Są w historii pewne fakty, które choć nie wiadomo jak bardzo dzisiaj wydają się nam nierealne, to jednak po zbadaniu źródeł, relacji, nawet ustnych przekazów - stają się po prostu niezaprzeczalne. I tak np. dziś (w dobie strefy Schengen itd.) przeciętny obywatel III RP nie wyobraża sobie zamkniętych granic, to jeszcze trzydzieści lat temu było to w Europie coś zupełnie normalnego. Dziś wielu naszych rodaków nawet nie myśli o ewentualności konfliktu zbrojnego w tym regionie świata - a lata temu uczucie zagrożenia w umysłach naszych przodków było wręcz permanentne. I takim samym faktem jest to, że choć dziś nie widzimy ich w Polsce prawie w ogóle (a już na pewno nie ubranych w swoje tradycyjne, ortodoksyjne stroje), to jeszcze przed II Wojną Światową mieliśmy w swych granicach być może nawet trzy miliony obywateli pochodzenia żydowskiego. Nadejście okupanta niemieckiego zakończyło kilkusetletnią, polsko-żydowską koegzystencję (trudną, bo trudną, ale jednak funkcjonowała) śmiercią milionów Polaków i Żydów, a dziś przedstawiciele obydwu tych narodów wiedzą o sobie naprawdę niewiele. W Izraelu mówi się zazwyczaj o Polsce albo źle, albo wcale - pochwały dla naszego narodu płyną tam chyba tylko z ust nielicznych już dzisiaj ocalałych, którym Polacy w latach 1939-1945 według chrześcijańskiego obowiązku bardzo pomagali. W polskich szkołach np. młodzież słyszy słowo "Żyd" chyba tylko na (i tak nielicznych) lekcjach historii, lub przy okazji omawiania kilku mało znaczących lektur dla szkoły średniej - jeden i drugi przedmiot w tym wypadku kładzie nacisk na ich straszliwą Zagładę. Czyż sprowadzanie tak długiej wspólnej historii obu etnosów do wyłącznie jej drastycznego zakończenia, nie jest czymś absurdalnym? Jeśli chodzi o publicystykę historyczną, to taką tendencję widać zarówno wśród lewacko-liberalnych filosemitów, którzy dzieje Żydów w Polsce sprowadzają do ich wymordowania przez Niemców (w czym idąc rzecz jasna za "wielkim autorytetem" Jana Tomasza Grossa, Polacy brali aktywny udział); natomiast wśród równie głupawych szur-prawicowych antysemitów spod znaku wszelakiej maści portali prawdy objawionej, rola Żydów w Polsce ogranicza się do ich kolaboracji z kim się dało podczas II Wojny Światowej.
Jakie natomiast spojrzenie na tzw. "historyczną kwestię żydowską" powinien mieć nacjonalista? Nacjonalista, a zatem człowiek kierujący się w życiu pewnymi szczególnymi wartościami, a co za tym z kolei idzie - człowiek mądry i rozsądny - powinien być w takich sprawach jak ta, przede wszystkim realistą. Realistą, który jest świadom złożoności problemu Żydów w międzywojniu w Polsce, świadom także ówczesnego stanowiska polskich nacjonalistów na to zagadnienie, jak i dzisiejszej sytuacji geopolitycznej. Zaczynając od początku - w XIX wieku, zarówno wśród intelektualistów, jak i wśród szerokich mas społecznych większości narodów Europy, zapłonęła idea narodowa; lecz prawdziwy, żywy jej płomień został wzniecony dopiero w latach 20-30. XX wieku. Nie inaczej było ze społecznością żydowska, która - chcąc, nie chcąc - bardzo licznie zamieszkiwała wtedy Europę. Początkowo pojawił się syjonizm i sprzeciw wobec judaistycznej tradycji diaspory, sprzeciw wobec "życia pośród gojów"; potem Żydzi zaczęli emigrować do tureckiej jeszcze wówczas Palestyny, a w okresie międzywojennym można było już zaobserwować silny, radykalny ruch polityczny syjonistów-rewizjonistów (który swoją drogą podobnie jak większość ruchów nacjonalistycznych Europy, mocno wzorował się na doktrynie B. Mussoliniego). Organizacji 'Bejtar', bo tak się ten ruch nazywał, poświęcę ten właśnie artykuł.
1 marca 1920 roku na terytorium północnej Palestyny (o której wówczas - zaraz po upadku Imperium Osmańskiego i podziale jego dawnych, rozległych ziem - mówiło się jak o ziemi niczyjej) doszło do słynnej bitwy pod Tel Chaj. Była to jedna z wielu osad założonych na początku XX wieku przez napływających z Europy syjonistów - osadników żydowskich wierzących w ideę niepodległego państwa Izrael. Palestyna po upadku państwa Osmanów została podzielona na dwie części - południowy mandat Wielkiej Brytanii i północny mandat Francji, gdzie arabscy nacjonaliści zdecydowali się siłą wydrzeć sobie prawo do ustanowienia niepodległych państw (w tym Syrii). Tego właśnie dnia pod Tel Chaj podeszły liczące kilkuset ludzi oddziały arabskich Beduinów i wskutek prawdopodobnie fatalnego nieporozumienia - doszło do walki, w której zginęło zaledwie kilkanaście osób... jednak osada została spalona, a Żydzi wypędzeni. Poległ również dowódca obrony Tel Chaj - Josef Trumpeldor - i to właśnie wokół jego osoby powstała później legenda tak znaczna, że zdołała zainspirować cały ruch polityczny. 'Bejtar' został założony trzy lata później w Rydze (Łotwa) i szybko zdobył popularność wśród żydowskiej młodzieży o poglądach syjonistycznych, która (podobnie jak np. młodzi endecy w II RP) ulegała szybkiej radykalizacji poglądów i metod działania. Założyciel i główny przywódca bejtarowców - Władimir Żabotyński - kursował zresztą początkowo między Palestyną (gdzie syjoniści toczyli walki z Brytyjczykami i Arabami), a Europą, gdzie postulował wśród młodych Żydów natychmiastowe opuszczenie kontynentu i przyłączenie się do budowy państwa żydowskiego. Jak zaś do popularności ruchu "nowych syjonistów" przyczyniła się legenda Tel Chaj, jaki miała wpływ na poglądy jego działaczy? Otóż choć bitwa pod Tel Chaj była w istocie niewielką potyczką, to jednak syjonistom udało się tę sprawę "rozdmuchać" do tego stopnia, iż zbudowano wokół poległych tam obrońców osady pewien kult. Kult poległych oraz pilną potrzebę budowy Nowego Żyda - wojownika, żołnierza, budowniczego ojczyzny. Brzmi znajomo? To nie koniec cech wspólnych z międzywojennymi nacjonalizmami Europejczyków.
Młodzi żydowscy synowie zrzeszeni w organizacji 'Bejtar' cechowali się niebywałą wręcz wiarą w osiągnięcie własnego celu - a ich celem była przede wszystkim budowa fundamentu pod przyszłe, niepodległe państwo. Tym fundamentem miał być nowy typ żydowskiego mężczyzny - nie kupiec, drobny krętacz, czy rzemieślnik (jakich pełno było w Europie wśród Żydów w międzywojniu), tylko żołnierz, wręcz wojownik, wytrwały rolnik i kolonista. Bejtarowcy (podobnie jak większość europejskiej, nacjonalistycznej młodzieży w tamtych czasach) szkolili się w walce i sporcie, by po wyjeździe do Palestyny móc dorównać uzbrojonym po zęby Brytyjczykom i Arabom, z którymi toczono tam ciągłe walki. Ich działalność polityczna w Europie skupiała się (oprócz promowania życia osadniczego na Bliskim Wschodzie) na zwalczaniu innych poglądów w społeczeństwie żydowskim - szczególnie tych, które mogły zaszkodzić idei syjonistycznej, a więc lewicowych. 'Bund', a więc socjaldemokraci, wręcz otwarcie krytykowali swoich pobratymców ubranych w brunatne koszule i powołujących się na legendę zbrojnego oporu Trumpeldora (czy nawet żydowskich powstańców przeciw Rzymowi sprzed dwóch tysięcy lat - liczył się kult walki, a nie pokornej diaspory). Bundyści i bejtarowcy toczyli ciągłe walki uliczne, przy czym ci pierwsi uważali 'Bejtar' za "faszystów" i "hitlerków", a ci drudzy utożsamiali 'Bund' z komunizmem, internacjonalistycznym oporem wobec państwa narodowego. 'Bejtar' był w tym wypadku na lepszej pozycji, bowiem bundyści jako socjaldemokracja byli uznawani w np. Związku Radzieckim za "obrzydliwych reakcjonistów" i na wsparcie tam raczej nie mogli liczyć. Bejtarowcy natomiast utrzymywali dobre kontakty z RNR-Falangą, czy nawet rządem sanacji (który czasami decydował się ich szkolić, by przyspieszyć wyjazdy Żydów do Palestyny i uśmierzyć niepokoje społeczne tej olbrzymiej mniejszości narodowej) jeśli mówimy o Polsce, a co się zaś tyczy innych krajów Europy... to wystarczy powiedzieć, że włoscy faszyści skupieni w organizacji młodzieżowej 'Balilla' aktywnie współpracowali z bejtarowcami, przy wielkiej aprobacie Mussoliniego. Ten ostatni wyrażał się o Żabotyńskim, czy ogółem o ruchu syjonistów-rewizjonistów bardzo pozytywnie - było to dość zrozumiałe zważywszy na uniwersalistyczny charakter faszyzmu, jak i na to, że powstające państwo Izrael mogłoby zagrozić dominacji Brytyjczyków na Bliskim Wschodzie.
Żydzi z 'Bejtaru' nosili - wzorem innych młodzieżówek narodowych - jednolite umundurowanie, które w tym wypadku stanowiły piaskowe koszule i czarne spodnie oraz krawaty. Pozdrawiali swoich przywódców - w tym Żabotyńskiego, który był raczej akurat kojarzony z najmniej radykalnymi poglądami pośród kadry - prawą dłonią wyciągniętą w tzw. salucie rzymskim. Co się zaś tyczy szerszej skali poglądów - to krytykowali wśród swoich rodaków nie tylko postawy lewicowe i asymilacyjne, ale także konserwatywne, ortodoksyjne, które tkwiły w zastoju diaspory i nie reagowały na drastycznie zmieniający się świat. Krytykowali także zarówno kapitalizm, jak i socjalizm - opowiadali się za solidaryzmem narodowym, uznając go za jedyny system, jaki mógł zaistnieć w zdrowym, sprawiedliwym, narodowym państwie żydowskim w Palestynie. Analogii do międzywojennych, europejskich nacjonalistów jest wiele i można je wyliczać w kółko - dla przykładu gdy lewicowi i demokratyczni przeciwnicy w Polsce określali działaczy RNR-Falangi "faszystami" lub nawet "hitlerowcami", podobne porównania wysuwali ich żydowscy publicyści i politycy wobec własnych rodaków zrzeszonych w 'Bejtarze'. Falanga miała w pogardzie bolszewizm oraz zgniły liberalizm - to samo cechowało bejtarowców, którzy zresztą czerpali wzorce z polskiego nacjonalizmu, podziwiając go i biorąc sobie za przykład. O czym to wszystko świadczy? O tym, że idea narodowa - nacjonalizm - nie jest poglądem zarezerwowanym dla jednej kultury, czy rasy. My - polscy narodowcy - nie jesteśmy (wbrew panującej wśród liberałów opinii) ludźmi zamkniętymi na świat, ludźmi nie potrafiącymi zawierać strategicznych sojuszy z narodami nawet obcymi nam kulturowo... ale to stwierdzenie na łamach Szturmu nie jest raczej niczym niezwykłym. Faktem jest, że nacjonaliści całej Europy potrafili solidaryzować się wówczas z nacjonalistami żydowskimi, bo po pierwsze - widzieli w nich tych samych bojowników o ideę, politycznych żołnierzy własnego narodu, jakimi sami byli; po drugie - wróg mojego wroga to mój przyjaciel, a przy ogromnej mniejszości żydowskiej w Europie, każdy Żyd walczący z rozrastającym się bolszewizmem i wszechobecną, liberalną zgnilizną, był na wagę złota; po trzecie - wierzyli, że państwo Izrael jest Żydom potrzebne, aby opuścili kraje europejskie raz na zawsze.
Co się zmieniło? II Wojna Światowa doprowadziła zarówno do zagłady Żydów, jak i do triumfu idei syjonistycznej - jeden z dowódców Bejtaru, Menachem Begin, w latach 70. XX wieku został nawet premierem Izraela powstałego w 1948 r. pod presją zwycięskich mocarstw Zachodu. Wtedy dopiero jasnym się stało, że kredyt zaufania dany syjonistom przez polskich nacjonalistów, okazał się być marną i moralnie niesłuszną inwestycją. Zmieniło się głównie to, że idea Bejtaru uległa (zresztą podobnie jak niemal cała, mainstreamowa prawica Europy Zachodniej) degeneracji - dziś syjoniści nie są już walecznymi bojownikami o naród, państwo i ideę.
Dziś nacjonalizm żydowski nie neguje demokracji liberalnej, czy jej prawnych i kulturowych wytworów, a kojarzy się już tylko z prześladowaniem innego narodu - w tym wypadku narodu palestyńskiego - który został na własnej ziemi zepchnięty do roli marginalnej. Wszystkie ideały Bejtarowców zostały porzucone przez ich spadkobierców - nie ma już silnego duchem politycznego żołnierza w Izraelu, brak tam jakiegokolwiek głosu w szerszej debacie o tym, by Palestyna została sprawiedliwie podzielona między dwa państwa: Arabów i Żydów (jak zresztą zakładał Żabotyński). Dziś spadkobiercami Bejtaru nazywają się bandyci hołdujący coraz większym represjom względem walczącym o swą wolność Palestyńczykom i wykorzystujący mity towarzyszące powstaniu w gettcie warszawskim (1943) czy całej Zagładzie do własnych (często politycznych) celów. Ci ludzie nie są już idealistami, dla nich liczą się zyski odniesione kosztem tych, którzy są teraz w podobnej sytuacji, jak oni byli dawno temu. Czego uczy nas ta historia? Nie będę się tu zdobywał na stwierdzenia typu "musiało się to tak skończyć, każdy Żyd jest zły, nie można im ufać", bo jest to po prostu absurdalne. Tak samo nie uważam, aby entuzjazm towarzyszący polskim nacjonalistom w stosunku do Bejtaru w międzywojniu, powinien pozostać względem dzisiejszych syjonistów aktualny, wręcz przeciwnie. Historia ta uczy nas przede wszystkim tego, że nawet bardzo szlachetne w swych założeniach i pierwszych fazach wdrażania idee, mogą po prostu ulec degeneracji, a ludzie niosący je na swych sztandarach mogą stać się jedynie masami wycierającymi sobie nimi gęby w dążeniu do swych obłudnych celów. Oraz tego, że nasi ideowi poprzednicy z lat 20. i 30. XX wieku, totalnie się pomylili, udzielając tak dużego wsparcia bejtarowcom.
Izrael był marzeniem żydowskiej, nacjonalistycznej młodzieży - dziś jest żydowskiej młodzieży obojętny (sądząc po niskim przyroście demograficznym i licznych wyjazdach do USA, czy Europy - tam również swe ziarno zasiał demoliberalizm), natomiast jest prawdziwym przekleństwem młodzieży arabskiej, z którą ja jako polski nacjonalista muszę i chcę się solidaryzować. Natomiast nikt od degeneracji, jaka dotknęła nacjonalizm żydowski, wolny nie jest - cała zachodnioeuropejska "prawica" (ze szczególnym naciskiem na przykład Frontu Narodowego we Francji) styka się dziś z tym samym problemem porzucenia szlachetnych ideałów w swych szeregach. Tak samo nikt nie jest nieomylny w swych tezach, zatem czynić międzywojennych klasyków autorytetami w kwestii spojrzenia na zagadnienie Izraela, Rosji, czy Ukrainy... jest po prostu błędne. Mój artykuł powstał jako krótkie opracowanie historyczne, przytoczenie ciekawej historii, która wydaje się być w polskim ruchu narodowym nieumyślnie lub celowo pomijana. A przecież jest faktem, a fakty powinno się znać - tym bardziej, jeżeli mogą nas one czegoś nauczyć.
Jan Trzciński