Jadąc do Lwowa zdałem sobie sprawę z pewnego smutnego faktu. My – polscy nacjonaliści zupełnie zapomnieliśmy o Kresach; owszem lubimy mówić o straconych ziemiach, polskim Lwowie i Wilnie, ale nasze zainteresowanie tą tematyką ogranicza się do haseł na koszulkach.
Daleko mi do głupiego rewizjonizmu i snów o Dnieprze jako rzece granicznej. Nie możemy jednak zapominać, że na terenach Kresów ciągle żyje wielu Polaków, a Lwów i Wilno to jedne z najważniejszych miast dla polskiej kultury i historii, których znaczenie porównywalne jest z Poznaniem i Krakowem. Ponadto wielu z nas ma korzenie na Kresach, dlatego nie możemy dopuścić, aby wymarła tam polska kultura, a tutaj pamięć o tych ziemiach.
Generalnie uważam, że działalność na rzecz Kresów powinna być prowadzona dwutorowo, po pierwsze jako walka o obecność Lwowa i Wilna w sercach rodaków, po drugie wsparcie organizacji polskich na Wschodzie. Niestety oba fronty praktycznie nie istnieją.
Przyjrzyjmy się budowaniu świadomości Kresowej Polaków w kraju. Przykro mi to pisać, ale naród zapomniał o Wilnie i Lwowie, o ludziach tam mieszkających. Oczywiście winę za to ponosi państwo, ale zdrowy ruch nacjonalistyczny nie może usprawiedliwiać swoich zaniedbań błędami państwa; przeciwnie – im bardziej ono zawodzi tym bardziej mamy obowiązek zajęcia się tym kluczowym dla narodu tematem. Sprawa Kresów będzie oczywiście łatwiejsza do podnoszenia na terenach gdzie więcej mieszkańców ma korzenie w okolicach Wilna, Lwowa czy Grodna, siłą rzeczy na tak zwanych „Ziemiach Odzyskanych” również więcej działaczy narodowych jest tą tematyką osobiście zainteresowanych. Problem polega na tym, że nie mamy wizji tego co chcemy i powinniśmy robić, brakuje też prawdziwej chęci do pracy. Odbudowa pamięci o Kresach będzie ciężka, państwo nie robi nic od momentu ich utraty, a ruch nacjonalistyczny też nie przejawia na tym polu specjalnej aktywności. Pierwszym krokiem powinna być oczywiście inwestycja we własną formację, abyśmy zrozumieli jak ważną rolę odgrywają dla naszego narodu Kresy, następnie należy się zastanowić jak przekazać tę wiedzę społeczeństwu. Promocja kultury i historii Kresów powinna zacząć się od internetu i lokalnych mediów, można organizować spotkania z Kresowiakami, degustacje potraw, dni z historią czy literaturą. Kampania propagandowa w internecie musi być oczywiście przemyślana czyli żadnych mapek od Łaby aż za Dniepr, a pokazywanie kultury i historii, epatowanie postaciami Mickiewicza, Herberta czy Orzeszkowej. Odbudowa w Polakach przywiązania do Kresów to praca na lata, zwłaszcza kiedy mówimy o nadrobieniu 70 lat programowej niepamięci.
Muszę się przyznać, że trochę zazdroszczę Węgrom, którzy pamiętają o swoich Kresach. Prawie sto lat od Trianon ta tematyka jest u nich cały czas żywa, oczywiście możemy uważać ich szowinizm i rewizjonizm za przesadzony i siłą rzeczy szkodliwy, ale nie zmienia to faktu, że są lata świetlne przed nami. My Kresy straciliśmy stosunkowo niedawno, do tej pory na Wileńszczyźnie czy Grodzieńszczyźnie mamy bardzo liczną społeczność, a w ogóle o niej nie pamiętamy.
Działając na rzecz pamięci o Kresach w Polsce nie możemy zapominać o wspieraniu Polaków tam mieszkających. Zbiórki charytatywne są robione często, chociaż oczywiście cały czas jest ich zbyt mało. Brakuje za to wsparcia finansowego i organizacyjnego polskich stowarzyszeń, integracji z nimi. Dobrym pomysłem byłoby prowadzenie jak największej ilości wspólnych szkoleń na których Polacy z Kresów uczyliby się skutecznej działalności organizacyjnej, a my poznawali ich problemy i dowiadywali się jak powinna wyglądać nasza działalność kresowa. Zapominamy o promocji polskiej kultury i języka, żeby polskość była dla młodych ludzi na Kresach atrakcyjna bo inaczej wielu potomków Polaków poczuje się Rosjanami, Litwinami czy Ukraińcami i wina będzie leżała po polskiej stronie. Konieczne jest podejmowanie tematów ważnych dla Kresowej społeczności takich jak dwujęzyczne nazwy ulic czy szkolnictwo. Hańbą jest, że niedawny strajk w obronie polskiego szkolnictwa na Wileńszczyźnie przeszedł w naszym środowisku bez echa, a było to wydarzenie kluczowe dla tamtejszych Polaków, którzy naprawdę potrzebowali wsparcia z kraju. Wiadomo, że nie mogli liczyć na państwo, które w ogóle się nimi nie interesuje, ale naszym obowiązkiem było okazanie wsparcia choćby poprzez protesty pod litewską ambasadą.
Oczywiście istnieją różne akcje pomocy charytatywnej, ludzie z naszego środowiska jeżdżą dbać o groby, ale to kropla w morzu. Kilka paczek dla rodzin na Wileńszczyźnie to rzecz ważna i potrzebna, ale nie oszukujmy się, że dzięki nim przetrwa tam polska kultura. Tego co robimy nie można uznać nawet za 1% tego co robić musimy. Nikt już nie pamięta o naszych rodakach zamieszkałych na Zaolziu, a my godzimy się na depolonizację tego regionu. Jakiekolwiek samozadowolenie i twierdzenie, że zajmujemy się na poważnie tematyką kresową jest nieusprawiedliwione.
Osobiście też mam sobie dużo do zarzucenia, działam narodowo od lat i zawsze mało czasu poświęcałem tematyce kresowej, być może było to spowodowane brakiem powiązań rodzinnych z tamtymi terenami, dużą rolę odegrała też specjalizacja w działalności religijnej i okołosocjalnej czy propagandowej, przez co na inne rzeczy brakowało czasu. Oczywiście brałem udział w kilku zbiórkach charytatywnych, ale gdybym powiedział, że zrobiłem dla Kresów cokolwiek konstruktywnego byłbym hipokrytą.
Wrzuciłem kamyczek do ogródka naszego środowiska, politykę państwa pominąłem, bo musiałbym je zasypać całymi Himalajami. III RP zdradziła Polaków ze Wschodu i w ogóle o nich nie pamięta, ale to w żaden sposób nie zwalnia nas od obowiązku pracy dla narodu, który nie ogranicza się tylko do ludzi mieszkających między Odrą a Bugiem. Powiem więcej, skoro państwo nie wywiązuje się ze swoich obowiązków tym bardziej musimy pamiętać o Polakach ze Wschodu.
Często posługujemy się hasłem „jeden naród ponad granicami”, czas wcielić słowo w czyn!
Tomasz Dryjański