No to zatoczyliśmy koło i jesteśmy znów w roku 2007. Tak można by w najkrótszy sposób podsumować wynik ostatnich wyborów parlamentarnych w naszym kraju. Wprawdzie PiS trzeci raz z rzędu uzyskał najwyższy wynik, jednak zarówno dzięki swoim błędom, jak i dawno nie widzianej mobilizacji sił lib-lewicowych, nie starczyło głosów na stworzenie rządu. Chociaż od czasu do czasu słyszymy jeszcze, że PiS ma asa w rękawie i jakimś cudem rząd stworzy (piszę te słowa 5 listopada), to jednak nie ulega wątpliwości, że za maksymalnie miesiąc z hakiem rząd stworzy koalicja Platformy, partii Hołowni i PSL-u oraz Lewicy Razem. Niewątpliwie wynik ten i zmiana warty zmusza nas do postawienia pytań o przyszłość, jak i przeanalizowania powodów takiego a nie innego stanu rzeczy. Można bowiem wprawdzie nie interesować się polityką, ale ta interesuje się dalej nami, a decyzje rządu w pierwszej kolejności dotykają nas, zwykłych obywateli.
Zacząć warto od kwestii dość podstawowej, mianowicie czemu właściwie PiS przegrał? Wcześniejsze 8 lat rządów i 2 wygrane w wyborach parlamentarnych pod rząd zwiastowały niezwykle stabilny i pewny siebie rząd. Co się zmieniło?
Zdecydowanie kryzys związany z wojną, skutkami pandemii i wdrożonych przeciw niej środków zaradczych oraz szeregiem napięć międzynarodowych jest tu po części wyjaśnieniem. Wynikły tu wzrost inflacji, niepewność zatrudnienia (choć cały czas bezrobocie jako takie jest niskie), narastające strukturalne problemy mieszkaniowe i szereg innych aspektów skłonił część wyborców do obwinienia rządzącej ekipy o te sprawy. Oczywiście, trochę prawdy w tym jest, jednak ostatecznie ciężko do PiS-u mieć zarzut o wojnę na Ukrainie i jej skutki. Tu dochodzimy jednak do jednego z głównych aspektów funkcjonowania dzisiejszych systemów demokratycznych, czyli wpływ mediów, które nie są wyłącznie bezstronnymi narratorami, a wręcz przeciwnie – kreują wizje i osoby, w zależności od tego, do którego obozu przynależą. Do tego udało się opozycji przeforsować pewien kulturowy slogan, który rozniósł się błyskawicznie i stał swoistą mantrą i wyznaniem wiary: ***** ***. Każdy rzecz jasna wie, co to znaczy, a my dodatkowo wiemy jak bardzo to hasło świadczy o ideowej oraz programowej pustce opozycji i ich zwolenników. Przy czym nie chodzi nawet o same poglądy, co fakt, że Platforma z przynależnościami jest dokładnie tą samą partią, jaką była 10 lat temu – to swoisty konglomerat libertarianizmu, zachowawczości, korupcji, nepotyzmu i agenturalności. Jednak sukcesem okazało się dla obozu opozycji swoiste przekucie porażki w sukces – bo o ile krytykowanie PiSu dla samego jego krytykowania przy pierwszej kadencji Zjednoczonej Prawicy było nieskuteczne i wręcz wykazywało słabość obozu Tuska, to teraz stało się spoiwem całej antypisowskiej koalicji i jej zaplecza frekwencyjnego.
Zwróćmy uwagę na znaczenie głosów najmłodszych, a ci popierają liberalizm we wszelkich odmianach: klasyczny (Platforma), udający patriotów (Konfederacja) oraz ten rzekomo lewicowy (Lewica Razem). To młodzież chowana w cieplarnianych warunkach, której poglądy to efekt planowych działań marketingowych na Instagramie i tiktoku, jednocześnie to ta sama młodzież, która nie umie się zdefiniować, nie radzi sobie w szkole, pracy i życiu rodzinnym, a przy przerażającej pustce duchowej potrafi się jednocześnie z podziwu godnym fanatyzmem angażować we wszelkie „oddolne” akcje społeczne, będące tak naprawdę dobrze i długofalowo zaplanowane przez partyjnych speców od dusz i umysłów.
Sam PiS tez sporo zrobił, by nie utrzymać się u władzy. Zachowawczość ekipy rządzącej, coraz częstsze spoglądanie się na „obiektywne czynniki” i sondaże, widoczna niekompetencja, nepotyzm, chwilami religijny dewotyzm. Do tego zauważalnie PiS przestał dbać o centrowy i umiarkowany elektorat, skupiając się na tym bardziej radykalnym – ale ten przecież i tak już jest PiSowski! Do tego ewidentnie rządząca ekipa nie wykorzystywała w pełni propagandowo nadarzających się okazji, choćby kwestii rosyjskich powiązań ekipy PO z lat 2007-2015. A w polityce jak w sporcie, niewykorzystane okazje lubią się mścić.
Inna sprawa, że generalnie większość młodych zagłosowała obiektywnie rzecz biorąc przeciw swoim interesom, co już zaczyna być widoczne. PO po kolei wycofuje się ze swoich obietnic, zwiększenia kwoty wolnej od podatku, wyraźnie widać skrywane do dnia wyborów zapędy antysocjalne i wrogie jakiejkolwiek polityce redystrybucji. Brak świadomości klasowej i społecznej to niesamowicie skuteczny sojusznik neoliberalizmu.
Oddzielny akapit należy się temu co cieszy, czyli bardzo słabemu wynikowi libertariańskiej i prorosyjskiej Konfederacji. Sondaże dla środowisk tworzących Konfederację zawsze są generalnie przeszacowane, jednak tutaj mówimy o spadku z poziomu nawet 15% w sondażach do realnych wyników poniżej 7% - a więc praktycznie o ponad 100% względem realnego poparcia. Co przeważyło? Na pewno tiktokizacja przekazu, tak form jak i treści, która podobać się może obecnym 14-latkom, z mocnymi problemami emocjonalnymi i psychologicznymi, a nie normalnym ludziom, którzy pracują, maja jakieś wykształcenie i rodzinę czy jakąkolwiek wiedze o świecie. Brak programu, bycie kopią Platformy, propedofilskie wypowiedzi Korwina, porażka Mentzena w debacie z Petru, brak jakiegokolwiek pomysłu na obecność w Sejmie – wszystko to musiało dać skutek w postaci poparcia na poziomie niewiele ponad minimum wymagane do dopuszczenia do parlamentarnego korytka.
Ale co właściwie dla Polski oznacza dojście do władzy Platformy, 3 Drogi oraz Lewicy Razem? A także, co równie ważne, na ile spodziewane zmiany mogą być trwałe? Przede wszystkim zrozumieć trzeba, że nowa władza to właściwie zadeklarowani internacjonaliści i kosmopolici, dla których pojęcia jak racja stanu czy interes narodowy niewiele znaczą. Platforma z definicji jest proniemiecka i proeuropejska, co nie tylko jest tożsame, ale w tym wypadku stanowi po prostu powiązanie polskiej polityki z niemieckimi czynnikami decyzyjnymi. Tradycyjnie sterowana z zagranicy lewica przerzuciła się w poddaństwie z Moskwy na Brukselę. Pozostałe środowiska tworzące nową władzę, jak choćby PSL, są za słabe by w jakikolwiek sposób wpłynąć na internacjonalny i dodatkowo ojkofobiczny charakter nowej władzy. Tu nie chodzi tylko o dawne wypowiedzi Tuska o polskiej nienormalności, ale wszystkie te antypolskie głosowania i wypowiedzi w ramach instytucji Unii Europejskiej, czy choćby ostatnie wypowiedzi Żukowskiej, która stwierdziła, że nigdzie nie jest napisane, że w przysiędze na wierność narodowi… chodzi o polski naród (sic!). Do tego wszyscy w rządzie co do zasady zgadzają się na neoliberalną wykładnię ekonomii, zasad funkcjonowania społeczeństwa i rynku pracy. Po prostu niektórzy (lewica chociażby) muszą to maskować, podobnie jak (jeszcze) maskowany jest klasizm i nienawiść do tych słabszych i biedniejszych za to, że śmieli i dalej śmią popierać PiS.
Tak więc pełne otwarcie na ponowną integrację z Unią będzie oznaczyło strategiczne podporządkowanie niemieckim planom, a w tych Polska to tylko źródło taniej siły roboczej i wynajęta hala montażowa dla zachodnich koncernów i fabryk. Nie tylko nie dojdą do skutku inwestycje jak CPK, ale także nie ma co liczyć na jakiegokolwiek realne próby walki z pułapką średniego dochodu – a to się przełoży na brak waloryzacji pensji minimalnej i powrót głodowych stawek (jak z okresu 2007-2015) oraz generalnie tzw. „uelastycznienie” rynku pracy. Już teraz afera związana z Siemensem stanowi dobre preludium i prognostyk tego, czym będą rządy nowego obozu.
Pytanie na ile lib-lewica posunie się w aspekcie zmiany traktatów unijnych, a przecież dopiero co przegłosowano rezolucję wzywająca do przegłosowania tego przez państwa członkowskie. To już będzie autentyczne oddanie suwerenności i niezawisłości w obce ręce, bez pudrowania, bez udawania. Wszelkie argumenty o tym, że nie mamy wyjścia w obliczu konkurencji z Chinami czy Rosja są bredniami z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze dwa główne mocarstwa UE są skrajnie proputinowskie (Niemcy i Francja) i prochińskie, a po drugie niewydolność urzędnicza, formalna proceduralna i innowacyjna UE jest już na całym świecie wręcz przysłowiowa, więc federalizacja będzie w gruncie rzeczy dużym osłabieniem Europy. Biorąc pod uwagę fanatycznie antypolski w sensie etnicznym i kulturowym kurs mediów i ośrodków ideowych, jakie stoją za nowym rządem, spodziewać możemy się zaplanowanej i skoordynowanej ofensywy mającej na celu narzucenie nam federalizacji, jak i wykazanie społeczeństwu jej rzekomych plusów. W końcu jak nam zapowiadano przed majem 2004 roku dogoniliśmy już Niemcy (a jesteśmy w Unii dobre 20 lat), a wszystkie inwestycje doprowadziły nie do potwornego zadłużenia kraju, a do zwiększenia PKB i marżowości naszej ekonomii. Aż trudno zrozumieć czemu dwa najbogatsze kraje Europy (Norwegia i Szwajcaria) są poza Unią i w ogóle się nie kwapią, by do niej wstępować.
Z pewnością spodziewać się możemy otwarcia tamy dla dotychczas blokowanych projektów spod znaku liberalizmu kulturowego. Związki lgbt, aborcja, eutanazja, wszelkie paranoje lewicowej wersji równości, walka z polskością jako „zaściankiem” na każdym kroku: nie ma wątpliwości, że następne kilka lat to z pewnością wzmożony napór tych postulatów, projektów ustaw i akcji propagandowych związanych z przekonywaniem, że to jest owa słynna europejskość i normalność. Zasadniczy problem leży w kontekście międzynarodowym. Bowiem poczynione postępy w ramach wdrażania w Polsce tych pomysłów będą zapewne stałe, nawet jeśli PiS wróci do władzy. To co uda się w tej kadencji ugrać wszelkim zwolennikom wspomnianych koncepcji, pozostanie już, bez względu kto stworzy następny rząd. Równamy do Zachodu niestety bardzo szybko, a jak widać po wypowiedziach Żukowskiej możemy spodziewać się naprawdę ciekawych łamańców logicznych w ramach tzw. walki o równość.
Oczywiście, odrzucić trzeba wszelkie PR-owe zabiegi, które ukazują Tuska i jego ekipę jako „liberałów, ale z ludzką twarzą”, czyli jako tych, którzy już zrozumieli swoje błędy. To nonsens, a deklaracje ekonomistów stojących za PO nie pozostawiają złudzeń – Platforma anno domini 2023, 2013 i 2003 to ta sama kapitalistyczna, antyspołeczna i antypaństwowa siła. To także siła z gruntu antyobywatelska. Zapomnijcie o jakichkolwiek możliwościach, jakie dawać powinno demokratyczne nominalnie państwo. Wszelka społeczność i obywatelskość za rządów PO miało i będzie miało twarz skrajnego partyjniactwa z KOD-u, Obywateli RP czy Strajku Kobiet. To struktury nawet nie udające specjalnie, że nie są powiązane z interesami danego środowiska politycznego i nie realizujące tychże interesów.
Istotne dla nas jest to, na ile ta koalicja jest trwała. Wszakże połączone są tam nie tylko środowiska, które sporo różni, ale także każde z nich ma nieliche apetyty na wszelkie benefity wypływające z bycia u władzy. Tym silniejsze, że czekali aż 8 lat, by odsunąć od koryta PiS i go zastąpić. Zauważmy, że przecież już tworzenie koalicji i to w oparach euforii po wygraniu wyborów nie obyło się bez zgrzytów i wypłynięcia pierwszych różnic – i to tych w Polsce chyba najważniejszych, bo obyczajowych. Póki co koalicja wprawdzie nie przejawia jakichś szczególnych śladów na silne wewnętrzne różnice, ale one są, a tym silniejsze będą im rosnąc będą ambicje Hołowni, Kosiniaka-Kamysza i ich obozów, a także im większe problemy i porażki zanotuje rząd. A tu „min”, na które można wejść jest sporo, i KPO, i kwestie polityki socjalnej, i geopolityka, i wszelkie awantury obyczajowe, a do tego perspektywa starcia z Rosją w przedziale kilku najbliższych lat. Jeśli obecna koalicja rządowa takich porażek zanotuje odpowiednio dużo, to można liczyć się z rozpadem jej i w perspektywie 2-3 lat przedterminowymi wyborami. Zasadnicze pytanie – na obecną chwilę bez odpowiedzi, to czy PiS zmieni formułę swego funkcjonowania na scenie politycznej w tym kierunku, który umożliwi im uzyskanie zdolności koalicyjnej np. z PSL-em czy nawet Hołownią.
Omawiając wyniki wyborów warto też poświęcić jeden akapit zjawisku szczególnemu, a mianowicie głosowaniu wyborców często wbrew swojemu interesowi. Nie mam zamiaru tu specjalnie bawić się w adwokata PiS-u, jednak jego reformy socjalne, dotyczące kwestii pracowniczych, zarobkowych, etc. uznać trzeba za będące generalnie korzystne dla młodych osób, które wchodzą na rynek pracy, dla samotnych matek, czy wielodzietnych rodzin. Tymczasem miliony takich wyborców oddało głos na rząd, który zaledwie w kilka dniu po zaprzysiężeniu go, wycofuje się z kolejnych swoich obietnic w tej materii. Zjawisko generalnie jest dość szerokie, związane jest jak sądzę zarówno z upadkiem zjawiska świadomości klasowej, wielopłaszczyznową propagandą neoliberalizmu i związanym z tym zatomizowaniem Narodu oraz upadkiem edukacji i zdolności myślenia. Polacy przestali rozumieć związki między sferą polityczną a chociażby regulacjami dotyczącymi pensji minimalnej czy kodeksu pracy, a wpojone im proste, wręcz religijne dogmaty pokroju „j***ć PiS” zastąpiły jakiekolwiek głębsze rozumienie zjawisk publicznych. Jak widać zjawisko lemingów istnieje nadal, i ma się cokolwiek dobrze.
Skoro 2023 to powtórka 2007, to jak szybko – i czy w ogóle – czeka nas powtórka 2015, czyli ponowne dojście PiSu do władzy? Poprzednio PO aby zrazić do siebie większość Narodu potrzebowała dwóch kadencji, pytanie czy i jak szybko stanie się to teraz? Wszakże pamięć o poprzednich rządach ekipy Tuska jest cały czas żywa i płace godzinowe 4,2 zł czy minimalne pensje 1280 zł netto są już wręcz przysłowiowe. Z drugiej strony młode pokolenie, mówię tu o osobach w wieku 18-25 lat, nie tylko nie pamięta tego, ale ich wiedza o historii i polityce jest praktycznie żadna i sprowadza się do postulatów walki o prawa kolejnych rzekomo uciemiężonych mniejszości. Kapitalizm wręcz rewelacyjnie podmienił słuszną walkę o socjalne prawa i sprawiedliwość społeczną na atomizującą i degenerującą walkę o wszelkiej maści wymyślone konstrukty, gendery, płci kulturowe, równości itp. W tym samym czasie ci sami ludzie są odzierani ze swoich ekonomicznych i społecznych praw i nie widzą w tym żadnego problemu. Przecież w „Wyborczej” napisali, ze to w razie co wina PiSu i patriarchatu.
Elementem kluczowym dla PiS-u, podobnie jak przed 2015 rokiem, będzie dotarcie i przekonanie do siebie elektoratu centrowego i umiarkowanego, a więc tego, który de facto jest najliczniejszy. Pytanie czy partia, która od kilku lat coraz bardziej skupiała się na swoim radykalnym elektoracie, jest w stanie dokonać takiego zwrotu? Wszakże opinie o tym, że PiS zaniedbuje centrowych wyborców pojawiają się od dłuższego czasu, i jakoś specjalnie nie znajdują efektu w zmianie poczynań Zjednoczonej Prawicy. Rzecz jasna to nie znaczy, że takowa nie jest zdolna do zmian swego kursu – i bardzo możliwie, że niezwykle zimny prysznic w postaci oddania władzy zmusi ją do tego. Może być to o tyle łatwe, że poza wspomnianymi wewnętrznymi sporami w rządzie, ten zapewne zanotuje spore problemy wizerunkowe zarówno na arenie międzynarodowej (gdy jasnym stanie się, jak bardzo jego polityka zależy od woli i interesu Niemiec) oraz arenie wewnętrznej, gdy zacznie rosnąc opór wobec cięć w wydatkach socjalnych, spodziewanego „uelastycznienia rynku pracy” i wszystkich pozostałych koszmarków systemu neoliberalnego. Może tez PiS nauczy się prawidłowo wykorzystywać swoiste prezenty propagandowe od PO – przykładowo to jak bardzo prorosyjska była jej polityka podczas ostatnich jej rządów. Niektóre aspekty, jak spotkania oficerów polskiego i rosyjskiego wywiadu, oprowadzanie ich po polskich obiektach wojskowych etc. Są wręcz skandaliczne…i o dziwo PiS poza jednym serialem („Reset”) właściwie tej karty nie użył, a w dobie wojny na wschodzie to mogłoby przekonać nie tylko twardy, prawicowy elektorat, ale także ten centrowy, bo opinie o Rosji są raczej jednoznaczne we wszystkich obozach (no, może poza Konfederacją).
Wynik wyborów będzie dla istotny w kontekście spodziewanych dwóch dużych wydarzeń w polityce europejskiej: jedna to coraz bardziej oczywiste starcie zbrojne z Rosją, a drugie to próba federalizacja Unii Europejskiej wedle niemieckiego planu podporzadkowania kontynentu Berlinowi. Pierwsze wynika przede wszystkim z określonych, długofalowych i jawnych już dążeń Rosji, która specjalnie nie kryje, że chce odbudować swoją strefę wpływów z okresu PRLu, a jakie tego są dla nas konsekwencje, to wiemy chyba. Stąd pytanie jak PO prowadzić będzie politykę zbrojeń, reformy WP, przygotowania cywilno-państwowego oraz sojuszy i relacji w regionie oraz istotnymi sojusznikami, jak choćby USA. Ważnym elementem będzie także, co słusznie zauważa Marek Budzisz w swojej nowej książce, ewentualna próba znalezienia kompromisu politycznego między nie tylko zwaśnionymi obozami politycznymi, ale także między ich wyborcami. I tu nie wiem na ile jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłość, ale dotychczasowe doświadczenia z rządami PO w kontekście zagrożenia rosyjskiego nakazują mieć jak najgorsze oczekiwania. W kwestii federalizacji PO będzie zapewne rozdarta między partyjnym dążeniem do realizacji niemieckich instrukcji a z drugiej stromy swoim elektoratem, który jednak w dalszym ciągu mocno sprzeciwia się federalizacji. Ta nie tylko odbiera nam suwerenność i niezawisłość, ale w kwestii rosyjskiego zagrożenia z góry skazuje na przegraną. Nie ma bowiem co się łudzić, co robią w wypadku groźby wojny z Rosją wszechwładne Niemcy, w sytuacji braku możliwości polskiego weta.
Omawiając wybory i ich wyniki nie sposób będąc nacjonalistą nie zadać pytania o ewentualną możliwość powstania i funkcjonowania partii prawdziwie narodowo-społecznej. Konfederacja, co wiemy już dobrze i od dawna, taka partią nie jest, współtworzący ją Ruch Narodowy także stracił swą szansę na bycie czyś więcej niż platformą awansu materialnego dla paru karierowiczów. Bo co do tego, że partia taka istnieć powinna to jak sądzę każdy świadomy politycznie Czytelnik i Czytelniczka „Szturmu” są przekonani. Czego więc brakuje? Brakuje nam samego zmysłu politycznego, bo często jeszcze się spotyka opinie i postawy ex definitione odrzucające możliwość działania politycznego. Faktycznie, polityka to brudna i śmierdząca sprawa, ale ostatecznie bez niej, opierając się na samej metapolityce i ulicy, wiele zdziałać się nie da. Francuska Nowa Prawica jest tu najlepszym przykładem. Po wtóre powtórzę to, co ostatnio napisałem w ankiecie dla zaprzyjaźnionego czasopisma „Kierunki”:
„Partia nie działa i nie funkcjonuje w próżni, ale pracuje trochę na zasadzie układu gwiezdnego, gdzie o ile partia jest słońcem, to wokół niej krąży spora liczba planet – czyli różnych organizacji jak młodzieżówki, związki zawodowe, think-tanki, redakcje czasopism i magazynów, różne NGO’sy. Zapewniają one partii propagandę, stały dopływ nowych działaczy, zaplecze lokalowe i finansowe, etc. Dopiero więc, kiedy zatroszczymy się o całe to zaplecze, możemy myśleć o udziale w polityce centralnej poprzez zakładanie partii politycznej.”
Zatroszczmy się więc o sprawnie działające podstawy działania ruchu nacjonalistycznego, a powstanie partii stanie się czymś nie tylko wtedy naturalnym i sensownym, ale i perspektywicznym. Pytanie o poparcie jest oczywiście obecnie wielką niewiadomą, ale jak długo nie zaczniemy iść tą drogą, tak długo nie sprawdzimy jakie są możliwości i perspektywy. Sądzę jednak, że odsetek wykluczonych społecznie, finansowo, transportowo Polaków, Polaków rozczarowanych tym systemem, a jednocześnie myślących dość konserwatywne jest dość spory, by móc szukać w tej grupie poparcia dla narodowo-radykalnego projektu politycznego. Przykład RN-u niech będzie dla nas przestrogą – kiepskie jakościowo (moralnie, intelektualnie, politycznie) kadry i liderzy chcący iść na skróty to recepta na gotową katastrofę. Jeśli chcemy się pokusić o to, by za jakiś czas taka partia powstała, nie ma innej drogi niż wykucie jej w ogniu codziennej i sukcesywnej pracy społecznej, publicystycznej, kulturowej, narodowej i charytatywnej.
Grzegorz Ćwik