Redaktor Fox - MMT, czyli skąd się biorą pieniądze

Za każdym razem, gdy Polską rządzą libki, słyszymy, że „piniędzy nie ma i nie będzie”. Jest tak albo dlatego, że przedstawiciele opcji liberalnej  są totalnymi ignorantami ekonomicznymi, albo gdyż udają, że nie wiedzą czym jest proces kreacji pieniądza.

 

„Państwo nie posiada własnych pieniędzy” - mówi wyświechtany, liberalny frazes. Skąd więc rząd ma fundusze potrzebne do funkcjonowania. „Z naszych podatków, z naszej ciężko zarobionej krwawicy” - odpowiedzą liberałowie. Czy tylko z podatków? Skoro przychody budżetowe składają się tylko z podatków, to jakim cudem rząd Morawieckiego, wiosną 2020 r., w trakcie pandemii znalazł 300 mld zł na tarczę pomocową dla prywatnych biznesów? Czy podwyższył wówczas stawki PIT, CIT, VAT lub jakiś innych liczących się podatków? A może nagle wzrosła wówczas ściągalność danin? Nic takiego się nie stało. Owe 300 mld zł nie zebrano z żadnych podatków. Stworzono je z niczego, za pomocą kilku stuknięć w klawiaturę. Ale jakże to, tak? Ano, dzięki temu, że to państwo (a dokładniej, to jego bank centralny) kreuje pieniądz.

 

„Ale kreacja pustego pieniądza grozi nam bankructwem jak Grecji czy Argentynie!” - oburzą się libki. Polecam więc im zapoznać się z MMT, czyli Nowoczesną Teorią Monetarną. Wyjaśnia ona, że państwo teoretycznie nie może zbankrutować na zobowiązaniach denominowanych w emitowanej przez siebie walucie. „Ale Grecja!” - odezwą libki. Grecja akurat zbankrutowała na zobowiązaniach w euro, czyli w walucie, której emisję kontroluje Europejski Bank Centralny mający siedzibę we Frankfurcie nad Menem. „Ale Argentyna!” - przypomną korwiniści. Argentyna zbankrutowała na obligacjach dolarowych, a wcześniej niepotrzebnie ograniczyła swoją swobodę kształtowania polityki pieniężnej wiążąc kurs swojej waluty z notowaniami dolara. „Ale dług emitowany na pokrycie pustego pieniądza obciąży nasze dzieci i wnuki, które będą musiały go spłacać!!!” - wyrecytują ze łzami w oczach libkowscy boomerzy. Nikt im nie powiedział, że dług publiczny nie jest po to, by go kiedykolwiek spłacić. Jest po to, by go rolować. Ponadto, zgodnie z założeniami MMT, deficyt sektora publicznego jest nadwyżką sektora prywatnego. Jeśli więc państwo zadłuża się na poczet inwestycji, to przy okazji daje zarobić tysiącom firm prywatnych, które mają udział w realizacji tych projektów. Jeśli zadłuża się na poczet świadczeń społecznych, to  stymuluje w ten sposób popyt na dobra konsumpcyjne i usługi, znów dając zarobić sektorowi prywatnemu.

 

 „Jak będziemy mocno zadłużeni, to nikt nie będzie chciał kupować naszych obligacji!” - odpowiedzą liberałowie. To, kto w takim razie kupuje obligacje amerykańskie i japońskie? Podpowiem, że w polskim systemie finansowym jest ustawowo uregulowana instytucja tzw. primary dealers, czyli banków i funduszów mających obowiązek brać udział w aukcjach polskiego długu. Bycie primary dealerem to wielki zaszczyt i okazja. Wielkie instytucje finansowe zwykle bowiem biją się o obligacje o ratingach klasy inwestycyjnej, gdyż mogą one użyć tych papierów jako zabezpieczenia dla bardzo lukratywnych transakcji spekulacyjnych. Ten, kto kupuje polski dług może go z zyskiem odsprzedać finansistom potrzebujących takiego zastawu. (To dlatego inwestorzy jeszcze kilka lat temu byli gotowi dopłacać do możliwości posiadania niemieckich lub japońskich obligacji, mających ujemne rentowności.) Jeśli jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności primary dealer nie miałby pieniędzy na zakup obligacji, to Narodowy Bank Polski z radością pożyczyłby mu je na ten cel. Ponadto NBP – tak jak wiele innych banków centralnych z całego świata – może uruchomić program QE, czyli skupu długu z rynku wtórnego. Programy QE są zawsze przyjmowane z euforią przez prawdziwych kapitalistów (którzy zyskują setki miliardów dolarów do spekulacji), a z płaczliwym jojczeniem przez korwinistycznych libków, którzy nie wiedzą jak funkcjonują rynki finansowe. Guru tych kucerzy, Sławomir Mentzen, kilka lat temu przepowiadał nawet, że Japonia zbankrutuje lub wpadnie w hiperinflację w wyniku QE. Nic takiego się oczywiście nie stało, a Mentzen się dziwił, że „prawa ekonomii zostały złamane”.

 

„No dobrze, skoro państwo kreuje pieniądz, to po co mu nasze podatki?” - spytają liberałowie. To dobre pytanie. Według MMT, podatki pełnią rolę przede wszystkim antyinflacyjną. Ściągają nadmiar pieniądza z gospodarki. Tworzą też popyt na krajową walutę. Można do tego dodać, że dobra ściągalność podatków pomaga w utrzymywaniu ratingów kredytowych klasy inwestycyjnej. Bo jeśli pominiemy te kwestie, to państwo mogłoby się teoretycznie obejść bez podatków. Nie obejdzie się bez nich jednak samorząd. On nie emituje własnej waluty, a potrzebuje dużo pieniędzy na to, by położyć kostkę Bauma na historycznym rynku miejskim, by zbudować kładkę pieszo-rowerową w cenie porządnego mostu, by kupić wielkie betonowe jajo, by zapłacić antifiarzom za uczenie masturbacji przedszkolaków i by zapłacić pensję armii pasożytów pozatrudnianych w instytucjach samorządowych. To dlatego w ostatnich latach libki płakały, gdy rządy PiS obniżały stawki PIT. No cóż, libek zawsze znajdzie powód do płaczu – raz, bo musi płacić podatki, a później bo mu te daniny obniżają...