Szturm1

Szturm1

Antyeuropejska konkwista

Współczesny świat jest zdominowany przez destrukcyjne wpływy myśli liberalnej i neomarksistowskiej. Oczywiście, wszechogarniający nas upadek cywilizacyjny nie nadszedł nagle, nie zaskoczył nas pewnej mrocznej nocy listopadowej, ale niczym nowotwór rósł i dojrzewał w naszych kulturach przez pokolenia, ukryty, zamaskowany pod warstwą obcej, lecz skutecznie w nas indoktrynowanej moralności wstydu, litości i poczucia winy, moralności wiecznego cierpiętnika. To właśnie owa nienaturalna empatia stała się podstawą zabicia w nas naturalnych instynktów przetrwania. Nie pozwoliła na czyny, działania mogące doprowadzić do pełnego i nieskrępowanego rozkwitu naszego potencjału.

"Moralność była zawsze nieporozumieniem: w rzeczy samej pewien gatunek człowieka, który miał w sobie fatum takiego a takiego postępowania, pragnął siebie usprawiedliwić przez to, iż swoją normę chciał zadekretować jako formę uniwersalną".[1]

Nietzsche krytykuje moralność na wielu poziomach: zarówno jej pochodzenie mające źródła w resentymencie, normy moralne, a także postulat ich uniwersalności. Co więcej, wyróżnia dwa rodzaje moralności: panów i niewolników, lub raczej proponuje taki podział w oparciu o nasze naturalne uwarunkowania, zwane przez niego genealogią, pochodzeniem. Sam resentyment określić możemy jako stan umysłu, w którym dominuje złośliwość i zawziętość, które zaś pojawiają się w sytuacji związanej z urazem i uczuciem niechęci do niego. Moralność niewolnicza jest reaktywna, gdyż za dobre uznaje własne cnoty, a za złe te, których sama nie może osiągnąć. W ten sposób pozwala ona słabym uszlachetnić swoją słabość i tym samym zemścić się na silnych jednostkach. Moralność resentymentalna uświęca wszystko, co w istocie jest tylko zastanym status quo charakteryzującym niewolników: ponieważ oni sami nic nie mają, nakazuje wyrzeczenie się wszystkiego; ponieważ poskąpiono im instynktów, nakazuje ich zniwelowanie; ponieważ są niezdolni do walki, nakazuje pasywność etc. Moralność panów charakteryzuje się zupełnie innymi środkami. Przykładowym jest patos dystansu. Pod tą nazwą kryje się mechanizm — "najogólniejsza formuła dotycząca całego zbioru polimorficznie uzewnętrzniających się sprawności, między innymi dążenia do hierarchizacji więzi międzyludzkich. Wielkość człowieka — można stwierdzić, oceniając, czy "ucieleśnia on w sobie odczucie dystansu, czy wokół, pomiędzy człowiekiem a człowiekiem dostrzega on rangę, stopień, porządek."[2]  W przeciwieństwie do strategii resentymentu, patos dystansu nie godzi się na równanie ludzi do jednego poziomu (zwłaszcza resentymentalnego „równania w dół"), chce potwierdzenia różnic, różnego statusu, faktu podległości, nie godzi się na zamazywanie porządku opartego na tym, że są rozkazujący i są wykonujący polecenia.[3]

Nietzsche powiedział kiedyś, że ma się taką moralność, jaką ma się naturę - w zależności od tego jak bardzo jest się panem (lub niewolnikiem) preferuje się inne systemy ocen wszelakich poczynań i tego, co uznaje się za wartościowe, a co nie. Obecna moralność preferująca litość, współczucie, powściągliwość, równość jest w istocie moralnością niewolniczą, służącą przetrwaniu tego, co schorowane, słabsze kosztem tego, co zdrowsze i lepsze. Zatem to, co powszechnie uznaje się za dobro jest tylko i wyłącznie dobre dla pewnej określonej grupy i ma to przede wszystkim wypełnić jakieś zadanie, nie jest ani wartością obiektywną, ani wartością rzeczywiście czysto pozytywną. Stąd żądanie Nietzschego,  aby „przewartościować wszystkie wartości", gdyż aktualny porządek świata służy tylko przetrwaniu słabych i przedłużaniu egzystencji temu, co chore.[4]

Czyż tak powszechna „miłość do bliźniego”, przyjmowanie pod swój dach „zbłąkanego wędrowca” o śniadej cerze i obcym (na skalę  Europy) genotypie nie jest przypadkiem kolejnym zamachem na naszą suwerenność i samostanowienie? Ostracyzm społeczny piętnujący jakiekolwiek zachowania pro-narodowe, z jakim obecnie możemy się spotkać w krajach Zachodu, i który powoli przedziera się także do naszego kraju, to efekt długofalowego działania konkretnej polityki: polityki zakucia w niewolnicze kajdany narodów, w których tli się jeszcze ogień naszej tradycyjnej świadomości.

Nietzsche rozróżnia typy, rodzaje ludzi i z uwagi na ten fakt kwestionuje samą ideę uniwersalności zasad moralnych, które w efekcie mogą poważnie zaszkodzić nadczłowiekowi. Kim on właściwie jest? Zwykle podkreślany jest  fakt, że  człowiek  wyższy  to  człowiek  kreatywny, który ceni samotność i traktuje ludzi raczej instrumentalnie. „Typ  wyższy  poszukuje  zadań  i  odpowiedzialności,  ponieważ  jest  popychany instynktem ukończenia projektu. Jego szlachetność nie pozwala mu na drobiazgowość. Ta cecha nazywana jest również „kwestią stylu” lub charakterem. To rodzaj instynktownego popędu, który jest oznaką zdrowia. Nietzscheański „pan” jest  w  swej  istocie  zdrowy i wytrwały  w  pokonywaniu przeciwności (co jest oznaką zdrowia), afirmuje życie, czyli jest przygotowany do tego, aby chcieć wiecznego powrotu tego samego. Wreszcie odnosi się z szacunkiem do innych,  a  przede  wszystkim  wykazuje wiele  szacunku  w  stosunku  do  samego  siebie”. Umiejętność wyznaczania swoich własnych standardów oceny jest najbardziej istotną, wyróżniającą  cechą  typu  wyższego,  do  tego  wiara  w  siebie  i  nie  uleganie wpływowi innych (co często odbierane jest w moralności cierpiętników jako pycha) to cechy, które jakże często znajdujemy u artystów.  Krytyka moralności wynika z tego, że środowisko norm moralnych jest mało przyjazne dla tego typu osobowości. Nietzsche jest zwolennikiem  nastawienia  Kaliklesa, czyli przekonania, że normy moralne służą wyłącznie interesowi  wybranej  grupy  ludzi.  Stado piętnuje egoizm i namawia do altruizmu, bo jego członkowie korzystają z takiego stanu rzeczy.[5]

Jak to możliwe, że moralność „niewolnicza” przejęła władzę i zdominowała nasze czasy?  Dlaczego „cierpiętnictwo” zastąpiło wcześniejszą moralność i dlaczego nadano tak wyjątkowe znaczenie samemu cierpieniu?  W “Genealogii Moralności” Nietzsche wskazuje, jak wstyd i zmoralizowana etyka manipulują świadomością człowieka. Próbuje się tu mierzyć z naturalistycznie  pojętą psychologią człowieka,  z  potrzebą  nadawania  wagi  i  znaczenia  cierpieniu  (którego  wyeliminować  się przecież  nie  da).  Jego  wysiłek  skierowany  jest  na  próbę  zbudowania  alternatywy  dla obowiązującej moralności, na wykreowanie nowych ideałów, które zablokują „samobójczy nihilizm”. Projekt  nadczłowieka  ma  tu  być  alternatywą,  wieczny  powrót  tego  samego – imperatywem etycznym. Zmienione ma być nastawienie do świata na takie, które zamiast ideału ascetycznego, wprowadzi do ludzkiej egzystencji amor fati.

W obronie naszej tożsamości

Pomijając lingwistyczną nieścisłość, termin „czarny człowiek” jest antropologicznym oksymoronem. Właściwa nazwa powinna brzmieć „człowiek archaiczny”, ale odnosiłaby się ona w zupełności do naszych praprzodków, którzy na drodze ewolucji i selekcji naturalnej, byli w stanie dokonać niewiarygodnego wręcz progresu w zakresie, życia,  rozwoju nauk i technologii. Natura nie rządzi się prawem miłosierdzia, natura jest bezwzględna dla słabych i dzięki temu przez miliony lat możliwa była względna homeostaza gatunkowa, zaburzana jedynie cyklicznymi klęskami żywiołowymi i klimatycznymi. Dzisiaj niemal każdy przejaw walki o przetrwanie białej rasy, każdy element naszej dumy etnicznej jest skutecznie rugowany przez pryzmat pomocy, litości i empatii dla obcych. Zarówno nauki medyczne, jak i psychologiczne już dawno uwypukliły różnice rasowe. Co więcej, część badaczy kusi się o stwierdzenie, że chodzi tu wręcz o różnice gatunkowe, jednak Nowy Porządek Świata nie pozwala nam na równe starcie. Jeśli nie sięgniemy do mitu człowieka prometejskiego, protoplasty nietzscheańskiego nadczłowieka, nie mamy wielu szans na wygranie tej wojny, a stawka jest bardzo wysoka.

Człowiek Prometejski ukształtowany został na trzech etapach ewolucji myślowej. Wskazują one na zmianę toru relacji między Bogiem, a człowiekiem. Początkowo, zgodnie z narracją tomizmu, człowieka i Boga połączyła więź wieloznaczna, wyparta jednak przez więź jednoznaczną: człowiek stał się istotą na wzór boski, która co prawda różniła się od transcendentalnego Stwórcy, ale w stopniu, nie w naturze. Na drugim etapie Bóg został odłączony od świata rzeczywistego. Co prawda nadal uważano go za kreatora wszechrzeczy, ale przestał on ingerować w życie ludzkie. Etap ten, zapoczątkowany przez Kartezjusza, kontynuowany był przez oświeceniową ideę Boga Zegarmistrza, a swoje apogeum osiągnął w deizmie, gdy świecka idea wewnętrznego rozwoju zastąpiła chrześcijańską opatrzność. W wieku XIX pojawił się ostatni, trzeci etap zrodzony na bazie filozofii Ludwika Feuerbacha, wedle której Bóg jest zaledwie projekcją ludzkiego umysłu, wytworem prawdziwego Demiurga: człowieka.

Dura lex, sed lex.

Wbrew ogólnie przyjętemu założeniu, prawa kolonialne dopiero od stosunkowo niedługiego czasu budzą skrajnie negatywne emocje. W myśl wszechpanującego humanitaryzmu, wszyscy są sobie równi i każdy ma prawo do życia. Otóż nie zawsze tak było. Od zarania dziejów silniejsze jednostki wypierały słabsze, bardziej zaawansowane plemiona doprowadzały do upadku plemiona prymitywne i nie było w tym nic zdrożnego ani politycznie niepoprawnego. Walka o ziemię, surowce, wpływy była zawsze brutalna i bezwzględna, niezależnie czy miało to miejsce na terenie Eurazji, Afryki, Australii czy obu Ameryk. Dopiero w momencie, gdy biały człowiek rozszerzył znacząco swe strefy wpływów, stało się to niewygodne dla pewnych grup, naturalnie wykluczonych z hyperboreańsko-aryjskiego kręgu. Naciski ze strony zarówno kręgów liberalnych czy marksistowskich jak i bankierów, którzy doszli do władzy po II Wojnie Światowej, zmusiły świat do globalnej zmiany percepcji na poziomie relacji człowiek-przyroda.

Z nieukrywaną pasją liberalne media wykreowały mit człowieka białego, uciemiężającego człowieka czarnego, a przecież to nie my jesteśmy odpowiedzialni za, chociażby, niewolnictwo. W swym chrześcijańskim humanitaryzmie państwa kolonialne starały się podzielić swymi dokonaniami, zapalić kaganek oświaty pośród ludów prymitywnych, co jednak zazwyczaj kończyło się fiaskiem i zmuszało kolonistów, by rewertowali do praktyk prawa zwyczajowego, bo w rzeczy samej, tylko to prawo było przez autochtonów respektowane. Polowania na Buszmenów San w południowej Afryce były legalne do 1936, choć uważa się, ze ta praktyka trwała jeszcze do lat 70. XX wieku i poza RPA obejmowała Namibię, Angolę oraz Botswanę. Kiedy holenderscy osadnicy przybyli na Przylądek Dobrej Nadziei (RPA), w ciągu 150 lat zlikwidowali większość miejscowej ludności. Gdy pod koniec XVIII wieku Brytyjczycy zajęli te ziemie, obiecali położyć kres przemocy, zachęcając San do większej "cywilizacji" - przede wszystkim poprzez przyjęcie rolniczego stylu życia. Kiedy to się nie powiodło, brytyjska polityka stała się znacznie ostrzejsza i bardziej brutalna. Lokalne plemiona potraktowano jako element fauny i flory, co było zgodne z ówczesnym polityczno-społecznym dyskursem. Same polowania zaś były elementem  tradycji autochtonów i w kontekście zwyczajowym nie budziły aż takich kontrowersji.

W Australii Aborygeni nie byli uważani za obywateli do 1967 roku. Ich status był regulowany przez ustawę o faunie i florze, choć oficjalnie nigdy na liście fauny i flory nie byli.  Konstytucja spisana w 1900 roku wyraźnie stwierdzała, że ludność rdzenna nie będzie liczona w żadnym spisie stanowym lub federalnym. Queensland był ostatnim stanem w Australii, który przyznał prawo głosu Aborygenom w 1965 roku. Tam także do 1971 roku można było zmuszać autochtonów do życia w rezerwatach, a do 1975 roku nie mieli prawa do posiadania własności. Powszechne były też sterylizacje, zapobiegające mieszaniu się ras, a tym samym degradowaniu aryjskiego genotypu. Jakkolwiek spotykamy się obecnie z negatywną oceną tych praktyk, nie możemy zapominać, że podyktowane były one prawami natury, a właśnie tym prawom podlegali tubylcy jako element świata naturalnego, bardziej niż cywilizowanego.

Kali Juga

Jak wskazują Purany, święte pisma hinduizmu, czasy, w których obecnie żyjemy, przypadają na okres kalijugi (ostatniej z czterech cyklicznych okresów) – wieku żelaznego, określanego jako epoka „wojen i hipokryzji”. To właśnie teraz, wedle wisznuickiej tradycji, na świecie zapanuje chaos: “Rozpleni się przestępczość. W handlu zapanuje oszustwo, uczeni będą wygłaszać tylko puste mowy. Uroda ciała, fryzury i obżarstwo uznane zostaną za najwyższy cel życia. Nadmiernie wzrosną podatki, zapanują choroby, lekarstwa będą nieskuteczne”, a ludzie z warstw najniższych, reprezentujący nietzscheańskiego niewolnika, “będą zewnętrznie wyglądać jak administratorzy czy królowie”.[6] Źródła staroindyjskie nie są jednak jedynymi, które wskazują na obecny upadek człowieka i rzeczy – także mitologia grecka mówi o czterech okresach świata, z których ostatni – żelazny ma być wielką próbą dla ludzkości. Jakkolwiek możemy to uznać za pan-aryjskie wizjonerstwo, warto zastanowić się nad przyszłością naszą i naszych potomków: jaką spuściznę chcemy po sobie zostawić.

Degeneracja prometejskich wartości, promowanie metroseksualnej „miękkości” ducha i ciała, powodują, że koniec świata dzieje się już teraz, na naszych oczach. Proces ten nie jest jednak nieodwracalny – możemy mu się sprzeciwić poprzez bezwzględną i konsekwentną obronę naszej tożsamości i wyjątkowości. Odrzucenie fałszywych bogów i patetycznego humanitaryzmu, odwołanie się do praw naturalnej stratyfikacji społecznej jest dla nas jedyną realną drogą przetrwania. Jakkolwiek aryjskie Purany obiecują pojawienie się na Ziemi zbawczego dziesiątego awatara boga Wisznu – Kalkina, to pamiętać musimy, że zgodnie z Nietzscheańskim założeniem on już jest wśród nas, uśpiony, ukryty. Kalkin to nic innego jak nasza wola walki, przetrwania, to czyn, działanie, kultura wysoka, której nie możemy pozwolić spauperyzować.

Mona von Tempsky

 

 

[1]    F. Nietzsche: “Wola mocy”

[2]    za: Mariusz Moryń, “Wola mocy i myśl, spotkania z filozofią Fryderyka Nietzschego”, str. 110

[3]    za: Paweł Krukow, “Nietzsche: Aksjologia”

     http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,2607

[4]    za: Paweł Krukow, “Nietzsche: Aksjologia”

[5]    za: Brian Leiter, “Nietzsche on Morality”

     http://nietzsche.ph-f.org/teksty/fisher_leiter.pdf

[6]    https://pl.wikipedia.org/wiki/Kalijuga

Kim był Oswald Mosley?

Oswald Mosley urodził się 16 listopada 1896 w niezamożnej, choć starej rodzinie arystokratycznej. Ukończył Królewską Akademię Wojskową, co dawało mu wykształcenie typowe dla klas rządzących. Podjął walkę w roku 1918 jako członek Królewskiego Korpusu Ochotniczego. Jego kariera wojskowa została przerwana z powodu odniesionych ran w katastrofie lotniczej podczas  I wojny światowej, po czym zajął się działalnością polityczną.

Został najmłodszym parlamentarzystą, choć często zmieniał ugrupowania. Z ostatniego, czyli laburzystów odszedł podczas wielkiego kryzysu, ponieważ nie uznano jego planu ograniczenia skutków tegoż kryzysu. Oswald Mosley określał brytyjski parlamentaryzm “rządami starej kliki”, w czym widział nadchodzącą katastrofę Wielkiej Brytanii. W roku 1930 założył swoje własne ugrupowanie, które nazwał Nową Partią. W rok później poniósł klęskę w wyborach, przez co zaczął się interesować doświadczeniami Mussoliniego i Hitlera, z którymi zaczął się także kontaktować. Dzięki temu opracował własną wersję faszyzmu, którą przedstawił w swojej książce „Większa Brytania”, na której podstawie utworzył Brytyjską Unię Faszystów (BUF). Mosley po napadnięciu przez Niemcy na Francję został uznany za zdrajcę i współpracownika nazistów, przez co został aresztowany, a jego partia została zdelegalizowana. Brytyjski minister spraw wewnętrznych ogłosił w roku 1940 dekret 18B na mocy, którego sir Oswald został internowany wraz ze swoimi osiemdziesięcioma najbliższymi współpracownikami.  Internowanie trwało do roku 1943, kiedy zmieniono mu je na areszt domowy z powodu złego stanu zdrowia. Jego areszt trwał do końca wojny. W roku 1947 wrócił do działalności, tworząc Ruch Zjednoczenia, nigdy nie wyparł się swoich przedwojennych poglądów, choć zrezygnował z otwartego publicznego ich głoszenia, a skupił się na postulatach ograniczenia imigracji i promowania paneuropeizmu. W roku 1951 wyemigrował do Irlandii, ponieważ uważał, że jego działanie jest krucjatą zza krat, której nie chce się podjąć. Próbował swoich sił jeszcze polityce w latach  1959 i 1966, biorąc udział w wyborach do izby gmin, po których wycofał się z życia politycznego z powodu przegranej i marginalizacji Ruchu Zjednoczenia. Zmarł 3 grudnia 1980 roku w Paryżu i został pochowany na cmentarzu Pere-Lachaise.

Nacjonalizm według Mosleya

Oswald Mosley opierał się na typie nacjonalizmu społeczno-politycznego, który uznaje za  najważniejszy interes narodu brytyjskiego, któremu trzeba podporządkować całość działań politycznych. Naród według przywódcy BUF jest złączony wspólnym pochodzeniem, językiem, kulturą i historią. Natomiast nie wiąże się z rasą, ustrojem gospodarczym i położeniem geograficznym. Podejście Mosleya można określić dzięki Hutchinsonowi, który utworzył pojęcia nacjonalizmu kulturowego i politycznego. Propagował nacjonalizm kulturowy, który chciał wprowadzić za pomocą polityki, której postulatem będzie budowanie Imperium Brytyjskiego. Oswald Mosley w swojej koncepcji opierał się na filozofii Hegla, czyli odniesienie do epoki elżbietańskiej, kiedy to Brytyjczycy walczyli z Hiszpanami podkreślając ich heroiczność. Kolejnym filozofem, którego tezy wykorzystywał był Alexander Raven-Thomson, który mówił o narodowej wspólnocie na podstawie, której chciał tworzyć nowych Brytyjczyków, którzy będą dumni z tego. Naród Brytyjski miała kształtować wspólna przeszłość oraz zaangażowanie we wspólną egzystencję. W swoim spojrzeniu na naród Mosley odrzucał rasizm, ponieważ uważał, że czystość rasowa powinna mieć miejsce, ale nie z powodu, że inne rasy są gorsze, lecz z powodu ich odmienności kulturowej. Pragnął określić cechy brytyjskiej wspólnoty, choć zrobił to nieprecyzyjnie skupiając się na tym kto do tej wspólnoty nie należy. Kwestia rasy była tylko składową narodu, a sam Mosley mógł (choć niechętnie) zaakceptować obraz wymieszanej, czyli nieczystej rasy brytyjskiej.

“Większa Brytania”

W roku 1932 wydano Większą Brytanię – nazywaną nieraz biblią faszystów brytyjskich. Ukierunkowywała ona myśl budowania narodu na nacjonalizm, a nie na potencjalny sukces polityczny. Według Mosleya parlament nie stanie się celem samym w sobie, lecz jedynie środkiem do osiągnięcia celu; nie dążymy do uzyskania czy utrzymania pozycji politycznej, lecz do rekonstrukcji narodu[1]. Przeredagował swoje dzieło dwa lata później po obserwacji drogi do władzy Hitlera i poznaniu pism Spenglera. Mosley przestał rozpatrywać naród w kategoriach ekonomicznych, a zaczął w duchowych, etnicznych i historyczno-sentymentalnych. Sama nazwa ma symbolizować odnowę narodu brytyjskiego, czyli wyznaczenie celu działania a więc stworzenie Większej Brytanii, a faszyzm miał być środkiem do uzyskania tego.  Marzeniem Mosleya była rehabilitacja Brytyjczyków, tworząc kraj na miarę bohaterów, a Większa Brytania miała być wspólnotą, a nie terytorium.

Epoka elżbietańska nie była jedynym odniesieniem historycznym Mosleya, który dowodził, że między Brytanią, a starożytnymi Rzymem i Grecją następuje kulturowa kontynuacja. Powoływanie się na antyczne imperia, które uznawał za czystego ducha cywilizacyjnego, zbliżyła Oswalda Mosleya z Mussolinim, dlatego też wykorzystywał symbole włoskiego faszyzmu (fasces) w swoim ruchu.

Według Mosleya to Brytania była opiekunem cywilizacji i postępu, a faszyzm uważał za ideę uniwersalną i próbował dowieść, że gdyby kryzys wybuchł jako pierwszy w Brytanii to faszyzm powstałby na jej terytorium. Swój ruch określał jako narodowy, a podsumowaniem jego programu było Britain First, czyli najpierw Brytania. Uznawał Brytanię za imperium dowodząc, że brytyjska ekspansja wpłynęła korzystnie na skolonizowaną ludność i cały świat, ponieważ gwarantowała pokój. Mosley pragnął utrzymania brytyjskich interesów jako dominujących, pokojowych stosunków między mocarstwami Europy, a przyjaznych z bratnimi państwami faszystowskimi. Mosley pragnął zastąpić Ligę Narodów przez organizację Zjednoczona Faszystowska Europa, złożoną z bloków geograficznych. A w dalszej perspektywie planował stworzenie Unii Europejskiej, która będzie jednoczyła materialnie i duchowo, a kierowana będzie przez blok faszystowskich mocarstw tzw. wielkiej czwórki, w której skład miałaby wchodzić Brytania, Niemcy, Włochy i Francja. Europa miałaby być podporządkowana nim, a mniejsze narody miały wybierać rozwiązania na zasadzie kompromisu względem silniejszych sąsiadów.

Mosley wielkość Brytanii dostrzegł w utrzymaniu jej jako mocarstwo i bratanie się z innymi narodami o zabarwieniu faszystowskim.

Mosley a antysemityzm

Genezą faszystowskiego antysemityzmu był strach przed utratą własnej spójności narodu brytyjskiego, ale nie wynikał on tylko z nacjonalizmu, lecz był kontynuacją średniowiecznych wzorców utrwalonych w czasach edwardiańskich. W Większej Brytanii pisał o niezidentyfikowanej władzy, która przypisuje sobie pozycję ponadpaństwową i wykorzystując nieporadność brytyjskiej klasy politycznej, prowadzi do narodowej klęski. Dalej w roku 1932 podczas przemówienia mówił o trzech bojownikach walki klasowej, pochodzących z Jeruzalem, którzy to mają powodować podziały społeczne. Jednak możemy uznać, że to były tylko incydentalne wypowiedzi w kontekście innych publikowanych twierdzeń Mosleya. W roku 1933 podczas wizyty we Włoszech zapewniał Mussoliniego, że nie wykazuje poglądów antyżydowskich, a nawet określił podejście Hitlera jako błąd. Jednak po powrocie do Anglii stwierdził, że należy potępić napaść na Żydów, ale powstrzymać się z pochopnym osądem polityki nazistowskiej.

Jesienią roku 1933 odebrano członkostwo w Brytyjskiej Unii Faszystów wszystkim Żydom, a już rok później antysemityzm na stałe zagościł w idei brytyjskiego faszyzmu. Takie podejście było konsekwencją stosunku Żydów do faszystów i zakłócania porządku podczas mityngów organizowanych przez stronnictwo Mosleya oraz dyskryminacji faszystów przez środowisko żydowskie, a szczególnie pracodawców, na które Mosley twierdził, że ma dowody. A brytyjskie podejście było defensywne, czyli przyjmowało wyzwanie jakie otrzymywali od Żydów. Według Mosleya mniejszość żydowska była nielojalna wobec Brytyjczyków, a nawet na nich pasożytowała działając na korzyść obcych mocarstw, co pobudziło w społeczeństwie nastroje wojenne. Kolejnym powodem antysemityzmu było ogólne twierdzenie z czasu międzywojennego, że w rękach żydowskich były instytucje państwowe i media. A niechęć Żydów do asymilacji i stawianie interesu żydowskiego nad brytyjski powodowała pogłębienie stosunku Mosleya do tej społeczności, której zarzucał kosmopolityzm i nielojalność względem Brytanii.

Oswald Mosley utrzymywał, że sam nie jest antysemitą, a swoje wystąpienia motywował, że nigdy nie zaatakowałem człowieka z powodu jego religii lub rasy. Nienawidzimy Żydów, nie za to, że są Żydami, ale za to, czego się dopuścili[2].

Zofia Sokolnicka

Bibliografia:

  1. Cesarz, Od “Wiekszej Brytanii” do zjednoczonej Europy, Wrocław, 2006, str. 180-203
  2. http://www.nacjonalista.pl/2011/04/22/leszek-krolikowski-sir-oswald-mosley/

 

[1] O. Mosley, The Greater Britain, 1934, s. 157

[2] O. Mosley, Fascism: 100 Questions…, pyt. 71

niedziela, 30 grudzień 2018 00:27

Sambor Pomorzanin - Narodowa stagnacja

Tytuł poniższego tekstu może wydawać się stosunkowo dziwny, jednakże w przekonaniu autora należycie wyraża to, co chciałby tutaj poruszyć. Mianowicie problem stagnacji w naszym ruchu. Stagnacji na wielu polach – zarówno w działalności poszczególnych organizacji, jak i w walce osobistej, prowadzonej codziennie przez każdego z nas.

W przekonaniu autora, najbardziej widocznym problemem jest zastój widoczny w poszczególnych organizacjach nacjonalistycznych. Oczywiście, nikt nie umniejsza dotychczasowych zasług, jednak refleksje na ten temat pojawiły się u autora po konferencji „Nacjonalizm 25+” zorganizowanej w Warszawie w 2018 r. Jeden z mówców poruszał kwestię m.in. finansowania działalności, poprzez tworzenie przedsiębiorstw znajdujących się w rękach nacjonalistów, spółdzielni lub innych podmiotów umożliwiających nie tylko zapewnienie funduszy, ale również pełniących rolę swojego rodzaju nośnika idei, pozwalającego w dość miękki i bezinwazyjny sposób dotrzeć do szarego człowieka – poprzez zmianę formy przekazu, a nie treści (co może prowadzić do wypaczania ideologii, czego wzorcowy przykład dają niektóre organizacje „narodowe”). Tego rodzaju przedsięwzięcia z jednej strony nie są czymś łatwym, a władze kładą nam kłody pod nogi, ale z drugiej strony nie powinniśmy narzekać. Pomimo wielu niesprzyjających warunków nadal mamy dużo więcej możliwości, niż wielu z niezłomnych bohaterów, których słusznie gloryfikujemy i stawiamy za wzór. Tym samym, powinniśmy korzystać z tych kilku możliwości, które jeszcze nam pozostały.

Starożytna maksyma mówi, że godzi się uczyć nawet od wroga. Spójrzmy zatem, jak wygląda działalność naszego wroga – skłoty (pełniące role centrów „kultury”, miejsc spotkań, dających schronienie w przypadku działań bezpośrednich), lokale gastronomiczne, spółdzielnie, związki zawodowe, a nawet kluby sportów walki. Oczywiście, jakość i ilość powyższych nie zawsze jest imponująca, jednakże pokazuje ile łbów ma jedna i ta sama hydra – odcięcie jednego nie załatwia problemu. Jak to wygląda u nas? Standardem wydaje się być brak własnych lokali i miejsc spotkań, przy czym nie chodzi tu o te „zaprzyjaźnione”, tylko faktycznie własne. Nie tylko umożliwiające swobodne przebywanie tam aktywistów, ale również zarabiające na siebie i na ruch. Sprawami pracowniczymi, kapitalistycznym wyzyskiem zajmuje się coraz więcej osób, jednak pomimo istnienia jednej organizacji ukierunkowanej stricte na tego rodzaju działalność w przekonaniu autora brakuje wspólnej inicjatywy, wolnej od osobistych animozji, będącej w stanie w realny sposób bronić polskich pracowników i ich praw. Na szczęście, lepiej wygląda sytuacja w przypadku sportów walki. Jest kilka klubów prowadzonych na bardzo wysokim poziomie, przez osoby związane lub wywodzące się ze środowiska nacjonalistycznego, jednak ten element wydaje się mieć inny problem – odpowiednią ilość uczestników-nacjonalistów. Tym samym przechodzimy do stagnacji osobistej.

Idea jest ważna, ale każdą organizację tworzą ludzie i to oni w dużej mierze stanowią o jej sukcesie. Zauważalna wydaje się jednak pewna gnuśność części aktywistów. Poczuliśmy się mocni, lekceważąc tym samym naszych wrogów, ich umiejętności i determinację oraz zasięg działania. Nieprzyjaciel nie śpi i rośnie w siłę, a część z nas wydaje się to ignorować, poświęcając więcej czasu na utarczki osobiste z innymi nacjonalistami lub na tonięcie w używkach. Hasło „trenuj sporty walki!” jest wspaniałe, jednak wciąż zbyt mało naszych ludzi wciela je w życie. Powinniśmy trenować nie tylko żeby zwiększać swoje umiejętności walki wręcz, ale również żeby kształtować wewnętrzną dyscyplinę, hart ducha, odwagę i zwiększać swoje szanse w starciu z wrogiem. Popularny „sprzęt” nie zawsze się sprawdzi, zwłaszcza jeśli po drugiej stronie stanie wykwalifikowany przeciwnik. Oczywiście, nie każdy ma predyspozycje psychofizyczne do bycia zawodnikiem i nie każdy musi nim zostać. Należałoby jednak, w ramach samodoskonalenia się, uprawiać jakiś sport, a sporty walki (biorąc po uwagę specyfikę naszej idei i wynikającej z niej działalności) wydają się być odpowiednią formą aktywności fizycznej – nawet jeśli mówimy tu o poziomie czysto rekreacyjnym.

Powyższy tekst nie jest atakiem na nasze środowisko. Jest swojego rodzaju refleksją nad jego stanem, nad tym co w nim kuleje i co można by poprawić – zmieniając siebie i dbając o rozwój swojej organizacji. Istnieje wiele przyczółków, które my – nacjonaliści powinniśmy jeszcze zdobyć, a następnie bronić do samego końca. Nikt tego za nas nie zrobi.

Sambor Pomorzanin

 

niedziela, 30 grudzień 2018 00:23

Igor Pietrzykowski - Wypaczony realizm

Na początku tekstu warto zdefiniować, czym jest realizm, otóż:

Realizm

  1. «Postawa życiowa polegająca na trzeźwej, bezstronnej ocenie rzeczywistości, pozwalająca na wybór skutecznych środków działania; też: umiejętność takiej oceny»(PWN)

Choć definicja realizmu jednomyślnie pokazuje tę cechę jako coś pozytywnego, to jednak bardzo często realizmem tuszuje się brak konsekwencji w swoich działaniach, a czasem zwykłe tchórzostwo. Kiedy tak się dzieje, kto za to odpowiada? W tym tekście postaram się przekazać Ci drogi czytelniku, że kalkulowanie działań nie zawsze popłaca, a czasem realizm może być uznany za zdradę.

Realizm a idea

Wielu z nas pamięta, jak nie tak dawno, bo zaledwie kilka lat temu, do polityki wchodziła nowa ''bezkompromisowa i radykalna'' partia o nazwie Ruch Narodowy. Część z nas, zwłaszcza raczkujących dopiero aktywistów uwierzyła w to, że nareszcie znalazł się ktoś, kto wprowadzi postulaty nacjonalistyczne do szerokiej polityki, i skończy z demoliberalnym chaosem, jaki nastał wraz z okrągłostołowymi układami. Zaangażowaliśmy  się w pomoc RNowi, pomagając przy organizacji konferencji, zbierając podpisy, czy nocą ruszając z propagandą w miasto. Niejednokrotnie ryzykowaliśmy własne zdrowie, broniąc wierchuszkę tej partii przed atakami wszelkiej maści antyfaszystów, a cała ta działalność okraszona była pełnymi entuzjazmu rozmowami o rychłym zwycięstwie nacjonalizmu. Minęło kilka lat i co z tego wyszło? Nic czy może jednak coś? Mały, żenujący potworek, który został podnóżkiem dla systemowej partii, swoją zdradę raz na jakiś czas usprawiedliwiający realizmem, bo przecież radykalnymi hasłami poparcia narodu nie zdobędziesz. Jeżeli nie jesteś częścią systemu, to nic nie osiągniesz. Właśnie takie i inne wymówki są dla pewnych piesków partii rządzącej niczym usprawiedliwienie najbardziej karygodnych postaw niegodnych mężczyzny, a co dopiero osoby mieniącej się nacjonalistą. Czym skończył się realizm, zwłaszcza ten w endeckim wydaniu, mieliśmy przykład przy okazji tegorocznego Marszu Niepodległości. Policja wyprowadzająca nacjonalistów z ich własnych domów, obława służb w tygodniu poprzedzającym obchody, zamykanie w aresztach, gdzie ucierpiała nasza koleżanka, a na koniec wspólny marsz z partią rządzącą i prezydentem. Według niektórych mieniących się ''narodowcami'' tylko w taki sposób można doprowadzić nacjonalizm do zwycięstwa. Jednak cóż to za zwycięstwo, kiedy musicie wyrzec się wartości, w które do niedawna tak bardzo wierzyliście, kiedy podajecie rękę tym, wobec których niedawno deklarowaliście otwartą wojnę. I właśnie takie działania wpisywane są w ramy realizmu. Idealizm, który napędza nasze działanie, to dla nich zwykła farsa niemająca prawa bytu w nowoczesnym świecie. Dzięki komu ''narodowcy'' bawiący się w politykę weszli do Sejmu? Dzięki podstarzałemu ćpunowi, któremu znudziło się śpiewanie, więc założył partię polityczną niemającą zbieżnych celów ze zdrowo myślącymi nacjonalistami.

Więc jak widać, osobom mieniącym się realistami nie zależy na idei, na działaniu dla niej, życiu według jej dogmatów. Zależy im tylko i wyłącznie na rozgłosie w mediach głównego ścieku.

Realizm a aktywizm

-Daj spokój stary, to się nie uda, nie mamy pieniędzy, sponsorów, za mało ludzi, czasu, chęci. Itd. itp.

Ile naszych pomysłów zostało w taki właśnie sposób potraktowany przez naszych organizacyjnych towarzyszy? Dużo, za dużo. Część z nas w podobny sposób wypowiadała się na temat jakiegoś pomysłu na akcje, ale czy takie kalkulowanie wpisuje się w ramy naszej działalności? Nie, przecież można dojść do wniosku, że sama nasza walka stoi w opozycji do realizmu. Ryzykujemy bardzo wiele. Od uszczerbków na zdrowiu, przez kłótnie z bliskimi na stracie pracy, czy pozycji w społeczeństwie kończąc. Nie można wiecznie kalkulować, czy nasz kolejny szalony pomysł skończy się w szpitalu, czy na komendzie, lub czy nareszcie mamy dostatecznie wiele środków, by otworzyć własne centrum kultury. Wiadome jest, że nie można rzucać się z motyką na słońce, i wszystko robić z odpowiednią dozą rozwagi, natomiast z góry narzucanie sobie przegranej, w imię spaczonej wizji realizmu nie jest tym, co powinno cechować aktywistę, walczącego w imię naszej świętej idei. Realizm to zbędna wygoda, która negatywnie wpływa na morale całych grup, a walka, którą toczymy wobec nowoczesnego świata, nie jest wygodna. Przesadne kalkulowanie działań jest domeną osób, które profanują nacjonalizm, jak pewna trzyliterowa organizacja. Nas na to nie stać. Toczymy wojnę, a na wojnie potrzebna jest taktyka, która przyniesie więcej zysków niż strat. Taktyka, którą obierzemy, która poprowadzi nas do zwycięstwa nie ma nic wspólnego z realizmem. Jest idealizmem w czystej postaci. Jesteśmy nowym pokoleniem nacjonalistów, którym nie zależy na laurach i pozycji w tym chorym systemie. Ktoś może powiedzieć: Ej, ale zaraz. Przecież taktyka to realizm. Otóż nie. Weźmy na przykład japońskich Kamikadze. Czy posyłanie ludzi na pewną śmierć po to, aby zadać minimalne straty wrogim okrętom było realizmem? Nie, było wręcz jego zaprzeczeniem. Było natomiast taktyką walki i my zupełnie tak jak tamci bohaterowie walczący za swoją ideę, za swój naród, i za swojego Wodza, musimy być skłonni do całkowitych poświęceń dla sprawy.

Na koniec mojego krótkiego tekstu chciałbym wezwać wszystkich pojedynczych aktywistów, wszystkie grupy, które wciąż są na froncie i nie zamierzają z niego ustępować, do porzucenia realizmu, i zastosowania taktyki, która zniszczy system, a przede wszystkim nasze słabości. Na front idzie się z karabinem, nie kalkulatorem.

Igor Pietrzykowski

Wiele jest wzorów do naśladowania przez Szturmowych Nacjonalistów, bo wielu też było obrońców naszej polskiej i europejskiej kultury i cywilizacji, naszym celem także jest utrzymanie i rozwój tych wartości. Z dumą możemy spoglądać na polskich bohaterów walczących na przestrzeni lat o naszą niepodległość i tożsamość, ale w poszukiwaniu wzorów patrzymy także na naszych braci z innych europejskich narodów, którzy walczyli o naszą wspólną świetność. Jednym z tych wzorów są Arditi, których heroizm postaram się przybliżyć. 

Na początek warto powiedzieć co ów słowo „Arditi” oznacza. Tłumacząc na język polski, jest to ktoś śmiały, dzielny, odważny, co niewątpliwie w tym przypadku miało odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Pierwsze pomysły utworzenia tej formacji przypadają na rok 1916, a więc drugi rok I wojny światowej. Wizja ta pojawiła się w głowach młodych włoskich oficerów, którzy chcieli stworzyć  oddziały mające być elitą w ataku na pozycje nieprzyjaciela na froncie włosko-austro-węgierskim .

Pierwotnie jednak pierwsze odziały „Arditi” powstały w 1917 roku, a ich głównym inicjatorem był Giuseppe Alberto Bassi. Odziały liczyły najwyżej 600 żołnierzy i oficerów. Cała formacja w szczytowym momencie liczyła ok. 18.000 osób, składała się ona z ochotników (w większości z jednostek strzelców górskich i bersalierów). Co ciekawe jednym z kryteriów przyjęcia do grona „Arditi” był brak strachu na odgłos wybuchających pocisków artyleryjskich. Zadaniem tej formacji był atak na pozycje nieprzyjaciela, jeszcze zanim włoska artyleria przerwała ostrzał. Było to niewątpliwie bardzo niebezpieczne, ale i bardzo skuteczne, gdyż wróg nie spodziewał się takiego ataku podczas ostrzału. Szkolenie Arditi skupiało się na trenowaniu sprawności fizycznej, walce wręcz, rzucaniu granatów oraz atakom na umocnione pozycje. Każdy korpus włoskiej armii otrzymał jedną grupę Arditi, którzy to rozkazy przyjmowali bezpośrednio od dowódcy danego korpusu. Niebywała odwaga, rodzaj zadań im powierzanych i sposób walki, którymi charakteryzowały się dane oddziały sprawiały, że Arditi byli elitą ówczesnej armii włoskiej.

Uzbrojenie danej formacji było charakterystyczne i wykorzystywane w późniejszych latach jako swoisty symbol ich heroizmu. Były to oczywiście specyficzne sztylety. Arditi biegli w walce wręcz i posługiwaniu się tym rodzajem uzbrojenia siali popłoch wśród wrogich żołnierzy, którzy stanęli im na drodze. Małe grupki Arditi wykonywały także misje rozpoznawcze, chwytały jeńców. Jedna z grup Arditi zwana była „Kajmanami z Piavo”. Przydomek ten wziął się z racji tego iż członkowie tego oddziału przepływali nocą rzekę Piavo, będąc uzbrojonymi jedynie w sztylety, które trzymali w zębach, siejąc spustoszenie wśród nieprzyjacielskich oddziałów.

Pierwszy znany atak Arditi nastąpił podczas XI Bitwy pod Isonzo, nocą z 18 na 19 sierpnia 1917 r. pod Monte Fratta. Żołnierze wroga zostali kompletnie zaskoczeni, a Arditi zdobyli pozycje nieprzyjaciela wraz z kilkoma ciężkimi karabinami maszynowymi oraz 500 jeńcami. Niedługo potem na tym samym odcinku frontu pod San Gabriele, włoscy komandosi wzięli do niewoli 3100 jeńców, w tym jednego generała, 55 ckm-ów oraz 26 armat. W 1919 roku Arditi byli głównymi siłami, na których czele stanął Gabriele D’Annunzio podczas zajęcia Fiume.

Po I wojnie światowej Włosi mimo iż oficjalnie byli wśród zwycięzców, spotkali się z niesprawiedliwością która polegała na oszukaniu ich w kwestiach terytorialnych, do tego należy dodać fakt iż ogrom włoskich żołnierzy poległo podczas tej wojny lub zostało rannych. Ówczesne rządy we Włoszech sprawowane przez liberałów nie radziły sobie z narastającymi problemami. Odpowiedzią na to był nowo powstały „Fasci di Combattimento”, który po kilku latach przerodził się w „Narodową Partie Faszystowską” a na którego czele stanął Benito Mussolini. Szeregi tej organizacji tworzyli w dużej mierze włoscy żołnierze walczący za swoją ojczyznę podczas I wojny światowej, którzy nie byli zadowoleni z niesprawiedliwości, jaka spotkała ich kraj. Wśród tych żołnierzy największą grupą była ich elita, czyli właśnie Arditi. Po udanym „ Marszu na Rzym” w 1922 roku, kiedy to Faszyści przejęli władzę, wielu Arditi zajmowało istotne stanowiska państwowe przykładając rękę do rozwoju swojego kraju. Warto także dodać iż sam Faszyzm w swojej symbolice czerpał oddziałów Arditi, tu istotne chociażby są „Czarne Koszule” które nawiązują właśnie do umundurowania tej formacji, a także symbol czaszki ze sztyletem w zębach .

Po wielu latach rozwoju Włoch pod faszystowskimi rządami nadszedł czas II wojny światowej, która niestety nie skończyła się dobrze dla Włochów jak i dla całej Europy. W tym strasznym okresie Arditi także nie chcieli stać z boku i podjęli walkę w obronie swojej ojczyzny.

Pierwszy batalion X  Reggimento Arditi sformowano w maju 1942 r. z ochotników wywodzących się z całej armii. Selekcja opierała się na czynnikach mentalnych i fizycznych, duży nacisk kładziono także na doświadczenie bojowe kandydata. Zwłaszcza mile widziani byli żołnierze, którzy otrzymali odznaczenia wojenne. Oddziały te walczyły do samego końca wojny.

Jak widać można wręcz pokusić się o stwierdzenie, iż Arditi to idealny wzór dla każdego Szturmowego Nacjonalisty, gdyż byli to bohaterowie którzy szturmem zrywali się do walki o dobro swojej ojczyzny. Gdy trzeba było walczyć z bronią w ręku, stawali w pierwszym szeregu ryzykując najbardziej ze wszystkich swoim życiem, a gdy nadeszły czasy pokoju stanęli ramię w ramię do budowaniu potęgi swojego narodu.

Bartłomiej Madej

niedziela, 30 grudzień 2018 00:04

Szymon Kowalczyk - Konflikt pokoleń

Od dawna już planowałem napisaniem tego krótkiego tekstu dotykającego tematu podejścia do działalności przez dwie grupy wiekowych nacjonalistów - liczących sobie powyżej 30 roku życia oraz ich młodszych kolegów, których wiek orbituje wokół 20 lat, a także o relacjach między tymi grupami wiekowymi. Zacząć należy od starszych aktywistów. Moim zdaniem jest ono pokoleniem (niemal w większości) straconym, regresywnym, pokoleniem którego większość reprezentantów czy to z własnej nieodpowiedzialności i lenistwa, czy koniunktury, na jaką trafili, nie podjęło żadnych działań, dzięki którym ruch mógłby się skutecznie rozwijać. Wszak ilu nacjonalistów po 30-tce zajmuje się sprawami adekwatnymi do ich wieku? Całkiem obiektywnie można wymienić ich z pamięci, nie wymagam od nikogo, aby nagle robił z siebie jakiegoś sztywniaka i wielkiego polityka, ale zaangażowanie się w kwestie samorządowe, pracownicze, publicystykę, inicjatywy sportowe czy tworzenie niezależnych mediów powinno być w tym wieku regułą (osoby, które się tym zajmują, zasługują na należny im szacunek i docenienie), podczas gdy większość nie robi albo niczego (oprócz krytykanctwa i oceniania innych) lub przeżywa drugą młodość, działając na ulicach wraz z młodszym kolegami. Nie chcę zostać w tym miejscu źle zrozumiany, nie odmawiam opisywanym aktywistom udziału w akcjach bezpośrednich i działalności ulicznej, jednak dla nich powinien być to co najwyżej dodatek do poważnej działalności mającej zapewnić ruchowi stały rozwój, a nie rutyna. W wielu przypadkach jest jednak odwrotnie. Kolejna kwestia, która dotyka reprezentantów starej gwardii to „szuria” i krytykowanie wszystkiego, co wybiega poza ich sztywne umysłowe ramy. Ludzie ci wyrośli zazwyczaj w ruchu skinheads, dogmatycznie zaciekle bronią swojej subkultury, czego skutkiem jest potępianie przez nich wszelkich nowych kontrkulturowych inicjatyw. Widziałem już z ich strony spiny o rap („rap to jakieś murzyńskie gówno, tylko RAC jest jedyną słuszną muzyka dla nacjonalistów”), o Straight Edge („ja jestem mężczyzną i piję piwo, a nie wcinam kiełki”), o styl („jakieś pedały w grzywkach i new balancach”), graffiti („kopiowanie kultury białych murzynów, kiedyś malowało się na murze skinheads i każdy wiedział, czyje są ulice”). Podsumowując ich logikę - każdy prawdziwy nacjonalista  musi chodzić w glanach i flayersie i robić z siebie społecznego odludka i błazna, a prawdziwa działalność to zamknięte koncerty marginalnych rockowych zespołów ostro zapijane alkoholem. Oczywiście każda choćby i konstruktywna krytyka pod ich adresem spotyka się z próżnią lub kompletnym niezrozumieniem, często stosują także taktykę obrony rzekomym doświadczeniem i gadaniem o tym, że gdyby nie oni to ten ruch by nie istniał, podczas gdy wielkie osiągnięcia, którymi się szczycą, zazwyczaj okazują się skrojeniem lub pobiciem gdzieś kiedyś jakiegoś punka lub obecnością na niezliczonej ilości rockowych koncertów. A wracając jeszcze do kwestii „glanów”, to pewnie wiele osób oburzy się, że krytykuję styl ubioru, który preferują skinheadzi, jak jednak nie krytykować czegoś, co jest kompletnie nieakceptowane społecznie i zamiast zachęcać potencjalnych młodych aktywistów do działalność to odpycha ich. Właśnie tak! Groźni skinheadzi, przemierzający ulice dla potencjalnego przechodnia są dziwnie ubranymi błaznami, a nie groźnymi chuliganami, na których pozują. Postawić sobie należy pytanie, co takie osoby w ogóle robią w ruchu i dlaczego wciąż daje im się przyzwolenie na uskuteczniane swoich fanaberii. Zostawmy już „starą gwardię” i przejdźmy do drugiej z omawianych grup, czyli młodych aktywistów, i w sumie to łatwo można dojść do konkluzji, że nie ma się nad czym tutaj za bardzo rozpisywać, najprościej w świecie są oni niemal idealnym przeciwieństwem wszystkiego, o czym pisałem w kontekście większości starszych aktywistów. To właśnie na nich spoczywa dziś odpowiedzialność za rozwój ruchu i kolejne powstające inicjatywy, czy to często na szczeblu organizacyjnym, czy eventowym, odpowiadają także najczęściej za rekrutację. Zdecydowana większość z nich regularnie trenuje i odrzuca używki deklarując się jako Straight Edge, rozumieją oni czynniki kierujące współczesną młodzieżą, ponieważ sami są jej częścią, więc to do nich należy misja kształtowania kontrkultury, nie kultywują starych skinowskich wzorów, a tworzą swoje własne. Są awangardą, która poprowadzi nacjonalizm ku zwycięstwu. Młodość to wyraz futurystycznego pędu i dynamizmu, to czysty fanatyzm, który cechował największych z nas, to bunt przeciwko zastanej rzeczywistości naszego środowiska i czy się komuś to podoba, czy nie to ta młodzież wywróci to zastane środowisko do góry nogami bez względu na czyjekolwiek żale i narzekania. Pamiętajcie bracia, przyszłość należy do nas!

Szymon Kowalczyk

sobota, 29 grudzień 2018 23:47

Greg Johnson - Metapolityka i wiedza tajemna

W 1897 r. Robert Lewis Dabney przewidział tryumf ruchu sufrażystek w oparciu o własną ocenę historii i charakteru jedynej siły sprzeciwiającej się prawom wyborczym kobiet – konserwatystów z północnych stanów USA:

Jest to partia, która nigdy niczego nie konserwuje. Przez całą swoją historię jedynie sprzeciwia się każdej agresji ze strony partii postępu i usiłuje zachować twarz poprzez sporą dawkę warczenia, ale ostatecznie zawsze zgadza się na innowacje. To, co wczoraj było potępianą nowinką, dzisiaj jest jednym z akceptowanych pryncypiów konserwatyzmu; obecnie konserwatyści jedynie usiłują przeciwstawić się kolejnej innowacji, którą jutro bojaźliwie zaakceptują, a którą w przyszłości zastąpi kolejna rewolucja; którą znów odrzucą, a później zaakceptują. Amerykański konserwatyzm jest jedynie cieniem podążającym za radykalizmem w jego marszu ku zagładzie. Pozostaje za nim w tyle, ale nigdy nie spowalnia go i zawsze podążą krok w krok za swoim przywódcą.

Polityczna hegemonia lewicy była i jest oparta w dużej mierze na intelektualnej hegemonii lewicowych idei, a zwłaszcza wolności, równości i postępu. Dzisiejsza fałszywa prawica podziela podstawowy światopogląd lewicy, ale brakuje jej jasności wizji, wytrwałości w dążeniu do celu czy moralnego idealizmu. Prawicowcy to jedynie letni czy opóźnieni lewicowcy, którzy pozostają w tyle za swoimi bardziej inteligentnymi kolegami. Jednak lepsi lewicowcy zawsze ostatecznie przekonują prawicowców. W każdej bitwie pomiędzy lewicą a prawicą, lewica może liczyć na piątą kolumnę wewnątrz każdego prawicowca, a mianowicie na jego najgłębsze przekonania moralne. Jeśli ktoś zaczyna od lewicowych przesłanek, prędzej czy później wyprowadzi z nich lewicowe wnioski i przełoży je na praktykę.

Ale polityka to nie tylko kwestia intelektualnego wpływu i perswazji. Chodzi w niej nie tylko o zmianę przekonań, ale także o zmianę świata. A to wymaga zorganizowanego, kierowanego i celowego działania. Zatem w polityce chodzi także o wektory kontroli, łańcuch dowodzenia, przywódców i szeregowych członków ruchu.

Samuel Francis wyjaśniał dryfowanie na lewo współczesnej polityki poprzez kwestię przywództwa. Na lewicy przywództwo jest zawsze na lewo od swoich wyborców i przesuwa ich na coraz bardziej radykalne pozycje. Co więcej – na prawicy przywództwo jest również na lewo od swoich wyborców. Zatem polityka stale przesuwa się w lewo, ponieważ radykalna awangarda lewicy wywiera wpływ na całe polityczne spektrum i ciągnie je za sobą.

Prawica podążą za lewicą tak, jak wagony kolejowe za parowozem. Lewicowe wagony są na przedzie pociągu, a prawicowe w tyle, a zatem docierają na miejsce później, ale w żadnym znaczeniu nie mają niezależnej trasy czy własnej siły pociągowej. Jest tylko jeden parowóz, a ludzie w nim ustalają kierunek jazdy całego pociągu. Ludzie odpowiadający za poszczególne wagony mogą nosić mundury i obnosić się z pozorami władzy. Ale są jedynie konduktorami i bileterami, którzy jadą w tym samym kierunku co pasażerowie.

W jaki sposób lewica zdobyła taką władzę? I czy prawica może ją zdobyć i użyć do realizacji przeciwnych celów? Odpowiedzi znaleźć można w pismach autorów ze szkoły tradycjonalistycznej: René Guénona i Juliusa Evoli.

Nie podlega wątpliwości, że technologia, nauka i medycyna robią niesamowite postępy. Ale z perspektywy białego nacjonalizmu sytuacja jest coraz gorsza w aspektach: politycznym, kulturowym i rasowym. Dlatego tak wielu białych nacjonalistów przyciąga tradycjonalizm, który wyjaśnia współczesne wydarzenia poprzez mit o cyklach historii – poczynając od Złotego Wieku, następnie upadek poprzez wieki Srebrny, Brązowy,  następnie Żelazny (lub Ciemny), aż do nadejścia nowego Złotego Wieku.

Ale  Guénon i Evola nie postrzegali historycznego upadku jako bezosobowej siły. Uważali, że jest ona stworzona przez konkretne, istniejące grupy historycznych podmiotów. Jakkolwiek czynnik ludzki odgrywa znaczącą rolę w historii, jednak większość istot ludzkich nie jest twórcami historii. Są przedmiotami, nie podmiotami historii. Sprawstwo historyczne jest domeną nielicznych elit - awangardy, która rozciąga swoje obszary wpływu i kontroli poprzez całą kulturę, wciągając ją coraz bardziej w dekadencję. Zdecydowana większość ludzkości jedynie podąża w wyznaczanym przez nich kierunku.

Guénon i Evola omawiają te historyczne elity w kontekście „tajemnej wojny”. W oryginale używają terminu „occulto”, który oznacza tutaj po prostu „ukryty”. Jak pisał Evola: jest to „bitwa prowadzona niepostrzeżenie przez siły globalnego przewrotu za pomocą środków i w okolicznościach ignorowanych przez współczesną historiografię”.[1] Evola pisał również, że ukryty wymiar historii „nie powinien zostać zatracony we mgle abstrakcyjnych koncepcji filozoficznych i socjologicznych, ale raczej powinien być rozumiany jako 'zakulisowy' wymiar, w którym działają określone 'umysły'”(Men Among the Ruins, s. 236).

Evola złowieszczo dodaje, że te tajemne siły „nie mogą zostać zredukowane do wymiaru jedynie ludzkiego” (Men Among the Ruins, s. 235). Ale wojna tajemna niekoniecznie związane jest z wiedzą tajemną w zwyczajnym rozumieniu tego terminu, tzn. mistycyzmem i magią, aczkolwiek oba znaczenia przenikają się w przypadku takich grupach jak masoneria.

W jaki sposób wojna tajemna stwarza polityczną i historyczną zmianę? Według Evoli:

Głębsze przyczyny historii . . . działają przede wszystkim poprzez to, co można nazwać „nieuchwytnymi czynnikami”, aby wykorzystać termin zapożyczony od nauk przyrodniczych. Te przyczyny są odpowiedzialne za prawie niezauważalne zmiany ideologiczne, społeczne i polityczne, które ostatecznie mają niesamowite skutki: są jak pierwsze pęknięcia w pokrywie śnieżnej, które ostatecznie powodują lawinę. Przyczyny te prawie nigdy nie działają w sposób bezpośredni, ale za to nadają określonym istniejącym procesom odpowiedni kierunek, który prowadzi do wyznaczonego celu. (Men Among the Ruins, s. 237)

Zgodnie z opisem Evoli, wojna tajemna jest w gruncie rzeczy identyczna z metapolityką.

Metapolityka zajmuje się ukrytymi przyczynami i warunkami politycznej zmiany. Metapolityka działa na dwóch poziomach: intelektualnym oraz organizacyjnym. Idee metapolityczne obejmują systemy moralne, religie, tożsamości zbiorowe (plemienne, narodowe, rasowe) oraz założenia dotyczące tego, co jest możliwe na płaszczyźnie politycznej. Organizacje metapolityczne propagują metapolityczne idee, wypełniając lukę pomiędzy teorią a praktyką. Przykładami ruchów metapolitycznych są zarówno Europejska jak i Północnoamerykańska Nowa Prawica.

Małe metapolityczne zmiany mogą z czasem prowadzić do ogromnych politycznych przeobrażeń. Na przykład wartości wyrażone w Kazaniu na Górze ostatecznie obaliły cały świat starożytny. Ale jako że przyczyny metapolityczne są często odległe od politycznych skutków, a także przyczyny metapolityczne są często abstrakcyjnymi i ezoterycznymi ideami, którymi zajmują się jedynie nieliczni, metapolityka jest niewidoczna dla większości ludzi, którzy skupiają na tym, co konkretne i bieżące. Metapolityka jest zatem „tajemna” w dosłownym znaczeniu tego słowa, tj. „ukryta” (occulta). Ale często ukryta jest na widoku i nie trzeba podejmować specjalnych środków ostrożności, aby ukryć ją przed okiem zwykłego człowieka

Koncepcja wojny tajemnej jest tradycjonalistycznym wkładem w to, co najczęściej jest pogardliwie określane jako „teorie spiskowe”, włączając w to zarówno historię jak i spekulacje dotyczące „tajnych stowarzyszeń”. I jest to naprawdę niebezpieczny obszar.

Nie ma dnia, w którym moi koledzy i ja nie spiskujemy wspólnie, aby zrealizować program Północnoamerykańskiej Nowej Prawicy. I nie ma dnia, w którym nasi wrogowie nie spiskują, aby zrealizować swój program. Mimo to, jeśli poruszysz temat spisków, większość ludzi nauczona jest, żeby przewracać oczami. Robią tak, ponieważ powiedziano im, że tak właśnie postępują inteligentni ludzie. Wielu z nich ma również bezpośrednie doświadczenie z niedorzecznymi teoriami spiskowymi propagowanymi przez rozgorączkowanych, agresywnych świrów. Nie ulega wątpliwości, że większość teorii spiskowych jest błędna i fałszywa, wiele z nich w naprawdę śmieszny sposób. Ale czy istnieje lepszy sposób, aby ukryć prawdziwe spiski przed poważnym, trzeźwym zbadaniem, niż rozsianie fałszywek, które nadadzą każdej dyskusji o spiskach wymiar szaleństwa?

Jednak Evola jest „ostrożny, aby uchronić poważny namysł przed popadnięciem w fantazjowanie i przesądy”, wliczając w to paranoiczną skłonność „do dostrzegania ukrytego wymiaru wszędzie i za wszelką cenę” (Men Among the Ruins, s. 238). Traktuje on wszystkie przypuszczenia dotyczące wojny tajemnej jako jedynie „hipotezy robocze” stworzone, aby połączyć i wyjaśnić dane empiryczne. Evola twierdzi, że jeśli zjawiska nie można całkowicie wyjaśnić poprzez znane przyczyny, wówczas mamy prawo stwierdzić, że nieznane przyczyny istnieją, a następnie spekulować na temat ich natury.

Chciałbym dodać, że niektóre z tych nieznanych przyczyn mogą stanowić po prostu przypadkowe czynniki, ponieważ nie ma powodu, aby zakładać, że wszystkie wydarzenia historyczne są wytworem świadomych intencji (jawnych lub tajemnych). Wypadki zdarzają się w historii. Ale jeśli zauważymy, że sytuacja ludzkości zmierza powoli w jednym kierunku, można przypuszczać, że nie jest to zbieg okoliczności i że mamy tu do czynienia ze świadomym projektem. A jeśli świadome projekty jawnych agentów nie wystarczają, aby wyjaśnić historyczne trendy, wówczas mamy prawo zakładać, że działają tu ukryci agenci i ukryte projekty.

Pośród świadectw rozważanych przez Evolę, znajduje się twierdzenie Benjamina Disraeliego, że „świat jest rządzony przez ludzi całkowicie różnych od tych, których wyobrażają sobie zwykli ludzie, niezdolni zajrzeć za kulisy”, oraz:

Ludzie nie zdają sobie sprawy, że we wszystkich konfliktach wewnątrz narodów i pomiędzy narodami istnieją – poza ludźmi w wyraźny sposób odpowiedzialnymi za nie – ukryci agitatorzy, którzy swoimi egoistycznymi planami sprawiają, że konflikty te są nieuniknione. . . . Wszystko, co dzieje się w tej pomieszanej ewolucji narodów jest tajemnie przygotowywane po to, aby zapewnić rządy określonych ludzi – to właśnie tych ludzi, znanych i nieznanych, musimy odnaleźć za kulisami każdego publicznego wydarzenia. (Men Among the Ruins, ss. 238–39)

Evola traktuje również Protokoły Mędrców Syjonu jako dowód tajemnej wojny. Evola uważa, że Protokoły nie są rzeczywistymi protokołami, ale raczej literackim przedstawieniem tajnego programu światowej dominacji. Ale według niego wiarygodności Protokołów nie można udowodnić, ani zaprzeczyć poprzez odkrycie ich źródeł. Natomiast ich prawda jest udowodniona przez odniesienie do rzeczywistych wydarzeń. Zatem: „Wartość  tego dokumentu jako hipotezy roboczej jest niezaprzeczalna: przedstawia on różne aspekty globalnego przewrotu (w tym także niektóre aspekty, które miały być wyznaczone i osiągnięte wiele lat po publikacji Protokołów) jako całości, w którym odnajdująone swój wystarczający powód i logiczną kombinację” (Men Among the Ruins, s. 240).

Guénon i Evola wierzą, że wojna tajemna jest prowadzona przez tajne stowarzyszenia inicjacyjne. Tak jak Tradycja jest rozpowszechniana przez stowarzyszenia inicjacyjne, tak Anty-Tradycja jest rozpowszechniana przez stowarzyszenia kontr-inicjacyjne, które są sprofanowanym odbiciem prawdziwych zakonów inicjacyjnych i które nauczają odwróconych doktryn promujących dekadencję i upadek.

Tajne stowarzyszenia inicjacyjne są idealnymi organizacjami zarówno dla Tradycji jak i dla Anty-Tradycji z trzech podstawowych powodów.

Po pierwsze, zarówno Tradycja jak i przewrót oparte są na zbiorze wiecznych zasad, które muszą być rozpowszechniane na przestrzeni dziejów poprzez proces inicjacji, tj. poprzez przekazywanie doktryn z nauczyciela na ucznia w hierarchicznym cyklu nauki, w którym niższe stopnie tworzą podstawę dla wyższych.

Oczywiście, tak wygląda każdy proces edukacyjny, nawet najbardziej trywialny. Ale tylko organizacja, której nauki wywołują najwyższe oddanie i w której proces inicjacji wywołuje najwyższą powagę, może mieć nadzieję na przetrwanie przez wieki. Zatem podstawą jej doktryny muszą być wieczne prawdy – przetrwanie w czasie jest konsekwencją poszukiwania wiecznych prawd i życia w zgodzie z nimi.

Po drugie, zarówno Tradycja jak i przewrót są nie tylko kwestią teorii. Wymagają również działania – działania, które obejmuje całą kulę ziemską, trwa przez wieki oraz wyznacza przeznaczenie narodów, cywilizacji i ras; wymagają też planów działania, które są realizowane przez pokolenia, stulecia, nawet tysiąclecia. Żadna organizacja nie może mieć nadziei na zmotywowanie kolejnych pokoleń, aby pracowały dla realizacji celów, które nie zostaną ukończone za ich życia, dopóki nie będzie w stanie zmobilizować pokładów najwyższej formy bezosobowego idealizmu. Ale najwyższą formę idealizmu wywołuje najwyższe dobro, które także wymaga podstawy w wiecznych prawdach.

Po trzecie, organizacja, która trwa przez tysiąclecia i działa na światową skalę, w imię dobra albo zła, musi napotkać wrogów. Zatem, aby przetrwać, musi być tajna. Tajność ma także inny cel, mianowicie – pozwala członkom przeniknąć i wpłynąć, w imię dobra albo zła, na inne organizacje, które odrzuciłyby te osoby, jeśli wzajemnie wykluczające się lojalności byłyby znane. Trzecim celem tajności jest to, że pozwala ona organizacji przetrwać zmiany reżimów, a nawet upadek całych cywilizacji. Albowiem tajne stowarzyszenie może przeniknąć do wszystkich instytucji danego społeczeństwa, ale nie powinno polegać na żadnej z nich. Jego istotą powinna być sama organizacja, ostatecznie ugruntowana w orientacji na to, co wieczne - najbardziej istotnej rzeczy ze wszystkich.

Archimedes twierdził, że potrzebuje tylko dwóch rzeczy, aby poruszyć świat: dźwigni i punktu oparcia. Punkt oparcia nie może być w ruchu, ale pozwala wprawić w ruch inne rzeczy. Aby poruszyć świat, człowiek potrzebuje punktu oparcia poza światem. Aby poruszyć całą historię, człowiek potrzebuje punktu oparcia poza historią – tajnego stowarzyszenia, które nie porusza się wraz z biegiem dziejów, ponieważ jego fundamenty są ponad historią i ponad polityką - w doktrynie, która nie zmienia się, ponieważ jest oparta na tym, co wieczne.

Jeśli człowiek ma poruszyć historię, a nie być poruszany przez nią, musi być nieruchomą osią, wokół której obracają się wszystkie inne rzeczy. Człowiek musi być jak Arystotelesowski bóg, Nieruchomy Poruszyciel, który nie porusza się, ponieważ jest całkowity i samowystarczalny (jest samą istotą bytu), ale wprawia resztę świata w ruch, ponieważ wszystkie rzeczy dążą do naśladowania jego wyniosłej samowystarczalności. Człowiek musi być jak taoistyczny Cesarz-Mędrzec, który działa bez działania, po prostu zawierając w sobie niezmienną zasadę porządku, wokół którego ustawiają się wszystkie inne rzeczy.

Możemy założyć obecność i działanie inicjacyjnej tradycyjnej instytucji wszędzie tam, gdzie odnaleźć można porządek społeczny, który trwa przez dłuższy okres – w starożytnym Egipcie, Mezopotamii, Persji, Indiach, Chinach, Japonii, Rzymie, Bizancjum, kościele rzymsko-katolickim i dawnych państwach Europy.

Możemy założyć obecność i działanie inicjacyjnej anty-tradycyjnej instytucji wszędzie tam, gdzie trwa konsekwentny ruch w stronę chaosu. W przypadku początku nowoczesności wiele różnych grup i interesów było zjednoczonych w pracy nad obaleniem starego porządku: protestanci, neopoganie, przedstawiciele nauk przyrodniczych, racjonalistyczni i empirystyczni filozofowie, kapitaliści i polityczni liberałowie byli częścią pierwszej fali. Kolejne fale obejmowały Żydów, socjalistów, anarchistów i komunistów. Ale od II wojny światowej żydowski element sił przewrotu przejmuje hegemonię.

Jeśli tajne stowarzyszenie inicjacyjne oparte na tym, co wieczne, jest punktem oparcia, co jest dźwignią? Jakimi środkami człowiek może poruszyć historię? Najkrótsza odpowiedź brzmi następująco – wszelkimi niezbędnymi środkami. Jeśli metafizyczny fundament i cele praktyczne tajnego stowarzyszenia są nieruchome i niezmienne jak Byt sam w sobie, środki - którymi usiłuje wpłynąć na historię i nią kierować - powinny być równie różnorodne i zmienne co bieg dziejów. Absolutny dogmatyzm w zakresie kwestii fundamentalnych oraz celów można połączyć z absolutnym pragmatyzmem w zakresie środków. Prawda i porządek mogą wykorzystywać kłamstwa i chaos. Dobro można realizować dowolnymi środkami, łącznie ze złymi, pod warunkiem, że są to rzeczywiście środki. Jeśli cel nie uświęca środków, to nic tego nie zrobi. Jednak wszystkie te techniki można przypisać do dwóch podstawowych kategorii – rozpowszechnianie idei oraz infiltrację i przewrót w instytucjach.

W Ludziach pośród ruin Evola rozwija kilka idei  René Guénona na temat narzędzi wojny tajemnej (ss. 244-251).

Po pierwsze, szerzenie materialistycznych i pozytywistycznych przesądów o historycznych uwarunkowaniach uniemożliwia inteligentnym ludziom dostrzeżenie ukrytego wymiaru historii.

Po drugie, aby uniemożliwić tym, którzy odrzucają materializm, odnalezienie prawdy, rozpowszechniane są fałszywe duchowe czy idealistyczne koncepcje historii (np. Hegel, Bergson).

Po trzecie, kiedy skutki przewrotu zaczynają się ujawniać na płaszczyźnie materialnej i wywołują reakcję w imię ideałów wyprowadzonych z tradycyjnej przeszłości, agenci przewrotu rozpowszechniają sfałszowane czy zaburzone wersje tych ideałów, aby „reakcja została powstrzymana, zaburzona, czy nawet poprowadzona w odwrotnym kierunku” (Men Among the Ruins, s. 245).

Po czwarte, jako że „podstawą porządku, która ma zostać zniszczony, jest element nadnaturalny – to jest: duch – rozumiany nie jako filozoficzna abstrakcja albo jako element wiary, ale jako wyższa rzeczywistość, jako punkt odniesienia dla integracji wszystkiego co ludzkie” (Men Among the Ruins, s. 245), wszystkie prawdziwe duchowe tęsknoty muszą zostać skanalizowane w odwrócone formy duchowości prowadzące ku celom Anty-Tradycji.

Po piąte, aby osłabić, wykoleić i zniszczyć jakikolwiek prawdziwy opór, który mógł jeszcze pozostać, wróg zachęca do atakowania tych, którzy podzielają te same zasady i do przyjęcia zasad wrogów Tradycji. Przykładem pierwszej taktyki jest promowanie wewnętrznych walk pośród sił oporu: „a zatem usiłują oni w każdy możliwy sposób sprawić, aby jakakolwiek wyższa idea poddała się tyranii indywidualnych interesów czy misjonarskim, dumnym lub żądnym władzy tendencjom” (Men Among the Ruins, s. 247). Przykładem drugiej taktyki jest zachęcanie opozycji do przyjęcia zasad wroga, aby zyskać chwilową retoryczną czy polityczną przewagę. Dobrym współczesnym przykładem jest tendencja białych nacjonalistów do odwoływania się do tych form moralnego uniwersalizmu, które podkopują wszelki nacjonalizm, tylko po to, aby święcić tanie tryumfy nad syjonizmem.[2] Evola podkreśla, że „bezwarunkowa lojalność wobec idei” - przeciwstawiona egotyzmowi, który prowadzi do walk wewnętrznych, czy pragmatyzmowi, który prowadzi do przejęcia idei wroga - „jest jedyną możliwą ochroną przed wojną tajemną” (Men Among the Ruins, s. 247).

Po szóste, jeśli siły przewrotu są zagrożone zdemaskowaniem i ukaraniem, skierują gniew ludu na kozła ofiarnego. Evola w rzeczywistości sugeruje, że wspomniane Protokoły mogą być próbą uczynienia z masonów i Żydów kozłów ofiarnych, aby ukryć o wiele głębszy spisek (Men Among the Ruins, s. 248). Evola prawdopodobnie nie myślałby tak dziś, jako że zwłaszcza żydowska natura sił władzy nie była tak oczywista w 1953 r., gdy Ludzie pośród ruin zostali opublikowani po raz pierwszy.

Po siódme, kiedy przewrót jest na tyle zaawansowany, żeby sprowokować reakcję, reakcja ta może zostać odwrócona od dążenia do zdrowego nowego społeczeństwa opartego na wiecznych prawdach w stronę powrotu do starszej formy społeczeństwa, w którym choroba jest jeszcze we wcześniejszym stadium. We współczesnej Ameryce objawia się to reakcyjną nostalgią za latami 80. czy 50. XX wieku, za XIX stuleciem czy za początkami Stanów Zjednoczonych. Oczywiście gdybyśmy mogli wrócić do roku 1950, nasi potomkowie zmagaliby się z tymi samymi problemami 60 lat później.

Po ósme, wszystkie zasady czy instytucje można podważyć, jeśli ludzie pomylą je z ich przedstawicielami.  Wszyscy przedstawiciele idei czy instytucji są w nieunikniony sposób niedoskonali, ale kiedy te niedoskonałości wyjdą na światło dzienne, agenci przewrotu dowodzą, że to właśnie ta instytucja czy zasada powinny zostać zastąpione, nie ich zawodni reprezentanci.

Po dziewiąte, Evola twierdzi, że jednym z głównych narzędzi przewrotu jest infiltracja tradycyjnych organizacji i zamienienie ich kierownictwa, aby wprost zniszczyć organizację albo użyć jej do realizacji celów przewrotu. Evola twierdzi, że wolnomularstwo była na początku medium prawdziwej Tradycji, ale zostało zinfiltrowane i przejęte przez zwolenników Anty-Tradycji  (Men Among the Ruins, ss. 250–51).

Jeśli dominujący prąd upadku jest – w mniejszym lub większym stopniu – tak naprawdę tworzony, podtrzymywany i prowadzony przez tajemną wojną, czy możliwe jest wykorzystanie tych samych środków w celu odwrócenia upadku? Odpowiedź brzmi: nie – i tak.

Tradycjonaliści nie uważają, że możliwa jest zamiana upadku w „postęp”, tj. postęp ku realizacji ideałów Złotego Wieku, ponieważ wierzą, że upadek jest dominującym nurtem naszego czasu. Można upaść ze Złotego Wieku; nie można postępować ku Złotemu Wiekowi. Ale na końcu Mrocznego Wieku, nadejdzie nowy Złoty Wiek, zatem pomimo że nie można postępować ku Złotemu Wiekowi, można upaść ku niemu; można się w niego wślizgnąć. A więc – z tej perspektywy – dalszy upadek może w rzeczywistości być postrzegany jako swego rodzaju postęp, gdyż sytuacja nie może się poprawić, dopóki upadek się nie dopełni.

Ale nie jest to argument za poddaniem się, bezczynnością, zwykłym czekaniem, aż bezosobowe historyczne przeznaczenie wykona za nas pracę. Gdyż – jak zobaczyliśmy – historyczne przeznaczenie nie jest bezosobowe. Działa ono poprzez konkretne jednostki i grupy, które mają punkt oparcia i dźwignię, aby poruszyć ludzki świat. W Kryzysie współczesnego świata  Guénon pisze:

. . . cechami charakterystycznymi tej epoki są właśnie te, które tradycyjne doktryny od zawsze przypisywały temu cyklicznemu okresowi, do którego się odnoszą [mianowicie – Mrocznego Wieku lub Kali Jugi]. . . . to, co jest anomalią i chaosem z określonego punktu widzenia, jest mimo wszystko niezbędnym elementem szerszego porządku i nieuchronnym następstwem praw, które rządzą rozwojem każdego przejawu rzeczywistości. Jednakże, powiedzmy to od razu, nie jest to powód, aby zgadzać się na bierne poddanie się chaosowi i ciemności, które chwilowo zdają się tryumfować, gdyż – gdyby rzeczywiście tak było – nie moglibyśmy zrobić nic lepszego niż zachować milczenie [czego Guénon nie zrobił]; przeciwnie, jest to powód do najwyższej walki, aby przygotować drogę wyjścia z tego „mrocznego wieku”, albowiem jest wiele znaków, że jego koniec jest bliski, może nawet rychły. (Crisis, s. 9)

Guénon nie tylko twierdzi, że powinniśmy przeciwstawić się Mrocznemu Wiekowi, ale że opór już istnieje. Przedstawia argument metafizyczny, aby potwierdzić tę tezę:

Opór ten jest również częścią wyznaczonego porządku rzeczy, jako że równowaga jest wynikiem jednoczesnego działania dwóch przeciwstawnych tendencji; jeśli jedna lub druga mogła całkowicie przestać działać, równowaga nigdy nie zostałaby przywrócona, a sam świat by zniknął; ale to założenie nie możliwości ziszczenia się, jako że dwa bieguny opozycji nie mają znaczenia w oderwaniu od obydwu siebie, a bez względu na pozory, możemy być pewni, że wszelkie częściowe i przejściowe braki równowagi przyczyniają się ostatecznie do zrealizowania całkowitej równowagi. (Crisis, s. 9)

Guénon ma na myśli to, że cała rzeczywistość jest złożona z przeciwstawnych sił pozostających w równowadze. Dzisiaj dominują prądy Mrocznego Wieku. Ale nie oznacza to, że przeciwstawne prądy Złotego Wieku są całkowicie nieobecne, gdyż jeśli rzeczywiście by tak było, świat raczej zapadłby się w całkowity chaos, niż ukazywał zły i odwrócony porządek, który istnieje dzisiaj. (Jeśli królowałby chaos, można by oczekiwać, że od czasu do czasu wygrają dobrzy). Zatem przeciwstawny prąd Złotego Wieku musi istnieć i wywierać wpływ przeciwny wobec Mrocznego Wieku, ale w ukryty i recesywny sposób. Co więcej, tak jak w przypadku sił przewrotu, ten przeciwstawny prąd nie istnieje jedynie jako bezosobowa siła. Jest on dziełem konkretnych jednostek i grup.

W końcowym rozdziale Kryzysu współczesnego świata Guénon dalej omawia ten przeciwstawny prąd. Twierdzi, że „współczesny świat przestałby istnieć w jednej chwili, gdyby ludzi zrozumieli, czym tak naprawdę jest, jako że jego istnienie, tak jak istnienie ignorancji i wszystkiego, co zakłada ograniczenie, jest czysto negatywne: istnieje on tylko poprzez negację tradycyjnej i nadludzkiej prawdy”(Crisis, s. 157).

Taka prawda nie może zostać zrozumiana przez szeroką większość, ale nie jet to konieczne, gdyż „wystarczyłoby, gdyby istniała liczebnie mała, ale silnie umocowana grupa, która prowadziłaby masy, które byłyby posłuszne jej sugestiom bez podejrzewania jej istnienia i nie miałyby pojęcia o środkach jej działania . . .” (Crisis, s. 157). Jasne jest, że ta grupa musi operować przynajmniej częściowo poprzez rozpad, jak czynią to zwolennicy Anty-Tradycji.

Guénon opisuje, jak taka tradycjonalistyczna grupa mogłaby działać, aby zakończyć Kali Jugę. Po pierwsze, podkreśla on, że nie może być całkowitego braku ciągłości pomiędzy Kali Jugą a nadchodzącym Złotym Wiekiem, co oznacza, że istnieją one wewnątrz tego samego związku przyczynowo-skutkowego, a więc rzeczy, które robimy teraz, będą miały wpływ na nadchodzący Złoty Wiek. Tradycjonalistyczna elita posiadająca wiedzę i siłę, aby zakończyć Kali Jugę, „mogłaby tak przygotować zmianę, że nastąpiłaby ona w możliwie najkorzystniejszych warunkach, a zakłócenia, które muszą w nieunikniony sposób temu towarzyszyć, zostałyby w ten sposób zredukowane do minimum.” Ale – nawet jeśli okazałoby się to niemożliwe – tradycjonalistyczna elita mogłaby wykonać „kolejne, ale jeszcze ważniejsze zadanie, mianowicie – pomogłaby zachować te elementy obecnego świata, które muszą przetrwać, aby zostały wykorzystane do wybudowania świata, który nadejdzie” (Crisis, s. 158).

Przy okazji Guénon stawia szokujące pytanie: „czy wciąż jest możliwe, aby taka elita została skutecznie ustanowiona na Zachodzie?” (Crisis, s. 157) – sugerując, że taka elita nie istnieje na Zachodzie. Potem wyjaśnia, że takie tradycjonalistyczne elity istnieją jednak na Wschodzie, chroniąc „arkę” Tradycji (Crisis, s. 159). Spekuluje również o tym, jak zachodnia elita mogłaby zostać odtworzona, albo poprzez odnalezienie i odrodzenie żyjącej pozostałości Tradycji na Zachodzie, co  Guénon uważa za nieprawdopodobne, albo poprzez przyjęcie przez mieszkańców Zachodu tradycji wschodnich mistrzów. Tę drugą drogę wybrała na przykład Savitri Devi, prawdopodobnie pod wpływem  Guénona.

Przyjęłam hinduizm, ponieważ była to jedyna religia na świecie, która jest kompatybilna z narodowym socjalizmem. I marzeniem mojego życia jest włączenie hitleryzmu w starą aryjską tradycję, aby pokazać, że jest to rzeczywiście powrót pierwotnej Tradycji. Nie jest ona ani indyjska, ani europejska, ale indoeuropejska. Pochodzi ona z dawnych czasów, gdy Aryjczycy byli jednym ludem w okolicach Bieguna Północnego. Tradycja Hiperborejska.[3]

Nie wiem, czy tradycjonalistyczna elita pojawiła się na Zachodzie po 1927 r., kiedy  Guénon opublikował Kryzys współczesnego świata, ale jeśli ma on rację, możemy być pewni, że wschodni mistrzowie (być może coś w rodzaju Ligi Cieni) prowadzą wojnę tajemną w naszym interesie, inaczej Era Mroku – która nie jest chaosem, ale swego rodzaju negatywnym porządkiem – ustąpiłaby miejsca całkowitemu chaosowi dawno temu.

Nie ma żadnego “wielkiego prawicowego spisku”, ale być może powinien być. Jestem pewien, że już teraz niektórzy z was myślą: „Załóżmy swoje własne tradycjonalistyczne tajne stowarzyszenie i prowadźmy wojnę tajemną przeciw współczesnemu światu! To, co upada, powinno zostać zepchnięte.” Tajne stowarzyszenia są podstawą anglo-amerykańskiej wyobraźni politycznej, a więc nie jest niespodzianką, że taki pomysł regularnie powraca wśród białych nacjonalistów.

Aby przytoczyć tylko dwa przykłady spośród wielu: kiedy spotkałem Wilmota Robertsona 3. marca 2001 r., jedną z jego rad na temat walki o naszą sprawę w Ameryce Północnej było utworzenie jakiegoś tajnego stowarzyszenia. 17. maja 1955 r. Anthony M. Ludovici w prywatnym liście również zalecić utworzenie takiego stowarzyszenia, pomimo jego złych doświadczeń z organizacjami English Mistery oraz English Array w latach 30. XX wieku.[4]

Sądzę jednak, że tworzenie tajnych stowarzyszeń jest zbędnym odwracaniem uwagi białych nacjonalistów – z kilku powodów.

Po pierwsze, jeśli  Guénon ma rację, takie tajne stowarzyszenie już istnieje. Ale nie ma ono adresu pocztowego ani profilu na Facebooku. Nie można się do niego przyłączyć, płacąc przelewem pierwszą składkę członkowską. Oni muszą przyjść do ciebie. A więc jedyną rzeczą, którą możesz zrobić, to skupić się  na uczynieniu siebie bycia godnym zostania wybranym przez taką elitarną grupę. W ten sposób zabezpieczasz się na dwie strony. Jeśli takie stowarzyszenie rzeczywiście istnieje, może zaproponują ci, abyś się przyłączył, a jeśli  Guénon i Evola nas nabierają, mimo wszystko staniesz się godnym takiej elity, a ostatecznie to właśnie jest najważniejsza sprawa.

Po drugie, słyszałem o wielu tajnych stowarzyszeniach, co oznacza, że nie są one już tajne. A kiedy istnienie takiej grupy staje się powszechnie znane, może to jedynie wzmocnić jeden z największych problemów subkultury białych nacjonalistów: brak zaufania, włącznie z jawną paranoją.

Klimat ten jest wykorzystywany i rozdmuchiwany przez naszych wrogów, ale to nie oni są jego jedynym powodem. Uważam, że biali nacjonaliści mają silne wrodzone predyspozycje do paranoi. Etnocentryzm, jak większość cech psychicznych, ma tendencję do rozłożenia w populacji zgodnie z krzywą Gaussa. Można wnioskować, że biali nacjonaliści są bardziej etnocentryczni niż przeciętny człowiek, takie jest też moje doświadczenie. Jednak wysoki poziom etnocentryzmu zdaje się być skorelowany z niezdolnością do zaufania również innym białym ludziom.

Można to wyjaśnić w prosty sposób – pośród białych niski etnocentryzm jest normą, więc kiedy biały człowiek wykazuje wysoki poziom etnocentryzmu, najprawdopodobniej napotka dezaprobatę innych białych, co doprowadzi do go alienacji od swoich współbratymców. (U Żydów wysoki poziom etnocentryzmu jest normą. Zatem kiedy Żyd zachowuje się w sposób etnocentryczny, inni Żydzi najprawdopodobniej będą to pochwalać, co wzmacnia zarówno etnocentryzm jak i poczucie przynależności do społeczności żydowskiej.)

Ale zdolność do zaufania obcym – co wymaga gotowości do podjęcia określonego ryzyka – jest jednym z warunków powstania dużych, złożonych instytucji społecznych. Inaczej człowiek byłby zdolny jedynie do współpracy z niewielką ilością ludzi, których zna. Jako że bardzo entocentryczni biali mają tendencję do nieufania innym białym, sprawia to, że są mniej zdolni do tworzenia skutecznych organizacji i ruchów. Wróg najwyraźniej to rozumie, zatem robi wszystko, co może, aby szerzyć niezgodę i paranoję. Sprawa tajnych stowarzyszeń jedynie dodaje podejrzliwości oraz resentymentu do i tak zatrutej atmosfery.

(Osobiście, jestem predysponowany do niskiego poziomu etnocentryzmu i wysokiego poziomu zaufania wobec obcych. Doszedłem do swoich nacjonalistycznych przekonań nie poprzez instynkt, ale poprzez wiele przemyśleń oraz doświadczeń i pomimo tego, że moja zdolność do zaufania obcym sprawiła, że potrafiłem tworzyć i rozwijać organizacje, wielokrotnie sparzyłem się na oszustach, wariatach i szaleńcach.)

Po trzecie, pomimo wszelkich środków ostrożności, tajne stowarzyszenia mogą ulec przewrotowi. Wszelkie zhierarchizowane organizacje są podatne na przewrót z góry, co pozwala kilku dobrze osadzonym spiskowcom sprawić, że wielu ludzi pracuje w dobrej wierze dla realizacji złych celów. Jest to szczególnie prawdziwe w przypadku tajnych stowarzyszeń, których szeregowi członkowie często nawet nie znają tożsamości swoich przywódców, jeszcze w mniejszym stopniu mają świadomość ich prawdziwych celów i przekonań.

Co więcej, pomimo tego że tajne stowarzyszenia mogą być trudne do przejęcia, sama tajność, która je chroni, sprawia że stają się wartościowym celem przewrotu. Czasem najlepszym sposobem ukrycia swoich tajemnic jest nierobienie wielkiego szumu wokół ukrywania ich, inaczej można przyciągnąć ciekawskie spojrzenia. Właśnie dlatego tajne stowarzyszenia zaprzeczają swoje tajności. (Standardową wymówką masonów jest twierdzenie, że są jedynie „dyskretni”.) Zatem jeśli chcesz ukryć swoją tożsamość i zaangażowanie w biały nacjonalizm w tajemnicy, nigdy nie wstępuj do tajnego stowarzyszenia. Ponieważ może tak być, że wróg wstąpił do niej już dawno temu. „Jawne spiski” nie wykazują tego typu ryzyka i nie mogą być tak łatwo przejęte przez wroga.

Po czwarte, pomimo że ludzie zwykle mogą osiągnąć więcej poprzez współpracę niż poprzez działanie w pojedynkę, ponadprzeciętna liczba białych nacjonalistów, zwłaszcza naszych najbardziej oryginalnych myślicieli i oddanych działaczy, nie jest „ludźmi organizacji”, ale ludźmi, którzy osiągają więcej pracując samotnie albo w nieformalnych, pozbawionych hierarchii sieciach niż w ustrukturyzowanych, zhierarchizowanych organizacjach. Tego typu ludzi zazwyczaj irytuje nadmierne bratanie się, kliki, hierarchia dziobania, tajne uściski dłoni, które związane są ze wszelkimi zhierarchizowanymi grupami, nawet tymi oddanymi najbardziej podniosłym celom. Organizacje z samej swej natury tworzą międzyosobową dramaturgię, którą indywidualiści gardzą. Czasem najszybszym sposobem, aby zniszczyć współpracę w grupie białych nacjonalistów, to zaproponować, aby jej członkowie ustalili coś tak prostego jak wspólna nazwa.

Jako że musimy zmobilizować wszystkie talenty w naszych szeregach, musimy dać indywidualistom wolność, której potrzebują aby pracować i tworzyć. Zatem po co komu elitarna organizacja, której struktura i etos byłby niezgodne z typem osobowości wielu z najlepszych ludzi walczących za naszą sprawę? Musimy zaakceptować fakt, że dzisiejszy ruch białego nacjonalizmu może funkcjonować najlepiej w oparciu o model szkoły Montessori, a nie wiecu Hitlerjugend.

Po piąte, możliwe jest nauczenie się i wykorzystanie najbardziej istotnych zasad i technik wojny tajemnej bez powielania jej matrycy organizacyjnej. Człowiek może dotrzeć do tradycyjnej mądrości poza strukturą organizacji opartej na inicjacji. W rzeczy samej – większość ludzi, którzy dziś nazywają samych siebie tradycjonalistami, nie przeszła procesu inicjacji w żadnym tajnym stowarzyszeniu. Zamiast tego najczęściej pracujemy samotnie, czytając coraz liczniejszy i łatwo dostępny zbiór tradycjonalistycznej literatury (i nie jest to tajemnica!). Potem próbujemy zastosować zdobytą wiedzę w swoim życiu. I jeśli naprawdę wierzymy, że te idee mogą zmienić świat, nie powinniśmy trzymać ich w tajemnicy, ale propagować tak szeroko, jak to możliwe, aby zachęcić innych ludzi stojących po naszej stronie, aby sami przyjęli te idee.

Północnoamerykańska Nowa Prawica przyjmuje trzy podstawowe zasady wojny tajemnej. Po pierwsze, podstawą naszego ruchu jest to co wieczne, ponieważ tylko taki fundament może wywołać najwyższy bezosobowy idealizm i najwyższą powagę, a także utrzymać je poprzez pokolenia walki. Po drugie, nasze podstawy i cele – Biała Republika albo Republiki w Ameryce Północnej – są ustalone i bezdyskusyjne, aby zapewnić pewne miejsce i punkt oparcia dla nas, żebyśmy mogli przeorganizować resztę świata zgodnie z naszymi interesami. Po trzecie, dźwignią, którą poruszymy świat, jest dążenie do intelektualnej i kulturowej hegemonii.

Ze stałego centrum naszych doktryn i celów wyprowadzamy linie naszego wpływu we wszystkich kierunkach, dekonstruując hegemoniczne wrogie białym idee i tworząc naszą kontr-hegemonię w formie przyjaznych białym perspektyw dostosowanych do wszystkich istniejących białych grup etnicznych i grup interesu, propagowanych wszystkimi możliwymi środkami. Naszym celem jest pluralistyczne społeczeństwo, w którym wszystkie odcienie opinii, dziedziny kultury oraz opcje polityczne są zgodne z białym przetrwaniem i rozkwitem – społeczeństwo, w którym degradacja, wywłaszczenie i zagłada białych nie są już brane pod uwagę.

Protokoły są literackim przedstawieniem geniuszu prowadzącego obcą rasę – rasę, która wierzy, że sama jest przeznaczona do dominacji nad światem i do której dąży poprzez wojnę tajemną przeciw Europejczykom i wszystkim innym narodom świata. Obiecali sobie władzę nad całym światem i zmierzają do tego celu. Jest to oczywiście złe, ale nawet złe przeznaczenie mobilizuje i daje siłę narodowi. Aby przetrwać, człowiek musi dążyć do czegoś więcej niż zwykłe przetrwanie. Aby zabezpieczyć swoją przyszłość, człowiek musi stworzyć wizję tego, jak będzie ona wyglądała. Poza wszystkim innym, narody, którzy nie mają poczucia przeznaczenia, z reguły stają się zabawkami w rękach narodów, które mają takie poczucie.

Biali desperacko potrzebują odzyskać sens podniosłego kosmicznego przeznaczenia. Jesteśmy ludźmi, którzy dbają o dobrobyt całego świata oraz o zachowanie tego, co prawdziwe, piękne i dobre. Musimy zabezpieczyć biologiczną i kulturalną różnorodność. Musimy położyć podwaliny pod zewnętrzną, kosmiczną ekspansję i wertykalną ewolucję naszej rasy. A jako że zgodnie z naszą dotychczasową wiedzą ludzkość jest jedynym inteligentnym gatunkiem we wszechświecie – nasza ewolucja może być postrzegana jako ewolucja całego kosmosu.

Musimy również rozwijać geniusz niezbędny do wypełnienia tego przeznaczenia. Warto zbadać, czy geniusz ten musi być zawarty w zhierarchizowanym tajemnym stowarzyszeniu, czy też może być obecny w zdecentralizowanej, elastycznej metapolitycznej strukturze sieciowej.


Greg Johnson 

Counter-Currents/North American New Right,

10–13. grudnia, 2012

 

[1]             Julius Evola, Men Among the Ruins: Post-War Reflections of a Radical Traditionalist, trans. Guido Stucco, ed. Michael Moynihan (Rochester, Vt.: Inner Traditions, 2002), s. 235.

[2]             Patrz:  Rozdział 12: Biały nacjonalizm a żydowski nacjonalizm.

[3]             Savitri Devi, And Time Rolls On: The Savitri Devi Interviews, ed. R. G. Fowler (Atlanta: Black Sun Publications, 2006), s. 117.

[4]             A. Ludovici, Modern anti-Semitism, http://www.anthonymludovici.com/antisemi.htm.

Kapitalizm jest systemem wywołującym powtarzające się kryzysy ekonomiczne. Obecnie przeżywamy kolejny z nich. Klasa panująca i obsługujący ją dziennikarze, politycy, ekonomiści itd. tłumaczą nam kryzysy w rozmaity sposób. Czasami uważają je za przypadek, czasami sądzą, że Bóg je zsyła tak jak złą pogodę, czasami winią za nie pracowników i ich chciwość albo rząd i jego nieumiejętność gospodarowania. Jasne jest, że w czasie kryzysów nikt tak nie cierpi jak klasa pracownicza. Marksiści tłumaczą bezrobocie tym, że celem produkcji kapitalistycznej jest zysk. Wynika z tego, że przy systemie kapitalistycznym zatrudnia się ludzi tylko wówczas, kiedy ich praca przyczynia się pośrednio lub bez-pośrednio do zwiększania zysku. Kiedy ich praca przestaje być rentowna, przestaje się ich zatrudniać. Dlatego ogólna wysokość zatrudnienia jest zawsze zależna od przeciętnej stopy zysku, jaką przynosi w danej chwili przemysł jako całość. Kiedy przeciętna stopa zysku jest wysoka, kapitaliści są skłonni do inwestowania, do rozwijania swej działalności, realizowania swych projektów i zatrudniania nowych pracowników. Kiedy przeciętna stopa zysku jest niska, nie kwapią się z inwestowaniem. Dawne przedsiębiorstwa stają się przestarzałe i niezdolne do konkurencji wskutek braku nowych urządzeń, co zmusza do ich likwidacji. Brak jest nowych przedsiębiorstw, które by je zastąpiły. Wtedy wzrasta bezrobocie. Każda z tych sytuacji nabiera pędu przez stwarzanie właściwych sobie wydarzeń. Kiedy zostaną zatrudnieni nowi robotnicy, będą mieć więcej pieniędzy do wydania. Wzrośnie zapotrzebowanie na towary, więc zwiększy się produkcja, aby zapotrzebowanie to zaspokoić. To  znów wpłynie na zatrudnienie jeszcze nowych pracowników, co z kolei znowu się przyczyni do zwiększenia produkcji. I tak w kółko. W przeciwnym przypadku, kiedy bezrobocie wzrasta, robotnicy na zasiłku ograniczają swe wydatki, spada zapotrzebowanie na towary, wskutek czego produkcja się obniża. To z kolei bardziej jeszcze zwiększa bezrobocie. Powstaje gospodarcza stagnacja. Oto więc najważniejsze pytanie: co decyduje czy stopa zysku stoi w danym momencie wysoko czy też nisko? Co decyduje o tym, czy nastąpi szczyt ekonomiczny czy recesja?

Dwa procesy wchodzą tu w grę. Pierwszy jest cykliczny. Powoduje on stałe, mniej lub bardziej regularne przechodzenie systemu od ożywienia gospodarczego do zastoju i z powrotem. Przy ożywieniu gospodarczym zwiększone zapotrzebowanie rąk do pracy umożliwia pracownikom targowanie się o wysokość zarobków i doprowadza je do takiej wysokości, która obniża zyski kapitalisty. Stopa zysku spadnie, ożywienie gospodarcze przechodzi w zastój. Przy zastoju gospodarczym bezrobocie zmniejsza możliwość pracownikom targowanie się o zarobki, które obniżają się coraz bardziej, aż wreszcie stopa zysku wzrasta. Kryzys zmienia się stopniowo w "boom". Następny proces jest bardziej zasadniczy. Polega on na podstawowej, przewlekłej tendencji spadkowej stopy zysku. Ponieważ kapitalizm opiera się na konkurencji, każda jednostka kapitalistyczna usiłuje wyprodukować jak najwięcej, aby zagarnąć jak największy udział rynku. Ponieważ jednak kapitalizm jest oparty na wyzysku, pracownicy nigdy nie otrzymują dostatecznej zapłaty, aby mogli kupować to wszystko, co produkują. Wskutek tego zawsze istnieje niebezpieczeństwo nadprodukcji, to jest, że nie będzie można sprzedać wszystkiego, co zostało wyprodukowane. Kapitaliści nie mogą rozwiązać tego problemu przez podwyższenie zarobków, bo to by zmniejszyło ich zyski. Tym, co stanowi rozwiązanie tego problemu jest inwestowanie stale swych zysków w produkowanie "środków produkcji" - to znaczy w produkowanie nowych, udoskonalonych maszyn, które pozwolą wytwarzać jeszcze inne maszyny. Może to działać skutecznie tak długo, jak długo kapitaliści będą inwestować. A robią to dopóki przynosi to zysk. Jednakże inwestycje w nowych środkach produkcji przyczyniają się na dłuższą metę do obniżania się stopy zysku. Dzieje się tak dlatego, że w ostateczności zysk pochodzi tylko z wyzyskiwania sity roboczej. Kapitalista korzysta z żywej pracy pracowników, a nie z akumulowanej pracy, którą uosabiają maszyny. Kiedy kapitaliści kupują coraz więcej maszyn, liczba zatrudnionych pracowników (czyli "żywej pracy") staje się stosunkowo mniejszą częścią wydatków kapitalisty. Jaskrawym, najnowszym tego przykładem są komputery, przy których jeden robotnik może wykonać pracę przedtem wykonywaną przez wielu. W rezultacie stopa zysku, czyli zarobki kapitalisty w stosunku do wszystkich jego wydatków, zmniejsza się, mimo, że stara się on sobie to odbić, zmuszając pracowników do szybszego tempa pracy lub do pracy przez dłuższy czas. Kiedy stopa zysku spadnie poniżej pewnego określonego poziomu, kapitalista traci chęć do inwestowania i systemowi grozi kryzys nadprodukcji, gdyż "środki produkcji" nie znajdują nabywców, maszyneria leży niesprzedana, budynki fabryczne i biurowce stoją puste. To prowadzi do recesji i zastoju. Firma bankrutuje, pracownicy zostają zwolnieni, szaleje bezrobocie. Istnieje szereg czynników, które mogą zatrzymać obniżanie się stopy zysku.

Na przykład w okresie rozkwitu brytyjskiego imperializmu ogromne ilości kapitału byty eksportowane do krajów, w których kapitalizm zaczynał się dopiero rozwijać, przez co w Anglii było mniej do zainwestowania, a wskutek tego istniało mniejsze niebezpieczeństwo nadprodukcji. Zniszczenia wojenne mogą spowodować większy jeszcze ubytek kapitału. Mogą także go pochłaniać stałe, wysokie wydatki na zbrojenia w czasie pokoju. To wszystko może zażegnać na pewien okres wzrost kapitału w stosunku do sity roboczej. Kryzys ekonomiczny niszczy sam przez się lub dewaluuje wielką część kapitału wskutek bankructwa słabszych przedsiębiorstw. To umożliwia uzyskanie większej stopy zysku przez tych, którzy przetrwali. Właśnie dlatego kapitalizm przechodzi na przemian od rozkwitu ekonomicznego do zastoju. Wskutek tego też dłuższy okres wzrostu mógł utrzymać się  w latach 1880-ych i 1890-ych, a jeszcze bardziej w okresie od 1950 do 1973. Wcześniej czy później jednak, to właśnie rozrastanie się kapitalizmu sprawia, że stała tendencja spadkowa stopy zysku się utrwala. Właśnie jej zmniejszanie się jest przyczyną recesji w chwili obecnej na świecie. Co więcej, fakt, że teraźniejsze kapitalistyczne przedsiębiorstwa są większe i bardziej skoncentrowane niż były dawniej, sprawia, że ich bankructwo nie jest sprawą prostą. Kiedy na świecie istniało co najmniej kilkanaście przedsiębiorstw zajmujących się systemami komputerowymi, jedno z nich albo dwa mogły zbankrutować ku korzyści pozostałych. Teraz Apple albo Microsoft, tytani rynku informatycznego, którzy ustalają reguły gry, nie mogą splajtować bez ryzyka wyrządzenia szkody nie do naprawienia całej globalnej gospodarce. Tak więc trudniej jest kapitalizmowi spowodować krótki, ostry kryzys, który by zniszczył część kapitału, przywracając w ten sposób właściwą stopę zysku. Zamiast tego przeżywamy nieco mniej ostry zastój, który wlecze się w nieskończoność, nie dając najmniejszej nadziei poprawy. Tendencja spadkowa stopy zysku jest podstawową sprzecznością kapitalizmu, której pokonać nie sposób. Jest konkretnym stwierdzeniem faktu, że kapitalistyczne stosunki produkcji stały się dla państw narodowych barierą na drodze rozwoju jej sił wytwórczych. Masowe bezrobocie jest skutkiem sprzeczności tkwiącej w samej naturze kapitalizmu, który jest systemem opartym na pogoni za zyskiem. Tylko wówczas kiedy celem produkcji będą potrzeby, a nie zysk, państwa bądą mogły się uwolnić od kryzysów ekonomicznych i nieopisanych nieszczęść, które one przynoszą. Będą mogły posuwać się naprzód w swym rozwoju.

Paweł Doliński

Pierwszego grudnia 2018 roku we Wrocławiu została zorganizowana malutka pikieta przez środowiska związane z Obozem Narodowo-Radykalnym. Jej tematem był sprzeciw wobec tablicy upamiętniającej Andrzeja Szeptyckiego, arcybiskupa metropolity lwowskiego i halickiego, który studiował i ukończył doktorat na Uniwersytecie Wrocławskim. Szeptycki został tam oskarżony o kolaboracje z hitlerowcami, czynne wspieranie Rzezi Wołyńskiej. Wedle pikietujących miał się on postawić w jednym szeregu z zbrodniarzami UPA, ponieważ wsparł formowanie jednostki SS-Galizien, odprawiał Msze Św za niemiecką armię jak i miał delegować kapłanów do oddziałów UPA dokonujących ludobójstwa na Polakach. Na koniec Brygada Dolnośląska ONR zapowiedziała, że zrobi wszystko żeby tablica zniknęła jak najszybciej.

Przejdźmy więc do faktów. Andrzej Szeptycki urodził się w 1865 roku w Przyłbicach, wywodził się ze starego rusińskiego spolonizowanego rodu, o którego pierwsze wzmianki sięgają XV wieku. Wychowany był przez pobożną matkę w silnym duchu katolickim, jednakże odmiennym od narodowego. Interes Kościoła matka uważała za ważniejszy od sprawy narodowej i w taką ideą przesiąkł młody syn. Szeptycki postanowił później zmienić obrządek na unicki z misją utrzymania Rusinów przy wierze katolickiej i Kościele. W 1888 wstąpił do nowicjatu Bazyliańskiego Zakonu Świętego Jozafata i śluby zakonne przyjął cztery lata później. Jego ówczesnym marzeniem było podporządkowanie wszystkich prawosławnych Kościołowi w czym miał wsparcie Watykanu i Polaków. W 1900 został wybrany na Metropolitę Lwowskiego. Warto tutaj zwrócić uwagę że 8 lat później potępił zabójstwo polskiego namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego dokonane przez ukraińskiego studenta. Wraz z wybuchem Wielkiej Wojny Rosjanie zajęli Lwów, a Szeptyckiego wywieźli w głąb Rosji jako niebezpiecznego wroga carskiego. Wraz z rewolucją zostaje uwolniony i powraca do Lwowa jako ukraiński bohater. Wkrótce wybucha wojna polsko-ukraińska tocząca się o Lwów. Szeptycki opowiada się po ukraińskiej stronie, ponieważ jak uważa duszpasterz musi etnicznie utożsamiać się ze swoimi wiernymi. Dodatkowo słuszną drogą do realizacji marzenia nawrócenia całego prawosławia kijowskiego uznaje utworzenie niepodległej Ukrainy. Ciekawym aspektem jest fakt że jego brat Stanisław Szeptycki w tym samym czasie służył po polskiej stronie jako generał Wojska Polskiego. Po przegranych walkach Ukraińców o Lwów Andrzej Szeptycki wspierał gorąco sojusz Piłsudski-Petlura, jednak po Traktacie Ryskim los niepodległej Ukrainy został przesądzony, a Ukraińcy odebrali to jako zdradę. Wtedy do internowanych ukraińskich żołnierzy Naczelnik Państwa Piłsudski zwrócił się takimi słowami: "Ja was przepraszam Panowie, ja was bardzo przepraszam, tak nie miało być.”.


Nie mogąc się pogodzić z takim stanem rzeczy na początku lat 20-tych Szeptycki podróżował po Europie i świecie zabiegając o międzynarodowe poparcie oderwania od Polski Galicji Wschodniej. Ostatecznie przegrany powrócił do Polski w 1923 roku i złożył deklarację lojalności wobec państwa. W międzywojniu wielokrotnie w swoich listach pasterskich potępiał jakąkolwiek przemoc polityczną, a również metody działania Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Uznawał je za „sprzeczne z Prawem Bożym, a przez to szkodliwe dla narodu”. Bezpośrednio uderzał w przywódców ukraińskich nacjonalistów np. po zamordowaniu przez OUN Iwana Babija, dyrektora ukraińskiego gimnazjum akademickiego we Lwowie. Ważnym aspektem jest również jego aktywne zniechęcanie młodzieży ukraińskiej do działalności konspiracyjnej w II RP.

Powoli dochodzimy do okresu II Wojny Światowej który budzi tak duże kontrowersje. Do upadku Polski Szeptycki zachowywał się lojalnie, nie wspierał planów ukraińskich powstań na tyłach wojsk polskich, podpisywał deklaracje polskiego episkopatu. Również wzywał również o powstrzymanie się z wystąpieniami antypaństwowymi Miał jednak nadzieje jak wielu ukraińskich polityków i nacjonalistów, że jeśli dojdzie do wojny to będzie ona oznaczała możliwość stworzenia niepodległego państwa ukraińskiego. Wraz z realizacją paktu Ribentrop-Mołotow Lwów znajduje się w sowieckiej strefie okupacyjnej, rozpoczyna się czerwony terror wymierzony w Polaków i Ukraińców, który będzie trwał aż do 1941 roku. Gdy wojska III Rzeszy rozpoczynają operację Barbarossa i dokonują inwazji na ZSRR, tereny okupowane zostają wyzwolone z rąk stalinistów, a wojska niemieckie są witane kwiatami spontanicznie przez tłumy Ukraińców, Białorusinów, Rosjan jak i również Polaków. Wszyscy mieli nadzieję że z Niemcami przybyła cywilizacja i kultura europejska, a gorsze rzeczy od czerwonego terroru były nie do wyobrażenia . W takiej atmosferze arcybiskup Szeptycki napisał list powitalny dla armii niemieckiej dziękując za wyzwolenie Lwowa. Nadzieje na stworzenie niepodległości zostały szybko rozwiane, gdy ukraińscy nacjonaliści z OUN-B pod wodzą Jarosława Stećko ogłosili we Lwowie Akt odnowienia Państwa Ukraińskiego za co zostali przez Niemców aresztowani i osadzeni w obozach koncentracyjnych. Już 4 lipca 1941 Szeptycki w liście pasterskim przyznaje się do błędnego ocenienia niemieckiej polityki i jej celów.

Wraz z niemieckimi prześladowaniami na Polakach i Żydach Szeptycki wykorzystywał swoją pozycję do pomocy prześladowanym. Wstawiał się za nimi u niemieckich władz, pisał listy do papieża Piusa XII opisując niemiecki terror. W swojej rezydencji i klasztorach ukrywał Żydów. Jedną ze słynnych reakcji mordy polityczne był jego list pasterski „Nie zabijaj”., w którym pisał: W dziwny sposób okłamują siebie i innych ci, którzy uważają, że zabójstwo polityczne nie jest grzechem. Jakby polityka miała zwalniać człowieka od obowiązku przestrzegania Prawa Bożego i usprawiedliwiała niecne czyny sprzeczne z naturą ludzką. Tak nie jest (…) Człowiek, który przelewa niewinną krew swojego wroga, przeciwnika politycznego, jest takim samym zabójcą jak ten, który czyni to w celu rabunkowym. Tak samo zasługuje na karę Bożą i klątwę Kościoła”. W 1942 roku napisał list do Reichsführera-SS Heinricha Himmlera z zapytaniem, czy ten zdaje sobie sprawę z okrucieństwa swoich oddziałów i prosił by SS nie wykorzystywało do pomocy w pogromach Ukraińców.

Wraz z rozpoczęciem się rzezi na Polakach do Szeptyckiego zaczęły o tych wydarzeniach docierać sygnały ze strony polskich rodzin i duchownych. Bardzo trudno uznać że na te sygnały nie reagował, a wręcz publicznie zabraniał udziału w rzeziach i groził za nie ekskomuniką. Jego wezwania do szacunku i wzajemnej miłości do bliźniego nawet wedle dokumentów polskiego podziemia miały mieć wpływ na łagodzenie relacji polsko-ukraińskich, chociaż nie były w stanie powstrzymać ludobójstwa. Wielokrotnie w swoich wypowiedziach w latach 1943-44 potępiał mordowanie się katolików obu obrządków, co miało wywoływać irytację OUN. Równocześnie trzeba przyznać że nie potępił on wprost akcji antypolskiej OUN. Wedle badaczy tej tematyki Szeptycki wykazał się błędną oceną sytuacji, nie dopuścił do siebie myśli, że ma miejsce coś więcej niż przejściowy pogrom. Równocześnie zdając sobie sprawę że jego słowa mają charakter religijny, moralny, ale również polityczny  obawiał się że otwarta deklaracja przeciw ukraińskim nacjonalistom może przekreślić powojenne ukraińskie dążenia niepodległościowe. Niektóre listy pasterskie Szeptyckiego były publikowane w polskiej prasie podziemnej, a sam Szeptycki był jednym z inicjatorów rozmów między polskim podziemiem, a ukraińskim.


Kolejną kontrowersją jest wsparcie Szeptyckiego dla formowania się ukraińskiego legionu ochotniczego SS-Galizien do walki z bolszewikami. Akurat jednak w tym aspekcie nacjonaliści powinni najlepiej wiedzieć jakie za tym szły przesłanki i że było to dyktowane realizmem politycznym. Możliwość stworzenia dobrze wyszkolonych i uzbrojonych regularnych ukraińskich oddziałów była rzeczą bezcenną. Takie oddziały mogły zmienić podejście okupanta do ukraińskiej niepodległości lub stać się trzonem ukraińskiej armii w przyszłości, gdy przyjdzie szansa budowy państwa niezależnie od Niemców. Można tu więc mówić o podobnych przesłankach jakimi kierował się Piłsudski tworząc legiony. Co ciekawe również tym samym kierował się Leon Degrelle, wielokrotnie we współczesnym ONR określany mianem bohatera i wzoru, również w ostatnich latach. Czyż nie był on kolaborantem hitlerowskim? Owszem tak i nikomu nie przyszło do głowy by uznawać to otwarcie za coś negatywnego w polskim środowisku narodowym, gdy kierował się przecież realizmem politycznym w ochronie swojego narodu. 

Szeptycki umiera po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną, przed śmiercią miał napisać poddańczy list do Stalina, w którym kierował się realizmem by uratować Kościół grekokatolicki przed likwidacją. Niektórzy badacze wątpią w autentyczność tego listu, ale pewne jest to że nie spotkał się on z żadną reakcją. Kościół grekokatolicki Sowieci zlikwidowali. Bez wątpliwości można arcybiskupa Szeptyckiego uznać za bohatera ukraińskiego, który kierował się interesem wspólnoty do której postanowił przynależeć. Dla Polaków występował jako wróg i przeciwnik polityczny, który jednak otwarcie potępiał zabijanie cywilów. Dla obu narodów pozostaje jednak ważną postacią we wzajemnych relacjach i trudno jest go wymieniać obok zbrodniarzy z UPA, którzy dokonywali masowych rzezi na polskich cywilach. Oskarżanie jego osoby o sympatie prohitlerowskie i prokomunistyczne trudno jest brać poważnie, ze względu na fakt, że jeden z jego braci Aleksander został zakatowany przez gestapo w 1940 roku, a inny Leon i bratanek zostali zamordowani przez NKWD. Trzeba tutaj zwrócić uwagę, że mimo ogromnych różnic w poglądach i podejściu do tożsamości  utrzymywał kontakt i korespondował ze swoimi braćmi.

Kwestia zarzutu kolaboracji jest kwestią bardzo delikatną, bardzo lubią to pojęcie wykorzystywać środowiska antyfaszystowskie i lewicowe np. w przypadku Brygady Świętokrzyskiej NSZ. I tak tutaj można mówić w pewien sposób również o kolaboracji z hitlerowcami, ale była to kolaboracja bardzo dobrze przemyślana i została zerwana przez Polaków w odpowiednim momencie, a brygada w żaden sposób nie skompromitowała się tym czynem. Czy również środowiska narodowe w tym ONR chcą stawiać tak prymitywnie zarzut kolaboracji innym? Czyż nie można w takim razie uznać że Stefan Wyszyński był kolaborantem stalinowskim, bowiem był inicjatorem porozumienia Państwo-Kościół w 1950 roku, w którym Kościół oficjalnie potępia „bandy podziemia”, a więc Żołnierzy Wyklętych? Czyż Bolesław Piasecki nie stał się kolaborantem i zdrajcą własnych narodowo-radykalnych idei idąc na ugodę z komunistami i tworząc Pax? I znów przykład uwielbianego w środowiskach ONR Leona Degrelle. To nie są wątki czarno-białe, ale pełne różnych odcieni, do których nie można podchodzić w sposób prostacki. Historia jest zbyt ważnym aspektem by wykorzystywać ją do tanich gier politycznych i grania na emocjach, zwłaszcza w temacie stosunków międzynarodowych, tak jak w tym przypadku polsko-ukraińskich.

Witold Dobrowolski

Na podstawie źródeł:

Metropolita Andrzej Szeptycki: studia i materiały, pod redakcją Andrzeja A. Zięby, Polska Akademia Umiejętności, Kraków, 1994.

Wywiad miesięcznika Polityka z Grzegorzem Motyką
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/politykaekstra/1754802,2,to-byla-zaplanowana-rzez.read

Wywiad Rzeczpospolitej z Andrzejem Ziębą
https://www.rp.pl/artykul/399004-Dwie-twarze-abp--Szeptyckiego.html

Wywiad rocznika Teologii Politycznej z Grzegorzem Motyką
https://teologiapolityczna.pl/grzegorz-motyka-jak-zrozumiec-wo-y

Relacja ONR z pikiety przeciw tablicy upamiętniającej arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego

https://www.onr.com.pl/2018/12/02/wroclaw-protest-przeciw-uhonorowaniu-abp-szeptyckiego/

Narodowa Sztuka

Będąc nacjonalistami jesteśmy świadomi jak duży wpływ na tworzenie kultury, jej wyrazu oraz wartości które ze sobą niesie ma sztuka. Choć dziś zepchnięta jest na margines zainteresowań przeciętnego Kowalskiego, uważam, że warto próbować tendencję tą zmienić.

Z punktu widzenia nacjonalisty, a więc człowieka dla którego największą tęsknotą jest siła i wielkość narodu, nie sposób nie wspomnieć o Szczepie Rogate Serce. Poniższy tekst ma służyć za zachętę do przyjrzenia się działalności Szczepu, a w szczególności samego Szukalskiemu. Poczynania obu wymienionych były wielowymiarowe i wieloaspektowe, dlatego też postaram się przybliżyć temat.

Buntownicy

Szczep Rogate Serce powstawał stopniowo. Stanisław Szukalski swą nietuzinkowością i kontrowersyjnym postępowaniem skupiał wokół siebie uwagę młodych adeptów ASP. Zarówno jego dzieła jak i poglądy były tematem zarówno akademickich rozmów, jak i niejednokrotnie artykułów z pierwszych stron gazet. Stach z Warty mocno atakował krytyków sztuki jak również model nauczania ASP. Twierdził, że zabija on indywidualność oraz twórczego ducha drzemiącego w słowiańskiej krwi. Najbardziej charakterystycznym aspektem jego działalności w okresie powstawania Szczepu były przemówienia, które wygłaszał podczas wystaw swoich prac. To właśnie po nich następowały burze, w których to prasa, krytycy oraz ASP bardzo żywiołowo odnosili się do kroków podejmowanych przez Stacha z Warty oraz jego pomysłów.

Więc do was sie zwracam Obywatele jako do, jednych co w Polsce zrozumienie mają dla wartości dalszych - bo przez impuls mówi rasa, a przez kulturę (taką jaką dziś mamy) - cudzoziemskość nabytej kultury - i tchórzostwo teoretyzujących niedojdów - abyście z siebie wydobyli nowe Społeczeństwo ludzi żywych i zastąpili te manekiny intelektualne. Każdy z Publiki staje się Społeczeństwem, kto wyrwie się z bierności spożywców i ku przodowi wystąpi. Każdy kto, okaże inicjatywę staje się działaczem, a ten kto działa należy do Społeczeństwa.

Nie czekajcie na autorytety książkowe, na akademię, ministerstwa, sami stajcie się agresywnymi i w stosunku do rzeczy , które mają być. Nie lękajcie się omyłek, bo mylą się tylko ci, co teoretyzują, a nie ci co żyją. Zacznijcie od drobiazgów, by się wprawić tylko do nowej roli. Wielkość narodu leży w inicjatywie jednostek - a one stanowią Społeczeństwo.”

Tekst ten, nadesłany z Kalifornii do uczniów Szukalskiego otworzył I Wykaz prac Twórcowni Szukalskiego.

Twórcownią Szukalski nazwał szkołę artystów, którą tworzył. Utworzenie powszechnej Twórcowni było sztandarowym postulatem Szczepowców. Zasadnicza różnicą między Twórcownią a powszechnym nauczaniem sztuki były narzucane normy i kanony. Szukalski stawiając swych uczniów przed stanowiskiem pracy (bez względu na to czy miała powstać rzeźba, obraz czy rysunek) dawał im tylko krótkie wytyczne a mianowicie kazał im tworzyć to co czują, co podsuwa im ich własny duch. Twórcownia miała za zadanie stworzyć nowy typ wojowników kultury. Sednem całej idei Szczepu było stworzenie sztuki prawdziwie narodowej, czerpiącej z symboliki pogańskiej Słowiańszczyzny, gdyż jak stwierdził sam autor mieliśmy w Polsce sztukę, ale polskiej sztuki jeszcze nie było. Szukalski radykalnie sprzeciwiał się przyjmowaniu obcych wzorców. W jednym z tekstów pisma “Krak” czytamy:

“Od początku naszej znanej historii, od chrztu chrystianizmu, nasz naród z lekkim sercem przyjmował mody wszelakie. Lizusosko pomagaliśmy najeźdźcom, chyłkiem skradając się na naszych płaskich stopach mordować po gajach świętych bogi naszych ziem-Ojców(...) Jak za czasów Kraka tak i dziś mamy specjalne komisje lizusów, którzy wybierają najpromienniejszych chłopców i dziewczęta, by jako stypendystówsłać w ofierze na pożarcie smokowi - zwanemu kulturą zachodu”

Szczep posiadał własny organ prasowy, którym było wydawane przez nich pismo “Krak”. Publikowano w nim interpretacje swoich prac. Z racji na radykalnie nacjonalistyczne oraz antyklerykalne poglądy Szukalskiego szybko zainteresowała się nim redakcja Pisma Nacjonalistów Polskich Zadruga, czego efektem jest pojawienie się w roku 1938 na łamach kwietniowego numeru pierwszego tekstu mistrza pod tytułem “ Sławizm Sjonizmu a Nasze Żydzieje”. Szukalski był bardzo radykalnym przeciwnikiem mieszania ras. Twierdził, że mieszanie sławskiej krwi z innymi odbiera Słowianom Twórczą Wolę, podczas gdy rasy koczownicze, pozbawione twórczego pierwiastka zyskują na słowiańskiej domieszce.

Twórczość Szczepu, szczególnie jego założyciela cechował bardzo często monumentalizm oraz współczesne wcielenie postaci czy zjawisk historycznych jako swego rodzaju archetypów. Prace samego Szukalskiego odznaczały się również niewyobrażalnie dokładnym odwzorowaniem ludzkiej anatomii. Czas spędzony przez mistrza na pracy w ubojni odcisnął tutaj swoje piętno, co daje niesamowite wrażenie podczas oglądania jego dzieł. Jednak najbardziej godnymi uwagi projektami, o których nie sposób nie wspomnieć były Projekty Duchtyni, Toporła oraz współczesnego Światowida.

Duchtynia i Światowid

Duchtynia miała być nekropolią na Wawelu, swego rodzaju panteonem narodowych bohaterów, narodowych świętych. Miejscem pielgrzymki każdego Polaka, zaprzysiężenia władców czy nawet małżeństw. Ślubowania miały odbywać się przed “Świętoporłem”, który miał stać się “Symbolem Polski Drugiej”.

W Duchtynii miał stanąć współczesny Światowid przedstawiony jako wielki koń, na którego siodle/tronie zasiedliby zwróceni ku czterem stronom świata: Piłsudski, Kazimierz Wielki, Mickiewicz i Kopernik. Najważniejszy jest Piłsudski. Symbolizować miał “Rano, Wiosnę, Przebudzenie zmysłu politycznego, Krwiznę (rewolucję), Wojnę dla wolności, Wyzwolenie”.  Kopernik patrzący – według słów Szukalskiego – ku Zachodowi, symbolizujący Wieczór, Zachód, żniwa, Kulturę, Ciułanie Wiedzy, Zanik Zmysłu Państwowego, Pacyfizm i Przeoczenie Strony Fizycznej Życia, mierzący przestrzeń od serca – Ziemi do mózgu – Słońca.

Toporzeł

Toporzeł miał stać się nowym godłem Polski. Symbol ten jest z powodzeniem używany dziś zarówno przez nacjonalistów odwołujących się do filozofii kulturalizmu i Słowiańskiej genezy narodu Polskiego jak również przez rodzimowierców. Autor opisał go we wspaniały sposób :

„Przynoszę wam zatem piękny znak, nowego Orła i to jeszcze prostszego od piastowskiego, abyście wy, co opętani jesteście jako i ja, zamiarem rodosławiańskiej misji; z sercem otwartym przyjęli na swe sztandary, szczerego wyznania patriotyzmu narodowego i rasowego, ten oto znak Topora, co Orłem się stał. Niechaj Toporzeł da nam wszystkim, bez względu na odmienne ścieżki zmierzań do tego samego Ideału, potrzebne dziś natchnienie.”

Warto również wspomnieć o wspaniałym, ponadczasowym dziele jakim jest “Krak Syn Ludoli”. Miejmy nadzieję, że doczeka się ono adaptacji teatralnej. Kilka dni temu ujrzał światło dzienne film pt. „Walka: Życie i zaginiona Twórczość Stanisława Szukalskiego”. W sieci pojawił się również katalog twórczości Stacha z możliwością zakupu. Oglądając film musimy jednak brać poprawkę, że jest to niestety poprawna politycznie produkcja.

Ku Wielkości

Reasumując twórczość zarówno Szczepu Rogate Serce jak i samego Stacha z Warty można powiedzieć, że byli oni buntownikami. Buntownikami wobec obcych prądów, marazmu, marksizmu kulturowego, hedonizmu, mieszania ras . Sam Szukalski pisząc przeciwko czemu występują Szczepowcy stwierdzał:

“Precz: Z komunizmem ze Świata, ze starymi z życia społecznego! z Żydami z Polski!, z klerem z polityki!”

Ich twórczość nawoływała i dawała wyraz wielkości, monumentalizmu, emanowała wręcz patosem. W całej swojej pracy Szczepowcy gardzili małością, emanowała zaś od nich ogromna Wola Mocy, wola Tworzenia jak również ogromne pokłady patriotyzmu oraz nacjonalizmu. Dzisiejszy współczesny Nacjonalizm Szturmowy może czerpać z twórczości Szczepu pełnymi garściami.

 

Miecław Biały


Bibliografia:

Lechosław Lameński. Stach z Warty Szukalski i Szczep Rogate Serce. Lublin: Wydawnictwo KUL, 2007.

Pismo Nacjonalistów Polskich „Zadruga”, 1938, nr. 4.

Krak 1930, nr 2.