czy też operacji antyterrorystycznych w innych krajach?  Śmierć żołnierzy czy bojowników jest niejako wpisana w wybraną przez nich życiową drogę i tym samym włączenie się do bezpośrednich działań wojennych. Cywile nie mają możliwości obrony, nic dziwnego więc że w krajach arabskich gdzie dochodziło do walk z udziałem obcych żołnierzy taka śmierć budziła nienawiść. Mit wyzwolicielskich wojsk amerykańskich można porównać do „wyzwolenia” przez Sowietów Europy Środkowej. W odniesieniu do Europy Zachodniej widoczny jest przede wszystkim wzrost zagrożenia ze strony radykalnego islamu po 2003 roku, kiedy to USA i zmontowana na podstawie fałszywych i zmanipulowanych informacji koalicja zaatakowała Irak. Wcześniej operacja wojskowa NATO doprowadziła do upadku Talików, którzy nie zgodzili się na wydanie Amerykanom Osamy bin Ladena. Pretekstem do ataku na Irak były oskarżenia o posiadanie broni masowego rażenia oraz wsparcie dla islamskich terrorystów. Jedno i drugie okazało się nieprawdą. Mówimy tu o konflikcie, w którym światowe mocarstwo dysponujące potężną siłą oraz przewagą technologiczną stanęło do walki z przeciwnikiem o dużo mniejszym potencjale i możliwościach. Ameryka chciała siłą przekształcić Irak w opartą na zachodnich wzorcach demokrację która prowadzić będzie proizraelską politykę zagraniczną, wprowadzi wolny rynek i zapewni Stanom Zjednoczonym miejsce na wojskowe bazy oraz dostęp do swoich złóż ropy.  W działaniach przeciwko Irakowi wzięła również Polska, wysyłając do Iraku swoich żołnierzy. Dodatkowo pozwoliliśmy na wykorzystywanie infrastruktury przez CIA do przesłuchań osób podejrzanych o terroryzm. Praktyki te stały w sprzeczności z międzynarodowym i amerykańskim prawem i dlatego dochodziło do nich poza terytorium USA. Polska więc opowiedziała się niestety w jednoznaczny sposób za opcją wprowadzania siłą „zachodnich standardów”.

Celem amerykańsko-sojuszniczej operacji wojskowej w Iraku było oczywiście stworzenie nowoczesnego społeczeństwa zgodnego z wzorcami wypracowanymi na Zachodzie. Nowoczesność oznaczała  w tej sytuacji: liberalizm, laicyzację, indywidualizm, kapitalizm oraz dominację międzynarodowych instytucji takich jak WTO (Międzynarodowa Organizacja Handlu) oraz IMF (Międzynarodowy Fundusz Walutowy). Choć zakończona obaleniem Saddama Husajna, operacja wojskowa nie przyczyniła się do wzrostu poczucia bezpieczeństwa zarówno na Bliskim Wschodzie jak i w Europie oraz USA. Bezpośrednim rezultatem interwencji był wzrost nastrojów antyamerykańskich i antyzachodnich. Powstanie ISIS (Państwa Islamskiego) było efektem próżni powstałem po zmianie władzy. Wielu byłych funkcjonariuszy irackiego państwa nawiązało współpracę z radykalnymi islamistami i rozpoczęło budowę organizacji, która byłaby w stanie walczyć z wojskiem de facto będącym okupantem ich kraju. Jednym ze sposobów walki w tym nierównym boju stał się oczywiście terroryzm.

Po Iraku przyszła kolej na Syrię, gdzie w toku wojny domowej początkowo walki toczyły się pomiędzy siłami prezydenta Assada popieranego przez Rosję i Chiny a rebeliantami popieranymi przez USA. Wkrótce jednak na obszarze dotkniętym działaniami wojennymi, które pociągnęły za sobą destabilizację struktur państwowych pojawili się ludzie ISIS tworząc od podstaw nową władzę. Utworzony na podbitym terytorium kalifat stał się wkrótce miejscem, do którego napływali ochotnicy z całego świata aby wziąć udział w świętej wojnie, jak również aby szkolić się w organizacji zamachów terrorystycznych, które przeprowadzane miały być na terytorium wroga. Głównie chodziło oczywiście o USA i Europę. Szczęśliwie Polska jak dotąd nie doświadczyła terroru w takiej postaci, jaki stał się udziałem np. Francji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. W tym momencie pojawia się na horyzoncie eskalacja sytuacji na Bliskim Wschodzie w związku z napięciem w relacjach z Iranem oraz niepewna sytuacja w Palestynie. W tym drugim przypadku przyczyną jest oferta Donalda Trumpa dla terytoriów arabskich okupowanych przez Izrael. Propozycja ta może zostać potraktowana jako wyraz arogancji i ślepoty amerykańskiej administracji. Sprowadza się do sfinansowania inwestycji amerykańskich firm w Palestynie przez rząd federalny co skutkować ma poprawą jakości życia i powstaniem miejsc pracy a także rozwojem czy też tworzeniem i odbudowaniem infrastruktury, w tym dróg i zasobów mieszkaniowych. Ceną za pomoc ma być pogodzenie się z dominacją militarną i polityczną syjonistów i akceptacja dla utworzenia w przyszłości zamiast niepodległej Palestyny (co zagwarantowane zostało w rezolucji ONZ z 1947 roku) protektoratu izraelsko-amerykańskiego. Miejmy świadomość, że przemoc ze strony islamistów jest skutkiem interwencji mocarstw zachodnich i miała związek z wcześniejszym podporządkowaniem krajów muzułmańskich. Terror był odpowiedzią na okupację wojskową oraz narzucanie liberalnego porządku społecznego stojącego w sprzeczności z tradycyjną kulturą i religią regionu. To nie chrześcijaństwo i religia prowokują przemoc ze strony muzułmanów ale wprowadzana siłą, często we współpracy z autorytarnymi reżimami liberalizacja w sferze obyczajowości i kultury oraz fasadowa demokratyzacja życia politycznego towarzysząca wprowadzeniu “wolnorynkowych reform”.

 

Demografia

 

Innym aspektem mającym wpływ na postrzeganie islamu jako zagrożenia jest demografia. Islamizacja niekoniecznie musi przybierać formy zbrojnych ataków i opierać się na podporządkowaniu w drodze podbojów terytorium Europy. Proces ten może mieć przebieg w zasadzie pokojowy. Wystarczy do tego zdobycie przewagi liczebnej przez ludność muzułmańską. Może się to odbywać na skutek dodatniego w tej grupie przyrostu naturalnego, znacznie większego niż w przypadku społeczeństw europejskich. To w połączeniu z występującą wśród nich zrozumiałą skądinąd tendencją do odrzucenia laicyzacji życia społecznego, w tym życia rodzinnego prowadzić może do wzrostu napięć o charakterze międzykulturowym. Możliwa jest też konwersja na islam. O ile ten drugi sposób nie wymaga szczególnych wysiłków o charakterze technicznym, aby zostać muzułmaninem wystarczy trzykrotne publiczne powtórzenie szahady (muzułmańskiego wyznania wiary mówiącego o jednym Bogu i o Mahomecie jako jego proroku), o tyle trudnością może być przekonanie potencjalnych wiernych w Europie do podjęcia wysiłku związanego z przestrzeganiem surowych nakazów obowiązujących w islamie w sytuacji, w której spada zainteresowanie i poziom uczestnictwa w jakichkolwiek praktykach religijnych.

W świecie, gdzie jedynym wymogiem uczestnictwa w życiu zorganizowanym według demoliberalnych wzorców jest stała konsumpcja a wartość ma jedynie wymiar materialny ciężko wyobrazić sobie masową konwersję na islam. Dotyczyć to może jednak potomków ludności arabskiej (muzułmańskiej), która sprowadzona została do Europy w II połowie XX wieku jako tania siła robocza na którą w kapitalizmie zawsze jest zapotrzebowanie. W warunkach dużego bezrobocia i braku skutecznych działań asymilacyjnych nie ma się co dziwić ich radykalizacji. Jak pokazuje praktyka często drugie i kolejne pokolenia zwracają się w poszukiwaniu własnej tożsamości w stronę tradycji. Odrodzenie religijne jest reakcją na sekularyzm, relatywizm moralny, egoistyczne pobłażanie sobie. Stanowić ona ma potwierdzenie takich wartości jak porządek, dyscyplina, praca, pomoc wzajemna i ludzka solidarność. Ma to miejsce również w społeczności muzułmańskiej w Europie, która liczebnie stanowi zauważalną grupę. Udział jej w społeczeństwie w przyszłości ma się wahać od 7% (Hiszpania) do 30% w przypadku Szwecji. Ilu z nich własną tożsamość odnajdzie w radykalnych nurtach islamu? Biorąc pod uwagę, że alternatywą jest sekularne, amoralne i areligijne społeczeństwo nietrudno domyśleć się odpowiedzi na powyższe pytanie. To są właściwe powody niechęci muzułmanów do współczesnego Zachodu a nie religia chrześcijańska, która stanowi podobnie jak judaizm “religię Księgi”. Zwrot ku własnemu dziedzictwu w tym religii stanowić ma odpowiedź na lewacką propagandę. Podobnie dzieje się również wśród innych społeczności. Na skutek polityki prowadzonej przez instytucje Unii Europejskiej rośnie liczba tych, którzy gotowi są odrzucić neoliberalny porządek. Skoro promowanie mniejszości i wolnorynkowych reform budzi odrazę wśród Europejczyków, to nie ma co się dziwić podobnej reakcji wśród ludności napływowej. Działania integracyjne prowadzone w takich warunkach poniosą klęskę z uwagi na fakt, że mają one na celu wykorzenienie wszelkich kultur i tradycji narodowych. Następnym krokiem ma być stworzenie jednolitego społeczeństwa opartego na racjonalizmie, sekularyzmie, indywidualizmie i wolnorynkowych dogmatach. Ma to się odbyć na drodze procesy całkowitej homogenizacji i walki z tożsamością narodową poszczególnych społeczeństw. Dotyczy to zarówno ludności europejskiej jak i spoza samej Europy. Tylko głupiec lub oportunista nie podjąłby w takiej sytuacji walki o prawo do własnej tożsamości.

Wysoki poziom dzietności wśród ludności napływowej jest faktem. Muzułmanie w wielu przypadkach odpowiadają za dodatni poziom przyrostu naturalnego w krajach Zachodnich. Tym samym wraz z upływem czasu zmienia się struktura społeczeństw “starej Europy”. Dlaczego tak się dzieje? Korzystne warunki w postaci wsparcia finansowego, infrastruktury i opieki medycznej na odpowiednim poziomie powinny zachęcać młodych ludzi do zakładania rodziny. Tymczasem korzysta z nich ludność napływowa. Dzietność kobiet na poziomie 2,1 to minimum umożliwiające zastępowalność pokoleń. Aby można było mówić o ekspansji demograficznej konieczny jest jej radykalny wzrost. Rodziny muzułmanów to w przeważającej części rodziny wielodzietne (3-4 dzieci). Jak ma się do tego dominujący również w Polsce model rodziny 2+1? Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć, że dopóki forsowany będzie przekaz uznający taki model rodziny za pożądany i dodatkowo popularyzowane będą hasła stawiające na samorealizację, korzystanie z uciech życia, przedkładanie własnej wygody nad wyrzeczenie na rzecz innych, ukazywanie rodziny jako narzędzia ucisku i patriarchalnej dominacji dopóty w obszarze demografii będziemy przegrywali. Niski przyrost naturalny jest oznaką rozkładu cywilizacji na Zachodzie. Bez działań na rzecz promowania rodziny i ukazywania, że poświęcenie dla rodziny to rzecz chwalebna, czekać nas będzie podbój przez islam na drodze zwiększenia liczby ludności muzułmańskiej. To w systemie demokratycznym przekładać się będzie oczywiście na coraz większy wpływ na politykę a tym samym na rzeczywistość w której żyjemy. Może się okazać że strefa szariatu usankcjonowana zostanie prawnie na skutek decyzji politycznych wynikających z przewagi liczebnej muzułmanów. Jakie to będzie miało konsekwencje dla rdzennych Europejczyków? Dlatego trzeba zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa ale jednocześnie należy spojrzeć realnie na sytuację. W dzisiejszym świecie nie da się wyeliminować zjawiska migracji, jak również zjawiska dodatniego przyrostu naturalnego wśród muzułmanów. Metodą walki powinno być promowania rodziny i gotowość do poświęcenia na rzecz odbudowania własnego potencjału demograficznego. To wymagać będzie zmiany myślenia. Patrząc na Polskę widać, że posiadanie dzieci to nie jest wyłącznie kwestia odpowiednich warunków materialnych. Program 500+ choć niewątpliwie przyczynił się do poprawy sytuacji materialnej rodzin wielodzietnych, nie spowodował wzrostu urodzeń. Rozszerzenie programu również na pierwsze dziecko niestety nic moim zdaniem nie zmieni. Należy jasno powiedzieć że obowiązek zachowania biologicznej substancji narodu wymaga wyrzeczeń i poświęcenia z myślą o przyszłych pokoleniach. Zwłaszcza że problem niekorzystnych tendencji w demografii nie kończy się na kwestii muzułmanów. W kontekście poprawy poziomu ochrony zdrowia w na coraz większym obszarze Afryki oznaczać to może, że czeka nas kolejna eksplozja urodzeń mająca tym razem swoje źródło w Afryce Subsaharyjskiej. Tym samym na horyzoncie w niedalekiej przyszłości może pojawić się kolejna wielka fala migracji na skutek presji demograficznej. Pytanie, czy do tego czasu będziemy w stanie zmienić niekorzystne dla nas tendencje i powrócić do modelu rodziny który zapewni odrodzenie naszej cywilizacji? Warto również pamiętać, że obok kwestii demograficznych istnieje szereg problemów mających swoje źródło w kryzysie współczesnej moralności. Należą do nich narastanie zachowań aspołecznych jak np. narkomania, rozkład rodziny (wzrost ilości rozwodów, dzieci nieślubne, ciąże nastolatek), słabość “kapitału społecznego” i związana z tym bierność społeczeństw wobec wyzwań współczesnego świata, folgowanie własnym potrzebom, brak zainteresowania aktywnością intelektualną i kulturową (niski poziom czytelnictwa, ograniczenie uczestnictwa w kulturze narodowej lub jej zanik). To są najważniejsze wyzwania stojące przed nami w XXI wieku. Zagrożenie ze strony imigrantów ma charakter wtórny i podlega instrumentalizacji przez polityków którym z różnych względów zależy na zachowaniu status quo i unikaniu podjęcia konkretnych działań na rzecz zmiany tej sytuacji.

 

Na zakończenie

 

Podsumowując, w mojej opinii to nie obecność islamu sama w sobie stanowi zagrożenie. Nie lekceważąc oczywiście groźby w postaci terroryzmu czy szeroko rozumianej islamizacji dokonującej się poprzez zmiany w strukturze etnicznej Europy należy jasno powiedzieć że to współczesna „cywilizacja postępu” zagraża nam najbardziej. Zagrożenie ze strony islamu to moim zdaniem efekt osłabienia siły oddziaływania naszej Tradycji i Kultury. Obecność muzułmanów w Europie i ich coraz silniej akcentowana obecność oraz ataki o charakterze terrorystycznym to niestety efekt powszechnej globalizacji. Ludzie sami z siebie nie zostają imigrantami jeśli w swojej ojczyźnie znajdują warunki do rozwoju.

W Egipcie, w latach 70 opisywano jak to po całym dniu pracy egipski chłop zmuszony był stać w kolejce żeby za ciężko zarobione pieniądze kupić amerykańskiego kurczaka a następnie zjeść go przed telewizorem kupionym za pieniądze przesłane przez dzieci z zagranicy oglądając amerykańskie seriale. Taka sytuacja występuje również w wielu krajach europejskich, w tym w Polsce. Człowiek wykorzeniony ze swojej kultury, poddany presji otoczenia i nie mający możliwości zmiany swojego położenia będzie sięgał po radykalne rozwiązania. Widać więc, że droga muzułmanów we współczesnym świecie pełna była wyzwań i cierpienia. Dotyczy to nie tylko muzułmanów ale wielu innych nacji. Zastanówmy się więc czy to islam jest ma być naszym głównym wrogiem? Czy też zagrożenie islamizacją wynika z funkcjonowania współczesnego neoliberalnego systemu który rozprzestrzenia się nie tylko w przestrzeni fizycznej ale też ogarnia kolejne dziedziny życia. Ekonomizacja życia społecznego rodzi wszędzie napięcia. Bez zmiany systemu zawsze będzie istniał podział na centrum i peryferia, czego skutkiem będzie konflikt między nimi. Monokultura o zasięgu globalnym to lewacka utopia, której wprowadzaniu towarzyszyć będzie przemoc oraz konflikty. Posługiwanie się islamem jako zagrożeniem bez pokazania skąd bierze się wrogość ze strony muzułmanów to liberalna manipulacja ukryta za neokonserwatywną maską. Na fali walki z terroryzmem wprowadzane są przecież przepisy pozwalające na inwigilację, ograniczenie prawa do wypowiedzi itp. Wojna z terrorem oznacza również intensyfikację działań mających na celu walkę z “mową nienawiści”. Może się okazać, że pod pretekstem “zderzenia cywilizacji” wprowadza się knebel na tych którzy, sprzeciwiają się systemowi a islamizacja to straszak który służyć ma dyscyplinowaniu nieposłusznych i przekonywaniu, że nie ma alternatywy dla wolnorynkowych porządków. Czy konflikt między islamem a światem zachodnim nie wynika z forsowania na siłę multikulti, które nikogo nie uszczęśliwia? Na zewnątrz z kolei zagrożenie wzrasta wraz z propagowaniem uniwersalizmu, który sprowadza się do działań mających na celu przekształcenie świata aby wyglądał jak Ameryka. Oznaki tego ostatniego procesu widać już w Polsce. Do objawów fazy upadku cywilizacji należy również przejadanie nagromadzonego kapitału. Zamiast inwestycji w obszary, które tego wymagają jest on konsumowany.

Nie chodzi więc o apologetykę islamu jako wspaniałej religii pokoju i tolerancji w zderzeniu ze złą Europą i Ameryką. Możemy przyjąć również, że islam to agresywna i obca cywilizacja. Nie zmieni to jednak faktu, że wymuszany globalizacją multikulturalizm i narzucana odgórnie modernizacja powodują zwiększenie napięć we wzajemnych kontaktach. Zwiększają również częstość występowania wzajemnych interakcji. Pamiętajmy, że do upadku potęg z przeszłości w pierwszej kolejności prowadził w pierwszej kolejności upadek i atrofia ducha. Atak z zewnątrz był tylko tego potwierdzeniem.

Zanim więc damy lajka i udostępnimy zdjęcie brodatych gości w galabijach z podpisem “Czy to jeszcze Polska?” rozejrzyjmy się po ulicach na których królują zagraniczne reklamy i masowo sprowadzane auta z Niemiec, gdzie tłumy ze smartfonami w ręku podążają od galerii do galerii. Musimy przezwyciężyć wewnętrzną słabość będącą pochodną zgnilizny Zachodu. To powinien być nasz cel. Głównym przeciwnikiem jest zagrożenie o charakterze wewnętrznym. Nie szukajmy wrogów na zewnątrz kiedy mamy ich na wyciągnięcie ręki.

 

Marcin Bebko

wtorek, 30 lipiec 2019 23:12

Grzegorz Ćwik - Ludzie nie są równi

Ludzie nie są równi. Nie są także równe zbiorowości ludzkie rozpatrywane w kontekście całej planety. Z tego płynie prosty wniosek, że równowartościowe nie są efekty ich (tj. ludzi) twórczości, pracy i kultury zbiorowej, z czego już naprawdę prosty wniosek, że kultury i cywilizacje jako takie także nie są równe. Stwierdzenia te w dzisiejszych czasach brzmią wręcz bluźnierczo. Otaczająca nas rzeczywistość coraz bardziej wypiera najbardziej oczywiste prawdy i konstatacje na rzecz ideologicznego zamętu i zwykłego kłamstwa. Jednym z rozpoznawczych znaków liberalizmu jest posunięta do skrajności idea równości i egalitaryzmu. Wszyscy  ludzie mają być sobie równi, bez podziału na lepszych i gorszych, dobrych i złych, utalentowanych i pozbawionych talentów. Siłą rzeczy następuje coraz powszechniejsze cywilizacyjne zjawisko równania w dół, co samo w sobie jest zgubne. Nacjonalizm i szerzej – każda idea tradycjonalistyczna, oparta o odwieczne wartości, musi zająć stanowisko wobec tego zjawiska i problemu. Otaczający nas świat coraz bardziej bowiem przepełniony jest myśleniem opartym o równość, wyrównywanie szans, jak również walkę z „białym uprzywilejowaniem” etc. Warto nad tym zagadnieniem więc pochylić się i szerzej zastanowić nad zjawiskiem równości.

 

Równość i liberalizm

 

Jak w ogóle liberalny świat rozumie pojęcie równości i egalitaryzmu? Co to znaczy dla liberała być równym? Nieporozumieniem byłoby sądzić, że chodzi o równość wobec prawa czy równość w systemie ekonomicznym. Liberalizm bowiem wiąże się zawsze z kapitalizmem, a ten oparty o wyzysk i indywidualnie pojęty interes finansowy ex definitione wyklucza się z jakąkolwiek równością w tym rozumieniu.

Równość w liberalnym ujęciu to przede wszystkim relatywizm, który nakazuje likwidację jakichkolwiek bezwzględnych kategorii oceny i wartościowania ludzi, ich działań, kultur i ich wytworów. Ludzie są „równi” co znaczy, że poszczególne ich pola działania, ich cechy etc. stawiane są obok siebie i uznane za takie same – albo o tej samej wartości, albo zupełnie bez jej określania. To logiczna konsekwencja liberalizmu i jego nowotworu moralnego. Skoro bowiem dla liberała liczy się tylko „ja”, tylko indywidualny interes i personalne postrzeganie świata, skoro odrzuca się każde myślenie i kategorie kolektywne, to jasnym staje się dlaczego w ten, a nie inny sposób charakteryzuje się równość. Dlatego „małżeństwa lgbt” uznawane są za równe tym „tradycyjnym”, dlatego wytwory różnych kultur i cywilizacji są „równe”, dlatego też wszelka degeneracja przestaje nią być. Dzieje się tak, gdyż liberalizm odrzuca wszelką moralność i etykę, te bowiem wynikają ze zjawisk wysoce nie-indywidualnych – przede wszystkim z religii oraz powiązanej z nią filozofii. A jeśli odrzucimy moralność, wraz z nią wartości jak rodzina, Naród, wspólnota lokalna, to rzecz takie postrzeganie równości staje się zrozumiałe.

Słyszmy raz po raz o „ubogaceniu kulturowym” jakiego na Europie mają dopuścić się przybysze z Afryki czy Dalekiego Wschodu. Można by zastanowić się jakim cudem ubogacić nas mają ludzie z krajów, gdzie przeciętne IQ waha się czasem w granicach 60-80 punktów. Jak możliwe jest ubogacenie przez ludy podbijane i niewolone za przysłowiowy pęk korali, rzuconych lokalnemu wodzowi, za to by własnych krajan oddał do niewoli. I pytania te są niezwykle zasadne, wrócimy do nich jeszcze, ale tylko jeśli patrzymy na to przez pryzmat kategorii takich jak „kultura” czy „cywilizacja”. Jeśli spojrzymy na to przez liberalne okulary, to wówczas brednie o „ubogaceniu” stają się sensowne. Przecież Narody, etniczności, imperia, rasy nie mają znaczenia, liczy się tylko indywidualny punkt widzenia podszyty słabością i hedonizmem.

 

Hierarchia

 

Już Spengler pisząc o nadchodzących czasach w swojej błyskotliwej książce „Lata decyzji” stwierdzał, że nastać musi powrót do cezaryzmu, do twardej walki, do hierarchii. Sądzę, że w naszym kraju, jeszcze nie tak zainfekowany liberalizmem jak Zachód, dalej przeważająca większość osób jest w stanie dostrzec  cywilizacyjną wielkość Europy i jej dziedzictwa. Na zasadnicze pytanie jakie są tego przyczyny oczywiście nie mamy tu miejsca, ale zwróćmy uwagę na jedno. Absolutnie wszystkie wielkie imperia, zwłaszcza te, które przetrwały nie lata i dekady, ale wieki, oparte były na hierarchii. Można by powołać się na setki i tysiące przykładów ze świata nauki ma to, że hierarchia objawia się w naturze, biologii, fizyce i szeregu innych dyscyplin. Jak domniemam jest to jednak wiedza znana każdemu naszemu czytelnikowi i czytelniczce, jak również mamy doskonale świadomość, że rzekome lewicowe uwielbienie dla nauki i naukowości jest ułudą, objawiającą się natychmiast gdy określone fakty naukowe przestają być zgodne z ohydna ideą nowej lewicy czy liberałów.

 

Hierarchia w narodowej i tradycjonalistycznej optyce

 

Myśl „Szturmu”, i szerzej – myśl całego nacjonalizmu 2.0, idzie w kierunku rozwiązań społecznych i socjalnych, o obliczu jawnie anty-kapitalistycznym. W związku z tym pojawiają się oskarżenia, padające zwykle z ust gimnazjalnych fanów przedsiębiorczości i licealnych znawców idei, o rzekomy „socjalizm”, „bolszewizm” czy „komunizm”. Czy to znaczy, że socjal-nacjonalizm jest ideą egalitarną, która neguje hierarchię, a równość w lewicowym wydaniu stawia na politycznym piedestale?

Oczywiście nie. Kiedy krytykujemy kapitalizm nie czynimy tego, gdyż uważamy, że nie istnieją nierówności między ludźmi. Czynimy to, ponieważ kapitalizm w swej treści, idei oraz formie jest doktryną z gruntu antynarodową. Indywidualizm materialistyczny oparty o wyzysk, chęć pomnażania zysku w oderwaniu od narodowych i społecznych funkcji i powinności nie jest czymś, co uznać można w jakimkolwiek stopniu za ideę narodową. Ale czy to ma świadczyć, że ludzie są równi, ergo że nie istnieją między nimi różnice?

Ponownie odpowiadamy przecząco. Ludzie w sposób oczywisty różnią się między sobą. Wynika to z najbardziej podstawowych kwestii genetycznych, biologicznych, kulturowych, społecznych. Ktoś ma predyspozycje do działalności intelektualnej, ktoś do sztuki, ktoś do polityki czy sportu. Sprawa jest oczywista. Jednocześnie zaś każdy z nas jest członkiem Narodu. A wiec posiada te same prawa, obowiązki i powinności. Dlatego też naszym postulatem jest rewolucyjny w formie, ale de facto wysoce tradycjonalistyczny postulat, aby powrócić do antycznej zasady, wedle której to miejsce w hierarchii warunkuje wartość danej osoby – jej przymioty, zasługi, praca na rzecz ogółu i państwa.

Wiemy doskonale jak w obecnej liberalno-oligarchicznej rzeczywistości wygląda to zagadnienie. To jaką pozycję społeczną zajmuje dana osoba zależy od pieniędzy, urodzenia, konotacji, znajomości, możliwości manipulowania. Poza oczywistą konstatacją, że urąga to sprawiedliwości społecznej, to przede wszystkim prowadzi do degenerowania się wyższych, kierowniczych warstw naszego Narodu. Warstwy te oczywiście nie kierują interesem narodowym, ale nie będziemy negować samego faktu ich istnienia. Jeśli jednak nie ma znaczenia to, ile pracy i wysiłku ponosimy dla Narodu, to w prosty sposób prowadzi do wypaczenia sensu hierarchii. Ta oczywista zmiana sposobu funkcjonowania i wyłaniania się hierarchii, jaka na przestrzeni wieków dokonała się w Europie, jest jednym z najważniejszych powodów upadku naszej cywilizacji. Zauważał to już zresztą Spengler, który w swych pracach niezwykle trafnie diagnozował upadek klas rządzących, które z osób o myśleniu cywilizacyjnym i państwowym przemieniły się w tchórzliwych liderów partyjnych. Samą zaś zmianę już w roku 1938 błyskotliwie opisał Evola, który hierarchię widział przede wszystkim w kategoriach duchowych i metafizycznych. „Istotą hierarchiczności jest to, że w niektórych jednostkach żywe jest to, co dla innych występuje wyłącznie w formie ideału, przeczucia, niesprecyzowanego dążenia”. To stwierdzenie jest dla nas fundamentalnym określeniem sensu hierarchii. To ci, którzy są wyżej w hierarchii stanowić muszą dla wszystkich pozostałych wzór i drogowskaz. Z kole ci, którzy są niżej potrzebują takich ludzi, którzy są dla nich kierunkowskazem i ideałem, określając aksjologiczne podstawy funkcjonowania świata. To naturalny porządek rzeczy, gdzie stojący wyżej ma z tej racji nie przywileje i korzyści, ale przede wszystkim jest to powinność i obowiązek. Dokładnie takie podstawy leżały przed wojną w koncepcji Organizacji Politycznej Narodu (OPN), bez względu czy w optyce „ABC” czy „Falangi”. Pozycja na drabinie hierarchii społecznej i narodowej wynikać miała więc z pracy danej jednostki, jej przymiotów i efektów działalności oraz stanowić miała przede wszystkim obowiązek i ciężar, któremu trzeba sprostać. Z tego wynika tradycyjna i prawdziwie cywilizacyjna koncepcja i hierarchiczności, i samej władzy. Tu kryje się różnica między liberalizmem, który wiąże się z pieniądzem, materialnym i narzędziowym traktowaniem ludzi, a postawą, której wyraz dał Fryderyk Wielki, mówiąc „Moje dzieci, jestem tylko waszym sługą”. Musimy przestać patrzeć na postulowaną przez nas hierarchię przez pryzmat czy to kapitalizmu czy socjalizmu. Obie te doktryny, wraz ze swymi odmianami, zaciemniają obraz i traktują to jakże istotne zjawisko wyłącznie przez pryzmat materializmu. Obie te doktryny zresztą są tu ze sobą powiązane – kapitalizm i myśl liberalna zdegenerowały i wypaczyły pojęcie hierarchii, „zabarwiając” je o ogromną dozę niesprawiedliwości społecznej, a socjalizm (w rozumieniu XIX-wiecznym) starał się z bardzo podobnych pozycji tą degenerację naprawić, zupełnie jednak nie rozumiejąc jej istoty. Istota hierarchii leży gdzie indziej. Zacytujmy jeszcze raz Evolę: „Na tym właśnie, w świecie tradycyjnym, polega tajemnica gotowości do poświęceń, heroizmu i lojalności; a z drugiej strony, także prestiżu, autorytetu i ukrytej siły, na którą nie mógłby liczyć nawet najlepiej uzbrojony despota”.

Z tego punktu widzenia, idei prawdziwie narodowej i opartej o europejskie dziedzictwo hierarchia jest po prostu oczywistością i niemożliwym do usunięcia elementem życia człowieka.

 

Kultura i cywilizacja

 

Skoro w obrębie danej całości jak Naród, etniczność czy rasa ludzie nie są równi, to zjawisko to rozciąga się także na różnice między poszczególnymi efektami i wytworami takich całości. Tak więc wbrew coraz powszechniej powtarzanym kłamstwom, kultury i cywilizacje także nie są sobie równe.  Poziom rozwoju danej kultury i cywilizacji wynika z wielu aspektów. Geografia, klimat, posiadane bogactwa naturalne z pewnością grają tu niebagatelną rolę. Jednak kultura i cywilizacja to przede wszystkim efekt pracy człowieka. Tak więc w nim widzieć musimy jeden z istotnych determinantów tego, jak wysoko i daleko rozwinie się dany twór pracy tej czy innej wspólnoty ludzkiej. Ludzie zaś różnią się także pod względem biologicznym. Wiemy doskonale z wielu prac naukowych, że między określonymi rasami zachodzą poważne różnice, między innymi pod względem ilorazu inteligencji, emocjonalności, sposobu postrzegania świata. A to w sposób oczywisty przekłada się na to, jakie są twory pracy kolektywnej. Kultury i cywilizacje to bowiem nie efekt pracy kilku wyjątkowo uzdolnionych jednostek, ale całej zbiorowości. Jeśli więc dana społeczność ma w określonym aspekcie mniejsze możliwości czy predyspozycje, to musi się to przełożyć na ich kulturowe wytwory („kulturowytwory” jak określał je Stachniuk). Sztuka, religia, nauka, prawo, filozofia, etyka – wszystko, co składa się ostatecznie na daną cywilizację wypływa z predyspozycji, jakie posiada dany Naród, etniczność czy szerzej – rasa. Nie chodzi nam tu o prostacki rasizm, ale o uznanie faktu, wynikającego logicznie z poprzednich naszych rozważań, że ludzkie cywilizacje nie są sobie równe. Nie oznacza to, że któraś jest gorsza, a któraś lepsza w rozumieniu moralnym czy etycznym. Chodzi tu przede wszystkim o stwierdzenie, że dana cywilizacja stać może wyżej pod względem poziomu rozwoju niż inna. Widać to przecież doskonale w momentach dziejowych, gdy dochodzi do konfliktu różnych cywilizacji. Czy będzie to podbój Ameryki Południowej, czy jakikolwiek podobny przykład historyczny, widać wyraźnie, że cywilizacje nie są równe. Z określonych przyczyn Europejczycy posiadali broń palną, pojazdy poruszające się na kołach czy byli w stanie wykorzystać transport konny, a podbijani Aztekowie nie. Co więcej, Europejczycy posiadali także przymioty duchowe – religię i jej skutki dla swego postrzegania świata i walki, które w połączeniu z przewagą technologiczną sprawiły, że garstka awanturników podbiła wielkie indiańskie imperia. Zresztą, sam fakt, że to Europejczycy przepłynęli Atlantyk a nie plemiona indiańskie, jest tu symptomatyczny. Nie chcę tu popadać w pełną afirmację i chełpienie się tymi podbojami. Wypada nam przede wszystkim stwierdzić, że tak jak ludzie nie są równi, tak wytwory ich zbiorowej pracy i wysiłku także nie są.

 

Nasza cywilizacja to nasza własność

 

Liberalna myśl idzie w kierunku całkowitego zanegowania faktu, że cywilizacje się różnią. Skoro jednak tak i ich wartość jest ta sama, lub wręcz tej wartości nie można określić, to jak można mówić o jakimkolwiek ubogacaniu, który ex definitione zakłada, że coś ubogaca, a więc polepsza stan czegoś innego. Odpowiadać oczywiście nie będziemy, doszukiwanie się logiki, sensu i człowieczeństwa w liberalizmie to droga donikąd.

Jesteśmy nacjonalistami. Nasz Naród zaś wchodzi w skład cywilizacji europejskiej. To oczywiste, że nasza kultura i cywilizacja stanowią wyłącznie naszą własność. Nie mamy absolutnie żadnego obowiązku aby jej osiągnięciami i owocami z kimkolwiek się dzielić. Zresztą ponownie uwidacznia się bezsens logiczny liberalizmu – skoro to nas trzeba „ubogacić”, to czemu my mamy z nachodźcami dzielić się bogactwem naszych państw i całego kontynentu? Cywilizacja nasza to efekt pracy dziesiątków pokoleń naszych przodków, jak również i naszej. Skoro Naród to wspólnota tych, którzy byli, są i będą, a Europa to cywilizacyjna i etniczna rodzina Narodów, to nie ma żadnego powodu, aby do korzystania z wielkości i dobrodziejstw naszej cywilizacji dopuszczać obcych. Śmiem twierdzić, że na przestrzeni wieków to Europa ubogacała kulturowo inne regiony, kontynenty i kręgi cywilizacyjne. Kiedy bowiem głupcy mówią wyłącznie o podboju innych ziem i ludów przez Europę, o kolonializmie, to zapominają dodać, że dzięki temu do szeregu miejsc dotarła nasza nauka, technika i duchowe oraz materialne osiągnięcia. To dzięki wpuszczeniu na europejskie uniwersytety w XIX oraz XX wieku przedstawicieli krajów kolonialnych mogli się oni dowiedzieć, że są narodami, że istnieje idea samostanowienia narodów oraz poznać struktury funkcjonowania nowoczesnych państw narodowych.

Wmawia nam się, że mamy obowiązek przyjmowania nachodźców, że „ubogacą” oni nas i nasze kraje (choć już udowodniliśmy, że to kłamstwo), że „humanitaryzm” nakazuje nam pomóc im, nawet kosztem pogorszenia się warunków życia w naszych krajach. Swoją drogą, skoro pojawienie się tzw. „imigrantów” ma pogorszyć nasze życie, to jak można mówić o ubogaceniu? No cóż, kolejna liberalna brednia.

Jedynym naszym obowiązkiem jest nasze dziedzictwo, nasz Naród i nasza cywilizacja. Musimy chronić je, rozwijać i przekazać potomnym w jeszcze lepszym stanie, niż je zastaliśmy. Na tym polega zadrużny etos, który propagował Stachniuk. Przybysze z Afryki, Azji etc. mają swoje dziedzictwo i ich obowiązkiem jest czynić wszystko, by ich cywilizacja się rozwijała. Jeśli taka ich wola – niech wzorują się na Europie, w końcu w życiu należy równać do najlepszego. Jednak żadną miarą nie uda się zbudować nic wartościowego na multikulturalnej koncepcji mieszania Narodów, etniczności i ras, gdyż wówczas nastąpić musi zwyczajne równanie w dół. Widzimy to zresztą w szeregu krajów europejskich. Nachodźcy kosztują niemieckie czy szwedzkie ogromne pieniądze, zaniżają poziom edukacji, odpowiadają za wzrost przestępczości, nie są kulturowo i językowo przystosowani do funkcjonowania w nowoczesnej gospodarce. Jedynie koncepcja etnopluralizmu, a więc rozwoju określonych wspólnot ludzkich w swoim domach i na swoim terytorium, jest rozwiązaniem na obecne problemy migracyjne.

 

W stronę ideału

 

Hierarchia, co już zasygnalizowaliśmy, służyć ma między innymi temu, aby ludzie stojący na jej szczycie byli wyrazicielami ideału, wzorca postępowania i właściwego życia. Dla tych niżej w hierarchii jest to wówczas poziom, do którego chcą oni równać, zarówno świadomie jak i podświadomie. Rozwój bowiem ma miejsce jedynie wtedy, kiedy ogół społeczności chce rozwijać się, pozbywać wad i stawać coraz lepszymi. Jeśli jednak uznamy liberalny paradygmat „równości”, praw „wykluczonych” oraz walkę z „nietolerancją” to zaprzeczamy istnieniu jakiegokolwiek  ideału i wzorca postępowania. Ci lepsi przestają być lepsi, a ci gorsi przestają być gorsi – wszyscy stają się równi. To co czyste równa się z tym co brudne i ohydne, piękno zrównuje się z degeneracją i wypaczeniem, to co zdrowe i normalne równa się zaś z chorobą i wynaturzeniem. To oznacza, że zostaje unieważniony cywilizacyjny proces rozwoju. Normą staje się hedonizm, nihilizm i wszechmiłość, bo skoro prawidłowe wzorce i normy już nie są uważane za lepsze, to jaki może być sens aby je stosować? Dokładnie tego doświadcza teraz Europa. Skoro „małżeństwa lgbt” równa się z normalnymi, prawdziwą sztukę z tzw. performencami a ludzi uczonych, posiadających wiedzę i mądrość z tzw. „influencerami” i „patostreamerami” to nie dziwmy się, że cywilizacyjnie obumieramy. Odrzuciliśmy religie i systemy filozoficzne, duchowość i wartości bezwzględne, których miarą mierzyliśmy ludzi i ich dokonania. Pozwoliliśmy aby hierarchia w jej zdrowym rozumieniu i działaniu zastąpiona została przez liberalne wypaczenie, które widzi wyłącznie zysk, materializm i wpływy. Z drugiej strony skrajna lewica, najlepszy sojusznik liberałów i kapitalistów, postuluje jako lek na postępującą degenerację hierarchii… jeszcze szybszą i większą jej degenerację. To prowadzi do sytuacji, w której nie posiadając zdrowych wzorców, do których dążymy i równamy, stajemy się mimowolnymi świadkami zastoju cywilizacyjnego, a następnie regresu naszego świata. To Ideał jest wyznacznikiem funkcjonowania naszej cywilizacji, określając do czego dążymy i jakich prawideł przestrzegamy. Bez tego przestaniemy być godni miana cywilizacji.

 

Hierarchia nie jest niesprawiedliwością

 

Ludzie nie są równi. Nie oznacza to, że ci którzy byliby na górze normalnej i zdrowej hierarchii mają tych niżej wyzyskiwać, żyć z ich pracy czy traktować przedmiotowo. To zarówno liberalne traktowanie zagadnienia, jak i liberalny model przekształcenia hierarchii. Jeszcze raz pozwolę sobie powołać się na barona Evolę, niech jego słowa będą podsumowaniem moich wywodów:

„Tylko w dzisiejszych czasach dopuszczalna jest myśl, iż autentyczni nosiciele Ducha i Tradycji traktowali ludzi w kategoriach materiału, którym należy dysponować w odpowiedni sposób – upraszczając, że „rozporządzali” oni ludźmi, co miałoby wynikać z kierowania się przez nich osobistym interesem zabezpieczonym przez istniejący system hierarchiczny, poprzez który zyskują oni atrybuty zewnętrznego przywództwa. Byłoby to bezsensowne i śmieszne. Prawdziwą podstawę kategorii tradycyjnych stanowi tymczasem uznanie władzy ze strony poddanych. To nie znajdujący się wyżej w hierarchii potrzebują tych znajdujących się niżej, lecz odwrotnie. Istotą hierarchiczności jest to, że w niektórych jednostkach żywe jest to, co dla innych występuje wyłącznie w formie ideału, przeczucia, niesprecyzowanego dążenia. Ci ostatni podążają zatem z własnej woli w kierunku wskazywanym przez tych pierwszych; ich podległość nie wynika z podporządkowania zewnętrznego, lecz stanowi o ich wierności względem „siebie”. Na tym właśnie, w świecie tradycyjnym, polega tajemnica gotowości do poświęceń, heroizmu i lojalności; a z drugiej strony, także prestiżu, autorytetu i ukrytej siły, na którą nie mógłby liczyć nawet najlepiej uzbrojony despota”.

 

Grzegorz Ćwik

wtorek, 30 lipiec 2019 23:08

Grzegorz Ćwik - 9 kłamstw o "Szturmie"

„Szturm” niedługo obchodził będzie pięciolecie swojego istnienia. To niemało, a biorąc pod uwagę „przeżywalność” projektów nacjonalistycznych w naszym kraju nawet całkiem sporo. Kreowana i rozwijana przez nas idea stała się już stałym elementem myśli narodowej, a wiele z tego, co niestrudzenie promujemy i rozwijamy od prawie 5 lat, jest już w polskim nacjonalizmie mocno umocowane.

Niezmiennie od tego pojawiają od czasu do czasu na łamach różnych mediów, jak i kanałów social-media wypowiedzi na temat „Szturmu”, które są z gruntu kłamliwe i fałszywe. Podobno nieważne jak o Tobie mówią, byleby mówili. Popularna „prawda” odnosi się jednak głównie do polityki, a dziwnym trafem wyznają ją i powołują się na nią głównie ci, którzy nie przekraczają progów wyborczych. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu jeśli uznać, że akceptuje się powszechne powtarzanie kłamstw na swój temat, to ciężko liczyć na jakąkolwiek skuteczność w życiu publicznym.

Nie jest moim zadaniem szukać powodów powstawania takich kłamstw na nasz temat. Część wynika z pewnością ze złej woli, część z ignorancji, a część ze zwykłej głupoty. Zdaję sobie sprawę, że w dzisiejszym świecie bardzo łatwo „wyrobić” sobie opinię na jakiś temat, zazwyczaj stosując zasadę auto-projekcji swoich lęków i kompleksów. Stąd już tylko krok, i to mały, do widzenia we wszystkim „faszyzmu”, „socjalizmu” czy innych dawno już zaprzeszłych zjawisk. Do tego generalnie słaby poziom intelektualny młodej generacji Polaków, niski poziom edukacji oraz idące jak zawsze z tym w parze doktrynerstwo i myślenie zero-jedynkowe daje w efekcie bezrefleksyjne powtarzanie różnej maści głupstw.

Dlatego też postanowiłem zebrać co częściej powtarzające się kłamstwa na nasz temat i pokrótce je wypunktować. Tylko bowiem prawda jest ciekawa.

Kłamstwo 1: Nazwa „Szturm” pochodzi od niemieckiego tygodnika „Der Stürmer”

To chyba najpopularniejsze kłamstwo na nasz temat. Wymyślona przez lewicę bzdura opiera się o cały jeden argument – podobieństwo fonetyczne nazw obu miesięczników. „Szturm” ma więc pochodzić od nazwy niemieckiego tygodnika dość niskich raczej lotów, którego redaktorem naczelnym przez prawie cały okres istnienia (1923-1945) był Julius Streicher. To dość gruby zarzut, bowiem „Der Stürmer” był jednym z najważniejszych narzędzi propagandy w NSDAP, a od 1933 roku w rządzonych przez tą partię Niemczech. Charakteryzował się raczej poziom brukowca, zajadłym antysemityzmem i niskich lotów tekstami oraz grafikami.

A jaka jest prawda? Otóż tytuł „Szturm”, co już wielokrotnie pisaliśmy i mówiliśmy, ma zupełnie inną genezę. Pochodzi on z wiersza Andrzeja Trzebińskiego „Żołnierzom walczącym za Bugiem”. Wiersz ten kończy się w sposób następujący:

„Żołnierze wierzący w krew -

niech

krew

się leje.

W historię trzeba zrywać się

jak w szturm”

 

Zerknijmy do Manifestu „Szturmu” z 24 września 2014 roku: „Jesteśmy tu razem, by budzić serca, umysły i sumienia. Jesteśmy wiosną polskiego nacjonalizmu XXI wieku. My, to awangarda i przewrót. <W historię trzeba zrywać się jak w Szturm!>”

Nie trzeba mieć doktoratu, żeby zauważyć identyczność zaznaczonych fragmentów. Jako miesięcznik narodowo-radykalny odwołujemy się w dużej mierze do spuścizny właśnie narodowo-radykalnej, a poeta Trzebiński stanowi jeden z najwspanialszych przykładów sztuki spod tego szyldu. W czasie okupacji związany był z Konfederacją Narodu, oraz jednym z jej organów prasowych: „Sztuka i Naród”. Sam zresztą w trakcie wojny zapłacił najwyższą cenę za wolność Narodu – aresztowany w 1943 roku został rozstrzelany przez niemieckich okupantów.

Co ciekawe, lewicowi i liberalni intelektualni onaniści i krętacze nie zauważają historycznej i lingwistycznej strony swoich wynurzeń. Otóż „Der Stürmer” po polsku to nie „szturm”, ale „szturmowiec” lub „napastnik”. Jeśli „Szturm” miałby być polskim odpowiednikiem szmatławca redagowanego przez Streichera, to czemu nie „Szturmowiec”? Co ciekawe, jest pewien interesujący fakt historyczny, o którym zaplute w swej zapalczywości lewactwo nie wspomina. Albo tego nie wie, albo po prostu woli nie mówić na głos. Otóż w Niemczech faktycznie istniało ongiś czasopismo, które nazywało się identycznie jak nasz miesięcznik: Der Sturm”. Było to ukazujące się w latach 1910-1932 czasopismo poświęcone szerokiemu zjawisku sztuki ekspresjonizmu. Dotykało takich nurtów w sztuce jak dadaizm, ekspresjonizm, kubizm czy futuryzm. Czasopismo z czasem dorobiło się własnej galerii, sceny artystycznej, szkoły, jak również powstała grupa artystów o identycznej nazwie. Jeśli byśmy mieli już nawiązywać do jakiegoś niemieckiego czasopisma, to chyba jednak do tego, które ma identyczną nazwę, a nie tylko mniej więcej podobną? A dlaczego nigdy lewica i liberałowie nie podnieśli tego podobieństwa, i nie podniosą? Część oczywiście nie ma pojęcia o czym pisze, ale część po prostu wie jak zakończył się żywot czasopisma „Der Sturm”. Zostało ono, wraz ze wszystkimi swoimi inicjatywami i projektami uznane w styczniu 1933 roku za „sztukę zdegenerowaną” i ich działalność została zakazana. Przez NSDAP i rząd Adolfa Hitlera. Informacja taka znacząco by zdezawuowała wrzaski naszych oponentów, stąd wolą powoływać się na bajki o „Der Stürmer”.


Kłamstwo 2: „Szturm” jest antykatolicki

To kłamstwo wiąże się często z następnym, jednak funkcjonują także rozdzielnie, stąd umieściłem je w oddzielnych punktach. Pojawiający się argument o rzekomej antykatolickości „Szturmu” opiera się na wysoce wątłych argumentach – twórcze odwołanie się do części spuścizny Stachniuka i „Zadrugi”, postulowana w kilku artykułach indyferentność religijna, czy kilka artykułów, w których padły wysoce krytyczne słowa o Kościele Katolickim w kontekście jego obecnej konduity. A ile było tekstów lub wątków faktycznie antykatolickich? Oczywiście żadnego. „Szturm” to czasopismo narodowo-radykalne, co także uwidacznia się w jego podtytule, tak więc świadomie i konsekwentnie nawiązujemy do ideologii i nurtu budowanych w oparciu m.in. o religie katolicką. Co więcej na naszych łamach pisało i pisze nadal wielu autorów odwołujących się do religii i wartości katolickich. Doprawdy zresztą bez względu na wyznawaną wiarę, lub jej brak, ciężko byłoby negować znaczenie religii katolickiej dla historii naszego Narodu i całego kontynentu.

A wspomniane fragmenty dotyczące Kościoła Katolickiego? Pisane były oczywiście z perspektywy krytyki liberalnej gangreny, która dotknęła także tą instytucję. Ponadto wątki te podejmowane były nie tylko przez osoby nie będące katolikami (np. przeze mnie), ale także autorów jak najbardziej definiujących się jako rzymscy katolicy. Co więcej, zawsze zaznaczaliśmy, że krytyka nasza nie uderza w samą wiarę, a jedynie w stan w jakim dziś znajduje  się Kościół Katolicki.


Kłamstwo 3: „Szturm” jest neopogański

Ten zarzut wiąże się często z poprzednim. „Szturm” wedle niego ma być rzekomo neopogański. Znowuż – ile razy deklarowaliśmy się jako neopoganie? Oczywiście całe zero razy. To skąd te zarzuty? Na naszych łamach parokrotnie (jak już nadmieniłem) przypominaliśmy spuściznę „Zadrugi” i jej twórcy – Jana Stachniuka. Oczywiście, Stachniuk był antykatolikiem i stał na pozycji z gruntu antychrześcijańskiej, jednak po pierwsze my akurat do tych aspektów jego myśli nigdy nie nawiązywaliśmy, a po drugie i na łamach „Szturmu” i w wypowiedziach publicznych (np. wykłady w Centrum Edukacyjnym Powiśle) jednoznacznie stwierdzaliśmy, że element antykatolicki w myśli zadrużnej nie jest dla nas inspiracją. Sam to przyznałem w tekście „Nie tylko Dmowski”.

Ponadto „Szturm” na łamach swoich kanałów social-media powoływał się na słowiańskie tradycje, kulturę, sztukę Szukalskiego etc. Dla niektórych jest to już „neopogaństwo”, a nie zwykłe przypominanie o naszych korzeniach i tradycjach.


Kłamstwo 4: „Szturm” jest banderowski

Podtytuł tego punktu to „histeria i emocjonalność sporej części polskich narodowców jako główny motor ich zachowań i działań”. Zarzuty o to, że „Szturm” jest banderowski brzmią jak kiepski żart rodem z Kryszaka. Jednak o ile obecnie już mało który nasz krytyk wyskakuje z takim „argumentem”, o tyle jeszcze niedawno dało się taki zarzut przeczytać często. Skąd się bierze to chyba jasne: z linii ideowej „Szturmu”, który od początku był pozytywnie nastawiony wobec możliwości pojednania i współpracy z Ukraińcami (szczególnie z tamtejszymi środowiskami nacjonalistycznymi) oraz z naszego poparcia dla idei Międzymorza. W ramach współpracy z ukraińskimi nacjonalistami udało nam się między innymi zorganizować wspólne polsko-ukraińskie obchody rocznicy ludobójstwa wołyńskiego, w ramach którego przedstawiciele Korpusu Narodowego złożyli kwiaty pod pomnikiem ofiar tejże zbrodni. Ponadto gościliśmy przedstawicieli ukraińskich organizacji na naszych konferencjach, jak również redaktorzy „Szturmu” pojawiali się na konferencjach organizowanych na Ukrainie. Ponad wszystko jednak jesteśmy nacjonalistami, a więc po haniebnym marszu „Nie dla polskich panów” w lutym 2018 roku oficjalnie zerwaliśmy współpracę, która do tamtej chwili dawała całkiem spore i pozytywne rezultaty, a jej koniec nie był nasza winą. Czy to jest ten słynny „banderyzm”? Idąc za tym zarzutem, należałoby uznać najpierw, że „Szturm” afirmuje i propaguje idee Stepana Bandery. Albo chociaż je kiedyś usprawiedliwialiśmy, zwłaszcza w kontekście tragicznych relacji polsko-ukraińskich w XX wieku. Oczywiście nigdy nic takiego nie miało miejsca. Podobnie jak nigdy nie zrezygnowaliśmy z polskiego punktu widzenia w polityce historycznej i walce o nią. Skąd więc ów „banderyzm”? Myślę, że z tego samego miejsca, skąd u antyfaszystów bierze się doszukiwanie się we wszystkim faszyzmu. Otóż bierze się to właśnie ze wspomnianej wcześniej histerii, upośledzonej emocjonalności oraz braku argumentów. Posunięta do granic zdrowego rozsądku zasada zero-jedynkowości każe wszystko przypisać do obozu swojego albo wroga, bez możliwości istnienia innych dróg. A skoro nas ktoś już chce w kontekście ukraińskim przypisać do obozu wroga, to oczywiście do obozu „banderyzmu”.


Kłamstwo 5: „Szturm” to internacjonaliści

Kolejne kłamstwo z gatunku nieumiejętności spokojnego wysłuchania konkretnej tezy i przypisania wszystkiego do obozu wroga, którego z banderyzmu zmieniamy na internacjonalizm. Chodzi w tym wypadku oczywiście o nasze idee paneuropeizmu. W skrócie sprowadza się do naszych propozycji sojuszu białych Narodów Europy, którego celem jest obrona naszej cywilizacji i rekonkwista kontynentu z rąk najeźdźców, liberałów i kapitalistów. Wychodzimy z założenia, że Narody Europy tworzą wielką rodzinę cywilizacyjną a wrogowie obecni są wspólni i niemożliwe jest aby zwalczyć ich w pojedynkę. Stąd postulat sojusz i ścisłej współpracy, jak również nasza wrogość wobec szowinizmu czy rewizjonizmu. Dla wielu jednak jest to już „internacjonalizm”. Nie wydzieramy się bowiem jak kretyni, że odbijemy Lwów, nie krzyczmy, że będziemy się za coś mścić (niby jak?), nie nosimy koszulek z Wołyniem, nie dając tym samym jakimś cwaniaczkom zarobić na tej tragedii. Nie udostępniamy też codziennie kilkudziesięciu postów o tym, że gdzieś pijany Ukrainiec wdał się w bójkę albo rozbił samochód. Nie powtarzamy irracjonalnych bzdur, że ktoś szykuje drugi Wołyń, że Angela Merkel to następczyni Hitlera i że Rosjanie zaraz rozpętają wojnę z Polską (w ostatnim przodują głównie typowo PiS-owskie media). Czy to już internacjonalizm? Nie, to zwykły rozsądek i godność człowieka.

Jednocześnie nigdy nie wyrzekliśmy się interesu narodowego, nie zrezygnowaliśmy z polskiej narracji historycznej i pamięci o naszych przodkach o bohaterach, nigdy w ramach postulowanego paneuropeizmu nie twierdziliśmy, że należy poświęcać nasze narodowe interesy. Przeciwnie, uważamy, że białe Narody Europy mają te interesy wspólne. Każdy numer przynosi kolejne propozycje w rozmaitych aspektach tego, jak polepszyć sytuację Polski, Polaków a także całego naszego kontynentu. Wszak już przed wojną najważniejsi ideolodzy narodowego radykalizmu dostrzegali, że Polska to część europejskiej, zachodniej cywilizacji i wypływają z tego określone konsekwencje.


Kłamstwo 6: „Szturm” nie jest związany z polską tradycją nacjonalistyczną

Jako, że w naszych artykułach odwołujemy się do całego szeregu nacjonalistów europejskich, to spotkać się można z zarzutem, że „Szturm” nie ma nic wspólnego z tradycją polskiej myśli narodowej, tak tej endeckiej, jak i narodowo-radykalnej. Wręcz można spotkać opinie (na szczęście rzadkie), że „Szturm” reprezentuje poglądy obce dla polskiej doktryny narodowej. Cóż, pominę już na ile faktycznie polskie środowisko narodowe zna przedwojenną rodzimą myśl narodową. Rzecz w tym, że „Szturm” poza Codreanu, Primo de Riverą czy Ledesmo Ramosem odwołuje się też, a może przede wszystkim, do Mosdorfa, Piaseckiego czy Dmowskiego. Szczególnie ten pierwszy jest tu przykładem dobitnym. Wystarczy przeczytać jego pozycję „Wczoraj i jutro” i porównać z linią ideologiczną „Szturmu”, aby dojść do wniosku, że występuje wysoka zbieżność.

„Szturm” od początku stawiał na twórcze inspirowanie się szeregiem ideologów i nurtów nacjonalizmu. Odrzucamy przede wszystkim bezmyślne kopiowanie i rekonstruktorstwo starych wzorców, które zastąpić chcemy natchnieniem płynącym z różnych ruchów i postaci, nie tylko zresztą nacjonalistycznych. Nie jesteśmy w tym zresztą odosobnieni, nasza fascynacja Marszałkiem Piłsudskim była już przed wojną praktykowana przez Stachniuka i Piaseckiego.


Kłamstwo 7: „Szturm” nie szanuje rodzimej historii i martyrologii

W nawiązaniu do poprzednich punktów (zwłaszcza o „banderyzmie” oraz „internacjonalizmie”) warto przypomnieć zarzut o rzekomy brak szacunku wobec rodzimej historii, zwłaszcza tej tragicznej. Nasze kontakty z ukraińskimi nacjonalistami rzekomo urągają ofiarom Wołynia, a idea paneuropejska musi ex definitione oznaczać wyrzeczenie się o pamięci polskich ofiar powstań, wojen o Niepodległość czy zwłaszcza ofiar 2 wojny światowej. Prawda zaś jest taka, że już wyżej wspomnieliśmy o wspólnym z Korpusem Narodowym uczczeniu pamięci ofiar Wołynia. Ponadto „Szturm” pojawiał się na marszach i wydarzeniach w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, początku 2 wojny światowej, zwycięstwa w wojnie 1920 roku i innych. Także na łamach naszego miesięcznika, a zwłaszcza jego kanałach social-media zawsze pamiętamy o tragicznych dla nas datach. Tak więc argument ten nie ma żadnego oparcia w faktach. Uważamy po prostu, że polityki i relacji międzynarodowych nie można budować wyłącznie na resentymentach historycznych, a przede wszystkim na wspólnocie interesów i zagrożeń. 


Kłamstwo 8: „Szturm” to socjaliści

W tym punkcie właściwie można by napisać kilka albo kilkanaście stron. Choć też byłaby to praca dość wtórna w stosunku do tego, co już publikowaliśmy. Skracając całość na potrzeby niniejszego artykułu: część czytelników o zapatrywaniach kapitalistycznych uważa nas za socjalistów, gdyż w swej publicystyce niestrudzenie punktujemy dehumanizację kapitalizmu, jego wyzysk, patologie oraz wrogość wobec Narodu. Tekstów nawiązujących do tego była kilkadziesiąt, poczynając od pierwszego numeru. Ale czy krytyka kapitalizmu musi oznaczać automatycznie socjalizm? A przede wszystkim: jak biednym umysłowo i intelektualnie trzeba być, żeby widzieć wszystko w zero-jedynkowym podziale na dwie koncepcje ekonomiczne, które swoje teoretyczne korzenie opracowane miały kilkadziesiąt lat temu? To tak jakby stwierdzić, że istnieją tylko dwa napoje: kawa i herbata, i niechęć do herbaty oznacza automatycznie picie kawy. Równie sensowne co zarzucanie nam socjalizmu. W ilu tekstach faktycznie powoływaliśmy się na determinizm, walkę klas, postulowaliśmy dyktaturę proletariatu? Ano jak zwykle: w żadnym oczywiście. W ilu tekstach sławiliśmy osiągnięcia Wenezueli, Białorusi czy Korei Północnej, albo też gdzie broniliśmy PRL-u albo Związku Sowieckiego? Tak samo – takie wypadki nie miały i nie będą miały miejsca. Samo zarzucanie nam socjalizmu wynika raczej z braku formacji polskiego środowiska narodowego, braku autorytetów i rozpropagowania w naszym „klimacie” rozmaitych klaunów i przebierańców, jak Korwin-Mikke, Cejrowski, Max-Kolonko itp. indywidua. Zamiast tego polecamy lekturę wspomnianego  dzieła Mosdorfa „Wczoraj i jutro”. Czy on też był socjalistą?


Kłamstwo 9: „Szturm” promuje feminizm

Ostatnią bzdurą na nasz temat, z jaka się zetknąłem, jest nasz rzekomy feminizm. Kwestie kobieca podnosiła na naszych łamach Marta Niemczyk, oraz sam się do niej odniosłem w tekście „Dwa nacjonalizmy”. Co jest tutaj feministycznego? Otóż straszliwe dla narodowczyków i konserwatywnych mizoginów stwierdzenie, że kobieta ma takie samo prawo do pracy narodowej, politycznej, społecznej czy kulturowej jak mężczyzna. Czy gdziekolwiek postulowaliśmy liberalizację prawa aborcyjnego? Nie, a część autorów nawet optuje za jego zaostrzeniem (w tym i ja). Czy widzimy w całej naszej kulturze „męską dominację i szowinizm”, czy szukamy żeńskich odpowiedników dla każdego rzeczownika w rodzaju męskim? Oczywiście, że nie. Czy powielamy bzdury i kalumnie o „kulturze gwałtu”? Także nie. Oczywiście, napiętnujemy wszelkie wypadki przemocy domowej, gwałcicieli uważamy że należy wieszać, ale to jeszcze nie czyni z nas ukrytej opcji feministycznej. Mamy doskonale świadomość, że niedorozwój rodzimej myśli narodowej, jak również publicystyki, powoduje rozmaite patologie, jak powtarzanie „mądrości” Korwinów i innych politycznych przegrywów o biciu kobiet, o tym, że „zawsze się trochę gwałci” i innych równie odrażających i niegodnych białego człowieka wypowiedzi. Dlatego też stwierdzenie, że kobieta tak samo ma prawo walczyć za swoją rodzinę, Naród, kontynent czy rasę brzmi dla niektórych strasznie. Jednak jeśli widzicie tu jakąś korelację z „Codziennikiem feministycznym” albo prof. Środą, to nie jest nasz problem, ale Wasz. Wiem doskonale, że większość czytelników potrafi bez problemu zrozumieć nasz przekaz w tym temacie. Podobnie jak w każdym innym. Dla tej nielicznej mniejszości zaś polecam zakończenie tegoż tekstu.

Myśl, czytaj, walcz

Jak już wspomniałem jest cały szereg obiektywnych czynników, które wpływają na umiejętności poznawcze i analityczne przeciętnego obywatela. Kiepski stan edukacji, ogłupiające media, kultura „memów”, moda na wszystko co przerysowane i wykoślawione, brak prawdziwych autorytetów moralnych i intelektualnych – żeby tylko wymienić kilka najważniejszych. W tych właśnie powodach upatruję przede wszystkim powodu pojawiania się wymienionych kłamstw i nieporozumień. Oczywiście, u części osób rolę gra zła wola, jednak wierzę, że to jednak mniejszość. Większość osób po prostu nie ma wyrobionych nawyków i zwyczajów intelektualnych, ale podchodzi w sposób emocjonalny, powierzchowny i projekcyjny do wielu tematów. Ten ostatni argument rozumiem w ten sposób, że określona osoba tworzy sobie pewną projekcję rzeczywistości, np. uznając nas za „socjalistów” i podporządkowuje temu cały swój osąd. To oznacza, że wiele osób jest po prostu zamkniętych na dyskusję i argumenty, ale z góry wydaje osąd wedle pewnych popularnych paradygmatów (głównie neoliberalnych i centroprawicowych).

Dlatego moją sugestią jest więcej rozwagi, wyważenia i zniuansowania w omawianych aspektach, a także trzeźwa ocena tematu, który chce się zaopiniować. Jeśli chce się komuś zarzucić „banderyzm” to najpierw trzeba sprawdzić czy kiedykolwiek ten ktoś odwoływał się do Bandery, a jeśli twierdzi się, że posiada się wiedzę na temat genezy tytułu miesięcznika, to może warto sprawdzić stronę internetową „Szturmu”? Prawda jest taka bowiem, że absolutnie każdy jest w stanie na podstawie samego pobieżnego przejrzenia artykułów w „Szturmie” obalić każde z powyższych kłamstw.

Tak więc na koniec życzę wszystkim więcej rozsądku, wartościowej lektury (która zawsze zwiększa krytycyzm i analityczność), duchowego spokoju i nie podążania za intelektualnymi zwyczajami tej strasznej epoki. Liberałowie i lewica mogą pozwolić sobie na upadek intelektualny i myślowy. My w żadnym wypadku.

 

Grzegorz Ćwik

Hasło „Katolickiego Państwa Narodu Polskiego” zostało wytworzone przez środowiska związane z przedwojennym obozem narodowym. Rozwinięciem i ugruntowaniem tego hasła był program utworzony przez organizację podziemia niepodległościowego, czyli Narodowe Siły Zbrojne.

W 1927 roku w słynnej broszurze „Kościół, Naród, Państwo” Roman Dmowski pisał- Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu. Ponadto Dmowski zauważył, że razem z odrodzeniem myśli narodowej szedł zwrot ku katolicyzmowi, ogarniający znaczną liczbę ludzi, którzy pod wpływami prądów XIX wieku od niego się byli oddalili. Natomiast problem początków polskiej myśli narodowej zauważył Kazimierz Gluzińskio w książce pt. „Odrodzenie idealizmu politycznego”, w której to napisał, że oparty na pozytywizmie nacjonalizm ze swoim czysto przyrodniczym zabarwieniem i ze swym egoizmem narodowym nie mógł z jednej strony stanowić skutecznej odtrutki na doktryneryzm, szczepiony przez loże, z drugiej zaś strony musiał kontynuować charakterystyczny dla XIX w. rozbrat z nauką Kościoła katolickiego, w szczególności zaś z etyką chrześcijańską. Według Gluzińskiego ruch narodowy oparty o takie podstawy był tworem słabym i chwilowym, pozbawionym siły ducha. Można więc stwierdzić, że tezy postawione przez Dmowskiego w 1927 roku trwale związały polski ruch narodowy z wiarą katolicką odmieniając jego oblicze.

Obóz Wielkiej Wiary, jak pisał jeden z liderów Obozu Narodowo Radykalnego Jan Mosdorf, rozwijał się dynamicznie, grupując w swoich szeregach cały przekrój przedwojennego społeczeństwa. Działacze narodowi tworzyli intelektualną elitę narodu. W wielu miejscach Polski działacze narodowi byli wiodącą siłą polityczną, nadającą ton miejscowemu życiu społecznemu, politycznemu oraz kulturalnemu. W deklaracji powstałego 4 grudnia 1926 roku Obozu Wielkiej Polski możemy przeczytać iż Wiara Narodu Polskiego, religia rzymskokatolicka musi zajmować stanowisko religii panującej, ściśle związanej z państwem i jego życiem, oraz stanowić podstawę wychowania młodych pokoleń. Przy zapewnionej ustawami państwowymi wolności sumienia – zorganizowany naród nie może tolerować, ażeby jego wiara była przedmiotem ataków lub doznała obrazy z czyjejkolwiek strony, ażeby religią frymarczono dla jakichkolwiek celów lub prowadzono zorganizowaną akcję w celu rozkładu życia religijnego narodu. To stanowisko zostało potwierdzone kilka lat później w deklaracji ideowej Obozu Narodowo Radykalnego- Obóz Narodowo-Radykalny stoi na gruncie zasad Katolickich, w szczególności zaś dążyć będzie do tego, by prawodawstwo zapewniało wychowanie chrześcijańskie młodych pokoleń, wzięło pod opiekę zadania rodziny i umożliwiło oparcie życia politycznego i gospodarczego na podstawach moralności katolickiej. Wyjaśnieniem tej tezy znajdujemy w dziele Mosdorfa pt. „Wczoraj
i jutro”, który uważa, że jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że doktryna katolicka lepiej rozstrzyga trudności a dyscyplina konflikty, ani dlatego, że imponuje nam organizacja hierarchiczna Kościoła zwycięska przez stulecia, ani dlatego wreszcie, że Kościół ocalił i przekazał nam w spuściźnie wszystko to, co w cywilizacji antycznej było jeszcze zdrowe i nie spodlone, ale dlatego, że wierzymy, iż jest Kościołem ustanowionym przez Boga.

Uzupełnieniem powyższych postulatów jest teza postawiona przez działacza Ruchu Narodowo Radykalnego "Falanga" - Wojciecha Kwasieborskiego, który przyjął naród za dobro podstawowe, łącząc pracę dla narodu z nauczaniem katolickim. Według niego idąc do Boga, idziemy w narodzie i z pomocą narodu. Praca dla narodu stanowi drogę, wiodącą człowieka do Boga. Praca dla narodu wynika z miłości do niego, co jest motywem działań mających zapewnić mu Zbawienie.

Te ugruntowane w okresie międzywojennej poglądy, stanowiły testament tamtego pokolenia. Marzenie o Wielkiej Polsce - sprawiedliwym społecznie Katolickim Państwie Narodu Polskiego, stało się gruntem na którym wyrosły Narodowe Siły Zbrojne i Narodowe Zjednoczenie Wojskowe.

Narodowe Siły Zbrojne powstały w 1942 roku. W strukturach NSZ powołano do życia pion duszpasterski.  Pierwszym szefem Służby Duszpasterskiej był ks. kpt. Michał Poradowski ps. "Benedykt", służbę swoją jako szefa Służby pełnił  do 1 lutego 1944 roku. Wówczas nastąpiła okresowa zmiana na tym stanowisku i jego obowiązki przejął ks. dziekan Piotrowski ps. "Stanisław Chorzemiński". Stałym elementem porannych zajęć żołnierzy NSZ była modlitwa, a tam gdzie znajdował się kapelan były odprawiane także Msze św. polowe. To właśnie Narodowe Siły Zbrojne jako jedyne w całym podziemiu wydawały specjalne pismo kierowane do osób duchownych – „Lux Mundi”. Profil i cele pisma zostały wyłożone w pierwszym numerze, w którym możemy przeczytać - Budzić (...) wśród kapelanów świadomość Boskiego posłannictwa, wskazywać na ducha i formy postaci proroczej kapłana, otwierać ze skarbca wiary najpotężniesze środki do umoralnienia, uduchowienia i przebóstwienia człowieka, nawiązywać stale do najnowszych zdobyczy psychologii, tak ważnych w organicznie pojmowanym wzroście osobowości, zwracać uwagę na zaniedbane dziedziny życia prywatnego i zbiorowego, potrzebującego rychłego odrodzenia religijno-moralnego - oto cel, jaki wytknęła sobie redakcja tego nowego pisma kapłańskiego. Całą zaś pracę poświęcamy naszej Matce i Królowej Niebieskiej z prośbą serdeczną, żeby nas dogłębnie przepoiła Swoim duchem apostolskim oraz wychowała nas na wybitnych przywódców, na prawdzie. W „Lux Mundi” w serii zatytułowanej „Katechizm rycerski Polaka walczącego” zamieszczono notatki poległego w walce dowódcy NSZ, który tak rozumiał swoją walkę - Nie mogę powiększyć liczby naszych dział, czołgów i samolotów, ale honor, godność i prężność moralna moja i moich żołnierzy może rosnąć w nieskończoność (...). Im więcej naszych żołnierzy jest w stanie łaski i im dostojniejszej pragną Polski, tym potężniej wspiera Bóg walkę Polaków. Boże spraw, abym zawsze był w stanie łaski i na Twoim ordynansie. Nie opuszczaj duszy mojej. Wspieraj mnie, rządź i kieruj. Błagam Cię również, spraw, aby każdy żołnierz Armii Polskiej był w zgodzie z Tobą i żył w stanie łaski. Daj, abyśmy w prawdzie mówić zasłużyli: Bóg z nami! Amen! Wojna nie jest po to, aby ludzie żyli grzeszniej. Wojna nastręcza nieskończoną ilość niebezpieczeństw, cierpień i okazji do świadczenia ofiar (...). Boże nie dopuść, aby nasz naród, który tyle teraz mąk przenosi, cierpiał na próżno: bez zasługi na niebo, a jedynie z korzyścią dla swego powodzenia na ziemi. Niech wszystko, co czynią Polacy dla ziemskiej ojczyzny, zapewnia im jednocześnie radości niebieskie - wieczne. Niech praca dla Polski będzie zawsze pracą dla nieba. Amen

Warto dodać, że dowódca Służby Duszpasterskiej, ks. Poradowski był po wojnie znanym i cenionym wykładowcą uniwersytetów Ameryki Południowej. Wykładał socjologię i naukę społeczną Kościoła najpierw przez dwa lata (1950–1952) na Katolickim Uniwersytecie w Santiago, a następnie związał się na stałe z Papieskim Uniwersytetem Katolickim w Valparaíso (1952–1989), gdzie był kierownikiem katedry socjologii. Wykładał także na innych wyższych uczelniach chilijskich, m.in. na Uniwersytecie Metropolitalnym (1986–1990) oraz Academia Superior de La SeguridadNational w Santiago de Chile. Żołnierzem NSZ był także biskup Zbigniew Kraszewski, który ukończył konspiracyjną Szkołę Podchorążych NSZ w Warszawie.

Związek z katolicką nauką podkreślały także konspiracyjne wydawnictwa. W numerze 5-6 „Państwa Narodowego” wydanym w 1944 roku możemy przeczytać iż katolicyzm jest źródłem siły Polski. Według autora tekstu odrodzenie religijne jest ściśle związane z odrodzeniem patriotyzmu oraz Ojczyzny. Według niego losy narodu naszego i państwa są związane z losami wiary, katolicyzmu. Istnieje bowiem przyczynowy skutek między stanem wiary a siłą narodu. Dalej stwierdza, że wielkość narodu idzie w parze z siłą wiary, a upadek narodu z upadkiem wiary, jasnym jest, że katolicyzm jest siłą Polski, źródłem jej energii i ekspansji. Źródłem zaś słabości narodu jest upadek w nim wiary. W dalszej części ulotki możemy znaleźć odwołanie do czasów przeszłych, szczególnie do początków chrystianizacji Polski- niech naród wróci do żywej wiary, a odrodzi się w nim siła Polski piastowskiej, Polski Bolesława Chrobrego. Tekst został zakończony nakazem życia podług Ewangelii, zachowywania zawsze i wszędzie przykazań dekalogu.

W marcowym wydaniu „Młodej Polski” z 1946 roku znaleźć można rozważania na temat kierunku rozwoju katolicyzmu wobec współczesnych wyzwań. Autor podkreśla w nim iż tylko katolicyzm walczący, pionierski, ofensywny może zwyciężyć. Tylko ruch konsekwentny, inteligentny i bezkompromisowy może porwać do walki i pracy nad odrodzeniem. Na koniec charakteryzuje polski katolicyzm, który według niego nie może być epigońskim. Katolicyzm polski jest i będzie walczący i pionierski.

W majowym numerze wyżej wymienionego pisma znajdujemy rozważania na temat charakterystyki katolicyzmu, oraz jego stosunku do socjalizmu i komunizmu. Autor tego tekstu uważa katolicyzm za religię panującą, bez katolicyzmu się Polski nie zdobędzie. Autor powołuje się także na encyklikę Papieża Piusa XI „Quadragesimo anno”, w której Papież potępia omamienie wartościami socjalistycznymi, które prowadzą do kompromisów z bezbożnym i szatańskim komunizmem. Przywołane zostają tu także słowa Prymasa Polski, który oświadczył, aby Nie lękać się ani nowego tempa życia, ani przemian społecznych, ani rządów ludu. Tekst kończy nakaz- Dlatego mobilizujemy się, aby przyszła Polska była odbudowana przez katolików i po katolicku, a nie po marksistowsku.

Książką spinającą powyższe tezy, jak i wszystkie inne ideały związane z budową narodowego społeczeństwa opartego na zasadach katolickich jest książka ks. Michała Poradowskiego pt. „Katolickie Państwo Narodu Polskiego”. Ks. Poradowski poruszył w niej tematy takie jak katolicka nauka w państwie, godność człowieka, pojęcie narodu, czy też etyka narodowa. W jasny i czytelny sposób zostają w niej wyłożone relacje między narodem, a jednostką oraz zależności i powiązania między narodem a państwem.

 

Oleś Wawrzkowicz

niedziela, 30 czerwiec 2019 17:06

Wojciech Titz - Kapitalizm wrogiem narodu

Kapitalizm to słowo ostatnio wymieniane przez wszystkie przypadki przez szeroką maść pseudo patriotów, którzy uważają ten system gospodarczy za złoty środek na odrodzenie naszego kraju.

Rzeczywistość jest jednak całkowicie inna. Kapitalizm nie jest system dobrym, nie jest nawet system średnim. Kapitalizm już w swoich założeniach jest system sprzecznym z ideą nacjonalizmu oraz wrogim kolektywowi narodowemu.

Analizując historię kapitalizmu możemy zauważyć, że trwa on praktycznie przez większość historii rozwiniętych społeczeństw i trwa po dziś dzień. Zaczynając od systemu niewolniczego po feudalizm, aż do czasów teraźniejszych. Przyglądając się głębiej możemy zauważyć że system kapitalistyczny za bardzo się nie zmienia , a jedynie przybiera  coraz to przyjaźniejszą dla społeczeństwa maskę. Kiedyś ludzie byli zmuszani do pracy pod presją braku jedzenia, zgadzając się na sprowadzenie do poziomu zwierzęcia. Czy sytuacja nie jest inna w dzisiejszych czasach ? Oczywiście że nie, pan Janusz Korwin-Mikke mydli oczy ludziom, że przecież mamy wybór i w każdej chwili możemy zmienić pracę lub założyć własną firmę. Kto jednak będzie pracował w tych firmach, gdy wszyscy założą własną ?  Oczywiście, wolnorynkowcy powiedzą że istnieje samozatrudnienie itp., jednak jako osoba która uczy się organizacji pracy, mogę bez problemu mogę rozwiać wasze wątpliwości. Samozatrudnienie jest bardzo popularne na przykład w transporcie czy na budowie. Wiecie dlaczego ? Ponieważ „pracodawca" omija wszystkie obowiązki, takie jak przestrzeganie kodeksu pracy oraz płaca minimalna.

Dzisiejszy kapitalista w rzeczywistości nie różni się za bardzo od szlachcica, to ON jest według rządu motorem napędowym państwa, to ON "daje" prace, jednak faktycznie ten pracodawca jest pracobiorcą. W końcu to on wykorzystuje naszą pracę i zamienia ją w kapitał. Fakt zatrudnienia nie jest równy byciu pracodawcą, jest to jedynie praca najemna. Jesteśmy najemnikami kapitalisty, trybikiem w jego maszynie, niewolnikami jego kapitału, który swoją pracą napędzamy. Aktualny stan rzecz możemy bezproblemowo porównać do zawiązania pętli, od której lina jest przywiązana do drzewa, a my ją podlewamy.

Dla władzy  biedniejszy jest człowiekiem gorszej kategorii. Czasy się zmieniają, jednak pewne kwestie pozostają bez zmian a jedynie nakładany jest dobry make up.

Już dawno pewien znany anarchista Michał Bakunin zauważył że głównym czynnikiem demoralizującym społeczeństwo jest kapitalizm i jego agresywna polityka.  Nie jest to wprawdzie ideolog z naszej strony barykady, jednak konstatacja jego jest nad wyraz słuszna.

Polityka kapitalizmu nie jest czymś co można dostosować pod idee kolektywną i  narodową. Kapitalizm wymusza na jednostce działanie egoistyczne, odrzucające działanie nastawione na dobro ogółu (w tym przypadku narodu). Dla kapitalizmu obce są takie terminy jak kolektyw oraz praca dla innych. Dobrze znanymi określeniami są za to wyzysk,  egoizm, hedonizm, liberalizm.  Oczywiście kapitaliści będą zakłamywać rzeczywistość, mówiąc nam że przecież oni chcą dobrze dla narodu i dzięki nim nasz kraj się rozwinie a naród znów stanie na nogach.

Przyjrzyjmy się zatem jak to wygląda w praktyce. W Polsce aktualnie dzięki kapitalistom, dla których liczy się tylko ich indywidualny zysk widzimy takie patologie jak masowe zwolnienia Polaków, którzy zastępowani są tańszymi pracownikami z Ukrainy, Mołdawii czy Bangladeszu.  Środowisko nacjonalistyczne jeśli w ogóle wypowiada się na ten temat atakuje tylko samą migrację, głosząc hasła „Oni nam zabierają pracę i obniżają pensję". Faktycznie tak jest, ale dlaczego? Ci ludzie nie przyjeżdżają tutaj ponieważ nudzi im się w domu i uznają, że to czas na zmianę. Ludzie ci są z swoich domów wypędzani przez swoich lokalnych kapitalistów, którzy pływają w bogactwie a swoim pracownikom wypłacają pensje często niższe niż równowartość 400złotych. Często omijamy ten fakt i nie zauważmy, że atakujemy skutek nie przyczynę. Chcemy leczyć katar, chorując na grypę.

Kapitalizm nie jest tylko wrogiem naszego narodu, ten chory system jest wrogiem wszystkich narodów świata. To ten system zmusza nas do opuszczania domów w celu zarobku, to ten system zaciera piękna mozajkę kultur, to właśnie kapitalizm jest przyczyną szowinizmu narodowego, który jest zaszczepiany nieświadomym ludziom, tylko po to by zgadzali się pracować za stawki niższe niż obcokrajowiec.

Kapitalizm zaraża nas swoją chorobą już od młodości atakując nas wszechobecnymi reklamami, mówiąc nam że żyje się raz, dlatego mamy się bawić odrzucając wszystko co wyznawali nasi przodkowe. Kapitalizm tworzy pokolenia wyprane z wyższych wartości. Wartością kapitału jest ilość cyfr na koncie bankowym. Ludzie są oceniani przez swoje ubrania, często zapominamy o czynach i faktycznych poglądach danej osoby.

Kapitalizm jest niewątpliwie wrogiem narodu i nasz stosunek do niego zawsze powinien być nietolerancyjny. Walczymy o naród świadomy, nie oślepiony banknotami i promocjami w barach. Walczmy z hedonizmem, nie wierzmy farbowanym lisom udającym patriotów wpychając nam wolny rynek. Na każdej płaszczyźnie pokazujmy że nie zgadzamy się na zatruwanie naszego narodu. Kapitalizm i jego dzieci są chorobą, jednak to MY jesteśmy lekarstwem. 

 

Wojciech Titz