Nawet najbardziej anty-ukraińsko nastawieni nacjonaliści przyznawali, że środowiska związane z Ruchem Azowskim trudno oskarżyć o antypolonizm i jakąkolwiek niechęć do polskiego sąsiada. Z braku możliwości do sięgnięcia w anty-ukraińskiej propagandzie po antypolskie ekscesy ukraińskich nacjonalistów oraz przez „niewygodne” z ich strony przyjacielskie intencje, postanowiono sztucznie kreować ich szowinizm. I tak ze strony działaczy proputinowskiej Falangi (tej atakującej węgierskie placówki na Ukrainie) dokonywano fałszerstw wpisów internetowych Wlada Kowalczuka notabene dużego przyjaciela Polski, by przedstawić go jako osobę, która łatwo sprowokowana ujawnia swój antypolonizm. W innym przypadku tzw. Media Narodowe zaatakowały tego samego ukraińskiego nacjonalistę za złożenie kwiatów pod pomnikiem ofiar wołyńskich. Hipokryzją miał być szacunek do ofiar Rzezi Wołyńskiej i oddawanie czci przywódcy UPA przez tą samą osobę. Tak jakby w powszechnej wiedzy Ruch Azowski odciął się od kultu UPA, Szuchewycza etc. Do tego nie doszło nigdy, po prostu nie dominował on w socjalnacjonalistycznych inspiracjach historycznych. Można tu również zapytać retorycznie osoby ze środowiska związanego z tym portalem, czy wyżej moralnie stoi ktoś kto oddaje cześć swojemu bohaterowi i jego ofiarom, czy ten który oddaje cześć bohaterowi, odmawiając wszelkiej czci jego cywilnym ofiarom i neguje sam fakt takiej zbrodni? Trudno szukać bardziej przełomowych momentów w relacjach między europejskimi nacjonalistami, jak takie gdy przedstawiciele radykalnego ruchu odrzucają naturalne egoistyczne odruchy w imię idei i braterstwa i czczą pamięć niewinnie zamordowanych z rąk swoich bohaterów. Osoby związane z redagowaniem tego portalu narodowców same przyznały później w komentarzach, że chodziło jedynie o cyniczne wyolbrzymianie antypolonizmu na Ukrainie, a żadne propolskie gesty Ukraińców nie mają dla nich znaczenia.
A Ukraińcy, co trzeba przyznać, starali się o oficjalne rozpoczęcie dialogu z polskimi organizacjami narodowymi już od lutego 2014 roku. Wtedy to Prawy Sektor wystosował list do Ruchu Narodowego oraz Jobbiku potępiający wszelkie antypolskie i antywęgierskie incydenty i wyciągnięto rękę do dialogu historycznego, który miałby rozpocząć nowy etap relacji między Narodami. List zignorowano, a mimo to Prawy Sektor jeszcze przez kolejny rok prowadził silnie propolską linię polityczną. Jej lider Dmytro Jarosz bezpośrednio w strefie ATO w nagranym filmie nazywał Polaków braćmi, a działacze organizacji składali wieńce w rocznicę Bitwy pod Zadwórzem na grobach polskich żołnierzy. Potem Prawy Sektor mimo dynamicznego rozwoju politycznie osłabł, podzielił się na kilka organizacji. Socjalnacjonaliści związani z batalionem Azow zaczęli dominować w środowisku radykałów, rozwijając się bardzo dynamicznie. Przed wojną organizacja licząca najwyżej kilkaset osób na terenie całego kraju po wybuchu konfliktu stworzyła własny oddział partyzancki, z którego powstał batalion, potem przemianowany na pułk. Równocześnie stworzono cywilną organizację, zajmującą się kwestiami ideologicznymi i społecznymi. Ostatecznie w tej chwili można mówić o partii politycznej, organizacjach paramilitarnych, studenckich, kulturalnych, młodzieżowych na skrzydle wojskowym kończąc. W sumie jest to kilka tysięcy osób.
W środowisku Ruchu Azowskiego od początku przyjęto koncepcję budowy nowej jakości ideologicznej opartej na pozycjach paneuropejskich. Wynikało to po części z racji przypływu nacjonalistycznych ochotników do walki z wyznającymi postsowiecką ideologię separatystami. W „Azowie” służyło więc wielu obywateli Francji, Chorwacji, Szwajcarii, państw bałtyckich, skandynawskich, a także bardzo wielu obywateli Federacji Rosyjskiej. Służyli tam również Polacy będący obywatelami Ukrainy. Pierwsze propolskie gesty „Azowców” pojawiły się ze strony szeregowych działaczy. Najpierw jeden z żołnierzy pułku zwrócił się z apelem o ratowanie polskiego cmentarza we Lwowie. Odpowiedzieć na to mieli Polacy i Ukraińcy, którzy wspólnie uporządkowali groby. Więcej sygnałów o przyjaznym stosunku do Polski pojawiło się wraz z powstaniem Cywilnego Korpusu Azowa, czyli skrzydła ideologicznego pułku. Wraz z tworzeniem nowoczesnego programu politycznego pojawiły się postulaty o sojuszu bałtycko-czarnomorskim, którego główną bazą miał być sojusz polsko-ukraiński, będący alternatywą do Unii Europejskiej oraz Rosji. Liderzy Ruchu Azowskiego w wielu wywiadach podkreślali znaczenie takiego teoretycznego sojuszu, oraz polsko-ukraińskiej więzi braterskiej, a media socjalnacjonalistów w dużej mierze skupiały się na sytuacji społecznej i politycznej w Polsce. Wraz za deklaracjami pojawiły się czyny i próby nawiązania kontaktu z polskimi intelektualistami, dyplomatami, oraz również nacjonalistami. Tymi ostatnimi byli redaktorzy miesięcznika „Szturm!”. Szybko doszło do pierwszych oficjalnych spotkań obu stron. Podczas tych spotkań polscy nacjonaliści otwarcie zadeklarowali, że wszelka współpraca na jakimkolwiek szczeblu wymaga wpierw dialogu historycznego, który może potrwać lata z racji rozbieżności poglądów na ten temat. Zwrócono także uwagę na sytuację polskiej mniejszości na Ukrainie, oraz na przykład Litwy, gdzie ze względu na prześladowanie polskiej mniejszości i popieranie tego typu działań przez tamtejszych nacjonalistów, wszelki dialog nie ma racji bytu. Spotkało się to ze zrozumieniem liderów Ruchu Azowskiego. Dalej miały miejsce liczne konferencje na temat Międzymorza, oraz przyszłości Europy, na które zapraszane były delegacje z wielu państw, w tym Polski. W tamtym czasie Ruch Azowski zabiegał także o rozpoczęcie dialogu z resztą organizacji narodowych w Polsce jak ONR, czy Młodzieżą Wszechpolską, jednak był zbywany. Gdy zauważono, że niemożliwym jest odmówienie „azowcom” dialogu ze względu na ich antypolonizm lub banderyzm, zaczęto tłumaczyć to faktem, że nie można byłoby nagle nawiązać kontaktów, nawet na poziomie nieoficjalnym, ze względu na wcześniejszą prymitywną linię ideologiczną czyniącą ze wszystkiego co ukraińskie najgorszego wroga. Jednym słowem wyhodowano tą linią gimbopatriotów, którzy byliby zdezorientowani wszelkimi rozsądnymi czynami jak nawiązanie dialogu mającego chronić polską mniejszość na Ukrainie. Wspominając o tej mniejszości redaktorzy „Szturmu” od początku dialogu z ukraińskimi nacjonalistami pozostawali w kontakcie z liderami tejże mniejszości, dokładnie badając ich opinie na ten temat. I dla redaktorów nie było to szokiem, jak dla zapewne wielu antyukraińskich narodowców, że w sumie wszyscy o „azowcach” wypowiadali się pozytywnie i życzyli im dominacji wśród środowisk nacjonalistycznych. Pewnym zaskoczeniem mogło być, że w niektórych miejscach jak w Winnicy nawet słynna z antypolonizmu Swoboda była postrzegana pozytywnie ze względu na ich wsparcie polskiej mniejszości np. w remontach katolickich świątyń.
Dialog toczył się bardzo pozytywnie, a jego efekty można uznać za historyczne: wspólny apel do władz Lwowa w obronie polskiego dziedzictwa historycznego, czczenie ofiar Rzezi Wołyńskiej przez działaczy Ruchu Azowskiego. Sami byliśmy zdziwieni jak szybko osiągnięto tak duże i doniosłe efekty. Problematyczne zaś stało się ciągłe reagowanie na rosnącą liczbę prowokacji wymierzonych w placówki dyplomatyczne czy pomniki na terenie Polski i Ukrainy. Część z nich była przeprowadzana tak prymitywnie, że jasno wskazywała na osoby rosyjskojęzyczne, części dokonali Polacy, a części również Ukraińcy opłacani przez Rosjan. Ich liczba stale rosła. Pewnego dnia Młodzież Wszechpolska wraz z Ruchem Narodowym przeprowadziły w biały dzień, przy kamerach rozbiórkę „nielegalnego” pomnika UPA. Tutaj warto zwrócić uwagę, że na Ukrainie podobnież „nielegalnie” stoją setki pomników upamiętniających Polaków. Nie trzeba być wyjątkowo bystrym, żeby zauważyć jakie efekty przyniesie taka akcja. Ukraiński rząd zablokował na lata ekshumację polskich ofiar Rzezi Wołyńskiej. Stało się to wmomencie, gdy ostatni świadkowie mogący wskazać miejsca mordów odchodzą. To oczywiście cios zadany polskiemu Narodowi przez samych narodowców. Idąc dalej dokonano tego bez żadnych konsultacji z polską mniejszością na Ukrainie, która przez tych zakompleksionych głupców poczuła się zagrożona. Martwiono się, że polskie nielegalne pomniki będą demontowane na Ukrainie, do czego na szczęście nie doszło. Tak czy inaczej można już tutaj podkreślić, że w tamtym momencie część narodowców pokazała, że bardziej nienawidzi Ukraińców, niż kocha Polskę. Zakaz ekshumacji nadal funkcjonuje, a lider Ruchu Narodowego Robert Winnicki bezwstydnie obnosi się ze swoim wkładem w „obronę polskości na Kresach”.
Po tym incydencie doszło do szeregu kolejnych prowokacji i napięć polsko-ukraińskich na oficjalnym szczeblu dyplomatycznym. Szerzej opisałem ten okres w grudniowym numerze „Szturmu” w „Liście do braci, ukraińskich nacjonalistów”. Ostatecznie ku głębokiemu rozczarowaniu polskich nacjonalistów nastawionych pro-ukraińsko doszło do antypolskiego marszu we Lwowie ku czci Romana Szuchewycza. Antypolskim akcentem było główne hasło marszu: „Lwów nie dla polskich panów”. Korpus Narodowy organizujący ten marsz de facto przekreślił ten trwający kilka lat już dialog i sam zwrócił się przeciwko własnym paneuropejskim wartościom, popadając tym hasłem w prymitywną linię opartą na historycyzmie. Mimo, że był to na tą chwilę jednorazowy taki przypadek, to marsz i idące za nim próby obrony tego hasła zakończyły oficjalne relacje polskich nacjonalistów z tym ruchem. Nie ma w tym nic dziwnego, bowiem ta sytuacja była nie do obrony. Za zabawne można uznać za to reakcje anty-ukraińskich czołowych postaci narodowców, którzy sprawę komentują klasycznym: „A nie mówiłem?”. Kreowano tak długo i tak skrajnie sztucznych wrogów z ukraińskich nacjonalistów, że stawano na pozycjach antyfaszystowskich, aż w końcu udało się zdobyć dowód, że „azowcy” rzeczywiście są antypolscy. „Wielki” sukces małych ludzi. Nie było faktem zaskakującym, że sygnatariusze antyrasistowskiego oświadczenia - ONR, MW i RN wykorzystają sytuację do podkreślenia po raz kolejny, że Ukraina nie jest dla Polski partnerem. Ale, że zostanie to uczynione w taki sposób? Jako ilustrację do oświadczenia użyto przerobionego zdjęcia Stepana Bandery w mundurze Reichsfuhrera SS. Podobny anty-ukraiński styl był obecny dotąd jedynie pośród środowisk nazywanych „prawicowymi szurami”. W oświadczeniu pojawiło się również zdanie: „Wywodzący się ze środowisk neonazistowskich Korpus Narodowy czcił postać wojskowego dowódcy OUN-UPA, który koordynował ludobójstwo Polaków w Małopolsce Wschodniej.”. Nie trzeba chyba dodawać, że podobne zdanie o wywodzeniu się ze środowisk neonazistowskich można napisać zarówno o ONR, MW, jak i RN. Tak czy siak to zdanie, którego nie powstydziłby się Rafał Gaweł pokazuje jasno, że te organizacje nie mająwiele do zaproponowania polskiemu nacjonalizmowi, a ignorowanie potrzeb polskiej mniejszości na Ukrainie stało się już zwyczajem. Tu jeszcze warto dodać, że ostatnia pikieta przeciw „banderyzmowi” w Warszawie związana ze sprawą marszu we Lwowie odbyła się spokojnie i uczestniczyli w niej działacze MW, ONR, RN… oraz Falangi. Trudno to skomentować.
Byłoby wielką głupotą żałować dotychczasowych osiągnięć w dialogu między nacjonalistami Ukrainy i Polski. Wszystko co czyniono w tej kwestii, robiono z nacjonalistycznych pobudek. Ochrona Polaków poza granicami, ochrona polskiego dziedzictwa - to są najbardziej realne powody konieczności współpracy obu Narodów i nie należy z niej rezygnować przez jeden incydent. Współpraca z Korpusem Narodowym nie jest dziś możliwa, to prawda, z drugiej strony można zauważyć że powoli zaczęto dostrzegać błąd, który popełniono we Lwowie. Po eksplozji granatu na Cmentarzu Łyczakowskim Korpus Narodowy zadeklarował ochronę polskich i ukraińskich grobów na cmentarzu, oraz zorganizowano patrole tamże. Jednak same deklaracje w tej kwestii nie wystarczą, potrzebne będą realne czyny, żeby obie strony znów mogły oficjalnie rozmawiać. Pozostaje wierzyć, że pewnego dnia do tego dojdzie. Idea Międzymorza, oraz idea porozumienia Polski z Ukrainą nadal będzie dla nas najważniejszym celem polityki zagranicznej. Nie istnieją inne alternatywy ani dla naszych państw, ani dla Europy Środkowo-Wschodniej, jeśli ma ona przetrwać w swojej tradycji, tożsamości, etnosie, kulturze.
Witold Dobrowolski