Bywają epoki upadku, w których zaciera się forma stanowiąca najbardziej immanentny wzorzec życia. Wtrąceni w nie, zataczamy się na prawo i lewo, jak istoty pozbawione równowagi. Z tępych przyjemności wpadamy w tępy ból, a świadomość straty, ożywiająca nas ciągle, ponętniej rysuje przed nami przyszłość i przeszłość. Poruszamy się w minionych epokach lub odległych utopiach, podczas gdy teraźniejszość przemija.
- Ernst Jünger „Na marmurowych skałach”
Dzisiejszy świat idzie z duchem czasu i postępu, zwraca uwagę na nowe, nie patrzy na stare. Pędzi w szaleńczym wyścigu szczurów, w pogoni za pieniądzem, który został sprowadzony do roli przedmiotu kultu. Ludzie wszędzie się gdzieś spieszą, na kolejny wykład na uczelni, do szkoły, do pracy na pierwszą zmianę czy na 8:00 rano, na imprezę do klubu, mecz, premierę filmu, pokaz sztucznych ogni. Równolegle postępuje technika, powstają nowe patenty, komputery (które teraz są zastępowane przez nośniki typu ajfon, smartfon, tablet), prototypy robotów, maszyny działające przez energię elektryczną czy słoneczną oraz wszelkie inne wynalazki mające ułatwić życie. Niezagospodarowane jeszcze, ostałe tereny zielone w dużych miastach i aglomeracjach stają się fundamentami pod budowę nowych osiedli mieszkalnych, wieżowców, biurowców i drapaczy chmur, z biegiem czasu tworzą one szklane bądź betonowe dżungle. Dość często kontrastują z historyczną zabudową miast, okazałymi pomnikami świętych, królów, władców i bohaterów narodowych, zamkami, pałacami, dworami, nekropoliami, kościołami, klasztorami, ciągnącymi się wzdłuż ulic rzędami odrestaurowanych kamienic, muzeami, rynkami, teatrami i innymi miejscami, w których człowiek może oddychać innym powietrzem niż wtedy, gdy przytłoczony codziennymi obowiązkami czy problemami snuje się bądź pospiesznie idzie po wielkomiejskiej dżungli, rzecz jasna wpatrzony w ekran swojego najnowszego smartfona.
W połowie lutego, po zaliczonej sesji zimowej, wyjechałem do Pragi. Nie tej na prawym brzegu Wisły, ale do stolicy Czech. Pragnąłem odpocząć po wyczerpującym czasie nauki i zdawania egzaminów oraz właśnie zaczerpnąć trochę świeżego, innego jakby powietrza. I faktycznie, mogłem to marzenie spełnić. Wprawdzie byłem tam tylko dwa dni, ale widocznie tego potrzebowałem. Całodzienna, piesza wędrówka po Pradze pierwszego dnia od samego rana do popołudnia, od pomnika świętego Wacława, patrona Czech, po popołudniowy „chillout” na Starym Mieście i posłuchanie koncertu jakichś ulicznych muzyków grających jazz. Most Karola z posągami trzydziestu świętych katolickich, zawierającymi łacińskie inskrypcje, zamki na Hradczanach i Wyszehradzie będące siedzibami władców i królów czeskich, mijane po drodze liczne kościoły i klasztory, widok na panoramę miasta ze wzgórza Petrin, liczne pomniki świętych, władców, królów i prezydentów, tablice upamiętniające ofiary komunizmu (w tym Jana Palacha, czeskiego studenta, który w proteście przeciw inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację dokonał aktu samospalenia w 1969 roku), wielkie dawne zabudowania i kamienice, na których parterach stoją jeden obok drugiego sklepy monopolowe, odzieżowe, sklepy z pamiątkami (na czele z figurami Krecika i Wojaka Szwejka), bary szybkiej obsługi, restauracje serwujące czeską kuchnię, puby oraz kluby. Różnorodność stylów architektonicznych, sztuka romańska, gotycka, renesansowa, barokowa, klasycystyczna, secesyjna, kubistyczna i modernistyczna, bogactwo kościołów, zamków, muzeów, teatrów, bram miejskich oraz zainteresowanie ich historią wzbudziły w moim sercu nostalgię, chociaż – patrząc z punktu widzenia zwykłego zjadacza chleba – to nie będzie nic innego, jak tylko kolejne europejskie miasto, które mogę wpisać na swoje konto. Połowa lutego minęła też pod znakiem tragicznej dla Europy rocznicy zniszczenia Drezna przez alianckie bombowce w 1945 roku. Mało kto wie natomiast, że 14 lutego 1945 roku, gdy Drezno od alianckich bomb zamieniało się w martwe miasto, alianckie lotnictwo „omyłkowo” zbombardowało Pragę. Wskutek tej „omyłki” zginęło ok. 600 – 700, zostało rannych 1184, a bez dachu nad głową pozostało 11 tysięcy mieszkańców stolicy Czech. Bomby spadły na najbardziej zaludnione dzielnice, i tym samym 200 zabytków historycznych i domów mieszkalnych zostało obróconych w gruzy (m.in. klasztor Emaus, Synagoga Winogradzka czy Dom Fausta). Pamięć o alianckich zbrodniach, które swoje rocznice miały akurat wtedy, pogłębiły we mnie uczucie rozpaczy. Rozpaczy spowodowanej tym, dokąd dzisiaj zmierza Europa.
Żyjemy w czasie trwającej rewolucji kulturalnej w Europie. Najczęściej w nocy powracają niekończące się myśli i obawy o przyszłość naszej wspólnej ojczyzny, jaką jest Europa. Powtarzające się co rusz ataki, gwałty i morderstwa na rdzennej ludności, dokonywane przez muzułmańskich imigrantów, kontynuowana przez neomarksistów walka o wprowadzenie nowoczesnej edukacji opartej na propagowaniu multikulti, demokracji, przymusowej edukacji seksualnej oraz skrajnym sekularyzmie, postępująca poprawność polityczna zamykająca usta za pomocą pałek policyjnych i więzień każdemu, kto odważy się podważyć jakikolwiek z mitów współczesnej „cywilizacji zachodniej”, wojująca ateizacja życia publicznego poprzez agresywną walkę z Kościołem Katolickim i propagowanie innych alternatywnych duchowości (ze wschodnimi sektami i radykalnym islamem na czele), przekształcanie kościołów – zgodnie ze sowieckim wzorcem – w domy kultury, targowiska, skateparki, dyskoteki lub meczety albo ich zamykanie, bądź burzenie, zastępowanie odrębności kultur, historii i tradycji różnych narodów i regionów europejskich „europejskością” w stylu Unii Europejskiej, zastępowanie separatyzmu rasowego multikulturalizmem, malejąca liczba urodzeń w białych, europejskich rodzinach, kontrastująca z muzułmańską dzietnością. Oglądany na naszych oczach zmierzch Zachodu potwierdza tylko to, co zapowiadał ponad 80 lat temu Ernst Jünger: Nadciąga epoka brutalności, której nie możemy sobie wyobrazić, już nawet w niej trwamy. W obliczu zdarzeń wszelka debata stanie się pianą, ponad tym całym gąszczem frazesów, które męczą nas bezowocnością, ponad kramarzami, literatami i słabeuszami wtargnie w nową Europę wezwanie do czynu, rwąca fala z grzywą koloru krwi. Gdyż pokój nie jest dziełem tchórzy, ale miecza.
1945 rok to nie tylko zakończenie II wojny światowej (pomijając trwający do 1978 roku opór antykomunistycznych partyzantów za Żelazną Kurtyną), to również czas, gdy nastąpił zmierzch starej epoki. Epoki charakteryzującej się hierarchią, porządkiem i ładem społecznym narodów europejskich, znaczącą rolą Kościoła i Tradycji w prowadzeniu dusz Europejczyków do Królestwa Bożego, epoki, w której takie wartości jak honor, braterstwo, duma narodowa i wiara nie były jedynie czczymi frazesami, ale codziennymi czynami warunkującymi godność człowieka. Można parafrazując Oswalda Spenglera zauważyć, iż zanikająca wola przetrwania oraz spadek liczby urodzin w narodach Europy wyrażają wręcz metafizyczną skłonność do śmierci. Następuje stopniowy zanik poczucia Sacrum przy rosnącej skali Profanum oraz zanika kreatywność we wszystkich dziedzinach życia na rzecz automatyzacji i schematyzacji. Druga wojna światowa przyniosła zwycięstwo komunizmowi i demokracji liberalnej, upadła zasada hierarchii, pieniądz zastępuje Pana Boga, a Europę zasiedlają afrykańscy imigranci przy zaproszeniu kapitalistów i eurokratów w charakterze obcej, taniej siły roboczej, oraz ludności mogącej uzupełnić lukę demograficzną. Wartości, którym nacjonalizm hołduje, są uznawane za to, co zawsze uzna skrajna lewica wraz z liberałami i eurokratami, a czego nie trzeba przypominać za każdym razem, ponieważ każdy z nas miał z tym wielokrotnie do czynienia. Europa jest współcześnie polem bitwy między Cywilizacją Łacińską a „cywilizacją zachodnią” i Półksiężycem, który coraz mocniej świeci nad Europą zwiastując jej upadek i zatknięcie sztandarów Proroka na kopule bazyliki św. Piotra.
Nikt nie powiedział, że wstąpienie na „drogę bez odwrotu” będzie łatwe i przyjemne, wiąże się to z podjęciem na nowo refleksji nad swoim życiem, uświadomieniem sobie wagi tej drogi ideowej, jaką się obiera oraz wyrzeczeń z nią związanych. Żyjemy bowiem w czasach, gdy sumienną pracę i zdobywanie wykształcenia zastępuje najczęściej pójście na łatwiznę, droga na skróty i wszelkiej maści kombinatorstwo. Porzucenie dotychczasowego stylu życia na rzecz nacjonalizmu nie jest wbrew pozorom łatwe, może się to wydawać łatwe teraz, w narastającej w Polsce modzie na patriotyzm i upamiętnianie historii, nie zaś jeszcze 5 - 6, czy 10 lat temu, gdy nacjonalizm, a nawet patriotyzm był równany z faszyzmem ustami bojówkarzy antify, liberalnie zorientowanych socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego, dziennikarzy i polityków od lewicy do prawicy, a osoby czynnie zaangażowane w nacjonalistycznym środowisku spotykały represje ze strony demoliberalnego reżimu. Trzeba porzucić zbędny sentymentalizm na rzecz walki o wspólną przyszłość. Historia jest ważnym czynnikiem tożsamości narodowej, jednak historii się – przysłowiowo – nie włoży do gara i nie polepszy się tym losu rdzennych pracowników i ich rodzin w kapitalistycznym systemie. Postulaty lewicy i prawicy we współczesnych czasach natomiast wzajemnie się przenikają. Na Zachodzie nie dziwi już nikogo poparcie centroprawicy dla postulatów liberalizacji prawa aborcyjnego, legalizacji sodomii, dalszego uzależniania swoich krajów od dyktatu UE i NATO oraz sprowadzania imigrantów spoza Europy.
To pokazuje jedno. Historia świata nie zakończyła się w 1945 roku wraz z zakończeniem II wojny światowej. Europa wkroczyła w nową epokę i trwa do dzisiaj. Epokę humanitaryzmu, w której kluczową rolę odgrywają demokracja, liberalizm i prawa człowieka. Wyparły one Wiarę i Tradycję. Dzisiejsza Europa jest zaledwie cieniem dawnej chwały sięgającej starożytności, jednak to, co było, nie jest przeszłością, ale fundamentem naszej tożsamości, na którym należy budować przyszłość Starego Kontynentu. Tylko to pozwoli uratować nas od dekadencji i liberalno – marksistowskiej degeneracji, które trawią Zachód, i sięgają swoimi ośmiorniczymi mackami pozostałe narody europejskie. Bo – jak mawiał Jünger – Choćby drzewo było nie wiem, jak stare: jest młode w każdym nowym kwitnieniu.
Adam Busse