Let us drink with the fire that quenches our thirst
Let us drink to each other and ravish the earth
Let us drink and die and drink again
Remember depravity - I give you the sun
Remember debauchery and the orgies of Rome
(Ordo Rosarius Equilibrio – "Remember Depravity and the Orgies of Rome")
O upadku Zachodu mówi się w rozmaitych kręgach już od grubo ponad stulecia, a może jeszcze dłużej. Dekadenccy poeci, zapiekli nekro-reakcjoniści, rewolucyjni konserwatyści, faszyści w kolejnych wcieleniach, pisarze science-fiction, depresyjni rockmani, a nawet niektórzy liberalni intelektualiści (ci wyzbyci niepotrzebnych złudzeń i nie bojący się goryczy ewentualnych wniosków) – wszyscy oni roztaczają przed nami mniej lub bardziej apokaliptyczne wizje.
Porównania współczesnego społeczeństwa zachodniego (a więc przynajmniej Europy i USA) do Rzymu w epoce upadku – są już normą, zgoła banałem, zwłaszcza na szeroko pojętej prawicy. Mroczny totalitaryzm i rozpasany liberalizm, upadek obyczajów, powszechny permisywizm i relatywizm, terroryzm islamski, narkotyki, new-age itd. - tymi hasłami żongluje się bez końca. Ma to zresztą swoje poważne uzasadnienie, nawet jeśli w tym akurat tekście pozwalamy sobie mówić o tym tak bezceremonialnie i z pewnym dystansem. Cóż, truizm nie musi być fałszywy. Zachodnie społeczeństwo rzeczywiście zdaje się być przesycone klimatem schyłku, czego wyrazem jest choćby sztuka i literatura postmodernistyczna, programowo nawołująca li tylko do żonglowania tym, co już było, a więc do zabawy relikwiami przeszłości, którym nadawać można dowolny kontekst, wymiar i znaczenie.
Dobrze, to wszystko już wiemy. Znamy także problemy bardziej przyziemne: bezrobocie, prekariat, kredytowe uzależnienie (państw i jednostek), zanieczyszczenie środowiska, wstrząsy polityczne czy rozrost fundamentalizmów religijnych przy równoczesnej erupcji hedonizmu i perwersji. Wszystko to zdaje się zmierzać do jakiegoś wielkiego rozwiązania.
W związku z powyższym warto czasem przyjrzeć się dokumentom z czasów, w których Zachód upadł po raz pierwszy. Mowa rzecz jasna o przywołanym już wcześniej procesie rozpadu Imperium Rzymskiego.
Przypomnijmy: w sierpniu roku 410 do Rzymu, stolicy zachodniej części Cesarstwa, wkroczyły barbarzyńskie wojska Wizygotów pod wodzą Alaryka. Po kilku dniach plądrowania oddziały ruszyły na południe, a Rzym formalnie jeszcze przez 66 lat miał swój dotychczasowy status. Formalnie – bo następował już proces dezintegracji terytorialnej, organizacyjnej i społecznej Imperium. Jesienią roku 476, jak wiemy, ostatni cesarz – małoletni Romulus Augustulus – został zdjęty z tronu przez germańskiego wodza Odoakra. Odbyło się to bez pompy, jak przypieczętowanie czegoś oczywistego, jak potwierdzenie faktu dokonanego – szczególnie, że ojciec Romulusa, naczelnik wojskowy Orestes, faktycznie sprawujący władzę w imieniu syna – zginął już wcześniej.
Rzym ówczesny był już chrześcijański (i nie zmienił tego nawet Julian Apostata). Interesujące jest zatem to, czy i w jaki sposób chrześcijaństwo oddziaływało na proces rozpadu. Czy było czynnikiem rozkładowym, czy powstrzymującym? Czy może samo w sobie nie miało związku z sytuacją, to znaczy – nie było w stanie na nią wpłynąć, gdyż procesy polityczne i społeczne były posunięte zbyt daleko?
Naturalnie tego rodzaju artykuł nie może dać nam jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Warto jednak zerknąć na jedno z chrześcijańskich źródeł, które dobrze dokumentuje te niepewne czasy rozpadu.
Salwiana z Marsylii nazywa się pisarzem wczesnochrześcijańskim – co oczywiście ma sens, ale trzeba pamiętać, że religia, którą wyznawał, istniała już od czterech wieków. Urodził się bowiem około roku 400 po Chrystusie, a zmarł mniej więcej 70 lat później, gdy oficjalne istnienie Imperium Rzymskiego dobiegało końca. Prawdopodobnie posiadł wykształcenie prawnicze, poza tym miał w swoim życiu okres małżeński (spłodził nawet potomstwo). Postanowił jednak wraz z żoną żyć we wstrzemięźliwości. Majątek rozdali ubogim, zaś sam Salwian przyjął około trzydziestego roku życia święcenia kapłańskie.
Pisał zapewne sporo, jakkolwiek do naszych czasów przetrwały dwa dzieła: "Do Kościoła, czyli przeciw chciwości" oraz "O rządach Bożych" (De gubernatione Dei). Do tego garść listów, które wymieniał z chrześcijanami i poganami.
Salwian był jednym z wielu kaznodziejów, którzy nawoływali współczesnych sobie do nawrócenia. Godne uwagi jest jednak to, że w dużym stopniu koncentrował się na sprawach praktycznych, zgoła przyziemnych. Nie był może wielkim teoretykiem filozofii czy teologii, ale w zamian za to uderzał w tematy dotykające każdego – podatki, uczciwość, chciwość, zarabianie pieniędzy, afery finansowe, cudzołóstwo, wulgarne widowiska muzyczne i teatralne, posługiwanie się wiarą do własnych, niegodziwych celów itd.
Z tego powodu pisma Salwiana to poruszający dokument życia w tamtej epoce, gdy wokół wszystko szło powoli w gruzy, a jednocześnie rzymscy chrześcijanie częstokroć byli nimi li tylko powierzchownie. Nie znaczy to, by w skrytości kultywowali pogaństwo – ale raczej, że otwarcie kultywowali religię pieniądza i przyjemności. Tak przynajmniej przedstawia to nasz autor.
Salwian punktuje na przykład wszechobecną pazerność, w tym również i tę, która maskowana jest zapobiegliwością o potomstwo. Uderza w okrucieństwo panów względem niewolników, ale także w inne praktyki funkcjonujące w ówczesnym społeczeństwie. Jedną z nich są coraz wyższe, rujnujące Imperium podatki i inne daniny:
17. Wyraża się to choćby w bezwzględnym okrucieństwie, które jest obce barbarzyńcom, a jakże bliskie Rzymianom, którzy przez ściąganie podatków konfiskują wzajemnie swoją własność! (...) Otóż mała garstka konfiskuje majątki wielu ludzom. Dla nich pobór publicznych podatków jest osobistą zdobyczą, a należności skarbowe stanowią tytuł do prywatnych zysków. Czynią tak zaś nie tylko najwyżsi rangą urzędnicy, lecz i ci najniżsi w urzędniczej hierarchii, nie tylko sędziowie, lecz także ich podwładni.
(str. 182)
Cóż, nie trzeba być liberałem, by przyklasnąć tej wymownej krytyce biurokracji i fiskalizmu. A są to przecież zjawiska, które dotykają także współczesną, soc-demo-liberalną Unię Europejską. Dziś zresztą i tak – trochę z powodu panującego humanitaryzmu, trochę dzięki temu, że społeczeństwo zdążyło wykreować większy poziom życia i znaczny kapitał – sytuacja jest łagodniejsza niż w Rzymie. Oto bowiem czytamy u Salwiana m.in.:
18. Czyż bowiem są gdzieś nie tylko miasta, lecz także municypia i wsie, gdzie nie byłoby tylu tyranów, ilu urzędników? (...) Powstała taka sytuacja, w każdym razie tak powszechne panowanie zbrodni, że ocaleć może tylko ten, kto prowadzi życie występne.
(str. 182)
Widać więc, że rozkład aparatu państwowego i jego staczanie się w anarchię – nie przynoszą bynajmniej wolności czy jakiegoś romantycznego powiewu szaleństwa, o którym marzą niektórzy spośród naszych ekstremistów. Przeciwnie, ów chaos jedynie wzmaga niedolę ubogich i bezduszność biurokracji, uporczywie trzymającej się swoich ostatnich prerogatyw.
Sytuacja jest niepokojąca:
Kto bowiem udziela pomocy prześladowanym i udręczonym, skoro gwałtom ludzi nieprawych nie sprzeciwiają się nawet kapłani Pańscy? (...) Większoć z nich albo milczy, albo jeżeli nawet zabiera głos, to niewiele różni się od tych, co milczą. (...) Nie chcą bowiem głosić jawnej prawdy, ponieważ nie mogą jej znieść uszy złych ludzi i nie tylko od niej uciekają, lecz wręcz nienawidzą i jej złorzeczą.
(str. 183)
Ucisk podatkowy był w schyłkowym Rzymie tak monstrualny (przynajmniej w relacji do przychodów i majątków ludzi z niższych warstw), że wyjściem nierzadko była ucieczka poza granice Imperium – do barbarzyńców:
21. Dochodzi wręcz do tego, że wielu z nich, bynajmniej nie niskiego pochodzenia i wykształconych w sposób godny człowieka wolnego, ucieka do wrogów, aby nie umrzeć pod ciosami publicznych prześladowań. (...) wolą się jednakże pogodzić z obcym sobie sposobem ich życia, niż znosić ze strony Rzymian dzikie bezprawie. 22. Raz po raz udają się więc czy to do Gotów, czy do bagaudów, czy do innych państw barbarzyńskich, gdziekolwiek panują, i nie żałują tej zmiany miejsca pobytu. (...) Niegdyś obywatelstwo rzymskie nie tylko cieszyło się wielkim uznaniem, lecz także nabywano je za bardzo wysoką cenę. Obecnie każdy sam je odrzuca i ucieka od niego, ponieważ nie tylko stało się czymś bezwartościowym, lecz wzbudza wręcz odrazę.
(str. 183)
Jak widać, emigracja z powodu podatków i ubóstwa to nie jest współczesny wynalazek. Nawiasem mówiąc, powyższy cytat dobrze wpisuje się w realia współczesnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski.
Salwian nie waha się nawet znaleźć słów usprawiedliwienia czy zrozumienia dla bagaudów – ludności chłopskiej, która powstała przeciwko niewoli fiskalnej:
Nazywamy zatraconymi buntownikami tych, których sami pchnęliśmy na drogę występku. 25. Cóż bowiem uczyniło ich bagaudami, jeśli nie nasze niegodziwe czyny, jeśli nie brak uczciwości ze strony sędziów, jeśli nie konfiskaty majątku i rabunki tych, którzy publiczne podatki obrócili na wlasne dochody i korzyści, czyniąc własnym łupem nałożone przez pańswo świadczenia. (...) Lecz cóż innego mogą chcieć nieszczęśnicy, którzy codziennie, a nawet bez końca, popadają w ruinę z powodu ściągania publicznych podatków? (...) Wrogowie są dla nich łaskawsi od poborców podatkowych.
(str. 185)
Salwian pisze także o klasach wyższych, które godzą się na zwiększanie obciążeń podatkowych, bo tak naprawdę nie muszą ich płacić, w praktyce cedując je na coraz bardziej spauperyzowaną ludność. Tematem kazań jest też niedola kolonów, czyli swego rodzaju chłopów pańszczyźnianych.
Temu wszystkiemu, co dzieje się w Rzymie, Salwian przeciwstawia – być może trochę na wyrost – prostotę, czystość i normalność barbarzyńców (celtyckich i germańskich). Owi barbarzyńcy są jednak albo poganami, albo heretykami – Arianami. Argumentacja Salwiana jest zatem ostra, bowiem notorycznie odwołuje się on do faktu, iż nominalnie błądzący barbarzyńcy są w praktyce daleko lepszymi ludźmi niż formalnie trwający w ortodoksji Rzymianie. Ba, znajduje dla Wandalów czy Gotów znaczne okoliczności łagodzące, licząc na miłosierdzie Boże względem nich – z uwagi na ich ignorancję, częstokroć przecież niezawinioną.
O samych Rzymianach, o doktrynalnie prawowiernych chrześcijanach, Salwian na ogół wypowiada się źle, temu zresztą służą jego dzieła:
Zatem i dla nas imię chrześcijańskie jest jakby ornamentem. Jeśli używamy tego imienia w sposób niegodny, okazuje się ono ozdobą świń, które przystroiły sobie ryje.
(str. 150)
Jeżeli więc ktoś chciałby wierzyć w mityczną pierwotną czystość ówczesnych chrześcijan czy większy rygor moralny – to zapewne srodze zawiedzie się po lekturze wywodów Salwiana. Na porządku dziennym jest wykorzystywanie słabszych, posiadanie kochanek, oszustwa finansowe, zemsta, wzajemne spiski i knowania. Przywiązanie do dóbr materialnych przejawia się w skrajnej niechęci posiadaczy do jakiejkolwiek jałmużny, przy równoczesnym koncentrowaniu się na pomnażaniu majątku i przekazywaniu go dalej (kolejnym pokoleniom), co Salwian postrzega jako postawę niezgodną z chrześcijańskim zaufaniem Opatrzności Bożej.
Ale jest też i lubieżność, bo rzymcy chrześcijanie nie kwapią się bynajmniej do życia choćby spokojnego i stonowanego, o ascezie nie wspominając. Oczywiście jest tu pewna polaryzacja – z jednej strony mamy pustelników i mnichów, z drugiej zaś rozbuchaną, tonącą w niskich przyjemnościach większą część społeczeństwa, zwłaszcza miejskiego.
Możemy dziś utyskiwać na rozerotyzowaną, wulgarną, hedonistyczną, zmysłową popkulturę, na orgiastyczność i transowość muzyki wywodzącej się z rocka i techno, na przesycenie widowisk błazenadą i zgiełkiem – ale nie są to bynajmniej wynalazki czasów współczesnych, nawet jeśli Rzymianie nie posiadali wzmacniaczy i telebimów. Radzili sobie bez tego, a niektóre z ówczesnych igrzysk czy przedstawień teatralnych mogłyby przyprawić o zawstydzenie czy wstrząs nawet współczesnych bywalców parad techno czy rozmaitych gothic-fetish parties.
Dość powiedzieć, że kiedy żył Salwian (a było to przecież już po nominalnej chrystianizacji Cesarstwa), wciąż jeszcze rozgrywały się walki gladiatorów na śmierć i życie:
10. Mówię najpierw, że nic nie jest tak występne i tak haniebne, jak to, co ma miejsce podczas widowisk. Tam szczytem zmysłowej przyjemności jest oglądać umierających ludzi albo, co jest jeszcze bardziej przykre od oglądania samej śmierci, to patrzeć, jak dzikie zwierzęta ich rozszarpują i napełniają swoje brzuchy ludzkim mięsem, jak wśród radości widzów jedzą ludzi (...)
(str. 197)
Salwian zwraca też uwagę na wyrafinowanie tych praktyk – oto bowiem dokłada się wielkiej staranności (dziś rzeklibyśmy: profesjonalizmu) przy ich organizacji, a w ramach specjalnych wypraw dociera się do najdzikszych zakątków kraju, by tam złowić pożądane dzikie zwierzęta.
Innego typu rozrywki również mają dekadencki, zmysłowy charakter:
15. I z pewnością długo można by teraz mówić o wszystkich amfiteatrach, to znaczy o błaznach, uroczystych korowodach, atletach, linoskoczkach, mimach i innych potwornościach, o których mówienie napawa wstrętem, a czymś przykrym jest znajomość tego rodzaju zła. (...) W teatrze (...) żaden z naszych zmysłów nie jest wolny od błędów (...). Wszystko do tego stopnia przesycone jest rozpustą, że zapewne jakakolwiek mowa na ten temat nie może mieć miejsca bez narażenia na szwank poczucia wstydu. 17. Któż bowiem nie zraniłby poczucia skromności, mówiąc o naśladowaniu tych sprośności, o bezwstydnie wykrzykiwanych sowach, o niemoralnych poruszeniach, o wzbudzających niesmak ruchach ciała.
W gruncie rzeczy uwagi te moglibyśmy bez większych zmian przenieść na współczesną popkulturę filmową rodem z Hollywood lub też odnieść je do gwiazdek muzyki popularnej (jak Rihanna, Madonna, Beyonce – czy kto akurat jest na topie).
Nauki Salwiana pełne są tego rodzaju uwag, które same w sobie nie są może zbyt odkrywcze (zwłaszcza gdy autor powtarza je wiele razy), niemniej dają interesujący obraz ówczesnego społeczeństwa. Społeczeństwa, które traci grunt pod nogami, ulega naporowi barbarzyńców, rozpada się – a jednak nie ustaje w swoich przewrotnościach. Jest coraz uboższe, coraz dalsze od bogactwa czasów świetności Rzymu – a jednak to, co ma, trwoni na prymitywne rozrywki. Jest coraz słabsze, a jednak dobija się samo, na przykład poprzez napędzanie wyzysku słabszych przez klasy wyższe. Barbarzyńcy są już u bram – jako fatum, ale i oczyszczenie.
Salwian z Marsylii, Dzieła wszystkie, Wydawnictwo UKSW Warszawa 2010.
Roch Witczak