Zaprzeczanie i wypieranie
Po ostatnich wydarzeniach związanych z Czarnym Blokiem na Marszu Niepodległości, konferencją „Europa przyszłości”, kiedy jawnie został zaprezentowany polski etnonacjonalizm, w środowiskach prawicowych, konserwatywnych, narodowych, czy nawet nacjonalistycznych mieliśmy do czynienia z pokazem zaprzeczania, wypierania i tego, co środowiska zachodnie określają mianem „countersignaling” - wysyłaniem sygnałów przeciwnych do rzeczywistego stanu rzeczy, aby osiągnąć określony efekt u odbiorcy. Kolejny festiwal (a właściwie festyn) zaprzeczania i wypieranie miał miejsce wokół konfliktu Polski i Izraela (a raczej Polaków i Żydów) związanego z pamięcią o XX wieku.
Nie powinno nas to wszystko dziwić, gdyż każde europejskie środowisko radykalnie nacjonalistyczne musi się z tymi zjawiskami zmagać, niezależnie od tego, w jakim kraju i na którym kontynencie funkcjonuje.
W tym krótkim szkicu spróbujmy zastanowić się, jakie są przyczyny takiej reakcji, czemu w założeniu reagujących ma ona służyć, dlaczego ich oczekiwania są błędne oraz jaka powinna być właściwa reakcja.
Żadnych zdziwień i żadnych złudzeń
Przede wszystkim, należy ponownie podkreślić - wystąpienie tego festiwalu żenujących i naiwnych oświadczeń nie powinno nas dziwić. We wszystkich krajach europejskich wszystkie środowiska prawicowe i konserwatywne tak właśnie reagują na jawne manifestacje radykalnego nacjonalizmu i etnonacjonalizmu.
Reagujący i oświadczający dzielą się na tych, którzy rzeczywiście potępiają nacjonalistów, jak i na tych, którzy co najmniej częściowo zgadzają się z nacjonalistycznym stanowiskiem. Jedni i drudzy liczą jednak przede wszystkim na osiągniecie pewnych zysków politycznych.
Zacznijmy od tych, którzy się z nacjonalistami nie zgadzają. Niektórzy nacjonaliści ulegają złudzeniu, że prawicowcy i konserwatyści stoją po naszej stronie. Są pewne punkty wspólne światopoglądu nacjonalistycznego i prawicowego, ale wiele jest też punktów spornych. Wielu konserwatystów uważa, że nacjonalizm i komunizm niczym się od siebie nie różnią i oba w równym stopniu zagrażają konserwatywnemu ładowi społecznemu. Będą kibicować nacjonalistom, gdy odnoszą zwycięstwa nad komunistami, których postrzegają za obecnie i tymczasowo bardziej niebezpieczne zagrożenie, ale równie ochoczo będą kibicować, gdy aparat państwowy, z którym się utożsamiają, będzie rozbijać nacjonalistów. Najchętniej widzieliby sytuację, w której komuniści i nacjonaliści wykończą siebie nawzajem, albo zgniją w sąsiadujących ze sobą celach, aby już nikt nie przeszkadzał im w oglądaniu przy kaszance i wódeczce meczów reprezentacji Polski i wymachiwaniu szalikami w barwach narodowych wraz ze swoim ochrzczonym afro-polskim zięciem i zasymilowanymi wnukami mulatami.
Co zatem z konserwatystami, którzy przynajmniej częściowo zgadzają się z nacjonalistami? Dlaczego oni również uczestniczą w rytuale publicznego potępiania? Jaki cel prawicowcy chcą osiągnąć oświadczając, potępiając i ubolewając? Liczą na poklask z jednej strony mainstreamowych mediów, sfer rządzących, a nawet bardziej liberalnych i lewicowych kręgów ideowych i politycznych. Konserwatyści wierzą, że nie mówiąc o pewnych kwestiach, można łatwiej je osiągnąć. Są przekonani, że jeśli nie będą brzydko mówić np. o kwestiach etnicznych czy o mniejszości żydowskiej, będą mogli w spokoju i po cichu odwrócić falę masowej imigracji z Afryki do Europy. Wynika to z ich błędnego oglądu sytuacji, w której się znaleźliśmy oraz złudzeń, w które ochoczo wierzą pomimo otaczającej ich rzeczywistości.
Magiczny świat konserwatywnych złudzeń
Prawicowcy mają całkowicie nieprawdziwy obraz sytuacji, w której się znajdujemy. A skoro diagnoza jest błędna, błędne będą także zalecenia dotyczące dalszych działań.
Konserwatyści uważają, że znajdujemy się w stanie wojny kulturowej. Różne radykalne i marginalne grupy chcą podkopać ponadczasowy ład społeczny i posługują się do tego różnymi mniejszościami, m.in. etnicznymi. W gruncie rzeczy wszyscy rodzimy się tacy sami – dopiero kultura (w tym religia) czyni nas tym, kim jesteśmy. Jest to pogląd zgodny z poglądami liberałów i lewicy, ale niezgodny z punktem widzenia etnonacjonalizmu, według którego ludzie już w momencie narodzin różnią się od siebie nawzajem. Nie przychodzimy na świat jako czyste kartki, które zapisuje nadana z góry kultury. Rodzimy się całym zestawem określonych cech, które odziedziczyliśmy po naszych przodkach, a kultura jest przede wszystkim wyrazem naszego wrodzonego charakteru. Zatem różnice etniczne są prawdziwe, a różnice kulturowe nie są niezobowiązującym kostiumem, który zakłada uniwersalny i w gruncie rzeczy homogeniczny „człowiek”.
Skoro wszyscy jesteśmy tacy sami, możliwe jest funkcjonowanie różnego typu mniejszości, również etnicznych, w ramach jednego państwa i jednego społeczeństwa, pod warunkiem, że zaakceptują one pakiet podstawowych wartości konserwatywnych. Zatem konserwatyści uważają, że wszyscy możemy się dogadać, wystarczy tylko przekonać przeciwnika do naszego stanowiska. To właśnie to przekonanie innych (zarówno zwykłych ludzi jak i przedstawicieli elit) do konserwatywnych wartości doprowadzi do zmiany metapoliticznej, a następnie politycznej (poprzez wybory w ramach istniejącego systemu politycznego) współczesnego społeczeństwa.
Elementem tego przekonywania innych do konserwatyzmu jest potępianie nacjonalistów. Konserwatyści uważają, że ich przeciwnicy ideowi mają błędny obraz kręgów prawicowych. Lewicowcy i liberałowie uważają prawicowców i konserwatystów za nacjonalistów czy nawet faszystów i nazistów planujących nowe ludobójstwo. Zgodnie z konserwatywną logiką, należy publicznie odciąć się, potępić, a nawet donieść na nacjonalistów i głośno klaskać, gdy odpowiednie służby robią z nimi porządek, aby zyskać przychylność innych opcji ideowych. Właśnie tutaj ujawnia się w całej okazałości naiwność i błędny ogląd sytuacji środowisk prawicowych.
Jak jest?
Naszym głównym problemem nie jest konflikt wartości. Lewica wcale nie ma dobrych zamiarów, tylko troszeczkę błądzi w kwestiach obyczajowych. Konserwatyści mieli już swoją szansę i zmarnowali ją. Teraz są współodpowiedzialni za naszą sytuację. Powtarzanie ich błędów politycznych i metapolitycznych nie uratuje ani Polski, ani Europy.
eżeli konserwatywna diagnoza jest błędna, to jaki jest prawdziwy ogląd naszej sytuacji? Jaka jest diagnoza nacjonalistyczna? Otóż stoimy w obliczu konfliktu etnicznego. I tak jak sama etniczność konflikt ten ma dwa wymiary: biologiczny i kulturowy. Europejczycy - twórcy i spadkobiercy kultury europejskiej - stoją obecnie w obliczu biologicznej zagłady. Rządząca naszymi krajami klasa polityczna dąży do fizycznej wymiany ludności na nowych Europejczyków - bardziej śniadych, niespokrewnionych z nami, gardzących naszymi narodami i naszymi tradycjami, ale bardziej potulnych wobec demoliberalnych elit, pracujących za mniejsze pieniądze i zawsze głosujących na partie, które ich tutaj sprowadziły. To powolne wykańczanie Europejczyków dokonuje się przy poklasku i współpracy międzynarodowych koncernów, które widzą tu dobry interes. W proces ten zaangażowana jest pewna mniejszość etniczna, która - jak ujął to Kevin MacDonald - przyjęła grupową strategię ewolucyjną, polegająca na zamianie świata w wieloetniczny globalny bazar, na którym Żydzi stają się pośrednikami w interesach wszystkich ze wszystkimi i pozostają jedyną grupą, która ma prawo zachować swoją tożsamość biologiczną i kulturową. Jak przyznała żydowska intelektualistka Barbara Lerner Spectre: „Europa nie będzie już monolitycznymi społeczeństwami, którymi była niegdyś w ubiegłym wieku. Żydzi będą stać w centrum tego procesu”.
Zatem toczymy wojnę etniczną, nie tylko wojnę kulturową. Walka o wartości jest następstwem i elementem walki o nasze biologiczne przetrwanie. Nie wygramy walki politycznej bez zwycięstwa metapolitycznego. Ale zwycięstwo metapolityczne jest niemożliwe bez uznania biologicznego wymiaru etniczności.
Konserwatyści są przekonani, że ich przeciwnicy dążą do zniszczenia Europy, ponieważ po przeprowadzeniu określonego rozumowania doszli do wniosku, że dyskryminacja i ludobójstwo mniejszości jest stałym elementem kultury europejskiej i żeby uniknąć tego w przyszłości, należy doprowadzić do zwiększenia udziału wszelkiego typu mniejszości w społeczeństwach europejskich. Zatem wystarczy przekonać lewicę, że kultura europejska nie musi prowadzić do ludobójstwa, a Żydów, że Polacy (czy inne narody) też bardzo cierpieli w czasie wojny. Wówczas wszyscy się dogadamy, elity łaskawie zgodzą się na to, aby ograniczyć imigrację i pozwolą pokropić wszystko wodą święconą – kto wie, może w końcu wszyscy spotkamy się w kościele i przekażemy sobie znak pokoju.
Etnonacjonaliści nie mają takich złudzeń i wiedzą, że nasi przeciwnicy mogą nam przekazać co najwyżej kulę w potylicę. Lewica i mniejszości nie doszły do wniosku o potrzebie zniszczenia Europy na skutek błędnego wywodu logicznego. Oni nie myślą racjonalnie, tylko racjonalizują. Arabowie uważają Europejczyków za bezideowe bydło, Żydzi uważają gojów za zwierzęta, Azjaci uważają nas za białe małpy. Chcą nas zniszczyć na poziomie biologicznym lub sprowadzić do parteru, abyśmy stali się bezsilną mniejszością we własnych krajach. Aby to publicznie usprawiedliwić, przedstawiają różne zmienne i zależne od sytuacji argumentacje, które zawsze prowadzą do jednego wniosku – Europa musi zostać zniszczona.
Prawicowcy uwielbiają wykazywać hipokryzję czy błędy logiczne w rozumowaniu liberałów i lewicy. Jak można naraz popierać islam i feminizm? Jak można twierdzić, że orientacja płciowa jest wrodzona, ale płeć jest kwestią tylko kulturową? Jak można twierdzić, że otwarte granice są najlepsze, a jednocześnie bronić rasowych kryteriów przyznawania obywatelstwa Izraela? Jak można wspierać nacjonalizm kolorowych, a jednocześnie zwalczać nacjonalizm, czy choćby patriotyzm u białych? Otóż można – ponieważ głównym celem naszych wrogów nie jest zachowanie spójności logicznej. Głównym celem naszych wrogów jest zniszczenie Europejczyków jako grupy etnicznej i każda strategia, która do tego prowadzi jest dobra.
Konserwatyści mieli nietęgie miny, gdy wyciągnęli dłoń do przedstawicieli środowisk żydowskich i chcieli dogadać się w sprawie pamięci historycznej. Nie spodziewali się, że nie tylko nikt nie uściśnie ich ręki, ale że jeszcze napluje im w twarz. Jako nacjonaliści jesteśmy przyzwyczajeni do tego poziomu nienawiści. Ile razy słyszeliśmy czy czytaliśmy w prasie i internecie, że nacjonaliści powinni być wyrzucani z pracy, wsadzani do więzień, czy po prostu fizycznie eksterminowani?
Niektórzy nacjonaliści żyją złudzeniem, że gdy nadejdzie czas próby, konserwatyści staną po naszej stronie. No cóż - czas próby właśnie nadszedł i konserwatyści stanęli po przeciwnej stronie. Potępianie nacjonalistów przez środowiska prawicowe jest kolejnym atakiem, który hartuje nasz pancerz i pomaga nam wznosić mury naszej wewnętrznej twierdzy.
To nie jest nieporozumienie. To jest wojna.
Jarosław Ostrogniew