Kilka lat temu na fali popularności Marszu Niepodległości nasze szeregi zaczęły się rozrastać w tempie geometrycznym, jeżeli w 2010 roku organizacje narodowe miały po 3-4 osoby w największych miastach, a nasze manifestacje gromadziły kilkadziesiąt osób, które przychodziły „podbić sobie kartę działacza”. MN zmienił jednak wszystko – jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się nowe koła/oddziały MW czy ONR, do tego dochodziły lokalne grupy, a całe pokolenie zaczęło myśleć kategoriami dumy z historii, niechęci do pedałów i muzułmanów, a wszystko to w antykomunistycznym sosie. Lata 2012-13 to okres największego rozrostu struktur, jednak także początek wielu chorób trawiących współcześnie nasz ruch. Wszyscy przeżyliśmy szok, kiedy zamiast pięciu osób na zebraniach nagle zaczęło pojawiać się 20, na Marszu Niepodległości zaczęły pojawiać się nieprzebrane tłumy, a na ulicach powszechne stały się koszulki z Pileckim czy Polską Walczącą. Niestety właśnie wtedy zaczęło się ugrzecznienie wizerunku i choroba prawicowości.
Nieprzypadkowo nazywam prawicowość chorobą trapiącą nasz ruch. Przede wszystkim mylne jest klasyfikowanie nacjonalizmu jako nurtu prawicowego, korzenie naszego ruchu sięgają skrajnej… lewicy! Tak, to francuscy jakobini byli protoplastami nowoczesnego nacjonalizmu, oczywiście pewne uczucia narodowe i tożsamość istniały znacznie wcześniej. Czy wobec tego jesteśmy lewakami? Nie, po pierwsze pojęcia prawicy i lewicy już dawno przestały dobrze opisywać świat Idei, a po drugie nacjonalizm jako postawa, zakładająca prymat interesów narodu może znaleźć się zarówno po lewej jak i prawej stronie! Przecież Stanisław Brzozowski, wybitny choć zapomniany myśliciel polskiego nacjonalizmu był bez wątpienia człowiekiem lewicy! Także korzenie ideowe Balickiego, Grabskich, a nawet samego Dmowskiego leżały po tamtej stronie sceny politycznej. Oczywiście endecja (ta prawdziwa, nie nowotwór, którego nazwy używam jako mocniejszego i bardziej wulgarnego zamiennika słowa na k.) przeszła na pozycje prawicowe, ale definiowanie nacjonalizmu (choćby tylko polskiego) przez pryzmat Związku Ludowo-Narodowego czy Chjeny jest śmieszne. Nacjonalizm stoi ponad podziałem prawo-lewo i na tym powinniśmy poprzestać, nacjonalistą może być kataloński lewak (zdecydowanie gardzę tym ruchem), jak i przedstawiciel reakcyjnej prawicy. Jednak nie dywagacje o tym czy jesteśmy na prawo bo sprzeciwiamy się aborcji, pedałom, prowadzimy życie religijne (w redakcji Szturmu i środowisku Szturmowców są zarówno gorliwi katolicy jak i rodzimowiercy) i ważna jest dla nas instytucja tradycyjnej rodziny, czy też na lewo, wszak głosimy poglądy solidarystyczne i antykapitalistyczne, a 1 maja maszerujemy, aby uczcić Święto Pracy.
Dlaczego więc piszę o chorobie prawicowości? Rozrost struktur zbiegł się w czasie z modą na prawicę spod znaku oszołoma wyglądającego jak podstarzały kelner, niestety większość młodych, patriotycznie nastawionych osób, formację ideową czerpała z youtube’a, a tam szalony prorok w muszce nauczał, że samo istnienie państwa jest lewactwem i komunizmem, a przynajmniej socjalizmem. Pojawiła się niezdrowa identyfikacja z prawicą (oczywiście taka autoklasyfikacja ma już sto lat), poczucie braterstwa z kolibrami, kucami, konserwami, pisowcami… Antysystemowość przeciwko lewackiej Platformie… Nawet teraz kiedy o tym myślę zastanawiam się jak taka groteska była w ogóle możliwa. Miłość do prawicy oprócz głupoty politycznej, o której później, powodowała także głupotę ideowo-symboliczną. Narodowcy zdawali się ignorować sprawy pracownicze (wyjątek stanowi tutaj protest górników), miliony ciężko pracujących Polaków okazały się mniej ważne od prawicowo-korwinowego przesądu, że szybki rynek jest cudownym rozwiązaniem wszystkich problemów i dlatego problemy płacy minimalnej, bezpłatnych staży czy umów śmieciowych nie były podejmowane jako „lewackie”. Pamiętam krucjatę niektórych narodowców przeciwko używaniu przez nas symboliki koła zębatego, czy maszerowaniu 1 maja (mimo, że nawet Kościół Katolicki wspomina tego dnia św. Józefa – patrona ludzi pracy). Retorykę prawicowo-liberalną przyjęli jednak nie tylko liczący sobie po 16-20 lat młodzi działacze i sympatycy ruchu narodowego, również liderzy późniejszej partii o tej samej nazwie walczyli z „lewactwem” i „komuną” (ćwierć wieku po okrągłym stole) zapominając o problemach społecznych. Efekty znamy, wielki narodowiec Andruszkiewicz psim swędem dostał się na Wiejską i haniebnie zachował się w kluczowych dla narodu głosowaniach dotyczących minimalnej stawki godzinowej, a także sztandarowego projektu uwielbianego przez siebie dzisiaj rządu czyli 500+. Ponieważ wychowani na internetowych „masakracjach” sympatycy domagali się prawicowości Robert Winnicki i spółka nawet nie próbowali tworzyć własnego, nacjonalistycznego przekazu, a jedynie prawicowo-patriotyczną papkę, która miała być lekkostrawna dla każdego. W „narodowej” partii znaleźli się koliberałowie z UPR. Zaniedbano formację sympatyków i młodych działaczy, wszak plakaty same się nie pokleją, ulotki nie rozdadzą, a podpisy nie zbiorą. Nieudolni politykierzy, wystawiający w wyborach prezydenckich upośledzonego szympansa, marnowali tylko potencjał setek młodych, ideowych ludzi, którzy w tym czasie mogli się nauczyć prawdziwego nacjonalizmu. Oczywiście marna podróbka PiS-u nikogo nie interesowała, a głosem młodych, zbuntowanych zostali dziadzia w muszce i emerytowany grajek. Więc nadszedł czas na koalicję antysystemowej prawicy pod wodzą Kukiza z Liroyem na pokładzie. Zabrakło jednak Korwina i Brauna więc sny patriotów o wspólnym froncie sił patriotyczno-konserwatywno-wolnorynkowych się nie ziściły. Dzięki temu kilka osób ma za co żyć i żreć. Szkoda tylko, że koncertowo zmarnowano potencjał na coś naprawdę fajnego.
Owszem, dzisiejsza lewica jest naszym wrogiem, postulaty multikulturalizmu, aborcji, eutanazji, legalności narkotyków, wyrzeczenia się tożsamości czy promocja pedalstwa oznaczają śmierć naszej cywilizacji. Co do tego nikt nie ma wątpliwości, ważne jednak, żeby wrogość do lewactwa nie przysłoniła nam wydawałoby się oczywistego faktu, że centroprawica, konserwy czy kolibry nie są sojusznikiem nacjonalizmu! Nasze cele są sprzeczne. My chcemy państwa, będącego środkiem do realizacji celów Narodu, czyli wspólnoty krwi, historii, języka i kultury. Nie wolnego rynku i konserwatywnego społeczeństwa z czarnymi „Polakami”, byle bez muzułmanów.
Jedenastego listopada prawica pokazała prawdziwe oblicze – ci sami ludzie, którzy chcieli bronić Europę przed islamizacją, rozpowszechniali grafiki przedstawiające mysz, która urodziła się w stajni więc jest koniem i Ahmeda – urodzonego w Szwecji, zaczęli potępiać hasła Czarnego Bloku i wypowiedź ówczesnego rzecznika MW, który zgodnie z prawdą stwierdził, że Murzyn nie może być Polakiem. Okazało się, że problemem nie jest dla nich napływ ludności odmiennej od nas etnicznie i kulturowo, a jedynie religia muzułmańska. Jeżeli przybysz z obcego kraju nie robi kebabów z ostrym sosem i nie wykazuje zbytniego zainteresowania jednym ze zwierząt gospodarskich (taki prymitywny obraz Islamu ma polska prawica i „narodowcy”) to jest super i może zostać Polakiem! Sojusznik, z którym niektórzy chcieli budować jeden wielki „obóz patriotyczny” (na szczęście radykałowie zawsze mieli do tego zdroworozsądkowe podejście), nagle zaczął nas atakować równie zaciekle co środowiska skupione wokół Gazety Wyborczej czy Krytyki Politycznej. Dramat rozegrał się kiedy czołowi polscy „narodowcy” postanowili pokazać prawicy, że oni nie mają z radykałami nic wspólnego! I całkowicie odcinają się od etnicznej definicji Narodu (innej nie ma). Oto dla uznania ze strony prawicy, odcięto się od konieczności zachowania spójności etnicznej! Co będzie następne? Uznanie, że Polacy na Wileńszczyźnie są zobowiązani do bezwzględnej lojalności wobec państwa litewskiego, nawet kosztem utraty własnej tożsamości? Poparcie dla bandyckiej polityki Izraela wobec okupowanych Palestyńczyków? A może warto przypomnieć manifestacje KoLibra popierające bandycką politykę USA na Bliskim Wschodzie?
Prawica ma długą tradycję przegrywania wszystkiego co tylko da się przegrać, chce tylko „umierać, ale powoli”, nieprzypadkowo o konserwatystę definiuje się jako „zbyt tchórzliwego, aby walczyć, zbyt grubego, żeby uciekać”. Każdy zgniły kompromis, przedstawiają jako swój sukces, przecież pedały dostały tylko prawo do przemarszu, następnie tylko związki partnerskie, potem to już są wspaniałymi konserwatywnymi „rodzinami”. Jeżeli spojrzymy wstecz zobaczymy, że to idolka prawicy znana jako Iron bitch, oprócz doprowadzenia do nędzy górniczych rodzin i zbrodni na narodzie irlandzkim, odpowiadała także za legalizację aborcji i prawa dla pedałów, którzy obecnie mogą brać w Wielkiej Brytanii „śluby” za sprawą premiera Camerona, który jak sam powiedział dał dewiantom takie prawa „nie mimo tego, że jest konserwatystą, ale dlatego, że jest konserwatystą”. Również we Włoszech za wprowadzenie aborcji odpowiadają chadecy, także oni prześladowali bliskie nam ideowo ruchy w latach 70-tych. Tabuny imigrantów z dawnych kolonii do Francji sprowadzano, aby nie podnosić stawek rodzimym robotnikom, nie podoba się, to mam Ahmeda na pana miejsce. Zaraz, zaraz, czy przypadkiem masowa imigracja Ukraińców nie wyhamowała tempa wzrostu płac? Bo jakoś studentom i robotnikom niewykwalifikowanym coraz trudniej na rynku, a wkrótce przyjdzie czas na specjalistów (i to jest problem z imigrantami spod Kijowa, nie ich rzekomy „banderyzm”).Tak nawiasem to Angela Merkel też jest polityk prawicy.
Marsz Niepodległości po 2015 stracił antyrządowy i antysystemowy charakter, przestał być świętem młodych, wkurzonych na władzę. Wystarczyło, że wybory wygrała centroprawica spod znaku Prawa i Sprawiedliwości (tak jest to partia prawicowa, korwinoidalne brednie nie są warunkiem sine qua non prawicowości), skoro mamy „dobry, prawicowy rząd” to już zaraz będzie wielka Polska! Nie ma Tuska hip hip hura! Jednak PiS wcale nie jest naszym sojusznikiem! Widać to po uległości wobec pewnego bezczelnego plemienia, widać także po zachowaniu policji kiedy dwa razy w ciągu kilku dni współpracowała z kodowcami i lewakami blokującymi nasze marsze z okazji Święta Pracy i dla uczczenia Powstańców Śląskich. Czy wtedy niepisowska prawica stanęła po naszej stronie? Nie? No właśnie. Rządy Prawa i Sprawiedliwości mają kilka oczywistych zalet jak 500+, minimalna stawka godzinowa czy odsunięcie od władzy Platformy, mimo wszystko to dalej partia demoliberalna, klęcząca przed USA i Izraelem, nie No i zdecydowanie nas nie lubiąca. Afera wafelkowa, z której robi się główny problem Polski stałą się pretekstem do dokręcenia śruby nacjonalistom, oczywiście pewien narodowy poseł postanowił pokazać, że co złego to nie on i zaproponował zaostrzenie skierowanego w nacjonalistów 256, pora go wreszcie uświadomić, że jak zaczną przy tym grzebać to sam może mieć kiedyś problemy, zwłaszcza jak się władza zmieni.
Prawicowiec nigdy nie zrozumie nacjonalisty, zawsze będziemy dla niego „nacjololo”, „nacjozjebami” czy „nacjozwierzętami”, bandą łysych faszystów i rasistów, którzy nie dostrzegają, że problemem jest Islam i brak monarchii. Nigdy nie zrozumie, że my wcale nie chcemy, żeby wszyscy kochali Polskę, chodzili w eleganckich garniturach, palili fajkę, zakładali firmy, a państwo pod berłem sprawiedliwego monarchy nie wtrącało się do gospodarki! Nie! Nacjonalizm to Idea Walki, ciągłej Pracy na rzecz dobra wspólnego, lepszego bytu dla milionów przedstawicieli pewnego białego narodu indoeuropejskiego, słowiańskiego, ale z dużymi wpływami germańskimi. My chcemy zachować spójność etniczną tego narodu, zapewnić mu byt i rozwój kulturalny, demograficzny i gospodarczy. Oni tego nie zrozumieją, nawet jeżeli czują bardzo silną więź z Polską jako bytem państwowym i kulturowym. Owszem – bardzo często mamy wspólne cele, chociażby w kwestii obrony Życia, ale taktyczne sojusze nie oznaczają, że kiedykolwiek stworzymy jakiś jeden obóz patriotyczny. Jesteśmy nacjonalistami, nie prawicą i nic nas nie zobowiązuje do przejmowania się jej opiniami. Dobrze, żeby niektórzy narodowcy w końcu to sobie uzmysłowili i przestali patrzeć w prawo w nadziei na uznanie i dozgonną miłość.
Tomasz Dryjański