Ostatnimi czasy można poczuć się niemalże jak w okresie międzywojennym, kiedy to na każdym uniwersytecie działała Młodzież Wszechpolska, a Obóz Narodowo-Radykalny codziennie budził przerażenie jakiegoś postępowego publicysty. Szalone lata 30. wracają – przynajmniej jeśli wierzyć prasie – szczególnie w Warszawie, gdzie podobno udało się zmonopolizować nacjonalistom dyskurs na temat powstania, a także w sklepach odzieżowych, gdyż polskiej młodzieży znudził się „Che” na rzecz swojskiego Pileckiego.
No dobrze, pożartowaliśmy a teraz na poważnie.
Nigdy nie spodziewałem się, że takowy tekst popełnię, a już zwłaszcza do „Szturmu”, gdyż nie ukrywam, że traktując nasz miesięcznik jako swoistą awangardę polskiego nacjonalizmu, kuźnię idei, miejsce, gdzie można też przy okazji swobodnie skrytykować nie tylko lewaka i masona, ale także pewne błędy tkwiące w naszym środowisku, uważałem łamy tegoż czasopisma za idealne by piętnować to, co moim zdaniem w naszym ruchu jest błędne. A są nimi, między innymi, infantylizm i przesadne spłycenie idei do roli „patriotyzmu”. No i ten nieszczęsny biznes koszulkowy… No, ale tak się śmiesznie złożyło, że ostatnimi czasy tuzy polskiego dziennikarstwa na łamach przeróżnych liberalnych mediów, a już zwłaszcza liberalno-„katolickiego” „Tygodnika Powszechnego” (poświęciły na to aż DWA numery, w tym jedną okładkę!) postanowiły ponarzekać na „brunatnych” (chyba wprost pada tam takie określenie) oraz ponarzekać na to, że złe firmy odzieżowe wykorzystują symbol Polski Walczącej i to jest takie nadużycie, i takie nieestetyczne, i takie nadużycie, a w ogóle powstańcy to walczyli przeciwko nietolerancji! (No tak, w końcu jedna pani naukowiec orzekła już, że „Zośka” był gejem, więc w sumie to czemu by tak nie uznać powstania warszawskiego za zryw tęczowego miasta przeciw homofobom z SS?) I tak wczytując się w ten cały ból, żal, jad i przerażenie naszych gryzipiórków tak pomyślałem sobie, że ja im bym bardzo chętnie kilka rzeczy wyjaśnił a ponieważ stale zjawiska ochrzczone mianem „gimbo-patriotyzmu” oraz „mody na patriotyzm” spotykały się z mojej strony z pewnymi złośliwościami, to gwoli pewnej sprawiedliwości dziś stanę w ich obronie.
Otóż, pozwolę zwrócić się do was, moi liberalni przyjaciele z najróżniejszych redakcji, generalnie to ja się z wami… zgadzam. Wybaczcie mi język, niestety wzorem Szczepana Twardocha uważam, że wulgaryzmy czasem są wielkim skarbem i warto z nich skorzystać, niemniej jednak ja się z wami w stu procentach zgadzam. Faktycznie, to nie nacjonaliści powinni uczyć polską młodzież patriotyzmu. Cały problem na tym polega, że to właśnie nie my, kurwa, powinniśmy to robić, tylko przez ostatnie „25 lat wolności”, które jest według was takim osiągnięciem, nie robił tego nikt inny.
W normalnym kraju konserwatyści mówią o obronie tradycyjnych wartości, liberałowie o wolnościach obywatelskich, socjaliści organizują strajki broniąc praw pracowniczych, a nacjonaliści starają się kreować politykę w duchu interesu narodowego. Nie jest zadaniem żadnego ugrupowania politycznego prowadzić edukację patriotyczną. To, że schrzaniono (a i to delikatnie powiedziane) totalnie wpajanie dzieciakom miłości do ojczyzny, a wręcz starano się wmówić społeczeństwu, że jest jakimś gorszym rodzajem człowieka, jakimś plemieniem które powinno wstydzić się swojego kraju za granicą, to zasługa III RP i elit – tak politycznych, jak i intelektualnych.
Mówicie, że ktoś kradnie wam patriotyzm? Pogięło was? W kraju, w którym przez kilkanaście lat od upadku komunizmu członkowie antykomunistycznego podziemia mordowani tysiącami w katowniach UB nie mogli doczekać się należytego upamiętnienia bo przecież wśród nich zdarzały się czarne owce, a co gorsza niektórzy poczuwali się do nacjonalizmu (możecie odmieniać demokrację w kontekście wyklętych przez wszystkie przypadki ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że znaczna część tych ludzi przed wojną należała do ugrupowań endeckich albo ONR, a podczas okupacji do NSZ) więc lepiej było tego nie ruszać. Legendarny jest już tekst opublikowany w „Gazecie Wyborczej” o wszystko mówiącym tytule „Patriotyzm jest jak rasizm” gdzie już na samym początku fundowano czytelnikowi takie rewelacyjne przemyślenia jak to, że „patriotyzm nie ma żadnego uzasadnienia moralnego – jest zbędnym reliktem przeszłości, pozostałością po czasach, gdy hordy plemienne wiodły wojny o terytorium, żywność i kobiety”. Nagonka ma Marsz Niepodległości zorganizowana przez tę samą redakcję, próby wygwizdania i blokowania, rewelacyjne przemyślenia anarchisty do kamery TVN-u na „kontrze” w 2010 roku, że sprzeciwia się takim prymitywnym wartościom jak „naród, krew czy rasa” (czyli odrzuca pojęcie konstytucyjnego suwerena) czy wreszcie sprowadzenie przez Krytykę Polityczną do naszego kraju lewackich bojówkarzy po to, by tłuczono nie żadnych neonazistowskich skinheadów, ale przypadkowych ludzi z biało-czerwonymi flagami – to wszystko sprawiło, że zarysował się jasny podział. Po jednej stronie byli ludzie, którzy odwoływali się do najróżniejszych doktryn i ideologii, byli i nacjonaliści, i monarchiści, i wolnościowcy, chadecy i konserwatyści miłośnicy Dmowskiego i Piłsudskiego (te dwie trumny dzielące polską politykę nagle miały okazać się, pomimo różnic, jedną stroną barykady) ale wszyscy dzierżący dumnie narodowy sztandar będący a po drugiej ci, którzy postanowili sprowadzić patriotyzm do „płacenia podatków”. Nie zapomnę jak jeszcze kilka lat temu, chyba przy okazji Marszu Niepodległości (i chyba w roku 2011, bo na nim nie byłem a oglądałem to na żywo) pan ekspert w studiu deklarował, że taki zachodni, a może powiedział – anglosaski, model patriotyzmu ma przyszłość, a nie jakieś krzyki o Bogu, honorze i ojczyźnie. Hasło – przypomnijmy – zakwalifikowane przez dziennikarkę TVN24 jako nawołujące do nienawiści.
Mówicie, że zawłaszczamy pojęcie patriotyzmu? Nieprawda, osobiście uważam, że patriotą może być konserwatysta, ludowiec, socjalista… patriotyzm to uczucie, nacjonalizm to ideologia, jedno nie wyklucza drugiego, a wręcz się doskonale uzupełniają, ale nie muszą wcale występować łącznie. Z wami, moi przyjaciele z wielkich redakcji i postępowych środowisk, z wami problem jest taki, że wy się po prostu tego pojęcia i uczucia wyrzekliście. Zachowujecie się jak człowiek, który odrzucił w całości testament a potem ma pretensje, że nic nie dostał.
Opowiem wam coś, może dzięki temu się lepiej zrozumiemy. Otóż w roku 2008 wydana została przez środowiska narodowe składanka pod tytułem „Twardzi jak stal – muzyczny hołd dla NSZ”. Zacznijmy może od cytatu z jednej piosenki (pod tytułem „Żołnierzom NSZ”) w której słyszymy „nasz naród, który jak Pawłowa pies tu wszystkie winy zwala na Sowietów, a wciąż mu nie chce wejść do pustych serc szacunek dla żołnierzy NSZ-u”. I to nie jest wcale żadne nadużycie, tak się śmiesznie składa, że polityką interesuję się od dzieciaka i również dość szybko zacząłem deklarować się jako nacjonalista, i pamiętam, że jeszcze dekadę temu powszechne było przeświadczenie wśród ludzi, że NSZ (o ile ktoś w ogóle wiedział o istnieniu takiej formacji) to byli przede wszystkim hitlerowscy kolaboranci. Kto był odpowiedzialny za tak rewelacyjny poziom społecznej świadomości? Osobiście nie mam złudzeń.
O tym, jak było kiepsko z społeczną świadomością niech świadczy fakt, że wydanie tej płyty, a w zasadzie postawienie strony internetowej i wrzucenie tych kilkunastu utworów do sieci, uznawane było za WIELKI SUKCES (ona sama zresztą chyba na swój sposób po dziś dzień jest kultowa, a piosenkę niejakiego Schmaltza po dziś dzień puszcza się w jednym z krakowskich barów). Czy dociera do was ten poziom absurdu? To już nie chodzi o to, że nacjonalistyczne manifestacje to było dziesięć osób na krzyż (młodszym czytelnikom i towarzyszom w idei polecam poszukać na YouTubie jak to wyglądało kiedyś. Będziecie zszokowani), bo to były nasze kłopoty i nasze sprawy, tu chodzi o to, że nie dało się w tym kraju porządnie wydać płyty CD poświęconej jednej z trzech największych formacji partyzanckich walczących o wolność Polski podczas wojny.
Dlatego, łaskawie, nie udawajcie, że coś wam zabieramy, bo wy tego po prostu nie chcieliście. Przez kilkanaście lat dominowaliście w dyskursie, nas spychaliście… chyba nawet nie do ideowego getta a jak ktoś mówił o miłości do Polski, to zabijano go śmiechem.
W sumie dość wymowny jest fakt, że człowiek, którego kiedyś miałem okazję znać i który kilka lat temu pragnąc mi ubliżyć szydził z biało-czerwonej flagi i gardził swoimi rodakami, dzisiaj jest członkiem… a, nieważne której organizacji. Dzisiaj jest gorliwym patriotą. Nacjonalistą raczej nie jest, nacjonalizm to idea a zatem wytwór rozumu, a on był na to za głupi. Jedno jest pewne – kocha Polskę. Teraz jest to modne, kiedyś nie było. Podobnie traktowano mnie jak nieszkodliwego wariata gdy wyrażałem swoje zażenowanie koszulkami z „Che”. Dzisiaj ciężko kogoś w niej spotkać. Znak czasu.
Tak, dokonaliśmy tego, choć jako osoba krytycznie podchodząca do naszych osiągnięć uważam, że w znacznej mierze to wasze osiągnięcie. Tak jak zeświecczeni muzułmanie na Zachodzie żyjąc w świecie demoliberalnym, kastrującym z jakiejkolwiek przynależności kulturowej, nagle odkrywają swoją arabską tożsamość i zostają od razu islamskimi ekstremistami, tak polska młodzież analogicznie powróciła do swych korzeni w wyniku tego, że po prostu przegięliście.
Nie jestem fanem polskiego przemysłu tiszertowego. Wynika to z faktu, że – w moim odczuciu – jest on w jakiś sposób związany z naszym środowiskiem lecz przekaz ten jest „ugrzeczniony”, nie jest nacjonalistyczny a jedynie patriotyczny. Ideę można promować w ten sposób doskonale – pokazuje to przykład kilku zagranicznych firm, których marki są mniej lub bardziej znane a których produkty wprost mówią o cywilizacji rzymskiej, plemionach germańskich, Słowiańszczyźnie, europejskiej solidarności (ale nie takiej, o jakiej wy mówiliście latami), czy (w przypadku naszego wschodniego sąsiada) członkach radykalnych formacji walczących przeciw separatystom. Nie zmienia to jednak faktu, że nasze marki zrobiły dobrą robotę. Może z wielu milionów Polaków nacjonalistów nie zrobimy, ale gorących patriotów – pewnie tak. Można oczywiście się śmiać z kolejnych marek i kolejnych wzorów, często infantylnych, wreszcie z czasem wręcz groteskowych pomysłów typu napój energetyczny poświęcony żołnierzom wyklętym – sam trend jednak jest czymś bardzo pozytywnym. Oczywiście dopuszczam też do głowy myśl, że, przykładowo, niektórym powstańcom może się nie podobać nadmierne używanie symboliki powstańczej na różnego rodzaju gadżetach – dopóki jednak znajdują się na koszulkach, a nie tylnej części majtek, to wszystko jest moim zdaniem okej. Powstańców powinien cieszyć fakt, że ktoś pamięta o ich walce i poświęceniu – i zapewne wielu to cieszy. A samo powstanie nie miało charakteru ideowego tylko narodowo-wyzwoleńczy. To historia Polski, a nie obrony praw człowieka. Zryw był przeciw niemieckiej okupacji – to, jaką siedzący w garnizonach żołnierze wyznawali ideologię, miało charakter drugorzędny.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że przeciw koszulkom z kotwicą protestuje podmiot, który w swojej ofercie miał (a pewnie ma nadal – nie chce mi się sprawdzać) gadżety z taką właśnie symboliką. Konkurencja boli?
A wam, drodzy dziennikarze, życzę więcej pokory. Pamiętajcie, że każdy kraj i każda epoka musi mieć swojego Talleyranda – zachowajcie jednak chociaż na tyle przyzwoitości i nie udawajcie, że od zawsze byliście gorliwymi patriotami. Nie byliście. Wystarczy przejść się do biblioteki i sięgnąć do archiwalnych numerów waszych pism by się o tym przekonać.
Michał Szymański