W ostatnim czasie przez polskie miasta przetoczyły się oddolne protesty, zorganizowane przez różne środowiska, mające na celu wyrażenie sprzeciwu wobec przyjęcia przez Komisję Prawną Parlamentu Europejskiego dyrektywy ws. praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Zdecydowaną reakcję społeczeństwa wywołały przede wszystkim artykuły 11 oraz 13. Protesty z końca czerwca szacunkowo mogły zgromadzić łącznie kilka tysięcy osób, w niektórych z nich (tj. w Krakowie, Tczewie, Poznaniu i Wrocławiu) brali udział nacjonaliści. Warto wskazać, iż uczestnicy protestów stanowili całościowy przekrój polskiego społeczeństwa, sporo młodzieży gimnazjalnej, licealnej i studenckiej, zaangażowani społecznicy, działacze i sympatycy różnych opcji politycznych od lewicy do prawicy, a także politycy m.in. z partii Wolność i Kukiz’15. To pokazuje, co podkreślali choćby organizatorzy warszawskiej manifestacji przeciw ACTA 2.0, że mimo wszystko są pewne sprawy i problemy społeczne, które powodują to, iż ludzie reprezentujący nawet przeciwstawne sobie poglądy polityczne łączą się w walce przeciwko wspólnemu zagrożeniu. Tym zagrożeniem jest cenzura Internetu, który dla większości młodej części społeczeństwa polskiego jest głównym źródłem informacji.
Ostatnie wydarzenia pokazują, że sprzeciw wobec groźby cenzury Internetu jest potrzebny i musi być konsekwentnie realizowany na różnych płaszczyznach. Warto więc Czytelnikom „Szturmu” przybliżyć, czym jest ACTA 2.0., co się za tym kryje i na jakim etapie obecnie sprawa wygląda. Warto wspomnieć, iż Europarlament próbował wykorzystać wówczas okres, gdy uwaga milionów ludzi była zwrócona na trwający w Rosji Mundial, by przepchnąć tę dyrektywę cichaczem, co nie odniosło rezultatu ze względu na sprzeciw społeczny oraz fakt, iż w głosowaniu nie została owa dyrektywa przyjęta w obecnej wersji. Dalsze prace nad projektemdyrektywy o ochronie praw autorskich zostało przesunięte na wrzesień.
Dyrektywa o ochronie praw autorskich – ACTA 2.0.
Najbardziej kontrowersyjnymi artykułami są artykuły 11 i 13.
Artykuł 11.
Mylnie określa się ów artykuł jako tzw. „podatek od linkowania”. W rzeczywistości nie jest on podatkiem. Zakłada możliwość zarabiania przez duże koncerny wydawnicze na udostępnianiu słów lub krótkich fragmentów tekstów oraz wykupienie bądź uzyskanie licencji na linkowanie danych tekstów, wpisów i innych treści.Na tym mogą stracić główne serwisy i portale społecznościowe, tj. Facebook, Twitter, Wykop, Bing i Google News, ale również mniejsze podmioty, które funkcjonują dzięki przekazywaniu informacji na w/w oraz innych portalach, stronach i kanałach.
Prawo to może uderzyć w mniejsze podmioty funkcjonujące za pośrednictwem Internetu, bo nie będą wystarczająco interesującymi dla dużych koncernów/wydawnictw, by podpisywać z nimi umowy licencyjne.W dalszej konsekwencji zaprzestanie się linkowania ich treści, po czym może to spowodować większe zmonopolizowanie rynku mediów internetowych na rzecz dużych wydawców. Prawo to nie jest właściwie zdefiniowane, ani skonkretyzowane, ponieważ m.in. w jego ramach nie ma ustalonych stawek, które będą obowiązywały mniejsze podmioty za linkowanie treści z „dużych” podmiotów/stron internetowych/mediów.
Idea „podatku od linkowania” odniosła dwukrotne fiasko w krajach Unii Europejskiej – w Niemczech i Hiszpanii. W marcu 2013 roku w Niemczech wprowadzono prawo, które wymaga od wyszukiwarek odprowadzania opłat licencyjnych za wykorzystanie tekstów dłuższych niż „pojedyncze słowa lub krótkie fragmenty” danego tekstu. Mimo przyjęcia prawa i oczekiwania na opłaty licencyjne od firmy Google przez wydawców gazet, ostatecznie „podatek” poniósł fiasko po październiku 2014 roku, gdy po zapowiedzi ograniczenia widoczności treści przez Google otrzymała ona darmową licencję na korzystanie z treści Axel Springer. Pod koniec 2014 roku „podatek od linkowania” został przegłosowany w Hiszpanii, w reakcji na to Google zamknęła usługę Google News. Hiszpańska porażka miała ostatecznie większe rozmiary, z raportu opublikowanego przez hiszpańskie stowarzyszenie wydawców AEEPP i firmę NERA wynika, iż odcięcie czytelników od agregatorów internetowych newsów spowodowało spadek poczytności średnio o 16%, na czym głównie straciły małe, rozwijające się gazety. Oprócz Google News zamknięto takie strony/linki/witryny jak Planeta Ludico, NiagaRank, InfoAliment i Multifrik.
Artykuł 13.
Zgodnie z nim właściciele stron internetowych, gdzie wrzucane są linki do artykułów, obrazów, utworów muzycznych, plików wideo i nagrań z różnej tematyki, będą musieli sprawdzać każdy link przed jego wrzuceniem pod kątem treści i jego zgodności bądź niezgodności z prawem. Autorzy tej dyrektywy głowią się zapewne nad tym, jak skutecznie zadbać o przeciwdziałanie wobec łamania praw autorskich i czy może się to nie skończyć cenzurą prewencyjną. Do tego celu zostaną przeznaczone platformy zawierające specjalne algorytmy, które będą kontrolować treść danego linku nie znając kontekstu, a w razie stwierdzenia plagiatu ją usuną. Na YouTube występuje podobne prawo, na którego podstawie algorytm wyłapuje plagiat i usuwa filmy, w których natrafi na najmniejszy ślad, nawet może usunąć te, w których nie ma de facto plagiatu (np. za coś takiego może zostać uznany film, na którego tle leci fragment utworu muzycznego). W tym wypadku każdy internauta także będzie musiał sprawdzić, czy wrzucane przez niego multimedium nie narusza praw autorskich.
Istnieje sporo przykładów potwierdzających, że „algorytmy cenzurujące” nie zawsze potrafią ocenić kontekst wrzuconego pliku, klipu lub obrazu, do którego można mieć zastrzeżenia bądź dopuściły się nadużycia. Spośród przykładów można wymienić m.in.: usunięcie nakręconego przez NASA wideo z Marsa, oryginalny materiał z serialu „The Family Guy” (bo twórcy wzięli z YouTube’a fragment nagrania do kreskówki), czy tysiące filmów dokumentujących wojnę w Syrii (algorytm uznał je za… materiały propagujące terroryzm). Wynika to z oparcia działań prewencyjnych firm w tym zakresie na automatycznych algorytmach, przeszukujących miliony stron w Internecie i automatycznie wysyłających żądania zablokowania treści. Wskutek tego strony blokują dane materiały w obawie przed pozwami o naruszenie praw autorskich, co dzieje się bez udziału człowieka.
Artykuł 13 może stać się otwartą furtką dla cenzury prewencyjnej i usuwania treści nie tyle ze względu na naruszenie praw autorskich, ale poglądy bądź linię danej strony internetowej. Wg Julii Redy wprowadzenie „algorytmów cenzurujących” zakończy się ograniczeniem wolności wypowiedzi, ponieważ nie będzie można wykorzystywać fragmentów innych materiałów bądź ich przerabiać. Istnieje ryzyko wprowadzenia prawnego stanu „winy, dopóki nie udowodni się niewinności”, czyli twórcy danej treści/materiału/filmu/memaetc, będą musieli udowodnić ich legalność, jeśli zostały one automatycznie zablokowane. Stowarzyszenie Communia zwróciło uwagę na fakt, iż artykuł 13 jest ogólnikowy i nieścisły. W dalszej konsekwencji niesie to za sobą dowolną interpretację i może poważnie zaszkodzić przepływowi informacji i wolności wypowiedzi.
Głosowanie
5 lipca br. w głosowaniu nad wejściem w życie ACTA 2.0. na forum Parlamentu Europejskiego 318 europosłów zagłosowało przeciwko, a 278 za przyjęciem tej dyrektywy. Podziały w głosowaniu w znacznej mierze były niezależne od podziałów partyjnych. Na chwilę obecną deputowani Parlamentu Europejskiego wstrzymali prace i będą je kontynuowali na następnej sesji plenarnej PE we wrześniu br. To oznacza, że dyrektywa nie wejdzie już teraz w życie, tylko prace nad nią będą kontynuowane. Wg ekspertów zajmujących się regulacją Internetu jednak istnieje wciąż ryzyko utrzymania artykułów 11 i 13. Aktywiści z fundacji Wikimedia pisali, że: „Aktualna treść dyrektywy nie aktualizuje prawa autorskiego w Europie i nie promuje uczestnictwa w społeczeństwie obywatelskim, a zagraża wolności online i tworzy przeszkody w dostępie do sieci. Wprowadza nowe ograniczenia, filtry i restrykcje. Jeżeli propozycja zostanie przyjęta w obecnej formie, dzielenie się wiedzą encyklopedyczną w sieciach społecznościowych, czy znajdowanie artykułów w wyszukiwarkach może nie być możliwe. Wikipedia także będzie zagrożona.”
Podsumowanie
W dalszym ciągu wisi groźba realnego ocenzurowania i złamania tej „sieci sieci” (jak definiuje się Internet), będącej jednym z ostatnich miejsc, gdzie można swobodnie wyrazić swój pogląd na dany temat za pośrednictwem witryn, stron, blogów i wybranych portali społecznościowych (w mocno ograniczonym stopniu również na Facebooku). W takiej sytuacji należy na bieżąco obserwować sytuację i w odpowiedni sposób artykułować dalszy sprzeciw wobec ACTA 2.0., co można było zaobserwować na ulicach wielu polskich i europejskich miast bądź zaangażowaniu w akcję wysyłania maili do europosłów celem wywarcia nacisku na głosowanie przeciwko przyjęciu ACTA 2.0.Tego typu społeczny nacisk, jak pokazują różne przykłady z historii, potrafi odnieść wymierne skutki. Mówiąc klasykiem: Można? Można!
Adam Busse