W porządku, przyznaję się bez bicia, kiedyś założyłem Tindera, trochę z ciekawości, trochę bo szukałem towarzystwa do rozmowy przy kawie. Chwila przesuwania w lewo, i o proszę, całkiem fajna dziewczyna, uroczy uśmiech, słodkie oczy, lubi to co ja, przesunąłem w prawo. I wtedy się zacząłem zastanawiać – dlaczego? Co w gruncie rzeczy spowodowało, że uznałem ją za „odpowiednią”, czy Tinder zmienił mój sposób postrzegania związków, miłości i kobiet?
Ale od początku, czym jest lub powinna być miłość, seksualność i związek dla nacjonalisty? Niezależnie od tego, czy uważamy się za gorliwych katolików czy tradycjonalistów integralnych, odrzucamy liberalny redukcjonizm wzorem Freuda, stwierdzający, że to, co przyciąga nas do drugiej płci jest jedynie zwierzęcym odruchem, chęcią prokreacji i stworzenia potomstwa. I tak, oczywiście, katolicy z pewnością powiedzą, że niekoniecznie, bo przecież taki jest powód do zawarcia małżeństwa, a stworzenie dziecka jest częścią pewnego Boskiego Porządku, nie mniej jednak, ma to nadal znacznie bardziej metafizyczny wydźwięk aniżeli prokreacja dla prokreacji. Ci liberalni „filozofowie” nie dostrzegają jednak, że im niższe gatunki – tym bardziej aseksualne są, lecz gdy spojrzymy na zwierzęta wyższego rzędu, jak delfiny czy szympansy, ich chęć do prokreacji jest znacznie mniejsza, przy czym większa jest chęć do bycia atrakcyjnym czy posiadania partnera i poczucia z nim jedności, może to świadczyć o pewnej nienamacalnej, anty-indywidualistycznej seksualności.
Od zarania dziejów uważano, że seksualność jest podzielona na dwa, nieco przeciwstawne sobie żywioły – mężczyznę oraz kobietę, które powstały z jednego. Lecz starożytni nie postrzegali płci w sposób, w jaki dzisiejsze media i ewangelizatorzy moralnego upadku pragną nam to przedstawić. Dla naszych najstarszych przodków płeć była czymś bardzo duchowym, czymś nienamacalnym, gdyż (jak w moim przypadku) najpierw trzeba stać się „w sobie samym” mężczyzną, aby być nim „na zewnątrz”. Nie jest żadną tajemnicą, że starożytne mity, były nośnikiem pewnych prawd o naturze człowieka, były pewnymi moralnymi kompasami dla człowieka, od jego narodzin, przez stawanie się mężczyzną, aż po kres życia. Nie inaczej jest z mitem o słynnym greckim bóstwie – Hermafrodycie. Początkowo był to piękny chłopiec, wchodzący w wiek męski, w którym zakochana, bez wzajemności, była nimfa, która prosiła Bogów, aby ich ciała zostały złączone na zawsze. Kult Hermafrodyty był związany z obrzędami weselnymi, możemy więc wyciągnąć prosty wniosek - motorem do stworzenia związku dwóch płci jest nic innego, jak metafizyczny, duchowy związek, jedność, nie tylko poprzez seks czy dobre uczynki wobec partnera/ki, ale przez coś większego – miłość. Sam seks zaś, dla starożytnych greków, miał także wymiar symboliczny, był znakiem jedności pomiędzy płciami, pragnącymi złączyć się na zawsze.
Gdyby jeszcze tego było mało, aby w pełni przedstawić naszą wizję miłości z pomocą przychodzą archetypy miłości. Najlepszym i najbardziej rozpoznawalnym naturalnie jest archetyp księżniczki zamkniętej w zamku, bronionym przez smoka, czyli miłości trudnej, wręcz zakazanej, usłanej problemami i niebezpieczeństwami, które rycerz, targany tą samą wizją miłości przedstawioną w micie o Hermafrodycie, musi przezwyciężyć. Symboliczne smoki i zamki znajdziemy dosłownie w każdej epoce literackiej, w niezliczonych filmach, a nawet grach – od dziejów Tristana i Izoldy,Wertera, przez kultową Casablance na Super Mario Bros skończywszy.
Jednakże, wracając do pierwszego akapitu – czy w erze portali randkowych, jak np. wspomniany tinder, taka miłość jest możliwa lub, czy w ogóle miłość dzisiaj istnieje? Z pomocą przychodzi profesor filozofii – Richard Kearney, który stwierdził, iż dzisiejsze media stworzyły nastrój, w którym mamy obsesję na punkcie człowieka, w zupełnie pozbawiony człowieczeństwa sposób. Otóż portale randkowe są nastawione na stworzenie naszych cyfrowych awatarów, odciętych zupełnie od naszych ciał. W efekcie, z powodu działania odpowiednich algorytmów, „zakochujemy” się w symulacji danej osoby, a nie w osobie (film Her z 2013 roku opisuje to zjawisko w dosłowny sposób).
Tinder tworzy sytuację, którą moglibyśmy opisać jako „związek pozbawiony wszelkiego niebezpieczeństwa”, gdyż jesteśmy odizolowani od wszelkich możliwości odrzucenia, podczas gdy ten element niepewności jest niemalże kluczowym w relacjach damsko-męskich. Na portalach randkowych jesteśmy wręcz zachęcani do uzupełnienia odpowiednich formularzy dzięki którym algorytm dobierze nam partnera na podstawie naszych hobby, wzrostu, pochodzenia, wykształcenia czy nawet afiliacji politycznych, w efekcie, tworzymy symulację idealnego partnera, zanim go w ogóle poznamy. Daje nam to prosty rezultat – ludzie zaczynają być narcystyczni, do punktu w którym jedyną osobą z którą chcemy się spotkać jesteśmy my sami.
Miłość jest niczym dwa różne instrumenty, grające w różnych tonacjach, lecz w rękach sprawnego muzyka, tworzą dzieło sztuki, miłość nie polega na wiedzy, czego chcemy od drugiej osoby, a raczej radykalnej możliwości, że nie wiemy czego w ogóle chcemy, lecz poznając odpowiednią osobę, jesteśmy w stanie złączyć się z nią, tworząc na wieki jeden byt, aż po kres istnienia Hadesu, jak w micie o Hermafrodycie.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie – czy w obliczu tak wielkiej i postępującej degeneracji, jesteśmy zmuszeni do pustego, wyzutego z godności i zwierzęcego promiskuityzmu? Moim zdaniem nie – otóż to nie aplikacja jest zła, to nie czasy są złe, lecz ludzie. Nadal możemy znaleźć prawdziwie romantyczną i idealistyczną do granic możliwości miłość do wartościowej osoby. Idąc w duchu Sorena Kierkegaarda – jeśli nie uwierzymy w prawdziwą miłość, jeśli nie uwierzymy w ten absolutystyczny konstrukt, który został w nas zaprogramowany u zarania dziejów, to nie uświadczymy tej miłości, niezależnie od czasów w jakich przyszło nam mieszkać, niezależnie od ilości degeneracji i zepsucia, które nas otacza.
Warto również nadmienić, słowem zakończenia, że w obliczu upadku przedwiecznych ideałów i zatarcia mitycznych archetypów, miłość sama w sobie, „miłość dla miłości”, również przestała być celem. Dlatego w iście egzystencjalny sposób, mógłbym powiedzieć, że to poszukiwanie prawdziwej miłości, poszukiwanie miłości prawdziwej, w morzu moralnego zepsucia jest właśnie sensem miłości nacjonalistycznej. Forsowane idee straight edge, czy przywiązania dla własnego ludu i państwa przecież też nie są wyznawane przez nacjonalistów dla osiągnięcia czegoś „dla siebie”, lecz aby stanowić wzór dla innych, którzy w bagnie neoliberalnej rzeczywistości odnaleźć się nie potrafią. Nie inaczej powinno być również z miłością i seksualnością, propagujmy mityczną, piękną i idealistyczną miłość, aby pokazać całej reszcie, że nie trzeba szukać pociechy na jedną noc aby być szczęśliwym.