Patrzę na dynamikę protestów „obrońców konstytucji i demokracji”, a wcześniej czarnego protestu i szczerze im zazdroszczę. A jeszcze niedawno to Marsz Niepodległości był miejscem, gdzie wyrażał się bunt młodego pokolenia, na ulicach pełno było osób w patriotycznych koszulkach, a wśród młodego pokolenia dominowały nastroje patriotyczno-antykomunistyczno-antyimigrancko-wolnorynkowe, o absurdalności ideowej zjawiska „gimbopatriotyzmu” napisaliśmy jednak w Szturmie już wiele, znacznie ciekawsze są przyczyny przegranej walki o rząd dusz. Kilka lat temu było jasne, że maszerowanie jest domeną tak zwanej narodowej prawicy, liberałowie nie byli w ogóle zainteresowani tą formą uprawiania polityki (my zaś nie bardzo mieliśmy możliwości wyrażania poglądów w inny sposób niż na ulicy).
Nadszedł jednak rok 2015 i Polska się naprawdę zmieniła. Zmiana nie oznacza jednak wprowadzenia niemalże faszystowskiej dyktatury depczącej Konstytucję, jakby widzieli to zwolennicy KOD, nie powstało także silne, dumne państwo, wstające z kolan, gdzie dzięki 500+ Polakom żyje się jak w Raju (jak chcieliby to widzieć pisowscy propagandyści). Cały czas żyjemy w państwie demoliberalnym, będącym tak naprawdę kolonią, w dalszym ciągu jesteśmy również znacznie biedniejsi od Zachodu. Natomiast wiele zmieniło się w głowach i na ulicach. Marsz Niepodległości 2015, który odbył się już po wyborczym zwycięstwie PiS-u, był po prostu nudny, ludzie poczuli, że oto Platforma przegrała, mamy „dobry prawicowy rząd” i już nie trzeba się buntować, teraz będzie fajnie i patriotycznie.
Przyczyn naszych problemów nie należy jednak szukać wyłącznie w bieżącej sytuacji politycznej, ta nigdy nam przecież nie sprzyjała. Najłatwiej będzie oczywiście oskarżyć Roberta Winnickiego i spółkę, co z nieukrywaną przyjemnością uczynię. Jednego z liderów nowopowstałej Koalicji Komedianckiej poznałem w 2010 roku, kiedy teoretycznie byłem działaczem poznańskiej MW (takie to były czasy, że nawet w największych miastach struktury organizacji narodowych istniały tylko teoretycznie). I tutaj muszę zaznaczyć – Robert Winnicki był bardzo dobrym prezesem organizacji młodzieżowej, która przeżywała wówczas dynamiczny rozkwit. Skala sukcesów lat 2010-13 zdecydowanie go jednak przerosła, poczuł się wybitnym politykiem i szczerze uwierzył we własną nieomylność. Nie neguję potrzeby powstania partii politycznej – jednak RN od samego początku był przykładem jak działalność polityczna nie powinna wyglądać. Jedynym celem jego istnienia jest przetrwanie i spełnienie marzeń o poselskich mandatach. Skoro wśród patriotycznej prawicy modne były wolnorynkowe brednie – Ruch Narodowy już na samym początku przyjął oblicze liberalne, zwalczając narodowych radykałów, za to przyjmując w swe szeregi sieroty po Korwinie w postaci UPR. Megalomania Winnickiego powodowała nietolerancję dla jakiejkolwiek krytyki, za to promowanie pochlebców i karierowiczów. Szczytem wszystkiego było wystawienie w wyborach prezydenckich półanalfabety rodem z... UPR. Oczywiście każdy kto nie podzielał zachwytów nad Marianem Kowalskim był w najlepszym wypadku socjalistycznym malkontentem.
Jednak nie chybione decyzje polityczne i zwykła nieudolność partii, dla której sukcesem jest stabilne poparcie na poziomie 1,5%, jest największym zarzutem wobec tego środowiska. To oni odpowiadają za zrobienie z MN patriotycznego festynu bez żadnych głębszych treści. To oni są winni temu, że masowo zapisujący się do organizacji narodowych licealiści i studenci pierwszych lat, nie mieli kiedy odebrać dobrej formacji ideowej (co w dobie olbrzymiej popularności bredni pana w muszce było szczególnie istotne) – zamiast tego zbierali podpisy na Bartosza Józwiaka, Mariana Kowalskiego czy Adama Andruszkiewicza (ten ostatni przynajmniej wywodził się ze środowiska narodowego, i bardzo długo był naprawdę dobrym ideowym działaczem, tym bardziej boli jego dzisiejszy upadek) i w wieku 18-20 lat oczami wyobraźni widzieli siebie w ławach poselskich, nic dziwnego, że kolejne klęski przyniosły zniechęcenie. To właśnie podczas poprzedniego maratonu wyborczego przegraliśmy pokolenie. Chcąc wychować działaczy społecznych Musimy się w końcu nauczyć, że osoby przed trzydziestką powinny trzymać się z dala od polityki rozumianej jako działalność partyjna i zaangażowanie w wybory, w jakiejkolwiek formie innej niż oddanie głosu. W sierpniowym Szturmie pojawił się mój tekst zatytułowany O dojrzały nacjonalizm, będący podsumowaniem konferencji Nacjonalizm 25+ zorganizowanej przez nasze pismo we współpracy z Kongresem Narodowo-Społecznym, już sam fakt, że rozmawiamy o tym co po zakończeniu działalności młodzieżowej obrazuje w jak tragicznym położeniu się znajdujemy. Brakuje w Ruchu ludzi dorosłych (dwudziestolatek może być co najwyżej pełnoletni). Potrzebujemy w końcu wypracować model dojrzałego aktywizmu, musimy zbudować struktury inne niż młodzieżowe. Partia polityczna nie może wypełnić tej luki (i to niezależnie od tego, że RN już na samym początku postanowił, że nie będzie nacjonalistyczny), zdecydowana większość społeczników, nigdy się do działalności politycznej nie będzie nadawała, ani nie będzie chciała się na tym polu angażować. I bardzo dobrze! Potrzebujemy stworzyć reprezentację polityczną (RN nią nie jest, ale to wiedzą wszyscy), ale nie kosztem działalności społecznej, w przeciwnym wypadku będzie to kolejna partyjka stworzona tylko po to, żeby dostać parę mandatów i rozpłynąć się gdzieś pośród demoliberalnej prawicy. Kilka lat temu wiele mówiono o ruchu społecznym, kierunku zdecydowanie słusznym, ale na gadaniu się skończyło.
Oskarżać partię znaną z wystawienia w wyborach prezydenckich absolwenta podstawówki, a także propozycji zaostrzania 256 czy opublikowania niesławnej deklaracji antyrasistowskiej (będącej w istocie uznaniem narodu za twór kulturowy, a nie etniczny) jest bardzo łatwo, znacznie jednak trudniej jest wrzucić kamyczek do własnego radykalno-kumaterskiego ogródka. Zbyt wiele uwagi poświęciliśmy na szukanie wszędzie wrogów i walki frakcyjne między nacjonalistami. Jednocześnie środowiska radykalne nie mają pomysłu na siebie. Czarny Blok okazał się sukcesem – oto wreszcie wybrzmiały hasła radykałów, a kojarzony od jakiegoś czasu z cepeliadą Marsz Niepodległości zyskał, przynajmniej częściowo, nacjonalistyczny wydźwięk. Jednak był to jedyny nasz prawdziwy sukces w ostatnich latach.
Głównym problemem na jaki musimy zwrócić uwagę są słabości ludzkiego charakteru – lenistwo, kłótliwość, szybko pojawiające się zniechęcenie, wygodnictwo, przerost ambicji, który powoduje kolejne podziały. Ruch narodowy jako całość jest niestety zbieraniną niedojrzałych gówniarzy przekonanych o swojej wyjątkowości. Tym większy nacisk musimy położyć na formację ideową i charakterologiczną, pracę nad sobą. Inaczej kolejne pokolenia narodowców będą walczyć o grabki w piaskownicy. Tymczasem nasz naród coraz bardziej przesiąka liberalną trucizną (sączoną także przez pisowską telewizję), a jednolitość etniczna Polski to już przeszłość.
Kolejnym problemem jest brak spójnej wizji, myślenia przyszłościowego, jeżeli już coś robimy (znacznie mniej niż kilka lat temu), to są to pojedyncze akcje, prawie zawsze bardzo słuszne i potrzebne, ale niewiele z nich wynika. Możemy wspomóc kombatantów, wesprzeć strajkujących górników, zebrać karmę dla schroniska dla zwierząt, oddać krew. Wszystko to pięknie, ale co z tego? To może zrobić każdy. Ponadto taka działalność szybko się nudzi. Skupiając się tylko na tym jesteśmy skazani na stagnację. Musimy wiedzieć po co to wszystko robimy, posiadać spójną wizję rozwoju ruchu (co przy obecnym rozdrobnieniu i skłóceniu jest wręcz niemożliwe) i działać w ramach szerszego planu, dla osiągnięcia Wielkiego Celu, do którego jako całość będziemy dążyć. Tym Celem nie mogą być oczywiście mandaty poselskie dla kilku liderów, udział w polityce to jedynie jedna z płaszczyzn działalności, im prędzej to zrozumiemy tym lepiej. Równocześnie zamiast zajmować się wszystkim potrzebujemy specjalizacji poszczególnych osób i grup – niech jedni zajmują się działalnością wydawniczą, inni związkową, publicystyczną, edukacyjną, sportową, kresową... Zadaniem organizacji młodzieżowych jest odkrywanie talentów działaczy i płaszczyzn, na których będą mogli najefektywniej pracować jako ludzie dorośli, już w pełni uformowani.
Rządy Prawa i Sprawiedliwości, mimo kilku niewątpliwych pozytywów jak 500+, ograniczenie handlu w niedzielę czy minimalna stawka godzinowa, są rządami antynarodowymi. Polityka zagraniczna, mimo zapowiedzi wstawania z kolan, leży, a wobec USA i Izraela jest po prostu haniebna, zamiast zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, mamy wielki sukces czarnego protestu, mieliśmy nie przyjmować „uchodźców”, a nie da się przejść ulicami, któregoś z większych miast, żeby nie usłyszeć języka rosyjskiego oraz nie spotkać co najmniej kilku osób, które z Europejczykami mają niewiele wspólnego. Rośnie również społeczna akceptacja dla dewiantów, bardzo pozytywnie ukazywanych w serialach pisowskiej telewizji. Jednak, dla środowisk narodowych to za mało, żeby się zmobilizować do społecznego buntu. Należy też wspomnieć o działaniach państwa polskiego wymierzonych w samych nacjonalistów. Przeszukania, często także zatrzymania, uniemożliwianie organizacji konferencji czy koncertów, wszystko to pod byle pretekstem, skutecznie utrudniają działanie (w tym samym czasie kilku debili postanowiło zabłysnąć propozycją zaostrzania niesławnego 256, zapewniam Winnickiego, że jak dzisiejsza opozycja dojdzie do władzy i zacznie przy tym grzebać, to się okaże, że sam podpada pod artykuł, który chciał zaostrzać).
Koncertowo zmarnowaliśmy sukces lat 2010-13, trudno dzisiaj oczekiwać, że prędko otrzymamy drugą szansę na zbudowanie poważnego ruchu. Owszem, możemy o wszystko obwiniać Winnickiego, Bosaka, Tumanowicza. Tak będzie najłatwiej, ale stawianie zbyt łatwych i wygodnych diagnoz do niczego nie prowadzi. Nigdy nie zostanę adwokatem RN-u, nieudolność jego liderów, brak jakiejkolwiek wizji, megalomania, idiotyczne decyzje polityczne i kapitulacja w kwestiach fundamentalnych (definicja Narodu!) są niezaprzeczalne. Gdybym miał wskazać osobę, która personalnie ponosi największą część winy za opłakany stan polskiego nacjonalizmu, i zmarnowanie olbrzymiej szansy jaka pojawiła się w latach 20010-13, to bezsprzecznie jest to Robert Winnicki. Ale musimy mieć świadomość, że wszyscy ciężko zapracowaliśmy na to w jakim miejscu dzisiaj jesteśmy, a jesteśmy czarnej dupie. Nie było żadnej wizji rozwoju, nie podjęto prób rozwoju zaplecza intelektualnego, nikt nie pomyślał o pozyskiwaniu finansów, radykałowie skupili się na zwalczaniu wszystkich wokół, i idiotycznym odrzuceniu jakiegokolwiek udziału w życiu politycznym jako niegodnym prawdziwego kumatersa. Co więcej, straciliśmy kolejne pokolenie działaczy, jestem w stanie się założyć o naprawdę duże pieniądze, że 80% ludzi, którzy w latach 2010-15 przewinęli się przez szeroko pojęty ruch narodowy, już z nami nie ma! I to jest miarą klęski.
Najnowszy numer Wszechpolaka zawiera świetny tekst Jakuba Siemiątkowskiego, warto nabyć to pismo choćby dla samego Polskiego mitu (przyznam, że pozostałych artykułów jeszcze nie czytałem, sam kwartalnik nabyłem dopiero 30 marca). Autor, który publikował również w Szturmie, rozprawia się z powszechnym w środowiskach narodowych złym rozumieniem realizmu i idealizmu, których karykaturalne wyobrażenia często są sobie przeciwstawiane. Przede wszystkim pisze jednak o roli Mitu, który pobudza do działania, jest niezbędny dla budowy jakiegokolwiek poważnego ruchu. W publicystyce Kuby wątek ten przewijał się zresztą już kilkukrotnie, także na łamach Szturmu. Dzisiejszy ruch nacjonalistyczny istnieje tylko po to, żeby istnieć. Nie ma żadnego celu, stoimy w miejscu, a właściwie cofamy się, w dużej mierze dlatego, że sami nie wiemy dokąd chcemy iść! Co jest naszym ideałem! Jeżeli chcemy kiedykolwiek zbudować coś poważnego potrzebujemy Mitu założycielskiego nowego ruchu nacjonalistycznego. Kilka lat temu tę rolę w bardzo ograniczonym zakresie pełnił Marsz Niepodległości jako wydarzenie pokoleniowe.
Tomasz Dryjański