Przez większość filmu narracja jest bezsprzecznie chaotyczna - mnie osobiście nie przeszkadzało to za bardzo w zrozumieniu fabuły dzieła, jednak utrudniało rozróżnienie bohaterów w niektórych sytuacjach. Śledzimy od początku losy wielu bohaterów. Od tytułowego bohatera, jego brata, innych członków podziemia, po ubeka, który ich ściga, nakłada się to w wielu stylach opowiadania, które się mieszają. Widoczne jest, że problemy twórców z realizacją i to niezdecydowanie stylów, montażu, zdjęć układa film w sposób chaotyczny, wrażenie to znika w ostatnich kilkudziesięciu minutach, gdzie narracja staje się już płynniejsza. Porównując jednak do innych filmów wojennych pod tym względem, chociażby współczesnych wojennych rosyjskich jak „Admirał” czy polskiego „Miasta 44” to chaos w narracji nie wydaje się być wyjątkowo rażący. Ostateczna wersja kinowa trwała 140 minut, jednak twórcy drastycznie film skrócili, zapewne po to by spełniał kinowe wymagania. Być może doczekamy się wersji reżyserskiej, bądź serialu, który przecież miał powstać razem z wersją kinową w pierwotnych zamiarach i taka wersja może być pozbawiona wspomnianej wady.
Zdjęcia w filmie są dobre, jednak jak wcześniej wspominałem, istnieją różne style narracji. Raz dorównują dobremu zachodniemu kinu, a raz zmieniają sceny na nieczytelne. Jako przykład podam scenę gry partyzantów w piłkę, czy scenę walki w momencie ogłoszenia amnestii przez komunistów. Szybkie, dynamiczne ujęcia na długim obiektywnie niepasujące do całości narracji - irytują. Przez drganie obrazu ruch są nieczytelne. Inna scena walki to świetnie nakręcona w spowolnionym tempie strzelanina w budynku PPR, znowu inna strzelanina przypomina bardziej pokaz rekonstrukcji historycznej, niż scenę filmową. Rzeczą, która kuleje można uznać udźwiękowienie scen walk. Odgłosy strzałów, artylerii, rykoszety, wybuchy brzmią jakby nie przeszły procesu postprodukcji i były wrzucone do filmu na surowo.
Muzyka za to jest bardzo pozytywną niespodzianką; jeden z czołowych polskich kompozytorów Michał Lorenc stworzył przejmującą ścieżkę dźwiękową, która świetnie komponuje się z klimatem filmu, który co najważniejsze jest naprawdę mocny. Niezapomniany motyw smyczkowy, który wprowadza w film z tonem westernowym, a podobny klimat w filmie utrzymuje się w wielu scenach. Krytykowano w filmie aktorstwo, jednak na pewno nie jest ono na takim poziomie żeby przeszkadzało w odbiorze. Krytyka może jest i słuszna, ale czemu się dziwić skoro głównego bohatera odtwarzał wokalista, Krzysztof Zalewski, który pierwszy raz zagrał w filmie – w moim odczuciu jak na filmowy debiut prezentował się przyzwoicie. Nowe, nieznane twarze w polskiej kinematografii były jak najbardziej dobrą decyzją. Szczególnie pozytywnie wyróżnili się na grze aktorskiej Piotr Nowak grający głównego ubeka, czy Marcin Kwaśny grający brata Roja.
Na tle innych filmów wojennych polskich w ostatnich latach jak wspomniane już „Miasto 44”, czy „Tajemnica Westerplatte” „Historia Roja” wydaje się filmem wybitnym, a przynajmniej po prostu porządnym, klimatycznym, propagandowym filmem o Żołnierzach Wyklętych, pokazującym ich słabości, wątpliwości i cele. Bardzo dobrze oddano przejście z dużego oddziału partyzanckiego działającego w latach czterdziestych do oddziału złożonego z paru żołnierzy w latach pięćdziesiątych, gdy społeczeństwo już pogodzone jest z nową władzą, a resztki oporu zgniecione. Świetnie oddaje to scena napadu na bank spółdzielczy, gdzie ubrani cywilnie z wystającymi pod płaszczy mundurami Wojska Polskiego, wychodząc, rzucają hasła: „Niech żyje Polska”, „Precz z sowieckim okupantem” i nikt z osób zgromadzonych w budynku im nie odpowiada jakby ich kompletnie nie rozumiejąc. Jak mówi hrabina, która ocaliła "Roja" przed śmiercią są wyrzutem sumienia "Polska jaką znali już nie istnieje, jednak wychowanie, poglądy i mentalność nie pozwalały zaprzestać walki do samego końca".
Historia Roja jest filmem bezsprzecznie bardzo ważnym, bowiem opowiada bezpośrednio o żołnierzach NSZ, czyli o nacjonalistycznym polskim dziedzictwie. Pierwszy raz w filmie fabularnym padają w pozytywnym kontekście słowa: „Wielka Polska”, za które do dziś pewne demoliberalne, antyfaszystowskie organizacje próbują zamykać ludziom usta (patrz: sytuacja ONR ze szkołą w Płocku). Film ukazując się teraz podsumowuje przełom, który nastał. Przełom, na który czekaliśmy tak długo. Tym przełomem jest walka o pamięć Żołnierzy Wyklętych, ale także przełom walki środowisk narodowo-patriotycznych, czy po prostu nacjonalistycznych obecnie w Polsce o pamięć o swoich bohaterach. Film ten traktuję osobiście jako rozpoczęcie też pewnego etapu w polskim filmie dotyczącego podziemia antykomunistycznego. TVP ogłosiło produkcję dwóch seriali opowiadających Żołnierzach Wyklętych. Miejmy nadzieję, że podniosą one poprzeczkę w polskich produkcjach wojennych, bo „Historia Roja” choć film porządny, jednak pokładanych w nim nadziei nie spełnił.
Witold Jan Dobrowolski