Niejeden raz w swoim życiu każdy człowiek dochodzi do momentu, w którym musi zakończyć pewien etap, by móc przejść do poznawania, działania, pracy na nowym szczeblu oraz odkrywania świata i samego siebie na nowo. Takie decyzje są podejmowane z różnych powodów i różnie motywowane, najczęściej jest to bagaż nowych obowiązków związanych ze swoim życiem – szkoła, studia, praca i rodzina. Nie chcę jednak rozwodzić się nad tym tematem, ponieważ nieraz takie etapy w swoim życiu przechodziłem, natomiast w swoim ostatnim tekście chcę skonfrontować swoje obecne przemyślenia na różne tematy związane z linią naszego miesięcznika z wcześniejszymi tekstami. One są wynikiem prywatnych rozmów, przemyśleń, dokształcania się za pośrednictwem Internetu i literatury papierowej oraz swoistego dojrzewania, które wraz ze studiowaniem historii nakazują z perspektywy czasu podjąć rozważania w oparciu o aparat krytyczny i weryfikować je.
Stosunek do imperializmu
Na chwilę obecną głównym elementem zderzenia się mocarstwowych ambicji rodem z zimnej wojny jest trwająca obecnie w formie pozycyjnej wojna na Ukrainie, która podzieliła i kraje członkowskie NATO, i europejskich nacjonalistów. Mimo prób paneuropejskich akcentów w postaci służby Europejczyków po obu stronach konfliktu w formie ochotników i najemników. Natomiast na chwilę obecną Europa Środkowo – Wschodnia jest rozgrywana między Moskwą a Brukselą i Waszyngtonem. Na chwilę obecną państwo polskie jest państwem słabym i niezdolnym do jakiegokolwiek wzmocnienia swojej siły, nie posiada de facto sił zbrojnych z prawdziwego zdarzenia (Wojsko Polskie liczy około 100 tysięcy żołnierzy, z czego ponad połowa to urzędnicy, a jeszcze trzeba doliczyć rezerwistów nieprzeszkolonych i nieprzygotowanych nawet do obrony swojego kraju) i ma rozbity system dowodzenia, władze w Warszawie uprawiają nieudolną politykę lawirowania między Niemcami i Unią Europejską a Federacją Rosyjską, skutkiem czego nasze relacje międzynarodowe z państwami położonymi na wschód od Bugu nie są jasno unormowane.
W tekście „Imperializm jako najgorsza wada idei narodowej” wskazałem, iż zagrożenie niosą Stany Zjednoczone, Izrael i Federacja Rosyjska. Z perspektywy czasu trzeba to więc zweryfikować: USA jako główny kraj pozaeuropejski wchodzący w skład NATO i instalujący na terenach Polski tajne bazy CIA w ramach „walki z terroryzmem”, chcący dokonać w ostatnich latach instalacji systemu obrony antyrakietowej, co zaogniłoby relacje na linii Warszawa–Moskwa, prowadzący ofensywę kulturową poprzez szeroko zakrojoną amerykanizację kultury (wprowadzanie obcych nam kulturowo świąt – Halloween, Dzień Dziękczynienia, McDonaldyzacja, propagowanie za pośrednictwem mediów konsumpcjonizmu) nam zagraża, ponieważ uzależnia Polskę od Zachodu i może zwiększyć ryzyko zaognienia relacji z Rosją. Zaangażowanie w konflikt na Ukrainie oraz dopuszczanie do współpracy wojskowej z Waszyngtonem i uzależnianie od niej możliwości modernizacji polskiej armii i systemu obrony nie służą naszemu państwu, ponieważ prowadzą do zaostrzania relacji polsko-rosyjskich, które od bardzo długiego czasu – od katastrofy smoleńskiej za pośrednictwem opozycji stawały się coraz bardziej napięte.
Dalej, polityka Federacji Rosyjskiej, obecnie ona stanowi dla naszego kraju mniejsze zagrożenie od polityki USA, warto wskazać, że o ile Federacja Rosyjska na terenach środkowo i wschodnioeuropejskich obliczona jest na budowanie swojego układu geopolitycznego oraz umacnianie relacji z krajami regionu, o tyle na Bliskim Wschodzie relacje z Iranem, Syrią Baszara al-Asada oraz Hezbollahem pozwalają na dostarczanie broni tym siłom militarno – politycznym, siłom mogącym obecnie przeciwstawiać się terroryzmowi Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku oraz gwarantującym swobodę wyznawania wiary przez chrześcijan i muzułmanów, którzy to mieszkańcy tychże wyznań są obecnie w sytuacji zagrożenia, a Stany Zjednoczone poza nalotami i sporadycznym wsparciem dla kurdyjskich bojowników nie robią wiele dla walki z ISIS.
Natomiast Polsce obecnie zagrażają także trzy zjawiska o charakterze imperialnym – separatyzm „śląski” finansowany przez Niemcy, imperializm ukraiński oraz nielegalna imigracja. Na terenie Górnego Śląska i województwa opolskiego działa Ruch Autonomii Śląska, który chce utworzyć autonomiczny region na terenie Górnego Śląska powołując się na okres II Rzeczypospolitej oraz doprowadzić do uznania „narodu śląskiego”. Natomiast warto tu przywołać jedną z wypowiedzi Jerzego Gorzelika, który otwarcie wypiera się polskości w imię „śląskości”: „Jestem Ślązakiem, nie Polakiem. Moja ojczyzna to Górny Śląsk. Nic Polsce nie przyrzekałem, więc jej nie zdradziłem. Państwo zwane Rzeczpospolita Polska, którego jestem obywatelem, odmówiło mi i moim kolegom prawa do samookreślenia i dlatego nie czuje się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa”. Co więcej warto zaznaczyć, że z tak antypolskim ruchem współpracuje rządząca Polską partia, czyli Platforma Obywatelska, co między innymi wskazują słowa premier Ewy Kopacz o tym, że jest dumna z narodu śląskiego, zaś samą organizację finansuje niemiecka centroprawicowa partia CDU. Zatem odnawiają się niemieckie pretensje terytorialne do Śląska.
Następnym lokalnym zagrożeniem dla suwerenności jest postępująca banderyzacja sąsiadującego z nami na wschodzie państwa ukraińskiego i wzrastająca imigracja ukraińska do Polski. Aktualnie władze polskie nie prowadzą dokładnych i skrupulatnych statystyk dotyczących tego, ilu dokładnie Ukraińców obecnie przebywa na terenie państwa polskiego. Nie zmienia to jednak faktu, iż tendencje wzrostowe mają miejsce i od wydarzeń na Euromajdanie jeszcze bardziej wzrastają – wg statystyk opublikowanych na łamach „Rzeczypospolitej” między styczniem a listopadem 2014 roku oficjalnie o pracę w naszym kraju ubiegało się około 360 tysięcy Ukraińców (o 134 tysiące więcej niż w poprzednim roku), spośród nich bardzo wielu stara się o azyl polityczny uzasadniany wojną i związanym z tym kryzysem gospodarczym za wschodnią granicą. Według ekspertów liczba Ukraińców starających się o azyl i pracę będzie wzrastać w związku z radykalnymi reformami gospodarczymi, generującymi ogromne skoki bezrobocia, spadek kursu hrywny ukraińskiej oraz praktyczną ruinę terenów wschodniej Ukrainy (gdzie znajdują się liczne zakłady przemysłowe w ramach Zagłębia Donieckiego).
Równolegle ze wzrastającą liczbą Polaków wyjeżdżających za chlebem na emigrację będzie taka sytuacja prowadzić do wzmocnienia się mniejszości narodowych. Obecnie wobec prób walki o odzyskanie przez Kijów utraconych w wyniku konfliktu terenów, umocnienia polityki historycznej opartej o gloryfikację Ukraińskiej Powstańczej Armii, przyznania żyjącym jeszcze jej członkom praw kombatanckich obok weteranów formacji Strzelców Siczowych, Ukraińskiej Republiki Ludowej, ZURL i Machnowszczyków, przyjmowanie uchwał o karaniu za negowanie historii dyktowanej przez ukraiński system edukacji, roszczeń terytorialnych wobec swoich sąsiadów (które obecnie są wygaszane, ale nadal występują) oraz nieuregulowania kwestii dotyczącej praw mniejszości polskiej na Ukrainie trzeba jasno powiedzieć, że obecnie w interesie Polski jest nieangażowanie się w konflikt na wschodzie ani po stronie ukraińskiej, ani po stronie rosyjskiej. Ponadto polski wywiad i służby bezpieczeństwa wewnętrznego powinny bacznie obserwować pogranicze polsko-ukraińskie, które może być terenem aktywnego działania i rozpoznania ze strony „nacjonalistów” ukraińskich (o czym rok temu alarmowała Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego), zaś Polska w relacjach z Kijowem powinna konsekwentnie walczyć o zagwarantowanie praw Polaków tam mieszkających oraz skrupulatne wyjaśnienie trudnych tematów historycznych (w szczególności ludobójstwa na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej z lat 1943 – 1944).
Oprócz nich obecnie zagraża nam też imigracja z terenów Afryki i Bliskiego Wschodu, przede wszystkim muzułmańska imigracja. Niedawno w wyniku działań Komisji Europejskiej polski rząd zobowiązał się do przyjęcia około 2 tysięcy imigrantów z tych terenów oraz ich utrzymywania, zapewniania warunków do podjęcia pracy etc. na koszt polskiego państwa. Jeśli to też ma być czynnikiem pozwalającym na zapełnienie luki demograficznej stworzonej przez emigrację polską na Zachód, to nie wiem czy to się uda, jestem przekonany na 100 procent, że nie. Ostatni weekend przyniósł sensacyjną wiadomość o tym, iż nieznana osoba obrzuciła świńskimi łbami wahhabicki meczet na warszawskiej Ochocie. Tak, wahhabicki, ponieważ on był finansowany z pieniędzy szejków saudyjskich i Emiratów Arabskich. Oczywiście przeważały głosy o ksenofobii, nietolerancji i tak dalej, natomiast należy przede wszystkim zwrócić uwagę na fakt, iż imigranci z tych rejonów mający przyjechać do nas pochodzą z zupełnie innej cywilizacji i mają obcy nam kod kulturowy, wraz z przyjazdem do kraju żyliby według swoich praw zwyczajowych i nie asymilowaliby się, co doprowadziłoby do zatargów z rdzenną ludnością analogicznie jak w krajach skandynawskich, Rosji, Niemczech, Francji, Węgrzech, Słowacji i Wielkiej Brytanii.
Zatem żeby móc samemu stać się lokalnym mocarstwem, które wzorem Polski Jagiellonów czy Rzeczypospolitej Obojga Narodów mogło rozdawać karty w polityce międzynarodowej oraz budować swoją sieć sojuszy i wpływów w Europie Środkowej, musimy doprowadzić w pierwszej kolejności do wzmocnienia swojego państwa, rozbudowy armii, odbudowania potencjału gospodarczego i energetycznego, umocnienia roli polskiego kapitału oraz stabilizacji wewnętrznej państwa. To pozwoli nam na kolejny krok, jakim jest prowadzenie bardziej zdecydowanej i konsekwentnej polityki zagranicznej, występowania w obronie Polaków mieszkających za granicą, stopniowego uniezależniania się Polski od jakichkolwiek wpływów obcych ośrodków decyzyjnych oraz możliwości budowania swojej sieci sojuszy i wpływów gospodarczych, społecznych i politycznych w państwach z nami sąsiadujących. A granice nie są dane nikomu raz na zawsze, zawsze będą się przemieszczać i zmieniać.
„Międzynarodówka nacjonalistyczna”
Obecnie forsowana głównie przez środowiska Trzeciej Pozycji idea określana mianem międzynarodówki nacjonalistycznej w imię hasła „Nacjonaliści wszystkich krajów, łączcie się” straciła wg mnie na jakimkolwiek znaczeniu. Nawet jakby komukolwiek się udało pokonać wspólnymi siłami Unię Europejską, dyktat militarny USA, międzynarodowych korporacji i na ich gruzach ustanowić Europę Narodów, to i tak byłby dopiero półmetek, ponieważ po tym muszą na nowo swoje priorytety polityczne, gospodarcze, militarne i strategiczne unormować wszystkie państwa europejskie, których interesy niejednokrotnie będą sprzeczne same w sobie. Ponadto warto zaznaczyć, że dziś nadal trwają uzasadnione i nieuregulowane spory historyczne między narodami, które z natury rzeczy prowadzą do konfliktów, a na dawnych historycznych terenach żyją mniejszości narodowe, one nie mają dostatecznie albo w ogóle zagwarantowanych praw dla swojej egzystencji i działalności ze strony władz. Można tu podać kilka przykładów: pierwszym jest Ukraina, gdzie żyje mniejszość rosyjska na wschodzie, i której opór wobec nowych, pomajdanowych władz jest uzasadniony tym, iż mimo ostatecznego nieuchwalenia ustawy językowej wobec weta pełniącego obowiązki prezydenta Oleksandra Turczynowa poszedł na wschód poważny impuls, który mógł być pierwszym czynnikiem do zaprzestania działań mających zagwarantować swobodną egzystencję mniejszości rosyjskiej na wschodzie. Podobnie jest w jego zachodniej części, gdzie żyją mniejszości polska, węgierska i rusińska (uznająca siebie za Rusinów, nie Ukraińców), one także nie mają uregulowanych kwestii dotyczących swojej egzystencji, a nawet władze w Kijowie wobec trudnej sytuacji na froncie próbowały przymusowo rekrutować Rusinów i Węgrów do armii ukraińskiej, co spotkało się ze zrozumiałym dla mnie wetem z ich strony. Podobne problemy ma mniejszość polska, której pomocy z kolei nie udziela nasze państwo, czego symptomem jest chociażby odmowa udzielenia pomocy około 50 Polakom, którzy starają się o wyjazd z Mariupola, przyjazd do naszej Ojczyzny i przyznanie im polskiego obywatelstwa, a pomocy udzielają jedynie Kościół Rzymskokatolicki oraz organizacje pozarządowe, w szczególności fundacja Wolność i Demokracja, do której można cały czas wpłacać pieniądze na rzecz pomocy Polakom na Ukrainie. Tak samo odraczana i utrudniana przez różne biurokratyczne działania była ze strony polskich władz ewakuacja około 200 Polaków z terenów Donbasu, dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych była akcją jednorazową mającą wydostać naszych rodaków z terenów objętych działaniami wojennymi, zaś nie przewiduje się obecnie jakiejkolwiek pomocy zagrożonym tam Polakom.
Innym przykładem są Bałkany, gdzie jeszcze nie oschła krew po wojnie domowej z lat 1991-1996 i której pamięć wciąż jest świeża. Mimo prób pojednawczych gestów mających zabliźnić historyczne rany – tu jako przykład można podać udział premiera Serbii Aleksandra Vucicia w obchodach 20. rocznicy masakry około 8 tysięcy bośniackich muzułmanów w Srebrenicy, za którą odpowiedzialni są i Serbowie (bezpośredni sprawcy masakry), i Holendrzy (żołnierze ONZ, którzy nie udzielili Bośniakom pomocy, a nawet wydali ich Serbom). Czym natomiast ta historia z obchodami się zakończyła? Obrzuceniem kamieniami serbskiego polityka przez bośniackich uczestników obchodów i rozbiciem jego okularów, a MSW określiło atak jako próbę zabójstwa. Udział serbskiego premiera miał być przełomem, natomiast poza odkopaniem i pochowaniem setek kolejnych ofiar masakry niewiele zmieniło się w tej materii. Ta zbrodnia jest przemilczana w takim samym stopniu jak na Ukrainie tematyka ludobójstwa na Wołyniu, czy w Turcji – masakra 1,5 miliona Ormian, a nawet negowana – na forum ONZ po apelu Belgradu Federacja Rosyjska zawetowała ustawę mającą uznać masakrę w Srebrenicy za zbrodnię ludobójstwa. Strony wetujące podkreślają, że taka akcja miała być odwetem za zbrodnie wojenne, jakich podczas wojny na Bałkanach dopuszczał się Naser Orić wobec serbskich cywili.
Wobec tego wiara w nacjonalistyczną międzynarodówkę jest dla mnie i dużej części osób w obecnej chwili poważnym błędem, ponieważ polityka międzynarodowa powinna być oparta o równorzędne zasady, prymat własnego interesu ponad osobiste sympatie czy względy wobec kogokolwiek, prowadzenie równorzędnej współpracy na poszczególnych płaszczyznach w oparciu o partnerstwo, a nie podział na suwerena i wasala.
„Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”
Nie zawsze ta maksyma się może sprawdzać wobec prawideł polityki międzynarodowej, a nawet relacji między nacjonalistami z różnych krajów; i tu niestety sprawdza się pogląd przedwojennego, konserwatywnego publicysty Stanisława Cat – Mackiewicza, który wskazał, iż „Polacy nie są narodem o zmyśle realizmu politycznego. Jesteśmy bądź co bądź jedynym wielkim narodem, który spotkała katastrofa rozbiorów i cywilnej – że tak się wyrażę – śmierci.” Nadal opinia publiczna jest zarażona przypadłością emocjonalnego spojrzenia na otaczające nas sprawy, kryzysy polityczne, konflikty zbrojne etc., które wskazują, iż z jednej strony okazujemy solidarność (przeważnie bez wzajemności) z innymi państwami, narodami, społeczeństwami, a równocześnie na naszym podwórku chęć jakichkolwiek zmian systemu rządzącego naszym krajem jest bardzo niewielka.
Jako przykład mogę podać konflikt na Ukrainie, który podzielił i europejski świat polityczny, oraz środowiska nacjonalistyczne. Jedna część Europejczyków opowiedziała się po stronie Noworosji i prorosyjskich separatystów, druga – po stronie nacjonalistów ukraińskich grupujących się w oddziałach ochotniczych, niewielu natomiast zachowało zimną krew i dystansowało się od jakiejkolwiek strony. Co dziś mamy za wschodnią granicą? Aneksję Krymu, pełzającą wojnę pozycyjną w Donbasie kosztującą siły Kijowa i Moskwy, ruiny i zniszczenia na wschodzie, pogarszającą się sytuację wewnętrzną spowodowaną coraz większą aktywnością Prawego Sektora, który obecnie kontroluje Lwów i punkty kontrolne wokół miasta, co może wskazywać na dążenia do zorganizowania kolejnego Majdanu (co jest bardzo prawdopodobne wskazując na fakt, iż Ukraińcy mają w swoim charakterze wrodzoną skłonność do anarchizmu) oraz narastające zagrożenie dla Polski. Ponadto przetoczyły się strajki górników, rolników, spadł kurs hrywny ukraińskiej w stosunku do innych walut, mają miejsce stopniowe skoki bezrobocia, a mniejszości narodowe obecnie znajdują się w niepewnym położeniu, które wraz z destabilizacją wewnętrzną może się jeszcze pogorszyć.
Tym bardziej, że obecnie państwo polskie jest zaangażowane w wojnę na Ukrainie poprzez ułatwianie transportu amerykańskich wojsk przez swoje terytorium, wspólne szkolenia wojskowe, organizowanie przez MON wsparcia dla batalionów ochotniczych oraz uzależnianie modernizacji polskiej armii od zaangażowania naszego kraju w konflikty w ramach misji NATO lub bezpośrednio w koalicji z USA, na co gotowość deklarował już wcześniej minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak: „Bardzo się cieszę z tego, co przed momentem podpisaliśmy. To porozumienia każe nam patrzeć śmielej w przyszłą współpracę pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi w obszarze obrony i bezpieczeństwa. Traktujemy je jako otwarcie nowego obszaru tej współpracy i następny krok w pogłębieniu polsko-amerykańskiego partnerstwa.” Zatem Polska bierze od początku udział w konflikcie na wschodzie zgodnie z amerykańską, a nie polską racją stanu. Nasza racja stanu obecnie wymaga natychmiastowego zadeklarowania neutralności, wycofania się z udziału w konflikcie, przestawienia działań politycznych na inne ważne sfery, przede wszystkim zniesienia embarga gospodarczego, kwestii historycznych oraz pełnego zagwarantowania praw Polaków mieszkających na terytorium państwa ukraińskiego.
Sojusze
Trudno zatem jest budować sieć sojuszy z państwami bądź narodami europejskimi, które na przeciągu historii były nam od zawsze nieprzychylne. O tym mówi Krzysztof Kubacki w tekście „Polska i Niemcy – nieufni sojusznicy?” opublikowanym na łamach portalu Nacjonalista.pl, tu warto zaznaczyć, że państwo niemieckie jako główne gremium państwowe wchodzące w skład Unii Europejskiej i mogące wpływać na politykę Eurokołchozu względem reszty państw Starego Kontynentu należących do tej struktury może ingerować w wewnętrzne sprawy Polski. Tak samo raz po raz przez niezależne media przetaczają się informacje o odbieraniu polskich dzieci przez Jugendamt, który stoi ponad prawem i w związku z tym może szczególnie obserwować egzystencję dzieci z małżeństw mieszanych i cudzoziemskich, a w przypadku zaniedbań interweniuje i prowadzi do rozbijania rodzin. Coraz częstsze są przypadki uciekania rodzin z dziećmi do Polski.
Wątpliwym jest również możliwość sojuszu polsko – ukraińskiego, pomimo iż w historii były takie próby (m.in. pakt Piłsudski – Petlura z 1920 roku) z kilku względów. Po pierwsze – relacje polsko-rosyjskie od prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego zaczęły się zaogniać, aż z czasem uległy poważnemu zaostrzeniu, czego skutkiem są buńczuczne wypowiedzi polityków z obu stron mogących sprowokować do jeszcze poważniejszych działań. Po drugie – bezpośrednie zaangażowanie Polski w konflikt na Ukrainie postawił nas w trudnej sytuacji, w jakiej obecnie polskie władze chcą pompować miliardy złotych na rozwój przedsiębiorstw, pomoc militarną, restrukturyzację na nowo przemysłu górniczego w Zagłębiu Donieckim, które również uległo poważnej destabilizacji podczas gdy koszty wspierania wschodniego „sojusznika” ponoszą polscy obywatele. Po trzecie – wspomniana już banderyzacja państwa ukraińskiego. I po czwarte – otwarte wysłanie polskiego kontyngentu wojskowego (czy w ramach misji pokojowej, czy stabilizacyjnej NATO) na front doprowadziłoby do otwartego wypowiedzenia wojny Rosji i jeszcze większego rozszerzenia konfliktu na arenie międzynarodowej.
Dlatego należy stawiać na możliwość zawierania sojuszy z państwami zamieszkiwanymi przez narody, które na przestrzeni wieków były nam bliskie i zasługują na miano bratanków. Takim narodem są Węgrzy, którzy obecnie moim zdaniem bardziej niż Polska pretendują do roli regionalnego mocarstwa w Europie Środkowej. Historia stosunków polsko-węgierskich od X wieku jest znaczona okresami wzajemnej pomocy, sojuszy w walce ze wspólnymi wrogami oraz zwykłej, ludzkiej przyjaźni. Nie na darmo obecny premier Węgier, Viktor Orban, o Polsce mówił w 2013 roku, że gdy czytał „(…) krytykę pod adresem Polski, że ma aspiracje, by na nowo stać się regionalną potęgą Europy Środkowej, to wtedy głośno mówię do siebie: No wreszcie!”. Niestety panie premierze, z bólem serca muszę stwierdzić, że mimo swoich aspiracji Polska sama siebie pozbawia szans na pretendowanie do roli państwa rozdającego karty w środkowej Europie, a realizuje jedynie wytyczne swoich zachodnich mocodawców z racji przynależności do Unii Europejskiej i NATO. Mimo że każde działania polityczne i wolnościowe na przestrzeni lat na Węgrzech były poprzedzone tym, co się działo w Polsce – powstania narodowe, Wiosna Ludów, protesty robotnicze w Poznaniu z czerwca 1956 roku oraz przemiany polityczne na fali tzw. „Jesieni Narodów” po ’89 roku, to obecnie w Europie Środkowej państwo węgierskie wyrasta na lokalnego gracza politycznego, a nie Rzeczpospolita. Od lat dziewięćdziesiątych ostatniego stulecia, kiedy po upadku komunizmu i pierwszych oddechach tego festiwalu wolności natychmiast zaczął słabnąć potencjał Polski poprzez otwarcie na obcy kapitał, aspiracje do Zachodu oraz brak przystosowania społeczeństwa do nowych warunków politycznych, ponadto do uświadomienia sobie o wadze Polski w regionalnej geopolityce nie są jeszcze dostatecznie przygotowane polskie elity sprawujące nad nami władzę od 89 roku, nie są przygotowani biznesmeni, przedsiębiorcy, dziennikarze, nauczyciele i nie jest przygotowana również opinia publiczna, której poglądy opierają się na prowadzonych przez prorządowe instytucje sondażach.
Kończąc więc, ponieważ nie chcę się za bardzo rozpisywać, chciałbym Redakcji podziękować za współpracę i życzyć dalszego rozwoju tego ważnego projektu. Projektu obliczonego prawdopodobnie na lata, który wnosi bardzo dużo fermentu do polskiego nacjonalistycznego światka i tak jak wzbudzał, tak będzie wzbudzać dalej z jednej strony kontrowersje, a z drugiej – powoli zaskarbiać nowych Czytelników. Czas zatem po pożegnaniu z Wami wrócić na swój daleki szlak prowadzący przed siebie w codziennym życiu.
Adam Busse