„Trzeba mieć odwagę, by spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nasz kraj zaliczyć należy do eksploatowanego przez zachodni imperializm Trzeciego Świata. A skoro tak, to nie ma tu sensu żadna importowana z Zachodu kalkomania "prawicy" czy "lewicy" – Polsce potrzeba frontu wyzwolenia narodowego i społecznego na trzecioświatową modłę”1.
Polska jest krajem peryferyjnym. Znajduje się obrzeżach Europy nie tylko w sensie geograficznym, ale zwłaszcza w sensie ekonomicznym. Powinniśmy być dumni z tego, że po Unii w Krewie, która zapoczątkowała byt znany potem jako Rzeczpospolita Obojga Narodów, z kraju peryferyjnego staliśmy się prawdziwym, regionalnym mocarstwem politycznym, kulturowym i częściowo militarnym (swego czasu nawet Moskwa nie była nam straszna). Rzeczpospolita stała się wręcz nowym ośrodkiem cywilizacyjnym o unikatowej kulturze politycznej nawiązującej do starożytnej Republiki Rzymskiej.
Niestety w parze z ówczesną potęgą polityczną i kulturową nie poszedł rozwój ekonomiczny. Mniej więcej od połowy XVII wieku Polska stała się krajem zacofanym. Czym objawiało się to zacofanie? Mianowicie:
w wyraźnym i jednostronnym dopasowaniem ekonomii do potrzeb przodujących państw, regionów i miast – głównie Anglii, Holandii i miast hanzeatyckich
zbyt wolnym kształtowaniem się nowych klas społecznych, które byłyby zdolne do potęgowania rozwoju i wzrostu gospodarczego, co pozwoliłoby przełamać monokulturowość gospodarki i ubogi asortyment eksportu
W tamtych czasach na zachodzie Europy następował dynamiczny rozwój miast i nowych sposób gospodarowania. Był to również czas wielkich odkryć geograficznych (tzw. „Nowy Świat”). Zachód nastawiony był na budowanie i zaopatrywanie statków potrzebnych do dalszych odkryć, do komunikacji drogą morską z nowo odkrytą Ameryką. Polska, skądinąd słusznie, skorzystała wtedy z okazji i eksportowała towary potrzebne Zachodowi (zboże, drewno, dziegieć, konopie), których miała pod dostatkiem. Problem w tym, iż Polska nie skapitalizowała sukcesu i nie zainwestowała znacznych zysków w rozwój ekonomii, co zapewniłoby stabilny zysk w przyszłości i silną pozycję gospodarczą.
Warto zwrócić uwagę na pewien osobliwy fakt. Szlachta, w swej wielości, nie była chętna do zajmowania się gospodarką. Kontrolę nad handlem surowcami arystokracja polska przekazała kupcom-cudzoziemcom, głównie niemieckim, żydowskim i ormiańskim. Nie muszę podkreślać, że kupcy-cudzoziemcy bardziej dbali o własny interes i nie poczuwali się specjalnie do obowiązku inwestowania zysków w rozwój Polski, poniekąd jest to nawet logiczne. Dlaczego nie przekazała go polskim kupcom? Bo takowych była garstka, a i oni nie byli rozpieszczani przez polskie elity. Dlaczego? Zostawienie handlu cudzoziemcom było na rękę elitom. Zapewniało, że nie ukonstytuuje się nowa silna politycznie klasa polskich mieszczan, która zagroziłaby pozycji szlachty i Kościoła z jezuitami na czele. Do tego dochodził jeszcze czynnik ideologiczny. Miasta były bowiem postrzegane przez Kościół katolicki jako wylęgarnia protestantyzmu.
Mówiąc brutalnie: szlachta przejadła i przebalowała zyski czerpane z eksportu wymienionych towarów. Z tego marazmu obudziły ją dopiero rozbiory. Wtedy na modernizację było już za późno. Szlachta nie chciała łożyć na doskonalenie swojego kraju, wiec została zmuszona do sponsorowania trzech obcych państw.
Najbardziej zatrważające jest jednak to, że Polacy najwyraźniej nie wyciągnęli żadenj lekcji z historii. Obecna strategia Polski na konkurencyjność gospodarczą, tzn. głównie poprzez tanią siłę roboczą i eksport towarów nieprzetworzonych, to droga donikąd. Płacenie pracownikom jałmużny i eksportowanie ogórków kiszonych nie jest receptą na innowacyjną gospodarkę. Utrzymywanie takiego stanu rzeczy to najlepszy sposób by na dobre utrwalić nasz status ekonomicznej Peryferii. Trzeba powiedzieć jasno i powtarzać: pod względem pozycji w globalnej gospodarce, Polska nie jest „Zachodem”, ani krajem rozwiniętym – jest „Wschodem” i krajem zacofanym. Proszę mnie źle nie zrozumieć – stwierdzając to nie osądzam, a jedynie stwierdzam fakt. Nie mówię tego, by dołować. Mówię po to, by otrzeźwić. Najgorsze co można zrobić, to zaprzeczać rzeczywistości i ja fałszować. Nie można działać skutecznie opierając się na nieprawdzie. Uważam bowiem, że ostatecznym celem gospodarczym Polski powinno być wydźwignięcie się ze statusu peryferyjnego. Oczywiście każda władza i ośrodek ekonomistów będzie twierdził, że tego chce. Natomiast tak długo, jak stosowane będą środki odpowiednie dla krajów rozwiniętych, żadna zmiana nie nastąpi. Zupełnie inna strategia właściwa i korzystna jest dla kraju gospodarczo rozwiniętego, a inna dla rozwijającego się. Na przykład, maksymalne otwieranie rynku kraju peryferyjnego na rynek globalny nie jest dobrym pomysłem. Dlaczego? Z tego samego powodu dlaczego nie jest dobrym pomysłem dopuszczenie do walki na ringu boksera wagi ciężkiej z przeciwnikiem wagi piórkowej O ile oczywiście ten drugi chce mieć utopijną szanse na wygraną. Jest to po prostu nieuczciwa i nierówna potyczka. Skazana z góry na porażkę.
W czasach tak dalece zaawansowanej globalizacji i wzajemnej zależności rynków krajowych, spieranie się o to, czy lepsze są rozwiązania „prawicowe” czy „lewicowe” - w oderwaniu od konkretnej konstelacji warunków zastanych w danym państwie – jest pozbawione sensu i kompletnie jałowe. To, jaką strategię na rozwój dany kraj przyjmie powinno być uzależnione od tego na jakim poziomie rozwoju się znajduje, jak również kontekstu społeczno-kulturowego. Z pewnością nie powinno się bezrefleksyjnie kopiować tego, co robią państwa już rozwinięte czy też słuchać się ich rad. Sensownym jest natomiast patrzenie na to, co państwa rozwinięte robiły, gdy same były w fazie rozwoju.
„Z kilkoma ledwie wyjątkami wszystkie obecnie bogate kraje, łącznie z Wielką Brytanią i USA – rzekomymi ojczyznami wolnego handlu i rynku – wzbogaciły się dzięki kombinacji protekcjonizmu, subsydiów oraz innych polityk, których stosowanie jest dzisiaj odradzane krajom rozwijającym się”2.
Podsumowując: w ekonomii nie ma jedynie słusznych rozwiązań, uniwersalnych i najlepszych w każdym możliwym miejscu i czasie. Strategia ekonomiczna winna być zawsze dostosowana do konstelacji warunków zastanych – do konkretnych warunków kulturowych, mentalnych, społecznych, politycznych, gospodarczych w danym państwie, na danym etapie rozwoju. Zupełnie inne rozwiązania są właściwe dla współczesnej Kanady, USA, a zupełnie inne dla Grecji, Serbii.
Celem ekonomii winna być więc nie realizacja jakiejś doktryny, jedynie słusznej i prawdziwej w każdym miejscu i czasie. „Celem ekonomii jest zaspokajanie podstawowych potrzeb społeczeństwa (...): dobrobytu, stabilności i szczęścia. (...) Jeżeli wyłącznie z powodu doktryny ekonomicznej ma Pan sytuację, w której jest wzrost gospodarczy, ale jednocześnie rośnie bieda, bezrobocie i destabilizacja społeczna – to jest to problem”3.
Paweł Bielawski
Bibliografia
1. J. Tomasiewicz, „Front antyimperialistyczny”
2. H.J. Chang, „23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie”
3. J. Goldsmith, https://www.youtube.com/watch?v=4PQrz8F0dBI&t=312s