Aktyw nacjonalistyczny w różnych czasach przejawiał różnorakie tendencje. Zawsze byli ci bardziej aktywni, i ci mniej aktywni, którzy lubili dużo gadać, ale nic za tym nie szło. Podobnie dziś mamy do czynienia z dwiema drogami – to, którą wybierzemy, wiele mówi o naszych priorytetach i formacji ideowej, głębi naszego nacjonalizmu.
Najistotniejszym jest pytanie o priorytet. Co jest dla nacjonalistów najistotniejsze? To by być przeciwko systemowi, przeciwko wszystkiemu co ma dziś na społeczeństwo wpływ, czy to by świadomość narodowa Polaków ulegała pogłębieniu, by umieli oni realizować swoje interesy skuteczniej? Pytanie zasadne, bo bardzo często można spotkać tę pierwszą postawę. Co ona właściwie ma wspólnego z nacjonalizmem jako takim? Co jeśli popularyzacja, bądź wdrożenie na jakimś polu haseł nacjonalistycznych wymaga gdzieś jakiejś formy „entryzmu”, wejścia w (bardzo ograniczoną choćby) kooperację z jakąś partią, jakimś ośrodkiem „systemowym”? Nacjonalista winien wyzyskiwać każdą okazję do realizacji swoich celów, ale co nam powie dogmatyczny antysystemowiec? „Nie współorganizujmy akcji z X, bo oni współpracują z Y”, a nawet „Nie korzystajmy z pomocy Z, bo oni w jakiejś sprawie mają inne poglądy”. Z niektórymi nie da się współpracować, bo 10 lat temu jakiś ich ówczesny lider zrobił coś kompromitującego, z innymi dlatego, że nie są dostatecznie „prawilni”, nie rozumieją hermetycznego języka ulicy. Działalność w wydaniu dogmatycznego antysystemowca, kończy się na ogół na pełnych rewolucyjnego sznytu wpisach w internecie, bo „w realu” nie ma z kim kooperować – w końcu wszyscy są „skurwieni”, „systemowi”, „skompromitowani”.
Można by tego typu postawy skwitować wzruszeniem ramion – w końcu większość społeczeństwa zajmuje się głupotami, więc pewnie wolno i tak potraktować część spośród tych, którzy określają się mianem nacjonalistów. Problem w tym, że wcale nie ma nas tak wielu by wskazaną była obojętność wobec takiego zjawiska. Trzeba walczyć o każdego nacjonalistę, o to by ludzie w szeroko pojętym ruchu narodowym pracowali na jego rzecz, a nie marnowali swój potencjał utwierdzając się w nieuzasadnionym przeświadczeniu o własnej wspaniałości. Nie chodzi nawet o to, że każdy ma zapisać się do jakiejś organizacji, wspierać (finansowo czy w jakikolwiek inny sposób) którąś partię czy frakcję. Mowa raczej o tym, że niektórym brak jakiegokolwiek pędu do aktywności na rzecz wdrażania swoich poglądów. Tego poczucia obowiązku, który decyduje o naszej nacjonalistycznej samoidentyfikacji. Nacjonalistyczna działalność może przejawiać się na szereg sposobów – ostatecznie istotne jest to, by nie być biernym.
Może więc za wcześnie obwieszczono w środowiskach radykalnie-narodowych nieaktualność przesłania Dmowskiego? Oczywiście, co rozumniejsi głosili konieczność głównie krytyki talmudyzmu, literalnego stosowania ówczesnych tez w dzisiejszych warunkach – i to należy podtrzymać – niemniej jednak trudno nie zauważyć, że dla wielu stało się to asumptem do twierdzeń o nieaktualności metody pracy organicznej, do jakiej doszła endecja (nie ona jedna zresztą). A refleksje endeckie na ten temat są ze wszech miar aktualne – naród polski to jest coś, co funkcjonuje także tu i teraz, a my jesteśmy zobowiązani do dbania o jego dobro w każdy możliwy sposób, w każdych warunkach. Tłumaczenie, że to nie obowiązuje akurat naszego pokolenia, bo system krępuje jakieś formy działalności wygląda śmiesznie.
„Nie działam, bo nie ma odpowiedniej organizacji dla mnie” – czasem słyszymy takie słowa. Nie robiący nic pożytecznego nacjonaliści, realizujący się na internetowych forach narodowcy, których głównym zajęciem jest trolling i obśmiewanie aktywnych środowisk (jak bardzo marne by one czasem nie były!) – ciężko o bardziej żenujące zjawisko, a jednak w wielu wypadkach jest to stan rzeczywisty. Grupy, które kiedyś opierały swoje funkcjonowanie o hasła aktywizmu i pracy ze społeczeństwem często nie robią dziś już nic pożytecznego. Podobnie smutnym zjawiskiem są przeróżni „kombatanci”, twierdzący, że przestali się udzielać, bo „zmądrzeli”, a „nacjonalizm i tak mają w sercu”. Zmęczyli się, bo 3 czy 4 lata działalności nie przyniosły spodziewanych efektów. A przecież nacjonalizm to aktywność, codzienna i systematyczna praca dla narodu. W warunkach takich jakie są – nikt nie powiedział, że mityczna „Wielka Polska” nadejdzie szybko. Nawet jeśli jakkolwiek pojętej „Narodowej Rewolucji” nie będzie, to naród trwa i jest szereg sposobów, na które można się przyczyniać do jego wzmocnienia. Również w demoliberalnej III RP. Kto widział w jakim stanie był ruch narodowy przed 2010 rokiem, ten dostrzeże, że praca wydaje plony.
Nie zamierzam bynajmniej gloryfikować drogi tych ludzi, którzy dali się pochłonąć i przetrawić przez system. Wielu ideowych narodowców na którymś etapie się w tym zatraciło, warto więc studiować te przypadki, wyciągać określone wnioski z każdego – chyba będzie to bardziej pożyteczne niż doszukiwanie się „zdrady” wszędzie. Czym to się różni od szurowskiego okrzyku „Hańba!” i etykietkowania mianem targowiczanina kogo się da? Zawsze pomiędzy skrajnymi przypadkami jest wiele odcieni szarości i tylko ktoś mało rozgarnięty nie będzie w stanie znaleźć alternatywy dla swojego nieróbstwa, zasłanianego farmazonami o walce z systemem. Więcej warty jest naiwny, ale pracowity działacz środowiska, które realizuje cele narodowe nieudolnie niż wieczny narzekacz. Ten pierwszy być może z czasem zreflektuje się, zacznie udzielać się w inny sposób, zmieni swoje środowisko od środka albo wybierze inne – z drugiego nie będzie żadnego pożytku, nawet jeśli wyznaje radykalne poglądy, słucha „dobrej” muzyki i potrafi wyrecytować kilka bezkompromisowych cytatów z Jüngera.
Inna rzecz, że w kręgach narodowych wielu trafi się i takich, którzy od dawna zorientowani są na bardzo przyziemne, niezwiązane z ideą cele. Potępienie takich jednostek jest koniecznym, ale i tu warto zadać sobie pytanie, na ile liczne są takie jednostki w danym środowisku. Przeżuwanie przez kolejne lata takich przypadków jest zresztą ulubionym – i jakże bezproduktywnym – zajęciem wielu antysystemowych nacjonalistów.
Populistyczne opowiastki o tym, że „każdy polityk zdradzi” nie powinny wymagać komentarza. Czy szereg nacjonalistycznych europejskich partii dziś i w przeszłości stawał się bezwartościowym w momencie przekroczenia progu wyborczego? Kolejny nonsens, choć pewnie w każdym kraju znajdą się ludzie uznający, że startowanie w wyborach albo dawanie wypowiedzi dla telewizji i gazet to niewybaczalne koncesje na rzecz systemu. Żeby oni jeszcze naprawdę robili coś rewolucyjnego, może byłoby o czym w ogóle dyskutować…
Są w Polsce środowiska, które istnieją długo a robią niewiele, epatując za to przy każdej okazji swoją rzekomą czystością ideową i bezkompromisowością. Ciężko ustrzec się refleksji, że taki sposób funkcjonowania środowisk narodowych, to celowe wręcz pozbawianie się środków do walki, to niezrozumiałe samozadowolenie jest najlepszym prezentem, jaki możemy sprawić mitologizowanemu nieraz systemowi. Forpoczta walki z demoliberalizmem ustępująca pola na każdym kroku, bo realia nie przystają do jej wyidealizowanych wyobrażeń. Nie wiem czy śmieszne, czy raczej straszne. Po co naszemu krajowi tacy „nacjonaliści”?
Jakub Siemiątkowski