Marsz Niepodległości jak zwykle frekwencyjnie przebił niemal każdą imprezę masową jak ma miejsce w Polsce. Niezliczone tłumy Polaków oraz gości przybyłych z różnych krajów Europy czy świata przemierzyły Warszawę, by jak zwykle uczcić Narodowe Święto Niepodległości. Były flagi, banery, race i spokój. Po marszu wiele środowisk odtrąbiło niewątpliwy sukces. Pozostaje pytanie co należy uważać za sukces.
Czy sukcesem będzie fakt, że tyle tysięcy ludzi maszerowało w Warszawie w marszu zorganizowanym przez środowiska narodowe? Jeśli przyjmiemy to za miarę sukcesu, to tak, jest to sukces i to bardzo duży sukces. Czy jeśli przyjmiemy za miarę sukcesu wpływ marszu na pojawienie się szerokiego spektrum imprez o podłożu patriotycznym związanym z dniem 11 listopada, to również możemy marsz uznać za sukces. Czy jeśli za miarę sukcesu weźmiemy wpływ marszu na rozkwit postaw patriotycznych, tej swoistej mody na patriotyzm, wśród całego pokolenia Polaków to również jest to niewątpliwy sukces. To wszystko, i pewnie jeszcze kilka innych rzeczy z związanych z marszem, to sukces.
Jednak ten sukces ma pewien mankament. Nie przełożył się on w żadnej mierze we wzrost poparcia wśród zwykłych Polaków dla organizacji nacjonalistycznych. Sami nacjonaliści uczestniczący w marszu od wielu lat nie potrafią zorganizować się w jakieś ciało polityczne mające realne szanse na istnienie na scenie politycznej. W porównani do, chociażby, partii Razem wygląda to blado, a przecież Razem nie organizuje co roku największej manifestacji patriotyczno narodowej w Europie, a istnieje najczęściej w internecie lub w małych salkach gdzie organizują swoje spotkania. Dlaczego Marsz nie przełożył się na zwiekzeniercia dla samych nacjonalistów, a sam nacjonaliści nie potrafili przez tyle lat wykorzystać tego fenomenu było już roztrząsane w setkach artykułów na łamach pracy nacjonalistycznej i nie tylko. Oczywiście czegoś takiego jak Ruch Narodowy nie można brać pod uwagę gdyż właśnie RN pokazał jak można wszystko zepsuć.
Pewnie na fali marszu kilku „narodowcom” udało się dostać do Sejmu startując z list Kukiz15, ale już dziś widać, że projekt Kukiz15 zaczyna się sypać, a narodowo wznieceni posłowie zaczynają spoglądać chciwym wzrokiem w stronę partii rządzącej. Były już poseł tej formacji stwierdził w jednym z wywiadów, że był zmuszony głosować wbrew sobie. Tak, tak. Zmuszano pana posła. Dziś już pan zmuszony opowiada łzawe historyjki o tym, że chciał dobrze, ale nie wyszło. Jednak już będzie wspierał, a za jakiś czas nie wyklucza akcesu do obozu rządzącego. Było już kilku takich co zaczynali jako narodowcy, a skończyli jako przystawki lub pajace na gumkach w różnych obrzydliwych dla polskiego nacjonalisty formacjach.
Wielu ludziom wydaje się, że wystarczy wejść kilku narodowcom do Sejm i władza niemal sama wpadnie do rąk. Nic bardziej mylnego. Sejm co prawda jest ciałem ustawodawczym, jednak prawdziwa władza jest w zupełnie innym miejscu. Miejscem, które ma realny wpływ na życie społeczeństwa jest administracja publiczna, to wszelkie urzędy – od urzędów miejskich, po małe urzędy w najmniejszej gminie. Tam powinni pracować nacjonaliści, by jak już przejmiemy władzę, mieć przygotowanie na praktyczne sprawowanie władzy, wiedzieć jak to działa by zamiast chaosu był porządek. Również trzeci sektor to miejsce wręcz wymarzone do działalności nacjonalistycznej. To właśnie poprzez działalność społeczną narodowcy powinni być rozpoznawalni w środowisku w którym żyją i którego chcą być rzecznikami. Tak samo media – publiczne, prywatne, internetowe, zależne czy niezależne. To właśnie media kształtują świadomość społeczeństwa. Nie trzeba być wielkim redaktorem, a wystarczy, by w redakcji pewien procent pracowników stanowiły osoby o określonych poglądach, a już polityka redakcyjna może być w pewien sposób kierowana na odpowiednie tematy. Tak to działa.
Czas więc porzucić mrzonki swoich posłach czy senatorach i zacząć działać tam, gdzie naprawdę są możliwości wpływu na otoczenie. Możliwości oraz nabycie doświadczenia w działaniu na rzecz. Inaczej pozostanie leżanka w TVP Info, „oranie lewactwa” i opowieści o zmuszaniu do pewnych czynności mamiąc innych złudzeniami, że ma się jakikolwiek wpływ na sprawowanie władzy w Polsce. Po sytuacji jaka miała miejsce po Marszu Niepodległości chyba już nikt nie ma złudzeń co do tego, że z narodowym radykalizmem środowisko organizatorów ma niewiele wspólnego, a jedyną czynnością jaką są w stanie z siebie wykrzesać są kajania się przed prawicą. Więc z pewnością nie można liczyć na to, że tacy ludzie są zdolni do kierowania narodem w taki sposób, by naturalne prawa tego narodu były przestrzegane.
Prawdziwy narodowy radykalizm to nie nazwa, a działania, to nie oświadczenie i odcinanie się, by za wszelką cenę utrzymać status quo licząc na ochłapy ze stołu demoliberalnej władzy. Narodowy radykalizm to nacjonalizm czynu o czym chyba zapomnieli ci u których radykalizm kończy się tylko na deklaracji.
Na koniec warto zadać pytanie o to, jak nazywa się wykastrowany nacjonalista? Prawicowiec. Dziwna zawiść, popadająca nieraz w paranoiczną nienawiść do Szturmu i Szturmowców może mieć podłoże w realnej ocenie sytuacji przez środowiska, które zmarnowały swoje 5 minut jakie dał im los, np. duże obchody rocznicowe w Białymstoku czy cykliczny Marsz Niepodległości, które zostały niewykorzystane z przyczyn o których można jedynie się domyślać. Młode zaś środowisko Szturmowców zanim jeszcze na dobre okrzepło, zdążyło już zorganizować kilka międzynarodowych konferencji, zorganizować Czarny Blok z udziałem kilkuset nacjonalistów, często aktywnie uczestniczyć w wydarzeniach organizowanych przez inne grupy lub być współorganizatorem takich wydarzeń. To musiało zaboleć różnych wozów i wodzyków mających kadry, które jedyne co potrafią z siebie wykrzesać to sprzeciw wobec islamskiej imigracji lub walka z mityczną komuną. Czas więc porzucić mokre sny o parlamencie, bo kastratów nikt nie wybierze i wziąć się do prawdziwej pracy na rzecz Narodu.
Bogusław Wagner