Salzburg, Austria. Z jednej strony znakomicie zachowane i zadbane stare miasto, po drugiej stronie rwącej rzeki Salzach nowoczesne budynki wcale nie psujące panoramy, wręcz przeciwnie. Nad miastem góruje jedna z najlepiej zachowanych twierdz w Europie - Hohensalzburg. W oddali majaczą alpejskie szczyty. Niemożliwym jednak jest , już od pierwszych minut w centrum miasta, nie dojrzeć grupek młodych Turków, krążących w sobie znanym celu. Gdzieś przejeżdża taksówka prowadzona przez Hindusa. Na ścianach powojennych kamienic widnieją antyfaszystowskie hasła zwieńczone „A” wpisanym w okrąg. Mieszane rasowo dzieciaki ze śmiechem głośno dyskutują, popijając piwo obok dworca kolejowego. W parku trwa festiwal muzyczny, powiewają tęczowe flagi. Kobiety ubrane w burki są wszechobecne. Wszelkie antykwariaty zostały wyczyszczone z okresu mogącego budzić kontrowersje. Oto kraj, w którym głosami młodych wybory prezydenckie nieomal wygrał przedstawiciel Zielonych, skrajnej, nowoczesnej, również antynarodowej lewicy. Nieomal, bowiem wybory uznano za nieważne. W demoliberalnej Europie manipulowanie wynikami, by nie wygrał przedstawiciel prawicy nie jest wcale rzadkie...
Tymczasem w holu jednego z salzburskich hoteli siedzi w fotelu, podparty stylową, drewnianą laską, starszy mężczyzna liczący około 80 wiosen, ubrany w elegancki garnitur. Nie byłoby to nadzwyczajne, gdyby nie jeden mały element. W klapie marynarki mężczyzna miał wpięty symbol Hitlerjugend. Czyżby był jednym z ostatnich przedstawicieli pokolenia narodowego socjalizmu, którego nie dostała radykalna denazyfikacja, która wyprała cały naród z tożsamości, historii, kultury? Pozostał wierny młodzieńczemu idealizmowi do dziś, opierając się grupowemu poczuciu winy, gdy zapędzano siłą jeńców przed ekrany kin, na których wyświetlano horror Holocaustu? Ten butny nazista stoi moralnie mimo wszystko nad tym całym neoliberalnym i czerwonym ściekiem, nad wypranym z narodowości pokoleniem, nad kolorowymi kolonistami, bojówkarzami antify, kończąc na tzw. Zielonych pragnących władzy w imię swoich utopijnych wizji. Równocześnie ciąży nad nim straszliwa odpowiedzialność, idea którą za młodu wybrał doprowadziła do przegranej wojny totalnej, która wstrzymała rozwój kontynentu, pozbawiła życia miliony Europejczyków skazując ich dom na powyższe plagi, a być może nawet na zagładę…
Co więc myśli, gdy mija codziennie tablice upamiętniające jeńców z Armii Czerwonej pracujących przy budowie mostu, miejsca palenia książek autorów o sympatiach komunistycznych i pacyfistycznych przez bojówki NSDAP, oraz wcześniej wspomniane patologie? Gdy każdego tygodnia gaśnie życie ostatnich, takich jak on. Gdy ich przywódcy i twórcy ideologicznych koncepcji zdradzili i porzucili na pastwę losu uciekając, bądź pertraktując z wrogiem, oni niszczyli stalowe potwory Stalina jeden za drugim, gdy kolumny liczące tysiące żołnierzy szły, by poddać się przybyłym zza oceanu najeźdźcom, oni ostrzeliwali ostatnimi pociskami armię de facto już zwycięską. Germańscy odpowiednicy polskich małych powstańców, którzy byli równie dzielni i równie kochali swoją Ojczyznę, mimo niezrozumienia niuansów politycznych i młodzieńczej naiwności rzucali się w wir walk. Nie doczekali się zaszczytów, pomników, kultu pamięci. Jedyne grupy, które wspominają ich poświęcenie to margines, którym nierzadko pogardzają. Co myślą, gdy wpatrują się w ekrany telewizorów, a kontrolowane jakby przez dyktaturę media przedstawiają tłumy na marszach wyrażających sprzeciw wobec obcych kultur, napływających niekończącym się potokiem? Czy dostrzegają na tych marszach flagi Syjonu? Czy słyszą tłumy nie posiadające odwagi, by zaśpiewać pierwszą zwrotkę narodowego hymnu? Czy znajdą tam bliskich im ostatnich ludzi, którzy w tym całym bagnie potrafią zmienić kurs i uratować swoje państwa od zagrożeń neoliberalnej epoki? A jeśli nie, bowiem to oni byli tym pokoleniem, które mogło to zrobić, lecz decyzje dorosłych sprowadziły na Europę i ich Ojczyzny zagładę? Odarte z tożsamości i dumy narody, odrzucające dziedzictwo, zdają się już teraz podawać w wątpliwość malowany białą farbą 71 lat temu na ulicach napis: „Berlin bleibt Deutsch”. Jednak nie wszystko wydaje się stracone, tysiące ludzi na ulicach protestuje w Niemczech przeciwko etnicznemu wyniszczeniu i zastąpieniu przybyszami z Bliskiego Wschodu, zaś w Austrii wielkie szanse zwycięstwa w wyborach parlamentarnych posiada prawica, mogąca ograniczyć proces cichego ludobójstwa. Czas pokaże i czas również zabierze ze sobą pokolenie straconej szansy, bo zanim się obejrzymy nie zostanie z niego nikt.
Witold Jan Dobrowolski
17 sierpnia 2016, Salzburg, Austria.