Potęga świadomości

Fala „ekspertów od rozwoju osobistego” stanowi plagę pustoszącą umysły społeczeństw Zachodu

i – niestety – przybiera na popularności w naszym kraju. Najwyższa pora wypowiedzieć wojnę tym współczesnym szarlatanom i zadać kłam teoriom przez nich głoszonym. Skala ich oszustw przekroczyła granicę krytyczną. Kłamstwa owych ludzi przedzierają się do świadomości powszechnej. Nie można pozwolić na to, żeby wsiąknęły w nią głębiej. Tekst ten ma być odpowiedzią na poczynania wszystkich „kołczów”, „trenerów osobistych” i innych (fałszywie) życiowych mentorów. Ponadto zamierzam w nim zaproponować, a właściwie przypomnieć wartość metod skutecznej pracy nad sobą, które niesie ze sobą europejska tradycja intelektualna i – nierozłączne z nią – wartości chrześcijańskie.

Nie da się ukryć, że fenomenem w występowaniu takich mas „mistrzów samorozwoju” jest bardzo szerokie grono ludzi, którzy dają się przez nich oszukać. Czym są owe tezy i na czym polega ich szkodliwość? Podstawy wchodzące w zakres tzw. psychologii sukcesu to między innymi:

postawa otwartości na zmiany;

samoświadomość;

posiadanie strategii.

Już sama nazwa dziedziny (pseudo)nauki, do której zaliczają się te fundamenty rozwoju osobistego, budzi wątpliwość. Nauka bowiem ma prowadzić do odkrycia prawdy w zakresie jej przedmiotu, a nie do osiągania życiowych przyjemności, pozornego szczęścia, czy samozadowolenia. Retoryka stosowana przez wyznawców psychologii sukcesu stwarza pozór dającej nadzieję na lepsze jutro. Czytając teksty niektórych z nich lub słuchając ich wypowiedzi po głębszym zastanowieniu można dojść do wniosku, iż oni z życia chcą zrobić produkt lub przedmiot, którym można dowolnie manipulować. Analiza pozwala również na spostrzeżenie, że jedynym obiektem manipulacji w ich wykonaniu stają się ich odbiorcy. Wracając do wyróżnionych wyżej czynników – każdy z nich na pierwszy rzut oka nie brzmi groźnie. Koniecznym jest w związku z tym przyjrzenie się im z bliska.

Otwartość na zmiany, która jest forsowana przez środowisko psychologii sukcesu, nie polega na gotowości do przyjęcia konstruktywnej krytyki lub na wewnętrznej formacji. Jej istotą jest zamiar wpisania się w zespół wydumanych praktyk, które mają rzekomo prowadzić do szczęścia. Jedną z podstawowych niedorzeczności tego typu postawy jest pochodzenie owych wytycznych, które mają dać szczęście. Określenie „wydumane” nie zostało użyte tutaj przez przypadek. Ich źródłem są bowiem przemyślenia „klasyków” psychologii sukcesu, którzy swoje poglądy ukształtowali będąc najczęściej praktykami biznesu. Takie pochodzenie może i nie hańbi, ale z pewnością ukierunkowuje ku wypaczonemu postrzeganiu szczęścia. Nadaje mu bowiem pryzmat materialistyczny, czy wręcz konsumpcjonistyczny. Takie spojrzenie na zagadnienie szczęścia omija w całości sferę ducha. Ogranicza je do hedonistycznych, ziemskich przyjemności.

 

Samoświadomość zwolennika psychologii sukcesu nie jest klasycznym stanięciem w prawdzie o sobie, ale polega na wygórowanym przekonaniu o możliwościach przekroczenia barier, które ograniczają przeciętnych ludzi. Mają one wynikać z rzekomej „potęgi podświadomości” i kluczom do niej. Owe drogi do wykorzystania naszych nieświadomych obszarów umysłu również wytyczyli wspominani wcześniej biznesmeni. Nie mają one nic wspólnego z radami spisanymi między innymi w świętych księgach, czy pismach mistrzów życia duchowego.

 

Moda na wyznaczanie sobie życiowych celów, które polegają na pysznym stawianiu coraz wyżej swojego pułapu potrzeb osiąganych pieniężnie, już weszła w świadomość mas. Podstawowym celem każdego człowieka jest zbawienie. Mówienie o tym i o szczególnej wartości cnotliwego życia przeszło do lamusa. Zastąpił je wyścig szczurów – powszechna wola zaspokajania coraz dalej idących zachcianek. Czy to droga, którą powinno zmierzać zdrowe społeczeństwo?

 

Na tym etapie warto zaznaczyć, że nie wszystkie osoby zajmujące się pomocą innym w ich rozwoju osobistym serwują jego wypaczoną wersję. Taka teza byłaby krzywdząca dla wielu ludzi, którzy sprawie pracy nad własną osobowością poświęcają się uczciwie – nie chcąc jedynie żerować na nieświadomych rzeszach pochłoniętych kapitalistycznym, szczurzym pędem za pieniądzem. Myślę, że porównanie wszelkiej maści „kołczów” do sofistów byłoby wybitnie krzywdzące dla tych drugich, ale sytuacja ze starożytnych Aten, w których to tylko Sokrates próbował dochodzić do prawdy, a nie zbijać biznes na nauce kłamstwa, czy życia w kłamstwie, wydaje mi się być dobrze obrazująca to, co teraz dzieje się w społeczeństwach Zachodu. Współczesnym Sokratesem może być każdy z nas, ale obierając jego drogę należy pamiętać o jej możliwych konsekwencjach. Bohatera ówczesnych Aten skazano na śmierć. Dzisiaj krocząc drogą prawdy jest się skazanym jedynie na wyszydzanie, bycie „persona non grata” w niektórych kręgach. Ciężko ocenić liczebne proporcje współczesnych sofistów i ich uczniów oraz Sokratesów, które istnieją choćby wśród Polaków, ale nadzieję na przyszłość budzi coraz szerszy zasięg oddziaływania organizacji katolickich i narodowych. Dlaczego? Niewiele innych kręgów forsuje klasyczne podejście do zagadnienia rozwoju osobistego. Programy formacyjne wspomnianych grup najczęściej są kompleksowe – dotykają zarówno sfery intelektualnej, jak i psychicznej, niekiedy nawet fizycznej. To one przypominają o pokorze, cnotach kardynalnych, zbawieniu jako celowi ostatecznemu. Niewątpliwie wartości niesione przez te kręgi, choć niestosowane idealnie w praktyce przez ich członków, mają umocowanie w chrześcijaństwie i europejskiej filozofii, które funkcjonują znacznie dłużej niż system demoliberalny.

 

Michał Walkowski