Nie, nie chcę multi-kulti. Nie popieram przyjmowania muzułmańskich uchodźców, przede wszystkim jako kobieta – bardziej niż terroryzmu, obawiam się ich ekspansywnej, silnie patriarchalnej kultury. Nie pałam niechęcią do islamu jako religii, pod warunkiem, że panuje na własnym terytorium. Z przykrością jednak obserwuję, jak coraz to bardziej prymitywna retoryka antyislamska staje się „specjalnością” środowiska narodowego, przyćmiewając wewnętrzne problemy. Potrzebujemy „uchodźców”, by mówić o gwałcie czy demografii. Skorzystać na tym, może wyłącznie przytomna młoda lewica.
Poseł Marek Jakubiak (Kukiz'15) ruszył na wojnę z Urzędem Miasta Warszawy. Czyżby chodziło o dziką reprywatyzację nieruchomości wartych grube miliony? A może o warszawskich „czyścicieli kamienic”? Nie, chodzi o budowę meczetu na miejscu Reduty Ordona. To fajnie, że prawica „uczy się” samorządu (owacje!) – szkoda tylko, że wyłącznie wtedy, gdy pada słowo „islam”.
Co bardziej doskwiera Polakom: muzułmańscy uchodźcy grasujący na ulicach polskich miast, czy może kryzys służby zdrowia i brak miejsc pracy w zawodzie? Wbrew kolejnym sensacyjnym doniesieniom Dziennika Narodowego podejrzewam, że jednak to drugie. Jak dotąd (i oby jak najdłużej), w Polsce nie występuje zjawisko muzułmańskiej imigracji na masową skalę – mamy za to do czynienia z prekaryzacją pracy[1] i patologią w rodzinach na pozór wcale nie określanych jako dysfunkcyjne – wszystko to na znacznie za dużą skalę. Czemu zatem większość treści portali „narodowych” poświęca się muzułmanom?
Nic dziwnego – gdy po raz kolejny słyszy się wstrząsające doniesienia z Europy Zachodniej, trudno bagatelizować problem. Lecz gdy sprzeciw wobec imigracji staje się podstawą programu politycznego, to znak że źle się dzieje nie tylko w kraju, lecz także w samym ruchu narodowym. Jeszcze do niedawna, środowiska narodowe narzekały na „tematy zastępcze” w głównych mediach. Tymczasem dziś, pojedyncza wypowiedź imama staje się kwestią znacznie szerzej komentowaną w mediach „narodowych”, niż przykładowo sytuacja polskich lekarzy rezydentów, przemijająca gdzieś bez echa. Gdzie się podziały proporcje?
Wielu wciąż trudno w to uwierzyć, ale Polska nie jest celem imigrantów zarobkowych z Bliskiego Wschodu czy Afryki. Powód jest prosty: jesteśmy bez porównania mniej atrakcyjni pod względem ekonomicznym niż Niemcy, Belgia czy Francja. Szczęście w nieszczęściu. Co więcej, z roku na rok, coraz bardziej liczna i konsekwentnie napływająca do Polski, okazuje się imigracja ukraińska. Część pracodawców chętnie z tego faktu korzysta (np. Indesit), zatrudniając Ukraińców na warunkach, na które stopniowo przestają godzić się Polacy. Żadne to rozwiązanie – ukraińscy pracownicy stanowią jedynie poręczny substytut. Gdy zatem widzę plakat kolejnej manifestacji „antyimigranckiej”, zastanawiam się, co autor miał na myśli. I czy miał cokolwiek.
Podobnie jest z przemocą wobec kobiet. Nie trzeba być złośliwym, aby odnieść wrażenie, że dla niektórych gwałt jest sprawą dostatecznie oburzającą jedynie wówczas, gdy jego sprawcą okazuje się śniady cudzoziemiec. Przemoc seksualna wobec Europejki staje się argumentem w dyskusji o kryzysie migracyjnym, nie zaś problemem samym w sobie. Nawiązuję tu częściowo do artykułu o pociesznym tytule „Polki czują się bezpiecznie”[2]. Nasuwa się pytanie, które z nas mają się „czuć bezpiecznie”, skoro „jedynie” 19 procent Polek widnieje w niechlubnych statystykach. Te, które szukają pomocy prawnej i/lub psychologicznej w Centrum Praw Kobiet, bądź schronienia w Domu Samotnej Matki, na samo brzmienie powyższego tytułu, nie wiedziałyby – śmiać się, czy płakać? One nie trafiają do tych instytucji z winy imigrantów.
W swych „Wspomnieniach”, przedwojenna działaczka ONR-ABC, Maria Rutkowska-Kurcyusz, tak pisze o idei utworzenia narodowo-radykalnej formacji: „Masoneria i »żydomasoneria« to były w pojęciu twórców ONR przestarzałe straszaki. Utrudniało to rozpoznawanie własnych, wewnątrz narodu tkwiących niedorozwojów. Dokonywanie oceny życia gospodarczego w ramach antysemityzmu było zbyt wielkim uproszczeniem. Problemy gospodarcze stanowiły z resztą w starej ideologii ruchu narodowego słaby punkt. Trzeba było wyszukać dróg do »Nowego Ładu«.”[3]
W zasadzie niewiele się zmieniło, z tym tylko, że dziś miejsce Żydów i masonów zajmują „uchodźcy” – znów jako czynnik zewnętrzny. Gdy zaczynają dominować w świadomości samych nacjonalistów wypierając stricte polskie problemy, to znak że coś jest nie tak. Dziś część „narodowych” mediów mogłaby z powodzeniem przyjąć nazwę „Nie dla islamizacji Europy 2.0”. Sprzeciw wobec imigracji staje się sztandarowym punktem programu politycznego – trudno stwierdzić, czy wynika to z potrzeby chwili (kryzys migracyjny, zamachy), czy najzwyczajniej – z braku innych pomysłów. A może jedno i drugie? Inspiracji do działania „dla dobra narodu” wcale nie trzeba szukać w Kolonii, czy Marsylii. Wystarczy odejść od monitora i wyjść do ludzi.
Marta Niemczyk
[1]Termin tłumaczony jako „wzrost niepewności pracy”, prowadzący do wykształcenia się nowej klasy społecznej, prekariatu (od łac. słowa precarius – uproszony, zdany na łaskę) – osób zatrudnionych na podstawie elastycznych form zatrudnienia, pracujących na stanowiskach poniżej swojego wykształcenia, często bez zabezpieczeń społecznych.
[2]http://narodowcy.net/swiat/polki-czuja-sie-bezpieczne (dostęp 13.08.2016)
[3]Rutkowska-Kurcyusz M., Kamyki Dawida. Wspomnienia, Wydawnictwo Unia, Katowice 2005, s. 51