Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? To dwa pytania, które ludzie zadają sobie od niepamiętnych czasów.
W czasach gdy światem rządzi konsumpcjonizm napędzany przez kapitalistów. Gdzie hedonizm stał się główną filozofią wielu ludzi. Gdzie kobiety domagają się praw, które już mają. Gdzie mamy kilkadziesiąt różnych płci i na siłę narzucają nam tolerancje.
Czy więc istnieje sposób na bunt? Bunt przeciwko narzucanej nam miłości do ludzi?
Oczywiście, że jest! Tym czego potrzeba światu jest mizantropia.
Dlaczego akurat mizantropia? Ponieważ niechęć i nienawiść do gatunku ludzkiego może nam tylko pomóc w naszej dalszej działalności.
Już śpieszę z wyjaśnieniem. Podstawowym założeniem nacjonalizmu jest działalność na rzecz dobra narodowego, jednak wszystko bierze w łeb gdy naród jest kompletnie zidiociały i przesiąknięty w coraz większym stopniu wzorcami z zachodu. Ponieważ nasza „mentalność cebuli” nie pozwala nam spojrzeć na to, że zachód coraz bardziej stacza się, a nasze położenie daje nam dobry punkt, by się od tego odciąć. Dzięki komunie w pokoleniu naszych rodziców wyrosło przekonanie, że zachód jest idyllą, prawdziwą mekką dla biednego Polaczka. To zostało pokazane gdy w latach 90-tych wiele osób dorobiło się na wyprzedaniu fabryk i innych dużych zakładów pracy. Tacy ludzie zaczęli uważać się za światowych, bo było ich stać żeby pojechać na wakacje np. do Włoch. Zaczęli dziękować kapitalizmowi i czcić ten pogląd, coraz bardziej przekazując te wartości swoim dzieciom. Tym samym, które dziś biegają do starbuksa (czy jak to się tam pisze) i chodzą na marsze z Razem i innymi malkontentami. Gdy skupimy się na tym, że ludzie chcą żyć jak ta nieliczna bogata kasta mamy do czynienia z obojętnością ludzką oraz z „tumiwisizmem”. W tym momencie wchodzimy my – „cali na czarno”. Nasz pogląd nienawiści do gatunku ludzkiego i tym co sobą reprezentuje okazuje się bardzo pomocny. Przestaje nam zależeć na zmianie myślenia ludzi, skupiamy się na walce z nimi. Dostrzegamy w nich więcej złego niż dobrego, więc zaczynamy dochodzić do wniosku, że bez nas świat popadnie w obłęd.
Po czasie wiesz już, że twoja działalność ma sens, nie starasz się już zmienić świata dla siebie ani dla ludzi żyjących tu i teraz, ale starasz się go zmienić dla przyszłych pokoleń licząc w głębi ducha, że nie będą tak zniewieściałe jak ludzie żyjący teraz. Ale czy ta mizantropia naprawdę jest nam potrzebna?
Otóż nic nie nakręca do walki bardziej niż nienawiść. A każda nienawiść opiera się na człowieku, więc najlepiej skierować ją właśnie na niego, a nie na ideologię i jego sposób życia.
Ale czy to znaczy, że nie jesteśmy nacjonalistami? W końcu głosimy, że zależy nam na dobru narodu. W końcu jednak nasze ludzkie „ja” też ma swój udział w naszym życiu. Nie samą nienawiścią człowiek żyje. Czasem do dalszej walki potrzebne jest zobaczenie radości człowieka, któremu dajemy ciepły posiłek. Ujrzenie łez wdzięczności samotnej matki, gdy obdarowujemy ją ubraniami i wyprawkami szkolnymi.
Więc co z nas za mizantropi? Otóż moim zdaniem dzisiejsza mizantropia powinna skupić się również na okazaniu serca człowiekowi, gdyż miłość do człowieka i staranie się mu pomagać jest największą nienawiścią do osób, które odpowiadają za ten stan rzeczy.
Więc kim jesteśmy? Mizantropami!
Dokąd zmierzamy? Do walki z człowiekiem nowoczesnym!
Marcel Szawic