Marta Niemczyk - "Miejski (bez)ruch"

Warszawa miastem nacjonalizmu!”, „Nie czerwony, nie tęczowy, Wrocław tylko narodowy!”, „Narodowe miasto wschodu, Lublin wzorem dla narodu!”, „Skończyła się lewacka Łódź!”. Poważnie? Przecież „lewacka Łódź” ma się dobrze: zakłada fundacje i spółdzielnie, otwiera bary i restauracje, maluje murale, zgłasza projekty w ramach budżetu partycypacyjnego. Prawica dekomunizuje ulice i walczy o rondo Żołnierzy Wyklętych. Być może obie siły są miastu równie potrzebne, tylko co, gdy komunizm zniknie już z polskich ulic, a podstawówki będą nosić imiona „Inki” i Pileckiego?

 

Szeroko pojęta prawica żyje tym co ogólnopolskie i międzynarodowe: kłótnią w Sejmie, wyborami w USA, teczkami w IPN, wojną na Bliskim Wschodzie... Wszystko to JEST ważne – szkoda tylko, że poza naszym zasięgiem. Podczas gdy jej przedstawiciele spierają się o wizję Polski (najczęściej widzianej z Warszawy i to od razu w całości), niewykonalnym pozostaje budowa osiedlowego placu zabaw albo latami odkładany przez władze lokalne remont dróg, o ile w ogóle przyjąć, że znajduje się na liście priorytetów. Samorząd jawi się wyłącznie jako wyborczy przystanek na drodze do Sejmu, czyli do tej „prawdziwej” polityki.

 

W 1996 roku, wśród maturzystów 26 szkół z całej Polski przeprowadzono badanie świadomości terytorialnej. W jednym z pytań, uczniowie mieli określić swój stopień przywiązania do czterech obszarów: miasta, regionu, Polski i Europy. W skali całego kraju, uczestnicy badania okazali się być najsilniej przywiązani do kraju, zaraz po nim wskazywano rodzinne miasto. W dalszej kolejności maturzyści wymieniali Europę, region zajął ostatnie miejsce[1]. Wyniki różniły się oczywiście w zależności od poszczególnych województw. Najbardziej przywiązani do swoich miast okazali się mieszkańcy Krakowa i Wrocławia, najsłabiej – Łodzi i Warszawy. Poznaniacy, choć relatywnie mniej przywiązani do kraju, silnie utożsamiali się ze swoim regionem. Najsilniejszą identyfikację narodową zaobserwowano w Małopolsce, najsłabszą na Opolszczyźnie, najbardziej „europejscy” okazali się być maturzyści z Wrocławia (Jałowiecki 1996). Tak było 20 lat temu.

 

O mieście zaczęto w Polsce dyskutować stosunkowo niedawno. Dyskusję zdominowali „młodzi, wykształceni z wielkich ośrodków”, co może dodatkowo zniechęcać już i tak zniechęconą prawicę. Zaczęto przywoływać hasło „prawo do miasta” - slogan ukuty przez francuskiego filozofa Henri Lefebvre na fali zachodnich protestów 1968 roku - dziś „grzecznie” tłumaczony jako prawo wszystkich mieszkańców do samostanowienia i użytkowania miasta oraz jego zasobów zgodnie z zasadami równości, demokracji, sprawiedliwości społecznej i zrównoważonego rozwoju. Koncepcję rozwinął niedawno brytyjski antropolog David Harvey. W swojej książce „Bunt miast: Prawo do miasta i miejska rewolucja” (2012), Harvey stwierdza jasno: „Żądanie prawa do miasta (…) oznacza żądanie pewnego rodzaju władzy nad kształtowaniem procesów urbanizacyjnych, nad sposobami, w jakie nasze miasta są tworzone i przekształcane, i zrobienie tego w fundamentalny i radykalny sposób.”[2] Tym samym miasto i kształtowanie procesów urbanizacyjnych stają się wyłączną domeną Nowej Lewicy.

 

Zaczęły wyłaniać się tzw. ruchy miejskie, definiowane jako mniej lub bardziej sformalizowane ruchy obywateli dążących do zwiększenia udziału mieszkańców we współdecydowaniu o mieście i działaniach podejmowanych przez władze lokalne[3], mieszkańców pragnących uzyskać określony stopień kontroli nad działaniem władz oraz wpływ na kształtowanie przestrzeni miejskiej[4]. Z zasady nie są częścią struktury partyjnej, co wcale nie oznacza, że są apolityczne – daje im to jednak przewagę w sytuacji, gdy partie polityczne tracą zaufanie wyborców. Awangardą polskich ruchów miejskich okazało się stowarzyszenie My-Poznaniacy założone w 2007 roku. W broszurze „Anty-bezradnik przestrzenny. Prawo do miasta w działaniu”, aktywiści określili się jako organizację sytuującą się pomiędzy organizacją pozarządową a partią polityczną[5]. Z ich inicjatywy, w 2011 roku w Poznaniu odbył się pierwszy Kongres Ruchów Miejskich, którego owocem było opracowanie tzw. Tez Miejskich[6]. Dotyczyły one m.in. budżetu partycypacyjnego, rewitalizacji historycznych obszarów jako istotnych dla tożsamości miasta, rozmieszczania instytucji państwowych w różnych polskich miastach (nie tylko w Warszawie), czy konieczności przeciwdziałania suburbanizacji. Od tamtego czasu Kongres Ruchów Miejskich odbywa się co roku w kolejnych polskich miastach m.in. w Łodzi, Białymstoku, Gorzowie Wielkopolskim i Dąbrowie Górniczej. Największy rozgłos wśród miejskich aktywistów zdobyli jednak warszawiacy ze Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, dzięki którym doszło do ujawnienia głośnej afery reprywatyzacyjnej z Hanną Gronkiewicz-Waltz w roli głównej. Należy również wspomnieć poznańską inicjatywę Prawo do Miasta, łódzką fundację Normalne Miasto FENOMEN, czy Fundację Zrównoważonego Rozwoju działająca w Toruniu i Bydgoszczy.

 

Oto jeden z przykładów zideologizowania kwestii miejskiej. Na łamach Magazynu Miasta, w jednym z numerów kwartalnika (wyd. Respublica oraz Instytutu Badań Przestrzeni Publicznej), tematem przewodnim numeru była „miejska polityka migracyjna” – ponad połowę treści poświęcono korzyściom płynącym z przyjęcia uchodźców na przykładzie miast Zachodniej Europy. „(...) tylko dzięki systemowemu wypracowaniu warunków do godnego życia cudzoziemców w naszych gminach możemy minimalizować skutki nasilających się konfliktów na tle etnicznym i nastrojów ksenofobicznych.”[7] – stwierdza na pierwszych stronach Magazynu redaktor naczelna, Marta Żakowska. Za przykład stawiane są miasta niemieckie i fińskie, z polskich zaś Raszyn i Gdańsk, oceniane pod względem polityki proimigracyjnej (np. mieszkania komunalne dla uchodźców). Równie jednostronne podejście dominuje choćby w kwestii infrastruktury drogowej i stosunku do środków transportu (rowerzyści kontra kierowcy).

 

Czy „miejskim aktywistą” może być wyłącznie zapatrzony na Zachód, antyklerykalny zwolennik multikulti i małżeństw homoseksualnych oraz „jedynie słusznego” kierunku rozwoju wszystkich ośrodków miejskich na świecie, bez względu na ich narodową specyfikę, ani wolę samych mieszkańców? Tu pojawia się przestrzeń dla nacjonalizmu, niesłusznie kojarzonego z centralizmem. Przykładem może być białostockie stowarzyszenie Miasto Mieszkańców[8], inspiracją – tematy podejmowane przez lewicę: ruchy lokatorskie, społeczna kontrola działań władz lokalnych, poczynania deweloperów, przebieg reprywatyzacji, komunikacja miejska, infrastruktura drogowa, obszary zielone, czy miejska polityka historyczna, czyli miejscowi bohaterowie. Niech to będą nawet lokalni Wyklęci. Do tego potrzeba jednak zmiany myślenia o działalności oraz hierarchii priorytetów, a najtrudniej zacząć od siebie, czy jak w tym wypadku – od własnego podwórka.

 

Marta Niemczyk

 

1. Bohdan Jałowiecki, Marek S. Szczepański, Miasto i przestrzeń w perspektywie socjologicznej, Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, Warszawa 2002, s.308-309

2. David Harvey, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012, s. 22

3. Piotr Micuła, Rewolucja zaczęła się w mieście, Pressje 40-41 2015, s.118

4. Maria Środoń, Aktywiści i miejska polityka – ruchy miejskie w wyborach samorządowych w 2014 roku w Warszawie, w: Trzeci Sektor nr 37 (4/2015), s.86

5. Piotr Micuła, Rewolucja…, s.119

6. http://kongresruchowmiejskich.pl/tezy-miejskie/ [dostęp 30.06.2016]

7. Magazyn Miasta 3 (11)/2015, s.5

8. http://miastomieszkancow.pl/o-nas.html [dost. 26.06.2017]