W chwili gdy piszę te słowa, minęły już dwie doby od krwawego zamachu Państwa Islamskiego w Paryżu w wyniku którego dżihadyści w kilku atakach zamordowali co najmniej 132 osoby a 300 ranili. Nie jest to najbardziej krwawy zamach islamskich radykałów w historii Europy, dość wspomnieć, że podłożone przez Al-Kaidę bomby zebrały w Madrycie w 2004 roku jeszcze bardziej ponure żniwo – wówczas zginęło 191 osób a niemal 2 tysiące zostało rannych. To, co jednak obserwujemy, ostatecznie uwidacznia słabość Starego Kontynentu, a zwłaszcza Zachodu.
Znając życie, w przeciągu najbliższych kilku czy kilkunastu dni obserwować będziemy wzrost antyislamskiej retoryki a przez polskie miasta przejdzie wiele marszów antyimigranckich. Owszem, sam się na takowy zapewne wybiorę, niemniej jednak pochylmy się mocniej nad tym wszystkim i zastanówmy się, dlaczego nie potrafię wydobyć z siebie tak mocnego poczucia żalu i współczucia dla pomordowanych paryżan, jaki ogarnął tysiące ludzi palących świeczki pod francuskimi ambasadami i – rzecz jasna – zmieniającymi zdjęcia profilowe na Facebooku na takie, które są teraz modne, czyli w wariancie tricolore.
Czym jest ISIS? Czym jest terroryzm?
Żeby zrozumieć, kto dokonał hekatomby w Paryżu i kto – być może – będzie odpowiadał za kolejne, musimy uświadomić sobie, czym jest Państwo Islamskie. Powszechna narracja mówi – jest to organizacja terrorystyczna. Doprawdy? A czym takim jest terroryzm?
Terroryzm jest bronią tych, których siła polityczna jest zbyt mała by walczyć z otwartą przyłbicą. Terroryści nie mogą wygrać (przynajmniej nie w danym momencie), mogą co najwyżej siać strach. Pamiętacie panikę po 11 września? Albo atakach Al-Kaidy w Madrycie i Londynie? Powszechne były obawy czy to przed lataniem samolotem, czy przed przypadkowymi pakunkami zostawionymi gdzieś w centrum miasta. Ręce zacierali sprzedawcy militariów gdyż zainteresowano się nagle takimi gadżetami jak chociażby maski przeciwgazowe.
Jedyne, co mogą zniszczyć terroryści, to symbole i wartości. To właśnie udało się uczynić bin Ladenowi w Nowym Jorku. Walące się Dwie Wieże utkwiły nam tak bardzo w pamięci nie dlatego, że zginęło tam dwa, trzy czy pięć tysięcy osób, bo w gruncie rzeczy w terroryzmie nie chodzi o to, by dokonać zniszczenia jak największej biologicznych, żyjących organizmów, a ostateczny bilans 11 września nie miał jakiegokolwiek znaczenia, lecz dlatego, iż w pyle i kurzu zniknęły budynki uosabiające neoliberalną gospodarkę, triumf ponowoczesności i prymat amerykańskiej cywilizacji.
W przypadku Państwa Islamskiego nie mówimy już tylko o organizacji, która raz na jakiś czas podłoży bombę którą gdzieś, w ukryciu, miesiącami szykowała. Jak zauważył polski wydawca we wstępie do "Państwa Islamskiego", Patricka Cockburna, ISIS spełnia na chwilę obecną wszystkie cechy państwa jako takiego. Władza? Jak najbardziej, istnieje. Terytorium? Nie da się ukryć, i to niemałe. Ludność? Na chwilę obecną, jeśli mnie pamięć nie zwodzi, 6 milionów ludzi, w tym naturalnie kilkadziesiąt tysięcy doświadczonych w boju żołnierzy. Fakt nieuznawania ISIS za państwo przez rządy wynika wyłącznie z lęku przed tą nową siłą polityczną, niemniej jednak w przeciwieństwie do takiego Hezbollahu, który mimo kontrolowania południowej części Libanu uznaje zwierzchnictwo rządu w Bejrucie, ISIS stanowi samo o sobie i liczyć należy się z tym, że jeśli nie zniszczymy go dziś lub jutro, to w dalszej perspektywie utrzymywanie, że jest to wyłącznie organizacja islamistycznych terrorystów taka sama, jak Al-Kaida, będzie wyłącznie zakłamywaniem rzeczywistości.
Nie jest prawdą, że wszyscy muzułmanie myślą tak jak członkowie (a może raczej – mieszkańcy?) Państwa Islamskiego. Co do osób żyjących pod jego kontrolą – znaczna część tych ludzi jak najbardziej popiera te rządy, jeśli nie z pobudek religijnych, to z nienawiści do poprzednich rządów (zwłaszcza, że na przykład rewelacyjna polityka Bagdadu zakładająca bombardowania z powietrza doprowadza głównie do strat wśród cywilów, a to do wzrostu poparcia dla fundamentalistów). Patrząc jednak w skali globalnej, to Państwo Islamskie nie jest dominującą grupą wśród muzułmanów, nie wspominając naturalnie o szyitach, którzy są dla dżihadystów z ISIS heretykami, których należy wymordować co do jednego, to ekstremizm Państwa Islamskiego jest tak silny i czysty, że z jednej strony za odstępców są w stanie uznać nawet członków Al-Kaidy, a z drugiej większość wyznawców Allaha patrzy na takowe zachowania z równą niechęcią, co niejeden katolik na pewnego charyzmatycznego księdza, uznającego różne gry komputerowe za dzieło diabła. Myślę też, że doskonałym faktem potwierdzającym tę tezę jest fakt, że do tej pory Algierczycy czy Turcy, mieszkający w Europie jeszcze nie chwycili za broń by popodrzynać swym sąsiadom gardła, a do czego Państwo Islamskie ich wzywa (co nie oznacza wcale, że kiedyś się to nie zmieni).
Nie jest jednak też prawdą, co próbują tradycyjnie wciskać wszelakiego demoliberalne media i zakłamani, zaczadzeni lewacką ideologią politycy, że Państwo Islamskie „to nie jest islam”. To jak najbardziej jest islam. To najczystsza, najbardziej fanatyczna manifestacja religii Mahometa. Krzyżowcy zdobywający Jerozolimę i dokonujący masakry muzułmanów w meczecie Al-Aksa byli tak samo chrześcijanami jak dżihadyści strzelający w piątek do paryżan są muzułmanami. Państwo Islamskie jest brutalne i okrutne? Rządzą nim sadyści? Owszem, to prawda, ale tak jak jakimś nonsensem byłoby stwierdzić, iż (cokolwiek o niej nie sądzić) III Rzesza nie była manifestacją niemieckiego ducha narodowego i nie czerpała garściami z najróżniejszych germańskich a nawet europejskich w ogóle tradycji, tak absurdem byłoby mówić, że ISIS z racji na podcinanie gardeł, topienie ludzi w klatkach bądź zamienianie ich w żywe pochodnie nie jest reprezentantem cywilizacji islamskiej. Bo jest.
ISIS - wróg.
Truizmem naturalnie będzie stwierdzenie, że Państwo Islamskie jest naszym wrogiem. Wrogiem w najczystszej postaci. Ci ludzie, w przeciwieństwie do Al-Kaidy, nie muszą ograniczyć się do sporadycznych ataków terrorystycznych. Cel Państwa Islamskiego jest prosty – zamordować każdego, kto nie podziela salafickiej wersji islamu. Wydarzenia w teatrze Bataclan warto skonfrontować z wzięciem zakładników przez czeczeńskich terrorystów na Dubrowce. W obydwu tych przypadkach doszło do śmierci dziesiątek osób, różnica jednak leży w tym, że w Moskwie ogromna liczba ofiar była wynikiem źle przeprowadzonej akcji jednostek specnazu, które zagazowały ponad sto niewinnych ludzi, natomiast w Paryżu dżihadyści tych ludzi zamordowali. Tak wielka masakra wśród wziętych do niewoli ludzi wyraźnie wskazuje na to, iż celem miało być nie tylko przerażenie społeczeństwa dzięki zaistnieniu w mediach, ale również pozbawienie życia jak największej liczby ludzi. Odbieranie życia przestało być już tylko narzędziem do siania strachu – ono staje się również celem samym w sobie. Doskonale pokazuje to również fakt, iż już rzadko kiedy Państwo Islamskie dokonuje porwań i egzekucji stawiając przy tym ultimatum zachodnim rządom – teraz po prostu pozbawia się życia każdego, kto nie popiera Kalifatu.
Państwo Islamskie pomimo tego wszystkiego zasługuje na jedną rzecz – na szacunek. Idąc za słynnym konserwatystą i nacjonalistą Carlem Schmittem – nasz wróg, choćby nie wiadomo jak odpychający i zły (choć z drugiej strony – czyż Europa na przestrzeni dziejów nie lubowała się w mordowaniu i paleniu? Od kiedy to podbijanie i brutalne traktowanie podbitych ludów stało się dla nas aż tak niemoralne i godne potępienia? Czyż „wojna nie jest zwyczajnym stanem rodzaju ludzkiego”, jak pisał inny konserwatysta, Joseph de Maistre?) ma prawo do bycia naszym wrogiem, gdyż taka jest istota polityki. Naturalnym jest, że będziemy Państwo Islamskie zohydzać i przedstawiać w jak najciemniejszych barwach, niemniej jednak my, Europejczycy, również wielokrotnie dokonywaliśmy czynów wręcz makabrycznych. Cóż – czy ktoś z nas wstydzi się za rzymskie legiony? Za krzyżowców? Konkwistadorów? Mówić się będzie o muzułmanach, że to barbarzyńcy, jest to całkowicie naturalną sztuką każdej propagandy (o tym, że posługujemy się cyframi arabskimi i całą masą innych wynalazków z południa, Platona i Arystotelesa możemy czytać dzięki przechowaniu tych dzieł przez muzułmańskich filozofów a podczas krucjat okazało się, że europejski rynsztunek ma się nijak do szabli i zbroi wykutych w Damaszku, nie będę wspominał, to drobiazg który dzisiaj nikogo nie będzie obchodził), już Grecy pogardzali każdym spoza Hellady niemniej jednak nie łudźmy się – na poziomie kultury cywilizacja arabska stoi na o wiele wyższym poziomie, niż niejeden przygłupi „antyislamista” myśli, a w gruncie rzeczy cywilizacje spod znaku Krzyża i półksiężyca są do siebie bardzo podobne. Sęk w tym, że ze swej natury, Europa i świat arabski, jako reprezentanci dwóch wielkich porządków religijno-filozoficznych, są skazane na wzajemną nienawiść i dążenie do konfrontacji. Na nasze nieszczęście ISIS rozumie to jak mało kto.
Państwo Islamskie na pewno też w jednej kwestii jest fascynujące. Francuski filozof postmodernizmu Jean Baudrillard w „Duchu terroryzmu. Requiem dla Twin Towers”, udowadniał, że zamachy z 11 września zakończyły okres triumfu globalizacji i demoliberalizmu gdyż w świecie, w którym wszystko jest udawane, a najwyższą wartością ludzką jest życie i należy stworzyć rzeczywistość jej pozbawioną, znalazła się grupa fanatyków, którzy za cenę swojego życia, posługując się nim jako bronią, dokonali prawdziwego wydarzenia będącego ciosem w samo serce zachodniej cywilizacji. Państwo Islamskie poszło dalej niż bin Laden i jego organizacja – na przekór wszystkim i wszystkiemu udowodniono, że w dzisiejszych czasach można stworzyć sprawnie działające państwo oparte na religii i tradycji, plujące na wszystko co święte dla Zachodu. A co jeszcze bardziej zaskakujące - można fundamentalizm łączyć z fascynacją nowoczesnymi technologiami. Kiedy ktoś wam powie, że postulat „Wielkiej Polski katolickiej” jest nieaktualny a demokracja liberalna jest jedyną opcją możliwą w dzisiejszym świecie – przypomnijcie mu o ISIS.
Co z Europą?
Europa w swej historii wielokrotnie atakowana była przez najróżniejsze siły barbarzyńców. Niestety, tym razem jesteśmy całkowicie bezradni.
Niezmiernie smutnym jest widok, kiedy grupka tożsamościowców zostaje przegoniona przez francuską policję a rzesze lemingów wyzywają ich od tych nieszczęsnych „faszystów”. Nie minęło kilkadziesiąt godzin, ciała zapewne wciąż jeszcze znajdują się w kostnicach, a ci, którzy chcą przeciwstawić się fali dążącej do zniszczenia Europy, zostają potraktowani znacznie gorzej niż dżihadyści. Jeśli bowiem ktoś jeszcze nie wie – mężczyzna podejrzany o terroryzm został po spisaniu przez policjantów puszczony wolno. Jest to równie absurdalne, jak wizja w której oddział Navy Seals w 2001 roku aresztuje w Afganistanie bin Ladena tylko po to, by zrobić mu zdjęcia a następnie wraca z powrotem do bazy. Nacjonaliści są więc w gruncie rzeczy gorsi od tych, którzy podrzynają gardła, agresorzy mniej groźni od tych, którzy chcą przed powtórką z historii naród obronić.
Europejczycy zareagowali w typowy dla siebie sposób, czyli zmieniając avatary na Facebooku. Zaiste, strach pomyśleć co będą robić, gdy dżihadysta wejdzie im za 10 lat do domu by poderżnąć gardło. W ostatnich chwilach zdąży jeszcze wrzucić wpis pożegnalny na timeline. A może włączy web-camerkę by zrobić stream?
Nie płakałem po Francuzach. Niestety, nie wzruszyła mnie ich śmierć. Życzyłem sobie, miałem szczerą nadzieję, że śmierć tych stu osób będzie ofiarą, która nie tylko wzruszy, ale przede wszystkim potrząśnie mieszkańcami zachodniej Europy, że wreszcie przejrzą na oczy i uświadomią sobie, że zagrożenie jest bardziej realne niż kiedykolwiek wcześniej. Tu już mowa nie tylko o zamachach bombowych, ale również o ludziach biegających z karabinami po ulicach i strzelającymi do ludzi by wymordować ich jak najwięcej. Okazało się inaczej. Ci, którzy zwą się dziś Francuzami, nie mają nic wspólnego z wielowiekowym dziedzictwem swej ojczyzny oraz z jeszcze dłuższym dziedzictwem cywilizacji europejskiej. Nie wzrusza mnie ich śmierć bardziej niż śmierć kogoś na drugim krańcu świata, bo nie odczuwam poczucia więzi ani kulturowej, ani ideowej. Zginął ktoś mi całkowicie obcy. Skądinąd wielce wymownym jest fakt, że masakr dokonano w dzielnicach francuskiej hipsteriady, gdzie tradycyjnie głosowano na radykalną lewicę. Nacjonaliści zniszczyliby ich pseudowartości, dżihadyści kiedyś poślą ich wszystkich pod ściany.
Prawdopodobieństwo, że Europa zachodnia się odrodzi jest więc bardzo niskie. To straszne, że o ile do dżihadystów czuję wrogość, ale i odrobinę szacunku, o tyle dla tego motłochu czuję tylko pogardę. Pogardę podobną do tej, z jaką patrzymy na dziedzica z jakiegoś arystokratycznego rodu, który majątek swej rodziny i pamiątki gromadzone przez całe pokolenia potrafi przepić i przehulać. Pogardę podobną do tej, którą czujemy wobec władców którzy dobro swych państw potrafi zaprzepaścić dla jakiejś idiotycznej zachcianki. Francuz może sparafrazować kultową wypowiedź Franza Maurera, iż będzie do końca bronił ideałów Republiki – swojego lub jej. A najpewniej i jednego, i drugiego jednocześnie.
Miałem okazję być pod konsulatem francuskim. Nie zapaliłem znicza bo nie odczuwałem takiej potrzeby, tradycyjnie, jak przy strzelaninie w redakcji Charlie Hebdo, poczułem się jedynie do modlitwy za dusze tych nieszczęsnych osób, bo zbawienie to chyba jedyna rzecz, której można im życzyć. Uderzyło mnie jednak oprawione w ramkę wandejskie serce – symbol francuskich katolików broniących wiary i monarchii w ramach solidarności z narodem, który wyrzekł się swego dziedzictwa i właśnie dlatego teraz płaci za to najwyższą cenę.
Oczywiście, nie jestem prorokiem; możliwe, że Europie uda się pokonać Państwo Islamskie. Przyznam się szczerze, że ciężko mi to sobie wyobrazić, niemniej jednak jest to możliwe. Bez względu na przyszłość ISIS, los Zachodu zdaje mi się być już przesądzony. Nie da się przymusić tego pacjenta do zwalczania choroby, musi sam zrozumieć swój problem i chcieć walczyć. U Francuzów tego nie widać. Jeśli nie fala uchodźców i terroryści z Państwa Islamskiego, to za 10, 20 czy 50 lat znajdzie się inna ekstremistyczna siła, która na wieży Eiffla w końcu zawiesi swój sztandar a my będziemy obserwować zmierzch Zachodu. Optymizm jest tchórzostwem. Zachodnia Europa najprawdopodobniej jest już stracona.
Requiescat in pace.
Michał Szymański