Nie ulega wątpliwości, że współczesny nacjonalista katolicki ma trudną rolę do spełnienia w narodzie. Musi on bowiem być nie tylko człowiekiem o nienagannej wewnętrznej dyscyplinie i sile oraz głębokim uduchowieniu, ale również powinien twardo przeciwstawiać się wszelkim niesprawiedliwościom, czy wykluczeniom społecznym przodując w pracy, będąc środowiskowym liderem. Wszechobecne zmory dzisiejszego świata Zachodu – konsumpcjonizm, materializm i hedonizm – tego wymagają. Konieczność zaangażowania katolików w sprawy doczesne podkreślali niejednokrotnie nawet hierarchowie kościelni (z papieżami włącznie). Sama Katolicka Nauka Społeczna wskazuje na tę powinność. Mimo wszystko Kościół napomina nas, że to Bóg jest Panem historii. Ta nauka wraca regularnie – szczególnie gdy w dziejach pojawiają się nurty myślowe chcące uczynić z człowieka kogoś więcej, niż jest on w rzeczywistości. Wydawać by się mogło, że takim zjawiskiem jest również „teologia wyzwolenia”. Tekst ten będzie próbą odpowiedzi na pytanie, czy jest tak w rzeczy samej oraz czy można ewentualnie zaczerpnąć inspiracji z tego nurtu teologicznego.
Na wstępie warto zaznaczyć, że „teologia wyzwolenia” nie jest jednolita. To ruch teologiczny w Kościele katolickim powstały po Soborze Watykańskim II, który występował szczególnie w Ameryce Łacińskiej, choć należały do niego również osoby z innych części świata. Jego podstawowym wyróżnikiem było odczytywanie i promowanie wizji Ewangelii jako tej, która przedstawia Chrystusa-wyzwoliciela, który przywraca sprawiedliwość. Można powiedzieć, że poza forsowaniem wyzwolicielskiej natury Pana Jezusa istotną rolę odgrywały również dwa inne elementy – konieczność nieutrudniania wszystkim wiernym zrozumienia istoty chrześcijaństwa oraz traktowanie postawy solidaryzmu społecznego jako godnego narzędzia dostąpienia Zbawienia. O ile z tymi trzema filarami trudno się nie zgodzić, to kolejny – idąc o kilka kroków dalej – jest wypaczeniem idei „teologii wyzwolenia”. Mowa o marksizmie, który to bez cienia wątpliwości nie mógł zostać przyjęty przez wyższych hierarchów kościelnych. Przez głoszenie tez marksistowskich i zaangażowanie niektórych kapłanów oraz osób świeckich w radykalne ruchy społeczne została wydana przez Kongregację Nauki Wiary „Instrukcja o niektórych aspektach teologii wyzwolenia – Libertatis nuntius”, która to pozostawiła wrażenie całościowo odrzucającej nauki owego ruchu teologicznego. Na szczęście półtora roku po wyjściu na świat wspomnianego dokumentu światło dzienne ujrzała „Instrukcja o chrześcijańskiej wolności i wyzwoleniu – Libertatis conscientia”, która w swoisty sposób miała uratować te pozytywne wartości „teologii wyzwolenia”. Koniecznym jest zauważenie, że oba dokumenty wydane zostają podczas pontyfikatu świętego Jana Pawła II. Na tej podstawie nietrudno dojść do wniosku, że to głównie dzięki staraniom naszego papieża duch ruchu teologicznego, który jest tematem tego tekstu, zostaje uszlachetniony. Co by to miało znaczyć? Właśnie dzięki zainteresowaniu papieża-Polaka sprawą różnorodności „teologii wyzwolenia” ruch ten nabrał ostatecznie czysto chrześcijańskiego charakteru, a jego ekstrema, które zakładały, że lud może wyzwolić się sam i nie potrzebuje w tym pomocy boskiej, zostały wykluczone.
Czy nacjonalista katolicki powinien być apologetą „teologii wyzwolenia”? Na pewno każdy z nas powinien wspomniane trzy filary tego ruchu wyryć sobie w sercu. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że Jezus Chrystus jest przede wszystkim naszym Wyzwolicielem i Zbawcą. Trzeba nam także pokory wobec każdego człowieka, który przychodzi do Kościoła – niezależnie od jego predyspozycji intelektualnych, statusu społecznego, czy majętności. Ponadto każdy z nas musi obrać drogę solidaryzmu społecznego wiedząc, że ta sprawia, iż naród jest jednym i że jako jedno do zbawienia zmierza.
Michał Walkowski