Ja, żołnierz Wojska Polskiego, przysięgam służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej, bronić jej niepodległości i granic. Stać na straży Konstytucji, strzec honoru żołnierza polskiego, sztandaru wojskowego bronić. Za sprawę mojej Ojczyzny w potrzebie, krwi własnej ani życia nie szczędzić. Tak mi dopomóż Bóg – rota przysięgi Wojska Polskiego.
Siły zbrojne i potencjał militarny są ważnymi czynnikami determinującymi bezpieczeństwo i stabilność każdego państwa, a także obronę żywotnych interesów danego państwa w polityce zagranicznej. To w ich ramach żołnierze biorą udział w wojnach obronnych i zaczepnych oraz realizują inne ważne cele mające dbać o nasze życie, egzystencję narodu i swojego ojczystego kraju. Trzeba jednak pamiętać, iż armia ma występować w roli jednego z podmiotów niepodległego państwa, a nie przedmiotu polityki prowadzonej przez ponadnarodowe instytucje mające w praktyce realizować ekspansjonistyczne zapędy światowych mocarstw, więc w niniejszym tekście nie będzie żadnego rozpływu nad siłą, pięknem i tradycjami polskiego wojska, a usłyszycie tu bardzo głośny i dobitny sprzeciw wobec wykorzystywania WP w roli najemników USA-NATO oraz angażowania go w interwencje zbrojne, niezgodne z naszymi interesami oraz nieprzynoszące nam z tego tytułu żadnych korzyści.
Dzisiaj, kiedy słyszę o potrzebie zaangażowania się państw zachodnioeuropejskich w interwencję zbrojną w Syrii, tym razem pod pretekstem walki z Państwem Islamskim, to mnie się włos na głowie jeży, czy aby na pewno? I czy nie jest aby za późno na tak zdecydowane działania? Niestety i w pierwszym, i drugim przypadku trzeba potwierdzić te odpowiedzi słowem tak. Uważam, że o wiele za późno Zachód zabiera się do podjęcia działań militarnych przeciw ISIS w Syrii i Iraku, bowiem Państwo Islamskie posiada własne struktury państwowe (z symbolami, hymnem i stolicą), wojsko liczące do 80 tysięcy zdeterminowanych, fanatycznych i bezwzględnych żołnierzy, zasięg terytorialny obejmujący również komórki instalowane w różnych częściach świata (w chwili pisania artykułu dochodzi teraz do prób przemycania wahhabickiej propagandy do północno-zachodniej części Chin, gdzie mieszka społeczność Ujgurów licząca 11,5 miliona ludzi, głównie muzułmanów), wywiad, sieć propagandową, cele polityki zagranicznej oraz władze na czele z kalifem Abu Bakrem al-Baghdadim. Tym bardziej, iż do czerwca 2014 roku poprzez sporo lat rozwijały się na gruzach Iraku struktury dżihadystycznych ugrupowań związanych z Al-Kaidą, owe struktury dokonywały porwań, egzekucji na szyitach, chrześcijanach, zamachów bombowych na budynki rządowe, świątynie oraz bazary i bazy. Wszystko to nie miałoby z pewnością miejsca, gdyby nie prowadzona od 1917 roku imperialna polityka Stanów Zjednoczonych Ameryki, które są odpowiedzialne za udział w ponad 200 wojnach, zamachach stanu, przewrotach wojskowych, tłumieniach ruchów narodowo-wyzwoleńczych oraz licznych zbrodniach na cywilach (zarówno tych, co były dokonywane bezpośrednio przez jankeskich żołnierzy, jak i siły zbrojne czy szwadrony śmierci działające w ramach proamerykańskich, prawicowych dyktatur) – od Ameryki Łacińskiej po Półwysep Koreański, od środkowej Afryki i Wietnamu po Bałkany. W wyniku tej zbrodniczej polityki zginęło wiele milionów ludzi, natomiast ofiarami tzw. wojny z terroryzmem rozpoczętej w 2001 roku zostały ponad 2 miliony cywilów! Bombardowania Włoch, niemieckich i japońskich miast w 1944 i 45 roku, zbrodnie proamerykańskich dyktatur w Ameryce Łacińskiej w latach 70. I 80., masakra Wietnamczyków w My Lai z 1968 roku, bombardowania Jugosławii, Libii, Iraku, Syrii, zamordowanie 24 irackich kobiet, mężczyzn i dzieci w Al-Hadisie z 2005 roku, odstrzelenie w Kandaharze 16 osób przez amerykańskiego sierżanta Roberta Balesa, tortury na arabskich i irackich więźniach w okrytych złą sławą obozach Abu Ghraib, Kandahar i Guantanamo – to tylko część potworności dokonywanych przez naszych amerykańskich „sojuszników”, które do dziś nie zostały sprawiedliwie osądzone, a winni zbrodni nieukarani. Ci sami „sojusznicy” z Waszyngtonu, Tel-Awiwu, Paryża i Brukseli są bezpośrednio odpowiedzialni za postępującą destabilizację Bliskiego Wschodu oraz kryzys imigracyjny w Europie.
To powinno uzmysłowić skalę oderwanej od rzeczywistości polityki Waszyngtonu wobec reszty wolnego świata. Niestety od wstąpienia Polski w struktury NATO też mieliśmy swój udział w „wojnie z terroryzmem” rozpoczętej przez USA nie tyle dlatego, iż dwa porwane samoloty feralnego 11 września uderzyły w nowojorskie wieże WTC, ale przede wszystkim szukano pretekstu do kolejnej ingerencji w wewnętrzne sprawy Bliskiego Wschodu, w imię kapitalizmu, globalizmu i „american way of life”. Udział Wojska Polskiego w interwencjach zbrojnych w Afganistanie i Iraku pod pretekstem walki z Al-Kaidą jako awangardą międzynarodowego terroryzmu oraz chęcią ustanowienia tam rządów demokracji liberalnej powinny dla armii, rządzących naszą Ojczyzną i nas wszystkich być powodem do wstydu, nie do chwały. Dlaczego? Nie odnieśliśmy w praktyce żadnych korzyści z tytułu uczynienia z siebie w Europie Środkowej miniżandarma waszyngtońskiego buldoga, polskie firmy nie otrzymały obiecanych kontraktów, sił zbrojnych nie zmodernizowano, zniesienia wiz wjazdowych do USA nie otrzymaliśmy, za udział w tych dwóch wojnach w latach 2002 – 2008 łącznie zapłaciliśmy 780 milionów złotych, a w 2010 – koszty przekroczyły 2 miliardy złotych. W nagrodę za wierny sojusz natomiast jedyne, co Warszawa otrzymała, to pełne drwin uśmiechy Busha i Obamy, kilka starych samolotów i ponad 70 trumien z ciałami polskich żołnierzy (oprócz nich zginęło kilku pracowników wojska oraz ceniony przeze mnie polski korespondent wojenny, Waldemar Milewicz, on z kolei zginął 11 lat temu w drodze do Nadżafu w celu nakręcenia materiału na kolejny dokument poświęcony „stabilizacji” Iraku). USA-NATO dopuszcza się do dziś szeregu zbrodni wojennych na niewinnych ludziach, nadal ich morduje, wysiedla, bombarduje miasta i wsie, po czym wjeżdża na terytoria państw w celu instalacji rządów posłusznych Ameryce.
Nasz udział w tych wojnach nie był żadnym „sojuszniczym zobowiązaniem” do szerzenia wolności, demokracji liberalnej i czegokolwiek dobrego, co wykluł Zachód. Krew afgańskich i irackich cywilów, zabitych przez amerykańskich najeźdźców, mają na rękach nie tylko decydenci z Waszyngtonu, mają również polscy politycy, którzy w zdecydowanej większości popierali angażowanie się Wojska Polskiego w konflikty zbrojne, niepokrywające się z naszym interesem narodowym. To kolejny raz świadczy o tym, iż Polska nie ma niepodległości od transformacji ustrojowej w 1989 roku, zmienił się tylko układ sił, naszym sojusznikiem nie jest już nieistniejący Związek Sowiecki, tylko Stany Zjednoczone Ameryki, któremu posłuszeństwo ten rząd jest winien nawet za obecnej prezydentury, skoro nie widać żadnej woli dotyczącej jakiegokolwiek ograniczenia zależności Polski od NATO i waszyngtońskiego dyktatu. Nasze, narodowo-rewolucyjne stanowisko w tej sprawie jest krótkie i czytelne:
Nie dla wysyłania polskich żołnierzy na „misje stabilizacyjne” w imię interesów USA!
Żadnych obcych wojsk na terytorium Polski!
Żadnych wojen za USA i Izrael!
Adam Busse