FC - Czego nie ma w protokole - molestowanie w Komendzie Stołecznej Policji

Przy okazji obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, państwowi oficjele wiele mówili o godności, czy o tym jak wielką dla Polaków wartością jest wolność. Niestety jak pokazała dobitnie historia Moniki, ludzką godność można szargać, a wolność naruszać. Pytanie tylko gdzie leży granica, której władze nie przekroczą?

„Po co w ogóle przyjeżdżałaś?”

To miał być dla niej pierwszy w życiu Marsz Niepodległości. Nigdy wcześniej nie była zresztą nawet w Warszawie. Od kilku lat zamieszkała za granicą, osiemnastoletnia Polka od kilku miesięcy zaangażowana była w działalność narodową. Zbliżająca się setna rocznica odzyskania niepodległości miała być dla niej pierwszym wydarzeniem patriotycznym, w którym wzięłaby udział. Chciała poczuć „polskość”, której brakowało jej mimo dobrego życia na emigracji. Jak sama mówi – była bardzo podekscytowana, zwłaszcza że miała wtedy pierwszy raz spotkać się z chłopakiem, z którym od dawna pisała. Do Warszawy przyleciała z przyjaciółmi kilka dni przed 11 listopada – chciała pozwiedzać miasto, zobaczyć starówkę, pójść do Muzeum Powstania Warszawskiego. Już wieczorem okazało się jednak, że plany będą musiały ulec poważnej zmianie, bowiem zaczęły dochodzić pierwsze informacje o zatrzymaniach nacjonalistów w różnych częściach kraju, o przeszukaniach, o stawianiu pierwszych zarzutów. Następny dzień upłynął jednak spokojnie, mimo narastającej – jak mówi – atmosfery „polowania”. Zaskoczenie przyszło dopiero w nocy.

 

Monika spała w samochodzie wraz z przyjaciółmi. Ona ze swoim chłopakiem z przodu, z tyłu dwóch kolegów i dziewczyna jednego z nich, młodsza nawet od Moniki, bo siedemnastoletnia. W pewnym momencie obudził ją krzyk koleżanki i zobaczyła, że do samochodu podbiega kilkunastu uzbrojonych mężczyzn. Funkcjonariusze, jak się okazało po chwili, bowiem nie byli w mundurach, ani nie pokazywali legitymacji, otworzyli drzwi samochodu i mierząc z broni jeden z nich krzyknął tylko: „Wysiadać kurwa!”. Wysiedli szybko, Monika nie zdążyła nawet założyć butów. Potem od razu: „Ręce na dach!” i wyciąganie rzeczy z kieszeni. Pierwsze pytania: skąd jest i czemu na przy sobie gaz pieprzowy. Odpowiedziała, że dla bezpieczeństwa. Dalej pytania co robili w samochodzie i rozmowy między sobą co z nimi zrobić, gdzie ich przewieźć. Zabrali jej klucze od domu i poszli z jej chłopakiem do najbliższej klatki schodowej, próbując bezskutecznie otworzyć nimi jedno z mieszkań. Zakuli ją w kajdanki i wsadzili do radiowozu. Było z nią dwóch funkcjonariuszy, jeden z tyłu obok niej, drugi kierował. Gdy kierowca na chwilę wysiadł, policjant siedzący obok spytał się czy mogą sobie mówić na „ty”. Monika odmówiła. Dopiero gdy kierowca włączył GPS, zobaczyła gdzie ją wiozą: komenda stołeczna policji, pałac Mostowskich. W czasie jazdy obijała się o drzwi i siedzenia – nie była w końcu zapięta w pasy, a jedynie skuta kajdankami.

„Przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu powszechnemu”

Po dojechaniu na komendę została zaprowadzona do jednego z pokoi, gdzie zaczęto spisywać protokół zatrzymania – policjant prowadząc ją do pokoju złapał ją mocno za rękę, jednocześnie pociągając za włosy, mimo iż nie stawiała żadnego oporu. Monika szarpnęła się i powiedziała, że „sama umie chodzić”. Po tych słowach policjanci już jej nie przytrzymywali. Zaproponowano jej wodę, Monika jednak odmówiła, bojąc się wyrażać zgodę na cokolwiek, co jej proponowano. Zaczęto pytać ją o adresy – polski i zagraniczny – oraz o pozostałych zatrzymanych. Monika konsekwentnie odmawiała odpowiedzi na pytania, jako że już na wejściu zaznaczyła, że zarówno zeznań, jak i wyjaśnień składać nie będzie. Funkcjonariusze pytali się mimo to, interesowało ich zwłaszcza kiedy przyleciała oraz w jakim celu. Pytali się wprost, czy przyleciała na obchody święta niepodległości. Monika bojąc się, że mogą próbować potem wykorzystać jakiejś jej słowa przeciwko niej lub jej przyjaciołom mówiła, że nie wie nic o obchodach. W czasie czekania na policjantkę, która musiała przyjechać, by dokonać przeszukania, policjanci próbowali rozmawiać z nią „poza protokołem” pytając m. in. o arabskich imigrantów na Zachodzie, o pismo „Szturm”, o to gdzie spała, czy z kim przyjechała. W pewnym momencie do pokoju wszedł kolejny funkcjonariusz i widząc ją zapytał: „Co taka ładna dziewczyna tutaj robi?”.

Wtedy Monika pierwszy raz faktycznie dowiedziała się co było powodem zatrzymania – artykuł 171 kodeksu karnego, paragraf 1, który stanowi: Kto, bez wymaganego zezwolenia lub wbrew jego warunkom, wyrabia, przetwarza, gromadzi, posiada, posługuje się lub handluje substancją lub przyrządem wybuchowym, materiałem radioaktywnym, urządzeniem emitującym promienie jonizujące lub innym przedmiotem lub substancją, która może sprowadzić niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób albo mienia w wielkich rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. Ze słów policjantów wynikało jakoby materiały te miałyby posłużyć do przeprowadzenia zamachu terrorystycznego na Marszu Niepodległości. Monika była w szoku, zaśmiała się. Za chwilę jednak została zaprowadzona do innego pokoju, w celu przeprowadzenia testów pirotechnicznych. Przeprowadzał je człowiek w wojskowym mundurze, z zasłoniętą twarzą. Tutaj kolejny raz pytano się jej kiedy i po co przyjechała. Monika konsekwentnie starała się unikać wszelkich odpowiedzi, chociażby do czasu, w którym cała sytuacja stanie się bardziej zrozumiała. Na odpowiedź „nie pamiętam”, zamaskowany funkcjonariusz krzyknął: „Co ty kurwa amnezję masz?”. Sporządzono protokół i wyprowadzono ją z pokoju. Koło godziny 3 została doprowadzona do aresztu.

 

„Będzie pani grzeczna, to my będziemy grzeczni”

Pierwszym co tam zobaczyła był jej chłopak, prowadzony przez innego policjanta do celi. „Od razu zrobiło mi się lżej, bałam się że porozwozili nas po całej Warszawie i potem nie będziemy mogli się znaleźć.” – mówi Monika – „Marcin mrugnął do mnie i uśmiechnął się, ale wtedy prowadzący mnie policjant krzyknął do niego „Co się kurwo patrzysz?” i zabrano go do celi”. Za chwilę zobaczyła Wojtka, z którym również była zatrzymana. Kazano im odwrócić się twarzami do ściany, tak by nie widzieli się nawzajem. Dalej kolejne przeszukanie i zdanie rzeczy do depozytu (zabrano jej również stanik, który „zawierał metalowe elementy”), podczas których policjanci mówili do siebie jakie to kobiety „mieli już na dołku”. Następnie zaprowadzono ją po odbiór materaca, koca i pościeli. Policjant, który z nią szedł spytał się czy chciałaby wziąć prysznic, na co Monika wyraziła chęć. Powiedział że w takim razie rano obudzi ją, żeby mogła się umyć. „Będzie pani grzeczna, to my będziemy grzeczni” – dodał . Jak się wkrótce okazało była to zupełnie fałszywa obietnica.

Rano, przed śniadaniem, ten sam policjant otworzył drzwi od celi i zaprowadził Monikę do magazynu. „Powiedział mi, żebym się rozebrała i poszła pod prysznic” – opowiada – „Stał wtedy nie dalej niż półtora metra ode mnie i cały czas się na mnie patrzył”. Po chwili dostała do ręki szampon i mogła iść pod prysznic. „Gdy byłam pod prysznicem, stanął przy oknie w drzwiach i cały czas na mnie patrzył. Okno było duże i całkowicie przejrzyste, więc nie miałam zachowanej żadnej intymności podczas kąpieli”. Monika umyła się bardzo szybko, w minutę lub mniej, chciała bowiem jak najszybciej mieć to za sobą. Gdy wychodziła funkcjonariusz powiedział: „Za szybko ten prysznic wzięłaś”. Następnie zupełnie naga musiała iść do magazynu, podczas gdy policjant cały czas się na nią patrzył. Stał z jej ręcznikiem w dłoni i gdy myślała, że chce jej go podać, policjant schylił się i dotknął jej uda tuż przy kroczu mówiąc: „Wyszła pani wysypka, ale to nic poważnego”. Monika stała sparaliżowana strachem. „Myślałam, że za chwilę mnie zgwałci” – mówi po krótkiej chwili milczenia. Po chwili dostała ręcznik – wielkością przypominający co najwyżej ręcznik kuchenny, przez co ani przez chwilę nie mogła się zakryć, tak by policjant nie widział jej ciała. Gdy zaczęła się ubierać, usłyszała komentarze na temat swojej bielizny: „Czy to są stringi? Bo jeśli tak to nie możesz ich mieć”. Gdy odprowadził ją do celi, usłyszała przez drzwi głos drugiego policjanta, mówiącego zapewne do kolegi: „Ostatni raz śpię z tobą na zmianie! Co ty człowieku odpierdalasz?”. Położyła się roztrzęsiona. „Chciałam płakać, strasznie chciałam płakać. Czułam się okrutnie upokorzona”. Nie płakała. „Jedno o czym myślałam, to nie dać tym draniom żadnej satysfakcji, udawać, że mnie to nie ruszyło. Żeby nie zobaczyli mnie zapłakanej na kamerze z celi”. Nie była w stanie zjeść śniadania, ani obiadu. Wychodziła jedynie żeby zapalić papierosa. W celi próbowała spać tak długo, jak to tylko możliwe.

„Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”

Koło 18 została zabrana na kolejne przesłuchanie. Tym razem przesłuchiwała ją kobieta. Tym razem nie padły już pytania o materiały wybuchowe. „Pytała się o moich przyjaciół, pytała się czy jestem nacjonalistką, pytała czy szłam na Marsz Niepodległości. Była wyjątkowo wredna”. Chwilę później Monika została wypuszczona, dostała jedynie kwit depozytowy oraz podpisane pouczenia. Wypuszczona, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Przed komendą stał już jej przyjaciel. Niedługo wyszli też pozostali.

„Jestem strasznie zła, kiedy o tym myślę” – mówi – „Naruszyli moją godność, poniżyli mnie, upokorzyli. Zabrali mi bez powodu możliwość świętowania stulecia niepodległości, zabrali mi 24 godziny, które chciałam spędzić z Marcinem. Przecież dobrze wiedzieli, że żadnych materiałów wybuchowych nie było, inaczej nie wypuściliby mnie tak szybko. Przecież przy ostatnim przesłuchaniu nawet już o to mnie nie pytano!”.

Historia Moniki nie jest jedyną, ale jest może najbardziej drastycznym przykładem tego, jak państwo PiS traktuje wolność osobistą. Użycie funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralnego Biura Śledczego, czy policjantów z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw, przeciwko grupie ludzi chcących wziąć udział w obchodach święta niepodległości jest nie tylko marnotrawstwem publicznych pieniędzy i użyciem całkowicie niewspółmiernych środków, ale jest wyraźnym sygnałem, że w celu realizacji interesów partyjnych, rządzący nie cofną się przed niczym. Nie trzeba zgadzać się z poglądami tej, czy innej strony, ale to co przydarzyło się Monice i jej przyjaciołom, może przytrafić się każdemu – zatrzymanie przez służby specjalne, przesłuchania, stawianie bezpodstawnych zarzutów, przetrzymywanie w areszcie pod dowolnym pretekstem, byle tylko uniemożliwić korzystanie z konstytucyjnego prawa do manifestacji swoich poglądów. Dodatkowo molestowanie, którego doświadczyła, pokazuje wyraźnie, że istnieje problem, o którym wielu mówić nie chce. Problem o tyle niebezpieczny, że od lekarza-molestatora można wyjść z gabinetu, można wyjść z pracy, w której molestuje szef, nawet jeśli grozi to zwolnieniem – z aresztu na którym molestuje policjant wyjść nie można, nie można nawet stawiać oporu, bo grozi to konsekwencjami prawnymi. A policjant może w takiej sytuacji praktycznie wszystko.



*imiona bohaterów zostały zmienione

**w sprawie zostało złożone zażalenie

AKTUALIZACJA:

W związku z zatrzymaniem zostało złożone zażalenie do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieście (sygnatura akt z protokołu zatrzymania: TKZ-V-5395/18) za "nielegalność, bezzasadność i rażącą nieprawidłowość", a w ramach niego pokrzywdzona zażądała wyciągnięcia odpowiedzialności dyscyplinarnej oraz karnej wobec zatrzymujących ją funkcjonariuszy.

Poniżej kilka dokumentów, które otrzymała poszkodowana oraz zażalenie, jakie zostało złożone do sądu.

 

 

 

 

FC